Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2017, 22:47   #515
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Sprawiedliwość dopadała w końcu każdego, choć różnie ją nazywano: karma, los, pech, przeznaczenie. Działała bez zarzutów, a jeśli uzbroić się w cierpliwość, dało się oglądać jej działanie nawet w tym powojennym świecie. Walka trwała krótko i należała do wyjątkowo brutalnych i choć serce Savage pękało ze smutku za każdym razem, gdy pękały kości, gdzieś wewnątrz czaszki czuła spokój. Stała blada na podobieństwo upiora, zaciskając mocno dłoń na dłoni Guido i milczała, czekając na finał. Widziała cierpienie najbliższych, krtań dławiła lodowata kula, lecz nie odwróciła wzroku - tego nauczyła się już dawno temu. Oglądała bolesną, ale jakże potrzebną rodzinie lekcję. Przemoc nigdy nie stanowiła dobrego rozwiązania. Jeśli tylko istniał cień szansy na porozumienie po ludzku, winno się ją wykorzystać, gdyż w ostatecznym rozrachunku wyrządzone zło zawsze do człowieka.
A przecież prosiła… namawiała jeszcze w Det, by wyjść do Chebańczyków z otwartą dłonią, nie pięścią. Runnerzy uważali ich za słabych, Daltona za niewartego szacunku. Podstarzały szeryf małego miasteczka na krańcu świata dobitnie pokazał im, ile znaczy siła determinacji, oraz przekonwertował miarę przyznawania bliźniemu szacunku. Zasługiwali na niego nie tylko ludzie w skórach. Każdy żywy, czujący i myślący organizm winien mieć go wpisanego w pakiet startowy.
- Krew nie woda - mruknęła cicho, podnosząc wzrok i głowę ku górze - Zajmę się nimi, w vanie Lenina jest światło, ciepło i miejsce. Kochanie… będzie wielkim nietaktem jeżeli… no wiesz - uśmiechnęła się przepraszająco i puknęła wyhaftowany na habicie czerwony krzyż, po czym westchnęła, spoglądając na niego wyjątkowo smutno. Z chmur na ziemię, chyba tak dało się opisać ich życie - Jest tam też sierżant Talbot, został postrzelony przez te okropne kutry. Jeśli pojawią się żołnierze… cóż. Przynajmniej pomyślą nim zaczną odstawiać cyrki… i kocham cię.

Zaskoczenie. Tak chyba można by najkrócej opisać emocje malujące się na twarzach bandy z Detroit jakie zapanowały tuż po zakończeniu walk. Zaskoczenie, konsternacja, niedowierzanie. Jak zawsze gdy wyścig wygrywał czarny koń przez nikogo nieobstawiany. Teraz też, zaskoczenie widać było nawet na twarzy Guido choć szef bandy zapanował nad nią jako jeden z pierwszych. Grymas na twarzy przeszedł mu w zastanowienie, kalkulację, złość i niepokój. Przynajmniej gdy tak patrzył a Taylora nawet pomagał postawić do pionu. Dopiero gdy Brzytewka odwróciła jego uwagę na chwilę zmienił ton i spojrzenie.

- Kocham? - zmarszczył brwi jakby znowu zwróciła się do niego jakimś alienowym slangiem. Wielka łapa przechwyciła ramię rudowłosej lekarki i przyciągnęła do siebie bez większego trudu. Potem wolne ramię uniosło jej brodę ku górze, podczas gdy mężczyzna z bliska oglądał piegowatą twarz. Nie skończyło się na oglądaniu - pocałował ją szybkim, ale starannym pocałunkiem. - A tak, chyba coś pamiętam. - uśmiechnął się, mrugając tylko do niej okiem. Potem znów złapał się za targanie Taylora tak samo jak spora część bandy przenosiła pozostałych poszkodowanych Runnerów.

W furgonetce zrobiło się trochę luźniej, by znów puste miejsce zapełniło się rannymi. Okazało się, że Chebańczycy przytomnie zdążyli prawie w ostatniej chwili przenieść Briana i razem z pobitym, ale nie pokonanym szeryfem zgromadzili się przy jednym z improwizowanych koksowników. Jednak ubyło jedno ciało, a przybyły trzy. Szoferkę okupowały dziewczyny: blondyna na miejscu kierowcy, zwrócona frontem do kufra pojazdu pełnego rannych i brunetka w wojskowej panterce na miejscu pasażera. Czuła się chyba mniej swobodnie, siedziała bokiem przerzucając swoje nogi przez otwarte drzwi. Nie odzywały się właściwie, bo dla krzątającej się Brzytewki, siedzącego przy tylnych drzwiach Guido, kolejnych poszkodowanych zrobiło się i tak dość ciasno i niewygodnie.
Z początku sceneria nie odbiegała od niczego czego dr Savage nie znałaby już z tysięcy podobnych wypadków. Rany chłopaków były poważne. Dalton jakoś musiał naruszyć chrząstki, ścięgna i stawy co owocowało potężną, obezwładniającą prawie dawką bólu, wyłączającą wszystkich trzech z dalszej walki - tej dopiero co zakończonej, zaś ich udział w dalszych aktywnych działaniach przez najbliższe dni czy tydzień był dość problematyczny. Zwłaszcza Pitbull który właściwie miał dwie bezwładne ręce był daleki od ideału pełni zdrowia.

Taylor chyba najgłębiej przeżywał porażkę. Praktycznie się nie odzywał przez cały czas, gdy lekarka się nim zajmowała. Na szczęście szeryf co prawda poważnie uszkodził chłopaków ale nie powinny to być nieodwracalne szkody, nie owocowały krwotokiem i nie zagrażały życiu w dalszej perspektywie. Choć chwilowo w perspektywie dni były poważnym ograniczeniem w codziennym życiu. Taylor tak intensywnie i głośno milczał, że gdyby sufit vana obleziony przez insekty miał choć trochę sumienia, dawno już by miał tam wypaloną dziurę i dach garażu nad nim pewnie też.

- Zapierdolę skurwysyna!
- wycedził w końcu przerywając zawzięte milczenie. Dotąd kruchy kontrolowany chaos opatrywania rannych runął jakby Pitbull uruchomił przycisk wywołujący lawinę emocji, które ledwo sparaliżowane bólem przyschły na skórze.

- Nie! Nie zapierdolisz!
- Guido podniósł głos ze swojego miejsca przy tylnych drzwiach pojazdu i przybrał rozkazujący ton.

- Zapierdolę! Tylko się pozbieram i zapierdolę skurwysyna! - rozjątrzony łysy Runner podniósł nieco głowę by spojrzeć wyzywająco na szefa bandy.

- Nie zapierdolisz! - Guido warknął w odpowiedzi unosząc się nieco przez co poza uwijającą się Alice zdawał się jeszcze wyższy na tym kufrze furgony zawalonego leżącymi rannymi. - Jest nam potrzebny. - dodał.

-Chyba tobie! Ja go do niczego nie potrzebuję! Brzytewka mnie poskłada i go kurwa rozpierdolę! - Pitbull ciskał błyskawice wściekłości w twarz Guido wkurzony na jego zakaz, na szeryfa, na swoja porażkę i nie wiadomo co jeszcze.

- Nam wszystkim Taylor! słyszałeś co mówił? Spławiłem go ale tak naprawdę może nam narobić koło pióra. - Guido przeszedł płynnie z rozkazującego tonu na tłumaczący gdy widocznie zależało mu by przekonać Taylora a więc i resztę do swoich racji.

- Kurwa Guido ty wiedziałeś, że on tak umie? Ja pierdolę! - Hektor wtrącił się też unosząc się ale, że miał sprawne ramiona podparł się dla wygody łokciami by spojrzeć na szefa.

- Nie. Myślałem, że Taylor go załatwi. Nawet jedną ręką. A potem, że któryś z was. - przyznał po chwili wahania brunet i tym razem przyznał to niechętnie. Wyjął swoją elegancką papierośnicę a z niej ładne, równe przedwojenne chyba papierosy.

- Można się było domyśleć. Zrobił Taylorowi ten sam myk co ten jego synalek tam w domu. W sumie kto tego gogusia mógłby nauczyć na tym zadupiu jak nie tatuś. - Paul odezwał się w końcu i w głosie i minie też dominowała mu gula goryczy porażki i niechęci. Szef w tym czasie zaczął po kolei odpalać kolejne papierosy.

- Pierdoli mnie to! Zapierdolę skurwysyna! - wrzasnął nadal nieukojony gniewem łysol. Szarpnął się z miejsca na podłodze jakby miał zamiar się zerwać na nogi, albo po prostu złość nim aż tak miotała.

- Mówię, że nie zapierdolisz, Taylor! Ani ty ani żaden z was! Słyszycie co mówię?! - Guido znów podniósł głos widząc, że sytuacja balansuje na ostrzu noża. Znów się podniósł trzymając odpalone już papierosy w dłoni. - I za co chcesz go zapierdolisz Taylor? Stałeś tam na przeciw niego i cię rozwalił. A potem was. Ale rozwalił was bez kantów. Jakby kantował to bym kazał rozwalić go od ręki. Ale nie kantował. I jest nam potrzebny Taylor. Dlatego go nie zapierdolisz ani teraz ani jak wrócisz do formy. Chyba, że ci powiem. Kumasz? - Guido podniósł się i doczłapał tak, że kucał teraz tuż obok swojego zastępcy złożonego na podłodze.

- Rozwalił mnie przy wszystkich! Jednym ruchem! Nawet nie powalczyłem! Chcę rewanżu! Chce mu spuścić łomot i rozwalić! - zapiekła w złości twarz łysego Runnera wykrzywiła się w maskę wściekłości patrząc rozjuszonym wzrokiem na kucającego obok bruneta.

- Nie! - wolna dłoń Guido błyskawicznie wylądowała na twarzy Taylora gdy złapała go w uścisku i zmusiła by patrzył wprost na niego - Słuchaj mordo, nie rozwalicie go! Chyba, że mu odpierdoli i dalej będzie bruździł z tym durnym sądem albo zwącha się z sztywniakami Collinsa. Wtedy tak mordo. Wtedy nam będzie bruździł i wtedy dam wam wolną rękę. Zróbcie z nim co chcecie. Ale nie wcześniej. Rozumiemy się? - Guido przedstawił jak widzi rozwiązać problem nieustępliwie patrząc na trzymana twarz łysego Runnera. Temu wściekłość nadal kotłowała się na twarzy ale z każdą chwilą wyciekała gdy docierała do niego, że jest nadzieja na załatwienie sprawy w przyszłości i tylko chwilowe odroczenie wyroku na krnąbrnym szeryfie. W końcu Taylor kiwnął głową na znak zgody. Guido przeniósł spojrzenie na obydwu Bliźniaków i ci popatrzyli na siebie i też po chwili namysłu przystali na takie rozwiązanie.
- No i zajebiście. - twarz szefa momentalnie przeszła w zadowolony, łobuzerski uśmiech. Wsadził w wargi Taylora zapalonego papierosa, jednego zostawił sobie a trzy podał Alice gestem głowy wskazując na leżących Bliźniaków. Z bliska rudowłosa lekarka widziała, że są to najprawdziwsze przedwojenne papierosy z prawdziwym przedwojennym tytoniem jakie nawet Guido trzymał na specjalne okazje. Sam szef mafii wrócił z powrotem na swoje miejsce przy otwartych, tylnych drzwiach vana czerpiąc chwilę luksusowej radości z palenia rzadkiego okazu przedwojennego wyrobu.

Nastawić, posmarować maścią, zawinąć bandażem celem usztywnienia. Kończyna za kończyną, pacjent za pacjentem. Wpierw Taylor, potem Hektor i Paul i znów Taylor. Wsadzić rękę w improwizowane łupki, przytwierdzić je do ręki, nogi, kolejnej ręki. Savage uwijała się jak w ukropie, chcąc zminimalizować czas, w którym chłopaki zostawiali bez opieki. Kręciła się wokół nich, mruczała ciche prośby o zmianę pozycji, pochylanie. Przepraszała, gdy ściskała mocniej, bądź musiała poruszyć uszkodzonymi częściami ciała, wywołując u nich zduszone stęknięcia bólu i niewyraźne grymasy. Ścisk i ograniczona przestrzeń wnętrza vana utrudniały poruszanie, lecz przy dość mikrych gabarytach, ruda lekarka akurat pod tym kątem miała ułatwione zadanie. Czasem dobrze było być konusem. Na sam koniec podała rannej trójce morfinę, wieńcząc zastrzyki krótkim pocałunkiem w czoło i troskliwym, finalnym poprawianiem opatrunków, ubrań i włosów, o ile akurat mieli włosy.
Dopiero skończywszy pracę, odetchnęła spokojniej. Przekazała Bliźniakom papierosy, by po przejściu między powalonymi, znaleźć się przy dowódcy i tam przycupnąć, wtulona w jego bok.

- Hej, Guido. - Paul przerwał chwilę dłuższego milczenia wpatrując się w papierosowy żar. - Wtedy jak was znaleźliśmy u Camino to wracaliście właśnie stamtąd? - zapytał a Hektor który najpierw spojrzał na Bliźniaka też tak jak i on skierował wyczekująco twarz na twarz szefa. Szef pozezował na niego, potem na Hektora, w końcu na Taylora i kiwnął głową. Następnie splunął na zewnątrz przez otwarte drzwi pojazdu. Bliźniacy popatrzyli po sobie porozumiewawczo, jakby się spojrzeniami naradzali czy ciągnąć dalej trudny i nerwowy temat, czy nie, a jak tak to jak to pociągnąć.

- W sumie to nie mówiłeś właściwie jak tam trafiliście. - Hektor chyba postanowił zaryzykować i ostrożnie podążył za wstępnym pytaniem białasowego Bliźniaka.

- A o czym tu kurwa gadać? Chujnia była i tyle. - burknął rozeźlonym wciąż głosem Taylor. Głos miał nieco zniekształcony przez trzymany w wargach papieros.

- No nie wiem o czym bo nie mówiliście jak było. Ale może Brzytewka by była ciekawa? Ona chyba w ogóle nie zna sprawy. A w końcu tak żeśmy się spiknęli, nie? - Paul niby zgodził się z Taylorem i widoczną niechęcią i jego i szefa do rozmowy na ten temat ale nadal próbował się czegoś dowiedzieć o tej chyba dawnej sprawie. Czarnowłosy szef mafii który wpatrywał się w tej chwili w coś czy w kogoś na zewnątrz spojrzał ponownie na wnętrze pojazdu zatrzymując wzrok na dłużej na niewysokiej kobiecie z rudymi włosami.

- No spiknęliśmy się i tyle. Żadna porywając historia.
- wzruszył ramionami szef patrząc wciąż na Brzytewkę.

- Wręcz przeciwnie - na jej twarzy pojawił się ciepły, łagodny uśmiech. Przesunęła ramię i nie odrywając wzroku od wilczych oczu, przyłożyła wytatuowaną dłoń do jego policzka - Tak mało o was wiem, czasami bardzo bym chciała zapytać o sprawy prywatne. Właśnie o przeszłość, poznać was. Już dawno chciałam zapytać jak się poznaliście, ale nie wypadało aby ktoś z moim stażem poruszał podobne tematy: za nowa, za świeża, niepewna… dziwna i na bank coś kombinuje, prawda? Najpierw zaufanie, nie opowiada się osobistych detali każdemu napotkanemu przechodniowi, to nie dość że niebezpieczne, ale i lekkomyślne, a wam, chłopaki, daleko do lekkomyślności - przytuliła się mocniej, kładą głowę na ramieniu gangera - Zresztą nie chciałam was niczym urazić, wychodzić przed szereg. Być namolna. Nie wypada i… grzebiąc w przeszłości napotykamy na bolesne wspomnienia, epizody. Coś, do czego nam ciężko wracać, rozmawiać. Przypominać, więc podobna opowieść musi wyjść od nadawcy, opowiadającego. Z jego własnej woli, nie pod presją - pogłaskała drapiącą skórę policzka rantem kciuka - Dla mnie każda opowieść o tobie, Taylorze, Paulu i Hektorze będzie porywająca, o ile zechcecie się nimi podzielić. - przeniosła wzrok na resztę zgromadzonych pod metalowym daszkiem mężczyzn. - Tym, co uznacie za stosowne na dany moment.

- E tam porywająca. Głupia jak ta cała głupota.
- Guido skrzywił się niechętnie marszcząc brwi, nos i znowu spluwając na zarobaczony beton. Przez chwilę wyglądał jakby pochłonęły go zmagania trafionych insektów tą plwociną. Jeden miał zaczepione odnóża więc było prawie pewne, że się wyzwoli w końcu. Drugi oberwał prawie w centru odwłoka więc to już nie było takie pewne jak i czy w ogóle się wydostanie. Sam ganger usadowił sobie wygodniej Brzytewkę na swoich kolanach obłapiając ją dla wygody w tali.
- Skołowaliśmy jakiegoś rzęcha. Ledwo rzęził. Jucha się kończyła. Już prawie byliśmy w domu. Na rogatkach miasta. - zaczął opowiadać wciąż wpatrzony w wierzgające z wodnistym ciężarem insekty.

- Ale ze złej strony. - odezwał się nagle Taylor wydmuchując dym przez nozdrza.

- No. Nie z tej co trzeba. Juchy na objazd nie mieliśmy. Nie wiem czy byśmy dotarli w jakieś sensowne miejsce nim osuszyłoby bak do reszty albo ten rzęch wreszcie by zdechł. A było z nami źle. Jechaliśmy to jechaliśmy ale jakbyśmy stanęli to koniec. Musieliśmy dojechać w jakieś bezpieczne miejsce albo koniec. - powiedział zamyślonym głosem szef mafii lekko wzruszając ramionami. Wciąż patrzył w dół na ten beton jakby tam widział lepiej obraz jaki zapamiętał ze swoich wspomnień.

- A tu chuj. Cała strefa Camino przed nami. Albo objazd na południe przez Ruiny. - Taylor znów się wtrącił wydmuchując kolejna porcje dymu i wpatrując się w zarobaczony sufit nad sobą.

- Mówię, że nie ma wyjścia. Jedziemy. Bo już ostatnia chujnia była. I pojechaliśmy. - powiedział mafiozo, kiwnięciem głową potwierdzając słowa zastępcy.

- Eeejjj no zaraz, nie przesadzaj Guido. Nie tak sobie pojechaliście. - Hektor też się wtrącił i wskazał petem na siedzącego przy tylnych drzwiach szefa. Latynos parsknął jakby mafiozo pominął coś co jemu wydawało się ważne czy ciekawe. - Cała dzielnia was słyszała. Skąd bym inaczej wiedział, że coś się dzieje? - Latynos parsknął znowu, a Guido odwrócił wzrok w jego stronę i uśmiechnął się niezbyt wesoło z miną i gestem w stylu “no co ja mogę?”.

- No ba! Jeszcze nie widziałem runnerowej bryki która by sobie ot tak wjechała w dzielnię Camino. - drugi Bliźniak też parsknął gdy mówił o jednym z największych gangów w mieście, jednym z najbliższych sąsiadów Runnerów i niejako ich głównym wrogiem narodowym.

- Się robi rajd przez całą dzielnię na wspak to cicho nigdy nie jest. - Hektor pokręcił wesoło głową i wyrzucił peta przez boczne drzwi. Sam dźwignął się na łokcie i wyjął prawie całkowicie wypalonego peta z warg Taylora po czym opadł z powrotem na łokcie.

- To nie był rajd. Chcieliśmy po prostu przejechać. To była najkrótsza droga do naszych. - Guido się też uśmiechnął obserwując parę Bliźniaków. Wydawali się pobici i w tych całych opatrunkach i bandażach wyglądali na poważnie rannych ale humory znów im zdawały się dopisywać jakby żadne czynniki nie były w stanie stłamsić na dłużej ich swady i swobody bycia i mówienia.

- Na początku się udawało. Z jakieś pierwsze dwa kwartały. No ale w końcu zajarzyli więc musieliśmy dać w palnik. - dorzucił swoją część wspomnień Pitbull już bardziej normalnym tonem przez uwolnione od peta wargi.

- Wiesz Taylor. Trójka białasów w kolorowej dzielni… - Hektor nie omieszkał nie zauważyć drobnej złośliwości tkwiącej w tamtym pomyśle.

- Nie mieliśmy właściwie wyjścia. Więc jak już daliśmy w palnik no to zaczęło się. Zresztą już tam byliśmy więc nie było co się z nimi jebać. - Guido znów wzruszył ramionami jakby nadal uważał tamtą decyzję za słuszną.

- No. Ale wiesz ziomki z dzielni się wtedy poczuły. Jak im trójka białasów przeparadowała przez pół dzielni głównymi ulicami. Wiesz chyba wzięli sobie to trochę do serca. - Latynos też się uśmiechnął nieco ironicznie i posłał na zewnątrz peta zabranego Taylorowi. Paul pstryknął w tym czasie swojego i wyglądało, że chyba próbował “zestrzelić” w locie swoim petem, peta Hektora ale gdy nie wyszło oczywiście udawał, że wcale tego nie próbował i wyszło właśnie tak jak miało być.

- Cała dzielnia chyba za wami wtedy ruszyła. Głośno było. My u nas słyszeliśmy, że coś się dzieje ale nie wiedzieliśmy co jest grane. - Paul dorzucił swój kawałek wspominków ignorując zaczepne spojrzenie kumpla który napawał się swoim strzeleckim sukcesem. Dalej białas trzymał się wersji, że nie wie o co mu chodzi.

- Prawie nam się udało. Ale w końcu się rozjebaliśmy. - Guido wznowił swoją opowieść o tamtych wydarzeniach. - Źle z nami było. Nie mogliśmy wyjść z wraku. Ale już byliśmy na ziemi niczyjej. Pomiędzy nimi a nami. Już nie u nich ale nie u nas. Ale nie mieliśmy sił wyjść z wraku. Taylorowi w końcu się udało. Ale nie miał sił nas wyciągnąć. Mnie i Viper. - twarz gangera sposępniała gdy znów pewnie widział świat z perspektywy rozbitego właśnie pojazdu o którym nie miał dobrego mniemania pewnie od początku skoro nazywał go rzęchem.

- Szli po nas. Te czarne małpy nie chciały nam odpuścić za ten numer. Jechali. Widziałem już ich samochody. Oparłem się o tego rzęcha i czekałem na nich. Nie miałem sił się ruszyć z miejsca. - Taylor też mówił smętnie i spokojnie wciąż żywo widocznie pamiętając ówczesną beznadzieję sytuacji.

- Ale kto się wówczas pojawia na scenie?!
- dla odmiany głos Paula był radosny, jakby właśnie następował kulminacyjny moment tamtych wydarzeń, a kciuk wskazujący własną pierś jasno mówił kto był jego zdaniem głównym bohaterem tamtych wydarzeń. Taylor prychnął jakimś weselszym prychnięciem, Guido uśmiechnął się kiwając głową, ale oczywiście drugi Bliźniak miał inne zdanie od pierwszego.

- Ja! - Hektor bezczelnie wciął się kumplowi w słowo papugując jego gest i wskazując swoim kciukiem na siebie.

- Hej to była moja fura i ja prowadziłem! - Paul zaperzył się od razu nie pozwalając by splendor spadł choć trochę bardziej na tego drugiego, zamiast na niego.

- Ale ja ci dałem cynę, beze mnie chuja bys wiedział co się dzieje u ziomków na dzielni! - Hektor zaperzył się tak samo od razu kontrując słowa białasa jakby się użerali o to od pierwszego opowiadania tamtych wydarzeń.

- Dobra, ale ładnie wam poszło z tamtymi złamasami. - Guido przerwał ten rodzący się konflikt ciągnąc temat dalej. - Chłopaki skasowali pierwszą brykę jak się wbili w nią taranem i przesunęli w budynek. - szef mafii tym razem zwrócił się bezpośrednio do siedzącej mu na kolanach Brzytewki co zademonstrował uderzeniem pięści w otwartą dłoń by pokazać impet tamtego uderzenia.

- Te czarne małpy jeździć nie umieją.
- prychnął pogardliwie Pitbull krzywiąc się podobnie w wyrazie pogardy i niechęci.

- A drugiego wzięliśmy bączkiem. - rzucił wesoło Paul co z kolei przy jego kontuzjowanej ręce pokazał Hektor gdy kantem dłoni uderzył palcami w tył drugiej dłoni, zaś trafioną dłonią pokręcił sprężynki w powietrzu.

- No i podjeżdżamy pod Guido i resztę. Znaczy najpierw widzieliśmy tylko Taylora bo był na zewnątrz. Ale patrzymy, że faktycznie Runnerzy no i tak trochę znajomi po facjatach. - Hektor przejął pałeczkę rozmowy i dopowiedział wesoło swój kawałek.

- O mało ci wtedy nie wyjebałem. - wtrącił się Taylor. Latynos zrobił bardzo urażoną, a nawet obrażoną minę na co Paul zachichotał z rozbawienia. Siedząca w szoferce Tweety też. Boomer która pewnie z trudem kojarzyła twarze i imiona obecnych Runnerów była bardziej zachowawcza i pyknęła tylko balonem. - No kurwa co? Patrzę a z wozu wyskakuje kolorowa małpa. Od razu mnie bejsbol zaświerzbił. No ale Paul się zaczął drzeć zza kierownicy no i widziałem jak wyjebaliście bryki tamtych czarnych małp to ci darowałem. - wyjaśnił swój ówczesny punkt widzenia.

- No i chłopaki nas zabrali do siebie. Hektor nas powyciągał z wraku a Paul dowiózł do nas. Ta już nas pozbierali i doszliśmy do siebie. Tylko potem… - Guido pokiwał głową i wyglądało na to, że opowieść zbliża się do końca gdy nagle urwał. Przez grupkę Runnerów wewnątrz wozu przeleciała chwila konsternacji i w tej czy innej kolejności Hektor zaliczył sporo ukradkowych spojrzeń. Wydawał się ich nie zauważać ale zaczął znowu miętolić paczkę szlugów wydając się bardzo zajęty tą czynnością.

- Bo Hektor był wtedy w Camino. Mieszkał po drugiej stronie ulicy niż ja. - Paul przerwał w końcu milczenie mówiąc pewnie głównie do Brzytewki bo reszta Runnerów pewnie ogarniała ten temat bez żadnych tłumaczeń. Mówił jednak jakby tłumaczył jakąś wstydliwą czy kłopotliwą sytuację. Latynos milczał i wystukiwał z paczki kolejnego szluga.

- Potem wrócił do domu. - podjął wątek Guido obserwując Latynosa i jego zmagania z paczką i upartym szlugiem który nie chciał tak po prostu wypaść.

- Ale dzielnia nigdy nie zapomina i nigdy nie wybacza. - powiedział w końcu Hektor wyciągając wreszcie zębami na w pół wyjętego fajka. Teraz zaczął szukać ognia po kieszeniach by go odpalić.

- Wszystkich wycięli maczetami. Wszystkich od Hektora. Za to, że nam pomógł wtedy. Za zdradę. Dlatego od tamtego dnia Hektor jest z nami. - powiedział w końcu szef mówiąc coś co pewnie wiedzieli wszyscy a co jednak nie było mówiona na głos zbyt często.

- Ale ja wiem którzy! Też ich kurwa wytnę! W końcu ich wytnę! - w głosie Latynosa zabrzmiała nagle mściwość i gniew i wycelował na nowo odpalonego fajka w Guido. - Pamiętacie tą blondi co u nas była po meczu? Ta co obrabiała Taylora? - spojrzał na leżącego obok łysego Runnera i drugiego z Bliźniaków.

- Ej młody! To ja ja kurwa obrabiałem a nie ona mnie! - huknął na niego leżący zastępca szefa i spojrzał na niego groźnie i ten wybuch jakoś wydawał się dziwnie łagodzić sytuację bo Paul i Guido uśmiechnęli się co nieco.

- Nieważne. Ona miała tam sprawę do załatwienia. Ja wtedy bym się z nią chętnie przeszedł. Na żniwa. Ale może jak wrócimy do Det. Ja też jestem ziomek z dzielni i też nie zapominam i nie wybaczam. - powiedział już normalniejszym tonem Hektor skupiając się znowu na paleniu szluga.

Alice słuchała zafascynowana z szeroko otwartymi oczami, chłonąc każde słowo. Więc dlatego mama Paula powiedziała przed odjazdem, aby jej syn zajmował się Latynosem… bo jest sam i nie ma nikogo. Okazał serce ludziom z konkurencyjnej organizacji, przez co stracił swoich przyjaciół… może nawet rodzinę. Dziewczyna przełknęła siedzącą w gardle gulę, papieros nagle stracił cały smak oraz urok. Kołysała się lekko na wilczym fotelu, przyciskając się do niego coraz mocniej w miarę, jak opowieść trwała. Butny, pyskaty chłopak zrobił dobry uczynek; zamiast nagrody spotkała go surowa, nieludzka i niesprawiedliwa kara. Nie tak powinno się to skończyć, lecz Detroit rządziło się własnymi, pokręconymi prawami, a ona cieszyła się, że już w nim nie siedzi. Chwilowo, na dłużej… najlepiej jak najdłużej. Tutaj, z dala od pokręconych, pełnych szaleńców ruin jej rodzina zyskała szansę na złapanie oddechu czystym, nieskażonym bestialstwem powietrzem. Miła odmiana, szansa na nabranie dystansu i perspektywy wobec trwania w stanie wiecznej wojny… po cichu na to liczyła.

- Blue - powiedziała cicho, pstryknięciem posyłając niedopałek przez otwarte drzwi vana - Ta blondynka Taylora to Blue. Kojarzycie kogoś, kogo u nas w dzielnicy wołają Lexa? Podobno kręci się przy prochach, może któryś z was coś słyszał. Zobaczymy co tu mają w laboratorium pod ziemią prócz wirusów - uśmiechnęła się wesoło do Latynosa, chcąc mu narobić siary przy kolegach celem odwrócenia uwagi od ciężkich tematów - Dobry z ciebie człowiek, miły, troskliwy, dzielny i zabawny. Bez ciebie nie byłoby tak wesoło i… hej, chcecie usłyszeć coś śmiesznego? - wypaliła nagle, tężejąc na Guido. Przeleciała wzrokiem po twarzach powalonych mężczyzn, ale wystarczyły dwa uderzenia serca, by odetchnęła spokojniej, przymykając ze spokojem oczy. Nic się nie działo, nie było czego obawiać. Podzielili się z nią swoją przeszłością, wypełnili dręczącą myśli ciekawość. Dzielenie polegało na transferze danych w obie strony.

- Wiecie, że byłam kiedyś w Nowym Jorku? - spytała i zaraz podjęła temat, nim chłopakom zdążyła zakiełkować pod kopułkami myśl o podwójnych agentach, zdradach i tym podobnych - Nie teraz… nie za czasów pana superprezydenta, skażenia, mutantów i Armii Nowego Jorku. Nie w wizji Tornado… ale realnie, jak tu z wami. Ze trzydzieści lat temu, na święta Bożego Narodzenia. Wtedy miasto wyglądało najpiękniej, niczym jedna wielka choinka - mówiła cicho, uśmiechając się nieobecnie, zapatrzona w punkt gdzieś ponad głową Hektora - Każda ulica, skrzyżowanie i zaułek lśnił tysiącami kolorowych świateł. Sklepowe witryny przyozdabiano lampkami, zimowymi kwiatami, bombkami o fantastycznych kształtach, choćby Statuy Wolności. W powietrzu oprócz dźwięków niezliczonej ilości aut z przewagą żółtych taksówek, rozbrzmiewały kolędy i unosił się zapach świerków. Ludzie stawiali drzewka w oknach domów, mieszkań. Całe wieżowce lśniły migającymi kolorami, na ulicach sprzedawano gorącą czekoladę z cynamonem po trzy dolce za kubek. Wieńce bożonarodzeniowe wisiały nawet na latarniach. Sklepy wabiły promocjami, pękały w szwach od tysięcy klientów. Miliony barwnych ludzi, jak to w Nowym Jorku, ciągle gdzieś gnało, ale akurat tego dnia uśmiechali się do siebie, byli życzliwi. Jakiś młody chłopak w okularach i z gitarą na plecach przepuścił mnie w bramce metra i życzył wesołych świąt. Przy Central Parku kupiłam tak wielkiego hot-doga, że dałam radę zjeść może jedną-trzecią, a resztę oddałam starszemu panu… tak jak czapkę i rękawiczki. Siedział na ławce bez nich i karmił gołębie, widziałam jaka ma zaczerwienioną skórę… było dość mroźno. Ucieszył się i w zamian dał figurkę aniołka, taką małą. Wielkości kciuka - parsknęła, by potrząsnąć głową i wrócić ze wspomnienia do rzeczywistości.
- Urodziłam się przed wojną, dlatego tak tam czasem marudzę albo dziwnie gadam o dziwnych rzeczach - zrobiła przerwę, szukając gorączkowo prostego wyjaśnienia aż przed oczami stanął jej Baba i jego łagodne słowa w celu - Są takie specjalne łóżka, w których można spać bez jedzenia i bardzo długo, tylko… czemu gadam jak stary jajogłowy, a wyglądam jak dzieciak? Dziury w pamięci, jak po przepitej nocy i urwanym filmie, walić to. Wy się liczycie przede wszystkim - machnęła ręką zbywając skomplikowany temat - Cokolwiek tam w Hope się stało, dobrze że się stało. Bez tego nigdy byśmy na siebie nie wpadli. Cholernie się cieszę, żeście mnie przygarnęli. Z wami jest… - zacięła się nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa. Zamrugała i dokończyła prześlizgując po kolei po powalonych gangerach wzrokiem i każdemu posyłając wdzięczny uśmiech. Skończyła na Guido i jemu poświęciła najwięcej uwagi. Drobnym ciałem wstrząsnął niemy śmiech, zaś żywy piec od którego dzieliło dziewczynę raptem parę warstw ubrań przegnał resztki sztywności.
- Najzajebiściej na świecie - dokończyła przekleństwem, prawie bez premedytacji bujając się Wilkowi na biodrach powolnymi, drażniącymi ruchami i całkowicie niewinnie schowaną za jego plecami ręką błądziła mu pod koszulą, grzejąc palce bezpośrednio o żywe ciało.

Chłopcy i dziewczyny słuchali opowieści i nowojorskim epizodzie Brzytewki z wyraźną rezerwą. Patrzyli na siebie nawzajem, to na nią, to na Guido który przecież uchodził za największego bystrzaka i cwaniaka w tym gronie. Ten jednak też miał niezbyt klarowną minę słysząc takie rewelacje. Nikt nie powiedział na głos, że nie dowierza rudowłosej Runnerówie ale też jakoś po minach widać było, że czuli się niepewnie w temacie. Bo jak to miałaby być kiedyś tam w dawnym, przedwojennym Nowym Jorku? Przecież musiałaby być już stara i pomarszczona a była małolatą pewnie najmłodszą w tym gronie.

- To byś była z hibernatora? - spytał w końcu Guido chyba jakoś jednak próbując dopasować to do co widział do słów które kompletnie do tego nie pasowały. - No ok, by wyjaśniało chyba wiek i to, że pamiętasz takie rzeczy. - powiedział z zastanowieniem szef mafii odsuwając nieco od siebie Alice jakby chciał ją obejrzeć dokładniej.

- No. Może być. Ja słyszałem, że niektórym odpierdala po takim leżakowaniu. - Hektor nie omieszkał podzielić się fachową wiedzą znaną na dzielni jakby czytał otwartą, niewidzialną księgę ulicy z cytatami na każdą okazję.

- E tam odpierdala. - Paul musiał oczywiście dorzucić coś od siebie skoro Bliźniak zaczął nawijkę. - A pamiętacie jak u nas kiedyś gadali o tym kolesiu w bunkrze z centrum? Wyszedł też pierdolnięty, ale normalnie w sumie. Po prostu pozarzynał i zeżarł resztę bo się im żarcie skończyło. Może Brzytewka też tak wyszła z jakiegoś Schronu? - wygolony Bliźniak popłyną w tych dywagacjach próbując przenieść dyskusję na bardziej znane sobie tory.

- Ale ty kurwa jesteś zjebany. Gdzie Brzytewka by kogoś zadźgała i zeżarła. Spójrz na nią. - Taylor wtrącił się do dyskusji i skinął mniej więcej broda w stronę siedzącej na kolanach Guido kobiety. - Przecież ona nie dałaby rady kogoś zadźgać i to jeszcze ileś tam razy. Musiałaby jakieś zastrzyki robić czy inaczej jakoś byś kurwa coś pomyślał czasem zanim coś chlapniesz. - Pitbull strofował dalej bledszego z Bliźniaków za te nieprzemyślane wypowiedzi.

- No! Słyszałeś?! I dlatego Brzytewka mnie bardziej lubi. Słyszałeś co powiedziała? Że jestem fajny i mnie lubi i w ogóle. - Hektor od razu zwietrzył moment by pognębić rywala na co ten rozłożył co mógł czyli dłonie zamiast całych ramion od tego skumulowanego ataku.

- Nie no Brzytewka, chyba nie lubisz tego cieniasa bardziej niż mnie co? - zapytał Paul patrząc na gimnastykującą się na kolanach szefa rudowłosą kobietę. Guido chyba napatrzył się z odpowiedniej perspektywy wystarczająco dokładnie bo bez zbytnich ceregieli jego dłonie zaczęły wędrówkę pod koszulką Alice. Na razie zaczął skromnie zaczynając od wolnej przestrzeni przy dole pleców i wśliznął tam dłoń sunąc powoli ku górze.

- Powiem ci o tym Lexie. - białas uśmiechnął się chytrze czy do swojego cwaniackiego numeru czy widząc manewry szefa.

- Blue. Faktycznie. Tak się nazywała ta mała. - Taylor jakby dopiero po chwili załapał detal jaki wspomniała między słowami Alice. Pokiwał głową znów wpatrzony w zarobaczony sufit ale wyglądał na jakoś mało obecnego w tym vanie w tym momencie.

- Kurwa nie bądź złamas na jakiego się strugasz tylko nawijaj jak się grzecznie brzytewka pyta. Ja mam się ciebie spytać?
- Guido spojrzał na Paula unosząc w górę brew i przysuwając Alice do siebie jeszcze bliżej. Palce rakiem sunęły po jej plecach dochodząc już gdzieś do połowy wysokości i tam coś chwilowo utknęły powstrzymane przez oporny materiał.

- Dobra, dobra.
- burknął niezbyt zadowolony Paul by było wiadomo jak bardzo się dla Guido i Brzytewki poświęca oddając za friko tak bezcenne informacje. - W sumie nie wiem co to za koleś. Ale przed wyjazdem taki wafel załatwił mi dobre blety. Wyglądały nieźle. Jak nowe. Znaczy jak takie przedwojenne. I właśnie na nich był ten napis. LEXA. Ale w sumie nie wiem czy o tego chodzi. Pytałem potem TT ale nie czaił tematu więc jakaś świeżynka. Mam nadzieję, że nie na raz bo dobra szpryca to była. - Paul pokiwał głową patrząc gdzieś w przestrzeń otwartych, bocznych drzwi gdy tak wspominał tamtą, białą szpryce.

- No. Niezła była. Dobrze mi się ją obrabiało. I ona też dobrze obrabiała. Dajce mi kurwa fajka. - Taylor mówił rzadko u niego słyszanym zamyślonym głosem dopiero na koniec dało się słyszeć ponaglenie gdy widocznie wciąż rozmyślał nad zaczętym przed chwilą wątkiem.

- Dajcie mu fajkę
. - rzucił krótko do Bliźniaków Guido. Hektor nie był jednak w ciemię bity i wymownie powstrzymał spojrzeniem Paula, a w zamian wymownie spojrzał na siedzące w szoferce dziewczyny. Boomer wydawała się w ogól zdziwiona, że na nią ktoś zwrócił uwagę więc tylko wymownie rozłożyła ramiona ale blondi zaczęła się gdzieś kręcić jakby szukając tych fajek. - Dobra chuj w to Brzytewka skąd się w sumie wzięłaś. Teraz jesteś z nami. Ze mną. I to jest kurwa istotne. No i pewnie, że zajebiście, że mogłaś nas spotkać. Zwłaszcza mnie naturalnie. - Guido z bliska wyszczerzył się jako ucieleśnienie skromności i pokory a właściwie ich zaprzeczenie. Nie mogąc pokonać oporu materiału przesunął Alice tyłem do siebie a dłonie ale już obie zaczęły drążyć temat wokół jej bioder i boków.

W pierwszej chwili Savage zrobiło się mało przyjemnie, gdy wyszedł temat kanibalizmu. Dziury w pamięci nie pozostawały nimi tak do końca - coś je zapełniało, w rzeczywistości mogła coś odwalić, o czym nie pamiętała. Mechanizm wyparcia, szok post traumatyczny? Reakcja obronna mózgu, spychająca tragiczne wydarzenia i wymazująca je z pamięci? Jednak in więcej chłopaki gadali, tym dziewczynie robiło się spokojniej. Bez przesady… aż tak źle nie mogło być. Raczej nikogo nie zjadła… oby. Prawdopodobnie… nie i koniec.
- Z hibernatora… tak, istnieje olbrzymie prawdopodobieństwo, tylko… tata mówił coś o… procesie medycznym, opisanym w dziennikach. Eksperymencie. Nie wie o co chodzi, nie chciał mówić, choć bardzo go to martwi. Powiedział tylko tyle, że sama muszę sprawdzić co jest w Hope, czym było kiedyś. Próbowałam z niego coś wyciągnąć, ale jak chce potrafi być taki uparty, a ja… chyba nie pamiętam co dokładnie… ale to potem. Kiedyś. Teraz jesteśmy tutaj w Cheb, w interesach i to się liczy. Jest najważniejsze. Wy jesteście najważniejsi. Priorytety… ty - westchnęła, przymykając oczy i poddając się zabiegom Wilka z więcej niż chęcią. Mruczała cicho, czując silne, ciepłe palce na swojej skórze.
- Mój Kłaczek - w pomruku mieszała się czułość z pożądaniem. Zrobiło się gorąco, rozpięła więc kurtkę, bo tak będzie się pocić, prawda?
- O tak, bezapelacyjnie. Sama słodycz, plusz, wrodzona skromność i branie na żądanie. Bez ciebie skończyłabym marnie i tragicznie, z brudnymi plecami na dokładkę... a kto to widział brudnego medyka… - przyznała mu rację do kawałka o typowo samczej bucie i dumie, obracając się na chwilę w jego stronę i całując w czubek brody, by przejść do niskiego, ochrypłego szeptu - Wiesz, przed każdym zabiegiem należy zbadać wpierw pacjenta, przeprowadzić wstępne rozpoznanie skali problemu. Ten transporter wygląda porządnie… i jest w nim ciepło. Sama sobie nie poradzę - zrobiła smutną minę, choć w zielonych oczach lśnił ogień. Odkaszlnęła, wracając chwilowo do rzeczywistości i vana. Tak… rozmawiali na poważne tematy, co nie przeszkadzało jej ocierać się biodrami o spodnie gangera.
- Kanibalizm? Wiele można przełknąć, ale ludzinę… tylko w formie ejakulatu - odkaszlnęła, wzruszając nieco nerwowo ramionami - Skarby najdroższe uwielbiam was obu, przecież jesteście w pakiecie, nierozerwalni… jak izomery heksanu… ekhem… jak ostrze i rękojeść noża. Niereformowalna całość - wyszczerzyła się do bliźniaków, choć ciężko się jej mówiło. Przeszkadzał w tym rwący się oddech i rozkojarzenie, skupiające uwagę na dotyku, nie widoku - Blue pytała tego Lexę, miała do niego… chyba skrzywdził kogoś jej bliskiego, szukała zemsty. Myślicie, ze dałoby radę wypytać dyskretnie w mieście co i jak? To naprawdę bardzo miła dziewczyna, gdyby dało się jej pomóc… trzeba sobie pomagać. Ciebie też bardzo lubię Taylor, wiesz o tym, prawda? Jesteśmy przecież jedną rodziną… nie ma lepszego najstarszego brata ani na tym, ani na poprzednim świecie. Chcesz coś do picia? - na koniec zwróciła się do rozwalonego pod ścianą łysola, patrząc się na niego wyjątkowo ciepło.

- Nooo, mogłaby mi teraz obciągnąć. I tak bez sensu tu leżę. - Taylor skinął potakująco łysą głową na pytanie Alice choć chyba myślał niekoniecznie dokładnie o tym czarnym vanie w jakim leżał i ludziach jacy go w tej chwili otaczali.

- To czemu powiedziałaś najpierw, że jego lubisz? Znaczy tylko jego a o mnie nic? - Paul szukał spisku lub jego zaprzeczenia w słowach Alice które nie do końca chyba go przekonywały o znaku równości w traktowaniu ich obu przez Brzytewkę. A przecież każdy z Bliźniaków wiedział, że ten drugi jest bardziej cieniacki no i ten drugi właśnie.

- Bo Brzytewka zna się na prawdziwych facetach, a takich wymoczków jak ty to no jak sam widzisz. Z litości, bo ona litościwa jest. - Hektor nie przegapił okazji by gnębić rywala po czym szybko zmienił temat. - A z tymi prochami czy co dla tej foczy nie ma sprawy, jak to nie jeden żałosny wyprysk jak ten cienias nazywa to spuszczaniem, powinno dać się jakoś namierzyć tak czy inaczej. No ale kurwa nie stąd. Stąd to chuja zrobimy, trzeba by być znowu na dzielni. - Latynos rozsądził sprawę jak to widział z tymi prochami i podobnymi sprawami ciekawiącymi blondynę poznaną po zwycięskim meczu otwarcia.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 24-02-2017 o 22:52.
Zombianna jest offline