Obudziła się nagle. Coś huknęło. Rozejrzała się pospiesznie, gotowa działać... jednak owym czymś okazała się okiennica, którą zwykle miała uchyloną, by w pokoju nie było zaduchu, a która teraz strzęknęła, ponieważ na dworze najwyraźniej zanosiło się na burze i zerwał się porywisty wiatr.
Zegar na ścianie pokazywał godzinę 10:34. Sophie leżała naga na swoim łóżku, okryta tylko pierzyną. Drzwi do pokoju Martina były zamknięte. Kiedy spróbowała się podnieść, w głowie jej się zakręciło. Była totalnie słaba. Jednakże... nie musiało tak być. Na stoliku nocnym w szklance z lodem leżała fiolka krwi, a pod nią na serwetce ktoś zostawił wiadomość:
WYPIJ MNIE <3. - Cholerny wampir. - Sophie przetoczyła się na drugi bok.
Znów popełniła błąd. Była zła na siebie, bardzo zła. Zerknęła na lewą rękę, którą próbowała wyrwać z ust Martina. W skórze i mięśniu widać było rozcięcie, jednak jej organizm nawykły do obecności wampirzej krwi zaczął ładnie zregenerował ranę… ładnie jak na tak krótki czas.
Uniosła się powoli i usiadła na łóżku. Wzięła szklankę i patrzyła na zanurzoną w lodzie fiolkę. Czemu tak reagowała na Martina? Była pewna, że nie było jej go żal gdy umarł… gdy go zabiła. Czuła do niego co najwyżej niechęć, a jednak wystarczył niewielki impuls i dała się wziąć jak tania kurwa. Odkorkowała fiolkę i wypiła zawartość. Powoli w miarę jak organizm przyswajał vitae, odzyskiwała siły. Pustym wzrokiem patrzyła na drzwi od pokoju wampira. Z każdym piciem jej ciało, głowa wiązały się z tą cholerą. Jak tak dalej pójdzie nie będzie mogła wrócić do Andre, nie mogła stanowić dla niego zagrożenia, a… trochę obawiała się tego co Martin myśli o “jej” wampirze.
Czując, że jej ciało nabrało sił ruszyła do łazienki. Odkręciła lodowatą wodę. Gdyby zabiła swego partnera? Czy to rozwiązałoby jej problemy czy tylko przysporzyło kolejnych. Przestawiła wodę na cieplejszą i wzięła głębszy oddech. Nie odczuwała potrzeby zabijania, jeśli nie miała takiego rozkazu.
Miała czas do 13:00, raczej nikt nie wyda jej teraz posiłku. Spokojnie mogła poświęcić ten czas na lekki trening. Założyła sportowe ciuchy i opuściła pokój, chyba dwa razy upewniając się, że zamknęła drzwi. Po chwili namysłu nie ruszyła jednak do siłowni, tylko pod tablicę z nazwiskami. Powoli szła wzdłuż ściany, czytając kolejne nazwiska.
- Nie ma ich tutaj. - usłyszała czyjś głos. Gdy obejrzała się, zobaczyła służącego, który poprzedniego dnia odprowadził ją pod drzwi.
[MEDIA]http://orig10.deviantart.net/cb78/f/2010/235/7/e/claude_faustus_by_selfoblivion.jpg[/MEDIA]
Brunet uśmiechnął się smutno.
-
Nie odsłużyli nawet roku, więc nie zostaną zapisani na tablicy. - wytłumaczył.
- Yhym… - Sophie zatrzymała wzrok na jakimś losowym nazwisku. -
Niepotrzebnie umarli. - Chciała to komuś powiedzieć, ale w sumie nie miała komu. Ten facet był równie dobry, jak ktokolwiek inny.
-
Ale ich naszywki wylądują u Pani Marii? - Czemu ją to interesowało… przetarła swoją twarz. Była na siebie zła. Najpierw seks z Martinem, a teraz robiła z siebie idiotkę. -
Nieważne, idę potrenować.
- Z tego co wiem tak. - odpowiedział mężczyzna uśmiechając się lekko. Nie zatrzymywał kobiety, a jednak gdy go wyminęła, dodał:
-
Wy też powinniście swoje zrobić.
Sophie zatrzymała się przy mężczyźnie. Ich spojrzenia spotkały się. Miała się wyróżnić? Gdyby zabiła się tam w Paryżu, byłaby tylko kolejnym samobójcą. Nikim.
- Nie, dziękuję. - Ruszyła do siłowni.
Korytarze były opustoszałe, wszyscy byli teraz na treningu. Nawet ją to cieszyło. Nie chciała ich oglądać. Wybrała twardy worek treningowy i zaczęła go okładać wyobrażając sobie w jego miejscu spalone ciało Martina. Nawet nie zauważyła jak faktura spalonej pizzy wygładziła się i jej wyobraźnię wypełniło jego zgrabne ciało. Vitae… jego cholerne vitae. Przywarła do worka okładając go pięściami w miejsce gdzie znajdowałoby się podbrzusze wampira. Zgrzana zerknęła na wielki zegar. Była już 12:30. Wzięła prysznic w łazienkach przy siłowni i poszła na obiad. Usiadła z boku, jak zwykle. Teraz jednak bez notatek. Część porzuciła biegnąć ratować Martina i teraz nawet nie była pewna gdzie są. Wzięła sporo jedzenia. Prawdopodobnie kolacje zje lekką, z uwagi na tą misję, jakakolwiek by ona nie była. Nawet nie starała się zerkać na pozostałych. Nie patrzyła też w okno. Po prostu powtarzała w myślach informacje o dyscyplinach, starając się dotrzeć do tego czego mógł na niej użyć Martin by wywołać tamten sen.
Gdy już się najadła ruszyła do swego pokoju. Musiała się przespać, pełny brzuch i właśnie odbyty trening sprzyjał drzemce. Znów minęła tablicę z nazwiskami, teraz jednak nawet na nią nie zerknęła. Zamknęła się w pokoju i udała do łazienki. Zgarnęła przywiezioną ze sobą książkę, chyba po raz pierwszy od kiedy przyjechała do tego miejsca. Chwilę poczytała w wannie. Jej oczy przesuwały się po kolejnych wersach Hamleta. Nie tyle czytała co sprawdzała jak niemcom udało się przetłumaczyć sztukę… “głupia sikorka”. Zirytowana rzuciłą książkę na blat w łazience. Wytarła się szybko, założyła jakąś koszulkę i majtki i padła na łóżko. Ustawiła budzik na 19-tą i zasnęła, powtarzając do znudzenia nazwy dyscyplin.
Otworzyła powieki kilkanaście minut przed budzikiem. Właściwie to obudziły ją dźwięki muzyki, dochodzącej z łazienki. Wśród rockowych riffów i szumu wody spod prysznica dało się wychwycić też zawodzenie Martina.
I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can't get enough of you baby
Can you get enough of me
Wampir najwyraźniej był w świetnym humorze, skoro miał ochotę sobie podśpiewywać.
Sophie podniosła się i przeszła do łazienki. Skoro wampir puścił muzykę chyba nie liczył na to, że będzie spać dalej. Stanęła w progu przyglądając się kąpiącemu się Martinowi. Wampir był obrócony do niej tyłem, spłukiwał właśnie włosy pod prysznicem. Jego ciało zregenerowało się prawie zupełnie. Tylko w miejscach większych oparzeń pozostały jeszcze bledsze placki skóry. Wciąż podśpiewując, Martin po chwili zakręcił kurek i odwrócił się. Uśmiechnął się szeroko do Sophie.
-
I co? Jak nowo narodzony, nie? - zagadał jakby nigdy nic.
- Wyglądasz ślicznie kanarku. - Sophie uśmiechnęła się do wampira. -
Nie mogłeś sobie wczoraj darować, co?
- Ale czego? - zapytał ze zdziwieniem, jednocześnie wycierając się ręcznikiem i przeglądając w lustrze.
-
Wypicia ze mnie tyle. Dziękuję za fiolkę, przydała się. - Kobieta wycofała się z łazienki i ruszyła do szafy by wybrać jakieś ubrania. Nawet nie wiedziała na jaką misję jadą.
Martin wytarł się i z przewieszonym przez ramię ręcznikiem ruszył za nią. Stanął obok szafy.
-
Wszystko było pod kontrolą. Niepotrzebnie się zdenerwowałaś, sikorko. Jeszcze trochę byś wytrzymała, a potem to ja bym ci dał swoją krew i doprowadził. Nie spodziewałem się, że zaczniesz szarpać ręką jak głupia.
- Ah… zapomniałeś. Nie chciałam pić twojej krwi kanarku. - Zerknęła na niego ale szybko wróciła do wybierania rzeczy. Zgarnęła kilka czarnych ciuchów i zamknęła szafę. -
Poza tym udało ci się mnie doprowadzić, dziękuję było bardzo przyjemnie.
Podeszła do łóżka i zaczęła się ubierać w bojówki itp.
-
Ale i tak ją wypiłaś - rozłożył ręce w geście, który mówił “o co ci chodzi kobieto” -
Mogłaś oczywiście odmówić, wtedy zadzwonilibyśmy do dyspozytora, że trzeba ci czegoś na wzmocnienie. Może przysłałby jakieś witaminki, albo nawet vitae rady? W końcu jesteś teraz pieprzoną bohaterką - wyszczerzył się w uśmiechu -
Możesz trochę pogrymasić. Naprawdę za bardzo się uniosłaś. Nie chciałem cię ranić. - to ostatnie zdanie zabrzmiało o dziwo całkiem szczerze.
-
Po pierwsze pomoc się wzywa gdy ktoś zemdleje, a nie rano, ale mogło ci to wylecieć z główki przy przemianie. Po drugie jedyną osobą która mnie tu pieprzy jesteś ty, więc dla reszty może nie być to argument do znoszenia mojego grymaszenia. - Nawet nie zerkała na niego, wiążąc wysokie buty. -
No i… to już trzecia blizna na twoim koncie, ale cieszy mnie że nie robisz tego specjalnie. - Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się.
Uważnie przyjrzała się jego ciału. Co by dużo nie mówić kanarek miał z czego być dumny.
On zaś świadomy tego lub nieświadomy, klepnął się w pośladki, kładąc na nich swoje dłonie i kołysząc biodrami w przód i w tył.
-
Sam byłem ranny, a ty mi się położyłaś naga obok w łóżku! - powiedział z miną niewiniątka -
Ale ma pani rację, generale sikorko, przy następnym rżnięciu postaram się być mądrzejszy! - wyprężył się (tam też!) i zasalutował jej.
-
Starszy sierżant, kanarku - Sophie z uśmiechem obserwowała mężczyznę. Cóż przynajmniej widoki ma przyjemne, a skoro jest już tylko głupią ghulicą. Powoli podniosła się z łóżka. -
Idziesz tak na to spotkanie? Nie żeby mi przeszkadzało, ale nasze zwierzchnictwo wydaje się być dosyć… sztywne?
- Sztywne, powiadasz? - Matin złapał w dłoń swojego członka i potarł go kilka razy, przez co ten jeszcze bardziej się wyprężył -
Spotkanie jest za godzinę. Jako że nie wyjawili żadnych szczegółów, pewnie dostaniemy czas na przebranie, może nawet jakieś ciuchy incognito. Myślę, że mamy jeszcze całkiem sporo wolnego czasu... - uśmiechnął się do niej łobuzersko.
Dziewczyna oparła głowę na dłoni i przyglądała się jego poczynaniom.
-
Z tego co widzę, masz wobec siebie jakieś plany. Tym razem postaram ci się nie przeszkadzać.
- Wiesz, nawet najlepszy ster potrzebuje sternika... - powiedział, patrząc na nią wyzywająco.
-
Bądź sobie sterem, żeglarzem i okrętem, kanarku. - Sophie podniosła wzrok patrząc mu w oczy. Przez chwile poczuła jak wypite przez nią vitae woła do swego pana, jak zaczyna go pragnąć, ale wystarczyło przypomnieć sobie ból z wczorajszej nocy, by całe pożądanie znikło. -
Ja niestety nie mam uprawnień sternika.
- No weź, nie bądź starą łajbą... - Martin mrugnął do niej, dalej pieszcząc się na jej oczach.
Wtem w ich dialog wdarł się dźwięk telefonu Sophie. Ponieważ to wampir stał bliżej, mężczyzna schwycił aparat i spojrzał na wyświetlacz.
-
Kto tam, kanarku? Dasz mi odebrać czy też cenzura partnerska? - Podniosła się i sięgnęła po telefon.
Podał go jej bez słowa i też nie komentując niczego, wyszedł do swojego pokoju. Sophie spojrzała na wyświetlacz aparatu. Dzwonił Andre.