Wędrówka zmieniającymi się korytarzami miała to do siebie, że nigdy nie było wiadomo, dokąd człowiek trafi. I na co. Raz były to bazyliszki, innym razem złoty truposz, który rozsiadł się na złotym tronie.
Tron, wspaniały zresztą, przynajmniej dla niewprawnego oka Shade'a, olśniewająca korona na nagim czerepie - czyżby to był władca tego piętra? A raczej władczyni, skoro panować miała tu Zawiść, gorsza, bardziej wredna siostra zazdrości.
Czy ten truposz miał być Zawiścią? Na to pytanie Shade nie znał odpowiedzi.
Czy to w ogóle była ona, czy też może on? Jak zwać szkielet rodzaju żeńskiego? Szkieletką? I jak odróżnić szkieleta od szkieletki? Policzyć żebra? Shade nie sądził, by szkielet, bez względu na płeć, pozwolił porachować sobie kości. A spytać Azmodana nie chciał, bo nie miał pojęcia, jaki słuch ma to coś, co siedziało na tronie.
- Witaj, wasza wysokość - powiedział, robiąc parę kroków do przodu i składając pełen uszanowania ukłon.
Co mu szkodziło okazać nieco uprzejmości? Najwyżej narazi się na śmieszność. |