Kiedy lekko obrażone na siebie rodzeństwo zeszło na dół, ojciec krzątał się koło ekspresu do kawy, popalając papierosa. Na kuchennym blacie leżała kilkukrotnie złożona kartka papieru; zezując przez stół, brat i siostra mogli dostrzec
niebieskie logo jakiejś firmy, zdobiące rozerwaną kopertę, która leżała obok.
Joshua postawił na stole dwa kubki z kawą i przesunął je w stronę swoich dzieci, gestem pokazując, żeby usiadły. Sam oparł się o blat; jego palce bębniły nerwowo o krawędź, a trzymany w ustach papieros kurczył się w zastraszającym tempie. W końcu mężczyzna sięgnął do kieszeni dżinsów po paczkę papierosów; zajrzał do niej, stwierdził że jest pusta, więc zmiął ją gniewnym gestem i ze wściekłością cisnął na podłogę. Wziął głęboki oddech i spojrzał na siedzącą za stołem młodzież; oklapł trochę, jakby zmęczenie nagle wzięło nad nim górę.
-
Ekhm... Chciałem wam powiedzieć... że... powiedzieć - potarł twarz i zebrał się w sobie -
Dostałem pracę. Bardzo dobrą... taką, która pozwoli nam się uporać z tym... tym wszystkim. - zrobił krótki ruch ręką, ogarniając nim siebie, rozbitą rodzinę, walący się dom i Detroit w ogólności. -
To dobra zmiana dla nas, dla naszej rodziny - ton głosu Joshuy stwardniał i nabrał przekonania, jakby w miarę mówienia sam coraz bardziej zapalał się do swoich słów -
Ale jak każda zmiana wymaga pracy. Samo się nic nie zrobi! Dlatego jeśli cokolwiek ma się nam udać, musicie przejść przez to wszystko razem ze mną. Bez głupich fochów i bez tchórzostwa..! - spojrzał szybko na syna, wziął głęboki oddech i wypalił na koniec:
-
Przeprowadzamy się jak najszybciej do Północnej Dakoty. Dom zostanie wystawiony na sprzedaż, więc musicie pozbyć się wszystkiego, co się nie zmieści w bagażu podręcznym. Zróbcie jakieś garage sale, albo coś. Po prostu nie zabieramy całego tego śmiecia. - machnął niecierpliwe ręką -
Ja muszę wyjechać wcześniej, więc będziecie musieli ogarnąć to sami. Macie jakieś pytania?