Długi, wyczerpujący marsz, przerwany sen i nadzwyczaj hojna dawka dobrego alkoholu błyskawicznie zakończył udział Louiego w karcianej rozgrywce. Pijackim rozmachem zdążył przed zaśnięciem podarować karty gospodyni wieży, a zestaw kijów, piłeczek i
baz ,jak to nazywał, Urechtowi. W samotnej wędrówce i tak by mu się nie przydały, mały gest na pożegnanie nie mógł zaszkodzić, a dźwigania mniej.
Poranek, w przeciwieństwie do wesołej popijawy, minął w chmurze ciemnych myśli. Podsumował raz jeszcze wszystko co spotkało go w tej "konfraterii", ze swoją niemałą inteligencją wyciągnął wnioski na przyszłość i gorącą głową przystąpił do realizacji planu. Wczesnym przedpołudniem pozbył się już kaca, magicznie narysował prowizoryczną mapę tego co do tej pory zobaczył i przerzedził swoje pakunki. Z niejakim żalem zostawił w piwnicy hamak i jeden z kocy, za to bez problemu pozbył się zdobycznej skórzni. Prowiantu miał aż nadto, sprzętu obozowego dość i jedynie brakowało mu narzędzi - coś czemu planował zaradzić w najbliższym czasie.
Bez dalekosiężnych planów wymknął się z wieży i przekradł się w kierunku najbliższego wzniesienia z widokiem poza mgłę. Dopiero tam, na nasłonecznionej darni i z widokiem na
Wieczne Wrzosowiska, rozkulbaczył muła i rozsiadł się schowany w niewielkiej wnęce. Miał sporo do przemyślenia. Jak rzadko, zebrało mu się na modlitwę, a skoro sytuacja była taka a nie inna, nie było lepszego nad Baervana Dzikiego Wędrowca.
Louie rozmyślał, starał się przypomnieć sobie jak najwięcej o geografii Marchii i na bieżąco konfrontować to ze swoją "mapą" i tym co było widać dookoła. W tym celu co jakiś czas wyczołgiwał się z kryjówki żeby poobserwować otoczenie. Jeżeli miał cokolwiek zdziałać, potrzebował informacji.