Franek powoli przysypiał z nudy, kiedy to Igor z alfą zaczęli wymieniać się sztampowymi poglądami na temat rzeczywistości. Blady Marek wyglądał jakby nie potrzebował już blanta, bo dawno odleciał na miotle swojej wyobraźni lub wszech nieogarniania. A Babcia z wampirzycą, żyły w swoim świecie, nie zwracając na resztę zbyt dużej uwagi. Grabie zostało więc pilnowanie grilla i jabłek, bo kiełbasy nie lubił, karkówka dupy nigdy nie urywała, a boczek… cóż, jakoś nikt nie wpadł na pomysł by go kupić.
Na pomoc znudzonemu wilkołakowi przybyła jednak Róża, a wraz z nią wieści, iż powód który zgromadził wszystkich w jednym miejscu, właśnie wyzionął ducha.
Weterynarz klasnął w dłonie, uradowany, że mieli jeden problem z głowy. Niestety nikt z zebranych, prócz Wróblicy, chyba nie podzielał jego entuzjazmu.
- Różo… Różo… - odezwał się ciepło do kobiety, zdejmując z kratki podpieczone jabłko. - Nie powiem ci, że się mylisz co do oceny Igora, na którego to działce jesteśmy gośćmi… - mężczyzna podszedł z talerzykiem do dziewczyny, uśmiechając się przy tym. - Jesteśmy jednak stadem. Jednym i wspólnym. Działanie w pojedynkę godzi w podstawowe zasady watahy. Nikt z nas nie zamierza narzucać ci swej woli, ale jeśli umawiamy się na jedno… to nie robimy po kryjomu drugiego. Jabłuszka? Nadziewane orzechami i cynamonem.
__________________ "Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab" |