Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2017, 14:04   #170
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Nic tak nie ożywia jak szczypta kłopotów, czyli o tym jak mości Zach uległ pokusie samowolki

Zach poczekał aż Ryży wygramoli się z lepianki służącej za loszek. Wolno mu szło gdy powłóczył za sobą uszkodzonym kulasem, ale Węgier należał do cierpliwych, szczególnie w trakcie realizacji powierzonych sobie zadań.
Wyszedł z ukrycia upewniwszy się, że w okolicy nikt już się nie kręci. Podszedł pod drzwi strzeżone przez dwóch ludzi.
- Nie zwracaj na mnie uwagi - Zach machnął ręką jakby mówił o drobnostce i zajrzał głęboko w oczy tego po lewej. - Mnie tu właściwie nie ma. - dodał, gwoli wyjaśnień temu po prawej. - Nikogo nie ma. Noc spokojna. Nudy.
Przez chwilę, wydawało się Milosowi że opanowanie ich umysłów mu nie wyszło. Przyglądali mu się podejrzliwie przez moment, niemniej ostatecznie wzruszyli ramionami. I wyraźnie zignorowali obecność Milosa, który wślizgnął się do środka lochu zamykając za sobą drzwi. Musiała upłynąć chwila nim oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Loszki… były równie mizerne co reszta tego zamku, od piwniczka wykopana w miękkiej ziemi i liche drewniane kraty. Były cztery cele, z których w tylko jednej był więzień. Zmizerowany i w poszarpanym odzieniu uszytym na niemiecką modłę. I z wyłupionymi ślepiami.
- Psssst - Zach przyklęknął przy mężczyźnie, potrząsnął jego ramieniem. - Ocknij się. Mam mało czasu. - zagadał po niemiecku.
- Nie wiem nic więcej… Nie wiem... zostaw… w spokoju… albo dobij.- wyjęczał mężczyzna przechodząc pomiędzy niemieckim, a ruskim płynnie, jakby oba języki wyssał z mlekiem matki.
- Powtórz mi wszystko jeszcze raz. Dokładnie, to co powiedziałeś mojemu poprzednikowi - polecił oglądając jak poważne rany nosił na sobie jeniec.
- Ty… nie jesteś Diabłem Janikowskim? Kim jesteś? Co tu robisz? Nie jesteś jednym z jego psów, bo im nie wolno ze mną rozmawiać.- jeniec był mocno poturbowany i widać, że ktoś się z nim kiedyś obszedł brutalnie. Rany musiał sobie sam opatrzeć, ale sądząc po tym jak się goiły, karmiono go tutaj dobrze. Był kimś znaczącym, bo miał posturę bogatego kupca, a nie byle mieszczanina.
- Kimś kto może ci pomóc - odparł Zach. - Ale na razie nawet nie wiem czy warto. Kim jesteś. Dlaczego Janikowski cię tu trzyma?
- Bo wiem parę rzeczy dla niego ważnych i boi się by inni się ich dowiedzieli. Bo nie chce bym me zadanie wykonał, choć… bez oczu… jakże mogę zrobić cokolwiek.- wyjaśnił jeniec.
- Jakie było twoje zadanie?
- Coś odnaleźć… więcej nie powiem w tym lochu. Za głupca mnie masz?- odparł więzień.
- Kielich - dokończył za niego Zach pewnym siebie głosem. - Dla kogo wykonujesz to zadanie?
- Artefakt z Bizancjum przybyły…- potwierdził więzień, ale nic więcej nie dodał.
- Tropi was mnich. Zabił pewnego ghula w pobliskim klasztorze, gdzie trafił ciężko ranion. Spalił go na popiół ale wpierw wyssał do sucha. Wiesz kim on jest?
Mina jaką zobaczył Zach, zdziwiła go. Więzień wydawał się zaskoczony jego słowami. Więcej, wydawało się mu że on nie wie o czym Milos mówi.
- Wolność za to co wiem.- jeniec burknął w końcu w odpowiedzi.
- Dużo ryzykuję samym byciem tutaj. Jedyna wolność jaką mogę ci zaoferować to śmierć. Ale musisz sobie na nią zapracować mówieniem. Decyduj. To jednorazowa propozycja, ponawiał jej nie będę. Możesz też odmówić, ale miej na uwadze miesiące tortur, które ci pewnie kniaź tutaj przyszykuje. A i wtedy nie skończy się to dla ciebie lepiej niż śmiercią.
- Mogę też powiedzieć kniaziowi, że ktoś mnie odwiedził… więc czy aby na pewno mam tylko taki wybór? - uśmiechnął się ironicznie jeniec.- Uwolnij mnie to się dowiesz co wiem. Zrób mi krzywdę to… lepiej byłoby gdybyś mnie zabił, bo powiem mu wtedy, że ktoś złamał jego zakaz. Może cię nie znajdzie od razu.. ale uparcie szukać będzie.
Zach ujął jeńca za podbródek.
- Przychodzę tu, wyciągam do ciebie rękę a ty mi grozisz? Posłuchaj. Albo powiesz mi co za tajne informacje na temat kniazia posiadasz, i przemyślę czy ci pomóc. Albo brnij dalej w swoje śmieszne pogróżki, a ja utnę ci język i nie powiesz już nic. Nikomu - lodowaty ton głosu zaświadczał o powadze owych zamiarów.
- Utnij… utnij… pewnikiem Janikowski nie zauważy, że brak mi języka w gębie.- zauważył przytomnie jeniec.- Myślisz, że do znalezienia ważnego skarbu wysłano by z Moskwy byle kmiotka? Ja nie jestem głupcem, jak te psy co mnie tu pilnują. Wiem, że tu wszedłeś wbrew woli tego okrutnika. Możesz mi uciąć język… ale wtedy nie będę musiał mu mówić o twych odwiedzinach… Sam zostawisz swój podpis. No… zrób to… Zobaczymy, kto na tym lepiej wyjdzie. Ja na pewno… bo z niemowy on żadnego pożytku mieć nie będzie. A może nawet się wykrwawię?
Zach przykucnął przy więźniu.
- Masz się za sprytnego jak widzę. Dobrze, niech i tak będzie. Proponuję kompromis. Daj mi przedsmak tego, jak wiele cennych informacji posiadasz, a wtedy może rzeczywiście uznam, że warto cię stąd odbić. Albo milcz dalej i stój przy swoich pogróżkach i przekonasz się dokąd cię one zaprowadzą.
- Niech ci będzie… Za mną stoją Sałtykowie. Ważny ród bojarski, ja sam służę ich panowi i założycielowi, Siergiejowi Smokowi Sałtykowi. Ważny to Diabeł. Cień przy samym carze… wynagrodzi hojnie za pomoc.- odparł w końcu więzień, co niekoniecznie musiało być prawdą. Hojność Tzimisce na pstrym koniu jeździ.
- Ale ruscy Tzymisce są w opozycji do tutejszych. Do Kościeja. A Sałtykowie daleko, na nic mi ich wdzięczność. Przysłali cię tu po kielich. Wiesz chociaż gdzie go szukać? Uratuję cię jeśli da to stosowne profity ale nadal żadnego nie widzę.
- Smok… w opozycji do Kościeja? Tak ci ten… pyszałek powiedział?- zaśmiał się chrapliwie jeniec.- Kościej to lokalny watażka na peryferiach Wielkiej Rusi. Kościej to pchełka, która nikogo nie obchodzi. Nie… Moskiewscy Panowie nie są w opozycji do Kościeja. Moskiewscy pany nie zauważają go.-
- A tyś czemu niby cenny dla Smoka? Ghul?
- Może i nie cenny teraz...ale mogę być cenny później i jemu i tobie.- odparł jeniec. I burknął.- Chciałeś wiedzy to ją teraz masz, więcej nic nie powiem. Nie wiem kim jesteś i nie mam powodu by ci ufać. Nie wkradłeś się tutaj z dobroci serca, to pewne.
- Potrzebuję kilku dni, aby wszystko przygotować. Bądź czujny i nie daj się zabić. Wyciągnę cię stąd a wtedy powiesz mi wszystko jak na spowiedzi i oby wystarczyło by sobie kupić wolność.
- I tak pewnie sobie tu jeszcze posiedzę, więc poczekam cierpliwie.- odparł z cierpkim uśmiechem jeniec.

*
Marta znów za czymś goni, Zach znów się nie wie za czym

Widok zbójów Marcinych, którzy miast spijać resztki miodów, gorzałki i piwa w sali wieczernej zebrali się kupą i pod bronią na dziedzińcu pod ostrokołem był niepokojący. Ale nie tak jak pijanego jak ostatnia świnia Popielskiego, wyprowadzającego ze stajni osiodłanego wierzchowca swej pani. Koń znosił szarpanie i przekleństwa z godnością, jaką daje doświadczenie.

Chwilę później obrazu tego dopełniła Marta, z włócznią w ręku i karabelą u pasa, przewieszone przez ramię juki rzuciła Karautowi. Ciemna suknia wisiała na niej w strzępach, a włosy miała ścięte nierówno przy samej skórze.
Zach podbiegł do niej, może bojąc się, że wsiądzie na koń i mu umknie. A może biegł już wcześniej.
- Dokąd ty? - złapał ją za ramię by pozostała na ziemi, ale wtedy dostrzegł zmiany w fryzurze i dodał przejęty. - Kto ci to zrobił?
Poruszyła bezgłośnie ustami. Dało się rozeznać, że ‘ja sama’. Okazała przy tym ślady zakrzępniętej krwi wokół oczu, patrzyła w dal wydawała się sztywna jak martwe drzewo.
- Chodź, musimy pomówić - pociągnął stanowczo a do Popielskiego rzucił przez ramię.
- Pilnuj by nikt nie słuchał.
Wybrał dla nich pusty boks w stajni. Sam usiadł w rogu na wyściełanej słomą polepie.
- Najpierw ty - wskazał na jej głowę. - Po co to? I gdzie znów uciekasz?
Nie usiadła. Nie zaczęła też majdrować palcami po sękach i słojach belek, jak to zawsze czyniła z upodobaniem.
- Ojciec ubit. Dzieci nowe stworzył. Też ubite - rzekła ledwie słyszalnie.
- I to po nim żałoba? - chyba nie rozumiał. - Przecież mielim go razem i tak ubić. Los ci oszczędził nieprzyjemnej konieczności.
Po minie Marty ciężko było cokolwiek wywnioskować. Nie drgnął jej ani jeden mięsień na twarzy.
- We mnie trwałby nadal.
- Nie, jeśli wydaliby na ciebie krwawe łowy za diablerię.
Wstał, podszedł i ją do siebie przyciagnął.
- Opłacz go, ale nie uciekaj ode mnie. Kłopoty są. Tak jakby.
Nie doczekał się ani komentarza, ani zainteresowania, ani żadnego gestu. Jakby drewnianą kukłę przytulił.
- Marta, nie rób mi tego - gładził ją po włosach. - Dokąd chcesz jechać? Po kielich? Myślałem, że będziesz obok, jak się będę rozprawiał z Chudobą. Powiedz coś.
- Dziewanna - poprawiła. - I dwa razy powtarzać nie będę, że udzielę wam wsparcia przy leszym. Trzy - przypomniało jej się. - Żywi się jak minóg. Kilka ma ogonów, co pochwycić mogą i wyssać. Sam jest wolny. I głodny. Szuka wampierzej krwi. Poprzednio spać poszedł, bo nażarł się. Jest na ziemiach starosty. Daleko od granicy z Diabłami - wypluwała beznamiętnie kolejne szczegóły.
Ujął jej twarz w obie dłonie, wejrzał głęboko w oczy.
- Co mogę zrobić żeby ci ulżyć? - pocałował szczecinę nad czołem. - Nie pogrążaj się w boleści. Ty nie jesteś z tych, co się łamią.
- Daj coś dla ojca mego. Na drogę w zaświaty - Głos miała pusty. Jakby nieszczególnie wierzyła, że prośbę spełni, i jej też na tym nie zależało. Usunęła się pod ściankę boksu, palcami potarła miejsce, gdzie usta Węgra tknęły.
- Boi się kniaź, że Kościej przejmie Leszego. Synowi kazał sobą go nakarmić, gdyby do diabłów iść zaczął. I… boi się zdrady. Że ktoś Kościejowi doniesie, że Leszy obudził się.
Urwała i utkwiła martwe, nieruchome spojrzenie nad głową Zacha. Jakby się tam na poczerniałej belce wypisało miano przeniewiercy.
Zachowi się nie spodobało, że Marta rejteruje poza zasięg jego ramion, ale uszanował jej decyzję i za nią nie lazł. Chwilę patrzył po sobie, co mógłby wartościowego oddać w ostatnią podróż Marcinemu ojcu, choć nie do końca miał wyobraźnie co ona z tymi utensyliami pocznie, skoro ciała nie ma do spalenia ani prochów, by je na wietrze chociaż rozwiać. Ale ona miała swoją wiarę, swoje rytuały, w które Węgier nie kwapił się zagłębiać.
- Dla wojownika, na ostatnią podróż, by sobie wyrąbał drogę tam, dokąd zmierza - odpiął od pasa ciężką karabelę, pięknej roboty, którą za zasługi bitewne dostał. W oczach błysnął żal, że się z przedmiotem będzie musiał rozsatawać ale i tak ułożył go na sianie pod stopami Marty. Została mu jeszcze szabla. Na razie wystarczy, a w Smoleńsku będzie musiał się rozejrzeć za dodatkowym ostrzem.
- I by się godnie prezntował, gdy już dotrze wśród przodków. - Węgier odpiął ciężki płaszcz z aksamitu, podbity sobolami i złożył obok broni.
- Ponoć wśród Miszy synków zdrajca Kościejowy siedzi. Tzymisce potrafią z ciała lepić potwory. W ich zasięgu jest też przerobić kogoś ze swoich na podobieństwo innego. Plotki krążą, że jednego z synów mógł ubić i podstawić sobowtóra. Myślę, że to jest prawdopodobne.
Przyklęknęła, żeby sobole dłonią pogładzić, a potem policzek Zachowy. Zimnymi palcami oplotła mu kark. I powiedziała imię. Jedno przez niepokój. A drugie…
- Dla towarzystwa.
- Dowody jakieś masz? - oplótł ją w pasie. Mocno, podkreślając, że tu jej miejsce. - I coś robimy z tym?
- Dowody. Słowa jeno. Coś zrobić trzeba.
- Zaraz do tego wrócimy. Wpierw powiedz gdzie znów gnasz. I czemu chciałaś bez słowa czmychnąć.
- Nie mogłam znaleźć cię - odparła bez wyrzutu. - Na moczar płynę. Jutro wracam.
- Co tam wskórać chcesz?
- Francuzowi ingredienców do bebłoty przeciw leszemu nałapię.
Przyjął wyjaśnienie skinieniem.
- Wobec tego jedź. Ja spróbuję zdziałać coś w kwestii zdrajców. I… - schował twarz za kitą włosów ewidentnie rozeźlony - jeszcze jedna rzecz jest. Więźnia. Rozmawiałem z nim.
Coś na kształt ciekawości zapaliło się na moment w przygasłych oczach.
- Diablik?
- Ghul Tzymisce - przyznał. - Ale nie Kościejowy. Wysłany przez kogoś ważniejszego, z bojarów ruskich. Zwą go Siergiej Sałtykow. Lub krócej - Smok. Chyba się domyślasz po co jego pan go tu posłał, na smoleńskie ziemie?
- Zgubił im się wielki skarb na pewno - skinęłá głową.
- Artefakt, jak sam to ujął. Ale nie ich. Przybyły z Bizancjum. Myślałem, że ten drugi ghul, spalony w klasztorze, to jakiś jego ziomek. Że ich razem wysłali. Wspomniałem, że tamtego mnich spopielił. Wyglądał na zaskoczonego. Nic nie wiedział, ani o drugim ghulu ani o mnichu.
- Czyj zatem skarb ten? I co o nim Smok rzekł? Bo mi to się widzi, że on z Janikowskim… to stare znajomki. Poznał go kniaź w karawanie. Z pyska.
- Ghul gadać nie chce. I tak wycisnąłem więcej niż dać chciał - tu w jego spojrzenie znów wkradła się złość i cień wstydu. - Szantaż mu po kretyńskim łbie przeszedł. Że kniaziowi powie, że go odwiedziłem za tamtego plecami.
- Wyrwanie oczu może… oślepić, hm? - czerwone usta skrzywił uśmiech. Niezbyt przyjemny, i zaraz zgasł. - No i co?
- Poważnie rozważałem czy go nie pozbawić języka i nie zwalić na stróżujących gangreli, co by nie wyszła na jaw moja wizyta w lochu. Bo może i nie zezna kniaziowi kto go odwiedził, ale cień podejrzeń od razu padnie na któregoś z nas, świeżo przybyłych. Ale raz jeszcze przemyślałem za i przeciw. Ghula sam Janikowski przesłuchiwał. Nikt inny nie ma do niego dostępu, poza Ryżym, który nosi mu żarcie. Ponoć ghul ma bezcenne informacje na temat kniazia. Tajemnice, których kniaź się lęka by nie ujrzały światła. Jak ghulowi smoczemu pomogę zbiec, podzieli się nimi ze mną. Przydałaby się nam taka wiedza. Hak na kniazia jakowyś.
Kiwnęła wolno głową.
- Stary jest Miszka. Nie mądry, ale zmyślny i chytry. Nie na Wilhelma to siły przeciwnik. Lecz o tym skarbie, za którym ghula wysłano, tez rzec musi. A potem…
Wykonała szybki i niepozostawiający miejsca domysłom gest przy szyi.
- Potem będziemy myśleć co potem. Ocenimy jego wartość gdy rzeknie co wie. Twoja pomoc by się przydała. I trzeba to przeprowadzić gładko, by nikt nam nic później nie zarzucił. Ale najpierw wróć z bagien. A ja rozgryzę sprawę Siwego i Bjorna.
- Zacnie byłoby, po ucieczce zaraz… mieć winnego, co zbiegowi dopomógł zgodziła się cicho i zimno.
- Coś wymyślę - zdjął ręce z jej bioder. - A teraz jedź. Uważaj na siebie.
- Nie muszę. Uważa na mnie oko starosty. Razem z pięścią. Gdybym zwierzęta słać zaczęła.
- Których synków z tobą posyła?
- Soroka przy mnie. A jeszcze jakiś w krzakach pewnikiem. Gdybym tego jednego przekabaciła czy ogłupiła.
- Nie ryzykuj - brwi ściągnął, zamyślił się. - A jak dokładnie chciałabyś go ogłupić?
- Zazwyczaj mówiłam co mają robić, mówić i myśleć. Czasem nie musiałam mówić - wzruszyła ramionami. Pochyliła się, by karabelę w płaszcz owinąć szczelnie jak niemowlę w pieluszki.
- Rób co uważasz, byleby układ ten krwią nie spłynął - usta ściągnął w kreskę. - Nie godzę się.
- Mnie jego trup zbędny, a zaszkodzić może - odparła beznamiętnie i szczerze.
- Wiesz, że nie o tym mówię - warknął w odpowiedzi. - W amory się nie wdawaj.
- Jam w żałobie. Tedy ty sobie nie żałuj - odparła po dłuższej chwili ciężkiego milczenia i krok dała ku wyjściu z boksu.
Zach chyba chciał jeszcze coś dodać ale łeb spuścił i czubkiem buta rozrzucił źdźbła słomy.

*
Gówno, nie zaklinacz krwi czyli o tym, że Zachowi Marcel śmierdzi, a do tego nie umie nic co by miało ten stan rzeczy odmienić

- Pomówić nam trzeba - Zach wparował taranem do komnat Tremera. - Gadają o was, że z krwi czytacie jak z ksiąg. Tedy siadaj i wertuj.
Sięgnął do skórzanego mieszka przy pasie i wydobył z niego gałgan ociekający krwią. Sporo jej było. Znacznie więcej niż ze skaleczenia to i można było przypuszczać, że ten z którego wyciekła był w nie najlepszym zdrowiu.
- Khrew… ghhula…- powąchał Marcel i spojrzał na Milosa spod przymkniętych powiek.- Thedy ni potengi w niej nie ma… i shaboszci niewarthe som odczythania. Chyba sze to snów zathuta posoka, ale wtedy zostawhiłem me insthumenta u Honorhaty. A i wtedy phroces to powolhny. Zwaszcza sze nie ma tu warunkuf do badan.-
- Nie jest zatruta. Chcę żebyś się wywiedział jak najwięcej o tym ghulu i mi przekazał. To pilne.
- Pilhnie nic powieciecz nie moge. Skuhpilem siem na taumaturgii. Nie lepiej podacz tego Jakszie?- zasugerował Marcel.- Albo wphrost pszepytacz ghula? Przeciesz to nie powinien bycz prohblem dla czebie?
- Jak widać jest to mój problem. A może być nasz wszystkich. Jesteś Tremerem, do diabła. Naprawdę tylko tyle możesz z tego wyczytać? Że należy do ghula?
- Móghbym srobicz wiele w sprahwie krhwi… ale nie tu… i nie szypko. Próbhka którom mi Martha przehkazałha jest jeszcze w badaniu.. gównie z thego powodu, sze dopiero niedawno zdobyłem spehcyfiki pozwalahjonce mi jom zbadacz. To cywilizacyjne zahdupie jest.- burknął Francuz obrażony lekceważeniem jego możliwości.- Moghe poznacz jego mocne ahtuty i pszy odrohbinie szcześcia moc jegho pana, jeszli jeszcze w jego szyłach czuhć moc jego krhwi.
- Zrób to - Zach pokiwał głową. Pochylił się przez biurko w stronę Marcela. - A co do Marty… Zadziwiająco dobrze się dogadujecie, co?
- To sahmo móghbym powieciecz o tohbie i contessie?- spytał ironicznie Marcel sięgając po próbkę krwi. Polizał ją z odrazą i zamarł na moment skupiając w sobie potęgę swej magii. Nagle wzdrygnął się nerwowo.- Szuszte albo siódme pokolenie… echo słabe… ale nadahl wyraszne.
- Coś więcej możesz rzec o jego panu? - ciągnął Węgier. - A od Marty się trzymaj z daleka.
- Scehny zazdroszci zostaw sohbie na innom okazje.- burknął znów Tremere. - Gdy bendzie dla niejh powód…-
Po czym podał próbkę Węgrowi mówiąc.- Zdobondź khew którom ghul pihł to pohgadamy o szczehgólach jej pochodzenia.-
- To niemożliwe - Węgier wziął z powrotem materiał i rozsiadł się na krześle. - On daleko stąd. I jeszcze jedno. Mieliśmy kontynuować sprawę moich wspomnień. Ostatnio nie sprzyjały okoliczności. Może teraz?
- Pogrószki zazdrosznika wychbiły mnie z nashtroju do takich dżałań…. poza tym wolahłbym wpierhw opuszcić to miejhsce. U Honoraty mosze…- machnął ręką Tremere.- A co do wahmpira. Mosze i on dalekho. Ale jego khew nie. Zakładham, że to nie był ghul Miszhki? Więc pehwnikiem przyhbył z fiohlką khwi swego pana… tak siem utszymuje lojalnoszć na odległoszć.
- Zobaczę co się da zrobić - wstał więc i ruszył do drzwi. W progu odwrócił się jeszcze i wbił w Francuza palec.
- Mówię poważnie. Trzymaj się z daleka.
- To ostafcie mnie obohje w spokhoju… na nic mi tacy sojusznichy jak wy.- warknął w odpowiedzi Marcel.
- A z czymż złymi sojusznikami jesteśmy? Pomogę ci jeśli będziesz w kłopocie. I nawet cię lubię. Po prostu od kobiety mojej trzymaj z dala ręce. To żaden wymóg ponad zwykłą przyzwoitość.
Francuz tylko machnął ręką i przeszedł na jeden z języków… który najwyraźniej on znał, a Milos nie. Zakończył jedynie wszystko słowami.- Ostafcie mnie w spokhoju oboje… Doszcz mam tych nagabywań.

*

Zach się snuje po łaźni, czyli o tym, że najedzony pies nie myśli o kościach póki mu jej w pysk nie wetkną

Zach wysłuchał spowiedzi contessy i całkiem udobruchany jej zainteresowaniem pozwolił się prowadzić do łaźni.
- Mów więc cóżeś z tych dzieci wyciągnęła.
Węgier nie należał do wstydliwych. Nie wykorzystał też okazji do flirtu. Po prostu ściągał z siebie odzienie, sztuka po sztuce, a gdy nie zostało już nic do zdejmowania wskoczył do balii, rozchlapując wodę na boki niby niesforny smarkacz. Zanurkował pod wodę, a gdy się po dłuższej chwili wynurzył, rękoma oplótł brzegi balii i patrzył na Olgę jak na przedstawienie, co się ma właśnie rozpocząć.
- Kniaź natknął się na uciekinierów z Moskwy, wśród których był ghul… udający zruszczonego Niemca. Przesłuchał go dość brutalnie sam, oczu przy okazji pozbawiając i zamknął w tutejszym loszku pod strażą i z przykazaniem, by nikt więźnia słowem nie zaczepiał. Wydaje mi się że kniaź boi się zdrady i wierzy że w jego zamku są szpiedzy Kościeja… wręcz go to w szaleństwo wpędza.- oceniła wampirzyca zamyślona.
- I czyj był ten ghul? - Zach zamącił palcami taflę wody. - Nie dołączysz do mnie?
Olga rozebrała się powoli wyraźnie drocząc się z jego apetytem. Lecz cierpliwość sie opłacała, bo ciało Lasombry było małym dziełem sztuki. Krągłe piersi i pośladki, talia osy, długie zgrabne nogi. W końcu naga zanurzyła się w wodzie mówiąc.- Mam zgadywać? Pewnie któregoś moskiewskich Tzimisce wysłanym w poszukiwaniu… jakiegoś skarbu. Poza tym jednak faktów ci dać nie mogę. Jak wspomniałam Miszka lubi trzymać swoje dzieci w ciemnościach niewiedzy i żelaznej klatce posłuszeństwa.
- Udało ci się wyciągnąć z nich coś jeszcze na temat tego ghula? - Zach był wyraźnie rad, że w końcu dane mu było obejrzeć Lasombrę w całej okazałości, choć jej ciało nie zrobiło na nim wrażenia jakie niewątpliwie wymogłoby na każdym śmiertelniku.
- Że to jest tajemnica, że musiał znać go dobrze kniaź… skoro ghula w nim rozpoznał. Tyle. Jak wspomniałam… Miszka lubi trzymać swoje sekrety nawet przed swymi dziećmi i dlatego martwi mnie… ten Leszy. Ile z tego co Gangrel mówi jest prawdą, ile konfabulacją? A jeśli Leszy nie istnieje?- zamyśliła się Lasombra nie poświęcając spojrzenia na uroki Milosa. Wyraźnie ją ta kwestia martwiła.
- Trochę przesadzasz. Nie widzę powodu dla którego kniaź miałby sobie go wymyślić. Gdyby chciał nas zabić ma ku temu mnóstwo okazji tutaj, nie musi wyciągać nas do głuszy. - Węgier przyglądał się z ukosa posągowej wampirzycy. Wszystko w niej było tak nieskazitelne, że aż nieprawdziwe. Dał się porwać spontaniczej myśli, zagarnął dłonią warstwę wody i chlapnął nią w Olgę, aż jej misterna fryzura nabrała wody i oklapła, klejąc się do skroni.
- He he he - zaśmiał się jak smarkacz. - A jednak da się ciut nadpsuć to dzieło sztuki. Pewnaś, że od Tzymisce ten ghul?
- Dzieciuch…- contessa nadęła policzki jak mała dziewczynka i wystawiła język niezdarnie próbując opanować palcami rozsypującą się fryzurę. Po czym dodała ironicznie.- Nie… Nie mam żadnej pewności. Jak wspomniałam… dzieci Miszki są trzymane w niewiedzy. Dla ich dobra zapewne.
- No to na niewiele się zdały te twoje… oczęta - podpłynął bliżej i starał się poprawić to co wcześniej zepsuł, choć mokrymi rękami zdziałał więce szkody niż pożytku i w finale loki contessy jeszcze mocniej ociekały wodą. - Może do kniazia powinnaś wprost uderzyć? Jeśli ktoś coś wie, to tylko on, jak widać.
- Nie bądź… szalony. Aż tak ryzyka nie kocham. Kniaź to nie podrzędny Gangrel…- obruszyła się na taką sugestię contessa. -Jeśli coś pójdzie nie po mej myśli, to kto mi przyjdzie z pomocą.. ty? Chyba tylko ty, bo nie twa kochanica… ani opętany przez Zosieńkę Wilhelm. Co najwyżej Marcel zdobędzie się na jakiś nikły protest… i tyle.
- Nie miałem na myśli perswazji. Raczej… flirt. To chyba nie grzech, zatrzepotać przed kniaziem rzęsami? Ale masz rację, nic to nie da. - gestem nakazał aby Olga się odwróciła. - Chodź, pomasuję ci plecy. Moja matka mówiła, że mam dłonie do tego stworzone, bardziej nawet niż do szabli. - Ten ghul, mógł być częścią grupy przewożącej kielich? Jak myślisz?
- A jak powinnam? Ty mi powiedz… w końcu to wasz mały sekrecik.- uśmiechnęła się gorzko odwracając się plecami do Zacha.- Nie wtajemniczacie mnie w swoje gierki, a oczekujesz że będę miała na ich temat opinię?
- Właściwie to twoja wina. Cały czas podkreślasz, że jesteś tu tylko przejazdem. Nie chcesz się przywiązywać, nie chcesz w niczym brać udziału - Zach ułożył dłonie na ramionach Olgi i zaczął od pocierania kciukami najbardziej zbitych mięśni. - Powinnaś się zastanowić pierwej czy warto się ze mną zaprzyjaźniać. Bo ja z tych, po których się tęskni i płacze - skubnął ustami płatek jej ucha a kiedy chwila zrobiła się dwuznaczna wykorzystał moment by naprzeć na ramiona Olgi i wepchnąć ją pod wodę. Śmiał się w głos ze swojego żartu, gdy Lasombra wynurzyła się moment później mokra jak ryba wyciągnięta z rzeki.
- Wybacz, ha ha, nie mogłem, ha, się powstrzymać.
- Dzieciuch…- powiedziała nadąsana i nachyliła się ku krawędzi balli opierając się o nią rękoma i ocierając tyłeczkiem od biodra Zacha.- Poza tym… nie bierz mnie acan za jedną tutejszych dziewczątek. Światowa dama ze mnie, nie tak łatwo mnie rozkochać w sobie.
I zerknęła na niego przez ramię z kpiącym uśmieszkiem.- Nie będę tęskniła i płakała… wybacz.
- Przecież wiem. To był żart - Zach podpłynął bliżej. Uśmiech od ucha do ucha skurczył się i zniknął zastąpiony kreską przewiny. - Jesteś wytworną damą, ale chciałem ci uzmysłowić, że przy mnie nie musisz. Chciałbym, choć pewnie nie stawia mnie to w najlepszym świetle jako mężczyznę, abyśmy zostali przyjaciółmi.
- Oj… czyżbyś chciał zobaczyć tą niewinną dziewuszkę, która kiedyś patrzyła z nadzieją na świat, zanim ten świat… stał się wieczną nocą? - zapytała ironicznie contessa i pogłaskała czule po policzku. - Na to już niestety za późno. Nie udaję przed tobą wytwornej damy… jestem nią zawsze. Taką mam naturę… a co do reszty, to cóż… nie sądzę by dobrze byłoby z mej strony zbyt długo drażnić twą miłośnicę i kochanicę Wilhelma swoim widokiem. Wader już w waszej kompaniji jest w naddatku.
- Szkoda - mruknął Zach, choć nie sprecyzował czego mu żal z rzeczy wymienionych na jednym tchu przez contessę. - Czyli w sprawie więźnia, nie wiesz nic więcej ponad, że to ghul udający Niemca?
- Nie to mnie jednak martwi… - znów zerknęła przez ramię i uśmiechnęła się z politowaniem.- Milosu, Milosu, Milosu… jeśli w każdej kobiecie będziesz szukał swojego ideału, zamiast cieszyć tym czym ona jest, zawsze napotkasz rozczarowanie.
Westchnęła cicho.- Swoją drogą, jak to jest z tobą i Martą? Wilhelm twierdzić że się miłujecie, a wyglądacie obok siebie jak dwoje więźniów skutych łańcuchem… szarpiących się desperacko, by ten łańcuch rozerwać.
- Nie mówiłem, że szukam w tobie ideału. Nie mówiłem, że szukam w tobie czegokolwiek - szorstka dłoń o długich palcach wylądowała na biodrze Olgi i leniwie sunęła ku górze. - Co do łańcucha. Nie tym są w gruncie rzeczy więzi? Nie tym jest miłowanie? Ciągłym szarpaniem, bo gdy to robisz przynajmniej coś czujesz. To więcej niż większość wampirów może o sobie powiedzieć.
- Nie…. Nie tym jest miłowanie. - oceniła wampirzyca z ironicznym uśmiechem. Po czym pokiwała głową.- Choć rozumiem potrzebę czucia czegokolwiek. Im dłużej sypiasz w trumnie tym bardziej wszystko blednie i traci smak.
Zach uznał brak komentarza za nieme przyzwolenie i śmielej poczynił z rękami. Pierwsza dotarła do kobiecych zaokrągleń, druga ujęła pod kolanem nogę Olgi.
- A to? Ma jakiś smak? - zapytał poważnie zza kity osełedca.
- Blady… i słabiutki… ale to nie twoja wina.- odparła leniwie wampirzyca nie przeszkadzając mu w jego zabiegach.- Po prostu stara już jestem… Wspomnienia życia wyblakły i nie ma między nami smaku krwi, która ożywiła by mocniej ciało.
Spojrzała znów na twarz Milosa dodając.- Czy twoja Marta pozwalałaby takie poczynania wobec mnie? Zazdrosna o ciebie… choć nie wiem czemu. Wszak do niczego cię nie zachęcam, dominacją nie przejmuję ni krwią nie karmię.
- A chciałabyś? - uniósł jedną brew. Kły nieznacznie rosły w ustach, niezależnie od jego woli. - Nie… i ty też nie.- pochwyciła palcami jeden z wystając kłów bez większego problemu unieruchamiając głowę Milosa.- Potem będziesz się przed Martą kajał i dawał twarz obijać? Naprawdę tak lubisz być poniżany i raniony… przez osoby które kochasz?
Zach stężał. Ostatnie słowa wyraźnie mu się nie spodobały bo cały zawadiacki urok Ventrue prysł i stał przed nią zimny ożywiony trup, nic więcej.
- Nie masz pojęcia co lubię, a czego nie lubię - puścił jej udo, przetarł mokrą ręką twarz.
Wsparł się na brzegu balii i jednym susem wyskoczył z wody. Podniósł z ziemi koszulę i przetarł ciało.
- Jeśli tak bardzo cię martwi Marta, wiedz, że nasza więź nie przeszkadza jej darzyć uczuciem innych Kainitów. Wymienia się krwią ze Swartką.
- Być może, ale to nie zmienia faktu, że jest zazdrosną kobietą i ciebie chce najwyraźniej mieć tylko dla siebie.- odparła z przekąsem Olga i dodała z żartobliwym uśmieszkiem.- Kobiety mogą być i zaborcze i rozpustne, wiesz?- spojrzała na oburzonego Milosa dodając.- To nie tak, że twój urok nie kusi mnie… ale… to byłby błąd. I twój i mój. Dobrze o tym wiesz, tylko twa urażona duma musi ochłonąć.
- Są dwa rodzaje błędów - wciągnął szarawary, resztę ubrania wcisnął pod pachę. - Warte i niewarte popełnienia.
- Więc powiedz mi mój rycerzu. Gdy Marta i ja staniemy naprzeciw siebie z obnażonymi kłami gotowe rozszarpać się na strzępy… kogo ty byś wtedy bronił. Jej czy mnie?- westchnęła głośno Olga i dodała smutno.- I tak już mnie nie lubi. Myślisz że warto jeszcze dawać jej ku temu konkretne powody, by mnie mogła szczerze znienawidzić?
- Myślę, że nic już nie pogorszy twojej relacji z Martą - uśmiechnął się wilczo. - I nie sądzę żeby tak daleko to zaszło, żebyście miały się zagryzać. Jesteś piękna i pełna uroku, ale Marta była, jest i będzie pierwsza. Jeśli ci to nie przeszkadza możesz wrócić do tego tematu. Tymczasem, pozostańmy przyjaciółmi. W końcu ten układ sugerowałem od początku ale ty ciągle i wytrwale mnie prowokujesz, choć twierdzisz odwrotnie - uśmiech sugerował, że jej tego wcale nie miał za złe.
- Ciebie, Wilhelma, drogiego Marcela… i całą brać gangrelską. Zmysłowość jest moją naturą. Flirt sposobem rozmowy.- mruknęła niechętnie Olga.- Cenię twoją przyjaźń Milosu i staram się być przyjacielska. Wybacz jeśli doczytujesz do tego nieco więcej. To cóż… taka jest moja natura, a co do twej wybranki… to twoje stanowisko i podejście do sprawy, nie musi być jej podejściem. Wybacz, ale jakoś nie wierzę że ona widzi sytuację podobnie. A już Zosieńka droga… całkiem nie rozumie.- zaśmiała się cicho i dodała.- Jak… pytałam o Leszego to jeszcze jedna ciekawa sprawa wypłynęła. Kościej już raz umieścił tu swego szpiega. Tzimisce podszywającego się pod cudownie ocalonego synka Miszki. Narobił wiele szkód, zanim go przejrzano i ubito.
- Bardzo, bardzo ciekawe - Milos pokiwał w zamyśleniu. - Skoro Tzymisce potrafią modyfikować ciało, zapewne mogą też upodobnić się do kogoś i pod niego podszywać. Ale jednego nie zmienią - Zach postukał się w skroń. - Może Jaksa zauważyłby taki szczegół w aurach? Muszę go o to spytać.
- Nie wiem czy aury odbijają naturę klanu... chyba nie. W każdym razie nie widziałam, by tak używano tego talentu.- zadumała się contessa i dodała łobuzersko.- A ty się na mnie nie bocz… i tak dałam ci zobaczyć więcej i dotknąć się bardziej niż wielu przed tobą.
- Mężczyźni nie lubią porażek, w każdego rodzaju bitwie - podkręcił wąs ale nie wydawał się być zagniewany. - Powiedz lepiej jak dalece mogę na ciebie liczyć w sprawie wysłanników Małgorzaty?
- Będę osłaniać twe tyły. Potrafię robić krzywdę innym… nawet jeśli nie przepadam za przemocą. Negocjować nie bardzo mogę, nie znając szczegółów sprawy.- wzruszyła ramionami wampirzyca, po czym spytała.- A jaki masz w ogóle plan na to spotkanie?
- Omówimy go po drodze. Choć lepiej zakładać, że negocjacje będą krótkie i mało skuteczne.
- Jak uważasz… z nas dwojga to ty jesteś doświadczonym wojakiem.- odparła figlarnym tonem Lasombra.
- I tego się trzymajmy - zakończył autorytarnym tonem Zach. Podeszedł już kompletnie odziany do balii i wysunął dłoń w kierunku Lasombry by pomóc jej wyjść. - Odprowadzę cię do twoich komnat.
- Nie… ja jeszczę zostanę. I nie martw się o mnie.- uśmiechnęła się delikatnie głaszcząc Zacha po policzku.- Planuj to co zamierzasz zrobić w karczmie. Pomyśl co zrobią oni, przewiduj ich zamiary, strategie… bo gdy będziemy już tam na miejscu. Na planowanie nie starczy nam czasu.

*
Poszukiwanie zdrajcy, rzekłszy inaczej - proszenie o manto

Sala pełna ucztujących Gangreli. Dobry moment by sprawdzić teorię o zdrajcy? Tak samo jak każdy inny.
Zach dosiadł się do Siwego - pierwszy punkt z Marcinej listy.
- Jakiegoż jesteś klanu? - przewiercił wąpierza wzrokiem. - Kim pan twój?
Lekki ucisk dominacji nakazał odpowiedzieć szczerze.
- Gangrel! - Siwy z dumą trzasnął się w pierś. - Pan mój kniaź Janikowski!
Kilku współbiesiadników spojrzało spode łba to na Zacha to na swego brata. Na pierwszego, że zadaje tak debilne pytania, a na drugiego, że na nie bez zająknięcia odpowiada.
Węgier klepnął Gangrela po ramieniu i zmienił miejsce przy stole. Punkt drugi z Marcinej listy, ten bardziej kłopotliwy.
- Bjorn - Zach wysilił się na uśmiech gdy się dosiadał do ponurego wampirego. - Powiedz ty mi, jaki klan jest twój. I komu służysz?
Wpatrywali się jeden w drugiego jako zakochana para. Siła ventrowskiego spojrzenia rzucała uroki, a przynajmniej takie były zamiary.
Czas zwolnił.
Odpowie czy przyłoży po ryju? - zawisło w powietrzu gnębiące Milosa pytanie.
 
liliel jest offline