Venora opuściła gmach świątyni i ruszyła wzdłuż jego południowej ściany w kierunku stajni. Stajnia znajdowała się najdalej od wejścia na helmicką partycję Górnego Miasta. Po chwili marszu już widziała spory i zadbany budynek, przed którym wyczekiwał ja sir Albrecht i czworo adeptów zakutych w ciężką stal.
-
To Bars, Luka, Manas i Wlad. To dobrze wyszkoleni paladyni. Bardzo lojalni i posłuszni.- zrekomendował młodzików, choć tak na prawdę jeden z nich nie był już taki młody. Albrecht stał kilka metrów przed nimi, trzymając za wodze przygotowanego do drogi, pięknego rumaka o czarnej maści.
-
A to jest Młot. Mój wierny kompan. Ja już jestem za stary i zbyt obolały by go dosiadać. Pora żeby poznał nową właścicielkę...- rzekł wręczając Venorze uzdę.
-
Nie chcę słyszeć protestów. Taki koń jak Młot musi biegać i walczyć inaczej osowieje i nie będzie z niego pożytku.- dodał prędko by uprzedzić ewentualne protesty Venory.
-
Posłuchaj...- rycerz wziął głęboki wdech -
Morimond był wielkim rycerzem, szlachetnym mężem, odrobinę dziwakiem, lecz był przede wszystkim członkiem starego zakonu Strażników tajemnic. To bardzo mały zakon liczący ledwie kilkudziesięciu rycerzy. W każdym razie Morimond był w posiadaniu bardzo cennej i niebezpiecznej wiedzy. Jest możliwość, że w liście, który ci posłał są takie informacje zawarte. Możliwe, że porwanie gońca nie było przypadkiem. Uważaj na siebie...- Albrecht pobłogosławił młodą paladynkę i odszedł w stronę budynku świątyni, lecz nim Venora zdążyła cokolwiek powiedzieć, czwórka rycerzy wyszła jej na przeciw i jak jeden mąż pokłonili się czarnowłosej rycerce.
-
Lady Venoro, będziemy służyć oddanie nie bacząc na żadne ryzyko!- zadeklarował ten najstarszy, klękając przed nią na kolano z mieczem skierowanym, ostrzem w stronę ziemi.
-
Jestm Wlad, syn Derima- przedstawił się raz jeszcze.
Paladyn wstał w końcu, a Venora kątem oka dostrzegła wychodzącego z wnętrza stajni gońca, który prowadził za wodze swojego wierzchowca. Mężczyzna dołączył do piątki sług Helma i po krótkiej chwili grupka ruszyła w drogę. Dobrą godzinę potrwało przedostanie się z Górnego Miasta do północnej bramy. Gawiedź zajęta własnym życiem nie zauważała nawet grupy rycerzy przemierzających konno główną arterię Suzail.
W końcu jednak dotarli do bramy i ruszyli galopem na północ w kierunku opuszczonej osady, gdzie goniec widział swych kompanów po raz ostatni. Dzień był jeszcze młody i utrzymując tempo dotrą na miejsce przed zmrokiem.
W trakcie podroży prawie w ogóle nie rozmawiali, bo to nie byłaby łatwa sprawa, lecz kiedy zatrzymali się na krótki postój przy niewielkim strumieniu goniec wyjawił swoje imię Venorze.
-
Ernest jestem rzekł oziębłym tonem wchodząc z powrotem na grzbiet swego konia.
Tak oto dotarli do wzniesienia, z którego było widać całą okolicę. Opuszczona wioska, przy brzegu niewielkiego bajorka w blasku zachodzącego słońca robiła raczej nieprzyjemne wrażenie. Venora spoglądając w lewo widziała oddalone o dwie, może trzy mile wielkie, skalne wzniesienie, domyślając się, że właśnie gdzieś tam jest kryjówka gnolli.
-
Widzicie tamten domek przy brzegu? Najbardziej oddalony na północ? Tam chcieliśmy obozować. Hałasy dobiegły z centralnej części wioski i tam też odbyła się potyczka...- człek pogładził się po bliznach od pazurów, na szyi i skrawku pleców. Magia lecząca ukoiła ból Ernesta, lecz nie mogła nic zrobić z bliznami po gnollich pazurach.
-
Niebawem zajdzie słońce. Konie są zmęczone. Powinniśmy odpocząć, a nawet jeśli nocą znów przyjdą lepiej dla nas. Może uda się jakiegoś schwytać- zaproponował.