Estalijczyk nudził się okrutnie łażąc po bibliotece i przeglądając przypadkowo wybrane tytuły. Większości z nich nie potrafił odczytać, bowiem zapisane były w staromodnym języku używanym przez uczonych, gdy chcieli dodać sobie powagi używając mądrze brzmiących słów do opisywania błahych spraw.
Część jednak zapisana była w mowie wspólnej, ale dotyczyła tak durnych(z jego punktu widzenia) rzeczy, jak ilość zgromadzonych zapasów pszenicy w poszczególnych latach, czy sadzonek ziemniaka lub rzepy. Te niezmiernie interesujące wiadomości spisano skrupulatnie, niczym zobowiązania dłużników wobec lichwiarza z Miragliano, chociaż ilość zapisków na każdej stronie takiego rejestru sprawiała, że trzeba było oczy wytężać, żeby odczytać drobne znaczki.
Tutaj należało pochwalić skrybów, gdyż starannie unikali wszelkich plam atramentu, a jeśli już wystąpiły, to szybko były osuszane i zapiski zachowane. Po co? - tego Santiago nie wiedział, ale wyobraził sobie torturę polegającą na wielogodzinnym odczytywaniu takich ksiąg w celu doprowadzenia ofiary na skraj wytrzymałości umysłu. Aż się wzdrygnął na samą myśl o takim okrucieństwie.
Powróciwszy (a właściwie - po wyrzuceniu z biblioteki pod pretekstem posiłku) do refektarza zaczął dumać nad ich dalszym losem - o ile nic nie wskazywało na to, żeby groziło im bezpośrednie niebezpieczeństwo, o tyle mogło to się zmienić diametralnie, gdyby próbowali opuścić klasztor bez zgody kapitana lub opata, co w sumie wychodziło na to samo.
Mieli jeszcze kilka dni na to, żeby spotkać się z przewoźnikiem, dlatego nie była to najpilniejsza sprawa, jednak musieli zacząć myśleć o sposobie uwolnienia się spod opiekuńczych skrzydeł tutejszych braciszków. Całkiem możliwe, że znając szczegóły zlecenia kapitan znał dzień ich planowanej podróży do Pfeildorfu, stąd niezbyt dobrym posunięciem byłoby wymknięcie się z opactwa już dzisiaj. Najlepiej było poczekać spokojnie i albo dogadać się z ich gospodarzami, albo dać nogę w ostatniej chwili, wsiąść na barkę i wyruszyć do świątyni Vereny.
Problem, jaki dostrzegał polegał na udziale miejscowych w wyprawie - oni mieli tutaj swoje rodziny, interesy lub inne powiązania, których niekoniecznie chcieli się pozbywać z powodu zatargu z lokalną władzą. A opuszczenie opactwa bez zgody wspomnianej wcześniej dwójki z pewnością skończyłoby się kłopotami w najbliższej okolicy.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |