Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2017, 22:44   #119
Earendil
 
Earendil's Avatar
 
Reputacja: 1 Earendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemu
Tura 24 - Panowanie Tahatlisui, regencja Bahitalta

 TENOKINRA-HOI-INKA-KAI-KILLA


Cytat:
IV Litania do Przodków z Kanonu Mniejszego

Pokłon oddajmy padając na wznak,
Żeby przebłagać Tego Który Zmarł,
Oto On bowiem opuszcza już nas,
Prośmy Go, iżby się nas nie wyparł.
Tam, gdzie królować On będzie po wieki,
Kto by chciał wkroczyć bez Jego opieki,
Ten rzucon będzie na demonów łup.

Rwijmy więc włosy i krzyczmy co sił,
Niech świat usłyszy, że odszedł nasz król.
Taiotlaniemu, co słońcem nam był,
Księżyc i gwiazdy padały do stóp,
Teraz w ofierze dajmy Jego ciało
Ogniom, żeby wraz z dymem uleciało
I z Jego duchem złączyło się znów.

Płaczmy i łkajmy aż zabraknie tchu,
Żalu naszego nie ukoi nic.
Dziś nikt nie zbudzi Go już z tego snu,
Lecz wszak w krainie przodków będzie żyć.
Tedy śpiewajmy Mu hymn uwielbienia,
Iżby nas uznał godnymi ujrzenia
Chwały Jego pośród Tlakaluków.

Cytat:
Król Tahatlisuia wstąpił na tron w wieku dziesięciu lat, a brat jego Bahitalt dzierżył rządy w jego imieniu.
- Likuk Euklettos
To był niezwykły dzień. Najludniejsze miasto królestwa, stolica Tenokinry, centrum całego świata, Quetz-hoi-atalai zamarło w ciszy. Miasto zwykle tak pełne głosów i krzyków wydawać się mogło dla przypadkowego wędrowca wymarłym, jakby nagle wszystkich zmogła jakaś zaraza. Na rynku targowym, gdzie dzień w dzień przekrzykiwali się czteroręcy handlarze, panowie popędzali niewolników ze sprawunkami, a słonie ciągnące ciężkie ładunki trąbiły ze zmęczenia, tym razem nie było nikogo. Nawet wiatr nie zdecydował się zapełnić tej pustki, pozwalając małym brzęczącym owadom na dumną prezentację swoich możliwości, choć nie było żadnego widza. Podróżny mógłby pomyśleć, że na okolicę spadła jakaś potworna klątwa, która w przeciągu doby zamieniła Gniazdo Ludzi w pustkowie. Nie całe miasto było jednak puste.

W centrum miasta wznosiła się dumna piramida Tenotitlan-hoi-tlakalukai, a wokół niej zgromadziły się kilkutysięczne tłumy. Plac świątynny był całkiem wypełniony, w okolicznych ogrodach atalowie cisnęli się wokół siebie, nawet uliczki prowadzące do przybytku były wypełnione mieszkańcami. Ciężarne kobiety, niemowlęta, niedołężni starcy, kaleki, niewolnicy i cudzoziemcy, wszyscy oni tłoczyli się w skwarze i zaduchu, aby być jak najbliżej świątyni-pałacu. Nawet żołdakom ciężko było utorować przejście dla kapłanów i innych ważnych osobistości, tak że spóźnialscy możni musieli wyjść ze swych lektyk i na własnych nogach dotoczyć pod przygotowane wiaty. Niestety, nie tylko inai nie mogli sobie pozwolić na taką osłonę od słońca.

Bahitalt po raz setny otarł pot ze swego czoła, ciężko wzdychając. Oparł się ciężko na zdobionej lasce z kości słoniowej i zmęczonym wzrokiem z pewną zazdrością spojrzał na tych kapłanów, którzy odpoczywali pod wiatami. On nie mógł jednak sobie na to pozwolić, wszak po to rozebrano tron na szczycie Tanotitlanu, by zrobić miejsce dla stosu pogrzebowego Yanikaina, króla i ojca. Wanaharat musiał przyznać, że żaden wcześniejszy taiotlani nie miał takiego pogrzebu jak jego kochany tatuś, który tak bardzo pogardzał nim za życia. Kosztowne naczynia, klejnoty, drewniane rzeźby, ceramika, skóry i sukna, setki włóczni i tarcz, pancerze z łusek demonów. A także truchło słonia. To wielkie zwierzę zostało w nocy rytualnie ubite, by teraz jego kości, skóra i wnętrzności dumnie prezentowały się na słońcu. Mięso zapewne w tej chwili skwierczy na rożnach w kuchniach wewnątrz tenotitlanu, aby mogło zostać podane dygnitarzom oraz rodzinie królewskiej. Rytuały rytuałami, ale nawet najpobożniejszy kapłan nie jest chętny do jedzenia mięsa upieczonego na stosie pogrzebowym.

„Już czas”, zakomunikował szept obok ucha Bahitalta. Regent skinął głową i spojrzał na swojego brata, który stał obok. Choć był jeszcze dzieckiem, a całą władzę sprawował za niego wanaharat już był przystrojony jak taiotlani, ledwo utrzymując w talai Włócznię Taltuka, a w solai berło Anaru’atala. Diadem Amali’inki, który zdobił czoło dumnego Yanikaina teraz opadało Tahatlisui na oczy. Bahitalt mruknął coś do niego i obaj przeszli na front, by zaprezentować ludowi nowego taiotlaniego i rozpocząć obrzęd. Choć dla tych na dole zdarzył się cud i mogli ujrzeć po raz pierwszy swojego króla, regent przyglądając się swemu braciszkowi widział tylko małego Suiuka, który jeszcze w kołysce otrzymał więcej uwagi i troski od ich ojca, niż Bahitalt przez całe swe życie. Gdyby teraz go pchnął, pan świata i okolic rozbiłby głowę o stopnie, niczym zwykłe dziecko. Wanaharat odepchnął jednak takie myśli i wyciągnął talt, by podano mu pochodnię. Razem ze swoim podopiecznym przytknął ogień do polanych olejem szmat umieszczonych we wnęce pozostawionej w stosie, by stos mógł się zająć.

Zasnął król i pan,
Odszedł od nas już,
Żegnajmy go wszyscy,
Hołd oddajmy mu.


Kapłani zaintonowali pieśń, a lud dołączył się do głosów kantorów. Ceremonia miała trwać jeszcze długo, aż wszystkie hymny nie zostaną odprawione, lecz Bahitalt już czuł się niedobrze, jakby mało było skwaru i duchoty, to jeszcze musiał prażyć się przy ogniu, wąchać dym i słuchać skwierczenia słoniego tłuszczu. Dobrze, że poprzedniego dnia powstrzymał się z piciem (odbije sobie wieczorem), bo już by puścił pawia. Do uczty i pijatyki była jednak długa droga. Po obrzędach bowiem ludowi miały zostać rozdane pokruszone części kości słonia ofiarnego, by zaspokoić nadzwyczajną dewocję tai’atalai, a po kolejnych godzinach oczekiwania trzeba było jeszcze uświetnić swoją obecnością rozpoczęcie igrzysk na arenie. Lud potrzebował tego, by przejść w końcu nad śmiercią Yanikaina do porządku dziennego, ale niestety obowiązkiem wanaharata było przewodniczenie tym wszystkim atrakcjom, zwłaszcza że leniwego Suiuka dało się zmusić tylko do obecności na samym pogrzebie, po którym już chciał wracać do swoich zabawek. To akurat nie przeszkadzało Bahitaltowi, nawet miał nadzieję, że młody taiotlani nigdy z nich nie wyrośnie, zostawiając rządy starszemu bratu.

Czar nad miastem został przełamany i ulicami niosły się śpiewy tenokinryjczyków. I choć stos wielkiego Yanikaina miał się jeszcze palić do następnego ranka, w tym momencie zdaje się jakby cały kraj budził się z koszmaru.


Starożytni tai’atalai mogli poszczycić się wieloma formami pisma, jednak dziś ciężko przychodzi nam ich rekonstrukcja, co utrudnia analizę tekstów. Najstarsze dostępne nam zabytki, wyłączając nieliczne gliniane tabliczki, pochodzą dopiero z okresu panowania Tahatlisui, gdy rozpoczęto korzystanie z papirusów, wyrabianych ze trzcin porastających brzegi rzek wokół Yanikainihuy. Skrybowie zaczęli masowo utrwalać wiedzę na tym nośniku, tłumacząc nawet teksty, które do tej pory były zapisywane tylko hieroglificznie, dzięki czemu mamy pewien pogląd na systemy znaków używane przez starożytnych atalów.

Wspomniane hieroglify wyrosły na bazie starych malowideł, którymi dekorowano świątynie i stele jeszcze za czasów Taltuka. Zostały usystematyzowane i w późniejszym okresie służyły do przedstawiania świętych scen i tekstów w ośrodkach kultu. Kolejnym zestawem znaków jest wysokie pismo kapłańskie, wyrosłe z najstarszego pisma tai’atalskiego, wywodzącego się od nesjan. Choć miało charakter pisma klinowego, to nie wiadomo, czy umieszczano je na glinianych tabliczkach, gdyż do naszych czasów w tym piśmie zachowały się jedynie teksty wyryte w skale. Zapewne służyło do zapisywania świętych zaklęć i hymnów oraz najważniejszych praw i miało charakter sakralny, przez co nie przechodziło znacznych ewolucji mimo mijających stuleci. Jego uproszczoną wersją było starsze pismo skrybów, które zapewne było wykorzystywane do codziennych praktyk, jednak ze względu na to iż używano do tego glinianych tabliczek do dzisiaj zachowało się niewiele egzemplarzy, przez co napotykamy na trudności w rozszyfrowaniu wielu znaków.

Osobliwą formą pisma i bezpośrednim przodkiem nowych znaków skrybów, które znalazły się na Papirusach Tahatlisui było pismo malunkowe, o którym wiemy dziś głównie z opisów, gdyż żaden tekst w tym piśmie nie zachował się do naszych czasów. Nic dziwnego zresztą, skoro nośnikiem była skóra na rękach piszącego. Jak bowiem opisuje to Geograf Altenijski, skrybowie w pośpiechu notowali informacje malując je pędzlami na własnych rękach. Po przeniesieniu informacji na trwalszy nośnik w zaciszu swojej pracowni skryba mył ręce i mógł zapisać na nich kolejne teksty, jeśli zajdzie potrzeba. Choć mogłoby się zdawać, że kronikarz puścił zbytnio wodze wyobraźni, to jego relacje popierają malunki i teksty opisujące jako podstawowe narzędzia pracy skrybów nie rylec, a barwniki.

- wykład o piśmie starożytnych tai’atalai.


Wiatr szumiał wśród liści a niebo zasnuły ciemne chmury. Nie było to nic dziwnego, wszak w tym klimacie ulewne deszcze pojawiały się równie często, co prażące słońce, jednak dla Bahitalta wydało się to dość złowróżbnym sygnałem. Kotary jego lektyki głośno łopotały, irytując go lekko, jednak regent wolał nie zatrzymywać się, by służący związali je. Chciał koniecznie dotrzeć jak najszybciej do Wyroczni, tej samej, która poradziła Yanikainowi uwięzienie go. Wanaharat nie miał jednak wyboru, musiał zasięgnąć rady Przodków, bowiem uzyskana wolność i władza mogły się zbyt szybko wyśliznąć z jego dłoni, jeżeli czegoś nie zrobi. Huetal, tajemniczy Starzec, z którym zawiązał spisek przeciw swemu ojcu domagał się teraz zapłaty. Cena za tron miała być wielka, czarnoksiężnik życzył sobie połowy Tenokinry na własność. Gdy Bahitalt zawierał ten układ nie miał nic i liczył, że staruch po prostu zemrze oddając szybko ziemie w prawowite władanie, jednak teraz regent miał już wszystko co chciał, a nawet więcej: narastały w nim wątpliwości czy faktycznie wyjdzie tak dobrze na tym pakcie jak wcześniej myślał. Co więcej, mając władzę nad całym krajem nie zamierzał się nią dzielić z kimś, kto nawet nie jest atalem, jednak jak wykiwać kogoś, kto mógł zabić taiotlaniego w samym centrum Quetz-hoi-atalai? Tylko Tlakalukai raczą to wiedzieć.

Lektyka w końcu zatrzymała się i niewolnik pomógł Bahitaltowi wysiąść. Sanktuarium nie mogło się równać z Tenotitlan-hoi-tlakalukai, jednak było imponujące na swój sposób. Niezbyt szeroka budowla wzniesiona na planie koła z pojedynczym wejściem oraz stożkowatym stropem nadrabiała braki w przepychu przytłaczającą atmosferą zadumy i świętości. W pobliżu nie stało żadne drzewo, nie rósł żaden krzew, ani jedna mucha nie śmiała zakłócać świętej ciszy. Bahitalt zbliżył się, ciężko opierając się na swojej lasce i gestem nakazując sługom, by oczekiwały na jego powrót. Wanaharat z każdym krokiem coraz bardziej odczuwał świętość tego miejsca, z trudem starając się nawet oddychać jak najciszej. W końcu dotarł do podwójnych drzwi z brązu, przed którymi stali Strażnicy Ciszy.

Cicha Straż to grupa kilku potężnych wojowników, którzy przeszli pełen trening kapłański zakończony wyższymi święceniami, tylko po to, by móc do końca życia pilnować Sanktuarium Przodków i opiekować się tym miejscem. W dniu, w którym rozpoczynają służbę są pozbawiani języków, aby znajdując się tak blisko Tlakalukai nie mogli nigdy powiedzieć nic, co przez przypadek usłyszą z Otchłani, ani by żadnym słowem nie obrazić tlakai. Ponoć oni sami wyrywali sobie języki przy inicjacji i choć wcześniej Bahitalt w to powątpiewał, teraz patrząc na nich zaczynał dopuszczać taką możliwość. Strażnicy wyglądali jak potężne, umięśnione i piękne posągi tai’atalai o surowych twarzach i zimnych oczach. Gdy wanaharat podszedł, słudzy sanktuarium rozstąpili się i otworzyli wrota, zasłaniając dłońmi twarze, by nie zajrzeć do wnętrza, a gdy regent dokuśtykał do środka natychmiast zamknęli je za nim.


Choć nie paliła się tu żadna pochodnia, i mimo iż nie było ani jednego okna, wewnątrz przybytku nie było całkiem ciemno. Znajdujący się w centrum kamiennej posadzki krąg błyskał bladym światłem, sprawiając, że Bahitalt, przytłoczony aurą tego miejsca odłożył laskę i podpierając się rękami i nogą przebył resztę drogi do Wyroczni w Pozycji Pająka. Gdy znalazł się już blisko święty krąg zajaśniał i wydobyły się z niego kłęby dymu, który jednak nie osiadał na sklepieniu w cudowny sposób niknąc. Syn Yanikaina wstrzymał oddech, z osłupieniem przyglądając się chmurom dymu, w których zdawało mu się, że widział twarze ludzkie. Po chwili wypuścił powietrze i uspokajając się nabrał tchu, by przedstawić swoim Przodkom pytanie.

- Boscy Tlakalukai, którzy rządzicie Otchłanią! Przenajświętszy Amali’inko, oto przemawia twój potomek, kość z kości i krew z krwi twojej. Powiedzcie: kiedy i jak zginie istota zwana Starcem?

Słowa Bahitalta poniosły się echem po sanktuarium, a gdy echo wygasło nastała cisza.
I Wyrocznia odpowiedziała.

Cytat:

Przepowiednia Bahitalta

Pradawna siła, trucizna świata
Istota nikczemna, z chaosu zrodzona
którąć porodziła kulawa niedźwiedzica
nesjańskim splamiona nasieniem.

Wiele złego na świecie uczyni,
Wiele ludów wyniszczy,
Wiele krwi przeleje,
Wielu matkom dzieci odbierze.

Lękajcie się, dzieci tego świata,
oto przychodzi pomiot,
spaczony mroczną siłą w matki łonie
którego imię wspominać będziecie ponad wieki

Lecz zgnije przebrzydła bestia
choć wiele ma postaci.
Choć pod wieloma imiona wystąpił,
w jednym tylko ciele żyje prawdziwie.

Król na ziemiach morskich Nesjan
wie, gdzie szukać poczwary
jego to lud zgładzi pomiota
i kres położy odwiecznym mękom.
 Na ziemiach Tenokinra-hoi-inka-kai-killi oraz poza nimi, wszystkim poddanym, sługom i niewolnikom taiotlaniego od dnia dzisiejszego zakazuje się dokonywać zbliżeń miłosnych ze zwierzętami. Karą za sprzeniewierzenie się temu jest publiczne ucięcie i wypalenie narzędzia grzechu, które do tego posłużyło.



SŁOWNICZEK

wanaharat - regent
talai - górna para rąk
solai - dolna para rąk
Huetal - Starzec
 
__________________
"- Panie, jak odróżnić buntowników od naszych?
- Zabijcie wszystkich. Będzie zabawniej." - Taltuk

Ostatnio edytowane przez Earendil : 13-02-2017 o 22:52.
Earendil jest offline