Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2017, 11:57   #175
Gzyms
 
Gzyms's Avatar
 
Reputacja: 1 Gzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skał
Plądrowania ciąg dalszy

Gaspard tymczasem odkrył, że we wnętrzu chałupy jest dość tłoczno. I właściwie sam się zaczął zastanawiać, dlaczego miałby być tym faktem zdziwiony. W końcu oczywistym było, że to właśnie w domu, gdzieś pod łóżkami czy za piecami, chowa się najbardziej wartościowe rzeczy i miejsce to jako pierwsze warto przetrząsnąć, zaś w przypadku Miętosiów pojawiał się nawet dodatkowy argument przemawiający za uprzejmym przewróceniem do góry nogami wszystkich pomieszczeń. Mówiąc w dużym skrócie, tam, gdzie spali Miętosie, była najmniejsza szansa na znalezienie przypadkiem jakichś poćwiartowanych lub nadgryzionych zwłok.
No, chyba, że któryś z nich preferował śniadanie do łóżka. Gaspard mimowolnie zachichotał. Zapewne nie byłby tak rozbawiony tą wizją, gdyby los nie oszczędził mu widoku wnętrza wozu znajdującego się w stodole…
Jakkolwiek jednak przyjemnie i bezstresowo było we wnętrzu samej chałupy, wśród kręcących się wszędzie milicjantów ciężko było znaleźć dogodny kąt dla siebie, aby poszperać na własną rękę. D’Arques już miał się poddać i wyjść na zewnątrz, aby dokonać ekspansywnej inwentaryzacji dobytku w innym miejscu, kiedy nagle dostrzegł schody na poddasze. Tak stare i strome, że początkowo uznał je po prostu za wyjątkowo wykoślawiony fragment ściany.
Wyglądały interesująco i wszystko wskazywało na to, że nikt się jeszcze nimi nie zainteresował, więc Gaspard, kierowany typowym dla siebie instynktem samozachowawczym, przeszedł nonszalancko obok stojącego w rogu pomieszczenia stolika, zgarniając stojącą na nim butelkę wina i razem ze swoim pierwszym łupem zaczął wspinaczkę ku nieznanym, choć zapewne zakurzonym kazamatom.


O dziwo, konstrukcja schodów okazała się na tyle solidna, że poza potępieńczym skzypieniem nie przejawiały żadnych oznak zużycia. Niestety, to samo można było powiedzieć o znajdujących się na ich końcu drzwiczkach zamkniętych na niedużą, ale solidną kłódkę. Gaspard przez chwilę bezskutecznie szarpał się z niespodziewaną przeszkodą, lecz w końcu odpuścił, przysiadł tuż pod wejściem i otworzył zarekwirowane chwilę wcześniej wino. Smakowało nienajgorzej i markiz na chwilę zapomniał o problemach z zablokowanym przejściem, zastanawiając się, czy uda się jakoś zabrać te wszystkie butelki, które tu widział. Na podwórzu walały się jakieś wyglądające w miarę solidnie beczki i może udałoby się przelać do nich alkohol… Ale to tylko pod warunkiem, że nie mają do czynienia z różnymi gatunkami.
Markiza aż wstrząsnęło na myśl, że mogliby przypadkiem zmieszać wytrawne z półsłodkim.
Dreszcz obrzydzenia był na tyle silny, że zmotywował mężczyznę do podjęcia dalszych działań względem drzwi. Tym razem Gaspard naparł na nie silniej, kilka razy kopnął, raz z rozpędu prawie zleciał cudem unikając złamania karku… Lecz ostatecznie, wraz z donośnym trzaskiem wyłamał kawał drewna, a potem systematycznie już poszerzył dziurę na tyle, aby móc się przecisnąć na właściwe poddasze. I musiał przyznać, że prezentowało się ono całkiem ciekawie. Wszystko bowiem wskazywało na to, że to tutaj Miętosie trzymali większość wartościowych rzeczy. Znajdujące się pod ścianami kufry i stojące tu i ówdzie beczki nie nosiły zbyt wielu śladów zużycia i pomijając kilka dziur oraz wiszące tu i ówdzie fragmenty skór dzikich zwierząt oraz walające się po podłodze fragmenty poroża jelenia, było tu całkiem przestronnie i miło. Nawet kurzu nie było zbyt wiele, choć to akurat pomieszczenie zawdzięczało nie pedantyzmowi mieszkańców, a raczej ciągłęmu przeciągowi spowodowanemu brakiem okiennicy.
Gaspard cicho zagwizdał z uznaniem i robiąc ostrożne kroki - mimo dobrego pierwszego wrażenia nie zamierzał w pełni ufać tutejszej podłodze - podszedł do jednego z płaskich kufrów i położył na nim odkorkowaną wcześniej butelkę wina.
- A co my tutaj mamy… - Ucieszył się i sięgnął po rapier zawieszony na jednej z podtrzymujących strop kolumn. - No ciebie to chyba trzeba będzie jakoś ukryć, żeby mi cię nie zabrali - Pogłaskał ostrze. Przypomniały mu się czasy, kiedy jako młodzieniec często stawał do pojedynków. Zamierzchłe czasy. I bolesne wspomnienia, lecz pomimo tego, znów trzymać w ręku broń, którą tyle lat temu uważał za nieodłączną część ekwipunku prawdziwego arystokraty, było uczuciem przytłaczającym. Korzystając z tego, że jest sam wykonał ukłon pojedynkowy i złożył do starannie wyuczonego kiedyś ciosu. I zaatakował kolumnę. Raz, drugi, trzeci. Z każdym kolejnym ciosem coraz wymyślnej.
Stracił poczucie czasu.
Kiedy któryś z mieszkańców Szuwar w końcu zauważył schody na górę, siedział na jednej ze skrzyń. W jednej ręce trzymał pustą już butelkę wina, w drugiej ściskał rapier i patrząc przed siebie pustym wzrokiem uparcie, lecz najwyraźniej nieświadomie, dźgał jedną belek stropowych. Palce miał pobielałe od zaciskania dłoni na rękojeści broni.
 
Gzyms jest offline