Berthold czekał pod drzewem na informacje od wiewiórki. Był na tyle znudzony, że przysnął sobie oparty o pień. Obudziło go łaskotanie po twarzy. To wiewiórka starała się mu coś powiedzieć, równocześnie smyrając puszystą kitą po nosie. Niestety jej wysiłki zmierzające do porozumienia się z człowiekiem okazały się daremne - czar już nie działał. Magister oplótł gryzonia magiczną mocą i z ust rudzielca zamiast niezrozumiałych świstów, gwizdnięć i chrumkania wydobyła się ludzka mowa.
-
Popytałampopytałamaleniktnicniewie. Najwyraźniejtenkogoszukasztusięniepojawia. Przecieżmieszkańcyokolicywyczulibytozło. Polecamsięnaprzyszłośćpa! - ostatni raz machnęła ogonem trafiając prosto w nos Bertholda, zakręciła się i pognała w górę pnia.
-
Ja na pewno nie potrzebuję. Mam swoich ludzi - odpowiedział Markusowi krasnolud. -
Tutaj w ogóle nie potrzeba tego typu usług. Co innego doker, traper, myśliwy, no i drwal. Znacie się na tym to możecie zacząć zarabiać już teraz. A jak jaką szybką robotę chcecie, to przy przystani popytajcie.
Przystań była niewielka - składała się z drewnianego pomostu wypuszczonego na palach w wodę, magazynu i tawerny - jedynego wyszynku w osadzie. Przy łódkach panował ruch. Właśnie rozładowywano niewielką wiosłową łódkę i szykowano do rejsu jedną z barek. Z łódki ściągano jakieś ciężkie beczułki ubabrane ciemną mazią, a na barkę wnoszono powiązane w paczki, wyprawione futra.
-
Chcecie pomóc? - zakrzyknął muskularny mężczyzna niosący beczkę do magazynu. -
Jak ją szybko rozładujemy, to po dwa pensy daję.
Wokół tawerny rozchodził się kuszący zapach wędzonych ryb, a ze środka słychać było odgłosy pijatyki. Drzwi otwarły się i stanął w nich półnagi chłop, który chwiejnym krokiem przeszedł za róg, rozsupłał troki przy spodniach i zaczął lać.