Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-02-2017, 17:44   #81
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wędrówka zmieniającymi się korytarzami miała to do siebie, że nigdy nie było wiadomo, dokąd człowiek trafi. I na co. Raz były to bazyliszki, innym razem złoty truposz, który rozsiadł się na złotym tronie.
Tron, wspaniały zresztą, przynajmniej dla niewprawnego oka Shade'a, olśniewająca korona na nagim czerepie - czyżby to był władca tego piętra? A raczej władczyni, skoro panować miała tu Zawiść, gorsza, bardziej wredna siostra zazdrości.
Czy ten truposz miał być Zawiścią? Na to pytanie Shade nie znał odpowiedzi.
Czy to w ogóle była ona, czy też może on? Jak zwać szkielet rodzaju żeńskiego? Szkieletką? I jak odróżnić szkieleta od szkieletki? Policzyć żebra? Shade nie sądził, by szkielet, bez względu na płeć, pozwolił porachować sobie kości. A spytać Azmodana nie chciał, bo nie miał pojęcia, jaki słuch ma to coś, co siedziało na tronie.

- Witaj, wasza wysokość - powiedział, robiąc parę kroków do przodu i składając pełen uszanowania ukłon.

Co mu szkodziło okazać nieco uprzejmości? Najwyżej narazi się na śmieszność.
 
Kerm jest teraz online  
Stary 26-02-2017, 18:23   #82
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Jeden pokój, mnóstwo problemów

- Hmm… no i co my z tym mamy zrobić niby? - mruknęła Bazylia na chwilę odkładając Rognira aby dać odpocząć swoim mięśniom.
Johanna milczała, wciąż czując stłamszenie. Azmodan stojący obok niej zajęty był bardziej tą drobną kobietką, niż tym, że pochód nagle się zatrzymał. Nie interesowało go najwidoczniej to, co Uśpieni mieli zamiar zrobić, po prostu był jak doczepiony rzep, który podąża za resztą, a ich porażka nawet sprawia mu odrobinę satysfakcji.
Co innego Roland, który wysunął się nieco w przód, stając obok Shade, który właśnie przemawiał do szkieleta.
- No nie wydaje mi się, żeby to miało pomóc - skomentował z ponurym uśmiechem, kładąc rękę na ramieniu Łowcy i poklepując go. Następnie wzniósł dłonie przed siebie i rysując w powietrzu magiczne znaki, wymamrotał coś pod nosem. Oczom Wiedźmiarza ukazała się wiązka energi, która przeskanowała całe pomieszczenie, odnajdując w nim wiele magii o bardzo słabej aurze, choć był zbyt zmęczony by móc odróżnić jej szkołę.
- To jakiś przeklęty pokój. Ciężko mi jednak stwierdzić, czy magicznie jest niebezpieczny, czy tylko kiedyś był. - zamyślił się na chwilę, dając krok w przód, aby bliżej przyjrzeć się szkieletowi. Jak było widać, nikt inny do tego się nie garnął. Nieostrożny krok czaromiota uruchomił zapadkę w podłodze, która po zapadnięciu się uruchomiła pędzącą z ogromną prędkością, krótką strzałkę zakończoną kolorowymi piórkami. W oczach Wiedźmiarza szybko pociemniało. Miejsce ukłucia w niemal błyskawicznym czasie zaczęło ciemnieć, a pod skórą w okolicy szyi rozwinęła się rana, przypominająca sieć zielonych, cienkich żył rozchodząca się niczym pajęcza sieć.
Shade zaklął, równocześnie w duchu dziękując bogom, że nie on ruszył do przodu, by podać szkieletowi rękę na powitanie.
- Szkoda, że nie możemy jakoś oczyścić drogi... - Rzucił okiem na ciało hobgoblina, nieżyjącego od jakiegoś czasu. Jedna czy dwia strzałki z pewnością by mu bardziej nie zaszkodziły. - Może spróbujemy bokiem dojść do kolejnych drzwi?
- Idąc przy ścianie pochwycą cię martwe ich łapska, nie warto - syknął Roland, który bardzo szybko źle się poczuł i osłabł momentalnie. Cofnął się o krok i klęknął na jedno kolano, trzymając się za bok szyi i markotniejąc. Można by odnieść wrażenie, że właśnie pokłonił się szkieletowi, choć każdy zdawał sobie sprawę, że po prostu opadł z sił
- Zawsze można namówić ten szkielet, by przyszedł do nas - powiedział ponuro Shade, poprawiając łuk.. - Chociaż nie wiem, czy to by coś dało. Nie wiem też, czy coś by dało wykorzystanie naszych kompanów w charakterze tarczy, bo strzałki mogą nadlecieć z każdego kierunku. Macie jakieś pomysły? - spojrzał na pozostałych.
- O to ci chodzi? - padło pełne wyrzutów pytanie z ust Rolanda. Bynajmniej nie było ono skierowane do łowcy, a raczej do siedzącego na tronie szkieleta. Będąc już na kolanach pochylił przed nim głowę, choć widocznie zrobił to niechętnie.
Chwilę później magiczna sentencja wypełzła z jego ust, a jego ciało otoczyła magiczna zbroja. Jego oczy zaświeciły ponurym blaskiem.
- Niech więc tak będzie - wiedźmiarz kontynuował przemowę do szkieletu, jakby postradał rozum. Następnie, będąc wciąż na kolanach, z pochyloną głową, ruszył powoli naprzód. Zatrzymał się jednak szybko i rzucił spojrzeniem na swoich towarzyszy, jakby ledwo co przypomniał sobie o ich istnieniu. - Róbcie to samo… Nie chcecie chyba znieważyć jego wysokości…
To powiedziawszy, na czworaka zaczął iść powoli do przodu. Nie był pewny, czy udało mu się rozwikłać tą zagadkę, ale strzałka utkwiła w jego szyi, nie w brzuchu. Być może by przejść przez to pomieszczenie, należało ciągle chylić głowę przed królem? Pomysł sam w sobie nie był najgłupszy, choć ciężko było stwierdzić czy tego oczekiwało siedzące na tronie truchło. Nie mniej jednak mężczyźnie udało się dotrzeć na czworakach do szkieletu, po drodze uruchamiając jeszcze dwie mechaniczne pułapki, których strzały przeszyły jedynie powietrze nad głową Wiedźmiarza. Jako jedyny znalazł się przy nieruchomym truposzu, który sprawiał wrażenie, jakby został postawiony tutaj jedynie dla przestrogi lub aby przerazić zwiedzających.
Shade, nie wierząc własnym oczom, wpatrywał się w pokorną (acz uwieńczoną sukcesem) wędrówkę Rolanda przez salę tronową, a gdy kompan dotarł do stóp tronu natychmiast poszedł w jego ślady, przyjmując podobnie uniżoną postawę. Jedyna różnica polegała na tym, że Shade ciągnął za sobą truposza.
Bazylia popatrzyła na Rolanda zaskoczona. Ściągnęła brwi i podrapala się po głowie. Ciągnięcie za sobą truchła w takich warunkach było uciążliwe. Szczególnie, że nawet diabelstwo miało ograniczone siły.
- Mamy dwie drogi - powiedziała pozostając wciąż na miejscu - Bo raczej nie zawracamy. Proponowałabym tamtą.
Ręka czerwonoskórej wskazała na prawo od tronu, ścieżkę prowadzącą w ich dawnych kierunku. Diabelstwo kiwnęło głową do Asmodiana i Johanny. Sama zaś w mozolnej tułaczce zaciągnęła Rognira samej w zasadzie siedząc zamiast klęczeć. Byle by być poniżej latających strzałek. W jej przekonaniu skoro wymyślili jak poradzić sobie z kłopotliwą pułapką mogli się nie przejmować kościotrupem. Oczywiście w połowie drogi Bazylia pomyślała o tym, że Johanna pewnie mogłaby poradzić sobie z tą pułapką. Diabelstwo jednak nie miała problemów z pokorą. Ani targaniem swojego ukochanego.
- Może być - zgodził się Shade. - Ale nie jestem pewien, czy sali tronowej nie powinno się, prócz uniżonej postawy, opuszczać tyłem.
Roland wciąż był zamroczony, jednak powoli odzyskiwał rezon. Przyjrzał się uważnie truposzowi na tronie i zaczął zastanawiać się nad powodem, dla którego tu się znajdował. Wiedźmiarz wpierw wypowiedział magiczną sentencję, chcąc wykryć magię otaczającą “króla”, a później miał zamiar przyjrzeć się uważnie tronowi i samemu szkieletowi w poszukiwaniu jakichś wskazówek.


Z pozoru zwykły pokój okazał się dla Uśpionych początkiem ich klęski, a przynajmniej tak to z początku wyglądało. Roland był mocno osłabiony, ledwo trzymając się na nogach, ale mimo to wciąż próbował zgłębić tajemnice pokoju i przebrnąć przez niego w jednym kawałku. Po oględzinach dowiedział się czegoś, co mogłoby wyjaśniać wiele tajemnic niewielkiego pomieszczenia. Siedzący na tronie szkielet wcale nie spoczął tutaj z własnej woli, dodatkowo był istotą z rasy podobną do Bazylii. Przywiązany do podłokietników, miał też skrępowane sznurem nogi, zaś korona lśniąca na nagiej już czaszce, emanowała silną magią oczarować. Wiedźmiarz zdążył wydedukować, że cały ten pokój jest jedną pułapką i chciał podzielić się spostrzeżeniami z resztą osób, kiedy nagle do jego uszu doszedł zgrzyt ruchowego ostrza. Diabelstwo ledwo odskoczyło w przód, nie unikając jednak pułapki w postaci wachlarza toporów, które z wyraźnym świstem przefrunęły podczepione do sufitu, ciąć wszystko w linii prostej wraz z kawałkiem podłogi i ciała ofiary, która pułapkę uruchomiła. Pech chciał, że kobieta przeskoczyła na drugi mechanizm, który rozciął jej brzuch. Wojowniczka padła nieprzytomna zalana krwią, która nie lała się tak obficie, jak byłoby można się tego spodziewać. Obok niej leżał Rognir, którego usilnie za sobą ciągnęła.
- Johanna i Azmo musieli się cofnąć - Roland zmrużył gniewnie oczy, widząc za sobą pusty korytarz, po czym, spojrzał na Shade’a, który wlókł się za nim jak cień, nie wnosząc swoimi czynami nic nowego, ani nie pomagając. Blondyn mógł jedynie westchnąć ze zrezygnowaniem i wycofać się z pokoju. Teraz mieli więcej ciał do ciągnięcia za sobą, a na to nie mieli sił. Zmuszeni byli więc zostawić zwłoki trzech towarzyszy i ruszyć śladami demona oraz dziewczyny, która ufała mu naiwnie.

Kilka godzin później wrócili już całą trójką, kłócąc się po drodze o to, czy warto dźwigać ze sobą truchła, czy może lepiej je zostawić i nie przeciążać niepotrzebnie zmęczonego i tak organizmu. Zajęci sobą i sprzeczką, w której Roland usilnie próbował przekonać innych, że jest w stanie ich uleczyć, nie zauważyli jak w ich stronę zmierza Tazok. Szary osobnik dźwigał na swych barkach dwa ciała, jedno należące do Bazylii a drugie do Rognira. Hobgoblin był wykończony i ledwo powłóczył nogami, a mimo to zmierzał spokojnie w stronę grupy, która stanęła jak wryta, nie dowierzając temu, co widzi. Spotkali się w miejscu, gdzie wcześniej walczyli z Bazyliszkami. Johanna widząc zbliżającego się Tazoka, schowała się za Azmodanem, który stał dzielnie i mężnie, zadzierając nos ku górze, a jego uśmieszek wymalował się w geście złośliwości.
- No proszę proszę, książę się obudził, cóż za niespodzianka… - mówiąc to nie wydawał się być zdziwiony tym stanem rzeczy, zupełnie jakby od samego początku wiedział, że Szary wcale nie umarł. Tazok zrzucił z barków ciężar bezwładnych ciał, chcąc na chwilę odsapnąć. Zastanawiał się czy przekazać innym informację na temat pokoju, przy którym się obudził, czy po prostu pozwolić im się tam cofnąć, aby grasujące w pobliżu szkieletu z koroną Pożeracze Dusz, mogli ich zeżreć. W szczególności Azmo.
- Byliśmy w północno-zachodnim korytarzu, tamtędy można przejść bez tego cyrku, jednak właśnie się zamknął. Spróbujemy południowo-zachodnim, czy czekamy przy truchłach tych martwych...stworzeń? Aż otworzy się północ? Ewentualnie możemy wrócić do szkieletu, widziałem, że Rolandowi rola sługi jest pisana - spytał Azmo nonszalancko, szturchając nogą jednego z martwych bazyliszków.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 04-03-2017, 23:56   #83
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Wróćmy tam.

Odpowiedział Roland jakby w ogóle nie odnotował obelgi. Zamiast tego spoglądał jedynie pustym spojrzeniem na Tazoka i niesione przez niego ciała. Po wyrazie jego twarzy nie sposób było wywnioskować co w tej chwili myśli. Wydawał się na swój sposób nieobecny, jednak mimo to wciąż zdawał się analizować zdobyte informacje.

Dlaczego on nie wrócił do życia? — zastanawiał się na głos, wskazując na znajdujący się za plecami Tazoka szkielet na tronie. — On musi być kluczem do rozwiązania zagadki tego pokoju. Jesteśmy już blisko… Jego korona jest magiczna. Może to ona utrzymuje go w tym stanie. Widać, że ktoś chciał go upokorzyć. Był więźniem tego tronu, a korona miała nadać ironii. Był za życia podobny do Bazylii. Gdzieś tu musi kryć się przekaz… Co Zazdrość miała na myśli, tworząc to pomieszczenie…

Mówiąc to Roland zbliżył się do hobgoblina i… minął go, klękając przy ciele Bazylii. Z jego ust padły magiczne słowa, zaś rany diablicy zaczęły się goić.

Może to wpływ tej korony? A może tych łańcuchów? One nie są magiczne? — spytał Shade. — Gdyby tak ściągnąć koronę...? Może to by coś dało i szkielet by ożył?

Prawdę mówiąc nie bardzo miał ochotę brać w dłonie przedmiot, który mógł być przeklęty, ale strącenie korony jakimś przedmiotem mogłoby dać odpowiedni efekt. Tylko czym?

Wątpię — odparł Tazok, ignorując Azmodana — wokół szkieletu grasują pożeracze dusz. Ktoś go tam musiał zostawić na ich pastwę.

Hobgoblin rzucił na ziemię wszystkie swoje graty, łącznie z pancerzem. Nie miał na dłoniach również swoich cestusów, którymi przy pamiętnym, pierwszym spotkaniu, zatłukł drugą z nowo poznanych osób. Te czasy wspominał chłodno, jak zresztą każde inne tłuczenie. Nie sprawiały mu przyjemności, były jedynie narzędziem, które stosował nad wyraz często. Owszem, gotowało się w nim na samą myśl o walce, była to wręcz jego rasowa cecha jako goblinoida praktycznie hodowanego do szerzenia wojny, ale przez lata tłuczenia, straciło ono pierwotny czar. Można by powiedzieć, że był rzemieślnikiem w tej dziedzinie i zwyczajnie popadł w rutynę.

Uleczyłbyś mnie, jeśli zostało ci jeszcze mocy — wreszcie powiedział wiedźmiarzowi, którego darzył równą sympatią, co wiedźmiarz jego.

Ostatecznie podszedł do Azmodana i chowającej się za nim Johanny. Demon zdawał się być z siebie zadowolony, obserwując jak paskudny, szary ryj zbliża się do jego nieskazitelnej twarzy.

To jest jakiś żart? Teraz jesteście na jego usługach? — zapytał resztę, nie przerywając patrzenia na czarodzieja. — A ty? — obrócił lekko twarz na łotrzycę. — Nie masz mi czegoś do powiedzenia? Chociaż krótkiego przepraszam?

Wyraźnie sobie kpił, czego nie krył. Johannie jednak nie było ani do śmiechu, ani też do płaczu. Kurczowo trzymała ubrań Azmodana, aż ten w końcu szturchnął ją lekko łokciem, żeby przestała. Na ten czyn czarnowłosa opanowała się i stanęła obok Demona.

Dalej mi przykro, że tak się stało. Wiem, że chciałeś dobrze, ale może to był błąd. Może po prostu następnym razem trzeba robić to, czego inni od nas chcą. Dla dobra innych, ale i nas samych — nagle nabrała ogrom powietrza, aż jej płaska klatka piersiowa nadęła się.
Ja się zgodziłam, aby pomóc. Dziękuję, że spróbowałeś swojego rodzaju pomocy, ale nie stałaby mi się krzywda, przeżyłabym to i wiele więcej — powiedziała szybko na jednym wdechu i natychmiast dała krok w tył. Nie patrzyła już na habgoblina, spuszczając wzrok w dół.

Jednak czegoś nie przeżyłaś, skoro tutaj jesteś — Tazok odburknął z dezaprobatą. — Teraz nawet nie przeżyjesz spojrzeć mi w twarz?

Na te słowa kobieta zwyczajnie w świecie spojrzała na niego. Był szkaradny i o wiele większy, silniejszy, masywniejszy. Nie czuła się przy nim jak osoba wartościowa, a zwykły śmieć. Odsłoniła ramiączko od sukienki, ukazując wypaloną literę “S” na dekolcie. Nic przy tym nie odpowiedziała. On też na razie milczał.



Hmm? Tazok? — mruknęła diablica podnosząc się z ziemi.

Krótkie spojrzenie na sukienkę dało jasny wyraz, że dobrze pamiętała potężne tnące ostrze. A więc pułapki wszędzie nie były takie same. Zaraz rzuciła wzrokiem dookoła szukając pół-orka. Znalazła go. Odetchnęła z ulgą.

Nie… Azmo tylko z nami idzie. Bo go poprosiliśmy i dla własnej uciechy — otrzepując się nie wiadomo po co. Rozglądając się dookoła Bazylia stwierdziła, że niespecjalnie się ruszyli do przodu. Chyba.
Hmm.. jakoś tak u chciwości trzeba było być nie chciwym, u Azmo poddać się rozkoszy. Pewnie znowu albo coś przeciwnego albo dokładnie to. W sumie skoro szkielet jest kogoś mojej rasy ja powinnam coś z tym zrobić? — zaproponowała Bazylia. — Mogę zabrać tę koronę i posadzić sobie na głowie. W sumie.

Najpierw założyłabyś coś na dupę — hobgoblin skwitował ostatnie słowa roznegliżowanej diablicy. — Na przykład to. Możesz sobie wziąć, jest twój.

Wskazał na zakrwawioną zbroję łuskową, która w przeciągu ostatnich kilku dni zmieniała właściciela przynajmniej raz. Z Powrotem zwrócił wzrok w stronę Johanny.
Totalnie zaskoczona Bazylia ściągnęła bez gadania swoją przeszywanicę i zamieniła ją na zbroję.

Dzięki, chcesz? — proste zasady, proste zachowanie. Jak dostała tak teraz w zamian zamierzałą oddać swoją przeszywanicę.

Tazok przytaknął i wskazał na czuja to samo miejsce, gdzie niedawno leżała łuska.



Casanova, daj spokój! No po co tam idziesz?
Azmo załamał ręce, oglądając się za wiedźmiarzem, którego ewidentnie ciągnęło do pomieszczenia nadzianego pułapkami. Pokiwał głową z dezaprobatą i zerknął na stojącą obok niego Johannę, do której to nawet się uśmiechnął.
Jeśli chciałaś zobaczyć jak ginie, to masz okazję — rzucił ironicznie.

Raczej nie chcę by ktokolwiek ginął, nawet jeśli na to zasłużył — dziewczyna westchnęła smutno.

A ty zasłużyłaś? — Tazok nie mógł powstrzymać się od komentarza.

To chyba nie twoja sprawa, dlaczego i w jaki sposób umarłam. Za to po tobie od razu widać, że pchałeś się tutaj rękami i nogami — zapyskowała.

Być może pierwszy raz, ale nie wiedziała, czy nie ostatni. Azmo jedynie zerknął na jej zezłoszczoną minę, ale nic nie zrobił. Nie drgnął, nie odezwał się, zupełnie jakby go tutaj nie było.

Ty chyba też, skoro sama to sobie zrobiłaś.

Odparł, marszcząc brwi, na co Johanna jedynie wzruszyła ramionami. Było jej przykro i tyle dało się wywnioskować, mimo iż miała minę wiecznie zbitego psa. Tym razem można przynajmniej było dostrzec coś wyraźniej zarysowanego, niż nieustający lęk. — Najwidoczniej — padło w końcu z jej ust, choć słowa te były ciche.

Co powiedziałaś? — hobgoblin udawał, że nie słyszy.

Ramiona kobiety spięły się, unosząc w górę, a jej drobna piąstka ponownie zacisnęła się na ubraniu Azmodana. Ten wyczuwając pochwycenie, zerknął jakby z obojętnością na stojącą obok Johannę, która przetarła wierzchem dłoni policzki.

Daj jej już spokój, doskonale słyszałeś. Zabiła się, bo miała powód, o co ci jeszcze chodzi?

Zapytał demon, patrząc na Szaraka. Niewątpliwie nie oczekiwał sensownej odpowiedzi i takiej nie otrzymał, przynajmniej nie na ten temat. Wojownik zaśmiał się lekko, chociaż przy nim i tak brzmiało to jak głosy dochodzące z otchłani.

Teraz ty zostałeś jej powiernikiem? Masz zamiar odczepić ją od rękawa, czy będziesz wtrącał się za każdym razem, kiedy się speszy?

Będę robił to, co w aktualnej chwili bawi mnie bardziej.

Azmodan odparł z zadowoleniem i schował ręce do kieszeni spodni, odchodząc od tej zbieraniny. Wolał pooglądać sobie ściany lub to, co knuł Roland. Johanna również wolała się oddalić, gdyż nie miała już ochoty na taką męczarnię umysłu. Demon minął hobgoblina bez problemu, jednak kobietę zatrzymał zimny dotyk na ramieniu. Łapa Szaraka obróciła łotrzycę w jego stronę, ale ten tylko spojrzał jej w oczy wzrokiem, który ciężko było odczytać. Niby tlił się w nich ten sam gniew, co zawsze, jednak wyraźnie przygaszony. Do tej pory unikała jego wzroku, lecz teraz, gdy zmusił ją do tego, mogła przyjrzeć się niepewności, jaka trapiła hobgoblina. Cała jego przykrywka determinacji musiała upaść wraz z jakąś niedawną chwilą. Czego tak naprawdę od niej chciał? Wydawało się, że zwyczajnej rozmowy, ale coś mu przeszkadzało, coś żarło od wewnątrz.
Uścisk poluzował się, nie trzymał już wystarczająco mocno, by musiała się z nim siłować. Mimo to wciąż stała blisko i wpatrywała się w niego dużymi, czarnymi oczami. Z bliska mógł bardziej jej się przyjrzeć, a każdy szczegół jej zmęczonej i strapionej twarzy był wyrazisty. Miała bladą, smukłą twarz, a skóra wokół oczu była szara i zaczerwieniona od nadmiaru łez i tarć. Jej usta, choć duże i pełne, wykrzywione były w wiecznym grymasie rozpaczy, zaś policzki były opadnięte. Kobieta stała tak dłuższą chwilę, podczas której jedyne co dało się wyraźnie słyszeć, to głośne przełknięcie śliny. W końcu jednak wyminęła go, zaś Tazok mógł poczuć jak chwyta go za dłoń. Przesunęła po niej smukłymi palcami i odeszła, pozostawiając coś w jego uścisku.
Patrzył jeszcze przez chwilę, jak odwracała się doń plecami, aby po chwili przykucnąć przy przeszywanicy, którą zostawiła diablica. Niepozornie, udając, że sprawdza pancerz, zerknął do dłoni i spojrzał jeszcze raz w stronę Johanny. Założył wreszcie nikłą w tych warunkach osłonę, która lepiej sprawdzała się w roli koszuli, niżeli prawdziwego pancerza. Nie można było jednak narzekać, ta niewielka ochrona mogła dzielić go od kolejnego spotkania ze śmiercią. Wrzucił coś niedbale do plecaka, aż rozeszło się brzdękiem. Przerzucił go przez ramię i podszedł na kilka kroków, by posłuchać narady.



Ta korona to zapewne kolejna pułapka, Pewnie wystarczy ją zdjąć, a pojawią się pożeracze dusz.

Westchnął Roland, który wciąż nie przejawiał żadnych oznak zainteresowania towarzyszami. Wyglądał jednak na wykończonego, jak i coraz bardziej sfrustrowanego. Sięgnął do sakiewki, z której wyciągnął skórzaną bransoletę. Obrócił ją kilka razy w dłoniach, a ta w ułamku sekundy przekształciła się w pokrowiec na narzędzia. W środku znajdowały się zestawy wytrychów, haczyków i innych narzędzi złodziejskich. Przyglądał się im przez chwilę, po czym westchnął.

Nikt z was zapewne nie zna się na rozbrajaniu pułapek?
Wiedźmiarz zapytał zrezygnowany, a zestaw złodziejski znowu przemienił się w bransoletkę.
A zresztą… Już dosyć oberwałem, próbując rozpracować ten pokój. Sam nadstawiać za nikogo głowy nie będę.

Mruczał pod nosem, zaś wraz z ostatnimi słowami spojrzał na Azmo, Johannę, a później na resztę towarzyszy.
Dotknął ponownie ramienia Bazylii i wypowiedział magiczną formułę. Zaraz potem powtórzył to z Tazokiem. Rany nieludzi zaczęły się goić.

Chodźmy na południe — mruknął i spojrzał wyczekująco na dwójkę, którą wyleczył. Wyraźnie oczekiwał na ich posunięcie.

Dzięki — Bazylia mruknęłą czując ponownie ulgę. — Johanno? Nie potrafiłabyś się tą pułapką zająć? Czy raczej tylko niezauważanie przemykasz?

Bazylia pytała tylko dlatego, że mimo całęj swej miłości do spieczonego truchła myślała o tym aby dała radę go gdziekolwiek donieść. W odpowiedzi Johanna kiwnęła twierdząco głową, co widocznie dla diabelstwa nie było wystarczające.

Jak nie… to chodźmy — mruknęła zarzucając półorka na plecy.

Potrafię!
Powiedziała w końcu Johanna, głośno i wyraźnie, jakby doznała nowych sił.
Choć dla bezpieczeństwa wolałabym, żeby… ktoś mi pomógł. Nie chciałabym przez nieuwagę stanąć w niewłaściwym miejscu...

Tazok również podziękował wiedźmiarzowi, ale na swój, ledwie widoczny sposób. Skinął głową tak lekko, że prawie nie było widać. Też był wyczerpany, głodny, pokaleczony i do tego jeszcze pościerany od ciągnięcia po ziemi. Sam nie był do końca pewien, czy tak szybko wstał z grobu, czy też nigdy naprawdę nie zginął, a jedynie doznał szoku, który pozbawił go przytomności na długie godziny, być może dni.

Łucznik może zestrzelić koronę. A płytki można dociążyć chociażby mieczem — goblinoid wyciągnął przed siebie dwuręczny miecz. — Wolałbym jednak nie walczyć z pożeraczami.
Pomogę — dodał na końcu Szarak. — Jeżeli w ogóle dam radę. Trochę w ciemności widzę.

Johanna przytaknęła, niemo zgadzając się na pomoc Tazoka. Oboje poszli szukać pułapek, odprowadzeni jedynie spojrzeniem reszty.

Chodź Rolandzie. Spróbujemy jeszcze raz. Shade dasz radę? — Bazylia uparcie starała się nie iść naokrężną drogą.

Możemy spróbować się przeczołgać. I zestrzelić koronę — odparł zapytany. — Teoretycznie przynajmniej drogę w jedną stronę znamy.

Ale po co się czołgać? Strzałą doleci chyba z granicy pułąpek… — zdziwiła się Bazylia niepomiernie.

Bo gdy leżysz, to masz bliżej do płytek. Może się da łatwiej wypatrzyć pułapkę — odparł Shade.

Co? To nie ma sensu. Zestrzel tę koronę po prostu. Masz zasięg, to nawet ja ci powiem — pokręciła z niedowierzaniem diablica. — Resztą zajmie się Johanna skoro potrafi. Rolandzie daj jej tę bransoletę i chodźmy.

Skoro tak wolisz... — Shade nie był przekonany, ale w końcu skinął głową, — Chodźmy więc.


Przez sześć, wielkich płyt, praca szła sprawnie, acz w niezręcznej ciszy. Hobgoblin i kobieta nie odzywali się do siebie ponad to, co niezbędne. Tazokowi o dziwo udało się zauważyć kilka detali, które ominęły sprawnie lustrujące podłogę oczy Johanny, chociaż przez większość czasu po prostu stał nad nią i przyglądał się, jak zwinnie pracowały jej palce. Ciężko powiedzieć, czy to właśnie spowodowało, że kobieta zestresowała się; kiedy podważała sztyletem jedną z płyt, omsknęła się jej ręka, a zapadnia pułapki runęła w dół, odbezpieczając mechanizm wyrzucający ogromne piły, które cięły obojga poszukiwaczy.
Roland zareagował natychmiast na metaliczny świst i szczęk. Pojawił się obok Johanny i uleczył jej świeżą ranę w pełni, jakby nigdy nic się nie stało. Wspomnieniem niebezpiecznej sytuacji pozostała jedynie szrama na ciele Tazoka, ku przestrodze dalszej eksploracji. Czarny Szpon nie zamierzał się poddawać; trzymając ranę, wskazał na kolejną płytę, a kobieta wykonała polecenie w milczeniu.

Wreszcie doszli do ostatniej, która oddzielała ich od północnego wyjścia z „sali tronowej”. Chociaż oboje nie znaleźli śladów obecności pułapki, gdy Johanna chciała naprzeć dłońmi na podłogę, Tazok powstrzymał ją. Kazał się odsunąć i samemu sprawdził, czy na pewno nie ma tutaj żadnego mechanizmu. Miał złe przeczucie.
Najpierw próbował naprzeć mieczem, ale nie dawało to żadnych rezultatów, co mogło oznaczać jedną z dwóch rzeczy: fragment był bezpieczny lub powierzchnia miecza zdecydowanie za mała, by uruchomić mechanizm. Czujnie i z kobietą wyglądającą dla odmiany zza jego pleców, postawił krok do przodu.

Złe przeczucie spełniło się. Przecież samo wejście do sali nie mogło być bezpieczne. Szkoda, że przyszło mu to sprawdzić własnym ciałem.
Toporzysko wysunęło się z sufitu i próbowało skrócić Tazoka o głowę. Ten w porę uskoczył i jedyne co poczuł, to ostrze przejeżdżające po przeszywanicy. Impet odrzutu połączony z jego własnym unikiem posłał hobgoblina prosto na Johannę, która została przyciśnięta cielskiem Szaraka. Siedział przez chwilę, nie mogą uwierzyć, jak ten marny pancerz był w stanie uchronić go przed cięciem. Ruszył się dopiero, gdy poczuł, jak spod niego wygrzebuje się kobieta. Przypominało to jednak bardziej panikę, niż zwykłe próby wyswobodzenia się. Wierzgała nogami, rękami, próbowała się odpychać, a jej słabiutkie ręce pacnięciami smagały go po grzbiecie. Jej przerażenie było zbyt silne, aby można było uznać to za coś naturalnego. Prawdopodobnie nie krzyczała tylko dlatego, że brakowało jej tlenu.

Kiedy pomógł jej wstać, w jej oczach malowała się mgła łez. Szybko odepchnęła go od siebie, tak jak odpycha się kogoś, kto wzbudza w innych wstręt lub lęki. Sama też się odsunęła, zachowując dystans. Objęła rękami swoje własne ramiona, jakby przytulając samą siebie i spuściła głowę w dół. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wydusić z siebie słowa. To wszystko stało się tak nagle, że nie wiedziała na czym najpierw się skupić; niechcianym dotyku, czy tym, że w pewnym sensie ją obronił.
Tazok zmarszczył brwi. Denerwowało go, jakim mięczakiem była kobieta. Ledwo coś ją przygniotło, a ta od razu w płacz. To jemu prawie odrąbało głowę, czy jednak było widać łzy w jego oczach? W zasadzie samemu nie był pewny, kiedy ostatnio zebrało mu się na płacz... czy w ogóle, bo żadna chwila nie przychodziła mu na myśl.
Zamknął oczy i zadarł głowę do góry. Musiał odetchnąć, żeby nie powiedzieć Johannie czegoś, co ją jeszcze bardziej spłoszy. Klepnął ją po ramieniu i pochwalił krótko.

Dobra robota...

Jego reakcja sprawiła, że stała jak wryta. Przez całą pracę nad rozbrojeniem pokoju miała w głowie wiele negatywnych myśli i liczyła jedynie na wzgardę. Tymczasem to, co usłyszała, było chyba większym zaskoczeniem, niż to, że przygniótł ją Hobgoblin. Uścisk jej własnych rąk wywieranych na ramiona jakby się poluźnił, a sama jej postawa przestała być tak bardzo spięta. Uniosła głowę patrząc na Tazoka, potem odwróciła głowę aby spojrzeć na Rolanda, Shade’a, Bazylię a na końcu na Azmodana. W ułamku sekundy uśmiechnęła się szerzej.

Być może nie jestem aż taka koszmarna.
Powiedziała jakby z ulgą w głosie, w ostateczności zatrzymując wzrok na hobgoblinie. Mimo wszystko nie usłyszał od niej słów podziękowania za to, że zaryzykował życie, aby to ona nie musiała być na jego miejscu.
Bez ciebie to pewnie połowy tego bym nie zrobiła — stwierdziła całkiem poważnie, wciąż na niego patrząc. Mógł w końcu poczuć, że być może w jej oczach nie jest jakimś wstrętnym gadem tylko ze względu na rasę.

Boisz się hobgoblinów? — wypalił nagle Tazok.

Nie — odpowiedziała niemal automatycznie, bez większego namysłu.
Nawet nie znałam wcześniej żadnego. Myślę, że nie ma gorszej istoty niż człowiek. Zdolny do wszystkiego, nieprzewidywalny i zróżnicowany. Reszta ras ma przypisaną łatkę, która nie zawsze jest sprawiedliwa — wzruszyła nieśmiało ramionami. W zasadzie, to nikt tak jej nie skrzywdził jak człowiek, ale może po prostu tak trafiła. Być może gdyby natrafiła na hobgoblinów, skończyłaby gorzej. Nie mogła tego wiedzieć.

Powinnaś — skwitował Tazok.
Dziewczyna zatrzepotała powiekami, nie będąc pewną, co hobgoblin ma na myśli.
Jesteśmy rasą, która poza wojną nie przykłada się praktycznie do niczego. Tak odciskamy nasze piętno na świecie, wiecznym ciągiem walki, zniszczenia i zniewolenia. Hobgobliny to sól w oku większości nacji, a ja jestem największym i najgorszym z nich wszystkich.

Nawet nie silił się, żeby brzmiało to groźnie, po prostu mówił, co leżało mu na myśli, prawdopodobnie nie mijając się z prawdą w żadnym stopniu. Widział ten ciąg na własne oczy i dopiero w piekle miał więcej czasu na odrobinę refleksji, by przestać postrzegać to jako jedyny stan rzeczy, naturalny jak oddychanie powietrzem. Ona jednak nie wydawała się być tym przejęta. Nie bała się go dlatego, że był hobgoblinem, a dlatego, że go nie znała i nie była pewna, co i kiedy może zrobić. Wciąż patrzyła, być może zastanawiając się nad tym, jak powinna go traktować i czy warto mu pomagać. Niby wciąż działa z myślą współpracy, bo w grupie siła, jednakże ciężko było stwierdzić, kto w tej grupie być powinien, a kto nie.

Wyglądasz na takiego, ale drugi raz już nie umrę. Chyba — pociągnęła nosem i przestała się mazać już chwilę temu. Pewnie to dlatego, że została zagadana i jej myśli powędrowały na inny tor.

Chodźmy już, zanim zlecą się Pożeracze — rozejrzał się dookoła. — Nie czas na gadanie.

 
kinkubus jest offline  
Stary 05-03-2017, 15:48   #84
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Diabelstwo targało na sobą truchło ukochanego. Targało i targało. Zaślepiona magiczną miłością Bazylia nie potrafiła zostawić umarlaka. Jej ciało odmawiało powoli posłuszeństwa, ale nie mogła go zostawić. Cokolwiek by nie zrobiła nie mogła go zostawić. Zrobiła się jednak bardzo zmęczona. ciągłe rany, tracenie przytomności o raz dziwna sytuacja ciążyły nie tylko na ciele, ale i na umyśle. Stwierdziła, że musi porozmawiać z Rolandem... po tym jak rozbroją pułapki. Patrzyła Biernie jak Tazok z Johanną radzą sobie z pułapkami. Patrzyła jak on ją ratuje, jak ona się boi. Patrzyła jak Shade strzela do korony z miernym skutkiem. Musiała iść dalej. Musiała zapewnić swojej miłości bezpieczeństwo. Dlatego minęła wszystkich. Podeszłą do rogatego szkieletu i zdjęła z niego koronę. Westchnęła i założyła na swoją głowę.
 
Asderuki jest offline  
Stary 05-03-2017, 21:14   #85
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pokłony zdały się psu na budę i pozostała droga przez mękę.

Zabawa w pułapki nigdy nie należała do najulubieńszych zajęć, jakim Shade oddawał się w wolnym czasie. Zdecydowanie wolał, gdy kto inny zajmował się wyszukiwaniem pułapek i ich rozbrajaniem, co nie znaczyło jednak, że miał to robić własnym ciałem i dając się dziurawić przez różne przemyślne urządzenia do zadawania takich czy innych ran.
No ale czasami tak się zdarza - na szczęście tym razem nikt nie zginął, chociaż Shade sądził, że było bardzo blisko, a to by znaczyło, że znowu musiałby taszczyć Tazoka. Johanną z pewnością zająłby się Azmodan...

Mając oczyszczoną drogę (przynajmniej w znacznym stopniu) Shade podszedł do przodu, a potem spróbował strącić symbol monarszej władzy, która tkwiła na łysym czerepie. I może nawet odniósłby sukces, bo trafił, ale zapewne musiałby mieć w dłoniach coś solidniejszego, niż zwykły łuk, bowiem strzała tylko odbiła się od korony, a potem wylądowała na podłodze. Bez efektów dodatkowych, na szczęście.
Shade już miał zaproponować, by zostawić szkielet swemu losowi i iść dalej, gdy nagle Bazylia wpadła na szalony pomysł, by zabawić się w królową... Już zabranie korony było ryzykowne, a zakładanie jej zakrawało na głupotę. Nie mogła jej włożyć, na przykład, na głowę Rognira?
 
Kerm jest teraz online  
Stary 07-03-2017, 22:24   #86
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Johanna zgadzała się na wszystko, bo znała swoją znikomą wartość. Wiedziała, że jest nikim, a jej zdolności są na tak żałosnym poziomie, że inni po prostu ją przeceniają. Poprosiła o pomoc w wykrywaniu pułapek, ponieważ była pewna, że sama nic nie zdziała, że nie potrafi. Jako pierwszy i jedyny zgłosił się Tazok, więc w milczeniu przystała na taki obrót spraw. Z początku się bała, że będzie na nią krzyczał, że będzie zły za każdym razem, gdy coś jej się nie uda. Dłońmi delikatnie sunęła po płytkach, a ręce drżały nieustannie. Zerkała na jego surową minę co moment, nie mogąc się skupić na zadaniu. Mimo to szło jej całkiem sprawnie, choć sama nie potrafiła tego przyznać. Po serii sukcesów nastąpiła porażka, która nie tylko zraniła ją, ale i pomagającego jej hobgoblina. Źrenice Johanny zwęziły się, a jej oczy wręcz przeciwnie. Widać było, że jej pierwszym odruchem jest zasłonięcie twarzy ręką, jakby chciała obronić się przed uderzeniem i gniewem Tazoka. Zamiast silnego ciosu, poczuła jednak kojące ciepło przepływające przez organizm, a obok niej był już Roland, który dotknięciem ręki zasklepił liczne rany powstałe od mechanicznych pił pułapki. Widać było, że pragnęła się uśmiechnąć, jednak smutne oblicze dziewczyny pozwoliło jedynie na słabe uniesienie kącików ust. Potem nie było czasu na przepraszanie i wybaczanie, gra toczyła się dalej, a Tazok sprawiał wrażenie, jakby nie miał jej za złe nieudanej próby unieszkodliwienia pułapki. Kobiecie ulżyło i mogła już z większą swobodą pracować dalej. Czuła się zmęczona, gdyż płytek było wiele, a każda nie dość, że była pokryta dodatkową płytką ołowianą, to jeszcze różniła się od innych. Podobieństwa były słabo zauważalne i czasami nawet we dwójkę nie byli w stanie dostrzec nic podejrzanego. Tak też się zadziało podczas badania ostatniej z płyt, która uznana została za bezpieczną. Dziewczyna już miała zamiar sprawdzić to, stawając na niej, jednak Tazok zdecydowanie ją odsunął. Postanowił, że zaryzykuje i tym samym obronił Johannę przed konsekwencjami ich pomyłki. Z sufity wysunęło się ostrze wielkiego topora, który ze świstem i precyzją przemknął tuż obok hobgoblina. Gdyby nie refleks mężczyzny, prawdopodobnie ten zostałby przepołowiony, a krew z tętnic mózgu rozbryzgałaby się po całym pomieszczeniu. Zamiast tej makabrycznej wizji, która wymalowała się przed oczami przerażonej Johanny, nastąpiło coś, co chyba zszokowało ją jeszcze bardziej. Tazok próbujący uniknąć ostrzy odskoczył gwałtownie w bok, wpadając wprost na czarnowłosą chudzinę i przygniatając ją swoim masywnym ciałem.
- Ugh… - kobiecy jęk spod jego ciała wcale nie przypominał zadowolenia. Johanna nie mogła nabrać powietrza, próbując wyczołgać się spod Hobgoblina. Dodatkowa bliskość sprawiła, że poczuła się niekomfortowo. Była przerażona, zaczęła wierzgać, mało co a i może by krzyczała. Przypomniało jej się wiele złych rzeczy, z którymi nawet po śmierci nie potrafiła się pogodzić, nie umiała zrozumieć. Była młoda, może nawet za bardzo, a mgliste wspomnienia nie przynosiły nic nowego, prócz dodatkowego bólu. Mogła teraz umrzeć. Po co się wychylał i wszedł tam zamiast niej? Dlaczego? Mógł po prostu pozwolić jej odejść.

* * *

Po pokonaniu najważniejszej i najtrudniejszej przeszkody, która z pozoru była łatwa, a w rzeczywistości mocno nadszarpnęła zdrowie drużyny, Uśpieni postanowili pójść dalej, przez rozbrojoną już część pomieszczenia. W sumie wszystko poszłoby jak z płatka, gdyby niezbyt roztropna decyzja Bazylii. Diablica idąc za resztą, zatrzymała się jeszcze na chwilę i ściągnęła z czaszki szkieletu koronę. Ta, mimo iż była mocno wbita w kość, nie stanowiła dla siły Diablicy przeszkody. Szarpnęła mocno, po czym umieściła błyskotkę na swojej rogatej głowie. Nikt nie wiedział, co chciała przez to udowodnić, ale i nikt nie zdołał jej powstrzymać. Kiedy podnosiła ciało Rognira, gotowa do dalszej drogi, z korytarza na wprost dało się słyszeć przeraźliwy krzyk zjawy. Hobgoblin był niemal pewien, że słyszał ten dźwięk tuż po przebudzeniu i nawet widział coś na wzór bezkształtnego ducha, w postaci czarnego jak smoła dymu. Głos dochodził jakby z odległej części świata, był głęboki i przeszywający, sprawiając, że na ciele włos się jeżył. Nagły podmuch chłodu sprawił, że Tazok i Johanna stojący najbliżej, cofnęli się. Z wąskiego przejścia wyłoniła się zjawa, pędząca wprost na zaskoczoną Bazylię.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 13-03-2017, 04:18   #87
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Pojawił się ten, którego wystrzegać powinni się nawet zmarli. Potwór w czystej postaci. Nie metaforyczny, jak zwykło się mawiać na rzeczy, które przewyższały niewiele wiedzących. Nie ktoś niegodziwy, kto zaszedł komuś za skórę. Potwór potrafiący odebrać duszę, samo zło i ani krzty dobra.

Zaatakował Bazylię, jakby ciągnęło go do korony. Tego obawiał się Tazok, ale był równie ciekawy efektu odebrania jej poprzedniemu właścicielowi, co diablica, więc nie oponował. Intuicja kobiety już raz przyniosła im rozwiązanie problemu, więc może wiara w jej nadprzyrodzone szczęście była właśnie tym, na co należało znów postawić? Błąd jak widać, który zaglądał im palącymi błękitem ślepiami prosto do wnętrza, gdzie dla materialnego oka nie znajdowało się nic.

Czarny Szpon, ledwie postawiwszy się na równe nogi, musiał w przeciągu niespełna godziny stawać w szranki z niebezpieczeństwem drugi raz. Prawie zabiła go pułapka, a teraz Pożeracz Dusz...
Zaatakował go z całej siły, jaką posiadał. Zaryczał jak dzikie zwierzę i zaczął okładać eteryczne ciało, prawie rozrywając je na kawałki. Jakby posiadał prawdziwe szpony, zrezygnował z cestusów, odrzucił miecz i wbił się w przeciwnika gołymi pięściami.
Cienisty byt pochłaniał wymierzone przez resztę ciosy, reagując z pełnym impetem jedynie na Tazoka. Tylko on czuł pełnię uderzeń, jak jego pięści zatrzymują się z impetem na potworze, chociaż pozornie było w nich tyle samo magii, co w sztyletach Johanny.
Wiele się w nim zmieniło. Zamiast prostego, pierwotnego celu, jakim był mord, przyświecała mu idea. Bronił diablicy, zachowując skupienie. Nie oddawał się szałowi, doskonale wiedział co robi i nie tracił z uwagi Bazylii przez cały czas. Wiedział również doskonale, dlaczego. Nie było Rognira, żeby ją obronił. Był winien pół-orkowi przysługę i w jej ramiach zamierzał zaopiekować się kobietą, dopóki ten nie powstanie.

Niestety, nie był w stanie powalić istoty. Ta obaliła diablicę i wyssała z niej ostatki życia, zostawiając pustą skorupę. Stopa Tazoka zatrzymała się na krawędzi niezbadanego do tej pory kafla, gdy Pożeracz zaczął wycofywać się w głąb niezbadanego korytarza. Czy powinien ryzykować? Czy warto było stawiać własne życie na szali, kiedy niewiele mogło pomóc już kobiecie? Jeśli samemu zginie, wciskając pułapkę - albo gorzej, trafi ona kogoś jeszcze - to na co będzie całe to poświęcenie? Chwycił jedynie Johannę, żeby i ona nie wyskoczyła. Wtedy też rozległ się wrzask, zaraz za jego plecami. Fala zaginająca powietrze ugodziła potwora jak dobrze wymierzona strzała, rozmywając go w niebyt.

Dusza powróciła do swojego ciała. Tazok podziwiał jej krótki taniec, była to nieliczna rzecz, którą można było w tym piekielnym świecie określić mianem pięknej, chociaż znaczenia tego słowa mogło dla niego być wypaczone. Niemniej, wijący się byt intrygował, wręcz zachęcał, żeby wyciągnąć ku niemu dłoń, ale ostatecznie Szpon powstrzymał się. Trzymał ręce przy sobie, tak samo, jak kiedy musiał podjąć wybór, czy gonić za zjawą.
Gryzła go ta decyzja, chociaż świadoma. W jednej chwili zaczął zastanawiać się, czy faktycznie podjąłby ryzyko, czy też żadnej pułapki pod nogami nie miał? Spojrzał na układ płyt, wyobraził sobie wszystko od góry i... olśniło go. Wyglądało na to, że sala rządzi się symetrycznym schematem, prowadząc niebezpiecznymi ścieżkami prosto przez najbardziej oczywiste linie. Zanim jednak dane mu było podzielić się spostrzeżeniem z innymi...

 
kinkubus jest offline  
Stary 13-03-2017, 15:16   #88
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Cokolwiek strzeliło diablicy do głowy aby założyć koronę miało pozostać tajemnicą. Tym razem jej "genialny" pomysł okazał się niewypałem. Słyszała o pożeraczach dusz krążących dookoła szkieletu z koroną. Niestety nie dało jej to przewagi. Wciąż nie wiedziała skąd mógł takowy nadlecieć. A nadleciał dopiero po chwili gdy już wychodzili z sali-pułapki. Zaszarżował i zrobił coś. Ugh. Zabolało. Trzeba oddać. Broń, wróg. Bum. Inni też bum. Szary tańczy. Po co tańczy? Zły duch. Zły duch....







zły duch










Czarno.


Wizja na szczycie góry



Bazylii w końcu udało się dostać na szczyt góry. Przeprawa przez piętra była ciężka i kosztowała wiele zdrowia jak i poświęcenia. Te jednak opłaciło się, bo w końcu mogli zaznać choć pozornej wolności, zrobić krok w przód i popchnąć swój los na lepszą ścieżkę. Kobieta nie mogła się doczekać, kiedy w końcu spotka Raziela, kiedy zdoła z nim porozmawiać i wypytać o wszystko. Chaos w głowie narastał, stawał się nieznośny jak silny ból głowy, plątał jej myślami, że momentami czuła się jakby straciła rozum. Otrząsnęła się dopiero w chwili, gdy kolejny krok sprawił, że wstąpiła w obszar oświetlony przez zachodzące słońce. Piękne, ciepłe, pomarańczowo-czerwone barwy sprawiały, że stawała się bardziej leniwa niż zwykle. Po chwili zza rogu wyszedł mężczyzna. Rozłożyste skrzydła były olśniewające i nadawały jego postawie majestatyczności. Promienie słońca padały na jego plecy oraz twarz Diabelstwa, które zostało oślepione przez ich blask. Ledwo widziała osobę, która przed nią stoi, ale była niemal pewna, że czekał tu na nią. Dzieliło ich od siebie zaledwie dziesięć stóp. Rozłożył ręce chcąc przyjąć ją do siebie.
Bazylia uśmiechnęłą się widząc skrzydlatego opieruna. Taki anioł stróż. Nie spóźnili się.
- Razielu. Jesteśmy. Jesteśmy - jakoś tak zapragnęła przytulić się do opiekuna. Wszak znała go tak długo…
Rozwarte ramiona były zachęcające, a przyjemne ciepło otoczenia i świeży powiew powietrza uspokajał i dawał nową nadzieję. Podeszła bliżej, a ten objął ją przytulając do swojego torsu. Pachniał kurzem i swądem paleniska, miał zimne dłonie, ale to wciąż był on i to było najważniejsze.
- Długo tu czekam. Wiele czasu upłynęło - powiedział gładząc ją po włosach skostniałymi, chudymi palcami.
- Nie jesteśmy zbyt późno dla ciebie? - zmartwiłą się kobieta odchylając się aby spojrzeć na anioła. - Mam nadzieję, że będziesz jeszcze mógł wrócić.
- Nigdy nie jest za późno, Bazylio - odparł tajemniczo, patrząc gdzieś w dal przed siebie. Kiedy kobieta uniosła głowę, aby móc na niego spojrzeć, czuła się wciąż oślepiona blaskiem słońca, a twarz Raziela wydawała jej się rozmazana i niewyraźna.
- To dobrze. Ciesze się. Bałam się, że się spóźnimy i będziesz musiał odlecieć, albo co gorsza zostaniesz i wraz z nami będziesz się tułał po piekle. Nie chciałabym tego - Bazylia przytuliła się mocno do anioła i puściła aby wziąć go za rękę.
- Chodź, opowiem ci o Rognirze. On jest taki niesamowity! Nie sądziłam, że zakocham się w kimś w piekle. To takie niesamowite! - oczy kobiety rozświetliły się blaskiem. Szczęśliwa kobieta odwróciła się plecami do Anioła i poczeka prowadzić w stronę wejścia do góry. Tam bowiem, z tego co pamiętała, byli inni. Zdążyła zrobić kilka kroków, gdy poczuła jak ostrze noża zatapia się w jej grzbiecie. Kolor krwi zlał się z czerwienią jej skóry.
- Pamiętasz kochana, jak to jest latać? - spytał ciepłym tonem głosu, zbliżając usta do jej ucha. Wilgotny oddech Raziela łaskotał jej skórę. Bazylia poczuła, jak jej ciało przeszywa paraliż. Nie mogła się ruszyć. Obraz spadania z nieba stanął jej przed oczami.
- Nie - sapnęła walcząc ze swoim strachem. O ile to faktycznie był trach. Może to była trucizna? Kobieta tego nie wiedziała, ale bardzo nie chciałą znów spadać. To było straszne, straszniejsze niż cokolwiek. Nie myślałą czemu Raziel to zrobił, czy to w ogóle był Raziel. Musiała się ruszyć. Więc walczyła ze sobą i bólem. Aby się ruszyć. Aby wyrwać.
Mężczyzna w tym czasie obrócił ją przodem do siebie i objął w pasie jedną ręką. Obrócił ją jak niegdyś w tańcu w niebiańskiej sali balowej. Jego dłoń trzymała ją za plecy. Pochylił kobietę nad przepaścią, tak, że trzymała się stopami na krawędzi urwiska. W końcu mogła na niego spojrzeć. Rozpoznała bez problemu, pomimo licznych zmarszczek starości. Wyglądał, jakby minęło wiele lat, jakby był na skraju śmierci.
- Czekałem na ciebie, wiesz, że zawsze bym czekał - uśmiechnął się delikatnie, zbliżając do niej coraz bardziej. Spostrzegła jak płaty skóry odrywają się od twarzy, odsłaniając mięsiste, krwiste mięśnie oraz kościec czaszki.
- A ty zapomniałaś. Pamiętasz o mnie tylko, gdy mnie potrzebujesz. Kiedy coś ci grozi. Mylę się?
Oczy diabelstwa rozszerzyły się w przerażeniu. Widziała już w piekle trupy, ale spoglądać jak bliska ci osoba rozpada się przed oczami, to było coś zupełnie innego.
- Razielu… - szepnęła z goryczą w głosie - tak, mylisz się. Myślałam o tobie nie tylko gdy czegoś potrzebowałam. Zajmowałam się tobą kiedy tego potrzebowałeś. Jak nie miałeś siły sam się sobą zająć. Byłam tam przecież kiedy znów wypiłęś za dużo. Byłam.
- A gdzie byłaś teraz, kiedy tu czekałem? Tyle lat, Bazylio… - szepnął cicho, a ona obserwowała twarz, która rozkładała się na jej oczach. Proces zgnilizny postępował na tyle szybko, że zdołała poczuć odór zwłok. Zrobiło jej się niedobrze.
- Nie powinienem tutaj być tak długo. Nie jestem z tego planu - dodał zamyślony i gwałtownie rozłożył skrzydła. Te zatrzepotały, sypiąc czarnymi piórami dookoła. Ich nadmiar stworzył czarną kurtynę wokół dwójki istot, trwających nad przepaścią w ścisłym uścisku.
- Umarłem tu przez ciebie. Umarłem dla ciebie. To twoja wina…
- Przepraszam
- wizja rozpadającego się Raziela zaczynała przerastać mały móżdżek kobiety. W obronie przed natłokiem informacji po prostu przestała przyjmować, że anioł się rozpada.
- Wybacz mi proszę. Było więcej przeszkód niż myślałam. Nie chciałam zrobić ci krzywdy. Nie chciałam. Przepraszam.
Szybujące, czarne pióra opadły w końcu niesione wiatrem, a oczom Bazylii ukazały się metalowe skrzydła, wystające z łopatek Anioła. Piękno ich potęgi zastąpione zostało przykrym i mrocznym wizerunkiem zardzewiałego żelaza. Raziel uśmiechnął się szeroko z uczuciem, patrząc na kobietę błękitnymi oczami.
- Wybaczam ci. - odparł gładząc ją po czarnych włosach i przywarł wargami do jej ust. W innych okolicznościach mógłby to być słodki pocałunek, ale odpadające kawałki skóry i gnijące mięso jego ciała sprawiły, że Bazylia zmuszona była do całowania szczęki szkieletu. Jej przerażenie wygrało z paraliżem, który mimo iż ustąpił, nie dawał przewagi nad mężczyzną. Trzymał ją mocno w uścisku niemal wisząc nad urwiskiem.
Sytuacja była sroga i dziwna. Bazylia wciąż zwisała nad przepaścią, mogła się ruszać, ale Raziel trzymał ją mocno. Do tego wszystkiego całował i mimo możliwości ucieczki była większa szansa, że kobieta spadnie zamiast się uratować. Ale to był Raziel. Stary, rozpadający się, karykaturalny, ale Raziel. Musiała wytrzymać więc wytrzymała.
- Razielu - odezwała się jak pocałunek się skończył - a moglibyśmy przenieść się dalej od krawędzi?
- Nie ufasz mi już? - odbił pytanie. Jego mimika nie mogła wyrażać już więcej emocji, gdyż całkowicie się rozpadła. Jego uścisk nieco się zwolnił, choć pozycja w jakiej stali pozostała bez zmian. Raziel wyszarpał z jej pleców nóż, który wbił tam jakiś czas temu. Bazylia prócz bólu poczuła lejącą się po grzbiecie krew. Anioł przesunął zakrwawiony nóż pomiędzy ich twarze, obracając pomału w dłoniach o patrząc pustymi oczodołami na Diablicę.
- Wbiłeś mi nóż w plecy - stęknęła Bazylia ręką starając się dosięgnąć do swoich pleców aby zatamować posokę.
Naga czaszka nie emanowała uczuciami. Koścista dłoń wciąż obracała nóż, a puste miejsca po błękitnych oczach pochłaniały Bazylię swoim mrokiem i czającą się w nich nieskończoną otchłanią. W końcu Raziel przystawił jej ostrze do gardła. Zimna i mokra stal przesunęła się po jej skórze nie wyrządzając żadnej szkody. Anioł uśmiechnął się, albo tylko jej się wydawało. Szczęka i żuchwa trwały w jednym niezmiennym wyrazie, mając na sobie jedynie resztki mięsa. Mężczyzna przycisnął kobietę do swojego ciała i uniósł głowę do góry. Zardzewiały nóż świsnął przy jego szyi, a fala posoki trysnęła na twarz zdziwionej kobiety. Martwe ciało wciąż trzymało ją w swym śmiertelnym uścisku, kiedy zaczęli spadać z samego szczytu góry
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 15-03-2017 o 20:50.
Asderuki jest offline  
Stary 15-03-2017, 20:46   #89
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Zaraz po tym jak pożeracz dusz rozpłynął się pod wpływem fali dźwiękowej, Roland upadł na ziemię i chwycił się za głowę. W czasie walki ucierpiała jedynie Bazylia, jednak wyglądało na to, że wiedźmiarz również cierpi z jakiegoś powodu.
Cholerne wspomnienia — mruknął po chwili i powoli zaczął podnosić się z ziemi. Widać, że sprawiło mu to trud, jednak z każdą kolejną sekundą, jego twarz zaczęła odżywać. Jego wzrok ponownie stał się czujny. — A może nie takie wcale cholerne…
W następnej chwili wiedźmiarz wypowiedział kolejne słowa, jednak tym razem była to magiczna formuła, której jego towarzysze nie słyszeli nigdy wcześniej. Zaraz potem stopy Rolanda oderwały się od ziemi. Bez słowa wyjaśnienia poszybował do zachodniego pomieszczenia, przelatując nad pułapkami.
To co zobaczył zawiodło go jednak. Pomieszczenie było puste. Nie było w nim nic poza kamiennymi ścianami. Na jednej z nich wiedźmiarz dostrzegł dziwny rysunek.


Zaintrygowany w pierwszej kolejności wypowiedział sentencje wykrywania magii, a kiedy ta nic nie wskazała, podleciał by osobiście sprawdzić czy za rysunkiem krył się jakiś mechanizm. Dotknął go i… ubrudził sobie dłoń. Podsumował to jedynie przeciągłym westchnieniem. Wrócił do poprzedniego pomieszczenia, jednak nie zatrzymał się przy towarzyszach, a poleciał do pomieszczenia na południu.
Tamto z pewnością robiło o wiele większe wrażenie niż poprzednie.


Po jego prawej i lewej stronie znajdowała się przepaść, zaś na środku wyryty był dziwny okrąg, z którego emanowała magia. Dalsza część korytarza ciągnęła się nie wiadomo jak daleko. Zaciekawiło go to, jednak zaczął odczuwać, że magia latania słabnie. Pragnął zbadać tajemnicę owego kręgu, jednak perspektywa oddzielenia od towarzyszy przywróciłą mu zdrowy rozsądek.
Po kolejnych kilku chwilach wiedźmiarz wrócił do pomieszczenia i stanął ponownie na ziemi. Objaśnił wszystkim co takiego widział.
Na południu może być coś ciekawego, chociaż z drugiej strony może to po prostu kolejna pułapka… Zaś pomieszczenie na zachodzie wydaje się dosyć bezpieczne. Moglibyśmy tam przeczekać aż Bazylia się obudzi, a mi wrócą moce. Trzeba będzie tylko znowu rozbroić kilka pułapek. Zaś z ciał tych bazyliszków moglibyśmy zdobyć pożywienie… Jedliśmy już gorsze rzeczy...
Z jakiegoś powodu Roland wyglądał na bardziej ożywionego niż nawet przed wejściem do góry. W jego głosie można by usłyszeć jakby swego rodzaju podniecenie i dziwne napięcie.
To ja się zajmę tymi pułapkami — wtrąciła cicho Johanna, która wlepiła swoje spojrzenie w Rolanda, obserwując, czy ten nie zareaguje na nią w negatywny sposób. Wciąż się lękała, że tak naprawdę każdy tutaj ma jej dosyć i żyje nadzieją, że ta w końcu zdechnie.
Jeśli ktoś zechciałby mi pomóc, to było by miło. Jeśli nie to trudno. A inni mogą iść po to mięso, chyba. Może jak się rozdzielimy na chwilę to nic się nie stanie, to w końcu nie jest daleko. Nie wiadomo tylko kiedy ściany się mogą zamknąć i czy już się nie zamknęły — westchnęła kobieta, patrząc na nieprzytomną Bazylię i leżącą obok koronę. Chciała ją wziąć, ale bała się, że to zwabi kolejną zjawę. Stała więc w bezruchu i tylko czekała na to, co mają inni do powiedzenia
Na pułapkach się nie znam — powiedział Shade. — Mogę przyciągnąć jakiegoś bazyliszka. Ale szynki z tych stworów trzeba będzie jeść na surowo.
Ty to chyba na niczym się nie znasz, prawda? — rzucił kąśliwie Azmo, stojąc z boku i uśmiechając się złośliwie
Mogę poświęcić swoją kuszę i bełty. I tak na niewiele mi się przydały — stwierdził Roland. — Nie znasz może na rozpalaniu ognia? — zapytał Shade’a.
Znam na tyle, że wiem, iż to poroniony pomysł — odparł zagadnięty. — Z tych paru drewienek nie rozpalisz na tyle porządnego ognia, by upiec parówki, a co dopiero solidny kawał mięsa.
Nikt nic więcej ze sobą nie ma? — zapytał Roland. — Może jak każdy coś poświęci, to zdołamy przygotować sobie jakikolwiek posiłek... A może w innych pomieszczeniach coś znajdziemy. Tazok, mógłbyś pomóc Johannie? Ostatnio nie poszło wam tak źle. — To powiedziawszy, Roland ruszył północnym przejściem.
Pierwszy raz podczas tej krótkiej znajomości, Tazok miał wrażenie, że zgadza się z Azmodanem. Pokręcił zrezygnowany głową na słowa łucznika.
Wysil się — pogonił Shade’a. — Masz mój plecak do pomocy. Rozpal ten ogień, bo na surowym wszyscy... bazyliszku...? — uświadomił sobie, że musiał być wtedy nieprzytomny. — Na surowym wszyscy się potrujemy. Już i tak jesteśmy osłabieni, nasze ciała mogą nie wytrzymać takiej dawki padliny.
Pacnął Johannę po ramieniu, jak to miał w zwyczaju, gdy chciał szybko zwrócić czyjąś uwagę. Chociaż nikt tego nie mógł wiedzieć, nie robił tak w stosunku do kogoś, kogo traktował wyłącznie jak poddanego.
Wydaje mi się, że pułapki ułożone są w konkretny sposób. Patrz, pokażę ci o co mi chodzi.
Odciągnął kobietę na bok i zaczął tłumaczyć. Johanna kiwała głową ze zrozumieniem, co przełożyło się na efekty. Szybko sprawdziła miejsca, które według Tazoka były bezpieczne i potwierdziła jego teorię. Dzięki temu bardziej skupiała się na płytkach potencjalnie zagrożonych i z większą skutecznością była w stanie je rozbroić. Dzięki temu oczyściła z pułapek całe pomieszczenie, nie wyrządzając przy tym krzywdy ani sobie, ani nikomu wokół. Gdy skończyła, wyprostowała się uśmiechnięta i zagłębiła się w puste pomieszczenie o kamiennych ścianach. Było ono puste, a jedyną interesującą w nim rzeczą był rysunek na ścianie. Johanna zdawała się być z siebie zadowolona.
Może rozłożymy co mamy? Wydaje się być tu bezpiecznie — mówiąc to zdjęła plecak i zaczęła wypakowywać z niego zwinięte prześcieradło oraz przywiązany do niego koc. Plecak Bazylii był wyposażony podobnie. Johanna zaczęła tworzyć na podłodze prowizoryczne posłania. Potem odeszła, podchodząc do hobgoblina.
 
kinkubus jest offline  
Stary 15-03-2017, 21:40   #90
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Tazok rozłożył koc przy wejściu. Nie był do końca pewien, czy widział więcej Pożeraczy Dusz. Wolał, żeby ktoś siedział na posterunku. Najlepiej Azmodan, żeby coś go wpieprzyło w pierwszej kolejności, ale nawet nie można było zaufać, że to nie on sprowadza na nich te wszystkie poczwary.
Hobgoblin przyjrzał się pościeli, jaką mieli inni. Spał w gorszych warunkach, ale to nie przeszkadzało mu zazdrościć. Też wolałby walnąć się na miękkie i przykryć, a tak... musiał wybrać jedno albo drugie... Wizja spania na posadzce jednak szybko rozwijała wątpliwości.
Wszystko w porządku? — łagodny i cichy głos Johanny rozbrzmiał tuż za jego plecami, do których to dziewczyna podeszła niemal bezszelestnie. Uśmiechnęła się nawet lekko, jak nigdy dotąd.
Nie.
Tazok odpowiedział krótko i treściwie, zgodnie z prawdą. Przy czym niekoniecznie kobieta musiała zdawać sobie sprawę z tego, iż zadała pytanie tak ogólne, że nie dało się na nie odpowiedzieć inaczej, jeśli było się hobgoblinem który w życiu nie miała czasu na pogaduszki. Nie rozumiał tego wyrazu kurtuazji, który był jedynie pretekstem do zaczęcia konwersacji.
Chodź — powiedział, wstając. — Chcę z tobą porozmawiać.
Ze mną? — zdziwiła się brunetka, patrząc na Tazoka czarnymi niczym węgielki oczami. Daleko za nią stał Azmodan, przyglądając się malunkowi na ścianie i choć nie zwracał na Johannę uwagi, ta czuła się bezpieczniej będąc w zasięgu jego wzroku. Z drugiej strony Tazok piętro niżej stanął w jej obronie, albo przynajmniej ona tak to odebrała. Teraz i tutaj pomagał z pułapkami. Mimo groźnego wyglądu jakoś nigdy nie próbował jej wykorzystać, ani skrzywdzić. Po długiej chwili namysłu, Johanna kiwnęła twierdząco głową, gotowa ruszyć za hobgoblinem. Nie chciała jednak oddalać się zanadto.
A wiesz gdzie jest Roland? — spytała jeszcze nie mogąc wzrokiem odnaleźć blondyna.
Nie wiem — odparł Tazok, wychodząc do sąsiedniej komnaty z pułapkami.

Poczekał na Johannę, rozglądając się dookoła. Zastanawiał się, czy nie powinni na czas odpoczynku włączyć mechanizmy pułapek... Wreszcie wlepił w kobietę swoje czerwone ślepia i skrzyżował ręce na piersi.
Z kim teraz jesteś?
Noo… z wami. — odpowiedziała zacinając się przy tym i spoglądając na hobgoblina zdziwiona. Nie bardzo rozumiała, o co mu chodzi i o co ją pyta.
Przynajmniej póki co… a potem, to nie wiem. Chyba zostanę na piętrze trzecim…
Po co? — padło drugie pytanie.
Bo nie mam celu by iść dalej. Nie zależy mi by wędrować między kręgami — odparła poważnie.
Nie zależy ci, by wydostać się z piekła?
Nie. — wzruszyła ramionami. — Czemu w ogóle pytasz?
Nagle Tazok przygwoździł kobietę do ściany, trzymając mocno za jej ramiona. Przekrzywił lekko szczękę i pokazał kły, zbliżając lekko twarz w jej stronę. Wyglądał na wściekłego, jednak Johanna zdawała się na to nie reagować. Spodziewałby się po niej lamentu, krzyku i lęku, a zamiast tego otrzymał wyraz obojętności. Być może jedyne, co dostrzegł, to lekkie zaskoczenie, ale nie więcej.
Po co to robisz? — spytała łagodnym, spokojnym tonem głosu, patrząc odważnie prosto w jego twarz. Ręce miała swobodnie ułożone wzdłuż ciała, nie próbując nawet odepchnąć mężczyzny. W jej pytaniu było można wyczuć powagę.
Żeby zobaczyć, jak się zachowasz. Ale nie boisz się mnie, więc dopóki nie będę chciał naprawdę cię zabić, niczego nie sprawdzę. Masz w sobie odwagę i ogień by walczyć, ale zamiast skupić się na jego rozpaleniu, wolisz chować się po kątach. Czego się boisz? Czego można się tutaj bać? Śmierci? Krzywdy? Nic gorszego w życiu cię nie spotka. Pogodzenie się z tym wszystkim jest słabością, którą powinnaś zwalczać. Wybierasz wieczną mękę od wolności?
Nie chcę być dla was ciężarem. Boję się, że przeze mnie wszystko trafi szlag. Gdy zostanę z Azmodanem, nie będę musiała się martwić, że przeze mnie ktoś zginie, zostanie ranny lub będzie cierpiał. Poza tym, nie wiem czy jestem w stanie istnieć w towarzystwie Rolanda, który tak bardzo się zmienił. Właściwie, to po mojej śmierci na planie materialnym nic się nie zmieniło. Życie tutaj czy tam jest takie samo.
Zostaniesz z Azmodanem? Nie żartuj sobie. Sama pakujesz się w większe bagno, niż jesteś teraz. Ocknij się i zacznij patrzeć przed siebie, a nie ciągle wypominasz sobie co było za życia. Pieprzyć wiedźmiarza, sama musisz się zmienić, albo przepadniesz jako kolejna anonimowa dusza w odmętach piekieł.
Poluzował wreszcie uścisk, chociaż nie puścił.
Zacznij martwić się o siebie i wybierz co dla ciebie będzie najlepsze. Ale nie bądź głupia, nie oddawaj się pod opiekę diabłu. Nie oddawaj się pod opiekę nikomu. Chciałbym, żebyś poszła ze mną, ale nie ZA mną. Niezależnie, czy zostanę w tej grupie, czy nie.
Kobieta zdziwiła się jeszcze bardziej, niż dotychczas. Widać było, że trawi ją jakieś zmartwienie. Jej usta rozwarły się chcąc coś powiedzieć, jednak prócz jęknięcia nie wydobyło się z jej gardła żadne słowo, zupełnie jakby zrezygnowała z odpowiedzi, którą miała na końcu języka. Mimo to nie odmówiła sobie powiedzenia czegokolwiek, musiała po prostu trochę pomyśleć. Samo to, że hobgoblin stał zbyt blisko, było niepokojące, jednak nie na tyle, aby odczuwała strach. W sumie to nawet zastanawiała się, czy zechciałby ją zabić; tu i teraz, tak po prostu. Posadzić na tronie, przywiązać do niego, założyć koronę na głowę i ją zostawić. Pozwolić na ukojenie i wieczny spokój.
Johanna do tej pory patrzyła na niego, jakby jej myśli odleciały do innego zagadnienia. Potrząsnęła głową i ocknęła się, wciąż jednak patrzyła na mężczyznę. Teraz jednak była bardziej obecna, niż przed paroma chwilami.
Nie rozumiem po co mnie chcesz przy sobie — wydusiła w końcu krótko, choć miała w myślach cały potok słów do wydobycia.
Mów. Wyduś to z siebie. Wszystko. Trzeba tobą potrząsnąć, żeby wreszcie odważyła się mówić?
Tak też zrobił, potrząsnął lekko Johanną, jakby próbował wybrać resztki z butelki.

Johanna chwilę stała zaciskając drobne dłonie w piąstki. Patrzyła gdzieś przed siebie, czyli na tors Tazoka, ale nic nie mówiła. On potrząsał nią i szturchał, jakby była jakąś durną zabawką, która grzechocze przy każdym, mocniejszym szarpnięciu. Ta jednak stała niewzruszona, choć on mógł dostrzec, jak się w niej gotuje. Nie przestawał. Trzymając ręce na ramionach wprawiał wątłe ciało w kołysanie, a te się temu poddawała. Jej włosy drgały wraz z nią całą, czuła się jak kukiełka w nadwornym teatrzyku, nad którą się znęcają ku uciesze gawiedzi. W pewnym momencie kobieta nie wytrzymała. Dłonią uderzyła w nadgarstek Tazoka, strącając jego rękę z barku.
Ale czego wy wszyscy ode mnie chcecie, ciekawi was czemu się zabiłam czy o co ci chodzi?! — uniosła się kobieta, co nie uszło uwadze osobom będącym w niedalekiej odległości. Tazok mógł się spodziewać, że niedługo ktoś przyjdzie sprawdzić, co się dzieje.
Może ja po prostu nie mam ochoty tego pamiętać, a ilekroć zasypiam przeżywam to wszystko jeszcze raz. Za każdym razem gdy się kładę odpocząć, męczę się dręczona przez obcych, zapijaczonych mężczyzn, którzy uznali, że w ten sposób zemszczą się za czyny mojego brata, że odbiorą sobie zapłatę w sposób, jaki uważali za właściwy. Wszystko mi więc jedno, czy teraz mnie wykończysz, czy zdechnę później. Wszystko mi jedno, czy będę służyć demonowi czy łazić za wami przeszkadzając wam, a wy będziecie tylko potykać się o moją bezużyteczność. I kurewsko mi wszystko jedno, czy obudzę się rano, czy może pozostanę w tym śnie na wieczność, czując jak każdy po kolei pieprzy mnie i śmieje mi się prosto w twarz — z każdym kolejnym słowem, jej głos unosił się coraz bardziej, a oczy szkliły się łzami, prawie jak zawsze.
Zadowolony jesteś teraz? Już odechciało ci się, bym szła Z tobą?!
Nie musisz iść.
Mówiąc to, podniósł Johannę i przerzucił przez ramię. Nie zważając na to, czy wierzga, zaczął iść północnym korytarzem.
Myślisz, że za mną nie pełzną cienie przeszłości? Nie daj im się pożreć — stanął przy rozwidleniu. — Wschód czy zachód?
Puść mnie, chcę wrócić! — gdyby mówiła tylko o ton głośniej, jej głos niósłby się dalej przez korytarze. Waliła go rękami po plecach, głowie i gdzie tylko sięgała. Próbowała nawet kopać, choć jego chwyt blokował te ruchy buntu.
Zawróć! — zaskamlała gniewnie.
Nie znam takiego kierunku. Skoro ci na niczym nie zależy, to idziemy gdziekolwiek. Może coś nas zeżre.
Spojrzał w swoją lewą, to w prawą, machając przy tym Johanną na boki. Szybko zdecydował, że pójdą na wschód. Nie chciało mu się zawracać te kilka kroków. Jeżeli dobrze rozumiał ułożenie korytarzy, zrobią pętlę i może nawet spotkają Shade'a.
Nie chcę by cię coś zeżarło, przestań! — denerwowała się dalej, bijąc go po plecach. Trzeba było przyznać, że mimo swej wątłej budowy, Johanna miała więcej siły niż Roland. Mimo to nie robiło to na Tazoku większego wrażenia. Ruszył korytarzem przed siebie mając za nic fakt, że korytarze były niebezpieczne i w każdej chwili mogli wdepnąć w pułapkę lub natknąć się na nieprzyjazną bestię.
Wróć się! Znowu zginiesz przeze mnie, zawróć! — jej gniew zaczął pomału przeradzać się w rozpacz i błagalne prośby. Coraz słabiej klepała go piąstką po plecach, jakby już zaczynała się poddawać.
Hobgoblin posadził dziewczynę pod ścianą, na podłodze. Przykucnął przy niej i wytarł jej łzy. Strzepnął dłoń ze słonych kropel, a resztę zlizał.


Obrzydzony twoją słabością
Nie masz prawa, żeby żyć
Znać cię to nienawidzić cię
Ale twoje życie jest twoje, by oddać


Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek płakał. Nawet, gdy byłem żywcem pożerany jako moja kara za krzywdy wyrządzone za życia. Nawet nie wiem ile cykli minęło, zanim się oswobodziłem. Widzisz, żebym był złamany?
Przerwał na chwilę, żeby unieść jej twarz za policzki. Żeby zmusić ją, by patrzyła na jego posmutniałe oczy, jednak tak wielce dalekie od płaczu.
Jestem. Ale tego nie widać. To słabość, którą wykorzysta prawie każdy, szczególnie czart pokroju Azmodana. Chcę, żebyś ze mną poszła, chcę uratować cię od tego diabła. Jesteś przydatna bardziej, niż sądzisz. Przede wszystkim jesteś przydatna mi... widzę w twoich oczach to, co setki razy umknęło przed moim wzrokiem. Płacz do woli, kiedyś cię to zmęczy i przestaniesz. Ale nie masz teraz czasu nad użalaniem się nad sobą, a tym bardziej nad innymi.
Ciężkie łapska Tazoka opadły na ramiona Johanny, ściskając trochę za mocno jak na wątłą dziewczynę. Zmienił się również ton Czarnego Szpona, na bardziej władczy i agresywny, chociaż nie zmienił się jego przygnębiony wyraz twarzy.
Bądź moją ostoją, a ja będę cię chronił, dopóki nie dotrze do ciebie, że możesz obronić się sama. Może mnie znienawidzisz, potem zostawisz, zabijesz, zrobisz co zechcesz. Najważniejsze, żebyś stała się silniejsza i samodzielna.
To co mówił Tazok było podbudowujące, ale początkowo Johanna nie wierzyła jego słowom. Był złą istotą, mimo iż kategoryzowanie innych według rasy nie leżało w naturze kobiety. Słuchała go i obserwowała, jego mimikę, gesty. Nie wyrwała się z żadnego uścisku, choć sprawiał jej ból. Wiele z jego zachowania było dla niej niezrozumiałe, ale zaczynała nabierać pewności, co do prawdomówności mężczyzny. Mogła mu ufać, choć bała się, że jej ocena okaże się błędna, a gdy popełni błąd, ktoś zginie. Wiedziała to.
Nie rozumiem czemu ci na mnie zależy. Nie wiem czego ode mnie chcesz i o co ci chodzi. Czemu niby miałabym być kimś ważnym dla ciebie? Akurat dla ciebie? — odpowiedziała z przekonaniem. Każdy jego gest był dla niej obcy i niecodzienny. Być może, gdyby był człowiekiem, potraktowałaby go inaczej, potrafiła pojąć jego intencje. Przykleiła się plecami do ściany, jakby chciała cofnąć. Był tak blisko, że czuła się niekomfortowo, a jej serce waliło głośno, co dało się wyraźnie słyszeć między chwilami ciszy, jaka między nimi występowała. Johannie ewidentnie brakowało słów, aby móc wyrazić wszystko co ukryte w skołatanych myślach.
Przypominasz mi moje ofiary. Te wszystkie osoby, które umarły, żebym ja mógł się piąć w górę. Jeżeli będę mógł naprawić…
Nie brzmi to pocieszająco... — wtrąciła Johanna.
Widać było, że ta rozmowa stawała się dla hobgoblina coraz trudniejsza, ale chciał brnąć dalej.
Niestety, mógł nie mieć na to teraz czasu. Rozejrzał się. Niedługo coś mogło się zjawić, nieprzyjaznego zapewne.
Dla mnie jesteś przeciwnym światem, a ja dla ciebie. Chcę stawić temu czoła. Skupić się na tym, co jest mi nieznane. Zanim zapomnę, że w ogóle miałem taki pomysł. Wiem jak działa szaleńczy pęd, już tam byłem. To podobne miejsce do twojej rozpaczy, musisz się z niego wyrwać. Do tego jednak potrzebujesz powodu.
Tazok podniósł Johannę, chwytając pod pachami. Dla niego linia między sferami prywatnymi a nie była bardzo cienka i płynna, co niekoniecznie musiało podobać się kobiecie. Nie była jednym z jego hobgoblinich popleczników, których nastawiało się piorąc po mordzie. Odsunął się, dając jej wreszcie miejsce do oddychania.
A co jeśli nagle zapomnisz? — spytała prostując się i poprawiając skąpą, podartą sukienkę, pod którą nic nie miała. Przywykła już do tego, że w łatwy sposób może zostać upokorzona i bez ubrania, ale w tej sytuacji wolała dopilnować dwa razy, by tak się nie stało.
Przestanę cię obchodzić tak szybko, jak zaczęłam. Myślisz o mnie, bo myślisz o sobie. W końcu ci się znudzę, nie jestem interesująca na dłuższą metę. Zostając z Azmodanem zagwarantuję sobie pewność jednego miejsca i sytuacji, nic się nie zmieni, nie będę się bała co moment, że zrobię coś źle i nagle z twojej ulubienicy stanę się zwykłym gównem. Nie jestem tego warta, znajdź kogoś godnego uwagi. Przepraszam — odpowiedziała smutno, czując się lepiej, kiedy dał krok w tył. Ruszyła z powrotem w stronę pokoju, gdzie postanowili odpocząć. Sunęła wolno nogami patrząc w podłogę.
Tazoka kilka razy podczas tej rozmowy już zalewała krew, ale szybko się uspokajał, zanim coś powiedział. Johanna stanowiła niezwykły okaz istoty, która potrafiła doprowadzić najcierpliwszego do szewskiej pasji. Raz mówiła, że je nie zależy, a potem jednak zależało, żeby nikomu nie wchodzić pod nogi. Nic ją nie obchodziło, co zrobiła dobrze, trzymała w głowie wyłącznie wpadki i potknięcia.

Szpon zrównał z nią krok, chwycił za plecy i wyprostował. Tak samo zrobił z głową, którą podniósł drugą ręką, żeby patrzyła przed siebie. Ona miała zamiar być uparta w dążeniach do zniechęcenia hobgoblina, on zaś w tym, żeby wreszcie zmieniła zdanie, które jego zdaniem nie było w ogóle przemyślane i źródło znajdowało wyłącznie w strachu.
W przeciwieństwie do ciebie, ja wiem, czego chcę. Nigdy nie zapomnę. Potrzebuję jednak nowej perspektywy. Ty również, z dala od tej ochronnej bańki. Powiedziałem, że nic nie jest za darmo i nie mam zamiaru tego cofać, daj mi czerpać od siebie, a ja pozwolę ci czerpać ode mnie. Nie wierzę, że nie chcesz wydostać się z piekła, po prostu się tego boisz.
Johanna również zaczynała się złościć. Tupnęła nogą i odwróciła się na pięcie, idąc teraz ponownie w kierunku wschodnim. Nie było nic mądrego w błądzeniu po korytarzach i oddalaniu się od grupy, ale skoro i tak już do tego doszło…
A co ja mogę od ciebie czerpać! To co dawał mi Roland było pomocne, a to, że ty komuś wywalisz z piąchy nie zdoła nic we mnie zmienić. Teraz ma mnie dość i to jest normalne, bo ty też będziesz, ale… ale może mu przejdzie. Nie wiem, jak mam ci ufać? — spytała jakby rzucając słowa w eter. Zatrzymała się gwałtownie i odwróciła przodem do mężczyzny.
Obiecaj mi, że nie spróbujesz skrzywdzić Azmodana. Można ci zaufać?
Ja wiem, co możesz ode mnie czerpać, ale czy nie powinnaś do tego dojść sama? Myślisz, że potrafię tylko bić? Nie bądź krótkowzroczna, nie opieraj się tylko na tym, co widzisz. Przewodziłem armii. Możesz mi zaufać, jeżeli dam ci słowo. Nie łamię danego, nie musiałem wdzierać się na szczyt zdradą, jak większość moich pobratymców.
Spojrzał na korytarz prowadzący na wschód. W tym czasie Johanna chciała coś powiedzieć, jednak jego słowa były szybsze niż jej myśli.
Zróbmy rundkę, jak już tutaj jesteśmy. Sprawdzimy, czy coś nie czai się w cieniu. Dalej korytarz powinien skręcać w prawo i prowadzić do korytarza z którego wchodziliśmy do sali z pułapkami.
Odwrócił się i zaczął iść, ale po chwili się zatrzymał.
Jeżeli to dla ciebie coś znaczy, mogę ci obiecać, że nic nie zrobię Azmodanowi. Szkoda jednak, że o innych walczysz bardziej, niż o siebie. Chociaż może to właśnie jest źródłem z którego czerpiesz siłę...?

Kobieta uśmiechnęła się lekko i nieśmiało. Ucieszyła się nie tylko z obietnicy, ale i dalszych słów Tazoka. Ruszyła za nim z własnej woli, choć nie szła na równi obok, a odrobinę za nim. Była blisko, choć nie wysuwała się na przód. Zastanawiała się co niby mogłaby z niego czerpać, skoro nie miała pojęcia, co go złości? A wydawało jej się, że gniewa się niemal o wszystko. Wciąż była zaskoczona tym, że nie krzyknął na nią ani razu, nie uderzył ani nawet nie próbował tego. Chwilę tak dreptała po cichu, aż w pewnym momencie Tazok poczuł jak drobne palce muskają jego dłoń, wsuwając się w jej głąb, aż w którymś momencie wkradły się całkowicie i chwyciły jego silną rękę. Nie odezwała się słowem, oblewając się momentalnie purpurą na twarzy.
Była to kłopotliwa sytuacja dla Tazoka. Najwięcej czułości okazywał teraz kobiecie - z odwzajemnieniem - która była przeciwieństwem jego samego. Ostatnio tak się silił dla swojej samicy, którą przegrzmocił wystarczająco razy, by być pewnym, że da mu dzieci, które po ojcu będą mogły objąć panowanie nad ziemiami Czarnego Szpona. Z hobgoblinicą jednak, najlepszą i najtwardszą jaką znalazł, nie musiał się pieścić... Ciekawe, czy w ogóle jeszcze żyła? I czy jeśli poległa tamtego pamiętnego dnia w twierdzy, trafiła tak jak on do piekła, czy też bogowie oszczędzili jej tego losu?
Zacisnął dłoń wokół rączki Johanny. Ta westchnęła niegłośno, choć dało się to usłyszeć. Zastanawiała się dłuższą chwilę nad tym, co powiedzieć lub dalej zrobić, bo okolica na pewno nie sprzyjała do takich zachowań. Ona jednak nie chciała w ten sposób nic sugerować, potrzebowała tylko kogoś, kto chciałby ją wesprzeć w różnoraki sposób. Miała nadzieję, że Tazok nie odbierze tego w inny sposób. Na te myśli znowu posmutniała, wyobrażając sobie jak każdego rani, na różne sposoby. Przeszli kawałek i gdy doszli do zakrętu, zauważyli przed sobą idącego w ich kierunku Rolanda, który nie był sam. Wraz z nim szła młoda dziewczyna, której ciało nie było tak wychudzone jak Johanny. Było widać, że rozmawiają ze sobą. Minęła dłuższa chwila, nim Wiedźmiarz dostrzegł hobgoblina i łotrzycę.
Tazokowi nie umknęło, co mogło zdenerwować Johannę. Starał się wyczuć to na jej dłoni, nie zwalniając uścisku, który i tak nie był wystarczająco silny, by kobieta nie mogła w dowolnej chwili po prostu ją wysunąć. Ona jednak nawet nie próbowała tego uczynić. Coś musiała czuć do Rolanda, że tak się na niego piekliła i wspominała kilkukrotnie podczas całej konwersacji, ale nie wiedział dokładnie co. Dołączył do nich w zasadzie wtedy, kiedy między nimi już się psuło.

 

Ostatnio edytowane przez kinkubus : 15-03-2017 o 21:44.
kinkubus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172