Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2017, 13:21   #268
Gveir
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Małe ogłoszenie: wasze postacie są takimi koksami, iż czasami będę pomijał bezzasadne rzuty. Po prostu, nie wypada, bowiem obraziłbym koksów, prawda?


Edgar


Gorąca krew napędzające szlachetne serce kawalera Duneberga, wręcz zabulgotała gdy para zawszonych, podpitych typów mieniących się wilkami morskimi, zaczęła ubliżać szlachcicowi. Wyglądał dość młodo, może mogli nazwać go gołąwąsem w pewnych sytuacjach i robili to kompletnie inni ludzie, ale nie ktoś z tak niskiej warstwy społecznej.

Niczym wytatuowany zdołał odwrócić się ku koledze oraz kurwom, za jego brudne włosy złapały silne kleszcze, które w dość zdecydowany sposób odchyliły głowę do tyłu. Kapelusz spadł na ziemię, a chojrak mórz mógł dostrzec wściekłe oblicze Edgara. Nim zdołał powiedzieć cokolwiek, jego głowa zakreśliła idealny łuk, który wpisywał się we wszelkie prawidła oraz tabele norm matematycznych. Artylerzyści z Nuln zapewne cmoknęli by z zachwytu.
Nie mniej, twarz wilka morskiego spotkała się z blatem szynku z ogromną prędkością. Na tyle, iż pierwsze uderzenie rozbiło łuk brwiowy, a drugie połamało, już i tak zdezelowany, nos. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, rycerz puścił ścierwo i począł wymierzać sprawiedliwość na swój, rycerski sposób. Butem oraz pancerną rękawicą. Kurwy zostały roztrącone, jedna na tyle niefortunnie, iż poleciała w jeden ze stołów. Rycerz stanął sam na sam z mężczyzną, który wyciągnął nóż. To nie spodobało się szlachetnemu kawalerowi von Dunebergowi, bowiem uraziło jego honor. Ojciec zawsze powtarzał, iż należy zachować zdrowy rozsądek w walce - gdy Ty idziesz na przeciwnika z mieczem, on również powinien go mieć. Ten tutaj, bardzo niskiego stanu, nie znał takich zasad. Stalowa rękawica zacisnęła się na nadgarstku, powodując zwolnienie uścisku. Krzycząc i klnąc na rodzinę Edgara kilka pokoleń wstecz, wilk morski skulił się w sobie i począł przyklękać. Rycerz wykorzystał to i zdzielił go jak zwykł to robić pan wobec opornego kmiotka. Na odlew, pańską ręką, która tuczyć konia winna. Przykładnie, bowiem.. ah, za dużo strzępienia gęby! Łeb wilka odskoczył, kreśląc kolejny łuk z krwi oraz śliny. Jakiś pojedynczy, ostały się ząb wyfrunął z ust mężczyzny. Potem przyszedł kolejny szlag i drugi. Do trzeciego nie doszło, bowiem przed rycerzem pojawili się koledzy pirata. Ci chyba zrozumieli intencje całej akcji: uzbrojeni byli tylko w wkurwienie oraz gołe pięści. Zawrzało, tłum począł falować.



Yrseldain


Liściaste Ostrze nie do końca pochwalał rozbójnicze metody Ragnwalda. Z drugiej strony, osobiście brzydził się wszelkimi istotami łamiącymi prawo naturalne czy też to ustanowione przez człowieka. Prawo elfickie, które obowiązywało w enklawach, było trochę inne, bardziej rozbudowane i wyrafinowane, ale równie surowo egzekwowane. Może nie tak jak tutaj, w Imperium. Fakt funkcjonowania w miarę sprawnego systemu sprawiedliwości w tym jakże dziwnym państwie do prawdy zadziwiał, ale i fascynował elfa. Bądź co bądź, przez lata swojej działalności, stał się jego częścią oraz legendą.

Bez problemu udało mu się wyodrębnić ślady odbiegające od głównego "nurtu". Zwierzoludzie szli raz kupą, raz rozchodzili się, jednak nadal podążali w jednej bandzie. Nie dziwnym było, że niektóre osobniki rozciągały ten swoisty szyk, czy to w poszukiwaniu kolejnej ofiary, czy też z ciekawości. Trop prowadził w głąb lasu, a powolne i metodyczne sprawdzanie go doprowadzi do bandy. Zauważył tylko jedno: Las Cieni zaczął gęstnieć z każdym krokiem. Byli na swoistym przedpolu tej puszczy, toteż roślinność nie była, aż tak rozbudowana, a światło przebijało się przez korony drzew. Wiedział jednak, że idąc dalej będzie musiał uważać, by śladów tych nie zgubić. Ciemność oraz gęstwina nie robiła na nim wrażenia. Nic nie mogło równać się z Athel Loren. Bardziej martwił się o Ragnwalda i konie. Może i rozbójnik żył w lasach, był dobry w zasadzkach oraz szybkich atakach, ale nie był istotą zrodzoną w lesie.


Tymczasem u komisarza Brody..



Chłopak jeszcze bardziej odsunął się w tył, aż uderzył plecami w gruby pień drzewa. Skulił się z lekka, patrząc na osobę groźnego brodacza. Skądś go kojarzył, tylko skąd..
- P-panie.. czego chcesz?! Okolicznym gajowym jestem, z Limshof. To tereny Ostlandu już, ziemię pana Księcia-Elektora!
W głowie Ragnwalda zadźwięczał ostrzegawczy dzwon. Był na prowincji, której władza wyznaczyła sporą sumę za jego głowę. Nie liczyło się to, czy Niedźwiedź z Ferlangen będzie żywy, czy martwy. Von Raukov był zawziętym skukinkotem, zaprawionym w bojach i intrygach.
- Sprawdzam co raz te tereny, bom urodzony tu, to mnie ojczulek prowadzał jak byłem tyci.. to teraz ja służę Jaśnie Oświeconemu.. a że wojna straszliwa, to coraz to się słyszy. Czasami wybieram się, aż do Norlandu..w Schuten, panie, cudna dziewka mieszkała. - zaczął mówić, niemal jak zauroczony. Wlepił wzrok w ziemię, po czym objął kolana rękoma. Wpadł w trans, najwyraźniej spowodowany tym, co zobaczył. - Chadzałem tam, bo śliczna była. Spodobała się mi, ale Schuten.. p-puszczono z dymem. Widziałem to ja. Jak ich mordują, ćwiartują. - zamilkł na chwilę. Spojrzał prosto w oczy rozbójnika. Ragnwald mógł dostrzec w nich autentyczny strach, który walczył z pojawiającą się pustką. Znał to. Trauma zaczyna wypierać ludzkie odruchy, truć duszę.
- Panie.. oni podpalali. Rozumne to ścierwo, pokręcone, obrzydliwe. Całą rodzinę zostawili w domu, łącznie z Nią.. i puścili z dymem. Ludzie próbowali się bronić, może kogoś tam zaciukali ale to prości ludzie! Ja tako samo, ino umiem z kuszy robić. W gniewie zastrzeliłem jednego, czy też dwóch, ale poczęli mnie gnać. Nie wszyscy, ale te, o - wskazał głową na ścierwa - one tak, jakby się odłączyły. Głodne musi były, bo mnie ostawiły gdy dopadły niedaleko. Wyrżnąłem o ledwo wystający z ziemi korzeń, dali mi w łeb lagą i ciągnęli. Do tutaj..


Fredrich

Jego uwagę przyciągały dwa, skrajne, wydarzenia. Przy szynku, przy którym i on stał, odganiając coraz to chętne kurwy, zrobiło się gorąco. Rozmowa opancerzonego jegomościa z dwójką piratów przerodziła się w wylewkę pomyj słownych. Zanosiło się na coś grubszego.
Przy jednym z stołów trwał pojedynek mocarzy. Nabity krasnolud, którego ręce porastały fantazyjne tatuaże, z włosami postawionymi na czub, siłował się na rękę z potężnym kislevczykiem. Pojedynek był wyrównany, ale to khazad go wygrał. Wybuchła radosna wrzawa, tańce oraz śpiewy, a przegrany miast złości, okazał iści kislevską gościnność. Uścisnął krasnoluda, wręczył mu dzban z alkoholem, by ruszyć do innego stołu.


Fredrich: Inteligencja, 07/57



Miał szczęście. W chwili gdy nastąpił wybuch radości, los zgotował mu dogodne pole do obserwacji krasnoluda. Zdołał przyjrzeć mu się na tyle dokładnie, by po wszelkich znakach szczególnych identyfikować go jako Algrima Alrikssona, jednego z członków drużyny. Mógł przypuszczać, iż w karczmie znajdują się pozostali.
W chwili gdy miał podejść do krasnoluda, odpychając kolejną niezbyt piękną oraz domytą kurwę, sytuacja przy szynku przybrała zły obrót. Młody jegomość, który przykuł jego uwagę wybuchnął gniewem po tyradzie obelg, ruszając do ataku. Piraci mieli pecha, bowiem młodzieniec uzbrojony w pancerne rękawice kładł je niczym matka zwykle kładzie swe dziatki spać. W chwilę rozprawił się nie tylko z wilkami morskimi, ale nie szczędził tzw. tuby kurwom, co Fredrich skwitował kiwnięciem głowy. Tłum zafalował i nagle rozstąpił się. Nim się postrzegł, był na samym końcu swoistego koła z pustej przestrzeni, z głupia frant oparty o szynk jednym łokciem. Popijał jak gdyby nigdy nic tą iście pieruńską gorzałkę czy co tam nalał mu gospodarz. W tej przestrzeni stał on, młody mężczyzna o brązowych włosach i gładkim licu, choć teraz nieco zaznaczonym przez zarost. Opancerzony, postawny, był albo dość dobrze wyposażonym najemnikiem, albo kimś wyżej urodzonym. Kolejne spojrzenia oraz proces myślenia pozwolił mu zidentyfikować kolejnego członka Alfy. Przed sobą miał kawalera Edgara von Duneberga, rycerza z zakonu Rycerzy Panter.




Algrim


Banda najemników myślała. Każdy z nich kalkulował możliwości. Zarobek nie należał do największych, ale nastały cienkie czasy, a oni sami... co tu dużo mówić! Nudzili się! Przepijali ostatnie pensy w oczekiwaniu na dzień, który przyniesie upragnione zajęcie każdego żołnierza fortuny.
Nim Kirył zdążył dopytać o szczegóły, na pobliski stół wpadła kurwa, dość silnie trącona przez kogoś przy szynku. Rozwalając stół oraz napoje, przyciągnęła uwagę wszystkich. Również Algrima.
Baryła, jak nazwał się, mógł dostrzec, jak rycerzyk razami kułaka obitego w pancerną rękawice masakruje znajdujących się przy szynku. Poznał go, toteż uważał, iż rycerz musiał mieć iście ważny powód, by dokonać czegoś takiego.
Sytuacja zrobiła się ciekawa, gdy za pobitymi ujęła się reszta kolegów.
 
Gveir jest offline