Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-02-2017, 20:07   #61
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Nie musiał tego zdradzać Mezzentropowi, ale sytuacja i pewność, że jest to rozmowa tylko pomiędzy nimi tak na niego wpłynęły. Mogło się to wydawać pustymi słowami, ale od pewnego czasu narastało w nim to uczucie. Każdy by chciał zostać zapamiętany, zrobić coś wielkiego, tylko normalnie nie było to możliwe. Ale Elliot po ostatnich wydarzeniach zrozumiał, że nie był zwykłym człowiekiem i poczuł, że mógł aspirować wyżej. Jego ostateczny cel w życiu mógł być taki, bo jego potencjał i możliwości odkąd został Obdarzonym wzrosły wielokrotnie. Rozumiał naturalnie, że może tego nie osiągnąć przez całe życie, ale to była jego ostateczna aspiracja natenczas.
Teraz nie miał wyboru i musiał współpracować z Mrokiem, ale nie zamierzał do końca zostać jednym z nich. Albo Światło go stąd wyciągnie, albo samemu znajdzie sposób na wydostanie się stąd. Rzeczywiście zgadzał się z pewnymi ich założeniami, ale przecież nie był zbrodniarzem... Choć zabił już jednego człowieka, czego świadomość dalej była dla niego czymś nienaturalnym.
Czuł z drugiej strony jednak, że nie mógłby wrócić do normalnego życia, do codziennej rutyny. Wiedział, że wtedy wszystko będzie mu przypominało o straconych rodzicach i domu i bał się tego. Tutaj był oderwany od tamtego wydarzenia, od Londynu – przynajmniej na tyle, że cały czas o tym nie myślał. Mógł skończyć dobrą szkołę i pracować jak każdy inny, ale to właśnie, te wydarzenia których był częścią sprawiały, że mógł się poczuć jedyny w swoim rodzaju, a nie kolejną liczbą w systemie.
W każdym bądź razie teraz musiał się skupić na przetrwaniu tutaj. Musiał sprawić, że będą pewni jego poświęcenia, ale jak mógł to zrobić bez popełnienia jakiejś zbrodni lub, jeszcze gorzej, morderstwa? Nie był na to gotowy. Wydawało się, że jego śmiałe wyznanie w jakiś sposób sprawiło, że szef Mroku bardziej mu zaufał. Wysłuchał w skupieniu jego słów i choć nerwowość ustąpiła, to dalej był spięty. Wciąż nie wiedział, czego będą od niego wymagać.
- Wiem, że to nie będzie łatwe i nie liczę, że osiągnę to szybko. Ale myślę, że jestem do tego zdolny. – ośmielił się trochę i zadał nurtujące go pytanie, jednocześnie zmieniając temat, bo nie czuł się komfortowo zdradzając tyle o sobie – Zgadzam się z tym, że Obdarzeni nie powinni być kontrolowani w taki sposób jak teraz, ale jak chcecie to osiągnąć? Z tego co widziałem, Światło ma w swoich szeregach ogromną ilość Obdarzonych i kontrolują wszystkich zarejestrowanych. Gdy zostałem zaatakowany Erika... Kalipso przybyła bardzo szybko. Wyobrażam sobie, że ta droga do wolności będzie bardzo trudna. Jak ja mogę się przydać?
- Twoje uwagi są słuszne. Światło, będące psem na łańcuchu zwykłych ludzi, stoi nam na przeszkodzie. Oczywiście, że ich siły są znaczne. Wypowiedzenie im wojny na pełną skalę mija się z celem. Dlatego cel jest prosty. Zaatakować w punkt, łączący to wszystko w całość. Jego eliminacja sprawi, że ta cała organizacja się posypie. Ludzie zarzucą jeszcze większe kajdany na zarejestrowanych Obdarzonych, a tym wreszcie otworzą się oczy i zwrócą się o pomoc do nas. Ostatecznie sprowadza się to do jednego. - upił łyka kawy. - Zabiję Ulryka Whistlera.
Brytyjczyk pomyślał, że ten plan ma sens, choć nie był do końca przekonany. Światło na pewno musiało być zależne od swojego przywódcy, ale nie miał pewności czy aż w takim stopniu. Poza tym skoro Biały dowodził Kalipso, Smaugowi i innym, to samemu musiał być tak potężny, że Elliot nawet nie mógł sobie tego wyobrazić. Choć nie wątpił, że Mezzentrop również dysponował olbrzymią mocą, biorąc pod uwagę, że z taką lekkością mówi o eliminacji przywódcy Światła. To na pewno byłby olbrzymi cios dla tej organizacji i możliwe, że nie znalazłby się nikt, kto byłby w stanie go dobrze zastąpić. Z drugiej strony jednak czy popchnęłoby to zarejestrowanych Obdarzonych, żeby sprzymierzyć się z Mrokiem, który doprowadził do tej sytuacji? To już wydawało się mniej pewne. To jednak teraz było mało ważne.
- Musi on być naprawdę potężny, skoro dowodzi tyloma Obdarzonymi, ale nie wątpię, że pan jest jeszcze silniejszy. Pewnie jedyny problem leży w tym, że jest on cały czas chroniony przez innych... – zastanowiła go jedna rzecz, ale nie zdziwiłby się, jeśli Malcolm nie udzieliłby mu odpowiedzi. Jeszcze niczym nie zasłużył sobie na zaufanie - Jeśli mogę zapytać... Domyślam się, że atak w Chicago był spowodowany przez Mrok, żeby pogorszyć opinię publiczną o Obdarzonych, a więc i o Świetle. Ale czemu nie użyć takiego ataku, żeby zaatakować Białego, gdy nie jest w formie zbroi? Jego lokalizacja jest zawsze zbyt dobrze chroniona?
- Celne pytanie. Problem polega na tym, że sprawca tego całego zamieszenia, nasz towarzysz zwany Desolatorem, jest osobą na której bardzo trudno jest polegać. Chicago… to nie miało tak wyglądać. Oczywiście zadaniem Deso był atak, ale zniszczeniu miała ulec najwyżej jedna dzielnica. Nadal nie uzyskałem od niego odpowiedzi, co skłoniło go do takiego… rozmachu. Wracając do twojego pytania. - złożył dłonie, stykając je rozłożonymi palcami. - Zakładając jednak, że zmusiłbym go do wykonania rozkazu to i tak nie możemy mieć pewności, że atak będzie pozytywny. Jestem pewien, że Ulryk przetrwałby nawet to co się stało na początku roku nad jeziorem Michigan. A jego kontra byłaby druzgocąca dla Deso. Dlatego pracujemy nad precyzyjnym uderzeniem, które poprowadzę osobiście. Pozwól jednak, że ja zadam ci jedno pytanie. Czy jest coś, co moglibyśmy już teraz dla ciebie zrobić? Pomóc ci zostawić za sobą marną przeszłość?
Musiał przyznać, że szef Mroku wydawał się być zadziwiająco miły jak na lidera możliwie najgroźniejszej organizacji w dzisiejszym świecie. Nie zatajał niczego przed Whitem, szanował go i jeszcze pytał, czy mogą mu jakoś pomóc. Sam nie wiedział, czego się spodziewał, może jakiegoś tyrana, ale na pewno nie tego charyzmatycznego, ale jednocześnie wyrozumiałego rozmówcy. Tym pytaniem naprawdę go zaskoczył i Elliot musiał się zastanowić. Odpowiedział zgodnie z prawdą, znowu się otwierając, samemu do końca nie wiedząc czemu. Chyba odruchowo tak odpowiadał na zaufanie, które Mezzentrop mu powierzał.
- Ostatnio dużo złych rzeczy się wydarzyło. W jednej chwili straciłem dom i rodzinę – głos mu zadrżał – I zabiłem własnoręcznie człowieka, który był za to odpowiedzialny. Nie dałem rady nawet być na pogrzebie, gdy przybyłem do Chicago, żeby pomóc w sprzątaniu bałaganu. A później trafiłem tutaj. Wszystko dzieje się tak szybko i mam wrażenie, że nie mam żadnej kontroli, a próba zrozumienia tego wszystkiego przynosi tylko ból. Czuję się... Zagubiony. I nie wiem co mi może pomóc.
- Jeśli chcesz odwiedzić groby bliskich to oczywiście ci to zorganizuję. Do tego czasu będziesz miał chwilę dla siebie, żeby się wyciszyć. Myślę jednak, że bywają momenty, gdy twoje negatywne uczucia znikają - był bardzo pewny tego co mówi. - Poproś Volga lub Durandala o sparing. W postaci zbroi nasza nasza perspektywa zmienia się zarówno dosłownie jak i w przenośni.
I znowu wydawało się, jakby Mezzentrop czytał mu w myślach.
- Tak, bardzo doceniłbym gdybym... Mógł je odwiedzić. Rozumiem, tak zrobię. Dziękuję za rozmowę.
Trochę niepewnie się czuł, gdy pomyślał o sparingu. Nigdy nie trenował żadnych sztuk walki i był tylko „dwójką”. Nie miał jednak za bardzo wyboru, mógł tylko liczyć, że zaproponowani partnerzy nie będą dwa razy więksi od niego. Ale zdawało się, że nie traktowali tu nikogo źle, więc trochę się rozluźnił. Może się nawet czegoś nauczy? Miał nadzieję, że Yun czeka na niego przy wyjściu. Trochę głupio się czuł, gdy pomyślał o tym, co powiedział wcześniej, ale przecież nie wiedział tego wszystkiego, co teraz. Dziwnie było pomyśleć, że gdyby nie atak na samolot teraz mógłby być po rozmowie z Białym. Jak przebiegłaby ona w porównaniu do tej? Nie mógł tego wiedzieć, ale czuł, że to jedno wydarzenie mogło zmienić bieg całego jego życia. Był teraz czy tego chciał czy nie członkiem Mroku i będzie musiał działać jak jeden z nich.
 
Kolejny jest offline  
Stary 21-02-2017, 23:44   #62
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Polska, Wołomin, 13 lutego 2017 roku, 22.30 czasu lokalnego
Reakcja gangusów była szybka. Nie bez powodu trzymali w garści sporą część Warszawy i okolic.
Mrówa poderwał się i stanął za laską, którą przyprowadził. Szwagier pomimo swojej tuszy bardzo szybko poderwał się z krzesła i w ręce pojawił mu się popularny motylek. Grube palce bardzo zręcznie nim operowały, co jasno sugerowało w jaki sposób mężczyzna zaczynał swoją przygodę na ulicy. Najgorszy refleks miał Baca, za to on wyciągnął spod stołu krótkolufy rewolwer. Musiał go mieć przyklejonego pod blatem.
- Co do kurwy? - pierwszy odezwał się Szwagier, zaciskając mocno dłoń na nożu.
- Ty… kurwa, od kogo ten chujek jest? - Baca pobladł.
- Chuja potraficie zorganizować, mówiłem żeby u mnie na kwadracie bibe zrobić - wywarczał Mrówa, wyglądający zza pleców Obdarzonej.
Ta tylko zmrużyła oczy patrząc na Lisickiego. Trudno było wyczytać cokolwiek z jej postawy. Równie dobrze mogła rozważać jego propozycję jak i planować kiedy będzie odpowiedni moment na atak.
- Nie interesuj się tym czym nie powinieneś, tylko czy warte jest twoje nędzne życie - Lisicki odparł krótko Bacy i spojrzał na Szwagra -Odłóż ten nóż bo krzywdę sobie zrobisz.
Nadal stał niewzruszony, ale w środku czuł strach, jednak nie tak duży gdy Paweł przyłożył mu spluwe do twarzy. Mimo wszystko wewnętrzny niepokój narastał.
- Zastanów się czy chcesz mieć coś wspólnego z tymi cieniasami, jeden ze strachu nawet się za tobą kryje, tak, widzę że jesteś Obdarzoną. - Maciek skinął głową w geście porozumienia.
Bardzo uważnie przyglądał się kobiecie, ale i kontrolował też ruchy tych trzech mafiosów.
- Gratuluję spostrzegawczości… - mruknęła. - To tego mam załatwić? - zwróciła się do Mrówy.
- Nie. Pierwsze go widzę.
- Ja też - Szwagier splunął.
- I widzimy go po raz ostatni - Baca nacisnął na spust.
W momencie, w którym rozległ się strzał, Lisicki był już w formie zbroi, a pocisk rykoszetował od jego pancerza, zatrzymując się na ścianie.
Kilka kolejnych sekund upłynęło w ciszy. Jedynie huk wystrzału pobrzmiewał w uszach obecnych w pomieszczeniu osób. W następnej chwili wydarzyło się kilka rzeczy na raz.
Do drzwi za plecami Maćka zaczęli dobijać się pozostali bramkarze. Baca naciskał spust raz za razem, oczyszczając z naboi cały bębenek rewolweru. Szwagier przewrócił stół i od razu się za nim schował. Mrówa podniósł krzesło i rzucił nim w szybę okna, chcąc zrobić wyjście.
Pancerna szyba była jednak znacznie bardziej wytrzymała niż mebel z Ikei, który posypał się prawie do wszystkich elementów składowych. Choć gdyby ktoś dobrze policzył, to brakło by jednak jeden śrubki. Nawet szwedzka firma zaczynała oszczędzać na komponentach. Kryzys i cięcia kosztów dotyczyły każdego, tym bardziej takiego światowego giganta.
Tymczasem kobieta wyczekała jeszcze kolejne trzy sekundy i również się przemieniła.
[media]http://i.imgur.com/d7VZEtS.jpg[/media]
O ile Lisu się spokojnie mieścił ze swoimi dwoma i pół metra wzrostu pod sufitem, to ona musiała mieć pochyloną głowę. W pełni wyprostowana mierzyła pewnie około trzech metrów.
Rozłożyła ręce w geście zapraszającym do walki.
Maciek nie zamierzał czekać. Pomny swojej porażki z Drwalem, teraz podszedł do tego w pełni skoncentrowany. Zrobił dwa kroki do przodu i odpalił swoją moc. Błysk światła pozostawiał po sobie wrażenie jakby się zbyt długo prosto w tarczę Słońca.
Mrówa i Baca padli na ziemię, trzymając ręce przy twarzach. Jeśli jakimś cudem to przetrwają, to czeka ich zaprzyjaźnienie się z psem przewodnikiem. Jedynie schowanemu za stołem Szwagrowi się upiekło.
Obdarzona również podniosła ręce do swojego jedynego oka, jakie posiadała w tej formie. Lisicki wziął zamach i z całej siły uderzył sierpowym w brzuch, co spowodowało, że przeciwniczka zgięła się wpół. O to właśnie mu chodziło. Chwycił jej głowę pod pachę i zacisnął silnie ramię na jej karku. Skoczył i objął ją nogami w pasie, kończąc w ten sposób dźwignię gilotynową. Napiął się w sobie, by jednym szarpnięciem urwać jej głowę.
I w tej chwili kobieta uwolniła swoją moc.
Płomienie pokryły jej ciało by w mgnieniu oka wystrzelić we wszystkich kierunkach. Siła wybuchu zatrzęsła posadami całego budynku, wywalając na zewnątrz wszystkie okna i drzwi.
Zakleszczony na Obdarzonej Maciek przyjął na siebie praktycznie całą siłę ataku. Jego cały pancerz był osmalony. Zsunął się z niej na ziemię, ledwo czując swoje ręce. Odrzut tego wybuchu wybił mu z barków oba ramiona. Nie mógł się nawet podnieść. Ledwo widział cokolwiek.
W pokoju oprócz niego i przeciwniczki nikt nie przeżył. Płonęły resztki mebli, nie zniszczonych podczas jej ataku. Ona sama upadła na dymiącą podłogę. Nadal trzymał ręce przy twarzy, nadal nic nie widziała.

Grecja, Stymfalia, brzeg Jeziora Stymfalijskiego, 18 stycznia 2017 roku, 15.29 czasu lokalnego
Jak do tej pory wszystko odbywało się wzorowo i zgodnie z procedurami.
Trzy samochody z oznaczeniami SPdO przyjechało równo o prognozowanym czasie. Dwa z nich wypełnione były żołnierzami z bronią do obrony przed Obdarzonymi, w trzecim znajdował się urzędnik i dwóch wyższych oficerów, mających prowadzić Theo przez najbliższe dni. Podróż w konwoju była zgodna z zasadami bezpieczeństwa.
Wyjechali z Symfalii i dojeżdżali już do wjazdu na autostradę do Aten. Wtedy nastąpił atak.
Samochód prowadzący oberwał w prawy bok i wyleciał z trasy. Pocisk przetopił karoserię i prawdopodobnie zabił wszystkich w środku.
Kierowca suva, który wiózł Theo początkowo wcisnął z całej siły hamulec, ale jego następna reakcja była jak najbardziej poprawna. Wdepnął gaz do dechy i z piskiem opon skręcił w boczną uliczkę. Pozostałych czterech funkcjonariuszy odbezpieczyło broń. Theo zauważył, że każdy z nich był granatnikiem z amunicją przeciwpancerną odkształcalną. Jedno dobre trafienie mogło zabić Obdarzonego z jedną lub nawet dwoma mocami.
Odwrócił się jeszcze raz, żeby spojrzeć na tego, który pojawił się na drodze. Miał dobre pięć metrów wzrostu.
[media]http://i.imgur.com/yUsE0Au.jpg[/media]
Tak jak w Iraku, tak i teraz, przeciwnik pojawił się dosłownie znikąd. Nietrudno było zgadnąć kto był jego celem.
Atak wrogiego Obdarzonego był w teorii czymś na co funkcjonariusze SPdO byli przygotowani, ale praktyka często brutalnie weryfikowała wstępne założenia,
Kolejny pocisk nie był celny, ale jego odłamki urwały oponę w samochodzie. Kierowca w ostatniej chwili odbił w bok ratując im życie przed kolejnym z pocisków.
- Desant! - zarządził dowodzący operacją porucznik. Wyskoczyli szybko na zewnątrz, dosłownie kilka chwil przed tym, zanim w pojazd uderzyła kula plazmy, wytapiając go od środka.
Schowali się za budynek, jeden z żołnierzy wepchnął tam też Theo. Trzeci z pojazdów przystanął po drugiej stronie ulicy, w przejściu pomiędzy dwoma budynkami, poza wzrokiem napastnika.
- Zajmiemy go ogniem, wtedy tam pobiegniesz - wskazał właśnie na ostatniego z suvów.
Plan był dobry. On umknie, a SPdO miało teoretyczne szanse na powstrzymanie wrogiego Obdarzonego.
Teoretyczne…
- Pokaż się! Zabiję ich wszystkich jak nie wyjdziesz! - krzyczał po angielsku.
Theo ma uczucie deja-vu.

Ocean Arktyczny, okolice koła podbiegunowego, baza Mroku, 7 stycznia 2017 roku, 21.02 czasu lokalnego
- W sprawach codziennych potrzeb rozmawiaj z Desmondem Smithem, ma pseudonim Durandal. W razie urazów bądź pytań o kryształ zwróć się do Piotra Sobóla, zwą go Morti - poinstruował go jeszcze Mazzentrop, zanim White odszedł.
Yun rzeczywiście czekała na niego przy wyjściu z tej wielkiej lodowej jaskini, gdzie toczyła się ich rozmowa.
- I jak? - zapytała ze swoim przyjemnym uśmiechem. Widocznie w ogóle nie miała za złe Elliotowi jego wcześniejszy wybuch. - Idziemy na zewnątrz? Od wczoraj się nie przemieniałam… - dodała robiąc smutną minę. Była jeszcze bardziej urocza niż wtedy gdy się uśmiechała.

Londyn, hotel Hilton przy Park Lane, 8 stycznia 2017, 14.47 czasu Greenwich
- Huh, bogato… - komentarz Deana był trafny. Tym bardziej, że dopiero co spędził prawie tydzień w dosyć prowizorycznych warunkach w Elwood. Erika była przyzwyczajona do korzystania z tego typu przybytków, więc nie robiło to na niej takiego wrażenia.
W holu głównym wszystko wyglądało na zwykły dzień pracy. Jednak dziwne spięcie recepcjonistki mówiło wszystko.
- Ostatnie piętro, proszę - przekazała jej kartę magnetyczną.
Z oczywistych względów Obdarzeni sporych rozmiarów zawsze wynajmowali ostatnie piętra budynków. Tak było i tym razem.
Podróż nowoczesną windą zajęła im ponad minutę. Na szczęście była zarezerwowana i nikt po drodze ich nie zatrzymywał.
Na samym szczycie hotelu, gdy winda się otworzyła, znaleźli się w dużym korytarzu. Mieściły się tam tylko dwa apartamenty, teraz zarezerwowane dla Światła.
- Witaj Kalipso, witaj Deanie McWolf. - powitał ich cichy głos.
W korytarzu stała elegancko ubrana azjatka.
[media]http://cdn5.thr.com/sites/default/files/imagecache/NFE_portrait/2013/03/fan_bing_bing_headshot_a_p.jpg[/media]
- Pan Whistler prosi najpierw ciebie na rozmowę - powiedziała do kobiety. - Jestem Li Chun. - odwróciła się do Deana. - Zapraszam na chwilę do salonu. Herbaty? - odprowadziła chłopaka, który nie śmiał zaprotestować.
Lorencz została sama naprzeciw drzwi, za którym czekał na nią jej szef. Ulryk Whistler, przywódca Światła był człowiekiem, którego każda sekunda była cenna. Miał tyle spraw na głowie… Zarządzanie Światłem i Obdarzonymi z całego świata, relacje z ONZ, NATO, Rosją, kontrola nad SPdO, zapewnienie funduszy na operacje oficjalne i osobnych na te nieoficjalne… Nic dziwnego, że nie miał życia prywatnego. A przynajmniej nic o tym Erika nie wiedziała.
Zwany tak przez podopiecznych i nie tylko, “Biały” nie był osobą nerwową, co nie znaczy, że nie zdarzało mu się podnosić głosu. Wtedy góry się trzęsły. Nic go tak nie denerwowało, jak pospieszne i nieprzemyślane akcje jego podopiecznych, których z taką pieczołowitością wychowywał. Był jednak ojcowską figurą dla wielu… Jack, Wołodia, czy Chun… Nawet Alex. Pomimo bardzo surowego wychowania byli gotowi bez wahania wskoczyć za Ulrykiem w każde niebezpieczeństwo.
Kobietę opanowało to dziwne uczucie, jakby właśnie miała iść na decydujący egzamin, na który zdecydowanie za mało się uczyła.
- Wejdź - dobiegł ją głęboki i ciepły głos. Lekko chrapliwy. Według plotek pamiątka po zbyt szybkiej przemianie w dawnej przeszłości.
Nacisnęła klamkę i weszła do środka.
[media]https://i0.bookcdn.com/data/Photos/OriginalPhoto/1795/179581/179581281/London-Hilton-On-Park-Lane-Hotel-photos-Interior.JPEG[/media]
Gustownie urządzony pokój wydawał się jej teraz najeżonym pułapkami lochem. Rolety były pozasłaniane, by widoki na zewnątrz nie dekoncentrowały pracującego wiecznie Białego.
On sam siedział pochylony nad laptopem, oświetlającym mu twarz.
[media]http://1.fwcdn.pl/ph/47/41/4741/115508_1.1.jpg[/media]
- Witaj Erika - odezwał się nie odrywając wzroku od komputera. - Usiądź - wskazał fotel naprzeciw siebie.
Po tych słowach zapadło milczenie. Whistler nadal miał wzrok wbity w ekran laptopa.
Napięcie u kobiety narastało.
Wreszcie jej szef zamknął komputer i spojrzał na nią rozsiadając się w fotelu i zakładając ręce na piersi.
- Powiedz mi, co ja mam z tobą zrobić. Ostatnie dwa lata spędziłaś na K2, ostro trenując i szkoląc się. Twoje zaangażowanie stawiałem innym jako wzór. Wypuszczając cię spod moich skrzydeł - to stwierdzenie w jego przypadku miało znaczenie nie tylko w przenośni - byłem przekonany, że mogę na tobie polegać. I do momentu, w którym otrzymałem szczegółowy raport o wydarzeniach w Chelsea, szczerze w to wierzyłem. Nie mam pretensji o to, że zabiłaś tamtego napastnika i przejęłaś silną moc. Wręcz pochwalam wzmocnienie twojej pozycji i to tak skutecznie. Przymknę też oko na to, że pozwoliłaś zdobyć nową moc temu młodemu, zaatakowanemu. Ktoś taki będzie miał się łatwiej obronić w przyszłości. Nie przeszkadza mi nawet to, że ten chłopak miał ciemny kryształ. To o niczym jeszcze nie przesądza. Wystarczyło go tylko dobrze przeszkolić. Do tego jednak powinien udać się na K2. Dlaczego zabrałaś go ze sobą do USA? Co w twoim toku rozumowania cię do tego skłoniło? Chłopak stracił właśnie rodziców. Powinien się wyciszyć, odpocząć, a ty go zabrałaś na miejsce największej katastrofy w dziejach ludzkości od momentu Drugiej Wojny Światowej! Czy to miała być jakaś terapia wstrząsowa, o której nie wiem? Uznałaś, że wiesz lepiej co dla niego będzie dobre? Bo dotychczasowe procedury, które osobiście wdrożyłem się nie sprawdzają? Podziel się tym ze mną, proszę.

Chile, Santiago, hotel przy placówce SPdO, 10 stycznia 2017 roku, 11.59 czasu lokalnego
Pobudka na kacu nigdy była czymś przyjemnym. Jack ledwo zwlokła się z hotelowego łóżka, w którym oprócz niej spał tutejszy sierżant SPdO. Miał na imię Javier lub Jose. Nie mogła sobie teraz przypomnieć.
Wczorajszy dzień dokończyła w centrum Santiago, w knajpie z której korzystało wielu mundurowych różnych formacji. Javier bądź Jose rozpoznał ją z akcji popołudniowej i razem z kilkoma innymi kumplami podszedł zagadać. Jej znajomość hiszpańskiego była na znacznie wyższym poziomie niż ich angielskiego, toteż rozmowy toczyły się właśnie w tym języku.
Butelki tequili znikały jedna za drugą i w pewnym momencie Dove poczuła się znacznie lżej niż przez ostatnie dziewięć dni, których finałem był trup Marco Zamorano.
Nie opierała się zbytnio i wylądowała z sierżantem w hotelowym łóżku.
Mężczyzna miał chyba wolne, bo jego komórka milczała, ale możliwe też było, że ją po prostu wyciszył.
Smaug również nie wzywał po Dove, widocznie radził sobie sam.
Miała chwilę dla siebie.

Federacja Rosyjska, nieokreślone miejsce i czas
Nie wiedziała jak długo poruszała się pod ziemią. Mogła to być godzina, dwie lub cały dzień, albo co gorsza tylko kilka minut. Kiedy wreszcie wyniosło ją na powierzchnię i mogła zobaczyć gwiazdy nad sobą, prawie się rozpłakała.
Pomimo płaszcza i ręcznika miała ziemię w prawie każdym zakamarku ciała. Nie zwracała teraz jednak na to uwagi. Fakt, że mogła się poruszyć i oddychać świeżym powietrzem był dla niej najważniejszy.
Obdarzony, którą ją porwał wyszedł powoli z ziemi i wrócił do ludzkiej postaci. Dopiero teraz zauważyła, że zatrzymali się w środku lasu, przy niedużej, drewnianej chacie.
[media]https://dncache-mauganscorp.netdna-ssl.com/thumbseg/1305/1305166-bigthumbnail.jpg[/media]
Wyglądała na solidną, choć miała swoje lata.
- Wstawaj - mężczyzna już miał na sobie dresy. Podszedł i podniósł ją, jakby ważyła tyle co nic. - W środku masz łazienkę. Przygotuję kolację - jego ton, choć spokojny i grzeczny, nie znosił sprzeciwu.
Wnętrze było urządzone bardzo prosto, wręcz spartańsko. Kuchnia składała się z starego, kamiennego pieca i dużego stołu. To wszystko połączone było z dużym pokojem, w którym były dwa małe łóżka
Sama łazienka okazała się pokojem z balią pełną zimnej wody, do której gospodarz wlał dwa wiadra ciepłej, robiąc z tego co najwyżej letnią mieszankę. Z kosmetyków miała do dyspozycji szare mydło.
Lepsze jednak to niż nic.
Kilkanaście minut później, trzęsąca się weszła do głównego pomieszczenia siadając przy rozpalonym kominku, nad którym skwierczały pieczone kiełbasy. Po minucie gospodarz ściągnął je i podał jej na talerzu, razem z jajecznicą, kiszonym ogórkiem i dwoma pajdami chleba. Do stołu podał jej też szklankę herbaty. Jej woń sugerowała, że była z przysłowiowym “prądem”.
- To na rozgrzanie - wyjaśnił widząc jej minę. Usiadł obok z identyczna porcją, tylko dwa razy większą.
- Dobra, devushko… - zaczął pomiędzy jedną kiełbasą, a drugą. - Bez ściem mi teraz. Od tego jak bardzo będziesz szczera będzie zależeć to czy wstawię się za tobą u mojego szefa, czy też nie. Wszystko w twoich rękach - przegryzł chlebem i popił swoją herbatą. - Co tam robiłaś? Jaki interes chciałaś od starego Grinchenki?
[media]http://www.youtube.com/watch?v=d-VVnhwB4Gw[/media]

Wielka Brytania, Londyn, lotnisko Heathrow, 8 stycznia 2017 roku, 13.31 Greenwich
William zatrzymał się i odwrócił by jeszcze raz spojrzeć na kobietę, z którą przegadał ostatnie dziesięć godzin lotu. Czuł się niesamowicie lekko po tej rozmowie. W dodatku miał to dziwne uczucie w brzuchu… Miał ochotę się zaśmiać z samego siebie.
Nagle przeszedł go dreszcz, po którym napiął wszystkie mięśnie gotów do reakcji. Odwrócił się, trochę zbyt szybko, ale nie mógł się opanować.
Tuż za jego plecami przeszedł młody, blondwłosy chłopak. Miał przy sobie jedynie niewielki plecak. Rush obserwował go uważnie, starając się jednocześnie uspokoić. Serce waliło mu jak szalone, ale nie zwracał na to uwagi.
Blondyn podszedł do Eriki i następnie razem ruszyli ku odprawie.
- Musiało mi się coś przywidzieć… - mruknął sam do siebie.
Wziął jeszcze dwa głębsze oddechy, by zmusić serce do spokojniejszej pracy. Jeszcze raz pomyślał o pięknej blondynce. Ponownie poprawiło mu to humor. Spojrzał na numer zapisany na kawałku papieru wyrwanego z gazety. Pieczołowicie schował go w wewnętrznej kieszeni kurtki, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w swoim kierunku.
Założył ciemne okulary, a na głowę włożył czapkę z daszkiem. Najprostsze z rozwiązań zawsze były najlepsze. W tym momencie odezwał się dzwonek z utworem Stones’ów.
Wyciągnał ją z zamiarem odrzucenia połączenia, ale wyświetlony numer sprawił, że chwilę się zawahał. Po kilku sygnałach zdecydował się odebrać.
- Cześć Johnny, co tam?... Teraz? Ech… Nie mam teraz cza… - rozmówca wszedł mu w słowo. - Niech ci będzie. Czekasz tam gdzie zwykle? Ok.
Zmienił kierunek i ruszył ku wejściu na płytę lotniska. Przeszedł do czwartej z bramek, gdzie już czekał na niego ich człowiek. Nie wymienili nawet spojrzenia, kiedy ten przejechał kartą magnetyczną otwierając mu przejście.
Chwilę później mężczyzna był już na płycie lotniska. Zapiął kurtkę i włożył ręce do kieszeni. Pogoda była stereotypowo angielska czyli zimno, deszczowo i wietrznie.
- Tak bardzo za tym tęskniłem… - mruknął pod nosem z ironią w głosie.
Ruszył w kierunku grzejącego silniki prywatnego odrzutowca.
[media]http://cdn.airplane-pictures.net/images/uploaded-images/2015/12/22/644991as.jpg [/media]
Po opuszczonych schodkach zszedł ubrany w drogi garnitur, wielki mężczyzna.
[media]http://assets.menshealth.co.uk/main/thumbs/35010/bautistabomb__square.jpg [/media]
Gość mierzył dwa metry i choć miał świetnie skrojony garniak, to widać było, że mięśnie wypełniają jego każdy centymetr kwadratowy.
- Pan Giovanni Di Vieri oczekuje… - zaczął.
- Joe, nie pierdol tylko złaź mi z drogi, nie zamierzam tu moknąć - William wszedł mu w słowo i ruszył w jego kierunku.
Wielki mężczyzna szybko zszedł mu z drogi, jakby za wszelką cenę chciał uniknąć konfrontacji. Nie odważył się też utrzymać kontaktu wzrokowego ze znacznie mniejszym brytyjczykiem.
Ten szybko znalazł się w środku, gdzie szybko ściągnął kurtkę.
- Ciepło tutaj masz Johnny - powiedział na głos.
- Witaj Will. Rzeczywiście dobrze grzeją - odparł mu czarnowłosy mężczyzna wyglądający na trochę po czterdziestce. Nie ukrywał swojego włoskiego akcentu.
[media]http://www.education.makemeheal.com/images/4/4f/Al_pacino.jpg[/media]
- Coś na rozgrzanie? - nie czekając na odpowiedź Włoch wstał i podszedł do barku, skąd nalał im po szklance szkockiej.
Usiedli naprzeciw siebie, sącząc niespiesznie alkohol.
- Dobra, Johnny... - zaczął po dłuższej chwili Szkot. - Gdybyś chciał się ze mną napić, to trzeba było się zapowiedzieć. Zaprosiłbym na chatę, ale wiesz, zostawiłem je nieposprzątane i trochę wstyd... - rzucił sarkastycznie.
- Dobrze wiesz, po co tu jestem Will - di Vieri nie spuszczał wzroku ze swojego gościa. - Malcolm chce wiedzieć, dlaczego zniszczyłeś Chicago.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 23-02-2017, 23:35   #63
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Obdarzony wciąż nie był pewien czy podjął właściwą decyzję. Ujawnianie się Światłu mogło mieć daleko posunięte konsekwencje. Możliwe nawet że ci potraktują go jako zagrożenie ze względu na jego kryształ. W końcu brak odcienia był czymś nietypowym, a ludzie zazwyczaj bali się tego czego nie rozumieli. Nie mógł też powiedzieć im ile żyje, ale nie mógł też zbyt dużo kłamać w odniesieniu do swojej mocy, bo ci połapią się że coś jest nie tak. Ale teraz było już zbyt późno. Westchnął i wsiadł do samochodu SPdO, licząc na spokojną podróż.

***

Atak był równie niespodziewany co sprawny. Wrogi Obdarzony dość rozważnie obrał na pierwszy cel jeden z pojazdów z żołnierzami, zdecydowanie zwiększając swoje szanse. Oczywiście zaczął wykrzykiwać groźby, co nie było dla Theo żadnym zaskoczeniem, ale było też wyjątkowo niepokojące. Poprzedni Obdarzony którego spotkał perfekcyjnie wiedział gdzie Złoty będzie i wiedział w jaki sposób zmotywować go do walki. Ten przeciwnik robił dokładnie to samo. Będzie musiał to roztrząsnąć później. Teraz oficer żądał by Theo uciekł.

- Jak słyszysz nie mogę tego zrobić. Nie mam zamiaru mieć was na moim sumieniu. - odparł Theo dowódcy i ściągnął kurtkę. - I jak przypuszczam macie kreta. - dodał ciskając ją na ziemię. Po chwili podążyła za nią reszta garderoby. - Będziecie próbować mnie powstrzymać? - spytał spokojnie, ale w jego głosie było wyraźnie słychać że nie chce usłyszeć potwierdzenia.
Oficer dowodzący całym tym przedsięwzięciem pokręcił przecząco głową, może nie chciał irytować obcego Obdarzonego, może miał rozkaz by udzielić mu każdej możliwej pomocy, a może był wdzięczny za to że Theo nie zostawił ich samych w przegranej walce. W końcu każdy funkcjonariusz SPdO chciał wrócić do domu, do rodziny i właśnie wdzięczność Theo wyczytał z jego oczu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=d2hRTLdvdnk[/media]

- Dobrze. - pokiwał głową. - Schowajcie się gdzieś, samochody nie są bezpieczne, najlepiej za solidnym kawałem betonu. Nie strzelajcie, nie chcecie przyciągnąć jego uwagi, chyba że będziecie absolutnie pewni trafienia. Wycelujcie w tors, albo nogi i walcie na moją komendę. Nawet jeśli będę na linii strzału. - wydał rozkazy co przyszło mu z zadziwiającą łatwością. Jakby już kiedyś był w podobnej sytuacji. - To trójka więc pewnie jedno trafienie go nie zdejmie, ale powinno go zdecydowanie uszkodzić. Powodzenia. - dodał i ruszył biegiem uliczką starając się dotrzeć do ulicy równoległej do tej którą prezentował wrogi Obdarzony.

Przemiana trwała jak zawsze ułamek sekundy i znowu jak zawsze poczuł się wszechpotężny, ale było też kilka zmian od ostatniego razu. Był szybszy i silniejszy, był też… Większy. Mierzył teraz dobre cztery i pół metra. Bardzo dużo jak na dwójkę i różnica nie była znów taka duża w stosunku do przeciwnika. Sam pancerz nie zmienił się za bardzo. Płyty pancerza wygładziły się nieco i ustawiły pod nieco innymi kątami, nadając mu bardziej aerodynamiczny obrys. Skupił podstawową moc na sobie i przyspieszył się. Chciał oflankować wroga i zająć jego uwagę dając szansę SPdO na kilka dobrych trafień.

Gdy obiegał napastnika, ten strzelił kilka razy w pobliskie budynki.
- Te ścierwa giną za twoje tchórzostwo! - zaterkotał swoim głosem, jakby się śmiał w karykaturalny sposób.
Chwilę później Theo był już ustawiony kilkadziesiąt metrów za plecami wrogiego Obdarzonego. Ten zmierzał w kierunku miejsc okupowanych przez SPdO, które zgodnie z rozkazem złotego Obdarzonego nie oddali ani jednego strzału.

Theo nie dał się wybić z równowagi. Wiedział że obcy Obdarzony tak czy inaczej zabiłby wszystkich świadków zdarzenia, choćby aby zaspokoić swoją potrzebę dominacji. Skupił się na nowo zdobytej mocy i wytyczył trasę od siebie do oponenta. Powietrze w pewnym sensie rozstąpiło się na boki, tworząc tunel w którym pojęcie "tarcia" nie istniało. Zaczął biec, dodatkowo zwiększając swój pęd swoją podstawową mocą. Będąc dosłownie kilka metrów od wroga wybił się w powietrze, celując nogami w jego plecy.

Ten oczywiście w pewnej chwili usłyszał atakującą go "dwójkę", ale nie zdążył zareagować inaczej niż tylko częściowo się odwrócić. Theo uderzył stopami w prawe ramię i bok korpusu. Siła była tak duża, że zatrzeszczały stawy obu Obdarzonych, ale to zdecydowanie większy z nich odczuł to bardziej. Atak Theo posłał go ponad dwadzieścia metrów dalej, gdzie wyrżnął o ziemię, rozbijając się przy tym o dwa zaparkowane samochody i zatrzymując dopiero w witrynie sklepu spożywczego. Theo upadł zgrabnie kilkanaście metrów przed tym sklepem i szybko stanął na nogi. - Chciałeś się bawić. Proszę bardzo. - powiedział spokojnie, ale dość donośnie Theo. - OGNIA PÓKI LEŻY! - ryknął do funkcjonariuszy SPdO, po czym przyspieszył się i dopadł do wroga w celu zadania ostatniego ciosu.

Funkcjonariuszom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Trzech z nich miało czystą linię ognia i wystrzelili po dwa pociski. Trafieniom towarzyszył ryk bólu. Powalony Obdarzony nie miał dużo czasu na reakcję, jeśli chciał wygrać tą walkę, więc postąpił bardzo prosto. Nie wstając podniósł swoją broń i strzelił do Theo. Z kilkunastu metrów nie musiał nawet dobrze celować, by trafić ponad czterometrowego przeciwnika. Kula plazmy trafiła Theo centralnie w pierś, wypalając mu tam pancerz.
Padł na plecy i natychmiast skulił się w sobie. Ból prawie go sparaliżował.
Ból był obezwładniający, ale ludzie mieli brzydki zwyczaj dawać z siebie najwięcej w sytuacji zagrożenia życia. Theo eksplodował energią, przyspieszając swoje ciało jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Zrobił to z prostego powodu, organizm po pewnym czasie adaptował się do bólu. Z początkowej reakcji która była niezwykle intensywna, ale krótka, przechodził w drugą fazę, gdzie ból był do zniesienia. Nie tak intensywny, ale pulsujący. Normalnie zajmowało to około minuty. Minuty która z perspektywy Theo minęła w ciągu niecałej sekundy.
W tym czasie jego przeciwnik uruchomił swoje naramienne działko. Czerwona kropka zajaśniała na kasku jednego z strzelających funkcjonariuszy SPdO i ułamek sekundy później pocisk niedużego w sumie kalibru, urwał mu głowę.

Złoty zebrał się w sobie i podniósł z nadludzką prędkością. Nieco się spowolnił, dotychczasowe tempo zużywało jego energię w zbyt szybko i rzucił się w kierunku wciąż leżącego Obdarzonego. Byli blisko, kilka metrów od siebie, dlatego pokonał ten dystans w kilku susach, ale nie po linii prostej, lecz zygzakiem. Dawało to wrogowi szansę na wstanie, ale zmniejszało ryzyko ponownego trafienia. Czuł że ma szanse tylko w walce wręcz. Jego przeciwnik wystrzelił do Theo z działa, ale spudłował. Złoty był zbyt szybki. SPdO przestało strzelać po tym jak jeden z nich stracił do tego głowę.

Będąc praktycznie w zwarciu, mógł wreszcie przejąć pełną kontrolę nad walką. Lekkim uderzeniem odbił w bok rękę przeciwnika trzymającą broń i w tym samym ruchu wyprowadził prawy prosty na korpus, wbijając go jeszcze głębiej w sklep. Po tym przechwycił nadal wyciągniętą rękę leżącego i założył mu dźwignię na łokieć.
W tym momencie sufit budynku, który miał już swoje lata, zawalił się pociągając za sobą ściany i dach.

Złoty zignorował spadający gruz, przy walkach Obdarzonych takich rozmiarów jak oni walący się budynek był niczym więcej jak lekki grad dla normalnych ludzi. Postawił obie nogi na przeciwniku i przewrócił się na plecy, najpierw łamiąc, a następnie wyrywając rękę z stawu łokciowego.
Ryk bólu rozległ się po całej okolicy.
Theo też pociemniało przed oczami, gdyż do tej dźwigni użył mięśni całego ciała, a głównie tych na ciężko rannym brzuchu.

Leżąc na plecach posłał kopniaka w kierunku głowy drugiego Obdarzonego, bardziej żeby go zamroczyć, niż żeby zadać jakiekolwiek poważne obrażenia, po czym podniósł się i trzymając bezużyteczną teraz rękę skoczył na drugą stronę korpusu i szarpnął przeciwnikiem z całych sił, obracając go na brzuch. Wstając poczuł silne ukłucie w dolnej części pleców. Zerknął tam zaskoczony i zobaczył strumienie krwi wydobywające się z dziury w jego pancerzu. W którymś momencie musiał oberwać kolcem przeciwnika i nie zarejestrował tego w trakie walki.

Zignorowal ból, ale wiedział że musi skończyć walkę natychmiast. Mając przeciwnika w tak dogodnej pozycji usiadł na jego plecach i objął jednym ramieniem jego szyję, chowając swoją głowę za głową przeciwnika, tak aby działko na barku nie miało gładkiego strzału.
Ów się szarpnął, prawie zrzucając Theo ze swoich pleców. Jego naramienne działko odwróciło się i strzeliło mu prosto w twarz, rzeźbiąc wyżłobienie w policzku. Złoty jednak był wreszcie w pozycji, na której mu zależało. Zacisnął chwyt i pociągnął ku górze.
Nastąpiło głośne chrupnięcie i atakujący zwiotczał. W kolejnych sekundach powrócił do ludzkiej postaci, a z jego pękniętego kryształu wydostała się granatowa smużka dymu lecąca w kierunku Theo

Złoty stoczył się z przeciwnika dysząc ciężko. Pozwolił by jego prędkość powróciła do normalnej, w końcu przyspieszając się, przyspieszał też serce, a przez to szybciej się wykrwawiał. Wszystko go bolało, przeciwnik był wyjątkowo silny, ale na całe szczęście niezbyt dobrze wyszkolony. Wiedział że gdyby trafił na kogoś z takim samym zestawem mocy, a po odpowiednim szkoleniu, choćby wojskowym, to nie wyszedłby z tego spotkania żywy. Na całe szczęście Kryształy manifestowały się koło osiemnastego roku życia, więc Obdarzeni nie mieli okazji przejść odpowiedniego treningu, a potem zazwyczaj się na niego nie decydowali. W końcu po co znać i rozumieć zasady i taktykę walki, skoro można przytłoczyć przeciwnika swoją “magiczną” mocą?
Chyba że było się kimś takim jak Theo. Kimś kto popełniał te same błędy co inni, ale miał wiele lat na nadrobienie zaległości i najlepszych nauczycieli. Dlatego wygrał z tą trójką, mimo że jako dwójka nie powinien mieć zbyt dużych szans.
To przypomniało mu o jego stanie. Było źle. Istniała duża szansa że się wykrwawi zanim dotrze pomoc. Skupił się na sobie, a potem rozszerzył swoją moc do najbliższego otoczenia. Zwolnił swój metabolizm niemal do całkowitego zatrzymania. Z jego perspektywy poruszał się tak jak zawsze, ale to świat przyspieszył, dając mu cenne sekundy w trakcie których mogła dotrzeć pomoc. Sięgnął ku najbliższemu otoczeniu i tytanicznym wysiłkiem zmusił je do spowolnienia wraz z nim.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 23-02-2017 o 23:58.
Zaalaos jest offline  
Stary 25-02-2017, 19:01   #64
 
Ravage's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwu
https://www.youtube.com/watch?v=DHITmcKUGik

Oprócz bycia totalnie obolałą, była też totalnie skołowana. O co tu chodziło? Facet nie chciał jej zabić. Miała dysonans poznawczy. Czemu nie chciał zabić? Ona nie miałaby takich skrupułów. Zachowanie ruskiego ją niepokoiło. Jakie w takim razie miał plany? Co tu się dzieje? O co chodzi? To w końcu człowiek mafii czy ki wariat?
Gdy dotarli na miejsce z ulgą odetchnęła mroźnym powietrzem, chociaż nie mogła za głęboko, bo natychmiast pojawiał się ostry ból żeber. Bycie pod ziemią było straszne. Ale gorszy był niepokój, który cały czas krążył między jej myślami. Co teraz będzie? Jaka miała być jej przyszłość?
Próbowała się otrzepać z ziemi, ale nic to nie dało. Piach, pył i brud był wszędzie.
Wołodia pomógł jej wstać i kazał się ogarnąć. Nie zamierzała się kłócić. Była mniejsza, słabsza no i niezbyt zdrów. Nie miała żadnej przewagi, co ją wprowadzało w stan irytacji. Życie jednak było jej miłe i również z ciekawości bardzo chciała się dowiedzieć co mężczyzna zamierza dalej.
Dalej była zimna balia z wodą. Prawie zimną no i szare mydło, na którego widok się skrzywiła. Tylko ruskie mogły się jeszcze tym myć. Totalna wiocha i sto lat za murzynami. Gdy ruski zamknął za sobą drzwi pokazała mu język, marszcząc śmiesznie nos.
Z odrazą właziła do zimnej wody, psiocząc po szwedzku pod nosem i klnąc na czym świat stoi. Musiała wszystko wykonywać bardzo wolno, bo żebra dalej dawały o sobie znać.

Facet nazywany Wołodią nie kłamał. Rzeczywiście zrobił kolację. Inge weszła do pomieszczenia wycierając sobie jeszcze włosy, które wilgotne tym bardziej się pofalowały i wyglądała, jakby miała o wiele większy rozgardiasz na głowie niż zwykle.
Siadając do stołu położyła ręcznik na siedzeniu krzesła obok. Miała zaczerwienioną buzię, która była w wyrazie nieco skołowana i naburmuszona. A może to ciągle ból odmalowywał się na jej twarzy?
Popatrzyła na talerz krytycznie. Kiełbasy nie lubiła, a herbata śmierdziała wódą. Pogrzebała widelcem po talerzu.
- Dobra, devushko… Bez ściem mi teraz. Od tego jak bardzo będziesz szczera będzie zależeć to czy wstawię się za tobą u mojego szefa, czy też nie. Wszystko w twoich rękach. Co tam robiłaś? Jaki interes chciałaś od starego Grinchenki?
Spojrzała na niego zaciekawiona. Źrenice jej się rozszerzyły i mógł w nich ujrzeć jakiś błysk. Może to była reakcja na słowo “szef”?
Inge poczuła dreszczyk emocji.
-Co to devushko?-Spróbowała powtórzyć dziwne słowo z podobnym akcentem co jej rozmówca.
Nagle rozluźniła się, jakby to, co miało dziś miejsce wcale się nie zdarzyło. Popatrzyła do kubka z niechęcią, ale po chwilowym wahaniu się upiła sporego łyką. Prawie wybałuszyła oczy, ale zmusiła się do połknięcia bez zakrztuszenia.
Skrzywiła się tylko trochę. Nie przepadała za mocnymi trunkami. Wolała zachowywać trzeźwość umysłu, ale w tej sytuacji, przy mocnym bólu ciała postanowiła się odrobinę znieczulić. Gorzej już być nie mogło. A nie, mogło. Mogli ją też zabić. Sytuacja wyglądała nieciekawie, więc postanowiła przestać się przejmować. Co miało być i tak będzie.
-KHM.-Odchrząknęła bardzo ostrożnie, żeby nie zrobić sobie nowej krzywdy. Popatrzyła ciekawsko na swojego rozmówcę.-Ty mi nie odpowiedziałeś w sumie na żadne pytanie.-W jej głosie nie było urazy.-Powiedziałeś, że mnie nie zabijesz, bo czemu miałbyś. Czy to znaczy że twój szef zamierza mnie dobić, chyba że odpowiem satysfakcjonująco na twoje pytania?-Spojrzała mu głęboko w oczy, jakby próbowała się w nich doszukać odpowiedzi. Uśmiechnęła się blado i wzruszyła ramionami. -A co ty na to, jeśli odpowiem ci, że i tak mi nie uwierzysz, choćbym się zarzekała, że to co powiem, to najprawdziwsza prawda?-Nabiła jakby nigdy nic na widelec ogórka i ugryzła duży kawał. Zachrupała głośno, patrząc na niego uważnie. Szukała wzrokiem na jego twarzy czegoś, co mogłoby zdradzić jego intencje.
Był brzydki i jak wszyscy ruscy miał coś takiego w rysach twarzy, co wskazywało na wielopokoleniowe zamiłowanie do wysokoprocentowych trunków. Jednak, mimo to wyglądał rzeczywiście na miłego faceta. Ale to mogły być tylko pozory.
Mężczyzna zastygł z wbitą na widelec kiełbasą w połowie drogi do swoich ust. Z ciężkim westchnięciem odłożył ją na talerz.
- Słuchaj devushko… To znaczy dziewczyno - poprawił się. - Ja nie lubię się bawić w te psychologiczne gierki. Nikt cię nie zabije, ani ja, ani tym bardziej mój szefu. Należę do Światła - powiedział w końcu, jakby to było od początku oczywiste. - Masz ciemny kryształ i nie jesteś zarejestrowana, to oczywiste. Trochę za bardzo się rozszalałaś tam na Ukrainie… ale nie ma takich przewin, których nie da się odpokutować. Jeno tutaj decyzyjny mój szefu w twoim przypadku będzie, a on dosyć ostro podchodzi do używania mocy na zwykłych ludziach. Jeśli więc chcesz, żebym się za tobą wstawił, musisz być ze mną szczera.
Westchnęła ciężko i natychmiast tego pożałowała. Skrzywiła się mocno i ręką sięgnęła w kierunku żeber. Tego też pożałowała, bo cały jej korpus był tkliwy i bolało jak cholera. Zagryzła wargi na chwilę. Gdy ból trochę zelżał, sięgnęła po kubek z herbatą i znów upiła sporego łyka.
Zaróżowiła się delikatnie na policzkach, a oczy zrobiły się delikatnie szkliste. Wódka powoli zaczynała działać. W żołądku poczuła rozlewające się ciepło.
-No… rzeczywiście…-Powiedziała powoli, szukając słów i zastanawiając się nad tym co się zadziało. Dała dupy po całości. Ale może dzięki temu jeszcze żyła? Gdyby tych ludzi tam od razu zabiła, Wołodia pewnie nie miałby dla niej litości, to pewne. Pewnie od razu zmiótłby ją z ziemi i nie zastanawiałby się ani chwili. Jej chwilowe nieogarnięcie było dla niej zbawienne. Oberwała i bolało, ale żyła.
Sprawa Grinchenki i biznesu jej ojca zeszła teraz na dalszy plan. To się teraz nie liczyło, ponieważ mogła zdziałać o wiele więcej. W TV od czasu do czasu słyszała o Świetle. Wielka organizacja, międzyświatowa, do walki o dobro ble, ble ble… Głupią mieli nazwę, ale tu przecież nie o to chodziło. Dzięki Światłu, jeśli tylko się postara, mogła zdziałać o wiele więcej…-rzeczywiście wykorzystałam swoją moc na tych ludziach-Przyznała się trochę niechętnie, po chwili milczenia.-Ale, na swoją obronę mam jedno - nie zabiłam ich-Popatrzyła mu prosto w oczy.-Moje intencje były dobre. Dobre dla ogółu!-Dodała bardzo pewnie siebie, marszcząc brwi i zaciskając obie ręce na kubku. Nachyliła się ostrożnie nad stołem.-Czytałeś kiedyś jakieś komiksy?-Spytała znienacka.-No wiesz...Batman, Iron Man? Spiderman? Znasz?-Spytała z nadzieją.-Dobzi goście. Z supermocami. No, Batman może nie, ale weźmy takiego Spidermana albo Wolverina, o na przykład. Goście robią wiele dobrego, ale ogół społeczeństwa uważa ich za złych, chociaż starają się pomagać bo mają nadnaturalne moce.-Wyjaśniła bardzo ogólnie.-Ja chciałam pomóc. Nie tym handlarzom, oczywiście. Ty jesteś rosjanin, może patrzysz na to inaczej. Ale szkoda mi Ukrainy. Tamten facet, no, Grinchenko handlował bronią!-Dodała z oburzeniem, ciągle patrząc się mu w oczy.- Wiesz ile niewinnych osób umrze przez niego?-Jej twarz jeszcze bardziej się zaróżowiła. Powoli oparła się o krzesło i popatrzyła w kubek.- Jestem pewna że i tak mi nie uwierzysz, że zrobiłam to w dobrej intencji.-Skrzywiła się.-No ale popatrz na mnie. Jestem niewysoką, chudą dziewczyną, komu ja się mogę postawić? Dostałam swoją moc nie prosząc się o to. Nie jestem zarejestrowana, bo się ukrywałam, to prawda. Ale nas, takich jak ty czy ja traktuje się gorzej. Jak zagrożenie. Myślisz, że to fajnie? Czuję się jak mutant z komiksów. Oskarżana o całe zło tego świata i traktowana jak obywatel drugiej kategorii. Wykluczona. Nie chcę tak żyć. Dlatego chciałam udowodnić, że mogę być jak superbohaterowie. Zrobić coś dobrego. Ale incognito, nie jako ja, ale zamaskowany bohater, którego prawdziwej twarzy nie zna nikt. Pojawia się i znika z nienacka, pomagając i ratując. Nie dopuścić do większego rozlewu krwi.-Na koniec ściszyła głos, dalej się smutno wpatrując w swój kubek.

Twarz mężczyzny była nieprzenikniona przez cały czas jej wypowiedzi. Kiedy skończyła on nie odpowiedział od razu, tylko spojrzał na zimne już resztki swojej porcji.
Westchnął ciężko i odstawił to na stół obok.
- Nie zamierzam negować twojej motywacji, bo jest ona skądinąd bardzo słuszna. Jednak nasz świat… Świat z Obdarzonymi nie jest czarno-biały. Nie stoimy ponad prawem. Chciałaś ukarać Grinchenkę… a jeśli on działał tylko na zlecenie kogoś wyżej? Na przykład prezydenta jakiegoś kraju? Jego też będziesz chciała… ukarać? A jeśli to jedyny sposób by wspomóc walczących o prawdę? Nie można uzurpować sobie prawa do wydawania takich decyzji. Tym bardziej przy pomocy twojej Mocy. To wpływa bardzo negatywnie na wizerunek innych Obdarzonych, którzy mogą z tego powodu ucierpieć. Jeśli chcesz walczyć ze złem… To w Świetle ci to umożliwimy. Co ty na to?
Gdy mówił, wzrok Inge oderwał się od kubka z herbatą i powędrował znów na twarz rozmówcy.
Przysłuchiwała mu się uważnie.
Jej wewnętrzne ja zarechotało cicho w jej głowie. Ten mały, złośliwy głosik, który zawsze jej podpowiadał najlepsze pomysły i namawiał do złego. Rosjanin połknął haczyk, ale musiała być teraz bardzo uważna. Ryba zawsze mogła się zerwać z wędki a wtedy ona sama wpadnie w niezłe szambo, z którego będzie jej bardzo trudno się wygrzebać, jeśli w ogóle.
Cicho przełknęła ślinę. W ustach został jej ostry smak alkoholu z czarną, niezbyt jej smakującą herbatą.
Zastanawiała się nad słowami mężczyzny. Była teraz o krok od podjęcia właściwej decyzji. Która z nich będzie dobra? Mogła się w tej chwili przemienić i spróbować uciec, ale była pewna, że jej próba zostanie szybko udaremniona.
Zanim odpowiedziała, musiała się zastanowić. Jej wzrok spoczął na talerzu, na którym kolacja wystygła. Co tu zrobić? Będzie musiała się bardzo pilnować. Jeśli zaś odmówi, na pewno spróbują wsadzić ją do więzienia, a ucieczka stamtąd mogła być trudniejsza, niż wymknięcie się ze Światła. Przecież widziała, że nie uwiążą jej na smyczy. Co najwyżej dadzą opiekuna, a jeśli nadarzy się okazja to spierdoli.
Kiwnęła powoli głową, znów kierując spojrzenie jasnobłękitnych oczu na interlokutora.
-Niech tak będzie.-Odparła cicho. Miała wrażenie przez drobną chwilę, że to nie ona wypowiedziała te słowa, a jej własny głos przez tę sekundę brzmiał całkiem obco. Uśmiechnęła się jednak delikatnie, jakby ufnie. Jej twarz nabrała miłego, kobiecego uroku, który był tak bardzo złudnym i nieprawdziwym obrazem jej osobowości.
 
Ravage jest offline  
Stary 28-02-2017, 00:18   #65
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Wraz z opuszczeniem terminala lotniska Heathrow skończyła się ta radosna atmosfera beztroski jaka towarzyszyła Erice przez cały lot. Węgierka wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni złożony urywek kartki z zapisanym numerem i sama nie mogła uwierzyć, że to miała. Ale po co jej to było? Nawet gdyby chciał się z nią spotkać to i tak by nie miała na to czasu. Miło było porozmawiać, ponarzekać na swoją “pracę”, ale wiedziała, że niczego nie zmieni.
Idąc halą przylotów Lorencz zaczęła zastanawiać się nad wyrzuceniem tego co trzymała w dłoni, lecz za każdym mijanym koszem na śmieci stwierdzała, że w kolejnym już na pewno się tego pozbędzie. Szczerze mówiąc to zwyczajnie nie chciała tego robić. Miała nawet cichą i nieśmiałą nadzieję, że faktycznie jeszcze kiedyś spotka Rusha...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=a9wGVLLZPoI [/media]

Para Obdarzonych w końcu wyszła na zewnątrz terminala. Deszcz leniwie sączył się z szarego nieba, zimny, styczniowy wiatr sprawiał, że człowiek zaczynał wątpić w sens wychodzenia poza wszelkie budynki. Z ulgą przywitali taksówkę jaka po nich zajechała. Prędko się zapakowali do środka i dopiero teraz mogli zrzucić z głów kaptury swoich kurtek. Erika nie miała żadnego telefonu, a tego, który proponował jej oficer w Montrealu odmówiła z przyczyn bezpieczeństwa. Z tego samego powodu miejsce i data spotkania z Białym została jej przekazana ustnie przez Alexa w Kanadzie. Mając te informacje musiała po prostu tak zaplanować podróż, żeby zdążyć.
Po podaniu adresu docelowego kierowcy, kobieta rozsiadła się wygodnie na fotelu tej tak charakterystycznej londyńskiej taksówki. Dean był bardzo zaskoczony, że w Europie taksówki są czarne i do tego mają taki dziwny wygląd. A jakby tego było mało to wszyscy jeździli tu pod prąd... Lorencz nawet nie miała sił tłumaczyć mu, że w każdym kraju jest inaczej. Ale cóż, Amerykanie zawsze byli zadziwieni pierwszą wizytą w "Europie" i niekiedy nawet zaskoczeni, że to nie jest kraj.
Pozwoliła więc chłopakowi nacieszyć oczy widokami, które pomimo parszywej angielskiej pogody to i tak dla niego wszystko wyglądało ciekawie. Erika za to w ciszy przyglądała się kroplom deszczu padającym na boczną szybę taksówki.


"Strasznie paskudna pogoda" stwierdziła gdy opad zaczął nabierać na sile, a kierowca samochodu przełączył wycieraczki na wyższy bieg. Aura była wręcz przygnębiająca. Lecz w jej przypadku to po prostu spotkanie z szefem tak ją nie cieszyło. Pofatygował z K2 specjalnie do Londynu. Erika tłumaczyła to sobie, że powodem był McWolf, co z resztą brzmiało całkiem sensownie.

Jeszcze przez moment, jaki zajęło im dojechanie do hotelu, udawało jej się zbywać zdenerwowanie, które jednak już dopadło ją na dobre, gdy kroczyła przez recepcję Hiltona. Zatrzymując się przed drzwiami windy na serio rozważała rozwiązanie jakie wykorzystał Will względem swoich przełożonych. Kobieta nawet odwróciła głowę, oglądając się przez ramię na hotelowe drzwi prowadzące ku wolności i swobodzie.
Westchnęła tylko cicho i pokręciła głową na te głupie myśli.

Powierniczka żywiołu była tak przejęta spotkaniem z przełożonym, że prawie nie zauważała obecności Deana. Słyszała, że coś mówi, ale docierało to do niej dopiero po jakiejś chwili. Jedyne na co była w stanie się w tym momencie zdobyć to krótkie i zdawkowe odpowiedzi. Była bowiem w tej chwili skupiona na robieniu rachunku sumienia.

Bo co tak naprawdę miała na swoim koncie?
Zaczęła z czystą kartą, gdy lecąc z K2 do domu, starała się nie wściec na kolosalne opóźnienia. Kiedy była już całkiem blisko - bo przecież miała mieć już ostatnią przesiadkę by już w końcu polecieć prosto do Budapesztu - to stało się pierwsze nieszczęście. Mogła ściemnić, że jest po odprawie i po prostu polecieć do domu. Nie zrobiła tego i w zamian podjęła działania pacyfikacyjne. Same efekt oceniała dobrze. Nawet to, że Elliot przejął moc. Jedyne co widziała w tym jako punkt do przyczepienia to fakt, że nie informując nikogo, zabrała chłopaka ze sobą do Chicago. Jednak tej decyzji była w stanie bronić.
Później były już działania właściwe w Chicago. Szybko poszło, a i tydzień minął jej nie wiadomo kiedy, gdy była hospitalizowana. Tu uznała, że pewne Biały będzie pilił do tego, że zaryzykowała przejęcie przez Mrok żywiołu wody. Z tego też wiedziała jak się bronić.

No i jeszcze ten niefortunny powrót ze Stanów. Tu bezsprzecznie nie miała nic sobie do zarzucenia, bo była na takich lekach, że narkoman by pozazdrościł. Biały nie był tyranem i Erika dobrze wiedziała, że o ile wymaga on od nich, żywiołów, przewidywania wszystkiego, to akurat tego nie zaliczy w poczet jej win.

Droga windą na ostatnie piętro strasznie szybko minęła i już stanęli w holu prowadzącym do dwóch apartamentów. Przywitała ich Leigong. Erika uśmiechnęła się do niej blado i skierowała swoje kroki ku drzwiom za którymi biuro urządził sobie szef Światła.
Whistler był dla powierników żywiołu naprawdę niczym ojciec. Surowy, ale i wyrozumiały gdy na to zasłużyli. Każdego osobiście otoczył opieką w trakcie ich początków w szkoleniu w panowaniu nad potęgą mocy jaką władali.
Lecz Kalipso nie wpisywała się w ten schemat.

Dla niej jedynej żywioł nie był bazową mocą. Ona jako jedyna w tej plejadzie gwiazd pamiętała jak wyglądały czasy bycia Obdarzonym, zanim weszła w posiadanie tej konkretnej mocy. Reszta zwyczajnie nie miała na co narzekać, bo byli od zawsze przyzwyczajeni do bycia non stop na wezwanie.
Ale Erika wiedziała, że sama była sobie winna swojej sytuacji. Zwyczajnie było jej wygodniej zatracić się bez reszty pracy i treningom, bo kiedy obowiązków miało się z górką to łatwiej było zapomnieć o tym co bolało.

Lorencz wzięła głębszy oddech, jakby miała zaraz zanurkować w głębiny oceanu i dopiero nacisnęła klamkę. Weszła do pokoju i rozejrzała się po nim dyskretnie. Kiedyś w raporcie finansowym podpatrzyła, że Światło najwięcej wydawało na ubrania, noclegi i diety. To pierwsze nie dziwiło, a reszta… Człowiek zwyczajne chciał sobie odbić trudy pracy jaką musiał wykonywać.

Zasiadła przed biurkiem szefa i zgodnie z radami Jacka po prostu milczała. Wysłuchała tyrady Białego, nawet raz nie wtrącając się. Podobno gdy już kończył swój wywód warto było odliczyć do czterech czy pięciu, na wypadek gdyby jednak chciał coś dodać. Whistler nie lubił gdy mu się wchodziło w słowo.
“A więc to o to chodzi” zupełnie się nie cieszyła z tego, że sama przewidziała powód jego złości. Stawianie jej jako wzór innym uznała za przesadzone i nietrafione. We własnej ocenie była baaaardzo złym przykładem do naśladowania.

Odczekała zalecany przez Jacka czas, w trakcie, którego zbierała się w sobie, by w końcu zabrać głos. Ważne było, by wszystko co mało się do powiedzenia wyrzucić siebie w miarę szybko, by nie dać miejsca na wtrącenia. Akurat to poradził jej już Alex.
- Jeśli chodzi o Elliota Whita to... - zająknęła się, ale przełknęła ślinę i brnęła dalej. - Tak, chłopak stracił rodzinę, wiedziałam, że w Chicago była tragedia. Uznałam, że lepiej go będzie zabrać ze sobą z kilku powodów - nie utrzymywała kontaktu wzrokowego na Białym, żeby się nie peszyć. - Po pierwsze trafiłby on do ośrodka opiekuńczego, a to jest bardzo złe miejsce dla Obdarzonych, szczególnie z ciemnym kryształem. Łatwo o bójkę między podopiecznymi. Elliot mógłby w gniewie zrobić komuś krzywdę. Wolałam wziąć odpowiedzialność nadzoru nad nim na siebie - odetchnęła, bo wszystko powiedziała prawie na jednym oddechu. - Na miejscu, w strefie katastrofy, bardzo dobrze się sprawował. Poczucie bycia potrzebnym wyraźnie pomagało mu uporać się z własną stratą. Gdyby nie zamach... - skrzywiła się.

Choć wcześniej podniósł głos, to w jego oczach nie widziała złości czy gniewu. Z uwagą słuchał tego co miała do powiedzenia. Na sam koniec przymknął oczy.
- Nie gdybaj proszę…I White wcale nie trafiłby do ośrodka. Najpierw dostałby regularną pomoc od wykwalifikowanego psychologa, a potem zaproponowano by mu pracę dla Światła. Nie zostałby sam. Skoro ma kryształ, to znaczy że jest już dorosły - osiągnęła tyle, że mówił już spokojnie, tłumacząc jej minioną sytuację. - I nawet jeśli twoja interpretacja sytuacji była słuszna, to stworzyłoby to tylko pretekst dla pozostałych Obdarzonych do podważania innych naszych procedur.

Erika zacisnęła zęby po tej wypowiedzi. Nie miała nic do dodania, bo wiedziała, że brnięcie w to dalej, próba przekonania go do swoich racji i tak skończy się udowodnieniem jej, że nie ma racji. Wolała więc milczeć.

- Przejdźmy dalej… - dopiero teraz wydał się naprawdę skupiony. Oznaczało to, że rozmowa o White’cie była tylko przystawką. - Bitwa nad jeziorem Michigan. Co tam się dokładnie wydarzyło? - świdrował ją wzrokiem.

Erika skuliła się w sobie. Przez to wszystko nie miała okazji, żeby przejrzeć co zaraportowali z tamtego wydarzenia jej koledzy.
- W wyniku badania anomalii pogodowej która wytworzyła się nad epicentrum - westchnęła. - Natrafiłam na Obdarzonego. Desolatora. Z postawy wydawało mi się, że chce ponowić atak. Uznałam, że konieczne jest podjęcie akcji w celu przeszkodzenia mu w tym, tym bardziej, że nie było czasu wzywać wsparcia - "które i tak było wykończone" dodała w myślach. - A z tego co pamiętałam o tym członku Mroku, moja kombinacja mocy była odpowiednia by podjąć to działanie.
- Oczywiście - machnął ręką zniecierpliwiony. - Jak przebiegła twoja walka Erika - sprecyzował o co mu chodzi.

- Jak tylko go dostrzegłam to trzymałam się tak blisko jak tylko byłam w stanie. Próbowałam go atakować włócznią, kilka razy wydawało mi się że nie będzie w stanie tego uniknąć, ale on ma jakiś cholerny cheatmode, jakby wiedział, że akurat tam pójdzie cios - zirytowała się, ale zaraz opanowała się. - Znaczy nie pamiętam dokładnie, ale wiem, że kilka razy oberwałam z bliska tą jego mocą i pomimo połączenia mocy wzmocnionego pancerza i bariery jakie posiadam to było ciężko... W pewnej chwili, po kilku nieudanych próbach atakowania go strumieniami wody musiałam zmienić taktykę. Zaczęłam więc wysycać powietrze wodą, przez to ona sama by kondensowała się na jego i moim pancerzu, tego zwyczajnie już by nie mógł tak po prostu uniknąć. Wtedy chyba widząc, że nie odpuszczam to zaczął się oddalać. Goniłam go jakiś czas, ale w końcu zaniechałam pościgu.
Whistler oparł łokcie na stole i podparł dłońmi brodę. Był bardzo mocno zamyślony. Przez długą chwilę analizował jej słowa.
- Zachowanie, które opisujesz, zupełnie nie pasuje do tego co wiem… co wiemy o Desolatorze. To był najbardziej zajadły wojownik w szeregach Mroku. Jako zagrożenie stawiałem go prawie na tym samym poziomie co Czarnego. Nie odpuszczał nikomu, nie darował życia żadnemu z napotkanych do tej pory Obdarzonych ze Światła. Dlatego sądziłem, że to ktoś inny o tej samej mocy uderzeń kinetycznych - po raz pierwszy usłyszała nazwę tej mocy, której siłę poczuła na pancerzu. - Jednak twoja opowieść o tym jak to nazwałaś… cheatmodzie, praktycznie identyfikuje nam Desolatora. Wygląda na to, - po raz kolejny ciężko westchnął. - że przez kilkanaście ostatnich lat wiele się zmieniło. Jesteś pierwszą, która przeżyła bezpośrednie spotkanie z nim - wyjaśnił swoje przemyślenia.

- Oh... - zatkało ją to co usłyszała i zimny dreszcz przeszedł po plecach. Już chciała wyrazić swoje zdanie, że gdyby nie zdobyta w Londynie moc, to pewnie tak by się stało, że dołączyłaby do listy ofiar Desolatora, ale przytomnie powstrzymała się. Podkopywanie siebie samego to nie był dobry pomysł. - Może... Może spanikował, że zaraz przyjdzie mi ze wsparciem Smaug… - przemilczała to, że całe działanie sprawdzenia anomalii zrobiła bez informowania o tym Jacka, bo nie wiedziała co on zawarł w swoim raporcie, a najgorzej jakby miała tym wyznaniem podkopać kumpla.
- Możliwe - przytaknął. - Nie będziemy jednak gdybać - uśmiechnął się lekko.
Lorencz skinęła na to głową.
- Masz trzy tygodnie urlopu od dzisiaj licząc - przetarł dłonią twarz. - Do czasu pobytu Alexa w Stanach Baratunde przejmie opiekę nad Europą. Później ten obowiązek przejdzie na ciebie. Wszystkie dokumenty i pewny sprzęt elektroniczny otrzymasz zaraz po naszej rozmowie.

Erika zamrugała oczami i otworzyła usta z wrażenia. Nie była w stanie nic powiedzieć. Raptem minął tydzień od jej oficjalnego ukończenia szkolenia we władaniu żywiołem, a tu tak nagle, bez żadnych wcześniejszych przesłanek, dostała awans na Nadzorcę Europy.
- Ale, to tylko tymczasowe? - wydusiła z siebie, nie mogąc wyjść z zaskoczenia.
Biały uniósł brew w wyrazie zaskoczenia, ale trwało to tylko chwilę.
- Tak, do momentu jak przestaniesz posiadać żywioł - jego usta zadrgały powstrzymując uśmiech.
Węgierka wypuściła powoli powietrze z płuc. Chyba ciągle była w szoku, bo nie do końca rozumiało co się właśnie stało. Dopiero co przecież dostała opieprz za niestosowanie się do procedur, a teraz...
- Ale co z Alexem? - zmrużyła oczy i wyprostowała się na fotelu.
- Zostanie tymczasowo w Stanach, później zajmie się Afryką - odparł szef.

- Aha... - mruknęła pod nosem Erika i opadła plecami ciężko na oparcie fotela. Wbiła spojrzenie gdzieś w przestrzeń za Ulrykiem Whistlerem.
To był dla niej cholernie ciężki do przetrawienia temat. Niby był to niesamowity prestiż, uznanie Białego i w ogóle super. Ale czy sobie poradzi na tym stanowisku?
- Dziękuję za zaufanie - powiedziała w końcu, tak naprawdę nie wiedząc co powinna powiedzieć. Na pewno jednak zrobiła się blada na myśl o tym ile obowiązków jej przybędzie w związku z tym awansem.
- Baratunde wprowadzi cię w najważniejsze sprawy, resztę szczegółów musisz wyciągnąć do Njonstranda. Na dziś tyle w tym temacie. Powiedz mi co wiesz o tym chłopaku czekającym za drzwiami - rozsiadł się wygodniej w fotelu. Widać najważniejsze mieli za sobą.

- Niestety niewiele - pokręciła głową. - McWolfem zajmowała się Dove, ja nie miałam okazji nawet przeczytać jego akt - wyznała szczerze, ale zaraz wspomniało jej się najważniejsze. - Ale muszę przyznać, że zachował się nadzwyczaj dorośle w trakcie porwania. Gdyby nie jego postawa to bym była martwa.
- Dostałem tylko pobieżne informacje od Jacka. Co tam się naprawdę wydarzyło?
Węgierka skinęła głową.
- Jeden ze stewardów był Obdarzonym - zaczęła bez zbędnego przeciągania. - Chciał uśpić nas wszystkich, co udało mu się ze mną, Dove oraz Whitem. Mnie miał zamiar zastrzelić od razu, resztę pewnie zabraliby do siebie, bo choć piloci byli martwi to nie sądzę, że tamten gość był samobójcą. McWolf nie chciał niczego pić ani jeść, więc steward nie miał jak go uśpić, aż w końcu się zirytował na niego i uznał, że go zastrzeli tak jak mnie. Dean wykonał bardzo ryzykowne działanie, ale udało mu się, a huk strzału obudził nas. Napastnik się przemienił, Dean również, w trakcie bójki wypadli z pokładu, a za nim wyskoczyła Dove... Nie wiem co ona sobie myślała - pokręciła głową z niedowierzaniem. - Ale tak czy inaczej nie miałam innego wyjścia jak lecieć im na ratunek. Elliotowi wtedy kazałam iść do kokpitu, wiem powinnam była sama to sprawdzić... - westchnęła. - No więc jak już wyskoczyłam to okazało się, że Dean zabił tego napastnika i przejął moc, Dove tuż przed tym weszła do głowy tamtego przez co wiemy, że Mrok ma swoje własne określenie na mnie. "Czarna Wdowa" - skrzywiła się, ale widać było po jej minie, że nie zamierza się nad tym tematem rozczulać. - W każdym razie... Deana złapałam, a Dove, z uwagi że nie byłam pewna uchwytu w lewej ręce, kazałam się przemienić. Zrobiła to i bezpiecznie oboje znaleźli się na mnie. Niestety byliśmy za wysoko przez co w ludzkiej postaci nie szło wytrwać. Dlatego Dove kazałam wrócić do postaci zbroi. Ona jednak odmówiła współpracy ze mną - westchnęła ciężko. - Wtedy Dean również przemienił się w człowieka i dopiero gdy ją zaszantażował własnym życiem to ta się w końcu opamiętała - Erika pokręciła głową. - Dziewczyna nie nadaje się na działania w terenie.
- Zgadzam się z ostatnim stwierdzeniem. Jednak jej moc ma zbyt wiele możliwości użytkowych, żeby trzymać ją z gdzieś na uboczu. Co do McWolfa… Chłopak ma ikrę. Zresztą jego akta wskazują, że już jest wstępnie przygotowany do akcji - podał jej teczkę z kilkoma kartkami, którą Węgierka z zainteresowaniem zaczęła czytać. - Grzeczne dziecko, bez żadnej kartoteki policyjnej. Wiedziałaś, że dostał zaproszenie do młodej reprezetnacji USA w judo? Jego profil widnieje też na wynikach mistrzostw świata juniorów w ju-jitsu - przerzucił kilka kartek. - Jednak to nie powód, dla którego go ściągnałem. Vellanhauer przesłał informację o tym, że chłopak posiada kryształ bez odcienia o kolorze szarym. Potwierdza to też Lovan. Bardzo nietypowa sprawa. - westchnął. - Przekonajmy się i my. Poproś go do nas. Niech Li Chun też wejdzie.

Węgierka skinęła głową i wstała z fotela. Przespacerowała się do drzwi i otworzyła je. Spojrzała na Leigong.
- Chodźcie, szef wzywa, zabierz chłopaka ze sobą - powiedziała i nie czekając na odpowiedź Chinki, Erika odwróciła się na pięcie. Podchodząc do biurka Białego spojrzała na jedną z wygodnych kanap jakie stały w apartamencie.
- To ja sobie tu siądę, żeby nie przeszkadzać - zasugerowała.

Szef tylko skinął głową. Do pokoju wszedł McWolf, a tuż za nim Li Chun. Chłopak był bardzo blady, stres jaki nagle w niego wstąpił musiał być olbrzymi.
- Dzień dobry - wydukał cicho i spojrzał w czubki swoich butów.
Chinka zamknęła za nimi drzwi i usiadła obok Eriki.
- Witam - Biały nie spuszczał oczu z młodego amerykanina. Jak drapieżnik wyczekujący na najmniejszy błąd ofiary. Niestety on nigdy nie poświęcał zbyt dużo uwagi na jakość kontaktów międzyludzkich. U Światła ostateczny wynik był zawsze priorytetem.
- Deanie McWolf, zapewne domyślasz się przyczyny mojej obecności tutaj - chłopaka było stać jedynie na nieme przytaknięcie. - W takim razie przejdźmy do konkretów. Rozbierz się do pasa i pokaż kryształ.
McWolf ściągnął przez głowę bluzę i to samo zrobił z koszulką. Chinka wstała i odebrała od niego ubrania.
Erika mogła teraz po raz pierwszy na spokojnie mu się przyjrzeć. Widać było, że nie obijał się na treningach. Choć nie był zupełnie niski ze swoimi metr siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, to jednak szerokie barki, duża pierś i mocne ręce sprawiały, że był bardzo krępy. W tym momencie z emocji zaciskał pięści, co wprawiało w drżenie widoczne pod skórą mięśnie.
Jednak to co najważniejsze, mieściło się na jego piersi.
Szary kryształ o prostym kształcie rombu z wydłużonymi rogami.
Biały zmrużył oczy. Na jego twarzy przez moment zagościł wyraz zaskoczenia, ale natychmiast ustąpił silnemu zamyśleniu.
- Li Chun, pobierz wymiary jego kryształu i wykonaj jego fotografie.
Ta zabrała się do tego od razu. Korzystając z suwmiarki dokładnie zmierzyła wszystkie trzy wymiary kryształu i wykonała pięć zdjęć z różnych kątów.
- Zrobione - podała zapisane na kartce wyniki Białemu.
Ten zadumał się jeszcze bardziej.
- Mhm… Jaką masz moc? - zapytał Deana.
- Yyy… - zająknął się. - Taką… To znaczy nie wiem dokładnie. Wtedy tam nad Kanadą, udało mi się coś w ręce uformować, ale nie mam pojęcia co to było. Wydawało mi się, żę to jakaś kulka i nią uderzyłem tamtego… Obdarzonego. I to go chyba zabiło - przygryzł wargi ze zdenerwowania.
- Mhm. Próbowałeś to odtworzyć później?
- Nie. Nie było kiedy.
- Dobrze, to na razie tyle, możesz się ubrać. Poczekaj na zewnątrz - Biały patrzył w ekran laptopa, na którym przeglądał już zdjęcia zrobione przez Chinkę.
McWolf bez słowa odebrał swoje ubrania i na lekko chwiejnych nogach wyszedł z apartamentu.
Biały bardzo ciężko westchnął.
- Zabieram go na K2. Bezdyskusyjnie. Niech jego status pozostanie nadal jako martwy. Zadbaj o to Erika - zwrócił się do niej po imieniu. Robił tak tylko w naprawdę poważnych sprawach.

- Dobrze szefie - Lorencz potwierdziła, choć na język nasuwało jej się przypomnienie mu, że ma ona przecież urlop. Co więcej nie dość że był on dużo krótszy niż to miała obiecane na K2, to jeszcze z każdą chwilą go traciła. - Przekażę to Thurstonowi - dodała asekuracyjnie.

- Co takiego pan odkrył? - zapytała Chun Li. Zazwyczaj była bardzo małomówna i nie odzywała się nie spytana. Kiedy jednak już to robiła, poruszała najtrudniejsze kwestie.
I Biały jej nie odpowiedział od razu. Przetarł twarz i przeczesał włosy. W końcu odchylił się w fotelu, rozpiął koszulę i rozchylił jej poły.
Oczom obu kobiet ukazał się kryształ ich szefa. Nieskazitelnie biały, przypominający górskie szczyty nietknięte ludzką stopą.
O kształcie rombu z wydłużonymi rogami.
- Wymiary się zgadzają - dodał tonem wyjaśnienia. - Resztą zajmę się osobiście w bazie. To wszystko na dzisiaj - skinął głową na Kalipso.

Erika chwilę się jeszcze przyglądała nie do końca wierząc w to co słyszy i widzi. Chłopak, Dean, miał kryształ tego samego kształtu co Biały, dokładnie każdy wymiar był podobny. Jedyne co go różniło to kolor. Szarość, ale ani jasna, ani ciemna. Taka... najbardziej przeciętna jaką można tylko było sobie wyobrazić.
A przecież zawsze mówiło się, że nie ma dwóch identycznych z kształtu i rozmiaru kryształów.

Jednak Lorencz nie była na tyle ciekawa by teraz koniecznie musieć się dowiedzieć co to znaczy. Sądząc po zamyślonej minie Whistlera, to on sam nie do końca chyba miał pomysł o co z tym chodzi. Dlatego też po słowach szefa, Erika wstała z kanapy i skinęła do Białego na pożegnanie, po czym ruszyła do wyjścia.
Chun Li wstała i wyszła za nią.
- Gratuluję awansu - powiedziała krótko. - Mam twój nowy sprzęt elektroniczny. Proszę tędy - zawsze utrzymywała ten oficjalny ton.
Dean stał oparty o ścianę pomiędzy dwoma apartamentami. Spojrzał na przechodzące kobiety i lekko się poruszył, jakby chciał coś powiedzieć.
- Za chwilę - Chinka uprzedziła go.
Lorencz posłała za to ciepły uśmiech do Deana
- Będzie dobrze - powiedziała do chłopaka gdy przeszła obok niego. Razem z Chun przeszły do drugiego apartamentu.

- Dzięki - odparła do koleżanki gdy były już same, a Chinka zaczęła wyciągać sprzęt dla Eriki. - To takie było... Niespodziewane - dodała wspominając rozmowę z szefem.
- Co konkretnie masz na myśli? - Leigong dopytała nie odwracając się do niej. Rozpinałą torbę z laptopem, wyciagając z niego także służbowy smartfon.
- No ten mój awans - doprecyzowała Węgierka, która stała ze skrzyżowanymi rękami przed sobą. - To się porobiło... - wciąż nie była pewna czy powinna się z tego cieszyć.
- Naturalna kolej rzeczy - wzruszyła ramionami. - Choć jest bardzo utalentowany to jednak Njonstrand na za dużo sobie pozwalał.
Erika zmrużyła oczy. Nie pomyślała, że jej awans... Mógł zostać podyktowany degradacją Alexa...
- Ah... - blondynka skrzywiła się na tą myśl i nerwowo pogładziła po lewym ramieniu. - Jak to teraz działa? Biuro Nadzorcy pozostaje w Rammstein, czy mogę... Można je przenieść do innej bazy NATO?
- Możesz napisać taki wniosek. Zapewne zostanie rozpatrzony w trybie pilnym - problem z rozmową z Chun był taki, że trudno było wywnioskować, kiedy mówi poważnie, a kiedy sobie pozwala na odrobinę żartu.
Lorencz chyba sama spodziewała się sarkazmu, dlatego nie wzięła na poważnie odpowiedzi koleżanki. Westchnęła tylko cichutko.

Nie minęło wiele czasu, jak Węgierka mając już swój nowy sprzęt, pożegnała się z Chun, a później z Deanem, weszła do windy i wdusiła guzik parteru. Drzwi zasunęły się za nią i zaczęła zjeżdżać w dół.
Erika oparła się plecami o ścianę kabiny windy. Zastanawiała się co teraz ze sobą zrobić. Była zmęczona i to całkiem bardzo. Mogła więc po prostu zostać w hotelu na noc.
Pokręciła głową. Wiedziała, że jak Biały dowie się, że tu jest to zaraz znajdzie jej zajęcie. A ona przecież teraz potrzebowała najbardziej na świecie po prostu odpocząć.
Była jeszcze opcja przeniesienia się do innego hotelu…
- Tylko stracę czas - mruknęła do swojego odbicia w wielkim lustrze jakie zdobiło kabinę windy.
Na szczęście udało jej się znaleźć rozwiązanie i gdy dojechała na parter to skierowała się prosto do recepcji. Poprosiła o wezwanie taksówki na lotnisko. Zwyczajnie nie widziała sensu siedzieć w Londynie. Czysta strata czasu, który tak bardzo przeciekał jej między palcami.
Nie chcąc wchodzić w żadne konwersacje, usiadła sobie w lobby na rozłożystym fotelu, czekając na transport.

Węgierka już czuła jak ją senność pochłania, gdy stanęła nad nią recepcjonistka, informując że taksówka już czeka. Erika skinęła jej głową i przetarła dłonią twarz. Powoli zebrała się z fotela i udała do wyjścia. Na ten paskudny deszcz.


Do auta odprowadził ją hotelowy konsjerż, który niósł nad jej głową szeroki parasol. To było miłe, bo Erika była pewna, że bez tego, w tak mocny deszcz to przemokłaby nawet w tak krótkim przejściu.
- Dziękuję - odparła do mężczyzny i zniknęła we wnętrzu taksówki.
- Na lotnisko Heathrow poproszę - zwróciła się do kierowcy i rozsiadła się wygodnie. Auto ruszyło, a Lorencz zastanawiała się czy wytrwa kolejne godziny na lotnisku, a później w samolocie, by w końcu dotrzeć do Budapesztu. Szczególnie teraz, gdy jej myśli wcale nie zajmowały się planowaniem urlopu, a zamartwianiem się czy jej przyjaciel rzeczywiście czymś podpadł u szefa tak bardzo, że ten zdegradował go na stanowisko Nadzorcy Afryki. Bo choć Europa Zachodnia i Centralna były największym skupiskiem Obdarzonych, to zdecydowana większość nich była zarejestrowana, a SPdO działało sprawnie. Afryka natomiast … Można o niej powiedzieć tyle, że działo się w niej wszystko i doprowadzenie jej choć w połowie do takiego ładu jak choćby w Stanach będzie wymagało nie lada wysiłku...
- Biedny Alex - mruknęła pod nosem. Już mu współczuła.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 04-04-2017 o 10:38.
Mag jest offline  
Stary 01-03-2017, 01:16   #66
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_dK2tDK9grQ[/MEDIA]
Jack miała na sobie nową kieckę, którą kupiła, wraz z całą resztą ciuchów, kilka godzin temu w znajdującym się kilka przecznic od hotelu centrum handlowym. Żółciutka sukienka, bez ramion z rozkloszowaną spódnicą leżała na Jack idealnie. Do tego wysokie granatowe szpilki i torebka w tym samym kolorze. Muśnięte karminową szminką usta i wytuszowane rzęsy. Burza, rozpuszczonych rudych włosów, spływała kaskada na częściowo odsłonięte plecy i nagie ramiona. Panna Dove czuła się dzisiaj jak milion dolców, tak też wyglądała. Kiedy Jack przestawiała się na tryb "znajdź, wyrwij, zalicz" była o wiele bardziej pewna siebie niż na co dzień, co tylko przyciągało spojrzenia płci przeciwnej. Zdawała sobie z tego sprawę i dzisiejszej nocy zamierzała to z premedytacją wykorzystać.

Nieopodal hotelu, w którym została zakwaterowana, kilku ulic dalej w niewielkim budynku mieścił się bar, gdzie wieczorami, po służbie, lub w dni od nich wolne schodzili się przedstawiciele różnych służb mundurowych. Policjanci, wojskowy, strażacy i oczywiście funkcjonariusze SPoD. Kiedy tylko przekroczyła próg lokalu rozejrzała się lustrując pomieszczenie spojrzeniem. Nie znała tu nikogo, ale była przyjemną wizualnie osobą, więc liczyła na to, że znalezienie towarzystwa nie zajmie jej dłużej niż piętnaście minut. Podeszła do baru zamawiając u stojącego za barem mężczyzny po trzydziestce cuba libre, bo akurat rum z colą lubiła. Zasiadła na stołku balowym zakładając nogę na nogę i rozejrzała się po lokalu, zupełnie jakby kogoś szukała. Przy barze po przeciwnej stronie stała grupka mężczyzn, bez mundurów ciężko było ocenić do, których służb mundurowych należą, ale twarze, przynajmniej dwóch z nich wydały się Jack znajome. Funkcjonariusze czekali na szoty tequili, które barman polewał dla nich, każdy w ręku trzymał już ćwiartkę limonki.

[MEDIA]http://3.bp.blogspot.com/-4R0orDY1zqM/Vxi5zAjzG5I/AAAAAAAACDg/Zqt7_Gwy5p4EOOrveS8YHZlj8EmDq8gCLcB/s1600/w%25C3%25B3dka%2Bgif.gif[/MEDIA]

Jeden z nich zauważył Jack i szturchnął łokciem kumpla stojącego obok wskazując głową rudą, najwyraźniej rozpoznając pracownicę Światła. Wymienili ze sobą kilka zdań, aż, ten który był z nich najodważniejszy, lub ten który najlepiej znał angielski, postanowił ją zaczepić i zaprosić, do stolika, do którego po spożyciu szotów tequili, zagryzionych limonką wrócili. Jack z chęcią przystała na propozycję i nim się obejrzała popijała tequilę równo z funkcjonariuszami SpoD. Na jej szczęście znała hiszpański i to w stopniu całkiem komunikatywnym, tak więc jej nowi koledzy nie musieli kaleczyć angielskiego by podtrzymać z nią dyskusję. Wymienili kilka uwag na temat akcji, w której wszyscy brali udział, zapytali Jack o kilka prywatnych spraw, by potem zacząć toczyć typowe pijackie rozmowy. Nie minęło wielu czasu nim Jack rozluźniła się zupełnie, a problemy utopiły się w kolejnych kieliszkach wysoko procentowego trunku.

Jeden z chłopaków wpadł rudej w oko. Śmiała się z jego żartów, chętnie odpowiadała na pytania i zadawała je sama. Bardzo szybko postanowiła więc, że tej nocy nie spędzi sama. Chciała się wyluzować i ulżyć sobie, a jednym z lepszych sposobów jakie znała był nic nieznaczący, całkowicie zwierzęcy sex, a jeśli dodatkowo poza byciem przyjemnym dla oka, chłopak potrafił podtrzymać dyskusję i zainteresowanie Jack, tym chętniej ona realizowała swój pierwotny plan, z którym tutaj przyszła. Zaciągnięcie go do łóżka okazało się tym prostsze, że on chyba również, w którymś momencie wieczoru, postanowił, że tak właśnie skończy się ten wieczór. Dlatego, gdy Jack zasugerowała, że powinna wrócić spać, nim zdążyła cokolwiek dodać, chłopak zaproponował, że ją odprowadzi, niby to ze względu na jej bezpieczeństwo. Panna Dove pożegnała się z resztą towarzystwa i zadowolona z obrotu sprawy ruszyła dość chwiejnym krokiem do swojego pokoju w towarzystwie młodego funkcjonariusza SPoD.

Wspomnienie tego, jak stało się to, że chłopak zamiast zostawić ją pod oszklonymi drzwiami hotelu, wszedł za nią do środka pozostaje dla Jack tajemnicą. Zapewne fakt, że obydwoje byli napaleni i nieźle podchmieleni miał z tym coś wspólnego. Gra wstępna, ograniczająca się do głębokich pocałunków i wodzeniem dłońmi po ciele, lub obmacywaniem, jeśli być precyzyjniejszym w opisie, tego co działo się w windzie, która dowiozła ich na piętro Jack, była jedynie zapowiedzią gorącej nocy. Musieli przerwać, tuż pod drzwiami pokoju, gdy Dove najpierw nie mogła znaleźć klucza do pokoju, a potem przy akompaniamencie śmiechu rudej Javier lub Jose musiał jej pomóc trafić kartą, do czytnika w zamku, bo upojone alkoholem ciało nie potrafiło zogniskować wzroku. W głowie czuła przyjemny szum, a ciepło rozchodzące się w dole brzucha, nasiliło się, gdy łapiąc chłopaka za koszulkę, wciągnęła go do, w końcu otwartego, pokoju hotelowego, zatrzaskując za nimi drzwi.

Droga do łóżka upłynęła im na przemiennym całowaniu, a pozbywaniu się powoli odzieży. Jego koszula pierwsza wylądowała na podłodze, a sukienka Jack z cichym szelestem opadła zaraz obok niej. Z całą resztą poszło już szybko, jej buty, jego spodnie, jej bielizna, jego bielizna. Kryształ zatopiony w skórze Jack zamigotał w świetle latarni, wpadającym przez odsłonięte okno. Kazała mu się zamknąć, kiedy chciał coś powiedzieć i splatając dłonie na jego karku pociągnęła go za sobą opadając w miękką pościel.




Dziewczyna czasami lubiła poczuć tępy ból w głowie, puls krwi w skroniach i suchość w gardle. Czasami. Dlatego od czasu do czasu, gdy tego potrzebowała, pozwalała sobie na zapomnienie. Zabawa do rana, sex z nieznajomym, którego więcej w życiu już nie zobaczy, to wszystko potrafiło odstresować. Bez zbędnego gadania, tłumaczenia się czy wylewania żali. Przyjemność w czystej postaci, bez zobowiązań i dramatów. Ból głowy kolejnego dnia był niewielką zapłatą, wizyty u psychoterapeuty byłyby dużo droższe. Poza tym Dove po takiej nocy czuła, że żyje, a kac przypominał jej o tym, że mimo wszystko jest człowiekiem. Oczywiście mogła zamienić się i oszczędzić sobie kilku nieprzyjemnych godzin, ale to nie było w stylu Jack. Ona zwykle, tak jak i teraz zacisnęła zęby i podniosła się siadając na łóżku. Lekka narzuta pod którą spała zsunęła się z niej, a na nagiej skórze pojawiła się gęsia skórka. Zupełnie jej to nie przeszkadzało. Poczekała, aż błędnik odbierze sygnał, że jej ciało nie jest już w pozycji horyzontalnej, a świat wokół przestanie wirować nim odwróciła głowę w kierunku funkcjonariusza SPoD. Błękitne oczy dziewczyny zlustrowały mężczynę obok niej, a prawy kącik ust delikatnie drgnął, unosząc się do góry. Wysportowany mężczyzna był zawsze miły dla oka. To zaskakujące, jak przy obcych Jack porzucała jakąkolwiek nieśmiałość, a przy dobrze jej znanych osobach czerwieniła się jak nastolatka po niewinnym całusie.
Chwyciła szklankę z wodą, stojąca do tej pory na nocnej szafce i przyssała się do niej, na raz wypijając całą zawartość. Przeciągnęła się z cichym niemal kocim mruknięciem, wyciągając ręce do góry. Turkusowy kryształ zamigotał, gdy drobna stożka promieni słonecznych, wdzierająca się do pokoju, przez szparę w zasłonie padła na niego. Przeczesała palcami poplątane rude włosy i podniosła się z łóżka, omijając rozrzucone po podłodze części garderoby, które znaczyły ich trasę od momentu wejścia do pokoju, aż do znalezienia się w łóżku. Na palcach przeszła przez pokój i podniosła niedbale rzucony, na oparcie fotela, szlafrok. Otuliła się puchatym materiałem i ruszyła do łazienki. Powiesiła szlafrok na wieszaku, a na kabinę prysznicową narzuciła ręcznik, by móc od razu się nim owinąć, gdy tylko skończy prysznic. Dorzuciła jeszcze drugi, mniejszy ręcznik, do głowy. Stanęła zupełnie naga przed lustrem i przyjrzała się z swojemu odbiciu z umiarkowanym zainteresowaniem. Otworzyła zapakowaną, w foliowy woreczek szczoteczkę do zębów i nałożyła na nią, uprzednio odkręcając nakrętkę tubki, pastę do zębów. Szorowała zęby patrząc w swoje odbicie. Czuła się lepiej niż wczoraj, ba, czuł się dużo lepiej niż to miało miejsce, w którykolwiek dzień po nowym roku. Zupełnie jakby w Chicago nic się nie stało. Przez tą, jedną noc, mogła zapomnieć i poczuć się jak zwykła, młoda dziewczyna. Smaug nie kontaktował się z nią, więc mogła na ten jeden wieczór oddać się zabawie i zupełnie odlecieć, na co, na co dzień nie mogła sobie pozwolić.
Wypluła resztki pasty do zębów do umywalki odkręcając kurki. Wypłukała usta i obmyła twarz chłodną wodą, nim odkręciła wodę pod prysznicem. Gorący strumień uderzył w jej wątłe ciało, gdy weszła pod prysznic. Oddała się tej trywialnej czynności z niemałą przyjemnością. Mogła się namydlić, wyszorować i wyjść, ale panna Dove spędziła pod prysznicem z dobre piętnaście minut rozkoszując się ciepłem wody, przyjemnym dla nozdrzy, zapachem szamponu i żelu pod prysznic oraz chwilą samotności. W końcu, gdy niemal jej skóra zmarszczyła się od kontaktu z wodą zakręciła kurki, a strumień przestała płynąć. Zawinęła długie, po pas, włosy w ręcznik, tworząc turban na głowie. Owinęła ciało, po którym powoli spływały krople wody, dużym ręcznikiem kąpielowym i wyszła spod prysznica, wracając do pokoju, by przekonać się, czy Jose lub Javier, czy jakkolwiek mu było na imię, jak typowy “one night stand” już się ulotnił.


- Hola Bella… - mruknął nie podnosząc się z łóżka, za to łapczywie i z typowo męskim samozadowoleniem patrząc na swoją nocną zdobycz.
- ¡buenos dias – odrzekła, z całkiem niezłym akcentem. Ostatnie lata spędzone w Chicago, gdzie Polaków i meksykan był chyba więcej niż amerykanów dały jej wiele możliwości by ćwiczyć język. Minęła łóżko, ściągając jednocześnie ręcznik z głowy. Przez chwilę wycierała głowę, by w końcu pozwolić mokrym, rudym włosom opaść wzdłuż ciała. Popatrzyła na mężczyznę i wyglądało jakby chciała coś powiedzieć, ostatecznie jednak rozmyśliła się i zamiast wypowiadać swoje myśli otworzyła walizkę, którą zdążyła wczoraj kupić i wypełnić potrzebnymi jej ciuchami. Zupełnie ignorując funkcjonariusza zaczęła wybierać ciuchy.
- Długo tu zostaniecie? - zapytał podpierając się na łokciu.
Wyciągnęła, zwiewną granatową sukienkę i obejrzała się na Jose lub Javiera. Chyba głupio było pytać go o imię - przemknęło przez głowę Jack. Uśmiechnęła się w jego kierunku.
- To nie zależy ode mnie - wzruszyła wątłymi ramionami - i nie wiem, niestety.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Będę się powoli zbierał - zerknął na swoją komórkę. - Widzimy się dziś wieczorem? Kończę zmianę po północy - zagaił wstając z łóżka.
- Emmm - zająkała się spoglądając w jego kierunku. - Nie wiem czy tu będę - odpowiedziała wymijająco zbierając myśli. Co się właśnie działo? Zazwyczaj takie poranki wyglądały zgoła inaczej. Ona się wymykała nad ranem, lub też on to robił Ostatecznie jedno wychodziło, gdy drugie brało stanowczo za długi prysznic. Była zbita z tropu, a to spowodowało, że policzki nabrały rumianego koloru.

Zmarszczył brwi patrząc na nią pytająco.
- Ach... - nagle zrozumiał o co jej chodzi. - Sorry - narzucił na siebie koszulę, włożył nogi w swoje trampki, a resztę rzeczy wziął w ręce. - Jak coś do to zobaczenia - w przelocie pocałował ją w policzek i ruszył ku wyjściu z pokoju. Na twarzy malował mu się widoczny zawód.
- Poczekaj – powiedziała gdy ją minął. Co ona do jasnej cholery wyrabiała – O dwunastej kończysz? Gdzie potem idziesz? – zapytała i odważyła się nawet na niego spojrzeć.
- T-tam gdzie wczoraj - zająknął się nieco zaskoczony, ale twarz mu pojaśniała. - U starego Zamorano, koło firmy - użył slangowego określenia na SPdO.
- Jeśli wciąż tu będę to pewnie wpadnę - stwierdziła odprowadzając go spojrzeniem, po czym jak gdyby nigdy nic wróciła do wybierania garderoby na dzisiejszy dzień.
- Super! - odparł zadowolony. - Do wieczora Jackie! - już w pełni uśmiechnięty wyszedł z pokoju, jeszcze ostatni raz zerkając na jej wypięty tyłek.

Gdy drzwi się zamknęły za jej nocną przygodą, ciężko usiadła na łóżko z granatową sukienką w dłoni. Potrzebowała chwili na zebranie myśli. Kilka głębszych oddechów starczyło by ponownie wewnątrz jack zapanował spokój. Opadła na łóżko i wygrzebała spod poduszki nabyty, raptem wczoraj, telefon komórkowy. Odblokowała ekran i upewniła się, że na pewno nikt do niej nie dzwonił. Jak się okazało oczywiście nie miała żadnych nieodebranych połączeń. Smaug najwidoczniej radził sobie sam. Wbiła pierwsze cyfry numeru należącego do Davida, ale ostatecznie z rozdrażnieniem, skasowała je, uznając, że to jednak głupi pomysł. Nakryła się kołdrą, nie ściągając wcześniej z siebie ręcznika i przyknęła oczy. Skoro nikt, niczego od niej nie chciał, mogła po prostu pójść spać.


Obudziło ją pukanie do drzwi pokoju. Przez moment nie była pewna, czy to fragment snu. Dopiero powtórzone trzy stuknięcia sprawiły, że otrzeźwiała zupełnie. Szybkie spojrzenie na zegarek poinformowało ją, że przespała całe południe i powoli zbliżał się wieczór. W brzuchu jej zaburczało, co było raczej oczywiste gdy się pomija zarówno śniadanie i obiad.
- Dove? - rozpoznała uprzejmy głos Vellanhauera.
Mruknęła przewracając się na drugi bok, by spojrzeć w kierunku drzwi
- Wch.. – zawahała się w ostatniej chwili. Do łózka wgramoliła się w ręczniku, który teraz leżała gdzieś pod kołdrą.
- Chwila! – krzyknęła do mężczyzny za drzwiami i podniosła się przeciągając jednocześnie. Założyła szybko bieliznę i narzuciła na siebie niebieską sukienkę, którą wybrała z rana.
- Wchodź! –spojrzała w kierunku drzwi przeczesując burzę rudych włosów dłonią, bo nie miała szczotki pod ręką.
- Wiesz... mogę je wyważyć, ale po co robić dodatkowe koszty? - zażartował, bo drzwi hotelowe z zewnątrz można było otworzyć jedynie za pomocą karty.
- Obudź, się idiotko - powiedziała pod nosem i uderzyła się otwartą dłonią w czoło idąc do drzwi. Odetchnęła głębiej, nim nacisnęła klamkę otwierając drzwi hotelowego pokoju.

- Sorry, trochę mnie obudziłeś - powiedziała wyraźnie zakłopotana i gestem zaprosiła Jacka do środka.
- Nic się nie stało - uśmiechnął się wchodząc. - W stołówce cię nie widzieli, więc pomyślałem, że się przyda. Proszę - wyciągnął rękę, w której trzymał kanapkę zrobioną z bagietki z warzywami i kurczakiem.
- Zbawco -zaśmiała się odbierając od niego kanapkę, od razu się w nią wgryzając. Kiedy przełknęła pierwszy kęs odezwała się - Dzięki, to co się dzieje? - przyjrzała się mu, zabierając z fotela, wcześniej rzucony na niego, ręcznik, robią mu tym samym miejsce.
- Na razie nic. Trzeba posprzątać i ogarnąć sytuację - zanurzył się wręcz w fotelu. Przymknął na chwilę oczy, które miał bardzo podkrążone. - Przekazałem informację Białemu, zajmie się mediami. Natomiast... - zaczął, ale przerwał.

- Mieszkałaś w Chicago, prawda? - nagle zmienił zupełnie temat. - Miałaś tam... kogoś bliskiego? Za kimś tęsknisz szczególnie mocno?
Machnęła dłonią siadając na łóżku i chociaż się uśmiechała, przez jej młodą twarz przebiegł jakiś cień.
- Moi rodzice nie żyją od dawna, więc nie masz co się martwić, że jakaś żałoba nie pozwoli mi pracować - najwyraźniej nie spodziewała się po Smaugu, prawdziwego zainteresowania jej osobą.
- Czyli nie będziesz miała problemów z tymczasową przeprowadzką do Buenos Aires? - spojrzał na nią z ukosa. Chciał podejść do sprawy delikatnie. - Nowy Nadzorca tego rejonu będzie pewnie chciał skorzystać z twojej pomocy tutaj. Zresztą sam zamierzałem cię rekomendować.
Kolejny kęs kanapki, dał jej chwilę na odpowiedź, jako, że nie powinno się mówić z pełnymi ustami. Na czole wystąpił mars, a Jack wyglądała na co najmniej skonfudowaną.
- Ale ja się zajmuję młodymi obdarzonymi, to nie ma sensu - stwierdziła niezbyt rezolutnie.
- Tutaj też to zapewne będzie należeć do twoich obowiązków... Jednak będę z tobą szczery Jack - spojrzał na nią świdrująco. - Każdy z nas uważał, że twoja Moc się do tej pory marnowała. Biały trzymał cię do tej pory na tym stanowisku, żebyś złapała więcej doświadczenia. Oponował przed wrzuceniem cię na głęboką wodę, ale teraz nie będzie miał wyjścia. Zresztą myślę, że Jakiro sam poprosi o twoją asystę.
Drgnęła delikatnie na jego słowa, kończąc przegryzać ostatni kawałek kanapki. Otrzepała dłonie i przesunęła się na łóżku do nocnej szafki, gdzie stała pusta szklanka po wodzie i nie otwarta jeszcze pół litrowa butelka, z hotelową etykietą. Odkręciła butelkę unosząc spojrzenie na Smauga.


- Jakiro dostanie ten rejon?
- Nuke od niego mniej doświadczenia, to samo dotyczy Ragnaroka. Pirat siedzi przy Białym, Szakal jest po łokcie urobiony w Brukseli. Lovan jest najbardziej logicznym wyborem. Choć to tylko moje spekulacje, to możemy spokojnie przyjąć, że wkrótce dostanie nominację.
- Mhm..- mruknęła pod nosem nalewając wody do szklanki. Zakręciła butelkę odstawiając ją na miejsce i objęła dłonią naczynie, choć nie podniosła go do ust - W takim wypadku będę się zastanawiać nad moim przeniesieniem, gdy będzie już coś wiadomo. Na razie chyba nie ma to sensu - wzruszyła ramionami i dopiero wówczas napiła się wody
- Gdyby nie miało to sensu, to bym tutaj nie przyszedł - nachylił się ku niej. - Mamy kreta. W SPdO bądź w Świetle. To nie jest możliwe, żeby ten helikopter tak szybko doleciał na miejsce, o którym nikt z nas wcześniej nawet nie wiedział. Musimy znaleźć tego, kto zamordował Marco. Tutaj mamy jedyny trop i ty jesteś kluczem do rozwiązania tej sprawy.
Zaśmiała się, starając zamaskować swoje zdenerwowanie.
- Jack, rozumiem dlaczego sądzisz, że potrafiłabym się tym zająć, ale.. Z jakiegoś powodu nie pracowałam w terenie do tej pory. - westchnęła dość ciężko i zbyt gwałtownie odstawiła szklankę na nocną szafkę, kilka kropel wody spadło na jej dłoń.
- Musicie mieć kogoś lepszego do tego, kogoś doświadczonego - mruknęła zła bardziej na siebie i sytuację niż kogokolwiek innego.
- Przecież już ci wytłumaczyłem powód, dlaczego do tej pory siedziałaś za biurkiem - Vellanhauer był bardzo cierpliwy. - To od początku był stan przejściowy.
- Ale to zbyt ważna sprawa, by zajmowała się nią jakaś dwójka. - błękitne, jasne oczy zawisły na twarzy Smauga - Kret, to poważna sprawa. To coś, co może zagrozić całemu Światłu, chyba musielibyście być szaleni, by uzależniać odkrycie go ode mnie - wzbraniała się przed przydzieleniem do tej sprawy.
- Heh, nie bierz tego znowu aż tak na siebie. Zajmie się tym kilka osób. I przede wszystkim, nie jesteś w Mroku, gdzie o twojej pozycji decyduje jedynie ilość mocy - mrugnął do niej. - Poradzisz sobie. To nie tylko moje zdanie - podniósł się. - Muszę iść się zdrzemnąć. I przy okazji... Do pracy w terenie będziesz potrzebowała ksywkę - po tych słowach zostawił ją samą.

jack opadła na łóżko, a rude włosy rozlały się na białej pościeli wokół jej głowy, tworząc ognistą aureolę. Zacisnęła zęby na wardze, by nie krzyknąć z bezsilności. Davide zwierzchnikiem Ameryki Południowej, zastępujący Marco w jego obowiązkach? Na pewno ją tu ściągnie, tak jak wcześniej załatwił jej przeniesienie do Chicago. To wszystko komplikowało, a ona już miała wystarczająco skomplikowane życie, nie musiała do tego dokładać jeszcze przeprowadzi na inny kontynent. Wystarczyło, że jack zrzucił jej na głowę bombę, w postaci informacji o krecie. Do tego nie chciał słyszeć jej odmowy, więc będzie musiała zająć się tym problemem. Jak zwykle, pewnie coś spieprzy. Westchnęła ciężko i podniosła się. Spojrzała w lustro wiszące na ścianie naprzeciwko. Pokręciła głową i wstała. Musiała doprowadzić się do porządku przed wieczorem, zjeść porządny obiad i może zwiedzić miasto. Taki miała plan i zamierzała go zrealizować.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 04-03-2017, 16:29   #67
 
Ramp's Avatar
 
Reputacja: 1 Ramp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumny
Gangusy zszokowali się tam co się akurat wydarzyło. Do pomieszczenia wszedł im nieznany im osobnik, który jak im się wydawało miał być tylko bramkarzem, jak widać nie tylko.
Obdarzona nie okazywała żadnych emocji, Lisu zastanawiał się co może jej chodzić po głowie, być może rozważa jego propozycję, albo zastanawia się jak tu pozbyć się niemile widzianego osobnika. Któż to wie?
Nie miał czasu aby się nad tym zastanawiać, musiał działać i nie popełnić głupiego błędu.
Wybuch mocy był ogromny. Barki wybite, zbroja osmolona, co tu teraz zrobić? Oponentka najwidoczniej jeszcze nie odzyskała wzroku. Musiał szybko działać. W pobliżu były jeszcze palące się stoły, również i je mógł wykorzystać. Tylko trzeba było dokładnie przemyśleć całą akcję. Ale krótkie zastanowienie i miał plan. Pozatym był nabuzowany, nerwy targały nim jak nigdy dotąd. Znowu dał się zrobić jak dziecko, podpuścić. Przypuszczał że kobieta więcej niż jeden raz nie użyje więcej swojej mocy, gdyby to zrobiła cały budynek mógłby się zawalić. Już po pierwszym samozapłonie, tak tą moc nazwał Maciek, najbardziej pasowała mu ta nazwa do tej umiejętności. Miał problem z podniesieniem, ale musiał się przełamać i choćby się poczołgać, czy cokolwiek innego, musiał się podnieść, leżąc na ziemi nie miał pewności co uda mu się zdziałać. Wroga obdarzona nie podnosiła się, Maciek musiał wykorzystać tą sytuację. Odpychając się nogami podsunął się pod jedną z okopconych ścian i za jej pomocą, choć z trudem, dał radę się podnieść.
Musiał nastawić sobie jakoś swoje ręce, ale jak? Przyszedł mu jeden pomysł do głowy, ale czy mądry?
Skoro wybuchem ognia wybiła mu ręce z barków, to może kolejny wybuchem jak dobrze się ustawi i pierdolnie w ścianę, ręce wrócą na swoje miejsce. To były tylko przypuszczenia, ale nie miał w zanadrzu wiele innych opcji.
W grę wchodziło jeszcze pierdolnięcie barkiem o ścianę, czy ma tyle siły? Nie wiedział, w zasadzie mógł spróbować zanim wroga Obdarzona nie odzyskała jeszcze wzroku.
Trzeba działać szybko. Odsunął się na dwa metry.
Jak za pierwszym razem uderzył to tylko poczuł ból, ale ręka dalej zwisała bezwładnie. Dopiero jak powtórzył to bark wskoczył na swoje miejsce, choć wybił dziurę w ścianie i dom się cały zatrząsł.
Udało się i dobrze, ale ręka nadupiała go niemiłosiernie. Mógł nią ruszać, ale z wielkim bólem.
Podszedł do palących się stołów i chciał wyrwać jedną z nóg. Wyrwać ręką może nie, ale nogą odrąbać. Te przynajmniej go nie bolały. Zostawił oderwaną nogę na ziemi. Blat stołu dosunął dwa metry od Obdarzonej, po czym stanął pomiędzy nią a stołem i chciał zmusić ją do kolejnego użycia swojej mocy kopniakiem w brzuch. Podchodził do niej będąc bardzo czujnym. Przypuszczał, że nie będzie odpalać mocki nie wiadomo ile razy, gdyż rozdupi cały budynek, ale na drugi albo i trzeci musiał być przygotowany.
Tymczasem jego przeciwniczka przestała się wreszcie miotać po podłodze. Podniosła się ostrożnie i rozglądała dookoła, wodząc rękami. Nadal była oślepiona.
Maciek widząc to, zdziwił się że jego moc tak długo działa, lepiej dla niego.
Nie zastanawiając się sprzedał jej kopniaka w brzuch po czym odskoczył do tyłu, nie chciał znowu trafić na wyrzucone przez nią płomienie. I to była najlepsza jego decyzji dzisiaj. Obdarzona poleciała w tym i wbiła się w ścianę. W panice odpaliła swoją moc.
Wybuch zniszczył ścianę i budynek się zawalił.
Lisicki wydostał się spod gruzu w ledwie chwilę później. Nie oberwał zbyt mocno. Ledwo go osmaliło. “Samozapłon” jego oponentki był najbardziej groźny w bliskim kontakcie. Nie chodziło o sam ogień, ale siłę odrzutu.
Ona sama powoli wygrzebywała się spod zawalonego stropu i dachu, przerzucając potrzaskane dachówki.
Choć była późna noc, to podwórko było rozświetlone przez samochody członków gangu. Kilku z nich wyciągnęło klamki i strzelało do Maćka, który oczywiście nic z tego sobie nie robił.
Tak jak przewidywał Maciek, chodź nie był z tego zadowolony, Obdarzona użyła swojej mocy i rozdupcyła budynek. Lisicki wyczłogany z gruzu odpalił swoją moc. Fakt, że strzelające do niego karki nic mu nie robiły tymi pistolecikami, ale szło się zdenerwować tym ciągłym hałasem i obijaniem o pancerz, a tak miał z nimi spokój na spory kawał czasu, jeśli nie na zawsze. Maciek chwycił w rękę kawałek gruzu i rzucił nim w Obdarzoną by następnie iść w jej stronę. Był ostrożny, kolejny wybuch, będąc blisko niej, mógł odrzucić go na większa odległość.
- Słuchaj - zwrócił się do swojej przeciwniczki - Ta dalsza potyczka jest bez sensu, żadne z nas nie jest w stanie wygrać, chyba że sprowadzimy tą walkę do nie używania mocy, tylko na gołe pięści. Zawsze jest druga opcja, ta o której wspomniałem na początku. Przyłączasz się do mnie i mojego szefa?
Nie od razu otrzymał odpowiedź. A gdy w końcu ona nadeszła, przybrała formę kolejnego “samozapłonu”. Gruz leciał w każdym kierunku, wiele popękanych dachówek czy cegieł odbiło się od pancerza Maćka, ale nie zrobiło mu to większej krzywdy.
Całą droga prowadząca do Obdarzonej była czysta i możliwe było, że nie będzie słyszała jak podejdzie. Ale nie wiadomo było czy odzyskała wzrok.
Widział na ziemi porozrzucane fragmenty dachu, pomyślał, że może jedną z krokwi wyrwie i będzie nią jakoś walczył. Ta Obdarzona zaczynała go wkurwiać, tym bardziej, że nie miał nic w zanadrzu czym by sobie z nią poradził, dlatego chwytał wszystkiego co przyszło mu do głowy.


Kolejne próby spełzały na niczym. Maciek nie mógł się zbliżyć do przeciwniczki, która gdy tylko poczuła zagrożenie odpalała swój "samozapłon". Zresztą nawet gdyby to zrobił, miał tylko jedną rękę zdatną do użytku a i to nie na sto procent.
Obdarzona natomiast choć zdawała się odzyskiwać wzrok, to cały czas musiała zasłaniać twarz przed błyskami światła Lisickiego. W ten sposób nie mogła walczyć.
Impas pomiędzy nimi był nie do przełamania, ale żadne nie zamierzało ustąpić.
Ci z członków gangu, którzy nie zostali oślepieni zdążyli w tym czasie pozbierać część swoich kumpli i zmyli się z posesji, zostawiając głębokie bruzdy po oponach w starannie do tej pory utrzymanym trawniku.

W tym zamieszaniu żadne z dwójki walczących nie zauważyło kolejnych gości, dopóki nie usłyszeli donośne wołanie wzmocnione przez megafon.
- Jesteście otoczeni przez Siły Policyjne do spraw Obdarzonych! Wróćcie do ludzkich postaci i poddajcie się!
Co do cholery? Siły Policyjne do spraw Obdarzonych? Coś mu ta nazwa mówiła, chwila, nie umiał sobie przypomnieć.. SPdO?! O ni huja, nie dam się złapać, za cholerę.
- Sorry, ale dokończymy walkę innym razem - rzucił w stronę wrogiej Obdarzonej.
Spojrzał na żołdaków - policjantów i tylko się uśmiechnął po czym odpalił swoją mockę.
Błysk rozniósł się po okolicy. Jeśli ktoś patrzył w jego kierunku to teraz był ślepy. Maciek dopiero teraz zauważył latający nad nim helikopter.
Spojrzał w górę i jeszcze bardziej się wkurwił. Nawet jeśli złapie coś do ręki i będzie chciał rzucić, to i tak może nie dać rady, z nie do końca sprawną ręką mogło to być dosyć trudne. Ale zawsze trzeba spróbować. Chwycił jedną z krokwi i rzucił nią w helikopter. Ta jednak nie doleciała dostatecznie wysoko. Ból jaki po tym wysiłku przeszył Maćka był wręcz paraliżujący
- Kurwa mać - usłyszał donośny głos jego dotychczasowej przeciwniczki. - Przestań już napierdalać tym błyskiem, to pomogę nam się stąd wyrwać! - warknęła do niego.
Spojrzał na nią porozumiewawczo.
-Dlaczego mam Ci zaufać?
- Bo inaczej zginiemy? - rzuciła z sarkazmem. W chwilę po jej słowach Lisicki oberwał granatnika w pierś. Eksplozja nie była duża, za to pocisk wypalił sporą dziurę w pancerzu na piersi mężczyzny. Pociemniało mu przed oczami. Rana dalej się paliła. Nie wiedział skąd oni mają broń zdolną zranić Obdarzonego!
O żesz! Maćka zamurowało, złapał się za głowę i mało co nie odleciał.
Próbował się jakoś ogarnąć.
-Dobra, raz się żyje, prowadź!
Co jej chodzi po głowie? Co kombinuje? Lis musiał być czujny. Kobieta niby chciała pomóc, ale w rzeczywistości myślała zapewne jak Maciek. W odpowiedniej chwili wykończyć przeciwnika gdy nadarzy się okazja i przejąć jego moc. Tak planował Maciek, może podczas starcia z SPdO będzie okazja to takiego posunięcia. Maciek nie mógł pokazać że jest jakoś słabszy, ponieważ wroga Obdarzona mogła to wykorzystać przeciw niemu, Na razie musiał skupić się na walce.
- Zasłoń oko gdy ta zgraja odzyska wzrok, potem się zabawimy - chciał oślepić ich wszystkich na nowo, a wtedy może uda im się uciec. W międzyczasie był bardzo czujny, jeśli chodzi o swojego chwilowego sprzymierzeńca. Gołą pięścią jej nie wykończy, ale czymś większym, gdy będzie wycieńczona, może dać radę.
 
Ramp jest offline  
Stary 08-03-2017, 22:45   #68
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Czuł się onieśmielony przy Yun. Mimo, że byli sobie obcy była w stosunku do niego miła i przyjazna, do czego w ogóle nie był przyzwyczajony. Dodatkowo, a może nawet głównie, była piękną dziewczyną i najzwyczajniej w świecie martwił się, żeby jej czymś nie zrazić albo się przy niej nie wygłupić. Mogła być jednym z niewielu rówieśników tutaj i miał nadzieję, że się zaprzyjaźnią...
Uspokoił myśli, rozluźniając się. Przecież teraz byli po jednej stronie i mógł się zachowywać swobodniej. Nie miał już powodu do stresu.
- No, można powiedzieć, że rozjaśniło mi się parę rzeczy. Sorry za to w jadalni. – podłoga wydała się nagle bardzo ciekawa, ale jakoś opanował odruch – Szef polecił mi poprosić kogoś o sparing, ale chyba nie zaszkodzi chwila zwłoki, sam nie wiem. Można by iść.
Wyjście na powierzchnię wydawało się dobrym pomysłem. Ciekawiło go, gdzie dokładnie są i czy znajdują się na powierzchni jakieś budowle lub cała baza jest ukryta pod ziemią. Poza tym, też by się z chęcią przemienił. To zawsze było przyjemne uczucie. Z drugiej strony nie był pewien, czy nie powinien od razu zrobić tego, co nakazał mu Mezzentrop. Czekał na odpowiedź dziewczyny.
- Pewnie! Jak cię któryś z chłopaków na sparing wyciągnie to za pierwszym razem prawie się można nogami nakryć! Wiesz, popisują się jeden przed drugim i te głupie żarty… - prychnęła na jedno ze swoich wspomnień - Musisz mieć do tego dystans. Przynajmniej na początku - mrugnęła porozumiewawczo.
Trochę go to zaniepokoiło, ale pomyślał, że to nie będzie nic z czym nie będzie mógł sobie poradzić.
- Spoko, dzięki za poradę. A tak w ogóle to ile tu przebywa osób? Dużo jest w naszym wieku?
- Hej! - fuknęła na niego - Jestem od ciebie starsza! - trąciła go pięścią w bark. - Jako najmłodszy będziesz wynosił śmieci, dzwonił po pizzę… - zaczęła wyliczać robiąc pseudopoważną minę.
Lekko się uśmiechnął. Pewnie sobie żartowała, ale trochę prawdy też w tym musiało być.
- Tak, na pewno dopilnujecie żeby świeżak się nie nudził, z tobą na czele. Naprawdę jestem najmłodszy? Przechlapane.
- Każdy kiedyś był tym najmłodszym - wzruszyła ramionami. - Jakoś dałam radę więc i ty sobie poradzisz - uśmiechnęła się szeroko przekrzywiając głowę. - Ruszajmy już - chwyciła jego dłoń i pociągnęła za sobą.
Pobiegli po okrągłych schodach dwa poziomy wyżej.
- Zostaw bieliznę tutaj, wychodzimy tylko w dresach i kurtkach - poinstruowała go kiedy stanęli przy dużej stalowej szafie. W środku wisiało rzeczywiście wiele bardzo grubych kurtek i podobnych spodni na rzepy, co ułatwiało zakładanie i zdejmowanie na szybko. Do tego czapki i szerokie, ciepło wyściełane buty. Bardzo profesjonalny sprzęt dla często przemieniających się Obdarzonych.
Yun wskoczyła za niedużą zasłonę tam się przebrała. Mimo wszystko wstydziła się swojej nagości wobec niego.
Po chwili wyskoczyła otulona w grubą kurtkę.
- Na co czekasz? Ruchy! - ponagliła go.
- Już idę przecież.
Przeszedł za zasłonę zza której wyszła dziewczyna i zaczął się przebierać. Bardzo dobrze mieli tu to wszystko zorganizowane. Zakładając gruby ciuch zastanowił się, czy Yun tak samo jak on kogoś zabiła. Dowie się niedługo. A co jeśli zdążyła już odebrać życie więcej niż jednej osobie? Może okaże się, że jest już kilkukrotnym mordercą? No i jaką mocą dysponuje. Nie wiedział, w jakim stopniu samemu okaże się przydatny. Co prawda potrzebował źródła energii i to go ograniczało, ale pewnie dało się to jakoś obejść. Liczył tylko, że nie będzie najsłabszy.
Przebrał się szybko i wrócił do Yun.
- Jestem gotowy.
- Chodź - machnęła na niego ręką, a sama ruszyła szerokim tym razem korytarzem. Zakończony był stalowymi wrotami. Dziewczyna uchyliła jedno skrzydło i weszli do niedużego przedsionka. Zamknęła je za nimi i dopiero wtedy otwarła kolejne z wrót. Wszystko po to, by oszczędzić to ciepło, które dało radę skumulować w ich kryjówce.
Na zewnątrz panowała oczywiście noc polarna, ale niebo było czyste, więc Księżyc w pełni dawał dużo światła.
- Och, nie jesteśmy sami - wymruczała Yun.
Miała oczywiście rację. W oddali walczyła dwójka Obdarzonych. Trudno było określić ich wielkość, ale na pewno oboje mieli ponad dziesięć metrów. Jeden z nich mogło być w granicach piętnastu.
Mniejszy z nich w pomarańczowym pancerzu skupiał się na defensywie unikając wielkiego ostrza, które dzierżył jego oponent.
[media]http://i.imgur.com/OoLgNcB.jpg[/media]
Drugi o szarym pancerzu przekładał swoją broń z ręki do ręki, obracając nią jakby ta nie była większa od noża.
[media]http://i.imgur.com/xyoqKbG.jpg[/media]
Wreszcie czubek ostrza zarysował pancerz mniejszego z walczących.
Ten się odwrócił i wykonał prosty gest ręką, jakby coś naciskał. Obdarzony z tasakiem nagle runął w śnieg, jakby coś go mocno przygniotło.
- Uch, na to Gherdo nie ma kontry. Gotowy? - zapytała gdy odeszli kilkadziesiąt metrów od wejścia do bazy Mroku. Nie czekając na odpowiedź zrzuciła z siebie kurtkę, wyskoczyła z butów i momentalnie się przemieniła.
[media]http://i.imgur.com/WCpWbkj.jpg[/media]
Miała teraz trochę ponad sześć metrów wzrostu.
- Uch… znacznie lepiej - jej głos dużo się nie zmienił. Był odrobinę wyższy i jakby wzmacniany elektronicznie, ale nadal można było ją po nim poznać.
Z ciekawością przypatrywał się Obdarzonym sparingującym ze sobą. Pewnie go też czeka ciężki trening, ale zawsze z łatwością łapał nowe rzeczy. Co prawda walka to co innego niż wzór matematyczny, ale analiza strategiczna i trzeźwy umysł zawsze się przydawały. W każdym bądź razie jakoś powinien dać radę to przyswoić.
Gdy odeszli już trochę od bazy i Yun dała mu znak do przemiany White przytaknął i znowu powtórzył czynność po dziewczynie. Przez bardzo krótką chwilę mógł poczuć, jakby zamarzał żywcem, ale chwilę później był już przemieniony. Dobrze się poczuł mogąc znowu stanąć w tej potężnej zbroi, tym bardziej w takich nieprzyjaznych człowiekowi warunkach, które teraz nie robiły na nim żadnego wrażenia.
- Trudno się nie zgodzić.
 
Kolejny jest offline  
Stary 12-03-2017, 23:47   #69
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Ocean Arktyczny, okolice koła podbiegunowego, baza Mroku, 7 stycznia 2017 roku, 21.29 czasu lokalnego
Widząc nowych Obdarzonych, walcząca dwójka olbrzymów przerwała swój sparing. A dokładniej ten w pomarańczowym pancerzu przestał używać swojej mocy i pozwolił wstać drugiemu.
Nie minęła chwila, gdy przekomarzając się, podeszli do Yun i Elliota.
- W normalnej walce nie miałabyś tyle czasu na ustawienie tego twojego pola grawitacyjnego - mruknął większy z tej dwójki
- Wymówki wymówki - zaśmiał się ten pomarańczowy, tudzież ta pomarańczowa jak mógł wywnioskować po tonie głosu, który brzmiał wyjątkowo ludzko. - Leżałeś trzeci raz z rzędu, wstyd trochę, co?
- Jeszcze chwila takich docinek, a po następnym sparingu będę się zastanawiał, którą z twoich mocek sobie zachować - odciął się.
- Oczywiście, zrobić ci może tabelkę w Excelu, żebyś miał łatwiej? - w żaden sposób pomarańczowa Obdarzona nie przejęła się tą groźbą. - Patrz, to chyba ten nowy. Yun, dziwi mnie twój wybór miejsca na pierwszą randkę.
- Cóż, liczyłam na to, że będziesz moją przyzwoitką Azza - dziewczyna bez chwili zwłoki odbiła złośliwość.
- Heh - srebrna piątka parsknął.
- Nie rżyj Gherdo - Azza strzeliła towarzysza pięścią pod bok, ale oprócz zgrzytu trącej o siebie stali nie przyniosło to innego efektu. - Bierzemy młodego i robimy kocówę.
- Racja - Ghredo przestał się śmiać i wyprostował.
- Przepraszam Elliot, ale to dla twojego dobra. Lepiej oni niż inni… - Yun wyjaśniła na szybko Anglikowi i zaraz po tych słowach odskoczyła od niego na kilkanaście metrów.
W ułamku sekundy później wokół niego pojawił się czarny okrąg i nagle potworna siła przygniotła go do lodu. Ledwo mógł poruszyć choćby palcami. Jego ciało ważyło kilkanaście razy więcej niż zwykle.
- Nie przesadź, nie chcemy żeby mu mózg uszami wypłynął - mruknął Gherdo.
- Spokojnie, nie robię tego pierwszy raz - zaśmiała się Azza spoglądając w kierunku Yun. - Dobra gagatku, witamy w Mroku! - krzyknęła i rozpoczęła godzinę znęcania się nad bezbronnym w tej chwili Whitem.

Grecja, Psari, 18 stycznia 2017 roku, 16.44 czasu lokalnego
Granatowa smuga spowolniła, prawie zatrzymując się na kilka centymetrów przed piersią Theo. Jednak po raptem trzech sekundach ponownie ruszyła i uderzyła go w pierś.
Obdarzony nie był w stanie dłużej utrzymać swojej mocy. Wiedział jak to się robi, ale w tym momencie był to zbyt duży wysiłek. Po raz kolejny poczuł jak osuwa się w otchłań.
Wielka rzeka dawała życie i setki tysięcy ludzi radowało się z okazji corocznego święta. Stali we dwójkę na szczycie pałacu, spoglądając na poddanych. To był ich ostatni wspólny dzień. Choć kochał ją całym sercem, wiedział, że musi pozwolić jej odejść. Dla tego dnia ją znalazł i wychował. Dla tego dnia przelali krew, zapobiegając przyszłej wojnie.
Jedynie ich miłość nie była częścią jego planu.
Spojrzeli sobie po raz ostatni w oczy. Kobieta złożyła pocałunek na jego ustach po czym uniosła się w powietrze i przemieniła by dokonać swego przeznaczenia.

[media]http://i.imgur.com/zr9WgV0.jpg[/media]

- Wszystko w porządku? - z wizji wyrwał go głos oficera SPdO. Tym razem Obdarzony nie stracił przytomności, jedynie odpłynął na kilka chwil. Wokół niewiele się zmieniło. Płonęły nadal dwa samochody, jakieś dziecko głośno płakało. Z oddali dobiegał odgłos strażackich syren. Pod jego nogami leżały zwłoki przeciwnika z prawie oderwaną głową, która zwisała jedynie na skórze.

Węgry, Budapeszt, port Liszt Ferenc 8 stycznia 2017 roku, 00.20 czasu lokalnego
Samolot powoli kołował pod rękaw terminala. Na pas startowy, świecąc przy tym jak choinka na Boże Narodzenie, wyjeżdżał ciężki sprzęt służb utrzymania lotniska. Padający śnieg był bardzo intensywny, ich samolot musiał zatoczyć dwa kręgi nad miastem nim dostali pozwolenie na lądowanie.
Było zdecydowanie zimniej niż w Londynie czy choćby Chicago, lecz nadal cieplej niż w Kanadzie.
Nie miała ze sobą żadnego większego bagażu, sprzęt odebrany od Leigong Kalipso trzymała pod ręką. Ominęła punkt odbioru bagażu rejestrowanego i chwilę później była w hali głównej terminalu.
Zatrzymała się na chwilę i odetchnęła. Planowo powinna być dokładnie w tym miejscu ponad osiem dni temu. W tym czasie wydarzyło się tak wiele, że tamten dzień, gdy zlatywała z K2 kończąc swój trening wydawał się wręcz prehistorią.
W ciągu tych ośmiu dni stoczyła dwie ciężkie walki, w czasie których zdobyła komplet mocy i zmierzyła się z owianym mroczną legendą, jednym z najpotężniejszych członków Mroku, a chwilę później prawie zginęła podczas porwania samolotu…Awans na kogoś kto zarządza Obdarzonymi na całą Europę był dopełnieniem “ciekawego” początku nowego roku.
Atrakcji starczyło na cały rok, a to był raptem tydzień.
Ale to było już za nią. Przed nią, trzymając w ręku parasol, stał jej tata.
- Witaj w domu córuś! - uśmiechnął się ciepło.
Przed Eriką był wreszcie zasłużony urlop.

Pakistan, szczyt K2, baza Światła
Podróż, która zajęła im kilkanaście godzin nie należała do najprzyjemniejszych. Najpierw ponowne przemieszczanie się pod ziemią, chwila odpoczynku na jakimś wypizdowie gdzie nawet psom dupami się szczekać nie chciało i na koniec wspinaczka.
Rosjanin rozkazał się jej przemienić i razem rozpoczęli wejście na wielki szczyt. Nie miała większego wyjścia. Po pierwsze godząc się na jego propozycję obiecała współpracę, a po drugie ten olbrzym mógł ją zmiażdżyć w kilka sekund. To nie był jej poziom. W każdym razie jeszcze nie teraz.
K2 słynęła z tego, że nigdy nie została zdobyta zimą. Próbowało wielu i istotna ich część zakończyła swój żywot na wiecznej zmarzlinie tej góry. Dotyczyło to wszak zwykłych ludzi.
Inge szybko zdobywała kolejne setki metrów. Chwilowy problem napotkała przy gładkiej ścianie.
Rosjanin po prostu stanął na półce skalnej, a ta przesunęła się w górę jak nie przymierzając winda. Nie zamierzał przy tym czekać na nią, ani tym bardziej w żaden sposób ułatwić jej podróż. Musiała więc strzelać plazmą, by wypalać dziury, w które mogła włożyć dłonie i później stopy. Było to skuteczne rozwiązanie, ale bardzo mozolne. Wejście na tą ponad dwustumetrową ścianę zajęło jej prawie godzinę.
Mogła sobie tylko wyobrażać, jak bardzo karkołomny wyczyn to był jeśli podejmował się tego zwykły człowiek. Inge nie zważała na temperaturę, wiatr, ciśnienie, a przede wszystkim niską zawartość powietrza w atmosferze na wysokości prawie ośmiu tysięcy metrów
- Brawo - pochwalił ją Wołodia wyciągając rękę w jej kierunku. Niewiele brakowało, a mogłaby się schować w jego dłoni. Dwadzieścia metrów wzrostu robiło swoje.
- Jesteśmy na miejscu - podciągnął ją i stanęła obok niego. Dopiero teraz mogła zobaczyć instalacje, do których zmierzali.
[media]http://orig04.deviantart.net/2528/f/2016/355/b/4/artificial_glacier_lr_final_by_shue13-dasd7yx.jpg[/media]
- Tędy - ruszył pierwszy. Kilkanaście metrów dalej była platforma, na której oboje stanęli. Nie minęła minuta, a podłoże lekko się zatrzęsło i zaczęli powoli zjeżdżać w głąb kompleksu.
Znaleźli się na skraju wielkiej hali, w której swobodnie mogłoby się czuć na raz nawet kilku takich olbrzymów jak Rosjanin.
Nie zauważyła w tym momencie innych Obdarzonych, w każdym razie nie w postaci zbroi. Zbliżyła się do nich dwójka ludzi, salutując w kierunku Wołodii.
- Spocznij - Rusek machnął ręką.
- Nie mieliśmy informacji o twoim przybyciu i o twoim gościu - zwrócił się do niego starszy stopniem oficer.
- Nowy Obdarzony, procedura 2A. Dajcie dwa komplety ubrań i powiadomcie Whistlera, że chcę z nim rozmawiać.
- Szef na wyjeździe. Wraca dopiero za tydzień - odparł mężczyzna. Drugi z nich szybkim krokiem odszedł na chwilę, by zniknąć w jednym z korytarzy i po chwili wrócić z dwoma torbami.
- Wróć do ludzkiej postaci postaci i się ubierz - Wołodia zwrócił się do Szwedki. - Zaprowadzą cię do tymczasowej kwatery. Odpocznij, później jeszcze porozmawiamy.

Polska, Wołomin, 13 lutego 2017 roku, 23.03 czasu lokalnego
Zaraz po następnym z błysków Maćka, Obdarzona pobiegła między drzewa i stojące tam dwa pancerne samochody. Wbiła rękę przez szybę jednego z nich i wyrwała kierownicę. Po drodze przydepnęła funkcjonariusza, który stanął jej na drodze, miażdżąc mu klatkę piersiową.
Maciek był tuż za nią. W spokoju przedarli się na ulicę, ale wtedy nad ich głowami przeleciały dwa pociski. Jakiejkolwiek broni SPdO używało, była ona w stanie poważnie zranić Obdarzonego.
Uciekali przez chwilę ulicą, sadząc długie susy. Za ich plecami rozległy się syreny i rozbłysły światła ruszających w pościg samochodów.
- W las! - krzyknęła kobieta i skoczyła tam jako pierwsza, a Lisu był tuż za nią.
Na szczęście drzewa nie rosły na tyle gęsto, żeby był problem się przez nie przedrzeć, ale też nie było szans wjechać tam samochodem. Zostawiali wszak wyraźne ślady za sobą.
- Rzeka. Musimy przebić się do rzeki i tam przemienić. Inaczej cały czas będziemy mieli ich na ogonie!

Chile, Santiago, 10 stycznia 2017 roku, 22.03 czasu lokalnego
Wieczór przyszedł bardzo szybko. Co nie było dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że Jack całe popołudnie przeleżała w łóżku. Zapadająca powoli noc jednak w niczym nie przeszkadzała. Dodawała jedynie uroku miastu, po którym kobieta spacerowała.
[media]http://blog.ailolalatino.com/wp-content/uploads/2012/11/Santi.jpg[/media]
Pomimo tego, że był to wtorek, miasto nie zasypiało. Kluby były otwarte i choć nie były wypełnione po brzegi jak to zapewne bywało w weekendy, to nadal spore grupki ludzi w różnym wieku spędzało tam czas, licząc się z możliwością zarwania nocy.
Zdecydowanie czuć było w powietrzu pozytywny klimat.
Skierowała wreszcie swoje kroki do knajpy “U Zamorano”, położonej praktycznie kilkadziesiąt metrów od hotelu i lokalnego oddziału SPdO.
Ekipa Jose lub Javiera już tam siedziała. Mężczyzna, z którym spędziła noc wstał na jej widok, podszedł do niej i ucałował ją w policzek. Chwycił ją za rękę i poprowadził do ich stolika. Od razu dostała tequilę, ktoś podsunął jej salaterkę z skrojonymi w ćwiartki limonkami.
Impreza potoczyła się dalej, zupełnie naturalnie wchłaniając Jack.
Poruszane były różne tematy, na szczęście bardzo ogólne, przez co łatwo można było w rozmowach uczestniczyć. Javier, bo tak się okazało ma na imię, tłumaczył jej na bieżąco, gdy temat schodził na jakiś personalny temat kogoś z nich.
Po godzinie Javier wstał i pociągnął Jack za sobą.
- Przejdźmy się, chciałbym ci coś pokazać. - wyjaśnił ze swoim ciepłym uśmiechem na twarzy.
Dove była już po kilku kolejkach, więc nie oponowała zbyt mocno. Trzymając się za ręce jak para nastolatków przeszli się w rozświetlonymi ulicami. Było ciepło, temperatura oscylowała w okolicach dwudziestu trzech stopni celsjusza.
Dotarli wreszcie na szeroki plac, gdzie zebrało się dużo osób, w tym wiele obejmujących się par.
Już miała zapytać, na co czekają, gdy prawie spod ich stóp wystrzeliły w górę fontanny wody.
[media]http://static.thecitypictures.net/cache/1890x1920-3/night-fountain-show-at-plaza-de-la-aviacion-santiago-de-chile.jpg[/media]
Kaskady wody co chwilę zmieniały kierunek tworząc razem z migotającymi światłami niesamowity pokaz.
W trakcie tego Javier stanął za jej plecami i objął ją, zanurzając twarz w burzy jej rudych włosów.
- Wiem, że jesteś tutaj tylko w sprawach służbowych, ale oddam wszystko za każdą sekundę spędzoną w twoich ramionach - wyszeptał jej do ucha. - Zostań tu ze mną… Albo zabierz mnie ze sobą tam gdzie się udasz. Podążę za tobą na koniec świata…

Ocean Arktyczny, okolice koła podbiegunowego, baza Mroku, 14 luty 2017 roku, 13.18. czasu lokalnego
- I on wraca zza zaplecza i mówi: Będą na czwartek.
Zebrani w jadalni ryknęli śmiechem. Żart Durandala o gościu wychodzącym po dwudziestu latach z więzienia mężczyźnie, który postanowił odebrać od szewca buty, które zostawił jeszcze przed trafieniem do kicia miał bardzo długą brodę, ale atmosfera była tak dobra, że najgorsze z sucharów spotykała salwa śmiechu.
Elliot siedział przy stole razem z Yun, oraz Azzą i Gherdo, którzy okazali się pierwszymi czarnoskórymi Obdarzonymi jakich widział. Jak się wcześniej nad tym zastanowił, to wśród Światła było wiele różnych ras, ale nie widział nigdy nikogo o afrykańskim, bądź afro-amerykańskim pochodzeniu.
W każdym razie, choć Azza miała strasznie cięty język, a Gherdo patrzył na wszystko wokół z dozą lekceważenia, to dobrze się z nimi współpracowało.
Kocówka okazała się jedynie ostrym wstępem do dalszych treningów. Nikt na sparingach go nie oszczędzał. Azza co chwilę wgniatała go w ziemię, a Gherdo nigdy nie powstrzymywał się z ciosem swojego tasaka. Kilkakrotnie White ledwo dawał radę się dowlec do swojego pokoju. Z drugiej strony od niego też nie oczekiwano, by się oszczędzał. Raz po sparingu widział jak Azza przykłada śnieg do obitego biodra, gdzie ją kopnął po uprzednim naładowaniu się prądem. I choć parsknęła na niego, “to kurwa bolało!” to w rzeczywistości nie miała o to pretensji. Pełen profesjonalizm.
Po niecałym miesiącu takiej ostrej jazdy widział zdecydowaną różnicę. By się bronić musiał rozwijać swoje moce i odkrywać ich nowe zastosowania. Najważniejszym było to, że mógł jeśli dostatecznie się skupił, pobierać energię kinetyczą od uderzeń w swój pancerz. Wiązało się to oczywiście z przyjęciem ciosu, ale jednocześnie jego siła stopniowo rosła. W ten sposób, kilka dni wcześniej zdołał się podnieść znajdując się pod wpływem pola grawitacyjnego Azzy.
Co prawda Obdarzona zwiększyła wtedy siłę swojej mocy dwukrotnie ponownie powalając Elliota, jednak jego postęp był widoczny.
Najważniejsza różnica pomiędzy Światłem a Mrokiem dotyczyła jednak czegoś innego. O ile w Świetle obchodzono się z nim wręcz jak z jajkiem, czy drogo opłacanym pacjentem, to tutaj nie miał żadnej taryfy ulgowej. Musiał sprzątać, czy zajmować się innymi obowiązkami jak pozostali. W skrócie traktowali go jak równego im… jak dorosłego. Oprócz kilku żartów, nikt nie traktował jego wieku jako wymówki, bądź powodu by go jakoś ograniczać.
- Impreza? Beze mnie? - w jadalni rozległ się nagle kobiecy głos. Wszyscy jak jeden odwrócili się w tamtą stronę.
W drzwiach stała niewysoka kobieta, w samych dżinsach i koszuli narzuconej na goły tors.
[media]http://www.speakerscorner.me/wp-content/uploads/2016/06/emily16.jpg[/media]
- Cześć Ignil… - powiedział Gherdo, a pozostali jedynie coś wymruczeli pod nosem.
- Hej Yun! - ta nie zwróciła uwagę na czarnoskórego mężczyznę i od razu ruszyła do Yun. - To ten twój nowy chłopak? - przekrzywiła głowę patrząc na Elliota. - Milutki! - zapiszczała. - Wezmę go sobie dzisiaj na wieczór, co? Niech też ma coś od życia - wyszczerzyła się pożerając White’a wzrokiem.
- Ekhm, nie miałaś zameldować się u Mazzentropa? - wtrącił się Durandal.
- Niech Malcky poczeka. Nie uwierzę, że tak bardzo się za mną stęsknił - potrząsnęła głową.
- Jak uważasz. Wspominał wszak coś o wytestowaniu twoich zdolności… - Duran pociągnął temat.
Ignil nagle uśmiech zamarł na twarzy
- Już tam biegnę! - odwróciła się na pięcie i wybiegła z kuchni.
Wszyscy odetchnęli z widoczną ulgą.
- Wiesz… - Azza zwróciła się do White’a. - O Obdarzonych z ciemnymi kryształami krąży wiele stereotypów, że są szaleni, chcą zabijać, nie można na nich polegać, et cetera… To oczywiście brednie, jednak w przypadku Ignil…
- W jej przypadku się sprawdzają - Yun dodała poważnie. - Uważaj na nią.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 20-03-2017, 21:45   #70
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vmV8niW5GXs[/MEDIA]

Czy wszystko było w porządku? Tak i równocześnie nie. Był solidnie obity, ale w końcu wygrał walkę z obcym Obdarzonym i to jak przypuszczał bez większych strat w ludności. Z drugiej strony... Teraz poczuł się niezwykle samotny. Coś o czym nie myślał wcześniej, dopóki ta... wizja go nie nawiedziła. Jeśli jego podejrzenia były prawdą i faktycznie był jednym z pierwszych Obdarzonych to był skazany na życie pełne samotności. W końcu wszyscy umierają. Poza nim. Choć z drugiej strony mógł robić rzeczy jakie innym się nie śniły, mógł zostać bogiem, mógł dowolnie kreować rzeczywistość, mógł tworzyć przyszłość. Z odpowiednim zestawem mocy oczywiście. Czy przez te lata właśnie do tego dążył? Do najwyższej władzy?

Westchnął lekko i wrócił do rzeczywistości. Zogniskował wzrok na funkcjonariuszu SPdO.
- Jestem ranny na plecach po jego szponie, rana pewnie jest dość głęboka. Do tego brzuch. - wskazał swoje mięśnie, teraz odarte ze skóry i o kolorze średnio wypieczonego befsztyku. - Jakieś straty w cywilach? - dopytał i usiadł ciężko na ziemi. Był tak bardzo zmęczony, a nawet nie zaczął najgorszej części dnia. Tłumaczenia się z całego zajścia i roztrząsania skąd wrogi Obdarzony wiedział gdzie go znaleźć. Spowolnił swój oddech, za czym podążyło spowolnienie akcji serca. Przygotowywał się psychicznie do powrotu do ludzkiej postaci. Było w tej czynności coś… Schematycznego, a przez to uspokajającego. Jakby robił to już wcześniej po ciężkich walkach.
- Jeszcze nie wiem, mam nadzieję że nie - rozejrzał się po okolicy. - Zaraz będzie tu lekarz.
- Dobrze. I przykro mi z powodu pana kolegów. Powinienem był to rozegrać inaczej.
Mężczyzna zacisnął mocno szczękę, ale tylko na chwilę.
- Nie teraz na to pora - był profesjonalistą w pełni tego słowa znaczeniu. - Musimy pana stąd zabrać i opatrzyć. Chwila.
Odwrócił się na pięcie i pobiegł w kierunku strażaków, policjantów zabezpieczających teren. Musieli się upewnić, że nie ma zagrożenia, póki nie wpuszczą do akcji strażaków i medyków.

Przez najbliższe kilka minut działo się kilka rzeczy. Po pierwsze służby ratunkowe wzięły się solidnie za ratowanie. A raczej chodzenie od domu do domu i zapewnianie wszystkim potrzebującym opieki. Pierwszą karetką odjechał czarny worek w który zapakowane było ciało pechowego funkcjonariusza SPdO. O tyle o ile korpus i kończyny były na miejscu, to samą głowę wrzucono w kilku kawałkach.


W tym samym czasie strażacy wyważali drzwi na piętrze zdewastowanego sklepu. Po dwóch minutach solidnego tłuczenia udało się oswobodzić skrytego za nimi mężczyznę który właśnie stracił dobytek swojego życia. Miał pustą twarz gdy sprowadzano go na dół. Gdy zobaczył Theodora zaczął przeklinać po grecku i obwiniać jego, oraz innych Obdarzonych za całe zło tego świata i łatwo było go zrozumieć.

W końcu do Złotego zbliżył się lekarz, wraz z dwoma ratownikami i gotowymi noszami.
- Dzień dobry, Nicolaus Eliades, lekarz ze specjalizacją w opiece nad Obdarzonymi, będę się panem opiekował.
- Theodor. - przedstawił się krótko Obdarzony - Mam sporą dziurę w plecach i spaloną klatkę piersiową, będę potrzebował znieczulenia jak tylko się przemienię. Najlepiej coś wziewnego, Sevofluran byłby idealny, albo coś z tej samej grupy leków, ewentualnie ketamina. Morfiny starałbym się uniknąć, nie lubię skutków ubocznych. Ale pan to wie. Przepraszam.
- Nic nie szkodzi. Proszę połóż się płasko obok noszy. Dobrze, teraz się przemień. Jesteś lekarzem? - zagaił Nicolaus, gdy Theo wykonywał jego polecenia.
- Nie wiem. - odparł uczciwie Obdarzony i przemienił się z powrotem do ludzkiej postaci. Ból uderzył w niego z siłą młota pneumatycznego, niemal pozbawiając go przytomności. Ratownicy wiedzieli co robią, bo momentalnie przenieśli go na nosze i chwilę potem był już w karetce. Lekarz przystawił maskę do jego twarzy, a jeden z ratowników wyciągnął bandaże, podczas gdy drugi zabrał się za wykonywanie wkłucia żylnego.
- Oddychaj swobodnie. Zaraz przestanie boleć. - powiedział lekarz. Już po pierwszych dwóch oddechach Obdarzonemu zrobiło się wyjątkowo lekko, a chwilę później zaczął odpływać.
Ostatnią rzeczą jaką Theo zapamiętał nim stracił przytomność był moment ruszenia i wyjące syreny. Do tej należącej do karetki dołączyły się inne. Chyba policyjne i wojskowe. Musiał jechać w konwoju.


Gdy otworzył oczy leżał w szpitalnym łóżku, w sali w której oprócz niego nikogo nie było. Spróbował się podciągnąć ku górze, co natychmiast przerodziło się w stęknięcie. Nawet tak mały wysiłek był bolesny, ale nie powalający. Widocznie wciąż był na znieczuleniu, albo rany nie były tak poważne. Ostrożnie sięgnął ku klatce piersiowej, potem ku swoim plecom i z satysfakcją zauważył że został profesjonalnie opatrzony. W pokoju poza aparaturą medyczną, kamerą ochrony w rogu pokoju, jednym stołkiem i kilkoma szafkami które zapewne były domem różnych medycznych narzędzi nie było żadnych mebli, nie było również żadnych okien na których podstawie mógłby wnioskować jaka jest pora dnia.
Szybko rzucił okiem na ekran do którego był podłączony. Ciśnienie 100/70, lekko obniżone, czemu nie powinien się specjalnie dziwić. Stracił dużo krwi. Do tego lekka tachykardia, również efekt utraty krwi i saturacja w normie. Był pewien że gdyby się osłuchał to miałby objawy krążenia hiperkinetycznego. W zasadzie mógł sobie pogratulować doskonałej odpowiedzi organizmu na uraz, w szczególności biorąc pod uwagę jego wiek, nawet nie będzie potrzebował zbyt dużo odpoczynku przed kolejną przemianą.
Służba zdrowia zaopatrzyła go w nowy wenflon, do którego podłączona była klasyczna kroplówka z glukozą i najzwyczajniejszą w świece solą kuchenną. Był akurat w połowie worka i na niezbyt szybkim przepływie mógł więc wnioskować że nie leżał dłużej jak dwie, może trzy godziny. Zakładając oczywiście że był to pierwszy worek. Dość długo jak na znieczulenie które dostał, widocznie musieli go w międzyczasie czymś jeszcze szprycować żeby podtrzymać anestezję.
Drzwi do pomieszczenia były zamknięte, ale z szpary pod nimi sączyło się typowe dla szpitali, jarzeniowe światło. Gdy zwrócił na to uwagę ktoś nacisnął klamkę po drugiej stronie i wszedł do pokoju.

Był nim młody mężczyzna, ubrany po cywilnemu.
[media]http://i.imgur.com/7tQWGeh.jpg[/media]

- Samuel Booth, kod operacyjny Venom, należę do Światła, oddział europejski - miał bardzo poważny ton głosu. - Czy czuje się pan na siłach, by ze mną porozmawiać? - zapytał uprzejmie.
Theo podciągnął się tak, aby być wzrokiem bliżej poziomu drugiego mężczyzny.
- Oczywiście, na tyle na ile tylko pozwoli mi anestezja.
- Lekarze wydali mi zgodę - wyciągnął papier. Widać z powagą podchodził do wszystkich procedur. - W takim razie pozwoli pan, że streszczę raport, który otrzymałem przed spotkaniem z panem. - z kieszeni wyciągnął smartfona, odchrząknął i zaczął czytać. - 18 stycznia o godzinie 15.01 zadzwonił pan do centrali światła w Brukseli i po rozmowie z Vincentem Boyardem zgodził się pan zaczekać na eskortę lokalnego oddziału SPdO. Po ich przybyciu udaliście się w kierunku Aten by o godzinie 15.30 zostać zaatakowanym przez niezarejestrowanego Obdarzonego. Po kilkuminutowej walce, zabił pan oponenta. Wyczekał pan z zmianą do przybycia lekarzy, którzy wprowadzili pana w farmakologiczny sen. Czy wszystko się zgadza?
- Nie jestem absolutnie pewien czy godziny się dokładnie zgadzają, ale w gruncie rzeczy tak, tak wyglądała sytuacja. Można jeszcze dodać że poprosiłem o zastosowanie znieczulenia ogólnego, a lekarz który był na miejscu wyraził na to zgodę.
- W porządku. Z raportu wynika także, że powodem pana kontaktu z Brukselą była prośba o pomoc w wydobyciu pańskich rzeczy z dna jeziora Stymfalijskiego. Wspomina pan także o amnezji, która pana dotknęła. Musimy rozjaśnić tą sprawę. Jakie fragmenty pana przeszłości pan zapomniał?

Theo zaśmiał się lekko, co przeszło niemal natychmiast w bolesny kaszel.
- Wszystko co się działo przed pierwszym stycznia bieżącego roku. Wiem, brzmi to jakbym się czymś przyćpał, ale tak wygląda sytuacja. Nie mam zielonego pojęcia gdzie się urodziłem, jak wyglądali moi rodzice, czy ich w ogóle miałem, czy mam jakikolwiek dom, mieszkanie, kogoś bliskiego, czy cokolwiek innego. - wyjaśnił z nieco gorzką miną - Mam czasami przebłyski, w różnych miejscach. Tam nad jeziorem, miałem uczucie że coś tam jest, coś co należy do mnie. Jak... Zabiłem tego Obdarzonego na drodze do Aten... Na moment odpłynąłem. Zobaczyłem kobietę, która czuję że była moją żoną i w mojej głowie pojawiła się informacja że to było dawno i że już nie żyje.

- Hmm... A co pan robił w Stymfalii? Tam się pan przebudził po tej amnezji? - dopytał.
- Nie, przebudziłem się w Arabii Saudyjskiej, do Stymfalii trafiłem po wcześniejszej... wizji.
- Wizji... - zanotował coś na smartfonie. - To one pana skierowały tutaj? Nie umawiał się pan z nikim?
- Nie, z nikim się nie umawiałem. - potwierdził.
- Mhm. Jakie ma pan moce? Która z nich jest bazową?

- Pewnie już zdążyliście obejrzeć mój kryształ? - spytał Theo szukając potwierdzenia w oczach wypytującego go Obdarzonego - Moją podstawową mocą jest kontrola własnego metabolizmu. Jest to moc nieparzysta. Pozwala mi na dowolne przyspieszenie, bądź spowolnienie wszystkich czynności życiowych. - skłamał gładko - Kolejną mocą jest tworzenie tuneli aerodynamicznych, zdobyłem ją w drodze z Arabii Saudyjskiej do Grecji, od Obdarzonego który mnie zaatakował. Od tego z tutaj... - Theo zamyślił się - Wziąłem bodajże karabin strzelający plazmą. Musiałbym się przemienić żeby mieć pewność.

- Dziękuję za szczerą odpowiedź, zanotowałem. Określił pan swoją moc bazową jako... nieparzystą? Co ma pan na myśli? - zwrócił uwagę na to określenie.
- To znaczy że jestem jedyną osobą z taką mocą. Tak jak ma pan dwoje Obdarzonych władających np. ogniem, czy dwoje Obdarzonych będących wstanie tworzyć tarcze, tak jestem jedyną osobą z kontrolą metabolizmu. - wyjaśnił - Jest to związane poniekąd z moim kryształem. Wszyscy... Bezbarwni mają nieparzyste moce podstawowe.

Przez chwilę milczał wpatrując się w niego.
- Dziękuję za to spostrzeżenie - odparł, ale jego uprzejmy ton głosu był odrobinę sztuczny. Pewnie nie uwierzył Theo i miał go za megalomana. - Na razie to z mojej strony tyle. Jak pan dojdzie do siebie spotka się z panem wyższa szarża. Z racji tego, że widnieje pan jako niezarejestrowany Obdarzony, musi pan pozostać w trybie zatrzymania. Mam nadzieję, że jest to dla pana zrozumiałe?
- W pełni to rozumiem, zapewne jest to standardowa procedura. - Theo westchnął - Jeśli nie byłoby to problemem, czy mógłbym prosić o coś do czytania? Wolałbym się czymś zająć w międzyczasie.

- Jak najbardziej. Jakie tytuły pana interesują?
- Hmmm, ciężko mi coś wybrać. Może zbiór mitów Greckich i Summeryjskich, jakieś opracowanie na temat Teotihuacan, Atlantydę Benoita i Krytias Platona?
- Uch... Postaram się dostarczyć każdy z tych tytułów - zapisał je sobie, widać pierwszy raz słyszał o większości z nich. - To wszystko na dzisiaj - wstał. - Życzę miłego wypoczynku.
- Do zobaczenia. - odparł Theo i zamknął oczy. Rozmowa go bardzo zmęczyła.

***

Gdy znowu się obudził worek z kroplówką został wymieniony na nowy. Co oznaczało że spał przynajmniej dwie godziny, ale równie dobrze mógł minąć cały dzień. Brak zegarka w pomieszczeniu powoli zaczynał go irytować. Będzie musiał o niego poprosić gdy pan Booth będzie chciał przeprowadzić kolejną rozmowę. Z sporą dozą satysfakcji zauważył natomiast stertę książek w nogach łóżka. Wszystkie zdawały się lśnić świeżością, niemal jakby zostały zdjęte przed chwilą z półek księgarni. Zresztą pewnie tak było. Pierwsze otworzył Mity Greckie, ale z zawodem zauważył że było to dzieło współczesne, tłumaczone z oryginału na nowogrekę, a potem na angielski, przez co traciło sporo niuansów. Tak samo wyglądała sytuacja z mitami Sumeryskim i dialogiem Platona. Powinien był sprecyzować że chciał oryginały.
Lekko zniechęcony odłożył książki na bok i zastanowił się nad swoją obecną sytuacją. Światło wcześniej nie miało go w swoich rejestrach i była to bardzo zła informacja. Liczył na uzyskanie natychmiastowych odpowiedzi, zamiast tego wpakował się w tryby machiny której jedynym celem było kontrolowanie Obdarzonych. I miał wrażenie że będzie traktowany jeszcze gorzej niż osoba z ciemnym Kryształem. W końcu po ciemnych można było spodziewać się określonych zachowań, co ułatwiało kontrolowanie ich. On ze swoim “Bezbarwnym”, jak lubił nazywać w myślach kryształy bez odcienia, był dziką kartą, po której nie mogli się spodziewać żadnych typowych zachowań. Do tego dochodził fakt jego… wieku. Był niemal pewien że Booth już teraz traktuje go bez mała jak szaleńca, albo megalomana, a stąd była bardzo krótka droga do wizyty w szpitalu psychiatrycznym, albo co gorsza zamknięcie go w jakimś mało przyjemnym więzieniu dla Obdarzonych. Był niemal pewien że Światło dysponuje czymś takim.
Kolejnym problemem byli oponenci którzy co chwila go atakowali. Tak naprawdę widział tylko dwa logiczne wyjaśnienia tej sytuacji. Pierwsza była taka że Massashi ich na niego nasłał, czy to w celu przejęcia jego mocy, czy wręcz przeciwnie zwiększenia siły którą dysponował. W końcu poza nim nikt nie wiedział gdzie i jak podróżuje Theo… Poza nim samym oczywiście.
Druga opcja sprowadzała się właśnie do tego, Theo sam ich poinformował gdzie go znaleźć, w celu szybkiego odtworzenia swoich mocy po “odmłodzeniu” się i miało to ręce i nogi. Do tego sformułowania których używali by go zmotywować do walki... Były bardzo precyzyjne, jakby ktoś ich poinformował co mają mówić. Tylko skąd wiedziałby gdzie będzie w przyszłości? Czy zaprojektował swoje ruchy tak dalece w przód że poruszał się teraz na ścieżce prowadzącej bezpośrednio do odzyskania pamięci? Czy jego moc, jego władza nad Czasem pozwalała zajrzeć w przyszłość? Będzie musiał to sprawdzić następnym razem jak się przemieni.
Na chwilę obecną odsunął te myśli na bok. Wróci do tego jak zdobędzie więcej informacji, teraz powinien zajrzeć do przyniesionych mu książek. Otworzył Krytias Platona i niemal nie patrząc na strony zaczął mruczeć pod nosem jego treść w czystej starogrece.
 
Zaalaos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172