Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2017, 10:03   #208
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Zamek Cragmaw
15 Eleasias, popołudnie


Zgodnie z “rozkazem” Turmi Joris poprowadził drużynę. Nie uśmiechał mu się frontalny atak - w tym wyjątkowo zgadzał się z Mardukiem. Stwierdził więc, że spróbują zajść zamek z boku i - omijając wzgórze szerokim łukiem - ruszył w kierunku, z którego (jak się wydawało) wyszły niedźwieżuki. Czy byli zbyt daleko, czy gobliny zbyt głupie i myślały, że wrogowie odeszli - dość, że nikt do nich nie strzelał. A może pomogły wielkie, śmierdzące kurty, które tropiciel uparł się zabrać ze sobą i teraz jedną niósł na własnym grzbiecie…?

Wytropienie skąd wyszły żuki nie było trudne. Po południowej stronie zamku (który z bliska wyglądał jeszcze gorzej niż z daleka) znajdowały się schody i boczne drzwi do baszty - teraz nieco uchylone. Joris ostrożnie wszedł do środka. Drzwi, rzecz jasna, skrzypnęły przerażająco, ale echo nie poniosło się daleko. Widoczny w półmroku korytarz był na wpół zasypany gruzem. Po lewej były zamknięte drewniane drzwi, gdzieś z przodu za drzwi służyła brudna szmata. Było tam ciasno, drużyna z trudem zmieściła się w przejściu.

Wszędzie śmierdziało rozkładającym się mięsem, fekaliami i odpadkami. Tropiciel nie usłyszał charakterystycznego poszczekiwania goblinów. Wydało mi się, że z prawej strony dochodzi jakieś zwierzęce pomrukiwanie, lecz szybko ucichło. Bez pochodni i otwierania kolejnych drzwi drużyna nie mogła rozeznać się co leży dalej.

- Sprawdzamy co za szmatą - szepnęła Turmalina. Chyba zresztą pierwszy raz słyszycie ją tak cichą - Marduk, pilnuj tych drzwi z lewej coby nam nic nie wylazło za plecami. Na razie tylko zerkamy.
Torikha stała przez chwilę w ciemności, rozglądając się, czy przypadkiem nikt na nich nie idzie. Gdy pierwsze nerwy po przekroczeniu progu zamku opadły, półelfka zaczarowała swoją tarczę, która rozbłysła magicznym blaskiem, oświetlając korytarzyk w którym się kotłowała drużyna.
- Z przyjemnością - Marduk uśmiechnął się i mrugnął do Anny.
Widać było, że krasnoludka jest skoncentrowana, wyciągniętą dłonią przeczesuje geomantycznie okolicę. Jakby czegoś szukała, ale póki co - bezskutecznie.
Za zasłoną było kolejne gruzowisko i drzwi z obu stron. Zza lewych geomantka wyczuła słabe pulsowanie, ziemia dawała jej znać, że jest tam coś cennego. Po chwili koncentracji wyczuła złoto, sporą ilość na wysokości krasnoludzkiego zada.
-Tam coś jest, czuję złoto i to nie jakieś drobniejsze. To może być komnata dowódcy lub skarbiec - szepnęła - Sprawdzamy! Tylko niech ktoś zerknie dyskretnie za zasłonę z przodu, nie lubię niespodzianek.
Nie wiadomo dlaczego Turmalina mówiąc to spojrzała na drużynowego skradacza, czyli Jorisa.



- Nie idźmy tam dalej… sprawdzajmy uważnie każde pomieszczenie po kolei… - Melune nie uśmiechało się, przechodzenie dalej, gdy tymczasem za najbliższymi drzwiami po ich lewej, mógł znajdować się cały oddział goblinów albo innego cholerstwa.
- Odcinamy glisdzie głowę pamiętasz? Do roboty! - syknęła Turmalina.
- Nie podoba mi się to - mruknął Joris - żadnego goblina. Jakby nas tu wpuścili celowo i czekali z pułapką. Do tego… Cholera… Jak nic tu są wilki. Słyszałem. Tylko czemu ucichły gdy weszliśmy.
To ostatnie zdanie mimo formy nie było pytaniem, a raczej stwierdzeniem.
- To nie czas na dyskusję. Marduk, pilnujesz tamtych drzwi - Turmalina wskazała te po prawej - Joris sprawdza zasłonę, reszta przy lewych drzwiach ma kusze w gotowości by odstrzelić ktokolwiek wylezie zza lewych lub prawych lub osłonić Pirytka.
Joris skinął nieco skwapliwie.
- Marduk, jeśli tam rzeczywiście są wilki to przygotuj ten ogień alchemiczny.
Po czym nadal okryty cuchnącą kurtą, zapadł się w niej jakby i ruszył ostrożnie odkryć co też czai się za zasłoną. Ku rozczarowaniu myśliwego za zasłoną również było “nic”, a raczej kolejna na wpół zwalona baszta wypełniona gnijącymi skrzyniami i beczkami, oraz wąski prześwit między gruzami, przez który chyba można było wyjść na zewnątrz. Prócz tego Joris zobaczył zamknięte drzwi po prawej. Turmalina sprawdziła je swoją magią i nie znalazła nic ciekawego.
- Dobra, to do złota! - Nakazała.
- Chciałaś powiedzieć: Gundrena? - Marduk zauważył z ironią w głosie.

Kransoludzica zahaczyła szpicrutę o klamkę, ostrożnie nacisnęła i szarpnęła, odskakując. Nic się nie stało, nie włączyła się żadna pułapka. Oczom drużyny ukazał się ciemny hol, zapewne część zamkowej kaplicy. Wieczna pochodnia i tarcza Torikhi oświetliły rzeźbione ściany i boskie symbole, wśród których kapłani z łatwością rozpoznali znaki należące do Oghmy, Mystry, Lathandera i Tymory. Taki zestaw bóstw sugerował, że zamek zbudowali ludzie. Na północnej ścianie holu stał ozdobny kamienny koksownik, teraz wygaszony. To z niego Turmalina odbierała emanację złota. Po jego obu stronach znajdowały się półokrągłe przejścia, zasłonięte ciężkimi storami. Wydawało się, że w sali nie ma nikogo, więc drużyna ostrożnie wsunęła się do środka. Turmalina poczekała aż wszyscy wejdą i zamknęła za drużyną drzwi, by nikt nie zaszedł ich znienacka.


Nagle Joris wyczuł nad sobą jakiś ruch. Nim zdołał ostrzec resztę, z sufitu spadło na nich ponaddwumetrowe stworzenie i zaatakowało trzymającą się nieco z tyłu Annę. W migającym świetle ciężko było określić co to. Wąż? Ośmiornica? Dopiero po chwili zdołali dostrzec całość potwora, który owinął się wokół Anny i właśnie próbował zadać jej cios ukrytym wśród macek dziobem.



Dziwaczny stwór, połącznie węża, ptaka i nie wiadomo czego uderzył Annę raz i drugi. I choć najbliżsi towarzysze od razu rzucili się jej na pomoc kapłanka zwisła bezwładnie w “objęciach” potwora, a ten od razu wyprysnął w stronę Marduka, który szczęśliwie zasłonił się tarczą. Joris, który dzięki swej spostrzegawczości był w najlepszej pozycji do ataku na stwora siekł go energicznie po łuskowatym cielsku, lecz wydawało się, że ciosy nie robią na nim większego wrażenia - a raczej o wiele mniejsze niż powinny! Yarla, która wcześniej nie mogła się dopchać do stwora teraz w końcu sieknęła go z rozmachu i poczuła, jakby waliła w suche drewno - niby powinno się dobrze rąbać, a jednak topór nie wchodzi. Do tego nagle Torikha wrzasnęła z zaskoczenia i bólu - zza zasłon wyłoniły się trzy gobliny, które teraz szyły do zebranych w kaplicy wrogów z kusz. Odległość nie była wielka, Tori i Yarla mogły swobodnie podbiec do nich i związać walką wręcz.

Tymczasem Marduk próbował trafić wijące się przed nim gębowe macki, równocześnie unikając ostrego dzioba, podczas gdy Turmalina waliła w gada kamienną pięścią ze zmiennym skutkiem. W ogólnej bitewnej kotłowaninie poczwarze udało się w końcu trafić elfa i ostatnim widokiem, jaki zobaczył kapłan Ojca Elfów był rozwarty haczykowaty dziób. Sekundę później cios kamiennej dłoni Turmi zakończył życie wężostwora.

Tymczasem rozstawione po kątach gobliny nadzwyczaj dzielnie i skutecznie broniły się i atakowały humanoidów, którzy najechali ich zamek. Ciężko rannej Torihce udało się jednak - z pomocą Jorisa - ukatrupić jednego; drugiego zmiażdżył cios kamiennej pieści Turmaliny. Trzeci chciał salwować się ucieczką za kotarę, lecz wcześniej dopadł go topór Yarli. Przy sporych stratach własnych walka została zakończona, aczkolwiek hałasu drużyna narobiła tyle, że zapewne mogła się spodziewać kolejnych przeciwników. No, chyba że głupie gobliny wezmą czary geomantki za objaw dalszego walenia się zamku…

 
Sayane jest offline