Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2017, 01:17   #173
Sapientis
 
Sapientis's Avatar
 
Reputacja: 1 Sapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Och, pewnie jest bardzo zajęty - zatroskała się dziewczyna. - Dziękuję panu bardzo - zreflektowała się zaraz i skinęła nieznajomemu głową, uśmiechając się z wdzięcznością.
W takim wypadku postanowiła najpierw przenieść swoje rzeczy do nowego pokoju i od razu za niego zapłacić, a dopiero później porozmawiać z Merem. Podejrzewała, że wizyta w świątyni może mu chwilę zająć. Skierowała zatem swoje kroki w stronę karczmy.

Już po chwili stała pod budynkiem pani Beumanoire, w którym miała wynająć pokój. Zdecydowanie, choć niezbyt nachalnie zastukała w porządne drzwi mieszkania starszych kobiet.
Dość szybko się otworzyły i stanęła w nich pani Amanda. Była ubrana jak do wyjścia.
- Ooo, tak szybko panienka wróciła. Czyżby się zdecydowała?
- Na to wygląda. - Uśmiechnęła się lekko, wymownie spoglądając, na stojący obok niej kuferek. - Nie chciałam trzymać pani w niepewności, a poza tym niedługo w gospodzie odbędzie się jakaś zabawa, więc mogłabym mieć trudności z przeniesieniem rzeczy.
Spojrzała kobiecie w oczy i odchyliła nieznacznie głowę, przypomniawszy sobie, o najważniejszym.
- Na razie tylko na trzy dni. Sama nie wiem jeszcze na ile zostanę w Szuwarach. - Panna d’Artois podała starszej elfce wyliczone pieniądze, po czym poprawiła przewieszony przez ramię pasek od skórzanej torby.
- Och, nie spodziewałam się. Dziękuję. - Amandę naprawdę ucieszyły pieniądze. Szczególnie w takiej ilości. Wyjęła z saszetki dwa kluczyki i wręczyła dziewczynie.
- Ten większy klucz jest od wejścia z zewnątrz, a mniejszy, od drzwi pokoju. Proszę się nie krępować i wchodzić. My z Barbarą idziemy teraz na spacer, ale za chwilę wracamy.
Tymi słowami Amanda Rolande wyszła z sieni na słoneczne podwórze razem z dryfującą na smyczy Barbarą.
- Dziękuję ślicznie. - Dziewczyna skłoniła się lekko i, podnosząc z ziemi kuferek, zeszła z drogi osobliwej pary kobiet. Weszła przez uchylone drzwi do domu i zamknęła je za sobą.
Była już w tym pomieszczeniu, gdy pani Rolande oprowadzała ją po mieszkaniu. W powietrzu unosił się delikatny zapach perfum starszej elfki i nieco słabiej wyczuwalny zapach skrzacicy. Sophie tylko na moment rzuciła okiem na wnętrze mieszkania i skierowała się do wynajętego pokoju.

Uchylona drewniana okiennica wpuszczała do środka przyjemne wiosenne powietrze, zalotny świergot ptaków i jeszcze kilka odgłosów powolnie żyjącego miasteczka. Czuć było tchnienie wiosny i spokój tego miejsca.
Młoda wiedźma postawiła kuferek pod ścianą obok łóżka i wreszcie odetchnęła głęboko.

Około pół godziny, od kiedy Mer rzekomo wszedł do świątyni, Sophie stanęła na placu, patrząc na wrota masywnego budynku. Miała nadzieję, że jeśli jeszcze nie wyszedł, to niedługo to zrobi.

- Przepraszam i proszę wybaczyć bezczelność staruszkowi, ale chyba pani nie znam. - Rozległ się głos za plecami Sophie. Gdzieś od strony ryneczku z fontanną, podszedł do niej kobold o długiej siwej brodzie, który niósł właśnie pokrowiec na rulony papieru. - Znam tu wszystkich. Pani musi być tym nowym gościem w “Burym Kocurze”.
Starzec wysilił się na uśmiech i wyciągnął dłoń na powitanie.
- Nazywam się Jean-Christophe Trouve i jestem sekretarzem w tym mieście.
Młoda czarownica mogła odczuć, że gdzieś pomiędzy tą grzecznością, a ciekawością wścibskiego kobolda, czaiła się zwykła, dobra podejrzliwość. Tak bardzo znana z tych małych, szczególnie górskich, miasteczek.
- Sophie d'Artois, bardzo mi miło. - Dziewczyna uścisnęła dłoń kobolda, uśmiechając się z grzeczności. - Rzeczywiście zatrzymałam się w tutejszej gospodzie.
- Mogę w czymś pomóc panience? Czemu tak wystaje pod drzwiami świątyni? - zapytał się Trouve, poprawiając dźwigane papiery.
- Powiedziano mi, że znajdę tu Mera, a nie chcę przeszkadzać w jego, z pewnością ciężkich, obowiązkach.
Spojrzała raz jeszcze na nieruchome drzwi świątyni i ponownie przeniosła wzrok na starca.
- Zapewne chodzi o pana Trottier’a. Nie jest już merem. Postanowił kontynuować swoją rodzinną profesję… leczy mieszkańców Szuwar. Więc z pewnością nie będzie mu pani przeszkadzać, tym bardziej, że właśnie się wybieram do środka i również mam do niego sprawę.- Trouve wskazał palcem drzwi i westchnął. - Otworzy mi pani? Ręce mam zajęte.
- Oczywiście - skinęła głową dziewczyna i wraz ze starym sekretarzem zbliżyli się do wrót świątyni, które z pewnym oporem ustąpiły, pod zdecydowanym naciskiem dłoni Sophie. Ukazało się im przestronne wnętrze świątyni, a do ich nozdrzy doleciał intensywny zapach świec z pszczelego wosku.
- Mówił pan, że zna wszystkich w miasteczku i zapewne mieszka w nim od dawna - zagadnęła, puszczając kobolda przodem. - Odpowiedziałby mi pan coś o uczonym i jego tajemniczym domostwie na wzgórzu w zachodniej części miasteczka? Słyszałam niewiarygodne i, nie ukrywam, lekko zatrważające historie o tamtej okolicy. Wie pan co tam się właściwie wydarzyło?
- Ach.. ten gagatek panią interesuje.. Ale chyba nie jest tu pani z jego powodu? Bo przyznam, że człowiek ten przepadł jak kamień w wodę. - Kobold poczekał, aż panienka zamknie drzwi i nastanie świątynna ciemność, po czym wspólnie ruszyli przez salę.
- O, nie, skądże. Po prostu słyszałam o nim podczas wczorajszego spaceru po mieście. - Panna d’Artois wzruszyła ramionami.
- Alexandre Buibor. Mag. Podobno znakomita postać ze stolicy… Jeśli dobrze pamiętam, przybył do Szuwarów właśnie w okresie narastającego kryzysu… - Trouve przerwał wsłuchując się w dźwięki, które właśnie wypełniły salę. Kroki i rozmowy gdzieś. Może echo….
- O.. chyba nie będziemy musieli szukać daleko - zmienił temat sekretarz, mrużąc oczy.

Gdy Sophie i Trouve weszli do świątyni, w stronę wyjścia kierował się Rodolphe z dziwnym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Gdy dostrzegł kobolda przywitał się:
- Dzień dobry, panie Trouve. Mam nadzieję, że dzień przyjemny? - A gdy nie rozpoznał towarzyszącej mu dziewczyny, dodał: - Dzień dobry, miła pani. Jestem Rodolphe Trottier, tutejszy lekarz.
- Sophie d’Artois. - Skłoniła się lekko, z ręką położoną na piersi.
- Ja tylko z kopią pańskiej rezygnacji, sir. Chciałem ją panu wręczyć. Pewnie będzie chciał pan powiedzieć kilka słów na nabożeństwie w niedzielę, prawda? Jakieś pożegnanie? Parę zdań do mieszkańców Szuwarów? - Kobold wręczył zalakowany dokument Rodolphe. - Ja tak naprawdę udaję się do cicerone. Nikt nie kupuje tych paczek, więc przebrałem je nieco i chcę podarować sierocińcowi.
Rodolphe skrzywił się nieco. Właśnie dlatego zrezygnował. Pełno idiotycznych obowiązków, które i tak nic nikomu nie dawały i były po prostu zbędne. Odebrał dokument od kobolda i wbrew sobie odpowiedział:
- Tak, powiem coś, w miarę możliwości. Ale proszę się zbyt wiele nie spodziewać, bo nie jestem niestety dobrym mówcą.
- Bardzo się cieszę, sir. - Trouve wysilił się na uśmiech i wskazał palcem w głąb sali modlitewnej. - To ja już pójdę. Wie pan może czy znajdę tam ojca Galive lub pannę Chloe?
- W kuchni na pewno znajdzie pan pannę Chloe. Miłego dnia, panie Trouve.
- Do widzenia - dodała dziewczyna.
Sekretarz machnął ręką i udał się we wcześniej wskazanym kierunku, zostawiając samym Sophie i znachora.

- Słyszałam, że to pan jest w tym miasteczku odpowiedzią na wszystkie pytania - powiedziała dziewczyna z uznaniem, gdy kobold zniknął im z oczu.
- Odpowiedzią na pytania? - zdziwił się. - Ostatnio to raczej jestem chodzącym pytaniem. Ty zapewne musisz być tą przyjezdną. Chciałem się wcześniej spotkać, ale jakoś nie było jeszcze okazji. Pani d’Artois. - Skłonił głowę rozmówczyni. - Jak już załatwi pani swoje sprawy w świątyni, to zapraszam na rozmowę. Może będę mógł odpowiedzieć na jakieś pytania, a może i pani udzieli mi kilku odpowiedzi. Woli się pani spotkać w karczmie, czy na ziołowej herbatce u mnie w domu?
- Przyszłam do pana, sieur Trottier. Jeśli więc nie jest pan zbyt zajęty, z chęcią zgodzę się na rozmowę przy herbacie w karczmie. Nie chcę bez potrzeby nachodzić pana w prywatnym mieszkaniu.
Rodolphe uśmiechnął się ciepło. No tak. Nie była przecież przyzwyczajona do tego, że obcy mężczyzna zaprasza ją do swojego domu. Jedynie mieszkańcy Szuwar mogli nie traktować takiej propozycji… w sposób płciowy, z braku lepszej myśli.
- W porządku. Udajmy się zatem do pana Eldritch'a, może poczęstuje nas czymś smacznym.
W głosie Rodolphe rozbrzmiała pewna nuta rozmarzenia. Jednak Sophie nie mogła domyślić się, że zielarz miał nadzieję wymyć z ust obrzydliwy posmak anyżu.

- Z tego, co mi wiadomo - podjęła dziewczyna, gdy ruszyli do drzwi wyjściowych. - I pan Eldritch nie tak dawno przybył do Szuwarów. Dosyć szybko znalazł się w nowej pracy. To również jeden z tematów, o których miałam nadzieję z panem porozmawiać.
Spacerując w kierunku karczmy, odpowiedział dziewczynie:
- Niewiele mi wiadomo na temat pana Eldritch'a. A przejęcie przez niego karczmy jest dla mnie nieco niezrozumiałe. Faktycznie - nasz poprzedni szynkarz zaginął po dziwacznej katastrofie i ktoś musiał zająć jego miejsce. Nie sądziłem jednak, że otrzyma tę posadę obcy. Ale najwyraźniej dobrze sobie radzi.
- Tak, na to wygląda - przyznała jakimś nieobecnym głosem, po czym zamilkła na chwilę. - Ta katastrofa, o której pan wspomniał… - Mówiła niepewnie, unikając jego wzroku. - Myślę, że i ja jestem tu z jej powodu.
- Za chwilę będziemy na miejscu, to będzie można na ten temat porozmawiać.
Ona była tutaj z tego powodu? Kim ona jest? - myślał Rodolphe z niepokojem. Dziwne, oj dziwne to wszystko.
 
__________________
Everything I've done I've done with the best intentions.

Ostatnio edytowane przez Sapientis : 06-03-2017 o 19:37.
Sapientis jest offline