Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2017, 23:39   #43
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Magia. Słowo to dziwnie mu się kojarzyło. Z jednej strony wzbudzało w sercu ciepło. Niemal żar. Jak coś co przypomina dzieciństwo w dobrym jego znaczeniu i jako takie już na zawsze budzić będzie sentyment. Przypominało mu kim jest i zawsze będzie. Z drugiej była czymś co ostatnimi laty męczyło Jerrego. Jak wałkowana na okrągło zdarta już i niepasująca do niczego winylowa płyta. Tandetnie opakowane rytuały, których data przydatności do spożycia dawno temu minęła. Dwa wilki. Właśnie tak z tą magia było. Teraz Kineks nakarmiła tego pierwszego. Tego, którego widok uspokajał melodyjnie i niepowtarzalnie. A on trzymając w ręku aktówkę z pokserowanymi raportami przypomniał sobie, że tak niewiele cholera potrzeba, żeby każdy dzień miał takie chwile.
Wrzask Andie o dziwo nie przerwał tego. Obca dziewczyna, tym bardziej w swoim stanie, w tym domu była dużym zaburzeniem, ale zamiast strachu Jerry poczuł ulgę. Obudziła się. I była na tyle silna by wstać. Nic jej nie będzie. Ale musi się szybko uspokoić.
Kineks pierwsza dopadła do dziewczyny i uklęknęła przy niej, a Jerry szybko wziął pilota i wyłączył telewizor po czym również podszedł do Andie.
- W porządku Andie. To nie on. - powtórzyła uspokajająco Kineks ujmując ją za dłonie - To nie on.
Jerry również uklęknął i powoli wyciągnął do niej dłoń kładąc ją na zimnym, spoconym czole dziewczyny. Przymknął oczy przywołując otrzymany chwilę temu od Kineks nadal żywy spokój ducha i udzielając go dziewczynie. Wszystko jest dobrze. Nie jesteś sama. Wszystko dobrze.
Dziewczyna dała się uspokoić. Odprowadzić do łóżka.
- Ale ja muszę do niego zadzwonić. - Nalegała cały czas. - Gdzie mój telefon?
- Jeśli nie masz go przy sobie to mógł zostać u ciebie w domu - odpowiedział Jerry.
- Przyniesiono cię do nas w ciężkim stanie. Właściwie to... - Kineks wyraźnie chciała dodać, że Andie ma szczęście, że żyje. Powstrzymała się jednak. - powinnaś teraz odpocząć. Przyniosę ci coś do picia i zjedzenia.
Indiańskim zwyczajem opuściła spojrzenie i wyszła zostawiając dziewczynę z Jerrym. Ten przez chwilę jakby zastanawiał się jak zacząć rozmowę, po czym odezwał się.
- Jestem Jeremiah Ellsworth. Pracuję jako doktor w rezerwacie.
Dziewczyna mogła to wiedzieć, ale formalnie się sobie nie przedstawili. A Jerry lubił sprawy po kolei załatwiać.
- Miałaś objawy przedawkowania lekarstw, które doprowadziły ciało do stanu, w którym zagrożone było twoje życie. Czy zażyłaś te lekarstwa?
Wskazał na półkę obok której nadal stały opróżnione pojemniki.
Dziewczyna opuściła wzrok.
- Więc to pan mnie uratował. - Powiedziała beznamiętnym tonem.
W drugim pomieszczeniu rozległ się dzwonek telefonu. Doktor Ellsworth słyszał jak jego żona odbiera telefon.
- Tak. - Chwila ciszy.
- Spokojnie. - Znowu dłuższa przerwa.
- Dobrze. - I ponownie cisza.
- Tak. Przed chwilą. - Kolejne krótkie odpowiedzi przeplatały się z dłuższymi monologami rozmówcy po drugiej stronie słuchawki.
- Jesteś pewna? - Tym razem Kineks mocniej zaakcentowała zdanie.
- Dobrze, przekażę. - I znów dłuższa przerwa. -Tak, przekaże. - Podkreśliła z całą stanowczością.
Andie raczej na rękę była taka przerwa. Nie wyglądała na taką, która chce się komuś wyżalić. Z pewnością musiała zdawać sobie sprawę z faktu, iż lekarz zdążył odkryć jej odmienny dla niektórych wręcz błogosławiony, stan.
Jerry wyciągnął z kieszeni koraliki i z cichym stukotem położył je na stoliku. Dziewczyna zdała mu się rozczarowana tym co powiedział. Jakby oczekiwała, że nie Psuja, a kto inny ją znajdzie. Damien? Nie był jednak ani odpowiednią osobą, ani pora nie była stosowna, na zadawanie dalszych pytań. Wyszedł z pokoju. Miał nadzieję przekonać się, że to Bryza dzwoniła i jest już w drodze.
- To była Daanis. - Powiedziała Kineks. - Rozpoznała mężczyznę z którym spotykała się Andie. W telewizji.
Jerry pokręcił głową. Skojarzenie z nagminnie nadawaną telewizją śniadaniową o trudnych problemach nastolatków było na tyle silne, że nie dopytywał o nic więcej. Miał tego dość. Miejsce tej dziewczyny było w radzie plemiennej. Na komisariacie. Choćby i cholera w caernie Uktena, ale nie w jego domu. Świadoma autoaborcja, cholerą ją mać. Wziął swój telefon by wykręcić numer do Bryzy… ale zobaczył nieodebrane połączenie z jakiegoś nieznanego numeru. Sprzed kilku minut. Z zawodowego przyzwyczajenia oddzwonił. I zdziwił się mocno.
- Psuja? - przerwał monolog dziewczyny, ale ta niezrażona kontynuowała.
- … starucha, który zrobił jej dziecko - wyjaśniała - Tak trafiłam do klubu Riviera. Andy ma na fociach w telefonie takiego ślicznego Murzyna. To ponoć Lupin. I znajdę go w caernie. Spotkamy się tam?
- W telefonie? Pytała gdzie on jest. Zwinęłaś go?
W telefonie przez chwilę trwała cisza.
- … yeeeeeah… - przyznanie zabrzmiało jakby była w nim zupełnie niekłamana skrucha - Ale jak to pytała? Obudziła się?
- Obudziła się - odparł spokojnie.
Znowu przez chwilę w telefonie trwała cisza.
- Iiiiii…?
- I nie chce rozmawiać, a ja nie jestem od tego, żeby z niej cokolwiek wyciągać. Miałem właśnie dzwonić po Bryzę.
- Co??? Weź kurna użyj swojego mężowskiego uroku i ją przyciśnij porządnie!
Teraz on milczał dobrą chwilę. Psuja mówiła o tym o czym nie mówi nikt z nim samym włącznie jakby chodziło o skłonność do nadwagi, albo upodobanie do szybkich samochodów. Chciał się na nią wkurzyć, ale coś w jej bezogródkowości go od tego powstrzymywało.
- Nie wiem Grinpis co sobie ubzdurałaś, ale to sprawa caernu, a nie wiejskiego doktora, czy leśnej panny Marple. Jak chcesz to do caernu idź. Ja się tam nie wybieram. Wracam nad jezioro.
- Jasna cholera! Ja mam tylko trop jakiejś czekoladki, która mogła być niedoszłym ojcem. A ty masz dziewczynę całą i zdrową kilka metrów od siebie! Ona wie kto to zrobił! Wyciągnij to kurwa z niej!
- Powiedziałem już - odpowiedział po chwili - Bryza zrobi to lepiej.
- Kurwa! Sama ci ją na swoim grzbiecie przyniosłam!
To była prawda. Psuja zdawała się robić więcej niż cały caern w tej sprawie. Zachowywała się arogancko, ale też względnie szczerze. Nawet miał ochotę posłuchać jej sugestii. Taki prztyczek w nos tym starym wilkom, które nie umiały sobie Rady plemiennej podporządkować…
- Tak czy inaczej jadę do caernu - powiedziała spokojniejszym tonem Psuja - Zadzwonię jak będę miała coś więcej.
- Posłuchaj… Nie pij wody z ujęć z jeziora. Kupuj butelkowaną.
- Czemu? - ożywiła się.
- Nie wiem niczego dokładnie. Ale woda w rezerwacie jest skażona. Będę próbował znaleźć źródło.
- Dobra. Dzięki. - odpowiedziała po chwili.
Potem rozłączyli się, a Jerry przez kilka chwil jeszcze trzymał telefon. Odłożył go jednak do kieszeni i wrócił do pokoju gościnnego.
- Posłuchaj mnie przez chwilę uważnie - powiedział siadając na łóżku - Pewni ludzie będą chcieli cię przesłuchać. Nie policja. To raczej przyjaciele Rady Plemienia. Chcą złapać człowieka, który ci to zrobił, ale… niekoniecznie będą kierować się Twoim interesem. Bardziej może, choć nie musi, im zależeć na zachowaniu niezależności rezerwatu. Wiem co zrobiłaś. Wiem, że świadomie wzięłaś środki poronne. I wiem, że na tą decyzję miało wpływ to co spotkało cię nad jeziorem. Dlatego jeśli chcesz, mogę odwlekać przez pewien czas informację o twoim przebudzeniu się. Żebyś sama mogła postanowić co dalej. Z nikim jednak nie powinnaś się kontaktować w tym czasie. Ani z tym człowiekiem z telewizji. Ani ze znajomymi. Ci ludzie, o których ci mówiłem, już do nich dotarli i zostaną poinformowani, że jesteś przytomna jeśli się do kogoś odezwiesz. Tu natomiast jesteś bezpieczna. Odpocznij. Nabierz sił. Przemyśl. A jakbyś chciała porozmawiać to ja, lub Kineks będziemy w pobliżu.
Po czym wstał i ruszył do wyjścia z pokoju. W swoim mniemaniu, wspiął się właśnie na wyżyny swoich możliwości psychologicznych. I przy okazji jakoś lepiej mu się zrobiło.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline