Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2017, 23:44   #62
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Polska, Wołomin, 13 lutego 2017 roku, 22.30 czasu lokalnego
Reakcja gangusów była szybka. Nie bez powodu trzymali w garści sporą część Warszawy i okolic.
Mrówa poderwał się i stanął za laską, którą przyprowadził. Szwagier pomimo swojej tuszy bardzo szybko poderwał się z krzesła i w ręce pojawił mu się popularny motylek. Grube palce bardzo zręcznie nim operowały, co jasno sugerowało w jaki sposób mężczyzna zaczynał swoją przygodę na ulicy. Najgorszy refleks miał Baca, za to on wyciągnął spod stołu krótkolufy rewolwer. Musiał go mieć przyklejonego pod blatem.
- Co do kurwy? - pierwszy odezwał się Szwagier, zaciskając mocno dłoń na nożu.
- Ty… kurwa, od kogo ten chujek jest? - Baca pobladł.
- Chuja potraficie zorganizować, mówiłem żeby u mnie na kwadracie bibe zrobić - wywarczał Mrówa, wyglądający zza pleców Obdarzonej.
Ta tylko zmrużyła oczy patrząc na Lisickiego. Trudno było wyczytać cokolwiek z jej postawy. Równie dobrze mogła rozważać jego propozycję jak i planować kiedy będzie odpowiedni moment na atak.
- Nie interesuj się tym czym nie powinieneś, tylko czy warte jest twoje nędzne życie - Lisicki odparł krótko Bacy i spojrzał na Szwagra -Odłóż ten nóż bo krzywdę sobie zrobisz.
Nadal stał niewzruszony, ale w środku czuł strach, jednak nie tak duży gdy Paweł przyłożył mu spluwe do twarzy. Mimo wszystko wewnętrzny niepokój narastał.
- Zastanów się czy chcesz mieć coś wspólnego z tymi cieniasami, jeden ze strachu nawet się za tobą kryje, tak, widzę że jesteś Obdarzoną. - Maciek skinął głową w geście porozumienia.
Bardzo uważnie przyglądał się kobiecie, ale i kontrolował też ruchy tych trzech mafiosów.
- Gratuluję spostrzegawczości… - mruknęła. - To tego mam załatwić? - zwróciła się do Mrówy.
- Nie. Pierwsze go widzę.
- Ja też - Szwagier splunął.
- I widzimy go po raz ostatni - Baca nacisnął na spust.
W momencie, w którym rozległ się strzał, Lisicki był już w formie zbroi, a pocisk rykoszetował od jego pancerza, zatrzymując się na ścianie.
Kilka kolejnych sekund upłynęło w ciszy. Jedynie huk wystrzału pobrzmiewał w uszach obecnych w pomieszczeniu osób. W następnej chwili wydarzyło się kilka rzeczy na raz.
Do drzwi za plecami Maćka zaczęli dobijać się pozostali bramkarze. Baca naciskał spust raz za razem, oczyszczając z naboi cały bębenek rewolweru. Szwagier przewrócił stół i od razu się za nim schował. Mrówa podniósł krzesło i rzucił nim w szybę okna, chcąc zrobić wyjście.
Pancerna szyba była jednak znacznie bardziej wytrzymała niż mebel z Ikei, który posypał się prawie do wszystkich elementów składowych. Choć gdyby ktoś dobrze policzył, to brakło by jednak jeden śrubki. Nawet szwedzka firma zaczynała oszczędzać na komponentach. Kryzys i cięcia kosztów dotyczyły każdego, tym bardziej takiego światowego giganta.
Tymczasem kobieta wyczekała jeszcze kolejne trzy sekundy i również się przemieniła.
[media]http://i.imgur.com/d7VZEtS.jpg[/media]
O ile Lisu się spokojnie mieścił ze swoimi dwoma i pół metra wzrostu pod sufitem, to ona musiała mieć pochyloną głowę. W pełni wyprostowana mierzyła pewnie około trzech metrów.
Rozłożyła ręce w geście zapraszającym do walki.
Maciek nie zamierzał czekać. Pomny swojej porażki z Drwalem, teraz podszedł do tego w pełni skoncentrowany. Zrobił dwa kroki do przodu i odpalił swoją moc. Błysk światła pozostawiał po sobie wrażenie jakby się zbyt długo prosto w tarczę Słońca.
Mrówa i Baca padli na ziemię, trzymając ręce przy twarzach. Jeśli jakimś cudem to przetrwają, to czeka ich zaprzyjaźnienie się z psem przewodnikiem. Jedynie schowanemu za stołem Szwagrowi się upiekło.
Obdarzona również podniosła ręce do swojego jedynego oka, jakie posiadała w tej formie. Lisicki wziął zamach i z całej siły uderzył sierpowym w brzuch, co spowodowało, że przeciwniczka zgięła się wpół. O to właśnie mu chodziło. Chwycił jej głowę pod pachę i zacisnął silnie ramię na jej karku. Skoczył i objął ją nogami w pasie, kończąc w ten sposób dźwignię gilotynową. Napiął się w sobie, by jednym szarpnięciem urwać jej głowę.
I w tej chwili kobieta uwolniła swoją moc.
Płomienie pokryły jej ciało by w mgnieniu oka wystrzelić we wszystkich kierunkach. Siła wybuchu zatrzęsła posadami całego budynku, wywalając na zewnątrz wszystkie okna i drzwi.
Zakleszczony na Obdarzonej Maciek przyjął na siebie praktycznie całą siłę ataku. Jego cały pancerz był osmalony. Zsunął się z niej na ziemię, ledwo czując swoje ręce. Odrzut tego wybuchu wybił mu z barków oba ramiona. Nie mógł się nawet podnieść. Ledwo widział cokolwiek.
W pokoju oprócz niego i przeciwniczki nikt nie przeżył. Płonęły resztki mebli, nie zniszczonych podczas jej ataku. Ona sama upadła na dymiącą podłogę. Nadal trzymał ręce przy twarzy, nadal nic nie widziała.

Grecja, Stymfalia, brzeg Jeziora Stymfalijskiego, 18 stycznia 2017 roku, 15.29 czasu lokalnego
Jak do tej pory wszystko odbywało się wzorowo i zgodnie z procedurami.
Trzy samochody z oznaczeniami SPdO przyjechało równo o prognozowanym czasie. Dwa z nich wypełnione były żołnierzami z bronią do obrony przed Obdarzonymi, w trzecim znajdował się urzędnik i dwóch wyższych oficerów, mających prowadzić Theo przez najbliższe dni. Podróż w konwoju była zgodna z zasadami bezpieczeństwa.
Wyjechali z Symfalii i dojeżdżali już do wjazdu na autostradę do Aten. Wtedy nastąpił atak.
Samochód prowadzący oberwał w prawy bok i wyleciał z trasy. Pocisk przetopił karoserię i prawdopodobnie zabił wszystkich w środku.
Kierowca suva, który wiózł Theo początkowo wcisnął z całej siły hamulec, ale jego następna reakcja była jak najbardziej poprawna. Wdepnął gaz do dechy i z piskiem opon skręcił w boczną uliczkę. Pozostałych czterech funkcjonariuszy odbezpieczyło broń. Theo zauważył, że każdy z nich był granatnikiem z amunicją przeciwpancerną odkształcalną. Jedno dobre trafienie mogło zabić Obdarzonego z jedną lub nawet dwoma mocami.
Odwrócił się jeszcze raz, żeby spojrzeć na tego, który pojawił się na drodze. Miał dobre pięć metrów wzrostu.
[media]http://i.imgur.com/yUsE0Au.jpg[/media]
Tak jak w Iraku, tak i teraz, przeciwnik pojawił się dosłownie znikąd. Nietrudno było zgadnąć kto był jego celem.
Atak wrogiego Obdarzonego był w teorii czymś na co funkcjonariusze SPdO byli przygotowani, ale praktyka często brutalnie weryfikowała wstępne założenia,
Kolejny pocisk nie był celny, ale jego odłamki urwały oponę w samochodzie. Kierowca w ostatniej chwili odbił w bok ratując im życie przed kolejnym z pocisków.
- Desant! - zarządził dowodzący operacją porucznik. Wyskoczyli szybko na zewnątrz, dosłownie kilka chwil przed tym, zanim w pojazd uderzyła kula plazmy, wytapiając go od środka.
Schowali się za budynek, jeden z żołnierzy wepchnął tam też Theo. Trzeci z pojazdów przystanął po drugiej stronie ulicy, w przejściu pomiędzy dwoma budynkami, poza wzrokiem napastnika.
- Zajmiemy go ogniem, wtedy tam pobiegniesz - wskazał właśnie na ostatniego z suvów.
Plan był dobry. On umknie, a SPdO miało teoretyczne szanse na powstrzymanie wrogiego Obdarzonego.
Teoretyczne…
- Pokaż się! Zabiję ich wszystkich jak nie wyjdziesz! - krzyczał po angielsku.
Theo ma uczucie deja-vu.

Ocean Arktyczny, okolice koła podbiegunowego, baza Mroku, 7 stycznia 2017 roku, 21.02 czasu lokalnego
- W sprawach codziennych potrzeb rozmawiaj z Desmondem Smithem, ma pseudonim Durandal. W razie urazów bądź pytań o kryształ zwróć się do Piotra Sobóla, zwą go Morti - poinstruował go jeszcze Mazzentrop, zanim White odszedł.
Yun rzeczywiście czekała na niego przy wyjściu z tej wielkiej lodowej jaskini, gdzie toczyła się ich rozmowa.
- I jak? - zapytała ze swoim przyjemnym uśmiechem. Widocznie w ogóle nie miała za złe Elliotowi jego wcześniejszy wybuch. - Idziemy na zewnątrz? Od wczoraj się nie przemieniałam… - dodała robiąc smutną minę. Była jeszcze bardziej urocza niż wtedy gdy się uśmiechała.

Londyn, hotel Hilton przy Park Lane, 8 stycznia 2017, 14.47 czasu Greenwich
- Huh, bogato… - komentarz Deana był trafny. Tym bardziej, że dopiero co spędził prawie tydzień w dosyć prowizorycznych warunkach w Elwood. Erika była przyzwyczajona do korzystania z tego typu przybytków, więc nie robiło to na niej takiego wrażenia.
W holu głównym wszystko wyglądało na zwykły dzień pracy. Jednak dziwne spięcie recepcjonistki mówiło wszystko.
- Ostatnie piętro, proszę - przekazała jej kartę magnetyczną.
Z oczywistych względów Obdarzeni sporych rozmiarów zawsze wynajmowali ostatnie piętra budynków. Tak było i tym razem.
Podróż nowoczesną windą zajęła im ponad minutę. Na szczęście była zarezerwowana i nikt po drodze ich nie zatrzymywał.
Na samym szczycie hotelu, gdy winda się otworzyła, znaleźli się w dużym korytarzu. Mieściły się tam tylko dwa apartamenty, teraz zarezerwowane dla Światła.
- Witaj Kalipso, witaj Deanie McWolf. - powitał ich cichy głos.
W korytarzu stała elegancko ubrana azjatka.
[media]http://cdn5.thr.com/sites/default/files/imagecache/NFE_portrait/2013/03/fan_bing_bing_headshot_a_p.jpg[/media]
- Pan Whistler prosi najpierw ciebie na rozmowę - powiedziała do kobiety. - Jestem Li Chun. - odwróciła się do Deana. - Zapraszam na chwilę do salonu. Herbaty? - odprowadziła chłopaka, który nie śmiał zaprotestować.
Lorencz została sama naprzeciw drzwi, za którym czekał na nią jej szef. Ulryk Whistler, przywódca Światła był człowiekiem, którego każda sekunda była cenna. Miał tyle spraw na głowie… Zarządzanie Światłem i Obdarzonymi z całego świata, relacje z ONZ, NATO, Rosją, kontrola nad SPdO, zapewnienie funduszy na operacje oficjalne i osobnych na te nieoficjalne… Nic dziwnego, że nie miał życia prywatnego. A przynajmniej nic o tym Erika nie wiedziała.
Zwany tak przez podopiecznych i nie tylko, “Biały” nie był osobą nerwową, co nie znaczy, że nie zdarzało mu się podnosić głosu. Wtedy góry się trzęsły. Nic go tak nie denerwowało, jak pospieszne i nieprzemyślane akcje jego podopiecznych, których z taką pieczołowitością wychowywał. Był jednak ojcowską figurą dla wielu… Jack, Wołodia, czy Chun… Nawet Alex. Pomimo bardzo surowego wychowania byli gotowi bez wahania wskoczyć za Ulrykiem w każde niebezpieczeństwo.
Kobietę opanowało to dziwne uczucie, jakby właśnie miała iść na decydujący egzamin, na który zdecydowanie za mało się uczyła.
- Wejdź - dobiegł ją głęboki i ciepły głos. Lekko chrapliwy. Według plotek pamiątka po zbyt szybkiej przemianie w dawnej przeszłości.
Nacisnęła klamkę i weszła do środka.
[media]https://i0.bookcdn.com/data/Photos/OriginalPhoto/1795/179581/179581281/London-Hilton-On-Park-Lane-Hotel-photos-Interior.JPEG[/media]
Gustownie urządzony pokój wydawał się jej teraz najeżonym pułapkami lochem. Rolety były pozasłaniane, by widoki na zewnątrz nie dekoncentrowały pracującego wiecznie Białego.
On sam siedział pochylony nad laptopem, oświetlającym mu twarz.
[media]http://1.fwcdn.pl/ph/47/41/4741/115508_1.1.jpg[/media]
- Witaj Erika - odezwał się nie odrywając wzroku od komputera. - Usiądź - wskazał fotel naprzeciw siebie.
Po tych słowach zapadło milczenie. Whistler nadal miał wzrok wbity w ekran laptopa.
Napięcie u kobiety narastało.
Wreszcie jej szef zamknął komputer i spojrzał na nią rozsiadając się w fotelu i zakładając ręce na piersi.
- Powiedz mi, co ja mam z tobą zrobić. Ostatnie dwa lata spędziłaś na K2, ostro trenując i szkoląc się. Twoje zaangażowanie stawiałem innym jako wzór. Wypuszczając cię spod moich skrzydeł - to stwierdzenie w jego przypadku miało znaczenie nie tylko w przenośni - byłem przekonany, że mogę na tobie polegać. I do momentu, w którym otrzymałem szczegółowy raport o wydarzeniach w Chelsea, szczerze w to wierzyłem. Nie mam pretensji o to, że zabiłaś tamtego napastnika i przejęłaś silną moc. Wręcz pochwalam wzmocnienie twojej pozycji i to tak skutecznie. Przymknę też oko na to, że pozwoliłaś zdobyć nową moc temu młodemu, zaatakowanemu. Ktoś taki będzie miał się łatwiej obronić w przyszłości. Nie przeszkadza mi nawet to, że ten chłopak miał ciemny kryształ. To o niczym jeszcze nie przesądza. Wystarczyło go tylko dobrze przeszkolić. Do tego jednak powinien udać się na K2. Dlaczego zabrałaś go ze sobą do USA? Co w twoim toku rozumowania cię do tego skłoniło? Chłopak stracił właśnie rodziców. Powinien się wyciszyć, odpocząć, a ty go zabrałaś na miejsce największej katastrofy w dziejach ludzkości od momentu Drugiej Wojny Światowej! Czy to miała być jakaś terapia wstrząsowa, o której nie wiem? Uznałaś, że wiesz lepiej co dla niego będzie dobre? Bo dotychczasowe procedury, które osobiście wdrożyłem się nie sprawdzają? Podziel się tym ze mną, proszę.

Chile, Santiago, hotel przy placówce SPdO, 10 stycznia 2017 roku, 11.59 czasu lokalnego
Pobudka na kacu nigdy była czymś przyjemnym. Jack ledwo zwlokła się z hotelowego łóżka, w którym oprócz niej spał tutejszy sierżant SPdO. Miał na imię Javier lub Jose. Nie mogła sobie teraz przypomnieć.
Wczorajszy dzień dokończyła w centrum Santiago, w knajpie z której korzystało wielu mundurowych różnych formacji. Javier bądź Jose rozpoznał ją z akcji popołudniowej i razem z kilkoma innymi kumplami podszedł zagadać. Jej znajomość hiszpańskiego była na znacznie wyższym poziomie niż ich angielskiego, toteż rozmowy toczyły się właśnie w tym języku.
Butelki tequili znikały jedna za drugą i w pewnym momencie Dove poczuła się znacznie lżej niż przez ostatnie dziewięć dni, których finałem był trup Marco Zamorano.
Nie opierała się zbytnio i wylądowała z sierżantem w hotelowym łóżku.
Mężczyzna miał chyba wolne, bo jego komórka milczała, ale możliwe też było, że ją po prostu wyciszył.
Smaug również nie wzywał po Dove, widocznie radził sobie sam.
Miała chwilę dla siebie.

Federacja Rosyjska, nieokreślone miejsce i czas
Nie wiedziała jak długo poruszała się pod ziemią. Mogła to być godzina, dwie lub cały dzień, albo co gorsza tylko kilka minut. Kiedy wreszcie wyniosło ją na powierzchnię i mogła zobaczyć gwiazdy nad sobą, prawie się rozpłakała.
Pomimo płaszcza i ręcznika miała ziemię w prawie każdym zakamarku ciała. Nie zwracała teraz jednak na to uwagi. Fakt, że mogła się poruszyć i oddychać świeżym powietrzem był dla niej najważniejszy.
Obdarzony, którą ją porwał wyszedł powoli z ziemi i wrócił do ludzkiej postaci. Dopiero teraz zauważyła, że zatrzymali się w środku lasu, przy niedużej, drewnianej chacie.
[media]https://dncache-mauganscorp.netdna-ssl.com/thumbseg/1305/1305166-bigthumbnail.jpg[/media]
Wyglądała na solidną, choć miała swoje lata.
- Wstawaj - mężczyzna już miał na sobie dresy. Podszedł i podniósł ją, jakby ważyła tyle co nic. - W środku masz łazienkę. Przygotuję kolację - jego ton, choć spokojny i grzeczny, nie znosił sprzeciwu.
Wnętrze było urządzone bardzo prosto, wręcz spartańsko. Kuchnia składała się z starego, kamiennego pieca i dużego stołu. To wszystko połączone było z dużym pokojem, w którym były dwa małe łóżka
Sama łazienka okazała się pokojem z balią pełną zimnej wody, do której gospodarz wlał dwa wiadra ciepłej, robiąc z tego co najwyżej letnią mieszankę. Z kosmetyków miała do dyspozycji szare mydło.
Lepsze jednak to niż nic.
Kilkanaście minut później, trzęsąca się weszła do głównego pomieszczenia siadając przy rozpalonym kominku, nad którym skwierczały pieczone kiełbasy. Po minucie gospodarz ściągnął je i podał jej na talerzu, razem z jajecznicą, kiszonym ogórkiem i dwoma pajdami chleba. Do stołu podał jej też szklankę herbaty. Jej woń sugerowała, że była z przysłowiowym “prądem”.
- To na rozgrzanie - wyjaśnił widząc jej minę. Usiadł obok z identyczna porcją, tylko dwa razy większą.
- Dobra, devushko… - zaczął pomiędzy jedną kiełbasą, a drugą. - Bez ściem mi teraz. Od tego jak bardzo będziesz szczera będzie zależeć to czy wstawię się za tobą u mojego szefa, czy też nie. Wszystko w twoich rękach - przegryzł chlebem i popił swoją herbatą. - Co tam robiłaś? Jaki interes chciałaś od starego Grinchenki?
[media]http://www.youtube.com/watch?v=d-VVnhwB4Gw[/media]

Wielka Brytania, Londyn, lotnisko Heathrow, 8 stycznia 2017 roku, 13.31 Greenwich
William zatrzymał się i odwrócił by jeszcze raz spojrzeć na kobietę, z którą przegadał ostatnie dziesięć godzin lotu. Czuł się niesamowicie lekko po tej rozmowie. W dodatku miał to dziwne uczucie w brzuchu… Miał ochotę się zaśmiać z samego siebie.
Nagle przeszedł go dreszcz, po którym napiął wszystkie mięśnie gotów do reakcji. Odwrócił się, trochę zbyt szybko, ale nie mógł się opanować.
Tuż za jego plecami przeszedł młody, blondwłosy chłopak. Miał przy sobie jedynie niewielki plecak. Rush obserwował go uważnie, starając się jednocześnie uspokoić. Serce waliło mu jak szalone, ale nie zwracał na to uwagi.
Blondyn podszedł do Eriki i następnie razem ruszyli ku odprawie.
- Musiało mi się coś przywidzieć… - mruknął sam do siebie.
Wziął jeszcze dwa głębsze oddechy, by zmusić serce do spokojniejszej pracy. Jeszcze raz pomyślał o pięknej blondynce. Ponownie poprawiło mu to humor. Spojrzał na numer zapisany na kawałku papieru wyrwanego z gazety. Pieczołowicie schował go w wewnętrznej kieszeni kurtki, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w swoim kierunku.
Założył ciemne okulary, a na głowę włożył czapkę z daszkiem. Najprostsze z rozwiązań zawsze były najlepsze. W tym momencie odezwał się dzwonek z utworem Stones’ów.
Wyciągnał ją z zamiarem odrzucenia połączenia, ale wyświetlony numer sprawił, że chwilę się zawahał. Po kilku sygnałach zdecydował się odebrać.
- Cześć Johnny, co tam?... Teraz? Ech… Nie mam teraz cza… - rozmówca wszedł mu w słowo. - Niech ci będzie. Czekasz tam gdzie zwykle? Ok.
Zmienił kierunek i ruszył ku wejściu na płytę lotniska. Przeszedł do czwartej z bramek, gdzie już czekał na niego ich człowiek. Nie wymienili nawet spojrzenia, kiedy ten przejechał kartą magnetyczną otwierając mu przejście.
Chwilę później mężczyzna był już na płycie lotniska. Zapiął kurtkę i włożył ręce do kieszeni. Pogoda była stereotypowo angielska czyli zimno, deszczowo i wietrznie.
- Tak bardzo za tym tęskniłem… - mruknął pod nosem z ironią w głosie.
Ruszył w kierunku grzejącego silniki prywatnego odrzutowca.
[media]http://cdn.airplane-pictures.net/images/uploaded-images/2015/12/22/644991as.jpg [/media]
Po opuszczonych schodkach zszedł ubrany w drogi garnitur, wielki mężczyzna.
[media]http://assets.menshealth.co.uk/main/thumbs/35010/bautistabomb__square.jpg [/media]
Gość mierzył dwa metry i choć miał świetnie skrojony garniak, to widać było, że mięśnie wypełniają jego każdy centymetr kwadratowy.
- Pan Giovanni Di Vieri oczekuje… - zaczął.
- Joe, nie pierdol tylko złaź mi z drogi, nie zamierzam tu moknąć - William wszedł mu w słowo i ruszył w jego kierunku.
Wielki mężczyzna szybko zszedł mu z drogi, jakby za wszelką cenę chciał uniknąć konfrontacji. Nie odważył się też utrzymać kontaktu wzrokowego ze znacznie mniejszym brytyjczykiem.
Ten szybko znalazł się w środku, gdzie szybko ściągnął kurtkę.
- Ciepło tutaj masz Johnny - powiedział na głos.
- Witaj Will. Rzeczywiście dobrze grzeją - odparł mu czarnowłosy mężczyzna wyglądający na trochę po czterdziestce. Nie ukrywał swojego włoskiego akcentu.
[media]http://www.education.makemeheal.com/images/4/4f/Al_pacino.jpg[/media]
- Coś na rozgrzanie? - nie czekając na odpowiedź Włoch wstał i podszedł do barku, skąd nalał im po szklance szkockiej.
Usiedli naprzeciw siebie, sącząc niespiesznie alkohol.
- Dobra, Johnny... - zaczął po dłuższej chwili Szkot. - Gdybyś chciał się ze mną napić, to trzeba było się zapowiedzieć. Zaprosiłbym na chatę, ale wiesz, zostawiłem je nieposprzątane i trochę wstyd... - rzucił sarkastycznie.
- Dobrze wiesz, po co tu jestem Will - di Vieri nie spuszczał wzroku ze swojego gościa. - Malcolm chce wiedzieć, dlaczego zniszczyłeś Chicago.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline