| Plądrowania ciąg dalszy Gaspard tymczasem odkrył, że we wnętrzu chałupy jest dość tłoczno. I właściwie sam się zaczął zastanawiać, dlaczego miałby być tym faktem zdziwiony. W końcu oczywistym było, że to właśnie w domu, gdzieś pod łóżkami czy za piecami, chowa się najbardziej wartościowe rzeczy i miejsce to jako pierwsze warto przetrząsnąć, zaś w przypadku Miętosiów pojawiał się nawet dodatkowy argument przemawiający za uprzejmym przewróceniem do góry nogami wszystkich pomieszczeń. Mówiąc w dużym skrócie, tam, gdzie spali Miętosie, była najmniejsza szansa na znalezienie przypadkiem jakichś poćwiartowanych lub nadgryzionych zwłok.
No, chyba, że któryś z nich preferował śniadanie do łóżka. Gaspard mimowolnie zachichotał. Zapewne nie byłby tak rozbawiony tą wizją, gdyby los nie oszczędził mu widoku wnętrza wozu znajdującego się w stodole…
Jakkolwiek jednak przyjemnie i bezstresowo było we wnętrzu samej chałupy, wśród kręcących się wszędzie milicjantów ciężko było znaleźć dogodny kąt dla siebie, aby poszperać na własną rękę. D’Arques już miał się poddać i wyjść na zewnątrz, aby dokonać ekspansywnej inwentaryzacji dobytku w innym miejscu, kiedy nagle dostrzegł schody na poddasze. Tak stare i strome, że początkowo uznał je po prostu za wyjątkowo wykoślawiony fragment ściany.
Wyglądały interesująco i wszystko wskazywało na to, że nikt się jeszcze nimi nie zainteresował, więc Gaspard, kierowany typowym dla siebie instynktem samozachowawczym, przeszedł nonszalancko obok stojącego w rogu pomieszczenia stolika, zgarniając stojącą na nim butelkę wina i razem ze swoim pierwszym łupem zaczął wspinaczkę ku nieznanym, choć zapewne zakurzonym kazamatom.
O dziwo, konstrukcja schodów okazała się na tyle solidna, że poza potępieńczym skzypieniem nie przejawiały żadnych oznak zużycia. Niestety, to samo można było powiedzieć o znajdujących się na ich końcu drzwiczkach zamkniętych na niedużą, ale solidną kłódkę. Gaspard przez chwilę bezskutecznie szarpał się z niespodziewaną przeszkodą, lecz w końcu odpuścił, przysiadł tuż pod wejściem i otworzył zarekwirowane chwilę wcześniej wino. Smakowało nienajgorzej i markiz na chwilę zapomniał o problemach z zablokowanym przejściem, zastanawiając się, czy uda się jakoś zabrać te wszystkie butelki, które tu widział. Na podwórzu walały się jakieś wyglądające w miarę solidnie beczki i może udałoby się przelać do nich alkohol… Ale to tylko pod warunkiem, że nie mają do czynienia z różnymi gatunkami.
Markiza aż wstrząsnęło na myśl, że mogliby przypadkiem zmieszać wytrawne z półsłodkim.
Dreszcz obrzydzenia był na tyle silny, że zmotywował mężczyznę do podjęcia dalszych działań względem drzwi. Tym razem Gaspard naparł na nie silniej, kilka razy kopnął, raz z rozpędu prawie zleciał cudem unikając złamania karku… Lecz ostatecznie, wraz z donośnym trzaskiem wyłamał kawał drewna, a potem systematycznie już poszerzył dziurę na tyle, aby móc się przecisnąć na właściwe poddasze. I musiał przyznać, że prezentowało się ono całkiem ciekawie. Wszystko bowiem wskazywało na to, że to tutaj Miętosie trzymali większość wartościowych rzeczy. Znajdujące się pod ścianami kufry i stojące tu i ówdzie beczki nie nosiły zbyt wielu śladów zużycia i pomijając kilka dziur oraz wiszące tu i ówdzie fragmenty skór dzikich zwierząt oraz walające się po podłodze fragmenty poroża jelenia, było tu całkiem przestronnie i miło. Nawet kurzu nie było zbyt wiele, choć to akurat pomieszczenie zawdzięczało nie pedantyzmowi mieszkańców, a raczej ciągłęmu przeciągowi spowodowanemu brakiem okiennicy. Gaspard cicho zagwizdał z uznaniem i robiąc ostrożne kroki - mimo dobrego pierwszego wrażenia nie zamierzał w pełni ufać tutejszej podłodze - podszedł do jednego z płaskich kufrów i położył na nim odkorkowaną wcześniej butelkę wina.
- A co my tutaj mamy… - Ucieszył się i sięgnął po rapier zawieszony na jednej z podtrzymujących strop kolumn. - No ciebie to chyba trzeba będzie jakoś ukryć, żeby mi cię nie zabrali - Pogłaskał ostrze. Przypomniały mu się czasy, kiedy jako młodzieniec często stawał do pojedynków. Zamierzchłe czasy. I bolesne wspomnienia, lecz pomimo tego, znów trzymać w ręku broń, którą tyle lat temu uważał za nieodłączną część ekwipunku prawdziwego arystokraty, było uczuciem przytłaczającym. Korzystając z tego, że jest sam wykonał ukłon pojedynkowy i złożył do starannie wyuczonego kiedyś ciosu. I zaatakował kolumnę. Raz, drugi, trzeci. Z każdym kolejnym ciosem coraz wymyślnej.
Stracił poczucie czasu.
Kiedy któryś z mieszkańców Szuwar w końcu zauważył schody na górę, siedział na jednej ze skrzyń. W jednej ręce trzymał pustą już butelkę wina, w drugiej ściskał rapier i patrząc przed siebie pustym wzrokiem uparcie, lecz najwyraźniej nieświadomie, dźgał jedną belek stropowych. Palce miał pobielałe od zaciskania dłoni na rękojeści broni. |