-
Kawka, tak. - Odpowiedziała nowoprzybyłemu
Pężyrka, biorąc do ręki kubek. Nieco parzył w palce, ale już dawno nauczyła się ignorować takie niewygody.
-
Dziękujemy pięknie panie Cieciółka - krasnoludka przypomniała sobie o dobrych manierach. - Jestem Pężyrka, a ten mężczyzna to pan
Gaspard - przedstawiła siebie oraz towarzysza.
Rzeczony Gaspard zaś wyglądał, mimo wszystkich okoliczności, po prostu lepiej. Jakby odzyskanie butów i reszty jego dobytku miało znaczący wpływ na jego psychikę. Co w sumie mogło być najzwyczajniejszą i najoczywistszą prawdą. Wiadome było, że jak człowiek miał cokolwiek swojego, to lepiej mu było. Pęzyrka osobiście bardzo nie lubiła nie mieć niczego swojego i polegać na dobroci innych. Lepiej mieć, niż nie mieć, choćby miały to być własne buty. Bo te, nie dość, że zazwyczaj drogie, to zdarzało się, że w trasie i niełatwe do kupienia.
Krasnoludka sapnęła z satysfakcją.
-
Dobra kawusia - dodała. Choć w sumie nie wiedziała, jak kawa powinna smakować, ta była… nieco smolista, ale chyba gnolle inaczej nie umiały. Trochę kojarzył się jej ten smak z domem. -
A ten o tu - wskazała palcem na nieprzytomnego mnicha -
to kto to jest?
-
A nie wiem - wzruszył ramionami gnoll. -
Przytargali go z farmy, razem z wami. Nieprzytomny. Pani Hoe go opatrzyła, ale wciąż się nie obudził.
-
Wygląda jak canard l'orange - Ucieszył się Gaspard. Jak słusznie podejrzewała krasnoludka, od chwili obudzenia, nawet pomimo względnego niewyspania, tryskał humorem. Na tyle, że czerpał radość nawet z niezbyt kunsztownych gierek słownych mających genezę w ludożerczych wybrykach Miętosiów. Przyjął zatem z uśmiechem kawę i ostrożnie zdmuchnął unoszącą się nad nią parę.
-
Farma mówisz… - Zwrócił się do gnolla. -
Jasne Teobald, jak trzeba, to pomogę wam nawet rozkręcić wszystkie te budy… Nie, żebyście częściowo już tego nie zrobili. - Zażartował przypominając sobie stan szopy z której wyciągnięto nieprzytomnego mnicha. -
W tej chwili jestem bezrobotny i mam wobec całego tutejszego towarzystwa spory dług, zatem z chęcią co nieco odpracuję. - Wyciągnął się z rozkoszą, łapiąc promienie słońca i ziewając. -
A i skoro o długach mowa, to, moja droga Pężyrko, proś o co chcesz. Na zachętę pozwól że zwrócę nóż. - Podał krasnoludce pożyczone tuż przed walką ostrze i klepnął ręką w ziemię, dając znak gnollowi aby przysiadł się póki nie zaczął się wymarsz.
-
Ymm.. Ja muszę lecieć do obowiązków. Powoli zbieramy się z ojcem do wyjazdu naszą furmanką. Jedziemy do Bełtów…- Odrzekł nieśmiało Teobald.
Kranosludka schowała nóż do małej pochwy pod ramieniem i uśmiechnęła się do Gasparda.
-
Ja tam o nic prosić nie będę, nic żem nie zrobiła takiego. Bitka w dobrej sprawie zawsze przydatna. - Pężyrka zawiesiła głos. -
Chociaż… pozwól sobie na razie towarzyszyć. W kupie raźniej, a ja i tak nie mam co robić i nigdzie konkretnie nie zmierzam. Dzielić się obowiązkami możemy, a kiedy ty znajdziesz swój cel, to ja sobie pójdę dalej - zasugerowała.
Choć niespecjalnie wiedziała, co to znaczy “pójdę dalej”, zważając, że “dalej” było dla niej zupełnie obcym i niekoniecznie wyczekiwanym zjawiskiem. Ale co będzie, to będzie. Póki miała jakiegoś sojusznika, który wydawał się do tego bardziej obyty, to tego należało się trzymać.