Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2017, 10:22   #6
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen gwizdnęła cicho, ale przeszywająco i spod jej włosów od razu wyskoczył Baron - wąż koralowy o może niewielkich rozmiarach, ale pięknym umaszczeniu. Gad owinął się wokół ramienia swojej pani i zasyczał groźnie. Kobieta szybko wyjęła zza podwiązki jeden z noży do rzucania i podsunęła pod pysk węża. Kropla jadu spadła na ostrze, gdy treserka znów dała sygnał swojemu pupilowi.

- Uciekaj. - powiedziała do Yue, która musiała być zaskoczona pojawieniem się węża, podobnie jak kilka innych osób, które znalazły się obok. Dzięki temu Carmen zyskała pewną przestrzeń wokół siebie. Nikt nie chciał być w pobliżu jadowitego gada.

Następnie dziewczyna wyskoczyła do góry, łapiąc się jakiejś porwanej kotary i z wysokości rzuciła nożem, celując w najbliższego napastnika.
Trafiła w ramię… nieumarły przeciwnik poczuł niewątpliwie wbite ostrze, ale nie dość mocno by go powaliło na ziemię. O dziwo, jad zdawał się jakoś działać na reanimowaną tkankę i to w nieprzyjemny dla niej sposób. Bo spod wbitego ostrza wydobywał się dymek. Ale nawet to nie powstrzymało zabójcy w jego krwawym procederze.

Zaś Yue.. równie zaskoczona jak Carmen nie rzuciła się do ucieczki, choć wycofywała się do tyłu. Zamiast tego wyjęła z torebki niedużą metalową strzykawkę z rubinowym płynem. Serum nadające swemu użytkownikowi jakieś psioniczne moce… tymczasowo. Dość drogi eliksir i wymagający od używającej go osoby dużej siły woli.

Yue wbiła szpilę w przedramię i po chwili oczy Chinki zapłonęły ogniem i podobnie jak jej prawa dłoń… przy czym jej ciało nie ulegało zwęgleniu. Dzięki przewadze wysokości Carmen mogła lepiej ocenić sytuację. I przekonać się jak tchórzliwymi osobami są pracownicy ochrony domu aukcyjnego. Z drugiej strony płacono im za uspokajanie i wyprowadzanie zakłócających spokój akcji pijanym klientów, a nie walczenie z tajemniczymi zabójcami. Co innego osobiści ochroniarze, ci próbowali ratować swych pracodawców.
Poza Kadim… on nie przejmując się własnym bezpieczeństwem poganiał swych ludzi uzbrojonych w małe szaszki próbowali się przebić do zbójców tnąc bezlitośnie nimi każdego kto stał im na drodze.

- Głowy! Tnij głowy! - krzyknęła do Orłowa Carmen. Nie to żeby znała istotę zabójców, ale we wszelkich mitach i legendach nieumarłych zawsze można było pozbawić życia za pomocą ognia... lub pozbawienia łba.
Do Chinki nic nie powiedziała, posyłając jej uśmiech. Wężowa Księżniczka... to miano pasowało teraz do nich obu. Czy będą o nie walczyć, czy znajdą jakiś przyjemniejszy sposób na rozstrzygnięcie tej kwestii?
Carmen pogładziła Barona po głowie, po czym wysunęła z rękawicy ukryte ostrze, pozwalając zwierzęciu pokryć je jadem.
- No dobra skarbie, przekonajmy się czy są tacy odporni na nas. - szepnęła do węża, po czym zeskoczyła na najbliższego zabójcę. Miała zamiar wywrócić go i ostrzem przebić jego oczodoły. Niech z tym spróbuje sobie poradzić…

Trudno powiedzieć czy Orłow usłyszał jej słowa. W każdym razie nadal próbował odstrzelić czerep od reszty ciała zabójcy. Najwyraźniej nie miał pod ręką ostrza, lub czasu by je wyjąć. Niemniej armata jaką używał z tak bliskiej odległości zmasakrowała głowę potwora zabijając go … w dość spektakularny sposób, bo dosłownie rozsypał się w pył. Nawet jego broń się rozpadła. W dłoni Wężowej Księżniczki ogień urósł do rozmiarów kulki, którą cisnęła w ciżbę zabójców skutecznie podpalając dwójkę z nich. Ale nawet straty pośród nich i ogień.. i jad nie przerywały ich determinacji. Walczyli mimo ran.. obecnie głównie już ze sługami kadiego. I wygrywali zabijając trzech z nich.

Carmen niczym sokół polujący na króliki, z gracją wylądowała na jednym z zabójców i przekonała się zwinni są oni. Niełatwo było go powalić, musiała opleść go niczym anakonda, unikając przy tym broni które trzymał w dłoniach. Przez chwilę “tańczyli” w tym szalonym układzie, on próbując zepchnąć z siebie pannę Stonę, ona próbując pozbawić go równowagi. Wreszcie upadł, kolanami przycisnęła mu ramiona do ziemi, by uniknąć ciosów. Zdjęła maskę i zaczęła uderzać zatrutym ostrzem. Jedno oko, drugie… nie pisnął z bólu, nadal próbując dosięgnąć Carmen swymi brońmi, bądź zrzucić z siebie. Nie przejmował się faktem, że oczy, twarz, a potem cała głowa korodowała mu od jadu. Bo ten zamiast zatruć jego ciało… wypalał je niczym kwas.
- Przeklęta córa… Apopa…- wypowiedział stwór zanim zginął. A za sobą Carmen usłyszała eksplozję. I zerknąwszy zobaczyła jak upada martwy zabójca z płonącą głową.
- Powinnaś uważać na swe plecy i pupę też…- krzyknęła żartobliwym tonem Yue, bo to ona zwęgliła czerep tego ze stworów, który próbował ją zabić, gdy sama siedziała na jego towarzyszu broni.
Carmen rozejrzała się znów… nie było w tej chwili w owej sali ani jednego przypadkowego gapia. Zabójcy toczyli bój z poplecznikami kadiego. Chinka trzymała się z boku, a Orłow… nie przejmując się tym, że jego rosyjski pracodawca dogorywał, wspinał się po lince (jednej z trzech) pozostawionej przez uciekinierów, którzy ukradli artefakt.
Carmen również podbiegła do najbliższej liny i skoczyła na nią, wspinając się zgrabnie ku górze.
I czerpała satysfakcję, z tego że dogoniła Orłowa, mimo że sytuacja dała mu fory w tym wyścigu. Oboje znaleźli się na dachu, nieco spadzistym, ale w miarę stabilnym. I oboje widzieli jak wielki dystans pokonała trójka zabójców. Byli zwinni i szybcy. Dorównywali Carmen gracją.

Przeklinając coś po rosyjsku Jan Wasilijewicz oddał do nich kilka strzałów, gdy bez zatrzymywania się przeskoczyli na dach sąsiedniego budynku, po czym odrzucił rewolwer i rzucił się za nimi w pogoń. Akrobatka w tym czasie była już w biegu. Nie zamierzała łatwo odpuścić. W końcu to ona była gwiazdą!
Pędziła jak błyskawica mierząc się z krzywiznami dachów i porzucając już dawno krępujące jej stopy buty. Były drogie i śliczne. Niestety tu… wśród dachów Paryża, były one zawadą.
Orłow podążał za nią z tyłu, zdążywszy złożyć kompaktową broń, by postrzelać do wrogów. Przeskakiwali po dachach przy wtórze jego karabinowej palby. Niestety nie dość celnej. Owi złodziejaszkowie byli dość zwinni i równie uzdolnieni akrobatycznie co Carmen. Byli… dziwni.
I to czyniło pościg emocjonującym, Carmen balansowała na krawędzi, przeskakiwała z dachu na dach niczym kozica, zerkając czasem za siebie, na nie radzącego sobie tak dobrze Orłowa.

Uciekinierzy widać stwierdzili, że jest zagrożeniem, bo dwójka z nich zawróciła i niczym para drapieżników biegła ku Carmen starając się zajść ją z obu stron.
Kobieta, widząc to, gwałtownie skręciła w stronę jednego z nich. Jeśli Rosjanin przyśpi i nie ustrzeli żadnego, przynajmniej będzie miała szansę walczyć z nimi nie naraz a osobno. Toteż pędziła teraz na spotkanie jednego z ożywieńców - jak ich w myślach nazywała. Zza podwiązki wyjęła drugie ostrze do rzucania i posłała na przywitanie przeciwnika. Wiedziała już, że to go nie zabije, starała się jednak trafić weń w takim momencie, by mężczyzna stracił równowagę, czyli nad którymś z wąskich kominów lub klifów.

Orłow strzelał w kierunku potworów, ale w biegu i najwyraźniej mając głównie na celu dopadnięcie ostatniego z zabójców. Bezpieczeństwo Carmen wydawało się dla niego… mniej ważne. W końcu byli konkurentami i nie raz dybali na swoje życie.

Ostrze posłane w kierunku jednego zabójców wbiło mu się w prawy staw barkowy. Toteż Carmen stanęła oko w oko z zabójcą i przekonała się, że nie był to do końca przemyślany pomysł. Przeciwnik był równie szybki i zwinny jak ona… tyle że nie miał długiego trenu sukni, oraz miał przewagę zasięgu swej długiej dłoni trzymającej ostry sierp.
A drugi wszak pędził także na nią ignorując strzelającego Orłowa, który… najwyraźniej nie zamierzał czekać, aż sprawa tej dwójki się rozwiąże. Wszak oni stanowili kolejną przeszkodę mającą dać czas do ucieczki trzeciemu z nich.

Carmen uśmiechnęła się szelmowsko, zamierzając rękawicą, uzbrojoną w ostrze, lecz był to tylko wybieg. Tymczasem podskoczyła do góry i z półobrotu kopnęła oprycha, stojącego tyłem do krawędzi dachu.
Uderzenie mogło powalić rosłego mężczyznę, lecz stwór tylko lekko się obrócił głową przyjmując uderzenie z wyraźnym trzaskiem kości. To jednak nie zmieniło jego pozycji. Był twardy… o wiele twardszy niż się zdawało. I potrafił utrzymać równowagę oraz wytrzymać ból. Tymczasem zbliżał się do niej, jego kompan… na powitanie ciskając sztyletem w kierunku akrobatki unikającej zamaszystego cięcia sierpa. Zachodzili ją tak, by przycisnąć ją samą do krawędzi dachu i móc zrzucić w dół. Co prawda nonszalancko się przy tym narażając, ale byli bardzo zwinni bardzo wytrzymali… sytuacja robiła się deczko groźna. Carmen nie należała do tych, którzy walczyli za wszelką cenę. Dla niej ucieczka też była elementem starcia, toteż teraz rzuciła się do biegu, kierując ku Orłowowi i trzeciemu ze złodziei. Niech Rusek też pomartwi się pogonią.

Wymagało to przeskoku na poprzedni dach i cofnięcie się, ale cóż… Carmen nie zamierzała ginąć za sprawę. Jej napastnicy skoczyli za nią i… to był ten moment, ta chwila. Skoczyła z powrotem zwinnie na dach z którego uciekła… Już się uśmiechała triumfalnie, gdy poczuła jak dłoń w skórzanej rękawicy chwyta ją za stopę, hamując impet jej skoku. Jeden z napastników pochwycił ją i polecieli w dół. Udało jej się jednak cudem chwycić krawędzi dachu na którym miała wylądować i strącić napastnika trzymającego ją za stopę w dół. Ale był jeszcze drugi i była bezbronna!

Czy tak miało się zakończyć jej życie? Jednoręki nieumarły skoczył ku niej z morderczym sierpem i.. kule z hukiem zaczęły wbijać się w jego ciało odrzucając swym impetem skaczącego potwora do tyłu. Uderzył ciałem o ścianę budynku z którego skakał ku niej i poleciał w dół, ku rozbryzganemu na ulicy towarzyszowi, którego Carmen strąciła przed chwilą machnięciem nogi.

Nad sobą zobaczyła zaś Orłowa podającego jej dłoń, by mogła się z jego pomocą wspiąć na dach.
- Nie miej złudzeń, moja droga. Ja zamierzam cię zabić, ale w uczciwym pojedynku. Dlatego nie pozwolę cię zabić komuś innemu.- burknął Jan Wasilijewicz nieco speszony sytuacją i zerkając mimowolnie na kuszący z tej pozycji dekolt akrobatki.
Baron zasyczał, rozpoznając mężczyznę. Carmen uśmiechnęła się pięknie, przytrzymując się mężczyzny trochę dłużej niż było to konieczne.
- Cóż... miałam cię spytać o to, co byś chciał w nagrodę, ale skoro sam już wybrałeś... - mrugnęła do niego, po czym zaczęła wzrokiem szukać trzeciego uciekiniera.
- Nagroda… w postaci patrzenia? Nisko cenisz moją pomoc.- odparł z ironicznym uśmieszkiem Orłow i odpowiedział na dręczącą Carmen wątpliwość.- Uciekł drań. Zgubiłem go.-
I miał rację, akrobatka nie mogła dostrzec w okolicy poszukiwanego przez nich złodzieja. Byli sami na paryskim dachu… wyjątkowo romantyczne okoliczności przyrody. I dość niezwykłe. Zwykle już próbowaliby się pozabijać.
- A skąd pomysł z tym patrzeniem? - zapytała, wciąż rozglądając się i przeciągając tę chwile zawieszenia broni.
- Jesteś… straszna…- westchnął smętnie Jan nagle dociskając Carmen do siebie, usta do jej szyi i swą dłoń zaciskając na piersi panny Stone w drapieżnej pieszczocie. Rozkoszując się miękkością jej krągłości całował wpierw usta potem, szyję, potem zszedł wargami na jej dekolt i po krótkiej chwili wodzenia po nim ustami oraz językiem, wyprostował się mówiąc.- A to, za te wszystkie kobiece sztuczki, którymi mnie drażniłaś dziś. Nie myśl sobie, że można bezkarnie walić w kraty klatki syberyjskiego tygrysa.-

Baron zasyczał na niego groźnie. Tymczasem jego właścicielka stała z szeroko otwartymi oczami przypatrując się Orłowowi. Jej usta wciąż były rozchylone, gdy ich dotknęła, jakby chciała sprawdzić w jakim są stanie. Po chwili wyrwała się z ramion mężczyzny i popędziła w miasto. Chciała zdać raport Lloydowi... a przede wszystkim uciec od mężczyzny, który nagle przyprawił ją o miękkość nóg. To było wszak coś nowego dla panny Stone.

Orłow… na szczęście jej nie gonił, choć… taka możliwość była dla niej równie ekscytująca co przerażająca. Dopiero parę kamienic dalej Carmen ochłonęła na tyle, by móc na zimno przeanalizować sytuację. Bo choć chciała jak najszybciej przekazać informacje, to i tak musiała czekać do następnego wieczoru, bo wtedy nad Paryżem pojawi się sterowiec jej szefa. Gdy bijące szybciej serce zaczęło się uspokajać, to Carmen mogła przeanalizować swoje opcje. Mogła wrócić do swojego domu w chmurach, do namiotu cyrkowego i przyjaciół. Mogła też wrócić na miejsce napadu i zobaczyć aktualną sytuację w domu aukcyjnym. Tam jednak mógł się pojawić Orłow. Mogła za to odszukać Wężową Księżniczkę, pamiętała wszak adres jaki Yue jej podała. Mogła też skorzystać z uroków miasta i starać się zapomnieć o pocałunku, który rozpalił ogień w jej żyłach. Zdecydowała się na Chinkę. Miała nadzieję, że ta udzieli jej jakichś dodatkowych informacji oraz... pomoże przywrócić profesjonalny dryg.
 

Ostatnio edytowane przez Mira : 20-02-2017 o 11:00.
Mira jest offline