-
Jam Jean Pierre Dubois de Grasson, rycerz bretoński, szlachcic i herbowy - wyrwał się Jean, w typowy dla siebie prostolinijny sposób. Rudy szczeknął na potwierdzenie słów rycerza. Zarządca otarł czoło, poszarpał się za brodę, popatrzył to na jednego, to na drugiego i usiadł. Westchnął ciężko.
-
Niezbyt mnie to wszystko co mówicie przekonuje, ale skoro herbowy powołuje się na swoje nazwisko, mimo że cudzoziemskie, to nic z tym nie mogę zrobić, jak tylko uznać wasze zamiary za uczciwe - oznajmił Hargard grzebiąc w szufladzie. Wyciągnął z niej księgę, pióro i buteleczkę z inkaustem. Zamoczył pióro w ciemnej cieczy i wyczekująco spojrzał na stojących przed nim ludzi. -
Wasze nazwiska jeśli łaska, takie przepisy...
Tymczasem w lesie Berthold zaczerpnął mocy, wybierając sobie cel w postaci rudoszarej wiewiórki, która połakomiła się na chleb. Gdy zwierzę zostało potraktowane magicznym impulsem, zakręciło się jak fryga, podskoczyło dwa razy i machnęło ogonem. Mówiło szybko, niemal bez przerw między wyrazami, tak że magister miał problem ze zrozumieniem rudzielca.
[MEDIA]http://www.tatryinietylko.pl/sites/default/files/p1030997_tytylowe_0.jpg[/MEDIA]
-
Coco? Jakidemonologkto? Janicniewidziałamagdzieżby. Wlesietylkowilkigrasująi lisyprzecherypaskudne. Ijedentakicosięnasarnyzasadzaczłowiek. Aletonietuaprzystarychdrzewach. Orzechówmałotoczasemsiędoosadyidzie. Aletampsysąistrasznieszczekają. Niebezpiecznietamchodzićalepozatymnicinnegociekaw ego. Ichlebamożnapodraśćnieco. Oczywiściedwunożnyżepopytamczyktoścośoczywiś cie - wiewiórka znów się zakręciła, pobiegała tu i tam, wspięła na drzewo i już jej nie było. Berthold postanowił czekać w tym samym miejscu.