Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2017, 12:49   #36
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację


Spała, lecz miała wrażenie, że trwa to już trochę za długo. Jednocześnie nie potrafiła się wybudzić. Co dziwne, nic jej się nie śniło, za to była w pełni świadoma dźwięków dookoła. Dlaczego wszyscy tak hałasowali? I jakim cudem jednocześnie mogła słyszeć jak Edgar podrywa przez telefon jakąś dziewczynę, jak Sharka krzyczy na rekrutów i jak kucharka biadoli nad małą ilością białego sera...?

Nagle poczuła straszliwy ból w piersi - coś tak nierealnego i paraliżującego, że sama nie wiedziała jak jej układ nerwowy znosi to. Co więcej, to dzięki temu cierpieniu wreszcie otworzyła oczy i usiadła gwałtownie na swoim łóżku.

- Spokojnie, spokojnie - usłyszała znajomy głos obok - Tylko spokojnie Sophie. Najpierw się zalecz. Musisz spalić krew. Robiłaś to już, więc potrafisz... o, widzisz, właśnie tak.

Kobieta poczuła jak rana na piersi zabliźnia się, a ból mija. Spojrzała w bok na mówiącego. To był Andre! Czyżby jednak śniła? Dlaczego Andre siedział przy jej łóżku w rezydencji Ankh i na dodatek trzymał w dłoni... pokryty JEJ KRWIĄ osikowy kołek?!
- Witaj Sophie. - uśmiechnął się tym swoim nieco smutnawym uśmiechem i choć był piękny... kobieta nie czuła takiej ekscytacji jak zazwyczaj, gdy to robił.

Nie ruszała się jej głowa pracowała na wysokich obrotach. Ból w piersi, kołek… Chciała przetrzeć twarz ale nie miała sił. Skupiła się na zaleczeniu ran tak jak jej polecił.
- Czy ten idiota mnie spokrewnił? - Jej głos był słaby, zachrypnięty… jakby dawno nie piła.
- Owszem. I... mamy z tym poważny problem. - powiedział Andre, po czym dodał - Ale najpierw skupmy się na tym, jak się czujesz?
- Doskonale jak na kogoś z kogo właśnie wyciągnięto kołek. - Sophie przetarła twarz. - Wiem czemu ja mam z tym problem, ale czemu wy go macie? Bardzo narozrabiałam?

Burth westchnął, mimo że przecież nie oddychał. Pogładził ją po dłoni. Mimochodem zauważyła, że teraz ich temperatura ciała nie różni się od siebie.
- Cóż... chyba ci mówiłem, że według naszych praw stworzenie potomka może zlecić tylko książę, któremu się podlega. Martin oczywiście z nikim się nie konsultował w tej sprawie i tym samym popełnił jedno z najcięższych przestępstw Camarilli. Teoretycznie więc powinniście być oboje straceni... - uścisnął dłoń Sophie mocniej - Na szczęście, udało mi się przekonać Radę, by uznała Cię jako mojego potomka, bo przecież niedawno dostałem pozwolenie na jego stworzenie. Tym samym stałaś się moją protegowaną. Niestety, jeszcze nie wiadomo co będzie z Ankh. Obawiam się jednak, że twoja przygoda tutaj już się skończyła... Przykro mi. - uśmiechnął się smutno, patrząc jej w oczy.

- Co z Martinem? - Sophie nie odrywała od niego spojrzenia. Czemu kanarek to zrobił… też na pewno sam znał konsekwencje.
- Zostanie stracony. Dziś rano. - odparł spokojnie Andre - Dla niego nic nie mogę zrobić.
- Ale to on jest twoim childe, a nie ja? - Dziewczyna podniosła się. - Gdzie on jest?
- I to on popełnił przestępstwo. Z pełną premedytacją. - odparł twardo wampir - Jest w lochach. Nad ranem zostanie wyprowadzony i przywiązany do pala na placu. Umrze, ostatni raz oglądając słońce. To jego własny wybór.
- Rozumiem Andre. Czy mimo to mogę go zobaczyć? - Sophie uśmiechnęła się smutno do wampira. - Ten głupek twierdził, że robi to bo mnie kocha.

Choć oblicze Burtha nawet nie drgnęło, wydawało się, że ta informacja zrobiła na nim jakieś wrażenie. Dziwne, Sophie była teraz wrażliwsza nie tylko na zmysłowe bodźce, ale także te... intuicyjne.
- Niestety, to niemożliwe. - powiedział, podnosząc się z krzesła.
- Andre zrobię jak mi rozkażesz, ale chcę wiedzieć czemu nie mogę go zobaczyć. - Sophie była spokojna jednak czuła, że coś ją męczy. Smutek? Przywiązała się do Martina, martwiła się… chciała go zobaczyć.
- To by nie było dobre ani dla niego, ani dla ciebie. - odparł z delikatnym uśmiechem - A teraz wybacz na moment. Przyleciałem najszybciej jak mogłem, jednak muszę przynajmniej telefonicznie dopilnować pewnych spraw w Wiedniu. Czekam też na pozwolenie od Rady, żeby cię stąd zabrać.

Sophie nie zatrzymywała go.
-Nie uważasz, że powinna sama to ocenić? - Która mogła być godzina… zerknęła na zegarek. Było sporo po 22-ej. Sporo czasy gdyby chciała...
Przystanął i popatrzył na nią z namysłem. Po raz pierwszy chyba czuła, że jest z niej niezadowolony.
- Ta decyzja i tak należy do Marii. Ja ci to po prostu odradzam. Ten facet cię zabił i przemienił wbrew twojej woli. Jeśli będziesz się z nim widzieć, może być to odczytane jako rodzaj spisku. I zacznie się gadanie, że jednak nie byłaś do końca ofiarą. Ja chcę cię tylko ochronić, Sophie. Ale nie jestem jak Martin, nie zrobię tego wbrew tobie.
Z tymi słowami Burth zostawił ją samą w pokoju.

Spisek? Sophie odprowadziła go wzrokiem do drzwi i przygryzła wargę. Momentalnie przecięła ją kłem. Szybko zalizała rankę i skupiła się na ukryciu wampirzych atrybutów. Przeszła do łazienki i przejrzała się w lustrze. Nie wiedziała co ma robić… coś było nie tak ale nie do końca rozumiała co.


Była blada, choć może lepsze by było słowo bledsza. Najciekawsze było to, że nawet nie miała pojęcia do jakiego klanu należy Andre, a co za tym idzie Martin. Zrzuciła przedziurawioną przez kołek koszulkę i przejechała palcem po bliźnie. To była pierwsza, której pewnie rano nie zobaczy.

Chyba Martinowi się udało. Nie czuła takiej bliskości, potrzeby kontaktu z Andre, jak wcześniej. Nadal go kochała. Gdy zobaczyła brak zadowolenia w jego oczach, poczuła jakby wszystko w niej pękało, ale… to nie było to samo. Ankh jej nie chciało, Martin miał umrzeć. Tak temu kanarkowi się udało. “Uwolnił” ją od wszystkiego. Pytanie tylko czy chciała tej wolności. Znów miała być ochroniarzem, ubierać się w ładne kiecki, towarzyszyć Andre na balach. Bawiłaby się z nim dobrze, ale ile 5-10 lat, nawet by się z niej nie napił bo wtedy związałby się z nią więzami krwi. Przemyła twarz i wróciła do pokoju. Założyła nową koszulkę i zaczęła zapinać kabury.

Była wariatką, jak to stwierdził Andre, masochistką i tak cholernie nie chciała dać wygrać temu kanarkowi. Upięła wysoko włosy i po tym co pokazał jej Martin wsunęła o kilka spinek do włosów więcej niż trzeba. Narzuciła kurtkę i ruszyła do lochów. Jak łatwo się domyślić, jej karta magnetyczna odmówiła jednak dostępu do poziomu niższego niż -1, a lochy znajdowały się na -2 lub -3 - w sumie nie wiedziała, bo nigdy tam nie była. Sophie zirytowana zaczęłą krążyć po korytarzu. Robiła głupotę, kolejną w tym życiu głupotę. Ale… może Maria pozwoliłaby jej się z nim spotkać, ale czy ją to będzie satysfakcjonować? Przeleciała wzrokiem po ścianach szukając kamer. Andre się dla niej poświęcał, był gotów zaryzykować i przyjąć ją mimo, że powinna zginąć, a ona co? Stanęła daleko od drzwi i zerknęła na zamek. Czy da radę go przestrzelić? Niestety, to było cudo najnowszej techniki. Pancerne cudo - należy dodać. Tak jak całe drzwi. Na dodatek nad sobą Sophie zauważyła zainteresowaną jej poczynaniami kamerę. Sophie wycofała się. Nic się nie dało poradzić i tak już spaliła dlatego że tu przyszła, dała się ponieść emocjom.

Zirytowana szła korytarzem myśląc co właściwie ma zrobić. Owszem Martin spokrewnił ją bez jej zgody, bez zgody Camarilli. Jednak wizja tego, że znów umrze i to znów przez nią, nagle zaczęła ją boleć. Skoro były tam kamery i tak ją widzieli, widzieli że chciała do niego pójść. Znów dała się ponieść emocjom. Przysiadła na jednej z ławek stojących na korytarzu. Nie chciała by go stracili, tylko nie za bardzo wiedziała jak mu ma pomóc.

- Panienko? - usłyszała głos niedaleko.
To był lokaj, którego spotkała wcześniej.
- Czy coś się stało? - zapytał, podchodząc bliżej. Dłonie trzymał za plecami, jak przystało na profesjonalnego sługę.

Sophie nie lubiła gdy ktoś ukrywał przed nią dłonie. Momentalnie napięła się i skupiła całą uwagę na mężczyźnie.
- Nie licząc tego, że mnie zabito… nie, nic się nie stało. - Była ciekawa czy lokaj ma kartę dostępu do lochów. Jak istotną osoba był, będąc tuż przy Marie? Lecz może ważniejsze byłoby tu pytanie, jak silną?
- Tak, to kłopotliwa sprawa. - przyznał uśmiechając się lekko.
- Tak się składa, że pojawiasz się zawsze gdy mam kłopotliwe przemyślenia. - Sophie przyglądała się mu uważnie. Był wampirem czy ghulem? Jak niby miała to rozpoznać? Nie… spotkali się podczas dnia przy tablicy. Martin spał… Przygryzła wargę. Tak odmierza czas tym czy Martin był na nogach czy nie. Powoli podniosła się z ławki. Cały czas biła się z myślami ile była gotowa zaryzykować dla tego kanarka. - Czemu, to robisz?
- Można winić przypadek lub przeznaczenie. Pytanie brzmi, czy mogę ci w czymś pomóc. W końcu to moja praca - służyć. - odparł z uśmiechem czarnowłosy mężczyzna.

Sophie patrzyła mu prosto w oczy.
- Zaprowadź mnie do niego... do mego partnera.

Przez chwilę patrzył na nią jakby z namysłem.
- W porządku. Aczkolwiek nie mogę ci gwarantować ochrony, jeśli się na ciebie rzuci. - powiedział mężczyzna i podszedł do czytnika. Po chwili kontaktu z jego... zegarkiem! Zapaliło się zielone światełko. Lokaj nacisnął klamkę i otworzył drzwi zapraszająco.

Sophie tylko przytaknęła ruchem głowy i ruszyła za nim. W sumie nie pomyślała o tym, ale Martina też mogli zakołkować… cóż i tak robi głupotę.

Służący otworzył kolejne drzwi - jedne z kilku w korytarzu i przepuścił Sophie przodem.
- Gdy będziesz gotowa, pomachaj do kamery. Jest nad wejściem. - powiedział z uprzejmym uśmiechem.

Kiedy dziewczyna minęła go znalazła się w kolejnym pomieszczeniu - dość dużym i jasno oświetlonym, pośrodku którego umieszczona była duża klatka jakieś 3x3x2 - idealna na wielkiego zwierza. Albo wampira.
Martin siedział na pryczy - jedynym wyposażeniu więzienia, nie licząc kostki rubika, którą bawił się w dłoniach.


- Sophie... - szepnął jej imię, podnosząc na nią wzrok.

Dziewczyna ruszyła w stronę wampira przyglądając się uważnie, gdzie są kamery, czy klatka jest pod napięciem. Podeszła tak blisko, że niemal jej dotykała, była bardzo poważna ale czuła jak cieszy się na widok kanarka.
- Martin… - Lata doświadczenia sprawiły, że jej głos zabrzmiał śmiertelnie poważnie, na twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji. - Sama już nie wiem czy jesteś samobójcą czy po prostu idiotą.

Patrzyła na niego, a w jej głowie było tylko jedno pytanie. Jak go stąd wyciągnąć i to szybko. Była spokojna, traktowała tą wizytę jak misję i starała się wyłapać jak najwięcej szczegółów, które mogłyby jej pomóc.
W sali były 4 kamery - jedna na jednej ścianie. Pomieszczenie miało kształt niemal idealnego kwadratu. Część lamp na górze była zapalona - część nie. Łatwo było się domyślić, że prawdopodobnie są to lampy UV, które w razie problemów pozwolą szybko spacyfikować więźnia. W dodatki w ścianach na wysokości kolan co kilkadziesiąt centymetrów pojawiały się otwory - prawdopodobnie można było tędy wpuścić jakiś gaz. Na domiar złego, Martin potwierdził jej przypuszczenia...

- Też się cieszę, że cię widzę - powiedział z uśmiechem - Tylko nie rzucaj się na kraty, by mnie całować. Są pod napięciem.

Sophie wpatrując się w wampira wykonywała chłodne kalkulacje. Lampy można zestrzelić, ma w pistoletach łącznie 28 naboi i jeszcze dwa magazynki przy kaburach… pytanie czy uda się jej przeładować. Klatka musi gdzieś mieć zasilanie, ale niestety może się ono znajdować po posadzką. Pewnie przy wejściu jest przełącznik umożliwiający zdjęcia zasilania, prawdopodobnie zabezpieczony. Istniała możliwość, że odblokuje go zegarek, tak jak wejście do więzienia.

Ile osób mogło ich tu obserwować?
- Słyszałam, że to ty mozesz ewentualnie się na mnie rzucić. Nie dali ci tu żadnej kobiety? - Wpatrywała się w jego oczy ciekawa czy rozpozna co planuje. Zdobycie zegarka powinno być dosyć proste, brunet był co najwyżej ghulem, a ona sądząc po talentach Martina i Andre powinna móc się poruszyć bardzo szybko… powinna. Pytanie co dalej. Wyjdą na korytarz, mają się przesiepać przez całe Ankh? Co jeśli Andre i tamten wampir staną im na drodze?

Znów się uśmiechnął smutno. Wyglądał na zrezygnowanego.
- Nie potrzebuję żadnej innej. - odpowiedział spokojnie.
- Za tą rozmowę też mogę być stracona, mam nadzieję, że na to liczyłeś. - Skłamała, ale potrzebowała jego i jego motywacji jeśli choćby mieli spróbować się stąd wydostać.

Wstał i podszedł do krat. Przyjrzał jej się chwilę uważnie, po czym powiedział.
- Daj spokój, Sophie. To był mój wybór. I chociaż cię nie zmuszę, chciałbym, żebyś nie zawaliła tego, przez co wyślą mnie na solarium. Szkoda tylko, że zniszczyli wszystkie moje notatki i pliki. Chciałem zostawić ci swoją książkę do poczytania. Wiesz, tą o tym wampirze, za którym przyjechałem do Wiednia. Była w 2/3 gotowa. No ale... nie można mieć wszystkiego. - spojrzał jej prosto w oczy - Co narozrabiałem, to moje. I to jak na mnie teraz patrzysz... było tego warte.
- Nie zawaliła czego? Ostatnią rzeczą na jaką miałam w życiu ochotę, to zostać spokrewnionym. - Sophie nie odrywała od niego oczu. To było nawet ciekawe… jak szybko ich zabiją. Nagle uznała, że to może być całkiem ciekawe i pouczające doświadczenie.

- Weź na mnie nie krzycz w dniu mojej śmierci co? - zaśmiał się cicho - Powinnaś mi raczej powiedzieć coś romantycznego. Albo chociaż, że dobrze ci było... no wiesz.
Sophie uśmiechnęła się i pomachała do kamery.
- Och tatusiu… jak długo się znamy? - Ruszyła w stronę wyjścia rozglądając się za wyłącznikiem do kraty. Nigdzie go jednak nie dostrzegła, nawet panelu do sterowania.
- Co robisz? - zapytał Martin, gdy drzwi odskoczyły nagle, a Sophie mogła wyjść na zewnątrz.

Sophie otworzyła drzwi i stanęła w progu między celą, a korytarzem. Wyjrzała za wrota, sprawdzając czy ktoś po nią przyszedł.
Faktycznie, na korytarzu czekał już znajomy lokaj z rękami na plecach.
- Już? - zapytał z uśmiechem.

Sophie odsunęła się lekko od drzwi i poczuła, że wrota zaczynają się zamykać. Niedobrze, jeśli w stróżówce mieli możliwość ich zablokowania, to nawet po zdobyciu zegarka nie da rady ich otworzyć. Zatrzymała się w przejściu patrząc na lokaja.

- Prawie. - Sophie uśmiechnęła się słabo, trochę jakby była smutna. Jaka była szansa, że da radę użyć dyscypliny... Dziewczyna wydobyła broń. Pierwszy strzał poszedł w lokaja, musiała się zorientować czy ma kamizelkę, celowała w serce. Drugi i trzeci w kamery naprzeciwko drzwi. Jej ruchy były szybkie, szybsze niż kiedykolwiek. A jednak gdy nacisnęła na spust usłyszała tylko głuche “klik”, “klik”. Mężczyzna spojrzał na nią z wyrzutem.
- Chciałaś mnie zabić? - zapytał ze spokojem - Dlaczego?
- Ty idiotko! - usłyszała też głos Martina.

Sophie uśmiechnęła się szczerze. Taki błąd… Położyła broń w drzwiach tak by nie mogły się zamknąć i ruszyła w stronę lokaja.
- Sam słyszałeś, jestem idiotką. - Chwyciła meżczyznę za kołnierz.
- Tak... niemniej to chyba nie będzie konieczne. Możemy porozmawiać najpierw? - zapytał lokaj, który bynajmniej nie wydawał się spłoszony reakcją Sophie.

Wampirzyca spoważniała.
- Jak rozmawiać to tutaj, tak się składa, że opuszczanie tego miejsca jest mi wybitnie nie na rękę. - Zacisnęła pięść na kołnierzu.

- Debilka! - darł się tymczasem Martin za drzwiami, po czym krzyknął z bólu. Prawdopodobnie dotknął krat.

- Oczywiście. Wytłumacz mi więc dlaczego chcesz poświęcić wszystko dla swojego mordercy? Ten wampir cię zabił i przemienił wbrew twojej woli. A ty chcesz go ratować? Mimo... konsekwencji?
- Partnerów się nie zostawia. - Sophie wpatrywała się w lokaja gotowa na to, że ten w każdej sekundzie może ją zaatakować. - Po za tym nie dam temu idiocie satysfakcji, że wszystko będzie szło po jego myśli.
- Mhmmm załóżmy więc, że ci się uda. I co potem? Wiesz, że będziecie na listach gończych całej Camarilli?
- Zawsze lubiłam wyzwania, a jeszcze bardziej zwycięstwa. Wyjmę go stąd małe zwycięstwo, wyjdę z tego korytarza, kolejne, wyjdę z zamku… i tak w nieskończoność.
- To bardzo głupie. W pełni zgadzam się z twoim partnerem. - odparł czarnowłosy lokaj, po czym dodał - A teraz możesz mnie puścić? W tej pozycji chyba nie otworzę krat.
- Puszczę jeśli teraz ty mi na coś odpowiesz. Czemu? Czemu chcesz je otworzyć, czemu chcesz mi to ułatwić?
- O, miło, że się mną zainteresowałaś. Widzisz, warto. A nie zabijać... - uśmiechnął się, lecz widząc poważną minę Sophie, szybko spoważniał - Poznałaś moją siostrę Marię. Tak, jesteśmy bliźniakami. Oboje dziedziczymy rodową fortunę, aczkolwiek pozwoliłem jej zarządzać również moją częścią, by mogła wywiązać się ze zobowiązań wobec Camarilli. Widzisz, założycielka Ankh wcale nie kocha tej organizacji. Ona kocha wampira. I tylko dlatego to ciągnie. A ja lubię patrzeć na zakochanych... podobacie mi się z ... Martinem. Dlatego pomogę wam się wydostać. Niestety, dalej będziecie zdani na siebie.

Sophie puściła go.
- Jesteś świrem. - Zrobiła krok w tył robiąc mężczyźnie miejsce.
- Powiedziała idiotka. - uśmiechnął się do niej, po czym wystukał coś na ekranie swojego zegarka - Klatka otworzy się za minutę. Teraz jeśli pozwolisz, zadbam o siebie i ucieknę z krzykiem, co zarejestrują kamery. Choć w sumie... - zawahał się - w sumie możesz mnie ugryźć. Tak, to będzie lepsze. I wtedy swobodnie wyjdziecie. Kierujcie się do windy, a potem na poziom -4. Trzeba potwierdzić kodem 4832. Tam dotrzecie do podziemnego jeziora. Dalej sobie poradzicie sami.

Sophie podeszła do niego i delikatnie rozwiązała chustę ściskającą kołnierzyk i go rozchyliła. Czuła jak jej głód narasta gdy zobaczyła jego szyję.
- Jak masz na imię?
- Kolejne miłe pytanie. Raphael, moja droga.
Sophie nachyliła się do jego szyi, poczuła jak jej kły same się wysuwają. Nigdy nie czuła czegoś takiego, jego zapach był głównie zapachem krwi, która płynęła w jego żyłach.

- Wiem, że to niewiele warte, gdy mówi to wampir, zdrajca taki jak ja. Ale Raphaelu, obiecuję ci przysługę. - Wgryzła się w jego szyję i zaczęła pić, powoli, uważając by go nie zabić. Objęła go mocno, pilnując by nie upadł. To co czuła było niesamowite, dużo lepsze od wszystkiego czego doświadczyła do tej pory. Jej ciało spięło się jak przy seksie, ale bardziej. Poczuła gorąc gdy jego krew zaczęła płynąć w jej żyłach. Przyjemne drżenie gdy zaczęła pulsować jego rytmem. Dopiero gdy poczuła, że wiotczeje w jej ramionach, ułożyła go na ziemi i zalizała rany.

Spojrzała na zegarek i po namyśle zostawiła go na ręku mężczyzny. Podeszła do otwartych drzwi więzienia i podniosła swoją broń. Słysząc kliknięcie, gdy zwolniły się drzwi klatki uśmiechnęła się ciepło do Martina.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 26-02-2017 o 12:54.
Aiko jest offline