Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2017, 13:55   #33
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Rozeszli się, każde w swoją stronę, każde zajęte własnymi myślami. Silli zniknęła gdzieś z nieodłącznym Zamirem. Melfis przez chwilę został jeszcze z Arią, ale i on musiał się przygotować, więc w końcu i on odszedł spod drzewa. Nat wraz z Firą i Groshem zniknęli w kuźni i nie pokazali się światu przez dobre dwie godziny. Gdy zaś pokazali, wpierw Nat, a w jakąś chwilę później Fira z demonem, nie byli oni w najlepszych humorach. Bratobójca udał się do chaty swoich rodziców, w której to okazjonalnie sypiał, gdy swego czasu nie spędzał bogowie wiedzą gdzie lub w świątyni Areny, której był częstym gościem. Fira spędziła trochę czasu z Groshem ale też w pewnym momencie odeszła zająć się swoimi sprawami. Była wyraźnie przytłoczona wszystkim tym, co tego ranka wydarzyło się w jej życiu. Szybko, zanim ktoś do niej zagadnął, przeobraziła się w swoją zwierzęcą formę i zniknęła w lesie. Gdzie poszła, tego nikt nie wiedział.
Roisin z kolei korzystała ile mogła. Chaty stały przed nią otworem oferując wiele dobra, za to praktycznie żadnych ograniczeń czy konsekwencji. Jedynie domostwo Tinder, wioskowej wróżki i znachorki, pozostawało poza jej zasięgiem. Jakby na to nie spojrzeć, Aria wciąż żyła.


W południe spotkali się ponownie, przy czym od razu było widać, że Roisin skorzystała na całej sprawie najwięcej. Zarówno ona, jak i jej wierzchowiec byli całkiem porządnie obładowani. Reszta z kolei wyglądała tak, jakby zgarnęli jedynie to, co do nich należało. Wszyscy jednak zdawali się być dobrze przygotowani. Ich ubiór zmienił się nieco.
Silli i Fira pojawiły się w szatach, wyraźnie wskazujących ich przynależność do cechu kapłańskiego. O ile u wilczycy nie zdziwiło to nikogo aż tak bardzo, chociaż i u niej czarna szata była raczej czymś nowym, o tyle lwica nosząca brąz Mendary była czymś absolutnie nowym. Nikt wszak nigdy nie uważał jej za osobę wierzącą, ani nie widział jej składającej modły. A jednak odzienie, które miała na sobie, wskazywało na coś wręcz przeciwnego. Tak samo jak medalion Pani Ziemi, lśniący wesoło w słońcu, podobnie jak lśnił medalion Tahary, który Fira miała zawieszony na złotym łańcuszku. O ile jednak wilczyca broni żadnej przy sobie nie miała, nie licząc kostura, który u szczytu miał maleńką latarenkę, o tyle jej przyjaciółka uzbrojona była dość dobrze. U jej pasa pysznił się krótki miecz, który za sąsiada po drugiej stronie miał sztylet, a w dłoni dziewczyny tkwił kostur, który w przeciwieństwie do tego, trzymanego przez wilczycę, nie sprawiał wrażenia jedynie dodatku do sprawowanej funkcji.
Więcej oręża miał także przy sobie Melfis, który w trakcie tych godzin, które poświęcić mieli na przygotowanie się, zyskał łuk wraz z kołczanem pełnym strzał. Zamir także postarał się o to by nie zostać jedynym nieuzbrojonym, chociaż w jego przypadku ową bronią była siekiera. Jakby nie spojrzeć był on tym, kim był i nic nie wskazywało na to by miał zamiar odgrywać kogoś innego niż drwala. O ile reszta odgrywała kogokolwiek. Może po prostu po raz pierwszy ukazali swe prawdziwe oblicza? Jak Nat, który zgubił gdzieś topory, a zamiast nich miał zatknięte dwa długie sztylety o zakrzywionych ostrzach. Miało się przy tym wrażenie, że nie były to jedyne ostrza, chociaż innych widać nie było. Jego ubiór także nieco się zmienił. Spodnie co prawda pozostały te same ale koszulę zmienił na czarną, o nieco luźniejszych rękawach. Do tego doszła kamizelka z kapturem i skórzany płaszcz.


Po kolejnej naradzie zdecydowano, że jednak ruszą póki słońce stało wysoko, miast czekać na kolejny dzień. To co stało się z Larissą wyraźnie wstrząsnęło pozostałymi i zdecydowana większość nie chciała ryzykować pozostawania w wiosce. Nawet Nat zmienił zdanie, co spotkało się z dużym zaskoczeniem, jako że to on przede wszystkim chciał czekać. Gdy zaś on zagłosował za ruszeniem, reszta będących przeciwko pomysłowi, jakby straciła zapał do tego by bronić swych racji.
Zanim jednak mogli ruszyć należało zadbać o bezpieczeństwo tych, których zostawiali za sobą, a którzy wszak bronić się sami nie mogli. W związku z tym zatrzymano się przy karczmie. Uczyniono tak na życzenie Firy, którą założona szata kapłańska jakby odmieniła. Przynajmniej na tą krótką chwilę. Poprosiła ich by cofnęli się tak, by także karczma znalazła się w zasięgu ochronnej bariery, po czym stanęła na drodze prowadzącej do wioski. U jej boku znalazła się Silli, która wyraźnie oddała rolę przewodnią młodszej od niej wilczycy.
- Nie wiem ile to potrwa ale jak długo by to nie zajęło, nie przeszkadzajcie nam, proszę. - Głos Firy był łagodny, acz stanowczy gdy wyrażała swą prośbę. Grosh, który znał dziewczynę najlepiej z całej tej grupy, no może poza Nat’em, wyczuł jednak, że pod tą maską pewności, wilczyca wyraźnie boi się tego co miało nastąpić.
- Poradzi sobie - usłyszał szept przyjaciela, który zdawał się nie mieć wątpliwości co do swych racji. Nie żeby kiedykolwiek je miewał.
- Poradzi sobie z czym? - Zapytał Melfis, który wszak, podobnie jak pozostali, stał w pobliżu dwójki przyjaciół i nie miał problemu z usłyszeniem słów Bratobójcy. Ten jednak nie musiał odpowiadać bowiem owe “coś” właśnie zaczęło się dziać.

Fira i Silli jednocześnie pochyliły głowy. Ich dłonie, te które nie trzymały kostuchów, uniosły się i wnętrzami skierowały w stronę wioski. Z ust wilkołaczki popłynęła modlitwa.
- W imię twoje, Taharo, Pani Śmierci i opiekunko życia, nakładam tą barierę by strzegła tych, którzy stoją pomiędzy życiem, a śmiercią. Oddaję w twe dłonie ich dusze. Oddaję w nie ich życie. Niech zło nie ma do nich dostępu, gdy pod twoimi skrzydłami się znajdują. Niech świat zapomni o ich istnieniu. Niech spokój i cisza staną się sarkofagiem dla ich doczesnego życia.
W międzyczasie z ust Silli popłynęły inne słowa. Wypowiadała je jednak w języku, którego nikt zrozumieć nie był w stanie. Chociaż czy aby na pewno nikt? Elf, który wraz z nimi czekał aż dwie kapłanki skończą swe inkantacje, usłyszał znajome mu słowa. Lwica wzywała siły natury, by te się jej podporządkowały. Wzywała je w języku driad, strażniczek lasów.
I siły te podporządkowały się lwicy w sposób nad wyraz widowiskowy. Roślinność otaczająca wioskę poczęła rosnąć. Czy to drzewa, czy krzewy, czy wreszcie bluszcz, który je oplatał. Wspinały się ku niebu tworząc wokół wioski mur, który zdawał się być nie do przebycia. Ten zaś, komu przyszłaby na to ochota, stanąć musiałby do walki z kolcami, które rozrosły się do nienaturalnych wielkości, przez co bariera ta przypominała nieco jeża, który nagle zdecydował przysiąść na miejscu wioski.
Efektów modlitwy Firy nie dało się zobaczyć, można je jednak było wyczuć. Przede wszystkim nad wszelkimi woniami, których dostarczał las i znajdujące się blisko morze, zakrólowała woń świeżej ziemi. Grobowa woń, która pomimo tego, że dla nosa była przyjemna, to dla umysłów stanowiła ona ostrzeżenie. Nagle każdy poczuł, że wcale nie ma ochoty wracać do wioski. Wręcz przeciwnie, coś usilnie ich od niej odpychało, nakazując zawrócenie i ruszenie w przeciwną stronę. Nawet zwierzęta zaczęły nerwowo przebierać kopytami i łapami, nie mogąc doczekać się aż ich dwunożni towarzysze pójdą wreszcie po rozum do głowy i oddalą się od tego miejsca.

I poszli, bo i nic innego do zrobienia już nie zostało.


Do Orest dotarli wczesnym wieczorem. Miasto było duże, chociaż daleko mu było do największych, takich jak chociażby stolica Małej Rav, Vilsen. W porcie cumowało sześć statków, łagodnie kołyszać się na falach. Jeden z nich należał do królestwa śnieżnych elfów, dwa do kupców z Nemerii, jeden przypłynął z Bontar, a pozostałe dwa były kutrami należącymi do floty handlowej niejakiego Basita.
Ruch w porcie był znaczny, chociaż czy większy niż zwykle, czy też mniejszy, tego przybysze ocenić nie byli w stanie. Było jednak dość dużo strażników, co sugerować mogło niedawne kłopoty.
Tak jak było do przewidzenia, nikt w noc ruszać na morze nie miał zamiaru, a pytanie o takowy witane było śmiechem, który nie brzmiał zbyt życzliwie. Usłyszeli też, i to kilkukrotnie, że tylko debile i samobójcy ruszając w nocne rejsy. To, że nie była to prawda było tak samo jasne, jak to, że słońce właśnie zaczynało swą kąpiel w morzu. W końcu z jakiegoś powodu bano się wypływać na szerokie wody, a opowieści o morskich potworach znacznie więcej wszak wspólnego miały z tymi, którzy dwie nogi posiadali, niż z faktycznymi bestiami.
- Mówiłem - stwierdził lakonicznie Nat, wskazując przy tym na jeden z szyldów, który od biedy mógł przedstawiać syrenę, chociaż prędzej było to prosie z bardzo długim ogonem. - “Mała syrenka” nada się na nocleg. Można będzie zasięgnąć języka i dowiedzieć się kto byłby skłonny przetransportować nas na Vole. A jak nie to przynajmniej będzie się można napić dobrego grogu i jest jakaś szansa na to, że nie złapiemy zbyt wiele wszy po nocy na pokojach - dorzucił złośliwie, spoglądając przy tym na Zamira, chociaż zaraz jego wzrok prześlizgnął się na Roisin. - No chyba że ktoś zabawi nieco dłużej z jednym z klientów. Podobno lubią tu takie co temperament mają. Tak jak się lubi narowitą klacz - dorzucił, wybuchając śmiechem i ruszając w stronę tawerny.
Fira przysunęła się bliżej Grosha, wyraźnie biorąc część z owych rewelacji do siebie, czego zapewne Nat nie wziął pod uwagę. Silli z kolei sprawiała wrażenie, jakby miała ochotę kogoś zamordować.
- Chodźmy - rzuciła tylko, ignorując spojrzenia które im rzucano, a w szczególności rzucano Groshowi. Jakby nie spojrzeć, o ile demon sam w sobie wrażenia nie robił, to jednak demon mający ponad dwa metry, pozbawiony skrzydeł i do tego półnagi… Nawet obecność kapłanki Tahary nie powstrzymywała ludzi przed gapieniem się. No, chyba że ta zwracała w ich stronę swe spojrzenie. Wszak każdy wiedział, że nie jest dobrym omenem spoglądanie w twarz śmierci, a przecież kto jak kto, ale marynarze przesądni byli jak nikt w całej krainie.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline