Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2017, 22:41   #122
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Tai’atalai

Zniewaga dyplomatyczna

Bahitalt z niecierpliwością oczekiwał wieści z nesjańskiego frontu. Enigmatyczna przepowiednia Przodków o tym, że to Nesioi rozwiążą jego problem sprawiła, że musiał teraz dbać o nieudaczników z wysp nie mniej niż o swój własny lud. Nie był jednak pewien, czy nawet z takim wsparciem Birukai odeprą wroga wspomaganego bezbożną magią nahaków. Podobieństwo fizjonomii było przecież aż nadto wyraźnie.

Ku zdziwieniu Bahitalta, wyprawa wróciła w całości, nie tracą ani jednego żołnierza. Zdziwiony, a wręcz podejrzliwy wanaharat natychmiast posłał po kapitanów okrętów. Ci zaś donieśli, że do żadnej walki nie doszło. W tym momencie w głowie Bahitalta zaczęły rodzić się różne dziwne pomysły: dlaczego więc Xennophantes tak naciskał na pomoc wojskową? Zakpił z niego? A może faktycznie jest sojusznikiem Starca i próbował odkryć Tenokinrę na jego niecne knowania?

Kapitanowie zgodnie orzekli, że wymyślona na poczekaniu historyjka o interwencji jakiegoś morskiego idola jest nie tylko nieracjonalna, ale obraźliwa dla każdego pobożnego Tenokinryjczyka. Ich zdaniem celem Xennophantesa było ściągnięcie wojsk atalskich na wypadek buntu możnych, ci bowiem sprawują faktyczną władzę w P.A.N.S. i na dodatek są negatywnie do Hegemona nastawieni.

Bahitalt odesłał kapitanów i oddał się rozważaniom.

Administracyjna anarchia

Jeden z licznych doradców dworu przybył pewnego dnia przed oblicze nieszczególnie trzeźwego Bahitalta i ogłosił, że ma coś zatrważającego. Pierwotnie Bahitalt wykrzyknął, żeby „sobie poszedł”, natomiast kiedy doradca zaczął mówić, regent zaczął słuchać. Z narastająca uwagą.

Doradca owy, zaniepokojny licznymi głosami dochodzącymi z wielu części kraju, postanowił w przeciągu ostatniego roku przebyć Tenokinrę wzdłuż i wszerz, zatrzymując się na dłużej w większych miastach. Wynik tej inspekcji był przerażający: wielu zarządców nie tylko nie realizowało zadań narzuconych przez stolicę, ale często zamiast aren czy świątyń budowało sobie pałace. Jakby tego było mało, zaopatrzenie miast w surowce okazało się faktycznie mniejsze niż deklarowane – kopalnie, sady i inne miejsca produkcji na ogół były pod całkowitą lub częściową kuratelą sojuszu lokalnych władyków z kierownikami cechów. Wiele z tych towarów, miast służyć obywatelom, zapełniało pęczniejące spichrze cechowe lub było sprzedawane po zawyżonych do absurdu cenach. Ogromna ilość dóbr luksusowych trafiała za granicę, gdzie za horrendalne stawki kupowała je śmietanka ludu Birukai.

A im dalej miasto było położone od stolicy, tym większa tam panowała samowola. Nic więc dziwnego, że bogactwo kraju było wielekroć mniejsze od deklarowanego, skoro istniejące grupy interesu zagarniały niekiedy nawet siedem z dziesięciu części produkcji całkowitej. W mniej rozwiniętych osadach prowadziło to do głodu, w bardziej – do skrajnego rozwarstwienia majątkowego, gdzie widok miasta skłamał się z dzielnicy luksusu i na ogół ogrodzonym palisadą morzem chałup z drewna.

Oburzony doradca natychmiast poinformował Bahitalta o tym skandalicznym procederze, który mógł zachodzić już od wielu, wielu lat.

List zza mórz

Cytat:
Do rąk własny wanaharata taiotlaniego Thatlisui, Bahitalta,

Wielką pokładam nadzieję, że raczysz, Panie, nie wyrzucić tego listu w ogień, w chwili, gdy go otrzymasz. Oto my, pariasi, przez ojczyznę wyklęci, od lat spoglądamy tęsknie w jej kierunku i pragniemy, by choć raz ujrzeć jej ogromne mury i wspaniałe pałace.

My, pokorny zakon mniszy, od lat na wygnaniu w morskim, niebezpiecznym kraju, posłyszeliśmy o ustępstwach, jakie wobec naszej nauki uczynił mądry Yanikain, niech będzie błogosławiony! W szkole kapłańskiej pozwolił on głosić naszą naukę. Radość więc nasze serce rozpiera i prosimy z nadzieją, że ten ukłon w kierunku naszej wiary, nie był dziełem przypadku.

My, horimtulai, prosimy Ciebie, Regencie, o możliwość powrotu na łono Tenokinry i głoszenia tam naszego słowa. Nie jesteśmy wrogami Twej słuszne władzy ani nie będziemy czynić żadnych afrontów w stronę wierzeń rdzennych. Pozwól więc nam powrócić, a jeśli nie powrócić, to chociaż przybywać Twoim ludziom do naszych siedzib tutaj, w królestwie Birukai. Pragniemy bowiem pojednać się z synami naszych przodków, jeśli nie od razu, to chociaż stopniowo, z dnia na dzień.

Wielką zanoszę prośbę o roztropne rozważenie mej propozycji,

Niech ci Prorok błogosławi,
Przeor horimtulai
Popłoch wśród Nesjan

Akcja wywiezienia Nesjan do ich właściwej ojczyzny przebiegła tak szybko, że niewielu skojarzyło, o co właściwie chodziło. Jakieś krzyki, przepychanki, okręty i naganiacze. Dziwne to było dla ogromnej większości zebranej braci gladiatorskiej, które jednak przeszła nad tym do porządku dziennego. Ten kraj pełen był dziwactw.

Kiedy okręty powróciły, huknęła plotka, że wywożą Nesjan do ich domu, za rozkazem Bahitalta. Naraz podniósł się lament. Zrozpaczeni Birukai za żadne skarby świata nie chcieli wracać do ojczyzny – zimnej, biednej i targanej nieustającą wojną. Liczne tłumy Biruków zebrały się pod pałacem Bahitalta, wznosząc błagania, aby ich nie odsyłać, bo tu jest ich prawdziwa ojczyzna.

Bahitalt obserwował zgromadzenie z… niesmakiem? Rozbawieniem? Może jednym i drugim. Jednak trzeba było powiedzieć coś tym prostaczkom, aby przestali blokować wejście do pałacu; wkrótce miała przecież przybyć świeża dostawa importowanego wina dla wanaharata.

Narodziny i pogrzeby

Bahitalt ostatnimi czasy był straszliwie zabiegany (choć to bardzo niefortunne słowo) i większość swego czasu spędzał albo na obowiązkach regenta, albo na cielesno-alkoholowych uciechach. Mimo tego, przynajmniej raz na dzień, przychodził do swego młodszego syna, Kuruka. Chłopiec był bardzo chorowity, przynajmniej raz do roku coś zmuszała go do dłuższej rekonwalescencji. Miał słabe kości i jeszcze słabszą odporność. Bahitalt niechętnie przyznawał przed samym sobą, że słabość kończyn Kuruk mógł mieć po nim.

Już od tygodnia chłopiec gorączkował. Bahitalt, choć wiele złego o nim można było powiedzieć, kochał swoich synów i chciał być lepszym ojcem niż jego, pożalcie się Przodkowie, ojciec. Stan chłopca stale się jednak pogarszał, a sprowadzani medycy nic nie potrafili zdziałać. Dnia dziesiątego, odkąd zaniemógł, Kuruk zmarł, pozostawiając ojca w rozpaczy.

Bahitalt żałował syna, wiedział jednak, że wciąż żyje jego bliźniak, Yanuk, a i jego żona lada dzień powinie dziecko. Liczył rzecz jasna na chłopca, zdrowego i silnego, który mógłby w przyszłości przejąć jego dzieło. Jednak to, co stało się w dniu porodu, przeraziło Bahitalta.

Żona zmarła podczas porodu. Nie było to jednak nic nadzwyczajnego, takie rzeczy się zdarzały, podobnie stało się z matką Bahitalta. Szok w regencie wzbudziło to, co ona urodziła.

Mutant. Zdeformowany półatal, pół…chrząszcz? Ciężko było określić. Miał ciało dziecka, lecz z jego pleców wystawało sześć chitynowych, długich jak ręka mężczyzny, odnóży. Twarz dziecka pozbawiona była ludzkiego wyrazu, zniekształcona, na pół pokryta pancerzem, z żuwaczkami zamiast ust. Kolana miał wykrzywione pod nienaturalnym kątami, jak się okazało, pozbawione kości. Drżąca ze strachu medyczka doniosła tylko Bahitaltowi, o tym, co się stało. Regent pochwalił jej roztropność i choć się bał, nie mógł dać się ponieść lękowi. Takie dziecko regenta wywołałoby ogromne zamieszanie na skalę całego kraju, Bahitalt mógłby być uznany nawet za potomka nahaków – z kogóż bowiem narodziłaby się taka szkarada? Grunt, że jak zmarła matka, tak zmarło i dziecko – Bahitalt popatrzył z obrzydzeniem na mutanta. Być może był to omen czasów gorszych niż mógł wtedy przypuszczać.

Fenomen Bliźniaczych Słońc

Narodzeniu mutanta towarzyszyły bowiem liczne znaki na niebie i ziemi. Najstarsi atale nie pamiętali, by w Tenokinrze było aż tak gorąco. Nie żeby Tai’atalai nie byli nawykli do ciepła – ale aktualna temperatura doprowadzała nawet ich do szaleństa. Nie mówiąc już o Birukai.

Biedni niewolni padali jak muchy. Nie tylko nesjanie, ale wszyscy pochodzący z zimniejszych rewirów. Liczba zgonów wśród Biruków była bezprecedensowa, w takim tempie liczna populacja Nesjan wkrótce mogła zmniejszyć się o około połowę. Jeśli doszły do tego marne wyżywienie i jeszcze gorsze nawodnienie oraz ciężka, wyczerpująca peaca na ogół na roli, pomór niewolników nie powinien dziwić. Co paradoksalnie – zaczęło się to w kilka dni po ich prośbach o zatrzymanie w Tenokinrze. Prędko znaleźli się samowolni kapłani, głoszący, że upały są karą za niechęć do powrotu do ojczyzny.

Tai’atalai też umierali. Na ogół biedni i starzy, ale i tak tendencja była wzrostowa. Nic w tym dziwnego - stan wody w jeziorach przy Quetz-hoi-atalai radykalnie spadł i na skutek intensywnej suszy i niepohamowanego pragnienia biedoty, szczególnie nesjańskiej. Skutkiem zaś braku wody był wielki spór między gminem a mistrzami cechowymi rolnictwa co do używania pozostałej wody. Pierwsi proponowali rozdanie jej potrzebującym, drudzy podlewanie wysychających upraw. I choć mistrzowie, dysponujący pewną liczbą wojowników na usługach, zapewne sami byli w sobie rozwiązać problem zrozpaczonej biedoty, regent roztropnie zauważył ten problem.

Niebo w te dni były nienaturalne. Za dnia karminowe, w nocy fioletowe. Bahitalt nie wierzył pogłoskom, ale niektórzy zarzekali się, że widzieli pędzących Nahakai w ognistym wozie, który zmierzał po niebie. Ale kto by wierzył bajaniom prostych bab.

Kolejną katastrofą była choroba, która masowo dotknęła kapłanów. Wszyscy niemal równocześnie zaniemogli, wielu zmarło. W istocie ich śmiertelność dorównywała śmiertelności Birukai. Co było dziwne, biorąc pod uwagę, jak dobrze kapłani żyli.

Ciekawe nadchodziły czasy, ciekawe. Na pewno Likuk Euklettos dostał wiele nowego materiału do zapisania w swoich kronikach.

Co z tym Starcem?

Bahitalt siedział oparty o łokieć, miał zaspane i przekrwione oczy, ale wciąż wpatrywał się w dojrzale czerwone niebo. Wokół niego walały się puste puchary i porozbijane nesjańskie wazy.

Nie mógł spać. Odkąd zobaczył to dziecko, a raczej „dziecko”, cierpiał na bezsenność. Czy to zemsta Starca? Czy dowiedział się o jego planach? Gdzie jest ten stary złoczyńca – czy nie knuje pokątnie z jego wrogami, jakby pozbawić go władzy i przejąć ją w Tenokinrze? Czy to on odpowiada za te straszliwe omeny dni ostatnich.

Spróbował wstać, lecz laska wyśliznęła mu się ze spoconej dłoni i upadł boleśnie na twardą podłogę. Oddychał ciężko. Musiał zawołać służącego, by mu pomógł. Ale co jeśli on także jest agentem Starca? Jeśli zamiast pomóc mu wstać, pchnie go nożem albo rzuci jakąś bezbożną klątwę? Nie, Bahitalt musiał działać sam.

Wstał, opierając się o stolik, gdy zbutwiała nóżka zarwała się pod jego, bądź co bądź niemałą masą ciała. TO WINA STARCA! Zrobił to specjalnie, aby pozbawił go zdrowia albo nawet życia! Co z tego, że portal azagai zniknął, to na pewno ma tylko uśpić jego czujność! Nikomu nie może wierzyć, ci kupcy, którzy zakupili stolik powinni zginąć, na pewno są z nim w zmowie! Nie może im ufać, nie może ufać żonie, dzieciom, a już szczególnie Suiukowi, który na pewno kiedyś zechce pozbawić go władzy. Za późno, braciszku, ja jestem sprytniejszy… pomyślał.

Nic nie było pewne. Wszystko można podważyć i powiązać ze Starcem. Wszyscy są przeciwko niemu. Nie może ryzykować. Może ufać tylko sobie. Inni chcą jego zagłady.

W tej podniosłej chwili Bahitalt pojął, że nie pozwoli sobie więcej na łyk wina. To idealny środek dla skrytobójcy.

Bahitalt traci cechę „Pijak”, a zyskuje cechę „Paranoik”.


Spełniony cel historyczny

Imperium Tenokinry było wspaniałe. Opiewali je poeci, chwalili prości ludzie, tęsknili emigranci. Chwała świętego rodu taiotlanich błyszczała na wszystkie strony świata. Nigdy jeszcze kraj czterorękich nie był tak… idealny.*

Miej w turze 25. największą populację na świecie

*przynajmniej w oficjalnej propagandzie.
 
MrKroffin jest offline