Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-02-2017, 22:17   #31
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Początkowo Roisin śpiewała pod nosem, trochę dla siebie, trochę może dla Firy, ale gdy tylko Nat uczynił pierwszą uwagę na temat jej głosu przyśpieszyła kroku i zaśpiewała głośniej. ‘Dasz radę’ przemknęło jej przez myśl i mocno skupiła się na tym co chciała zrobić. Zaczęła ad hoc zmieniać kolejne zwrotki. Do znanych wszystkim bohaterów dołączył drwal, a historia potoczyła się nowym, nieznanym dotychczas torem. Szczęśliwym zakończeniem nie wszyscy zostali obdarzeni.

I zdobył ją dzielny góral,
Na wiosnę poślubił ją,
I dał swą zgodę jej ojciec,
By razem stworzyli dom,
Drwal zaś co chciał go tylko,
psami po nocach szczuć,
został sam w swoim lesie,
złym, opuszczonym lesie
i w tym samotnym lesie
niedźwiedź z nim tylko był.

Na bazie: The werewolf highwayman, napisane przez A. Noyes.


Ostatnie słowa wybrzmiały chwilę przed przybyciem do znanego jej już drzewa. Wyszczerzyła w złośliwym uśmiechu zęby do burczącego coś pod nosem Nata, a potem widząc, że zaczyna się robić jeszcze bardziej tłoczno odsunęła się na bok, obawiając się, co też wróżki lub elfy mogą mieć jeszcze do powiedzenia na temat jej przeszłości lub charakteru.

Dwie grupy zbliżały się do siebie nieubłaganie niczym dwa przeciwstawne końce magnesu. Każda z grup szukała wszak drugiej, zaledwie po paru chwilach nadzwyczaj czułe zmysły dwójki łaków wykryły zbliżające się grupy. Nie były one jednak niezbędne obie wszak kierowały się ku rozpaczy Ari pod wielki dąb w którego konarach krył się dom pełny jej pogrążonych w przypominającym śmierć zastoju krewnych.

Pierwszy wbrew temu co można by się spodziewać grupę dostrzegł Demon, która zamykając z Natanielem grupę spostrzegł pozostałych przez szparę między chatami. Grosh poznał kilka twarzy zwłaszcza gburowatą Lwicę, z którą się zaznajomił, resztę kojarzył również z wsi i tylko średniego wzrostu elf był mu osobą obcą. Ze smutkiem zauważył też, że nie ma z nimi zamieszkującego wieżę maga więc i oni zapewne nie uzyskali wiele odpowiedzi.

Gdy grupy wreszcie stanęły twarzą w twarz, pozostał on w pewnym oddaleniu od reszty, wioskowi nie przepadali za nim i jeszcze tego by brakowało by na niego starano się zwalić winę. Co prawda pewny by był, że Lwica szybko stemperowałaby towarzystwo, zapewne w asyście szyderstw Nat'a, ale tych i tak miał już dość. Nie chciał on odzywać się pierwszy i tak wyrzucił dziś z siebie więcej słów niż przez przeciętny tydzień.

Silli nie czekała aż Nat zbliży się do reszty, ani na odzew ze strony towarzyszących jej osób. Chwyciła dłoń Firy i ruszyła z dziewczyną naprzeciw Bratobójcy.
- No, proszę, ładnie nam się sytuacja rozwija - stwierdził Nat, przystając, jednak zaraz ruszył w drogę powrotną, wraz z lwicą i wilczycą. We trójkę podeszli do studni, na której posadzili Firę, traktując ją nieco jak dziecko.
- Musimy wyruszyć do Vole - poinformowała Silli, słowa te kierując w stronę Grosh’a. Przez chwilę jej wzrok tkwił wbity w Roisin, jednak zamiast się do niej odezwać, ponownie zwróciła do demona.
- Będziesz nam potrzebny. We dwoje nie damy rady ochronić Firy, a ona też powinna popłynąć.
Groshowi nie trzeba było powtarzać, jeżeli los musi zagnać dziewczynę do tej zapomnianej przez Bogów krainy to ten pojedzie za nią. Taka wszak była wola Bogini, skinął on więc jedynie głową i postąpił w stronę Firy, zastanawiał się tylko czy reszta będzie miała tyle determinacji. Myślał on, że jako jedyny zaznał koszmarów pod władzą upadłych ale nawet same opowieści mogły przerazić niejednego.
W międzyczasie Nat przyglądał się Zamirowi, który nieco niechętnie, jednak uparcie zbliżał się do drzewa. Najwyraźniej nie miał zamiaru zostawiać Silli samej.
- Ten dupek może zostać i chat pilnować - rzucił propozycję, na tyle jednak głośno, że każdy był w stanie usłyszeć jego słowa.
- Płynę z wami - usłyszał w odpowiedzi, której ton był wyjątkowo chłodny, chociaż pozbawiony agresji, którą przejawiał drwal.
- Wszyscy płyniemy - padło z ust Melfisa, który wraz z wróżką także w końcu znalazł się przy drzewie. - Witaj. Zwą mnie Melfis, a ta tutaj dama to Aria. To zaś jest Zamir i Maelar - mężczyzna kolejno przedstawiał swych towarzyszy, słowa te kierując wyraźnie do Roisin. Uśmiechnął się też przyjaźnie, chociaż uśmiech ten zgasł nieco gdy podjął rozmowę.
- Poproszę ludzi z sąsiedniej wioski by zaopiekowali się naszą. Mają tu rodziny więc nie powinno być problemów. My jednak powinniśmy wszyscy udać się by wypełnić misję.
- Jaką misję? - wtrącił się Nat, jednak… Nie było po nim widać tego zaskoczenia, które powinno się malować na obliczu człowieka, który stojąc wśród chat pełnych trupów, dowiaduje się o misji, w którą ma wyruszyć.
- Do Vole - odpowiedziała Silli, odstępując nieco na bok, dzięki czemu wokół Firy zrobiło się trochę miejsca, co dziewczyna przyjęła z wyraźną ulgą. - Do twierdzy Nester. Przysłała posłańca. Mamy dwa tygodnie.
- Problemy będą - powiedział Maelar - z sąsiadami. Nie znajdzie się zbyt wielu chętnych, którzy zechcą spędzić choćby parę godzin w przeklętym miejscu. Drugi problem związany będzie z transportem i jego kosztami. Podróż przez Morze Olerskie trwa kilka dni, więc nie możemy zbyt długo czekać.
Spojrzał na dziewczynę, która - najwyraźniej - była tu jeszcze bardziej obca, niż on.
- Nie jest to wyprawa dla przyjemności, wprost przeciwnie - dodał - więc osoby, które nie mają tu bliskich raczej nie powinny się angażować.
- Nie, no, samą przyjemnością będzie pozostanie w wiosce i pilnowanie domów pełnych niewiadomo czego. - odpowiedziała - Przecież oni sobie świetnie radzą, właśnie zabierają się za przygotowanie obiadu. Poza tym ten oto drwal - wskazała na Nata - złożył pewne obietnice i chciałabym zobaczyć, czy jest równie słowny, co złośliwy. - ‘Ktoś będzie musiał też od Ciebie odganiać te natrętne muchy’ pomyślała rzucając okiem na Firę. Potem popatrzyła na Melfisa i Arię i skinęła głową - Roisin. - przedstawiła się.
- Płynę z wami, jeśli można - dodała na zakończenie. Nie chciała się jakoś szczególnie przyznawać, ale z chłodnej kalkulacji, przynajmniej takiej na którą było ją stać, wynikało, że pierwszy raz za morze najlepiej udać się w budzącym zaufanie towarzystwie.
Maelar przez moment zastanawiał się, czy dziewczyna wie, w co się pakuje, tudzież co ją skłoniło do podjęcia takiej niezbyt rozsądnej decyzji. Zachowywała się tak, jakby kłopoty, jakie mogły ją dopaść na wyspie były większe niż to, co czekało na nich na Vole Kes.
Ale czy to była jego sprawa?
- Po pierwsze, nie musisz zostawać w wiosce i jej pilnować. Wyspa jest duża, starczy miejsca i dla ciebie - powiedział. - No i powinnaś zdawać sobie sprawę z tego, że jak coś się nie uda, to śmierć będzie najłagodniejszą z nieprzyjemności.

Patrzenie w oczy elfa przypomina zaglądanie w głąb jakieś odległej i zapomnianej historii, nawet jeśli ów elf jest jeszcze młody. Tak przynajmniej wydawało się Roisin. Mówił z przekonaniem i wyglądało jakby kierował nim zdrowy rozsądek. Na pewno wiedział też dużo więcej niż ona na temat tego, co miało ich spotkać podczas tej podróży. Mogły też kierować nim jakieś ojcowskie uczucia, coś z czym Roisin nie miała nigdy do czynienia. Ile on mógł mieć lat? 30? 130? W tym Roisin nigdy nie była zbyt dobra. Dla niej wszystkie elfy wyglądały jakby kończyły właśnie nastoletniość. A może po prostu chciał się jej pozbyć? Tutaj każdy wyglądał jakby coś, z kimś i miał jakieś swoje własne tajemne plany. Przez krótką chwilę rozważała to wszystko. Cały ten dzisiejszy dzień. To, że chciała równie często zostać w tej wiosce pełnej trupów i duchów, jak i z niej uciekać. Nie chciała chyba być na razie sama i nie miała gdzie iść. Nikt nie znał jej i ona nie znała nikogo. Wiedziała dobrze, co dzieje się z takimi osobami jak ona. Lądowali, w krótkim czasie w rynsztoku, przydrożnym rowie, albo pod karczmą z ciosem od noża między żebrami. Wcześniej ewentualnie zostawali zgwałceni. Musiała się nauczyć tu żyć i ten nerwowy człowiek-duch był jej do tego absolutnie potrzebny. Z drugiej strony ‘misja samobójcza’ wypowiedziana z takim przekonaniem, za czym mogło się kryć nie wiadomo co. Wszystkie te myśli kłębiły się w jej głowie i nie ułatwiały podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Zrobiła więc to, co zawsze wychodziło jej najlepiej. Wzruszyła ramionami, patrząc się na elfa wzrokiem, który nie wyrażał niczego, drapiąc przy tym końcówką jednego z paznokci o kant trzonka noża.

Grupa bezwiednie zaczęła dzielić się na dwa obozy, ci którzy już zadeklarowali już wolę wyjazdu zaczęli powoli zbijać się w grupę wokół dwójki dziewcząt, które los obdarzył darem zmiany formy. Reszta wciąż stała w miejscu spotkania. Po zaledwie kilku krótkich zdaniach na placu pozostała tylko dwójka - stojąca naprzeciwko Maelara czarnowłosa dziewczyna i drobna wróżka na grzbiecie swego wilka.

- Nikt nie musi zostawać i pilnować wioski - stwierdziła Silli. - Razem z Firą zajmiemy się tym. Dobrze by jednak było gdyby każdy zabrał co uważa, że będzie mu potrzebne bo gdy skończymy to nikt tu już nie wejdzie, aż do naszego powrotu - dodała tonem ostrzeżenia, po czym ponownie zamilkła.
- Po prostu będzie ciężko postawić barierę - wyjaśniła wilkołaczka, uśmiechając się nieco niepewnie. - Szczególnie po to tylko by musieć ją zdejmować bo ktoś czegoś zapomniał.
- Wyruszymy jutro rano - zdecydował Nat i nie wyglądał na osobę, która ma ochotę by z nim dyskutowano. Pomimo tego znalazł się do takowych dyskusji chętny.
- Im wcześniej ruszymy tym lepiej - stwierdził Melfis, obrzucając Bratobójcę chłodnym spojrzeniem. - A sąsiadów i tak wypada powiadomić. Tym bardziej, że prędzej czy później ktoś przyjdzie odwiedzić siostrę, brata czy ojca i matkę. Co wtedy?
- A co mnie to niby obchodzi? Potrzebujemy wszystko zaplanować, zebrać zapasy, pieniądze, a to zajmie czas. Chcesz ruszać w południe? I co? Dojdziesz do miasta o zmroku czy późnym popołudniem, a wtedy już nikt przy zdrowych zmysłach nie ruszy na wodę więc do wydatków dodasz jeszcze nocleg - Widocznie Nat wiedział o czym mówi bo mówił całkiem pewnie.
Silli nadal milczała, podobnie jak Fira, która sprawiała wrażenie, jakby nie była pewna czy w ogóle dobrym pomysłem było zabieranie w danej chwili głosu. Czy też w ogóle, na dobrą sprawę. Zamir za to…
- On ma rację, Melfisie - rzucił, chociaż z wyraźnymi oporami. Jego mina wskazywała wręcz na fizyczny ból związany z tą zgodą z decyzją Nat’a. Słów jednak nie cofnął.
- Nie wiem, mimo wszystko, czy pozostawanie w wiosce jest najlepszym pomysłem - wyraził swe wątpliwości Maelar. - Larissę śmierć, czy jak nazwać ten stan, dopadła później, niż pozostałych. Lepiej by było, gdyby nikogo więcej to już nie spotkało.
- Bierzmy co komu trzeba i choćmy na wycinkę - odezwał się Grosh który podzielał niepokój elfa - To i tak na naszej trasie więc nie nadłożymy tak drogi. Nie jest tam może dobrze jak tu w porządnej chacie ale noce są całkiem ciepłe
- Świątynia Areny wydaje się być bezpiecznym miejscem - zaprzeczył Nat, wyraźnie nie mając ochoty ustąpić. - Poza tym Silli i Fira potrzebują czasu by się przygotować. No chyba, że wolicie rozwiązać problem wioski na wasz sposób, mi tam obojętne co się z tymi ludźmi stanie - dodał, a ci, którzy go znali wiedzieli, że mówił szczerze. Tyle, że dotąd raczej trzymał tą opinię mniej lub bardziej w domysłach.
- Przygotowania zajmą parę godzin - poinformowała lwica, jednak bez dodawania na czym by miały polegać. - Mi też to obojętne, róbcie jak chcecie, ja muszę zebrać swoje rzeczy - dodała, spoglądając wyczekująco na Firę.
- Jak każdy, a to zajmie jednak trochę czasu - dorzucił się Zamir. - Rozsądniej bedzie zostać w świątyni na noc. Albo w karczmie…
- W karczmie wszyscy odpłynęli - warknął do niego Nat, nie kryjąc swej niechęci, która zaczęła zakrawać wręcz na otwartą nienawiść.
- Więc w świątyni - tym razem to Zamir warknął i zdawało się, że zaraz obaj skoczą sobie do gardeł.
- Pisklątka w gniazdku żyją w zgodzie - mruknął ironicznie Mealar. - Może tak rzucicie monetą, który z was wyruszy na tę wyprawę?
- Nat bardzo chce iść, w końcu na nikim mu nie zależy. - Roisin zmrużyła oczy. - Oto przebiegłość prawdziwego człowieka z lasu.
- O tak, zdecydowanie widać, że mu na nikim nie zależy - natychmiast zgodził się elf. - Po prostu rzuca się to w oczy. I w uszy. Tylko nie wiem, czy to najlepszy towarzysz na niebezpieczną wyprawę, bo same chęci to trochę za mało, przy takim podejściu do otoczenia.
Roisin nie wiedziała dokładnie dlaczego ci dwaj się tak bardzo nienawidzą, ale uznała, że nie musi się tym interesować. Intuicyjne, albo z przekory przyjmowała stronę Zamira. Natomiast całkiem sensowna wydała jej się konieczność porozmawiała z elfem.
- Mealar, tak? - zapytała - powiedz mi. Wyglądasz na kogoś, kto wie, co może nas tam spotkać. Może poradziłbyś, co mam ze sobą spakować oprócz ogromnej ilości szczęścia i bożej łaski?
- Co nas może spotkać, to nie wiem - odparł Maelar. - Vole Kes nie jest najprzyjaźniejszym z krajów. Lepiej się tam mają, na przykład, demony niż elfy. Zawsze przyda się broń i złoto. To ostatnie wszyscy kochają. Rozum też się przyda, ale to nie zawsze wystarczy.
Nie dodał, iż ci, co są obdarzeni rozumem, powinni omijać Vole Kes z daleka.
- Prowiant. Na niektórych statkach kiepsko karmią. Zapasowe ubranie można zabrać, koce, namiot, gdyby się znalazł, toporek, garnek. Mydło i szczoteczka do zębów.
- Szczoteczkę do zębów już mam, mydło też - powiedziała nieco zamyślona. Jak na razie wyprawa przypominała jej wycieczkę krajoznawczą z demonami w tle. Widziała je w swoim życiu, ale one wyglądały na zajęte swoimi sprawami. - Na resztę rzeczy będziemy potrzebować chyba wozu. Dzięki. Przypomniała sobie o “swoim” koniu i zaczęła się za nim rozglądać.
- O wozie zapomnij - odparł Maelar. - A bagaże podziel na dwie części. Najpotrzebniejsze, które możesz w razie konieczności targać na grzbiecie, oraz drugą część, którą wpakujesz na grzbiet wierzchowca.
- O wozie zapominam - uśmiechnęła się do niego promiennie odchodząc. - Dzięki, raz jeszcze.
Zdecydowanie nerwowa atmosfera została złagodzona poprzez zwykłą rozmowę. Najwyraźniej dwa koguty poszły po rozum do głowy, a następnie każdy zaczął się rozchodzić gdzie go potrzeby wołały. Wciąż jednak nie było do końca wiadomym, co właściwie zrobią. Czy pójdą do świątyni, czy od razu w drogę ruszą. Czasu mieli jednak dość, by dyskusję na ów temat przeprowadzić ponownie. Może o pełnych żołądkach, bo ponoć wtedy i charaktery były łagodniejsze.
 

Ostatnio edytowane przez druidh : 22-02-2017 o 22:24.
druidh jest offline  
Stary 23-02-2017, 19:30   #32
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Gdy wszyscy zaczęli się już rozchodzić by zabrać co trzeba ze swojego dobytku, Grosh zatrzymał Nat’a, który już szykował się by razem z Firą i Silli oddalić się w tylko sobie znanym kierunku. Ciężka dłoń demona opadła na ramię mężczyzny gdy ten mówił, zwracał się on głównie do kolegi, ale coś czuł, że całe grono będzie mu towarzyszyć.
- Nat, potrzebowałbym cię na jakąś godzinę bądź dwie w kuźni, najlepiej od razu, jak nie masz nic pilnego do zabrania z domu. Pomógłbyś?
Nat przystanął, wyraźnie nie będąc w nastroju do pomagania, biorąc jednak pod uwagę, że za Silli wlókł się Zamir, szybko skinął głową.
- Byle nie za długo - rzucił do tego.
- Pójdę z wami - zgłosiła się pospiesznie Fira, także widać nie chcąc przebywać w towarzystwie Zamira, tym bardziej że młodzian sprawiał wrażenie jakby chciał zostać z lwicą sam na sam.
- Dziękuje - powiedział Demon i zwrócił się w stronę pracowni kowala prowadząc za sobą dwójkę przyjaciół, ci od razu mogli dostrzec, że na twarzy demona maluje się silna determinacja, można by pomyśleć, że chodzi o powierzoną mu misję lecz w tym zachowaniu było coś dziwnego, jakoby to co ma się teraz wydarzyć w kuźni było trudniejsze niż może się to wydawać.
- Wiecie kim byłem nim wyrzuciło mnie tu na brzeg …. - powiedział demon zerkając na idącą z nim dwójkę - Te znaki na moich plecach, te dwa liście, oznaczają rok mojego napiętnowania, a ten jakby krzyż to cyfra 20 z alfabetu upadłych - powiedział wchodząc już do kuźni - Póki noszę je na sobie każdy w Vole może zabić mnie bez żadnych konsekwencji - mówił dalej zasiadłszy na jednym z kryjących się w wnętrzu stołków - Nie mogę z nimi wrócić. Nie bez znaku wolności i symbolu tego roku. I nimi będziecie musieli mnie napiętnować jak skończę je teraz robić -
Oboje przyglądali się mu, jakby nie do końca zrozumieli czego od nich żądał.
- Nie… - pokręciła przecząco Fira, przykładając dłoń do ust. Jej palce zahaczyły o bliznę, która szpeciła jej twarz, a oczy rozszerzyły z przerażenia. - Nie...
- Spokojnie, mała - Nat szybko się opamiętał, spoglądając na demona z nowym wyrazem w oczach, którego ten chyba wcześniej nie miał okazji widzieć u tego mężczyzny. Czyżby był to szacunek? Nie, niemożliwe…
- Zajmę się tym - dodał, opierając plecy o ścianę kuźni. - To dla niego ważne, Fir. To nie to samo…
- Ale to będzie… - jednak urwała, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że przecież Grosh wie doskonale, że będzie bolało. Przyglądała się mu przez chwilę, a w jej oczach lśnił strach, pomieszany ze smutkiem. Nie było w nim jednak współczucia. Fira bowiem już dawno temu nauczyła się, że demon współczucia nie chciał ani nie potrzebował. Pokiwała w końcu głową, po czym podeszła do niego i korzystając z tego że siedział więc nie był aż tak wysoki jak zwykle, wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
- Zajmę się twoim bólem - obiecała, cofając się i przysiadając na drugim stołku. Na szczęście plecami do Nat’a, dzięki czemu nie widziała gniewu, który na krótką chwilę odmalował się na jego twarzy.
- Dziękuję - powtórzył Grosh kamiennym głosem, widać było, że teraz musi się skoncentrować i mimo tego, że reakcje jego przyjaciół z pewnością go poruszyły nie mógł pozwolić by to do niego dotarło. Demon podniósł się więc ze stołka i przeszedł w drugi kąt pomieszczenia skąd zabrał trzy grube żelazne pręty, a z postawionej w rogu beczki kolejne kilka, tym razem jednak krótszych i znacznie cieńszych.
- Jakbyś mógł rozpalić w piecu Nat. - powiedział do stojącego pod ścianą człowieka. - Ja na razie zajmę się tym co można zrobić na zimno -
Nat bez słowa spełnił jego prośbę. Widać doszedł do wniosku, że przytyki zachowa na inne okazje, których pewnie miało nie braknąć w najbliższych dniach.
Ogień huczał w piecu, a stal pod siłą uderzeń Demona powoli nabierała kształtów, sypiąc aż pod powałę strugami iskier które w ciemnym wnętrzu kuźni wyglądały niczym pasma spadających gwiazd. Po zaledwie godzinie pierwsze dwa znaki były gotowe, dwa skrzyżowane miecze i wąż czekały już w beczce z wodą w której demon ochłodził je gdy był już zadowolony z kształtu. Trzeci symbol, tarcza z wpisaną w środek kropla wymagały jednak więcej uwagi. Sama ramka w kształcie tarczy powstała osobno wygięty w odpowiedni sposób kawałek drutu spełni dobrze swoje zadanie, największym problemem okazała się jednak kropla. Nie dało się jej wykonać z drutu bo była ona wypełniona, trzeba było więc rozpłaszczyć koniec pręta i uformować go w wymagany kształt, a to nie szło demonowi najlepiej. Nie był on kowalem z prawdziwego zdarzenia, co prawda posiadał on kilka umiejętności ale daleko mu było do poziomu chociażby XXX. Nat nie żałował mu przytyków, a nawet wyzwisk, Grosh jednak nie dziwił mu się wcale, Nat z konieczności zasiadł przy miechach, a dla nienawykłego do takiej roboty człowieka była to naprawde katorżnicza praca. Kropla jednak wreszcie przybrała niezbędny kształt lśniąc od gorąca ciemno czerwonym światłem zdawała się być prawdziwa jakby miała zaraz odpaść od stali i rozbryzgać się w plamę szkarłatu. Nat i demon odetchnęli gdy skończyli pracę, zaraz jednak ulga zniknęła z ich twarzy gdy uświadomili sobie co trzeba teraz zrobić.


- Odpocznijmy - zarządził Grosh wrzucając krople do beczki z wodą i wbijając tym kłęby pary [i] - Będziesz musiał mieć pewną rękę.
- Zawsze mam pewną rękę - warknął Nat, ścierając rękawem pot z czoła. Ręka, wbrew temu co powiedział, trzęsła mu się nieco, chociaż nie aż tak, żeby to się w oczy rzucało. Co jak co, przynajmniej oficjalnie, był on drwalem, a ci krzepę mają. Z wdzięcznością też przyjął kubek wody, którą to podała mu Fira. Drugi trafił do Grosha. Woda była zimna, czysta i przyjemnie odświeżająca. Szczególnie po pracy, którą właśnie wykonali. Tłumaczyła też gdzie dziewczyna zniknęła tuż przed jej końcem. Oprócz napitku przyniosła także misę i czyste kawałki płótna oraz słoik z jakąś maścią. Do czego miałaby zostać użyta nie trudno było się domyślić.
- To kiedy chcesz zaczynać? - zapytał Nat, najwyraźniej chcąc mieć to już za sobą.
- Teraz - odarł Demon znów tym dziwnym pozbawionym jakoby człowieczeństwa głosem, nie marnując czasu wstał i umieścił cztery znaki w wciąż gorącym piecu.
- Daj im chwilę…. i mi też.
Po tych słowach odszedł parę kroków i usiadł, na ziemi naprzeciw kowadła, plecami do dwójki. Jego płuca zaczęły pracować niczym operowane przed chwilą przez Natana miechy, demon ze świstem wciągał i wypuszczał z nich powietrze. Stan ten trwał przez jakieś dwie minuty i już gdy Natan chciał się odezwać oddech demona unormował się w jednej chwili, tak gwałtownie, że Fira aż podskoczyła.
- Miecze obok węża, przerwa, a potem tarcza i kropla w środku. Tak jak te powyżej - powiedział zaskakująco spokojnym głosem - Wszystko ciągiem bez przerw bym odpoczął, wtedy jest tylko gorzej.
Po tych słowach wcisnął sobie w zęby kawałek drewna i złapał silnie dwoma dłońmi stojące przed nim kowadło.
- Jetem otowy - dało się usłyszeć z ust trzymających drewniany walec.
Nie zobaczył, a usłyszał jak Nat podchodzi do pieca. Przez chwilę stał przy nim, jakby się zastanawiał czy na pewno spełnić prośbę przyjaciela. W końcu jednak rozległ się dźwięk jaki metal wydawał gdy się nim szurało po kamiennej powierzchni. Najwyraźniej mężczyzna zdecydował się w końcu, chociaż szczęśliwy z tego powodu raczej nie był.
- Fira, ty się lepiej odsuń - poinstruował dziewczynę, jednak nie było słychać by go posłuchała. Musiała być blisko bo Grosh niemal był w stanie wyczuć ciepło jej skóry, co biorąc pod uwagę gdzie się znajdowali było co najmniej dziwne.
- No dobra, jak wolisz - ponownie to Nat się odezwał, po czym…
Kuźnię wypełniła woń palonego ciała, włosów i skóry. Wypełnił ją też jęk, który wyrwał się z gardła demona. Ból jednak był mniejszy niż pamiętał. Może to przez czyjąś dłoń na ramieniu? Jednak nie miał czasu na myślenie, myśli bowiem nie chciały się podporządkować i co chwilę wracały do tego jednego miejsca na plecach, które właśnie zostało pocałowane przez rozżarzony metal. Raz, następnie drugi i trzeci. Każda kolejna porcja bólu była dla niego gorszym doświadczeniem. Za drugim razem o mały włos, a byłby się szarpnął, jednak wytrzymał. Za trzecim razem sztuka ta mu się nie udała. Ból był na tyle mocny, że wżarł się głęboko nie tylko w jego ciało ale i umysł. Był jakby połączeniem całego cierpienia, które w życiu doświadczył. Usłyszał tylko
- Fira! Uważaj! - gdy…
Lecz nagle wszystko ustało. Całkiem jak cięte mieczem. Zdał sobie sprawę że zamarł w trakcie wstawania. Czerwona mgła, która przesłoniła mu oczy, zniknęła. Wciąż jednak tliło się w nim to uczucie, które nakazywało rozszarpać tych, którzy mu owe cierpienie zadali. Nie było ono jednak na tyle mocne, by ponownie stracił kontrolę. Dzięki temu był w stanie skupić się na tyle by poczuć ów ziemny zapach, który pomimo tego, że sam w sobie był raczej przyjemny, to niemile kojarzył się ze świeżo wykopanym grobem.
Demon padł z powrotem na kolana niczym podcięte drzewo i znowu zaczął oddychać. Gdyż zorientował się, że stoi z wstrzymanym oddechem. Demon oparł głowę o kowadło dysząc ciężko.
- Ile…. Ile jeszcze ? - wydyszał i spojrzał na podstawę stołka na którym zamocowane było kowadło wielki kawał stali był zamocowany do kamiennej posadzki stalowymi nogami i teraz wszystkie cztery były wygięte w stronę Demona.
Minęła jednak chwila nim Nat odpowiedział.
- Została kropla.
- Nic nie czuje …… powiedział zdziwiony demon nieobecnym głuchym głosem.
- Kropla… dołóż kroplę
- Kurwa… - mruknął tylko Nat, sięgając po ostatni pręt. - Nie lepiej by było zlikwidować pierwsze znaki? - zapytał, jednak i tak przyłożył rozgrzany metal do skóry. Grosh poczuł dobrze sobie znaną woń palonej skóry. Usłyszał syk, który wydał pręt. Nawet nacisk poczuł. To, czego nie poczuł to ból, który powinien towarzyszyć znakowaniu.
Demon nawet nie drgnął gdy żelazo odstąpiło już od jego ciała, bał się, że ból powróci. Klęczał on więc nadal oddychając równo i spokojnie, wciągając w płuca ten dziwny aromat świeżo skopanej ziemi. NIe odpowiadał na pytania Nata, jego umysł miał niejakie problemy by wrócić do ciała, teraz po prostu odpoczywał.
Ból jednak nie wracał, a i Nat, po krótkim
- W porządku?
Nie zadawał więcej pytań, uznając najwyraźniej że szkoda tracić energię, skoro odpowiedź nie nadchodziła. Zamiast tego odłożył pręt i przeniósł misę z wodą tak, żeby była pod ręką.
- To już twoja działka - zwrócił się do Firy, podając jej też kawałki płótna. - Masz go pod kontrolą, co? - dopytał się jeszcze i musiał uzyskać potwierdzające skinięcie głową bo oświadczył swoim, niemal, normalnym głosem. - To ja się zajmę zbieraniem gratów. W razie czego będę w pobliżu to mnie zawołaj - Nie było do końca pewne, czy słowa te były skierowane do wilczycy czy demona. Na pytania było jednak za późno bowiem mężczyzna zwyczajnie wyszedł. Dziewczyna zaś zabrała się do obmywania pleców Grosha, nic nie mówiąc i tylko nucąc pod nosem jakąś melodię, której jednak demon nie kojarzył.
- Fira ? - zapytał w przestrzeń demon nie odrywając głowy od kowadłą - Ty to robisz, czy Ona ? Nic nie czuje...
- Nie wiem - odpowiedziała wilczyca, brzmiąc dokładnie tak jak powinna. - Mam wrażenie, że jakaś część bogini jest obecna, ale zawsze tak mam gdy korzystam z jej mocy. Nikt nie powinien tak cierpieć - dodała, ponownie mocząc płótno w wodzie.
- Bez tego nie mógłbym z wami płynąć Fira - powiedział Grosh już nieco pewniejszym głosem - Teraz mogę wrócić na Vole Kes, jestem wolny, teraz nawet tam -
- Mogłeś coś powiedzieć - odezwała się po chwili ciszy. Brzmiała smutno. - Gdybyś powiedział to znalazłby się sposób na usunięcie tych znaków. Zamiast tego wybrałeś kolejne okaleczenie. Nie rozumiem tego
- W Vole by poznali, kapłani tam widzą, że jesteś niewolny. Zabierają ci coś za pierwszym razem, nie wiem co. Ale zawsze mówili, że oni zawsze zobaczą, że znamię to tylko przypomnienie - mówił i Fira zauważyła, że potężny demon jakby skurczył się w sobie, jak gdyby wrócił do tamtych dni.
- Ale to wystarczy, teraz też będą wiedzieli, ale mogę pokazać, że już jestem wolny.
- Wiedziałabym gdyby czegoś ci było brak - wyczuł bardziej, niż zobaczył że wilczyca kręci głową. - Gdyby cię naznaczyli w inny sposób niż fizyczny, to każdy kapłan byłby w stanie to wyczuć. Nie jestem jeszcze kapłanką, a jednak mam pewność, że nic takiego się nie stało. Mógłbyś żyć całkowicie wolny, bez śladów tego co cię tam spotkało. Bez znaków. Zamiast tego dodałeś sobie nowe, idąc za rozumowaniem pochodzącym od tych, którzy cię zniewolili. To niemal tak jakbyś godził się z ich pojmowaniem świata. Dlaczego nie chcesz żyć tak jak ja? - Zapytała, a w jej głosie dało się wyczuć zbierające łzy. Nadal jednak obmywała jego plecy, czyniąc to delikatnie i starannie, jakby nawet pomimo tego że nie czuł bólu, nie chciała podrażnić świeżych oparzeń.
- Ja nie rozumiem, Fira… Nie wiem jak żyć inaczej. Nie wiem co to znaczy żyć tak jak ty. powiedział i zamilkł na chwilę.
- Jak wrócimy. Wtedy postaramy się usunąć znaki - dodał jakby ta chwila ciszy pozwoliła mu zebrać myśli.
- Bo czegoś mi brak, Fira. Coś tam zostawiłem i może teraz jeżeli wracam uda mi się to odzyskać. dodał z determinacją w głosie. Sięgnął też prawą dłonią przez plecy tak by nie poruszać świeżych znamion na lewym barku i złapał dłoń dziewczyny. Zamknął drobną dłoń w swojej i przytrzymał chwilę by dodać wilczycy, a może i sobie otuchy.
- Jesteś aniołem, Fira - powiedział. Słowa jednak z jego ust wydobyły się cicho niczym kroki myszy tak, że wilczyca gdyby nie jej wyjątkowo wyczulone zmysły nigdy by go nie usłyszała.
- W takim razie odnajdziemy to, co tam utraciłeś i ci zwrócimy - zapewniła go, na krótką chwilę opierając czoło na jego barku. Mógł przy tym poczuć wilgoć, która nie pochodziła z mokrego kawałka płótna.
- I nie, nie jestem - zaprzeczyła, nieco tylko głośniej niż on, mówiąc jednak tuż przy jego uchu więc nie miał problemu z usłyszeniem jej słów. - Jestem tylko naznaczonym wilkiem, niczym więcej - dodała, odsuwając się nieco i powracając do przemywania pleców demona. Po chwili mokry kawałek płótna zastąpił suchy, a następnie Grosh poczuł jak coś delikatnego i nieco śliskiego, zaczyna pokrywać jego plecy. Miało dość przyjemny, jakby miodowy zapach, który harmonijnie łączył się z ziemnym, który wciąż wypełniał kuźnię.
- To maść na oparzenia - wyjaśniła mu Fira, mówiąc już nieco głośniej, chociaż wciąż głos okresowo się jej łamał. - Są wyleczone ale i tak lepiej ją nałożyć. Ochroni skórę, która wciąż jest podrażniona. Zabiorę ze sobą zapas, tak żeby wystarczyło na parę dni. Gdy tylko zaczniesz czuć swędzenie, daj mi znać, a ja się tym zajmę - dodała, cały czas nanosząc maść, powolnymi, okrężnymi ruchami, które miały łagodzący wpływ na napięte mięśnie demona.
Gdy Fira skończyła, demon wstał i poruszył delikatnie ramieniem by sprawdzić jak się czuje i biorąc pod uwagę co przed chwilą przeżył zdecydowanie nie było źle.
Odwrócił się więc i spojrzał na wilczycę. Ta była wyraźnie roztrzęsiona ale Grosh miał wrażenie, że już nie ma przed sobą tej samej dziewczyny co rano, już nie do końca. Otarł więc łzę z jej policzka i powiedział.
- Jak wrócimy ja nie będę już nie wolny, ale pomyśl tylko kim będziesz Ty. mówił patrząc prosto w jej oczy, a ton jego głosu wyraźnie mówił, że myśli, że stanie się ona kimś wyjątkowym. Nie dał jej jednak czasu na odpowiedź tylko wyprostował się i wskazał jej drzwi dając jej do zrozumienia, że czas iść.
- Chodź mój ty nie do końca tak nic nie znaczący wilku. - dodał z uśmiechem - Przed nami kawał drogi. -
 
__________________
Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy

Ostatnio edytowane przez Kerm : 23-02-2017 o 20:20.
czajos jest offline  
Stary 27-02-2017, 13:55   #33
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Rozeszli się, każde w swoją stronę, każde zajęte własnymi myślami. Silli zniknęła gdzieś z nieodłącznym Zamirem. Melfis przez chwilę został jeszcze z Arią, ale i on musiał się przygotować, więc w końcu i on odszedł spod drzewa. Nat wraz z Firą i Groshem zniknęli w kuźni i nie pokazali się światu przez dobre dwie godziny. Gdy zaś pokazali, wpierw Nat, a w jakąś chwilę później Fira z demonem, nie byli oni w najlepszych humorach. Bratobójca udał się do chaty swoich rodziców, w której to okazjonalnie sypiał, gdy swego czasu nie spędzał bogowie wiedzą gdzie lub w świątyni Areny, której był częstym gościem. Fira spędziła trochę czasu z Groshem ale też w pewnym momencie odeszła zająć się swoimi sprawami. Była wyraźnie przytłoczona wszystkim tym, co tego ranka wydarzyło się w jej życiu. Szybko, zanim ktoś do niej zagadnął, przeobraziła się w swoją zwierzęcą formę i zniknęła w lesie. Gdzie poszła, tego nikt nie wiedział.
Roisin z kolei korzystała ile mogła. Chaty stały przed nią otworem oferując wiele dobra, za to praktycznie żadnych ograniczeń czy konsekwencji. Jedynie domostwo Tinder, wioskowej wróżki i znachorki, pozostawało poza jej zasięgiem. Jakby na to nie spojrzeć, Aria wciąż żyła.


W południe spotkali się ponownie, przy czym od razu było widać, że Roisin skorzystała na całej sprawie najwięcej. Zarówno ona, jak i jej wierzchowiec byli całkiem porządnie obładowani. Reszta z kolei wyglądała tak, jakby zgarnęli jedynie to, co do nich należało. Wszyscy jednak zdawali się być dobrze przygotowani. Ich ubiór zmienił się nieco.
Silli i Fira pojawiły się w szatach, wyraźnie wskazujących ich przynależność do cechu kapłańskiego. O ile u wilczycy nie zdziwiło to nikogo aż tak bardzo, chociaż i u niej czarna szata była raczej czymś nowym, o tyle lwica nosząca brąz Mendary była czymś absolutnie nowym. Nikt wszak nigdy nie uważał jej za osobę wierzącą, ani nie widział jej składającej modły. A jednak odzienie, które miała na sobie, wskazywało na coś wręcz przeciwnego. Tak samo jak medalion Pani Ziemi, lśniący wesoło w słońcu, podobnie jak lśnił medalion Tahary, który Fira miała zawieszony na złotym łańcuszku. O ile jednak wilczyca broni żadnej przy sobie nie miała, nie licząc kostura, który u szczytu miał maleńką latarenkę, o tyle jej przyjaciółka uzbrojona była dość dobrze. U jej pasa pysznił się krótki miecz, który za sąsiada po drugiej stronie miał sztylet, a w dłoni dziewczyny tkwił kostur, który w przeciwieństwie do tego, trzymanego przez wilczycę, nie sprawiał wrażenia jedynie dodatku do sprawowanej funkcji.
Więcej oręża miał także przy sobie Melfis, który w trakcie tych godzin, które poświęcić mieli na przygotowanie się, zyskał łuk wraz z kołczanem pełnym strzał. Zamir także postarał się o to by nie zostać jedynym nieuzbrojonym, chociaż w jego przypadku ową bronią była siekiera. Jakby nie spojrzeć był on tym, kim był i nic nie wskazywało na to by miał zamiar odgrywać kogoś innego niż drwala. O ile reszta odgrywała kogokolwiek. Może po prostu po raz pierwszy ukazali swe prawdziwe oblicza? Jak Nat, który zgubił gdzieś topory, a zamiast nich miał zatknięte dwa długie sztylety o zakrzywionych ostrzach. Miało się przy tym wrażenie, że nie były to jedyne ostrza, chociaż innych widać nie było. Jego ubiór także nieco się zmienił. Spodnie co prawda pozostały te same ale koszulę zmienił na czarną, o nieco luźniejszych rękawach. Do tego doszła kamizelka z kapturem i skórzany płaszcz.


Po kolejnej naradzie zdecydowano, że jednak ruszą póki słońce stało wysoko, miast czekać na kolejny dzień. To co stało się z Larissą wyraźnie wstrząsnęło pozostałymi i zdecydowana większość nie chciała ryzykować pozostawania w wiosce. Nawet Nat zmienił zdanie, co spotkało się z dużym zaskoczeniem, jako że to on przede wszystkim chciał czekać. Gdy zaś on zagłosował za ruszeniem, reszta będących przeciwko pomysłowi, jakby straciła zapał do tego by bronić swych racji.
Zanim jednak mogli ruszyć należało zadbać o bezpieczeństwo tych, których zostawiali za sobą, a którzy wszak bronić się sami nie mogli. W związku z tym zatrzymano się przy karczmie. Uczyniono tak na życzenie Firy, którą założona szata kapłańska jakby odmieniła. Przynajmniej na tą krótką chwilę. Poprosiła ich by cofnęli się tak, by także karczma znalazła się w zasięgu ochronnej bariery, po czym stanęła na drodze prowadzącej do wioski. U jej boku znalazła się Silli, która wyraźnie oddała rolę przewodnią młodszej od niej wilczycy.
- Nie wiem ile to potrwa ale jak długo by to nie zajęło, nie przeszkadzajcie nam, proszę. - Głos Firy był łagodny, acz stanowczy gdy wyrażała swą prośbę. Grosh, który znał dziewczynę najlepiej z całej tej grupy, no może poza Nat’em, wyczuł jednak, że pod tą maską pewności, wilczyca wyraźnie boi się tego co miało nastąpić.
- Poradzi sobie - usłyszał szept przyjaciela, który zdawał się nie mieć wątpliwości co do swych racji. Nie żeby kiedykolwiek je miewał.
- Poradzi sobie z czym? - Zapytał Melfis, który wszak, podobnie jak pozostali, stał w pobliżu dwójki przyjaciół i nie miał problemu z usłyszeniem słów Bratobójcy. Ten jednak nie musiał odpowiadać bowiem owe “coś” właśnie zaczęło się dziać.

Fira i Silli jednocześnie pochyliły głowy. Ich dłonie, te które nie trzymały kostuchów, uniosły się i wnętrzami skierowały w stronę wioski. Z ust wilkołaczki popłynęła modlitwa.
- W imię twoje, Taharo, Pani Śmierci i opiekunko życia, nakładam tą barierę by strzegła tych, którzy stoją pomiędzy życiem, a śmiercią. Oddaję w twe dłonie ich dusze. Oddaję w nie ich życie. Niech zło nie ma do nich dostępu, gdy pod twoimi skrzydłami się znajdują. Niech świat zapomni o ich istnieniu. Niech spokój i cisza staną się sarkofagiem dla ich doczesnego życia.
W międzyczasie z ust Silli popłynęły inne słowa. Wypowiadała je jednak w języku, którego nikt zrozumieć nie był w stanie. Chociaż czy aby na pewno nikt? Elf, który wraz z nimi czekał aż dwie kapłanki skończą swe inkantacje, usłyszał znajome mu słowa. Lwica wzywała siły natury, by te się jej podporządkowały. Wzywała je w języku driad, strażniczek lasów.
I siły te podporządkowały się lwicy w sposób nad wyraz widowiskowy. Roślinność otaczająca wioskę poczęła rosnąć. Czy to drzewa, czy krzewy, czy wreszcie bluszcz, który je oplatał. Wspinały się ku niebu tworząc wokół wioski mur, który zdawał się być nie do przebycia. Ten zaś, komu przyszłaby na to ochota, stanąć musiałby do walki z kolcami, które rozrosły się do nienaturalnych wielkości, przez co bariera ta przypominała nieco jeża, który nagle zdecydował przysiąść na miejscu wioski.
Efektów modlitwy Firy nie dało się zobaczyć, można je jednak było wyczuć. Przede wszystkim nad wszelkimi woniami, których dostarczał las i znajdujące się blisko morze, zakrólowała woń świeżej ziemi. Grobowa woń, która pomimo tego, że dla nosa była przyjemna, to dla umysłów stanowiła ona ostrzeżenie. Nagle każdy poczuł, że wcale nie ma ochoty wracać do wioski. Wręcz przeciwnie, coś usilnie ich od niej odpychało, nakazując zawrócenie i ruszenie w przeciwną stronę. Nawet zwierzęta zaczęły nerwowo przebierać kopytami i łapami, nie mogąc doczekać się aż ich dwunożni towarzysze pójdą wreszcie po rozum do głowy i oddalą się od tego miejsca.

I poszli, bo i nic innego do zrobienia już nie zostało.


Do Orest dotarli wczesnym wieczorem. Miasto było duże, chociaż daleko mu było do największych, takich jak chociażby stolica Małej Rav, Vilsen. W porcie cumowało sześć statków, łagodnie kołyszać się na falach. Jeden z nich należał do królestwa śnieżnych elfów, dwa do kupców z Nemerii, jeden przypłynął z Bontar, a pozostałe dwa były kutrami należącymi do floty handlowej niejakiego Basita.
Ruch w porcie był znaczny, chociaż czy większy niż zwykle, czy też mniejszy, tego przybysze ocenić nie byli w stanie. Było jednak dość dużo strażników, co sugerować mogło niedawne kłopoty.
Tak jak było do przewidzenia, nikt w noc ruszać na morze nie miał zamiaru, a pytanie o takowy witane było śmiechem, który nie brzmiał zbyt życzliwie. Usłyszeli też, i to kilkukrotnie, że tylko debile i samobójcy ruszając w nocne rejsy. To, że nie była to prawda było tak samo jasne, jak to, że słońce właśnie zaczynało swą kąpiel w morzu. W końcu z jakiegoś powodu bano się wypływać na szerokie wody, a opowieści o morskich potworach znacznie więcej wszak wspólnego miały z tymi, którzy dwie nogi posiadali, niż z faktycznymi bestiami.
- Mówiłem - stwierdził lakonicznie Nat, wskazując przy tym na jeden z szyldów, który od biedy mógł przedstawiać syrenę, chociaż prędzej było to prosie z bardzo długim ogonem. - “Mała syrenka” nada się na nocleg. Można będzie zasięgnąć języka i dowiedzieć się kto byłby skłonny przetransportować nas na Vole. A jak nie to przynajmniej będzie się można napić dobrego grogu i jest jakaś szansa na to, że nie złapiemy zbyt wiele wszy po nocy na pokojach - dorzucił złośliwie, spoglądając przy tym na Zamira, chociaż zaraz jego wzrok prześlizgnął się na Roisin. - No chyba że ktoś zabawi nieco dłużej z jednym z klientów. Podobno lubią tu takie co temperament mają. Tak jak się lubi narowitą klacz - dorzucił, wybuchając śmiechem i ruszając w stronę tawerny.
Fira przysunęła się bliżej Grosha, wyraźnie biorąc część z owych rewelacji do siebie, czego zapewne Nat nie wziął pod uwagę. Silli z kolei sprawiała wrażenie, jakby miała ochotę kogoś zamordować.
- Chodźmy - rzuciła tylko, ignorując spojrzenia które im rzucano, a w szczególności rzucano Groshowi. Jakby nie spojrzeć, o ile demon sam w sobie wrażenia nie robił, to jednak demon mający ponad dwa metry, pozbawiony skrzydeł i do tego półnagi… Nawet obecność kapłanki Tahary nie powstrzymywała ludzi przed gapieniem się. No, chyba że ta zwracała w ich stronę swe spojrzenie. Wszak każdy wiedział, że nie jest dobrym omenem spoglądanie w twarz śmierci, a przecież kto jak kto, ale marynarze przesądni byli jak nikt w całej krainie.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 05-03-2017, 10:33   #34
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
- A może zatrzymajmy się po prostu za murami ? - zapytał demon słysząc Nat’a - Tak z godzinę drogi temu taka ładna polana mi się w oczu rzuciła. Większość niech tam zostanie, a komu śliny w gębie nie brakuje niech o statek wypyta.
Demon czuł się dziwnie, ludzie wlepiali w niego spojrzenia jakby był jakimś egzotycznym zwierzem w klatce, a on nie wiedział specjalnie dlaczego.
Gdy Nat patrzył na Roisin wypowiadając złośliwości zacisnęła zęby ze złości i już miała odpowiedzieć, ale kątem oka dostrzegła reakcję Firy i Silli i prawie parsknęła śmiechem.
- Po drwalu nie należy się spodziewać niczego poza drewnianymi żartami - rzuciła i ruszyła w stronę stajni. - Ubierz się Grosh jakoś normalnie i nikt nie będzie zwracać na ciebie uwagi. Wyśpimy się w normalnym łóżku, ja tego potrzebuję. - Nigdy nie płynęła statkiem, ale słyszała wiele opowieści i nie wydawało jej się, aby to miała być wygodna podróż. Sama zresztą w niczym nie przypominała już w niczym osoby, która dotarła do skraju wioski o poranku. Na szyi miała przewiązaną wyszywaną chustę, a ubranie wyglądało całkiem przyzwoicie. ‘Skoro mamy dla kogoś ryzykować życiem do spokojnie możemy pobrać część zapłaty przed wykonaniem zadania. Jak się nie uda, to i tak nie będzie kto i komu miał co zwracać.’ Ale teraz słysząc odgłosy karczmy nie chciało jej się wierzyć, że to wszystko nie zakończy się szczęśliwie, a ona opływając w bogactwa rozpocznie nowe życie w którymś z wielkich miast.
W stajni wręczyła chłopakowi dwa miedziaki i rzuciła - Kolejne dwa jutro, jak koń i ekwipunek, będą w na miejscu i w należytym porządku. - Potem wróciła do grupy - Jeśli się tu zatrzymujemy idę na trochę do miasta.
- Zostawię wierzchowca w stajni i rozejrzę się w porcie - powiedział Maelar. - Słyszałem, że rankiem, z odpływem, niektórzy kapitanowie lubią wychodzić w morze. A to by nam oszczędziło ładnych parę godzin.
- To pytajcie tedy - odparł Grosh słuchając dyskusji - Ja z Ros pójdę - powiedział widząc, że ta wybiera się zapewne na późne zakupy - Też idziesz Fira ? - niezaprzeczalnie mógł zgodzić się, że jego dobór garderoby nie był zbyt dopasowany do tutejszej “mody”, on jednak nosił go całe życie, czy deszcz, czy śnieg.
Kapłanka Tahary skinęła głową, po czym trójka odeszła pożegnawszy się wpierw z resztą grupy skinieniem dłoni i zagłębiła się w świat wielkomiejskiej awangardy.
Która to awangarda okazała się w większości zwinąć już swój interes, na szczęście pokręciwszy się trochę wokół zamkniętego już rynku i po kilkukrotnym nieporadnym złapaniu języka, udało im się wywiedzieć o magazynie w okolicy portu w którym można było dostać kilka ciuchów nawet i o takiej godzinie.
Do budynku trafili zaskakująco bez problemu marynarz który jako ostatni wskazał im trasę musiał dobrze znać okolicę bo opisał ją łatwo i nad wyraz przejrzyście. Sam magazyn nie wyglądał ani przesadnie odpychająco ani zachęcająco. Dwupiętrowy drewniany budynek wciśnięty był między jakąś obskurną czynszówkę, a zdawałoby się, przynajmniej zdaniem demona, zakład stolarski, który ten poznał po długich gładkich wiórach, które z pewnością pozostawił po sobie strug, walających się tam przy wejściu. Do magazynu prowadziły duże podwójne wrota, zamknięte jednak teraz. Na szczęście w prawym odrzwiu zamocowane były drugie mniejsze drzwi, te na szczęście uchylone, zapraszające do wnętrza strugą światła sączącą się przez szparę i małym szyldem który głosił “Magazyn dóbr wszelakich Babuni Murphy”
Roisin po drodze rozglądała się też za czymś co przypominało by fryzjera, niestety bez rezultatu. Weszła do środka magazynu i odszukała właścicielkę. ‘To chyba Pani Murphy we własnej osobie.’ Wskazała na demona.
- Niech go pani ubierze, żeby wyglądał jak cz… przyzwoity demon. Znajdzie się coś? - Sama rzuciła się na dział z ciuchami szukając przyzwoitego płaszcza podróżnego oraz jakichś wysokiej jakości ładnie zdobionych bluzek. ‘Do tego ozdobny pas.’


Babunia spojrzała na nią zdziwiona, po czym wzrok przeniosła na demona.
- Przyzwoity demon, powiadasz dziecko? - powtórzyła po Roisin uśmiechając się pod nosem, przez co zmarszczki pokrywające jej twarz pogłębiły się znacznie. - Trudne to zadanie składasz na barki starowiny. Zobaczymy jednak co się da zrobić - dodała, odprowadzając dziewczynę wzrokiem.
W magazynie ubrań nie brakowało. Były tu zdobne suknie, chociaż bez wątpienia przydałoby się im pranie. Były buty, niektóre nawet pozbawione dziur. Były też płaszcze, chociaż nie było ich za wiele. Po dłuższych poszukiwaniach Roisin znalazła w końcu jeden, który od biedy mógłby na nią pasować. Biorąc zaś pod uwagę ilość kieszeń, które kryły się po jego wewnętrznej stronie, należeć on musiał kiedyś do złodzieja. Co zaś z owym złodziejem się stało mogła tłumaczyć dziura na wysokości pleców. Zacerowana na szczęście. Szperając dalej, usłyszała jak babunia zwraca się do Grosha.
- Czy demon ma może jakieś specjalne życzenia co do stroju? Mamy tu wszystko, wystarczy się rozejrzeć. Chociaż dla tak postawnego mężczyzny może być jednak problem ze znalezieniem czegoś… przyzwoitego - dodała, szczerząc resztki zębów do Grosha i stojącej za nim Firy, którą zdecydowanie omijała wzrokiem.
- Myślę że płaszcz by wystarczył - odezwała się wilczyca, zmuszając kobietę by skupiła na niej spojrzenie, które jednak zatrzymało się gdzieś nad głową kapłanki.
- Dobrze by było - powiedział Grosh niepewnie zerkając przy tym na Firę. - Pokażcie co macie, bo wy tu lepiej wiecie co tu się w tych stertach kryje. Ja to i do jutra bym czegoś dość dużego szukał. - kontynuował tym razem patrząc na babuleńkę.
Dziewczyna pokrzepiająco poklepała go po ramieniu obdarzając przy tym łagodnym uśmiechem. To, że sama wcale na pewną siebie nie wyglądała, najwyraźniej nie przeszkadzało jej w pokrzepianiu przyjaciela.
- Poszukajcie tam - babunia wskazała najodleglejszy kąt magazynu gdzie w skrzyni leżały jakieś rzeczy. Najwyraźniej chciała jak najszybciej pozbyć się kapłanki sprzed oczu, co nie powinno dziwić biorąc pod uwagę, że wilkołaczka pewnie przypominała jej o tym, że wkrótce będzie musiała oddać swą duszę pod opiekę Tahary.

Roisin w tym czasie oglądała płaszcz. - Nada się, - powiedziała do siebie, a oglądając zacerowaną dziurę uznała, że może być to dobra przestroga, którą codziennie będzie mieć przed oczami. ‘Tyle że ja nie jestem żadną złodziejką. Dzielę się tylko tym co niesprawiedliwy świat zapomniał mi dać tuż po urodzeniu.’
- Biorę to - podeszła do staruszki z płaszczem - oraz... - popatrzyła na demona mocującego się z jakimś kawałkiem ubrania, które z trudem próbował przymierzyć. - tamto też - wskazała na Grosha. - Przyda mu się. Pani Murphy, pani, to pewnie zna tutaj wiele osób w tym mieście. Jest tu jakiś fryzjer? - Babcia nie wyglądała jak by korzystała z tego rodzaju usług, ale pewnie wiedziała o mieście wszystko.
- Fryzjerów ci u nas nie brak, tyle że o tej godzinie to większość pozamykana - Poinformowała staruszka, wprawnym okiem oceniając stan i ilość kupowanych rzeczy. [i]- Jak dla takiej miłej dziewczyny policzę tanio. Dziesięć srebrnych i dwadzieścia miedziaków.
Cena była… przystępna, chociaż pewnie dałoby się odpowiedniki tych dwóch płaszczy i pasa, który także udało się Roisin znaleźć, kupić taniej. Tyle że wiązało się to z chodzeniem po pogrążonych w mroku uliczkach, na które zaczynały już wyłazić wszelkie mendy, jakie miasto kryło w swych trzewiach.
- Za dodatkowego srebrnika mogę jednak coś poradzić - dorzuciła staruszka. [i]- W tawernie “Morskie rozkosze” pracuje Tisla. Dziewczę może nie do końca rozumne, ale smykałkę ma do nożyczek i zwykle oprawia włosy dziewczętom, co to na tyłach oddają się za parę miedziaków.
Już widziała jak Nat patrzy na nią, gdy przyjdzie z fryzurą taniej portowej…
- No dobrze, nie będę się targować. A ta Tisla umie też zrobić coś dla dziewczyny, która nie pracuje w porcie? Ale tak szczerze powiedzcie, tego srebrnika dam wam i tak.
Kobieta przyjęła zapłatę po czym pokiwała głową.
- Powinna sobie poradzić, bo i córki właściciela oraz jego żonę strzyże - zdradziła, obdarzając Roisin swym szczerbatym uśmiechem.
- No to mówcie, gdzie ta tawerna?
Wedle słów kobiety, tawerna zwana “Morskimi rozkoszami” była nie tak znowu daleko. Wystarczyło dojść ulicą przy której był magazyn aż do końca, później skręcić w prawo aż znalazło się w zaułku, od którego odchodziła tylko jedna uliczka prowadząca w stronę portu. Przy tej uliczce, wedle słów babuni, znajdował się wspomniany przybytek.
Roisin wyszła ze sklepu razem z Groshem i Firą. Założyła płaszcz, zakryła głowę kapturem i odliczyła około 40 srebrnych Riv, które ukryła w jednej z licznych kieszeni.
- Hmm… Wizyta kapłanki Tahary w burdelu może zakończyć się awanturą, więc lepiej wracajcie. - wręczyła plecak ze wszystkimi rzeczami Groshowi, a sama poprawiła nóż przy pasie, odwróciła się i ruszyła szybko w głąb ulicy. Odgłosy miejskiego życia oraz smród ryb przypomniały jej nagle skąd pochodziła.
 
__________________
Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy
czajos jest offline  
Stary 05-03-2017, 11:00   #35
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Do “Morskich rozkoszy” droga faktycznie prowadziła tak, jak babunia opisała. Przybytku nie dało się nie zauważyć. Trzypiętrowy budynek zdawał się lśnić niczym klejnot w mroku uliczki, która zdecydowanie do najpiękniejszych nie należała. Czuć tu było smród zarówno z wychodków, ze stajni, jak i z barwnych, chociaż obecnie mniej widocznych plam żołądkowych zdobiących ściany okolicznych budynków. Przede wszystkim były to niewielkie zakłady i sklepiki, zamknięte na cztery spusty i chronione przez kraty. Chociaż nie tylko bo przy tym i tamtym stał też dryblas z pałką, mający owych przybytków także w nocy ochraniać. To, że przy okazji korzystali oni także z usług dziewcząt z “Rozkoszy” było nie tylko słychać ale i widać, bowiem nikt jakoś szczególnie nie przejmował się przyzwoitością. To nie były te rejony miasta. Tu panowało inne prawo.
Na pytanie o Tislę właściciel przybytku wskazał na kobietę, która siedziała przy kominku i brzdąkała coś nieskładnie na giternie. Nikt, kto posiadał słuch, nie byłby w stanie nazwać tego muzyką, jednak tym, u których ów słuch został stępiony trunkiem, najwyraźniej to nie przeszkadzało.


Nie był to ten rodzaj lokalu, który Roisin miała kiedykolwiek przyjemność odwiedzić. Powoli zaczynała nabierać przekonania, że to nie koniecznie musi być dobry pomysł - nadać włosom jakiś wygląd za wszelką cenę.

- Cześć Tisla, ja do ciebie. Masz chwilę? - spróbowała
Kobieta przerwała swoją “grę” i spojrzała na Roisin zdziwiona.
- Tisla ma chwilę - potwierdziła, podprawiając stanik sukni przez co jej piersi stały się bardziej widoczne. - Klientka płaci szefowi. Szef decyduje cenę - poinformowała, uśmiechając się nieco nieobecnym uśmiechem.
‘Dobra, nawet jak mnie ostrzyże na chłopską modłę, będzie co wspominać. Tak, czy inaczej jest tu jakiś porządek.’ Podziękowała miło i podeszła do właściciela:
- Witam. Tisla mówi, że to z panem uzgadnia się szczegóły… - Zatrzymała głos na chwilę. - Chodzi o strzyżenie. Zręczna dziewczyna, słyszałam.
- Zręczna, zręczna - zarechotał właściciel, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie ze stojącym przy szynku mężczyzną, który w odpowiedzi potarł krocze i także śmiechem wybuchnął. - Dwa srebrniki i obetnie. Za kolejne dwa zrobi dobrze między nogami. To co? Dwa w jednym czy tylko to drugie? - zapytał, obrzucając Roisin łakomym spojrzeniem, tak że dziewczyna mogła nabrać podejrzeń, że tym drugim sam miałby ochotę się zająć.
Ros położyła na ladzie dwa srebrne Rivy.
- Zdecydujemy w środku co i jak. Gdzie pokój? - obrzuciła właściciela wzrokiem. Jak wyjdę z dobrą fryzurą dorzucę wam jeszcze dwójkę.
- Drugi po lewej - odpowiedział jej mężczyzna, zwinni zbierając srebrniki z lady i kładąc klucz w zamian. Machnięciem dłoni przywołał dziewczynę, która posłusznie podeszła bliżej i stanęła przy Roisin, a następnie przytuliła się do niej, sięgając dłonią w kierunku piersi.
- Zręczna - rzucił właściciel, łakomie przyglądając się poczynaniom Tisli.
‘Mózg ma chyba w okolicach własnej dupy’ uśmiechnęła się do Tisli i wzięła ją za rękę. - Chodź kochana - i zaprowadziła ją do pokoju.

Gdy weszły powiedziała do niej:
- Potrzebuję ładnej fryzury, takiej dla bogatej dziewczyny.
Tisla patrzyła się na nią przez dłuższą chwilę, jakby nie do końca rozumiała wypowiadanych do niej słów.
- Fryzura - powtórzyła, kiwając powoli głową. - To ja przynieść koszyczek - dodała, uśmiechając się. - Klientka poczeka, Tisla zaraz wróci - po czym wyszła z pokoiku. Ten zaś był nieduży, skromnie umeblowany i pachniał niekoniecznie przyjemnie. Łóżko nakryte było wypłowiałym i wielokrotnie cerowanym kocem, pod którym znajdowało się nie wiadomo co. Pościel pewnie, chociaż ruszanie tego gołą dłonią stanowiło ryzyko zostania zaatakowanym nie tylko przez odór ale i żyjące tam robaki. Na szczęście krzesło stojące pod maleńkim okienkiem, dawało jakąś tam szansę na to, że po jego zajęciu, nie wyląduje się tyłkiem na brudnej podłodze. Bo że była brudna to się czuło przy każdym kroku.

Tisla wróciła po kilku minutach, niosąc wiklinowy koszyk zakryty szkarłatną chustą.W koszyku znajdowały się trzy pary nożyc, grzebienie różnej wielkości, brzytwa, a także miotełka i słoik bliżej niezidentyfikowanej mazi.
- Bogata fryzura? - zapytała, kładąc koszyk na łóżku i patrząc na Roisin.
‘Akcesoria niczego sobie’ pomyślała, ale nie była pewna, czy fryzura dla bogatych mieszczanek to to samo co ‘bogata fryzura’. Może lepiej nie ryzykować.
- Rozczesz mi te kudły - powiedziała pokazując na włosy - przytnij trochę końcówki i zrób mi warkocze, dwa. Dobra?
Tisla pokiwała głową biorąc do ręki grzebień i podchodząc do Roisin. Sięgnąwszy przy okazji po krzesło, ustawiłą je tak żeby klientka mogła usiąść do niej tyłem, a gdy ta to uczyniła, zabrała się za rozczesywanie. I rację trzeba przy tym było przyznać właścicielowi, bowiem dłonie dziewki były nadzwyczaj zwinne, przeczesując jej włosy zarówno grzebieniem, jak i samymi palcami. Te ostatnie masowały przy okazji głowę, przez co Roisin mogła poczuć się rozluźniona. Przynajmniej do chwili, w której Tisla chwyciła za nożyczki.
- Więcej niż trochę - powiedziała. Jednocześnie rozległ się dźwięk, który trzymanie przez nią narzędzie wydało, gdy napotkało na przeszkodę w postaci włosów. Przeszkoda ta ustąpiła, bowiem nożyce były ostre niczym brzytwy.
- Klientka się nie martwi. Tisla zrobi dobrze - usłyszała zapewnienie.
- Dobra. Klientka się nie martwi. - powtórzyła i stwierdziła, że trudno, musi zaufać profesjonaliście, nawet jeśli ów profesjonalista ma kłopoty z budowaniem zdań złożonych. Masaż głowy mógłby być nawet przyjemny, gdyby nie ta cała obrzydliwa sytuacja przy wejściu. Niemniej miała dość czasu, żeby pomyśleć nad dalszym planem.
- Jesteś rzeczywiście bardzo zręczna. Kto cię tego wszystkiego nauczył? - zapytała. Bardzo była ciekawa jaki będzie końcowy efekt.
- Matka uczyła - poinformowała Tisla, tnąc dalej z wprawą. - Matka chciała żeby Tisla męża miała. Matka jednak usnęła i już nie wstała, a Tisla znalazła pracę - dorzuciła kolejną garść informacji, ponownie czesząc włosy Roisin i wydając z siebie pomruki wyrażające zadowolenie.
- Dobre włosy - pochwaliła.
- To już nie wiem kochana, co dla ciebie lepsze, mąż, czy taka praca? Trochę cię szkoda, z takimi rękami w takim przybytku. Dobrze Ci tu?
- Dobrze - odpowiedziała, odkładając nożyczki i dzieląc włosy Roisin na dwie połowy, z czego jedną przełożyła do przodu, zostawiając drugą z tyłu. Z koszyka wyjęła niewielką skrzyneczkę, w której, jak się okazało, znajdowały się różnej długości wsuwki.
- A co ty jeszcze umiesz robić?
- Tisla umie gotować
- pochwaliła się, dzieląc połowę włosów zostawioną z tyłu na trzy części. - I szyć - dodała, zabierając się za zaplatanie. - Hugo dobrze na Tisli zarabia i dobrze traktuje. Tisli tu dobrze - zakończyła najwyraźniej, bo kolejne minuty upłynęły w ciszy. Kobieta skupiła się w pełni na swoim zajęciu, tworząc zręcznymi ruchami żądaną przez Roisin fryzurę.
- Skoro tak mówisz, to dobrze. Nie wiem czy mi podobałoby się obsługiwanie klientów na wszelkie sposoby. Hugo jest, jakby to powiedzieć, ordynarny. A jego córki i żona też dobrze się mają? - Ros czekała cierpliwie, aż dziewczyna skończy swoją pracę.
- Hugo sam - poinformowała kobieta, zabierając się za drugą część włosów, z którą uwinęła się równie sprawnie i szybko jak z pierwszą. Następnie zaczęła robić coś z tymi wsuwkami co to je przygotowane miała. Oba warkocze zostały dzięki nim upięte z tyłu głowy Roisin tak, że nie czuła ich ruszając głową. Fryzura sprawiała wrażenie solidnej i łatwej do odczynienia.
- Bogata i praktyczna - stwierdziła, oceniając swoje dzieło.
- Tisla, bogini praktycznego fryzjerstwa. - Roisin obmacała głowę zadowolona - Dzięki kochana. Masz tu jeszcze dwa rivy, na pewno Ci się przydadzą. Idź, odnieś ten koszyczek z pokoju i usiądź, no sobie na łóżku, teraz będzie druga część przedstawienia. - Ros nie była już pewna czy właściciel córki ma, ale jak już sobie coś umyśliła nie lubiła zmieniać zdania.

Kobieta posłusznie zrobiła co jej kazano, utrzymując na ustach uśmiech, który częściowo zdradzał stan jej umysłu. Wróciła też szybko, po czym usiadła i spojrzała na Roisin pytająco.
- No, może mi o swoim dzieciństwie opowiesz, albo o tym jak ci się tutaj żyje? - powiedziała. Tisla opowiadała, a Roisin słuchała przez około kwadrans nieskładnych opowieści. Potem natarła sobie twarz, tak aby się zaczerwieniła, pomięła bluzkę, przerzuciła płaszcz i skórzaną kurtkę przez ramię, wzięła do ręki 3 rivy i powiedziała - Jak hukną drzwi wyjściowe z karczmy to możesz wyjść, ale nie wcześniej. - Potem wyszła z błędnym wzrokiem z pokoju i uważnie oglądnęła główną salę.
Goście pili i grali w kości, jak to robili gdy weszła i pewnie robić będą gdy wyjdzie oraz jeszcze przez parę godzin w noc. Hugo stał w tym samym miejscu co przedtem, gadając zawzięcie z bezrękim marynarzem, który to tłumaczył mu coś zawzięcie swoim kikutem, zakończonym sztyletem. Droga do drzwi, w linii prostej wiązała się z przeszkodzeniem grupce graczy, którzy to w najlepsze zarezerwowali sobie tą część burdelu by wytracić swoje ciężko zarobione pieniądze. Wokół nich zebrały się dziewczęta, licząc zapewne że część z wypłat wpadnie do ich kieszeni. Oczywiście, już po odliczeniu prowizji dla właściciela.
- Hugo - powitała go ponownie z błogim uśmiechem na twarzy. - Rzeczywiście jest zręczna.
- Mówiłem - roześmiał się w odpowiedzi, po czym wyciągnął łapę, jak nic czekając na zapłatę za dodatkową usługę.
- Hmm… - spojrzała mu w oczy, a potem wodziła po jego ciele, dalej się uśmiechając - ale my jeszcze nie skończyłyśmy, wiesz, jak tu przyszłam, patrzyłeś tak.. no nie wiem… pomyślałam.. - i zawiesiła głos, czekając na to co powie i wykonała ruch ciałem jakby chciała wracać tam skąd przyszła.
Hugo wymienił porozumiewawcze spojrzenie z mężczyzną, z którym rozmawiał po czym poprawił spodnie.
- Nie no, nie no… Poczekaj no. Za taką zabawę to się bonus należy. Fryz za darmo - dodał, szczerząc zęby, przez co ich nader kiepski stan, stał się nad wyraz widoczny.
- Nawet dopłacić można - zainteresował się bezręki, także na Roisin skupiając uwagę.
Przejrzała się w tych wszystkich nieskomplikowanych myślach, które biegły teraz przez jego głowę. Obdarzyła go uśmiechem.
- Hugo, powiedz mi, jak tak myślisz jedynie końcem swojego kutasa, to przychodzą ci do głowy wtedy twoje córki i żona? To też kobiety. Gdyby je ktoś tak traktował, to co? - rzuciła mu w twarz trzy rivy i wyszła głośno trzaskając drzwiami.
Założyła płaszcz i wróciła szybkim krokiem do karczmy. Była mocno zmęczona całym dniem, a tu jeszcze czekała ją kolacja z nowo poznanymi ludźmi.
 
__________________
by dru'

Ostatnio edytowane przez druidh : 05-03-2017 o 11:03.
druidh jest offline  
Stary 05-03-2017, 11:22   #36
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Spanie w lesie stanowiłoby pewną oszczędność, tudzież okazję do przetestowania tak ekwipunku, jak i pewnych umiejętności poszczególnych członków (i członkiń) wspaniałej drużyny. Nie da się jednak ukryć - nocleg w mieście również miał swoje plusy.
Zostawiwszy w stajni wierzchowca i załatwiwszy sobie w miarę porządny nocleg elf postanowił dowiedzieć się paru rzeczy o statkach i ich kapitanach. Co prawda karczmarz miał pełne ręce roboty, ale znalazł kilka chwil, by odpowiedzieć na pytania płacącego srebrem gościa.


Skończywszy pospieszny wywiad i przekąsiwszy co nieco wybrał się do portu. Świadomość tego, że tak jakość pasażerów, jak i cel podróży, może w znacznym stopniu utrudnić znalezienie odpowiedniego środka transportu, skłaniała go do podjęcia jak najszybszych działań. Równie dobrze mogło się okazać, że trzeba będzie wybrać się do stolicy, co utrudni realizację szczytnego planu - uratowania mieszkańców wioski.
Statków co prawda było parę, ale trudno było powiedzieć, na który pokład zawitać, by odnieść sukces.
Pierwszy (i oczywisty - dla Maelara przynajmniej) wybór padł na elficki statek, z barw i nazwy sądząc należący do śnieżnych elfów. Czarne owce zdarzały się wszędzie, lecz - procentowo - wśród elfów trafiało się ich najmniej. A jeśli kapitan 'Białej Gołębicy' odmówi, to może chociaż powie kilka słów o innych kandydatach.
Ale najpierw trzeba było się dostać na pokład i porozmawiać.
Przy elfickim statku ruch był znaczny, chociaż zdecydowanie lepiej zorganizowany niż przy pozostałych. No ale to akurat dziwić nie powinno, wszak owe długowieczne istoty zawsze słynęły z porządku i zorganizowania. Oraz z aktywnego przeciwstawiania się złu.
Pierwszy zapytany elf wskazał mu mężczyznę stojącego przy trapie.


Był to postawny elf, na pierwszy rzut oka należący do leśnych przez co jego obecność na statku należącym do śnieżnego królestwa, mogła nieco dziwić. Tym bardziej że wedle słów zapytanego marynarza, był on kapitanem “Białej gołębicy”, który zwał się Illisir.
- Kapitan Illisir? - upewnił się Maelar. - Maelar Ziivynn - przedstawił się. - Czy znajdzie pan chwilę, byśmy mogli zamienić kilka słów?
Elf skinął mu głową, wyrażając owym ruchem szacunek, chociaż nie większy niż brat powinien okazywać bratu, lub też, w tym przypadku, kuzynowi.
- Illisir Niyales - przedstawił się. - I zgodne z prawdą są twe słowa, statek ten znajduje się bowiem pod moją komendą. W jakiej to jednak sprawie pragniesz ze mną rozmawiać Maelarze, że uczynić tego nie możesz w tym miejscu?
- Sprawa dotyczy ewentualnej podróży, o której celu nie musi wiedzieć całe miasto - odparł Maelar. - Dlatego wolałbym rozmawiać w miejscu, gdzie może mnie usłyszeć jak najmniej osób.
- Cel ów musi zatem być wyjątkowy - odparł kapitan, przyglądając się stojącemu przed nim elfowi z uwagą. - Dobrze, zatem pozwól do mej kajuty - dodał po chwili namysłu, wpierw wskazując drogę, a następnie ruszając w stronę nadbudówki.
Bez chwili wahania Maelar ruszył we wskazanym kierunku, po drodze rozglądajac się dokoła i podziwiajac panujący na Gołębicy porządek. I przypominając sobie słyszaną niegdyś opowieść o wyprawie 'Morskiej Wiedźmy'. Czy kiedyś i oni trafią do jakiejś ballady?
Kapitan poprowadził go w głąb nadbudówki, aż na jej koniec, gdzie powitały ich zdobne drzwi, które Illisir otworzył przepuszczając gościa przodem. Sam zaraz też go wyminął by skierować swe kroki w stronę masywnego biurka, stojącego pod ozdobionym kolorowym witrażem, oknie. Witraż przedstawiał młodą syrenę siedzącą na wystającej z morza skale, otoczoną przez białe gołębie. W tle czyjaś zręczna dłoń, odzwierciedliła plażę i las, który zaczynał się zaraz za nią. Za dnia obraz ów, stworzony z małych, kolorowych szkiełek, musiał robić imponujące wrażenie. Może dane będzie go ujrzeć?
- Tu nikt prócz mnie nie usłyszy twych słów, kuzynie. Mów więc dokąd to droga twa prowadzi i jak mogę być ci w niej pomocnym - rzekł kapitan, siadając w fotelu, który wyglądał tak samo wygodnie jak, na wpół zasłonięte zwiewną zasłoną łoże, które także w kajucie się znajdowało.
- Nie będę się rozwodzić... - powiedział Maelar, który nie miał duszy barda i zwykle uważał, że lepiej użyć mniejszej ilości słów, niż zalewać rozmówcę całym ich potokiem, czy owijać w jedwabie fakty, by stały się przyjemniejsze dla oczu lub bardziej strawne. - Na mieszkańców Ravilli spadła klątwa - przeszedł do konkretów. - Dusze mieszkańców zostały uwięzione w połowie drogi między ziemią a Ogrodami Tahary. Aby odczynić tę klątwę musimy, bo jest nas kilka osób, które uniknęły tego nieszczęścia, a mają w wiosce krewnych lub przyjaciół, dotrzeć do Vole Kes. A najlepiej do Vole Don, bo stamtąd wiedzie najkrótsza droga do twierdzy Nester, kapłanki Darkara, odpowiedzialnej za wszystko.
Gdyby rozmawiał z kimś z innej rasy, nie byłby taki szczery, ale uznał, że w tym przypadku nie ma nic do stracenia, a wiele do zyskania.
Twarz kapitana nie wyrażała zaskoczenia słowami Maelara. Zaskoczenie to zdradzały jednak oczy. Zaskoczenie i gniew.
- Czy jest to jedyny sposób na zdjęcie tej klątwy? - zapytał, a w jego głosie czuć było sople lodu, które zdolne były ranić. Zdecydowanie nie sprawiał wrażenia osoby chętnej by prośbę kuzyna spełnić, a wręcz przeciwnie, miało się wrażenie, że chce o tym zapomnieć i w miarę szybko pozbyć się kłopotliwego gościa z kajuty. Była w nim jednak i ciekawość, która tliła się gdzieś w głębi jego oczu, a którą zdradzał pełen zamyślenia ruch palców, które gładziły jeden z długich warkoczy.
- Z tego, co wiemy - tak - odpowiedział Mealar. - Takie informacje przekazała nam demonica, którą przysłano do wioski w charakterze posłańca. Poza tym była nad wyraz małomówna. "Twierdza Nester", powiedziała. I jeszcze "Macie dwa tygodnie". Jeden dzień już prawie minął - dodał, tytułem wyjaśnienia. - Gdyby nie taki krótki termin, poszukalibyśmy innego rozwiązania.
- Vole Don to jeden z najgorszych portów w całym Vole. Przyczółek i siedlisko wszelkich kłopotów na morzu Olerskim. Niemal każdy marynarz, który obecnie służy na tym statku, miał z nimi do czynienia lub zna kogoś kto miał i kto stracił życie, rodzinę, dobytek, lub wszystko naraz. Ty zaś pragniesz się tam udać, kuzynie i to dobrowolnie. Do tego pragniesz udać się tam mym statkiem. - Illisir przerwał by waga prośby spłynęła na Maelara, lub po prostu by pomyśleć chwilę. Nie sprawiał wrażenia szczęśliwego, ale i gniew z jego spojrzenia uleciał.
- Czy klątwa ta ma coś wspólnego z mgłą i.. duchami? - zapytał.
- Niekoniecznie musi to być Vole Don - odparł Maelar. - Prawdę mówiąc wolałbym wysiąść na dzikiej plaży i stamtąd ruszyć do twierdzy. A co do mgły i duchów.. Ponoć z morza przyszła czarna mgła. Tak przynajmniej nazwała to Silli, kapłanka Mendary. W wiosce wygląda tak, jakby wszyscy umarli... i jakby wszystkie obowiązki mieszkańców przejęły niewidzialne istoty. Może duchy...
Elf pokiwał głową w zadumie.
- Słyszałem o czymś takim - powiedział. - Miało to miejsce niedawno i z tego co wieści głosiły, o winę posądzono młodego wilkołaka, którego później napiętnowano. Działo się to na małej wysepce, między Dużą Riv, a Vole. Nie słyszałem jednak, by tamtejsza ludność kiedykolwiek do życia powróciła - dodał, spoglądając na Maelara z wyraźnym sceptyzmem. - Nie wiem czy demonica, która dała ci tą misję, kuzynie, mówiła prawdę czy tylko chciała zwieść ciebie i twoich towarzyszy. Gdyby jednak ktoś postawił mnie przed szansą uratowania mych bliskich, zapewne nie wahałbym się i ruszył. Obawiam się tylko, że wyprawa ta będzie nadaremna, a ty i twoi przyjaciele skończycie martwi, o ile będziecie mieć szczęście.
Ponownie umilkł i spojrzał na wiszącą na ścianie mapę zachodniego Zaris, obok której wisiała druga, przedstawiająca wschodni. Obi były kunsztownie zdobione i zapewne prezentowały sobą majątek, gdyby ktoś zapragnął je sprzedać.
- Pomogę wam - usłyszał w końcu Maelar, akurat w chwili, w której był już pewny odmowy. - Odpływamy przed południem i dobrze by było gdybyście do tego czasu znaleźli się na pokładzie - zaznaczył, wstając.
- Prócz mnie będzie troje ludzi, zmiennokształtna kapłanka Pani Ziemi, zmiennokształtna kapłanka Władczyni Świata Dusz, demon, wróżka i jej wilk oraz trzy wierzchowce - Maelar wymienił potencjalnych członków wyprawy. - Również nie jestem pewien, czy to nie idziemy prosto w objęcia śmierci - dodał. - Ale nie widzę innego wyjścia.
- Gołębica przyjmie wszystkich - zapewnił kapitan, kierując się w stronę drzwi. - Dopilnuję by przygotowano dla was i dla waszych wierzchowców, miejsce - dodał. Audiencja najwyraźniej była skończona.
- Dziękuję. Rankiem zjawimy się na brzegu - zapewnił Maelar.
Teraz pozostawało tylko powiadomić pozostałych i rankiem stawić się na pokładzie.
- Kiedyś postaram się odwdzięczyć. - Na pożegnanie złożył optymistyczną obietnicę.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-03-2017, 19:20   #37
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Aria podróż spędziła już na Hugo. Po tym jak zbierała swoje rzecz z dębu ciotki, zwolniła Melfisa z bycia jej wierzchowcem. Nie podobało jej się to, że Roisin przegrzebała chaty z dobytku, który nie był jej. Zwłaszcza, że cała podróż była po to, by przywrócić życie mieszkańcom wioski. Blondynka więc patrzyła sępem na dziewczynę i jej konia. Nie komentowała tego na głos, ale zdecydowanie nie pochwalała takiego zachowania. Powinni byli zpowiedziałabrać to co ich i to co przydatne, nie zaczepiała czarnowłosej by dowiedzieć się ile z tego jest przydatne, ale zdecydowanie jakoś nie chciało jej się wierzyć, że wszystko było jej.
Aria spakowała sporo przydatnych drobiazgów w postaci chociażby ziół, które mogłyby im się przydać. Wilk teraz miał na szyi ozdobę w postaci niewielkiej ale znacznej beczułki, w której to upchany został podróżowy dobytek wróżki.

W trakcie podróży co jakiś czas wróżka grała na fletni. Nie były to wesołe skoczne piosenki, ale zdecydowanie ładne. Nie było jej bowiem do radosnego figlowania, zapewne tak jak nikomu innemu, a jazda w ponurości to niemal obraza dla barda.
Gdy więc wieczorem znaleźli się w Orest, wróżka rozglądała się spokojnie zaciekawiona. Nie spieszyło jej się nigdzie, była w końcu w takim rozmiarze, że jakby się ktoś pijany zamachnął, to rozbiłby ją o ścianę. Siedziała na głowie Hugo, gdy wszyscy pozostali zaczęli się zbierać i ruszać w swoje strony. Ona za to chciała po pierwsze rozejrzeć się po okolicy, a po drugie rozeznać w ‘Małej Syrence’. Widząc jak część osób już się tam udała,
Aria tajemniczo pokierowała Hugo do stajni, gdzie pozostali zostawili konie. Odczekała tam chwilę aż opustoszeje, po czym ze swojego plecaczka wyciągnęła flakonik z eliksirem. Wfrunęła do wolnego boksu, rozodziała się i wypiła zawartość, by zmienić postać i gabaryty na bardziej ludzkie. W końcu nie wszyscy i nie zawsze przepadali za wróżkami. Jej blond włosy nadal jednak nosiły znamiona użycia magii i widać w nich było zielone pasma. Aria za to wyciągnęła sobie z beczułki Hugo spakowaną tam lnianą koszulę z głęboko odsłoniętymi plecami [bo skrzydełka] i spodnie z luźnego materiału, bo przecież czasem musiała się ubrać jak te wszystkie giganty! Gorzej było jednak z butami, bo przecież tych do beczułki upchnąć rady nie dała. Nie pamiętała czy w ogóle zabrała jakieś z dębu? Może tak?
- Hmm… Kurczę. - mruknęła stojąc tak na środku stajni i stukając się palcem w brodę. Spojrzała na Hugo
- Masz jakiś pomysł Hugo? - zapytała retorycznie i wetknęła długi blond kosmyk za ucho. Poruszyła skrzydełkami i zorientowała się, że u diabła przecież je widać! Rozejrzała się, czy ktoś obserwował, a jeśli nie to skupiła się i rzuciła zaklęcie by stały się niewidoczne. Dopiero potem ostrożnie wyjrzała ze stajni, czy wszyscy się już udali do środka, czy jeszcze nie. I wyjątkowo uparcie ćwiczyła niemachanie skrzydełkami, bo jakby to zaczęło wyglądać, gdyby teraz zaczęła latać w powietrzu?!
I gdy była już pewna że jest absolutnie sama w stajni, nie licząc oczywiście zwierząt, drzwi do stajni uchyliły się nieznacznie i w powstałej szparze ukazała się głowa Melfisa.
- Ario? Jesteś tu… - zaczął, jednak cokolwiek miał powiedzieć dalej, utknęło mu w ustach niezdolne przedostać się dalej. Najwyraźniej dostrzegł ją i z zaskoczenia mowę mu odebrało. Względnie zwyczajnie zaniemówił na ową przemianę, której był świadkiem.
Aria spojrzała w jego stronę i uniosła lekko brew na jego minę
- Jestem, jestem… Wszystko w porządku? - zapytała wychylając się na środek stajni i popatrzyła na niego uważnie. Miała nadzieję, że nie zmienił się w kamień. Albo może to zawał? Oby nie, już dość szkód było… Skarciła się za głupie żarty w myślach i ostrożnie by na nic ostrego nie stanąć bosą stopą, podeszła do Melfisa jeszcze troszkę bliżej.
- Tego bym nie powiedział - odparł po chwili, przypominając sobie do czego usta służą i układając je przy okazji w uśmiech. - Gdzieś schowała skrzydła? Tinder raz zrobiła coś podobnego ale chodziła z tymi swoimi skrzydłami na wierzchu, jak z płaszczem. Jestem pewien, że twoje wyglądają piękniej niż jej - dodał, patrząc jej w oczy, co chyba przychodziło mu z pewnym problemem biorąc pod uwagę że wzrok ów zsuwał się raz po raz na pozostałe części jej ciała, starannie jednak omijając piersi. Widać gapienie się na nie uznawał za okaz złego wychowania, a takim wszak rycerz zhańbić się nie mógł.
Wróżka uniosła się lekko na palcach bo odruchowo poruszyła skrzydełkami… Czy może teraz to bardziej skrzydłami
- Hmm, mogę ci pokazać - powiedziała figlarnie, po czym po prostu zdjęła iluzję ze swoich skrzydeł i zatrzepotała nimi ukazując ich złoty połysk i delikatność. Zapewne gdyby świeciło słońce wyglądałyby jeszcze piękniej, przepuszczając przez swoją powierzchnię promienie światła. Obróciła się w miejscu, prezentując mu je w pełnej krasie, po czym znów na niego spojrzała
- No dobrze, ale nie mogę tak z nimi chodzić… - powiedziała zaraz i tym razem zanuciła piosenkę swoim melodyjnym głosem, W międzyczasie znów pomyślała o ukryciu skrzydeł, które ponownie uniewidoczniła
- Tylko butów nie mam… - zdradziła mu swoje niedopatrzenie, ciekawa, czy oderwie wzrok od jej oczu. Była wredna? Nie, po prostu to było miłe, że zrobiła na nim takie wrażenie. Nie często zmieniała rozmiar.
Melfis zaś wzrok oderwał, skupiając go na skrzydłach. W jego oczach widać było szczery podziw, który w nim wzbudziły, a którego chcący zostać rycerzem mężczyzna, nie krył. Gdy te ponownie zniknęły, powrócił spojrzeniem do jej oczu. To, że przy okazji przesunęło się ono przypadkiem przez okolice piersi, musiało by być właśnie tym, przypadkiem.
- Jeżeli zaczekasz chwilę to spróbuję jakieś dla ciebie zdobyć - zaoferował. W końcu rycerz winien przyjść na ratunek damie w potrzebie. Tak przynajmniej twierdzili bardowie, którzy pieśni o takowych herosach rozpowiadali tu i ówdzie.
Aria natomiast pieśni takie znała i właśnie o rycerskości Melfisa teraz pomyślała
- Dobrze, poczekam tutaj na ciebie - odpowiedziała mu uprzejmie i podeszła do Hugo, przy którym przyklęknęła i zaczęła go głaskać po głowie ostrożnie, bo w końcu nie była w swoim rozmiarze, to trochę inaczej musiała rozkładać siły. Skoro musiała dać chłopakowi chwilę, by znalazł dla niej buty, postanowiła ją jakoś spożytkować i wybrała formę dopieszczania swego kompana. A potem, gdy Melfis wróci przyjdzie czas na rozejrzenie po Syrence.
Mężczyzny nie było przez jakiś kwadrans, gdy jednak powrócił przyniósł ze sobą wysokie do połowy łydki trzewiki, zdobnie hastowane, uszyte z dobrze wyprawionej skóry i sprawiające wrażenie całkiem wygodnych. Do tego przyniósł też luźny płaszcz w kolorze butelkowej zieleni, który zaopatrzony był także w szeroki kaptur.
- Pomyślałem że może będziesz chciała narzucić też na siebie coś więcej - wyjaśnił. [i]- “Syrenka” to nie do końca miejsce dla młodych panien.
Najwyraźniej wrażenie, które na nim zrobiła, zaowocowało wzmożoną troską o jej cnotę i dobrobyt.
Aria uśmiechnęła się, widząc jak powrócił
- Dziękuję - powiedziała biorąc od niego buty i zaraz pochylając się, by je ubrać. Przyjęła również płaszcz, ale założyła go dość ostrożnie, przysłaniając tym samym odsłonięte plecy
- I jak teraz? - zapytała i odgarnęła niesfornie opadający jej na policzek kosmyk włosów. Robiła to już zupełnie odruchowo, chyba nieświadoma nawet tego gestu. Czekała na jego opinię, czy już nadawała się na wejście do środka.
- Nie tak dobrze jak wcześniej ale do wizyty w tawernie powinno wystarczyć - podzielił się z nią swoją opinią, nie kryjąc wcale że bardziej mu się podobała, gdy płaszcza na sobie nie miała, a w ogóle już, gdy pokazała skrzydła. No ale sam przecież ów płaszcz przyniósł więc nie wypadało mu teraz narzekać.
- Chodźmy zatem - dodał, podstawiając ramię by się na nim wsparła.
Aria kiwnęła więc głową, podchodząc znów do niego i wzięła więc go pod ramię. Całkiem ciekawa odmiana od tego, że na przykład mogła mu co najwyżej siedzieć na ramieniu
- Popilnuj koni Hugo… I uważaj, dobrze? - rzuciła do wilka na odchodnym, gdy razem z Melfisem opuszczali stajnię.
Wilk zawył za nią cicho, co było zarówno potwierdzeniem, że uważać będzie, jak i pożegnaniem. Zapewne z chęcią by poszedł za nią, gdyby nie to że otrzymał zadanie do wykonania.
Tawerna z zewnątrz prezentowała się nawet znośnie. Szyby wciąż tkwiły w oknach, najpewniej często wymieniane. Drzwi stały otworem zapraszając do wypełnionego światłem, śmiechem i okrzykami wnętrza, z którego dolatywała wyraźna woń piwa, smażonych ryb i czegoś jeszcze, co już tak znowu przyjemnie nie pachniało. Melfis prowadził ją powoli, z miną na twarzy, która jasno mówiła że towarzysząca mu kobieta jest jego kobietą, więc należało trzymać łapska przy sobie. Cóż, przynajmniej starał się takową minę robić, co nie do końca mu wychodziło. Nadrabiał za to postawą, która już znacznie lepiej prezentowała jego prawa do Arii. Oczywiście, wszystko to przez wzgląd na jej dobro.


Samo wnętrze “Syrenki” wyglądało tak, jak można się było spodziewać po przybytku, który nastawiony był przede wszystkim na to, by marynarze przepijali w nim swe ciężko zarobione riv’y. Właściciel stał za szynkiem, lejąc piwo z beczki i nie kwapiąc się nawet z jej korkowaniem bo i byłaby to tylko strata jego cennego czasu, a wiadomo było, że czas to pieniądz. Nowoprzybyłych obrzucił tylko krótkim spojrzeniem, najwyraźniej bowiem nie wzbudzili oni jego zainteresowania. Nat stał niedaleko, pijąc i rozmawiając z podejrzanie wyglądającym marynarzem. Czy jednak można było nazwać go podejrzanym, skoro właściwie nie różnił się prawie niczym od reszty?
Silli siedziała przy niewielkim stole, znajdującym się w głębi sali. Miejsce obok zajmował Zamir, który na szczęśliwego wcale nie wyglądał. Przed nimi stały talerze z rybą i ziemniakami, które to danie najwyraźniej było najlepszym wyborem w tym przybytku. Przynajmniej wiedziało się co się jadło i miało spore szanse na to, że mięso jest świeże.
Ari wiedziała, że Hugo z pewnością chciałby z nimi pójść, ale przykuwałby na pewno sporo uwagi. A tak liczyła, że chociaż będą mieć pewność, że nikt nie dobierze się do ich rzeczy, a ona z pozostałymi na spokojnie będzie mogła posłuchać i rozeznać się co tu się działo w środku. Szła przy boku Melfisa, nawet nieszczególnie świadoma jego miny i postawy, bo zajęta była rozglądaniem się po głównej sali gdzie siedziało najwięcej osób. Specyficzną woń tego miejsca pozostawiała bez komentarza, a gdy zauważyła Silli i Zamira, zerknęła lekko w górę na profil Melfisa
- Przysiadamy się do pozostałych… - zaproponowała melodyjnie, czekając co on na to. Spodziewała się jednak, że nie będzie miał chyba nic przeciwko, zwłaszcza że najpierw mogliby wspólnie ustalić co będą robić. No i może Melfis był głodny! Ona jadła wcześniej, a w swojej normalnej formie nie potrzebowała wiele by się najeść do syta.
- Miejsce jest - zgodził się z nią Melfis, chociaż bez wątpienia wciąż był na Silli zły, chociaż próbował jakoś tą złość maskować. Zaraz też poprowadził ją w stronę stolika zajętego przez towarzyszy. Zamir na widok Arii zrobił wielkie oczy i najwyraźniej zaniemówił bo to Silli odezwała się pierwsza.
- Nat załatwił pokoje, chociaż teraz przyda się chyba jeden więcej - stwierdziła, przyglądając się Arii z pewną dozą niechęci. Mogło się to wiązać ze zwykłą, kobieca zazdrością lub też z tym, że wróżka przestała być wróżką miniaturowych rozmiarów i do tego przyprowadziła do ich stolika Melfisa, do którego Silli widocznie żywiła te same uczucia co on do niej.
- Możesz też spać ze mną - dorzuciła, wracając do jedzenia.
- Siadajcie - Zamir, który wyraźnie doszedł wreszcie do siebie, wskazał im miejsca, uśmiechając się przyjaźnie. Melfis skinął mu w podzięce głową i wpierw zadbał o to by Aria usadowiła się wygodnie, a dopiero później sam usiadł. Zaraz też przy stoliku pojawiła się młoda dziewczyna, z przyklejonym uśmiechem, pytając co podać.
- Rybę dla mnie - zamówił pospiesznie Melfis, zerkając na to co znajdowało się na talerzach towarzyszy. - A dla ciebie? - zwrócił się do Arii.
Aria przyglądała się obojgu przy stoliku, po czym uśmiechnęła się do nich lekko
- Zobaczymy, nie ma przecież problemu, żebyśmy w pokoju zostały razem, jeśli jest taka opcja - odezwała się wróżka. Podziękowała uprzejmie, gdy Melfis podstawił jej krzesło, po czym gdy przyszło do wybierania jedzenia, Aria zastanawiała się chwilę czy w ogóle była głodna. Zmarszczyła lekko brwi i przeniosła spojrzenie figlarnych oczu z Melfisa na młodą dziewczynę
- Ja dziękuję, chyba że mielibyście jakieś owoce, wtedy bym się skusiła na jabłko albo dwa - oznajmiła. W końcu jeśli potem zgłodnieje, zawsze mogła zejść i się najeść, a na razie niech pozostali sobie spokojnie spożywają. Blondynka znów wsunęła kosmyk włosów za ucho i rozejrzała się po sali, niby to od niechcenia przebiegając po niej wzrokiem, a w gruncie rzeczy po prostu nasłuchując i sprawdzając czy dzieje się coś ciekawego, póki nikt przy stoliku nie zadawał ich dodatkowych pytań.
Rozmowy, które słyszała, przede wszystkim tyczyły się statków, pogody i parszywych piratów, chociaż te ostatnie jakby nieco cichsze były. Usłyszała także kilka opowieści o tym, jakoby na wodach morza natrafiano ostatnio na statki pozbawione załogi, o pokładach nasiąkniętych krwią. Czy jednak były one prawdziwe, czy stanowiły część strasznych historii które snuły się od tawerny do tawerny, tego wróżka nie wiedziała.
Dziewka, która przyjęła zamówienie, powróciła po chwili z rybą dla Melfisa i dwoma jabłkami dla Arii. Owoce były soczyście czerwone, słodkie i dość miękkie. Wróżka bez problemu rozpoznała odmianę, która była ostatnio dość popularna w Nemerii.
Cisza przy stole panowała aż do chwili, w której do stolika dosiadł się Nat.
- Ktoś umarł? - zapytał wesoło, kradnąc kawałek ryby z talerza Meflisa i szczerząc złośliwie zęby. Sprawiał wrażenie osoby, która znajduje się w swoim żywiole. Pasował też do tawerny lepiej niż do wioski, w której żył.
- Zaraz może - odpowiedział Melfis, któremu apetyt chyba minął bo odsunął talerz w stronę Bratobójcy.
- Pewnie i może - zgodził się Nat i bez oporów zaczął zajadać resztkę kolacji Melfisa.
Aria widząc jaki nastrój zapanował przy stoliku popatrzyła po wszystkich. Zerknęła na Melfisa, który zrezygnował z posiłku i nim zdążył znów coś odpowiedzieć, gdy tylko otworzył usta skończył z jabłkiem w zębach. Wróżka popatrzyła na niego i uśmiechnęła się optymistycznie, próbując dodać mu otuchy, żeby się nie zaperzał, po czym popatrzyła po pozostałych
- Rozumiem, że sytuacja jest raczej niezbyt wygodna, ale skoro jedziemy tym samym wózkiem, to chyba nie ma sensu skakać sobie do gardeł, skoro mamy wspólny cel. Tak? - zaproponowała i ugryzła kawałek jabłka, patrząc po wszystkich i znów spoglądając na Melfisa, czy już mu nieco przeszło. Nie chciała by zrobiło się jakoś nieprzyjemnie w tej grupce, którą wspólnie stworzyli. Sama miała parę ‘ale’, jednak powstrzymywała je dla siebie, bowiem chyba łatwiej im będzie osiągnąć cel współpracując w zgodzie, niż sobie jeszcze skacząc do gardeł. A skoro tak, to postanowiła podtrzymać stan pacyfizmu w tym składzie, przynajmniej między sobą nawzajem.
- Nikt tu sobie do gardeł nie skacze - stwierdził optymistycznie Nat, chociaż więcej w tym optymizmie było złośliwości niż wesołości. - Jedna, wielka, kochająca się rodzinka. No ale jak sobie panna wyrośnięta życzy. Sil, chodź, mamy kilka spraw do załatwienia - dodał poważnym tonem, wstając i spoglądając wyczekująco na lwicę, która także się podniosła.
- Czyli co konkretnie? - zapytał Zamir, któremu ten pomysł wcale do gustu nie przypadł.
- Zapasy - poinformował go Nat, rzucając tym słowem jak ochłapem.
- Nie wszystko można było zdobyć przeszukując wioskowe chaty - poinformowała Silli, spokojnym i raczej obojętnym głosem. Najwyraźniej nie miała zamiaru stawać po niczyjej stronie.
- Wrócimy zanim dzieci będa musiały iść spać - zapewnił Bratobójca, obrzucając przy tym spojrzeniem siedząca przy stole trójkę. Najwyraźniej nie wziął sobie szczególnie do serca słów Arii.
Aria przyglądała się uważnie Natowi, po czym nie mówiła nic przez chwilę, gdy wymiana zdań potoczyła się między nim, Silli i Zamirem. Gryzła tylko powoli jabłko. Gdy tylko odeszli, westchnęła lekko
- No cóż, jak to mawia moja babcia ‘Osła klaskać nie nauczysz’... - skwitowała krótko i popatrzyła po obu panach, którzy to z nią mieli zostać
- Obiecajcie mi proszę, że nie dacie się sprowokować takim pierdołom, dobra? Jak przegnie, to wytnę mu numer - zaproponowała na poprawienie im nastrojów. Nie chciała, żeby siedzieli z nią tu teraz posępni, albo przygnębieni. Uśmiechnęła się więc do nich zaczepnie, licząc na to że podłapią żarty.
- Nat zachowuje się gorzej niż zwykle - stwierdził Melfis, zamiast na rozgniewanego, wyglądając na zaniepokojonego.
- To samo Silli - dorzucił się Zamir, który także nie wyglądał na radosnego. - Zupełnie jak nie ona.
Melfis pokiwał głową, po czym posłał uśmiech Arii.
- Nie obawiaj się, nie uda się mu nas sprowokować. Jestem pewien że istnieje wyjaśnienie dla tych zmian. Nat może i zawsze był nieco złośliwy, jednak tu musi chodzić o coś więcej.
- Pozostaje zacisnąć zęby i jakoś to znosić dopóki się nie wyjaśni co i jak - zgodził się z nim Zamir. - Te wszystkie tajemnice zaczynają mi jednak ciążyć. Co takiego jest tu, czego nie było w wiosce i dlaczego jest to aż tak potrzebne do celu naszej wyprawy? Broń? Zioła? Mikstury? I od kiedy niby Sil jest kapłanką?! Zawsze uważałem ją za druidkę - nerwy wyraźnie przemawiały przez młodego drwala, co dało sie też zauważyć gdy podnosił kufel, który drżał w jego dłoni.
- Na dobrą sprawę niewiele wiemy ani o niej, ani o Firze, ani nawet o Nathanielu. Biorąc pod uwagę, że większość czasu spędza poza wioską to nawet ciężko go nazwać mieszkańcem. Coś jednak ich łączy, to nawet ślepy jest w stanie zauważyć. - Młodemu rycerzowi z powołania, wyraźnie owa zagadka spokoju nie dawała, tak jak drugiemu mężczyźnie zachowanie jego towarzyszki.
Aria oparła się wygodnie o oparcie krzesła dokańczając swoje jabłko
- No. To w takim razie liczę na was. A co do tajemniczych zagadek, no cóż. Pewnie przyjdzie czas, gdy zostaną wyjaśnione - stwierdziła tylko
- Proponuję albo się czymś zająć, albo po prostu poczekajmy na pozostałych. Mogę wam coś zagrać, jak macie ochotę - zaproponowała. Zamyśliła się na chwilę, bo przecież fletnia została w ‘normalnym’ rozmiarze, ale zaraz uśmiechnęła się figlarnie mając w zapasie kilka pomysłów co do tego.
Oboje z ochotą pokiwali głowami, najwyraźniej zgadzając się także z jej propozycją zostawienia tajemnic, by te same wyszły na światło dzienne. *
Aria uśmiechnęła się do nich ponownie, po czym podniosła się z miejsca. Znalazła kobietę, która wcześniej przyniosła jej jabłka i poprosiła o kilka szklanek wody w ilości siedmiu. Przyniosła je na tacce i zaczęła po kolei dopijać trochę z jednej szklanki, trochę z drugiej, tym sposobem w każdym naczyniu po chwili była inna ilość wody
- To może opowiem wam historyjkę o polowaniu na dziki… - zaproponowała filuternie. Po czym zaintonowała pierwsze słowa przyśpiewki o myśliwych co to się na dziki wybrać chcieli i zwilżonymi palcami zaczęła przygrywać do słów na brzegach szkła. Tym oto sposobem przeszła przez znalezienie śladów dzików, zastawienie pułapki, aż po moment kiedy to łowcy stali się zdobyczami gdy dziki zgadały się z niedźwiedziem i skórę ściągnęły z myśliwych by położyć ją sobie przed kominkiem. Piosenka to była iście humorystyczna z przesłanką. Aria wyraźnie lubiła zabawy z muzyką, bo widać było po niej optymizm gdy mogła im tak poprawić humory. Oczy jej się aż śmiały nawet, gdy muzyka ustała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 19-03-2017, 23:33   #38
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
made by Czajos & Vesca

Gdy Aria skończyła swój pokaz, wokół stołu rozległy się ciche oklaski, a po tłumie przeszedł szept który niezbyt pochlebnie opisywał grającego na gitarze w rogu sali minstrela, nim jednak można było się doczekać jego reakcji, scenę skradł schodzący właśnie z piętra mężczyzna.
- Bellissimo! Pięknie, zabawnie i na jakże wyjątkowym instrumencie. - krzyknął tubalnie głosem który mógł by przekrzyczeć huk szarży ciężkiej jazdy. Mężczyzna który wypowiadał te słowa odziany był w szkarłaty i purpury, jego strój prezentował sobą najwyższą światową klasę, a zakręcony wąsik i piórko w kapeluszu bezbłędnie identyfikowało go jako barda.
- Bezbłędnie, bez-błę-dnie - powiedział stojąc już przy stole kompani przyklękając na jedno kolano i składając na dłoń Ari pocałunek. Gdy jednak oderwał już usta od jej ręki przytrzymał ją jednak jeszcze chwilę zamykając ją w swoich dłoniach.
- Nigdy nie śniłem nawet o dniu gdy me oczy doznają ZASZCZYTU by spojrzeć na tak przecudną istotę, z głosem niczym anioł, talentem jak sama Bogini i oczach błękitnych niczym niebo wysokich gór.
Aria miała frajdę z tej gry i to ogromną. Zawsze lubiła się tak bawić z muzyką i to czyniło jej grę oryginalną, natomiast nie zawsze miała okazję grać i śpiewać ‘w tym formacie’. Widząc więc, że zdobyła tak dużo pozytywnych opinii, uradowało ją jeszcze bardziej. Popatrzyła po Zamirze i po Melfisie, oraz pozostałych osobach naokoło, a zaraz potem, jej niebieskie oczy, pewnie jak i spojrzenia reszty, skupiły się na tym tajemniczym jegomościu, który zszedł z góry i tak schlebiał jej talentowi. Wróżka dygnęła lekko i umiejętnie i choć nie miała na sobie żadnej drogiej sukni, ani nic co by na pochodzenie wskazywało, wykonała ten ruch doskonale
- Dziękuję za takie uprzejme słowa. Muzyka powinna poprawiać nastroje i pokrzepiać dusze. Staram się jak mogę, by moja właśnie to czyniła - odparła niezwykle płynnie wymijając temat tego jak mężczyzna wyraźnie starał jej się przypodobać pochwałami. Uśmiechnęła się do niego leciusieńko, dokładnie tak jak ją uczono na kontynencie. Nie chciała dawać żadnych złudnych sygnałów, a w końcu jej gra miała posłużyć, by poprawił się nastrój jej towarzyszy.
- Tak właśnie uczyniła, popatrz tylko na swych towarzyszy czy też otaczającą nas kompanie. - powiedział wciąż wpatrując się głęboko w oczy wróżki i świecąc idealnie białymi zębami.
- Ale gdzież tu moje maniery - zakrzyknął niemal wstając i składając przesadnie głęboki ukłon i zamiatając czapką podłogę.
- Arturo Fidel Azaf De’ la’ Krul, bard z duszy, serca i powołania do twych usług ma Pani - powiedział znów zerkając na wróżkę - i Panowie - dodał po chwili jakby nagle przypomniał sobie, że ktoś prócz niej siedzi przy stole. Tym samym skutecznie przerwał też wypowiedź Zamirowi, który już otwierał usta ale speszył się tubalnego i przebrzmiewającego pewnością siebie głosu barda. Melfis jednak nie dał się tak łatwo zagadać.
- Panie bar.. - zaczął groźnie.
- Z Panną rozmawiam proszę - przerwał mu jednak bard niby przyjaznym głosem ale z taką stanowczością, że nie doszły rycerz zatrzymał się w pół słowa.
- Zdradzili byście mi swe miano o Pani ?- płynnie wracając do pochlebczego tonu tak jakby wtrącenie dwójki nie miało nawet miejsca.
- Jeśli zezwolisz by te słowa spłynęły z twych ust na me uszy, pewny jestem,że w mej duszy od razu zbudzi się pieśń. - dodał jeszcze. W trakcie swej mikro mowy w jakiś sposób zorganizował także sobie stołek który to momentalnie znalazł się obok siedziska Ari, a ledwie sekundę później zasiadał na nim już bard.
W tym czasie do karczmy weszła zakapturzona postać w czarnym płaszczu. Rozglądnęła się uważnie po sali i gdy tylko dostrzegła Zamira udała się w jego kierunku.
- Mało was nie poznałam - powiedziała, gdy zbliżyła się do stolika i ściągnęła kaptur. Roisin we własnej osobie szczególnie długo przyglądała się Arii. - Na boginię - w końcu udało jej się zakończyć procesy myślowe - potrafisz robić takie cuda?! Niesamowite. - Potem spojrzała na szklanki.
- To jakaś karczemna gra? W środku jest wódka? I kim ty jesteś? - zwróciła się do minstrela - Też wybierasz się z nami?
Aria obserwowała głęboki ukłon barda. Przy jego długim przedstawieniu się, powieka delikatnie jej drgnęła, bo już dawno nie spotkała się z taką formą przedstawiania. Ostatni raz to chyba u babci na jakiejś wizytacji. Wróżka zerknęła na swych towarzyszy i widziała po minie Melfisa wyraźnie, że nie był zadowolony z faktu iż bard tak bardzo zainteresował się jej osobą. To było nawet miłe, że był zazdrosny…
Słysząc jak Arturo zgasił Melfisa, Aria uniosła lekko brew i wsunęła kosmyk włosów za ucho
- W niektórych kręgach mówią o mnie Iskra, na pełne miano trzeba sobie zapracować - odpowiedziała bardowi słodkim tonem, dając mu też do zrozumienia, że nie ma najważniejszej na świecie pozycji. Dodatkowo jej temperament zaczął odrobinkę wychodzić. Nie lubiła nieuprzejmości skierowanej na swych towarzyszy. Jakim cudem bard się przysiadł? No cóż, najwyraźniej przyczepił jej się teraz jak rzep do wilczego ogona.
Gdy natomiast pojawiła się Roisin, Aria widząc jej minę uśmiechnęła się uśmiechem mówiącym ‘Tylko mnie nie spal, bo dopiero się porypie sytuacja’.
- Niee, dzięki tym szklankom powstała muzyka. Nie grałaś nigdy na szkle? - zapytała przenosząc swą uwagę z barda na towarzyszkę podróży. Zerknęła również na Melfisa, chcąc dodać mu nieco otuchy, bo przecież grała dla nich, nie dla całej publiki.
- O dzięki ci Pani - powiedział karczemny gigolo gdy tylko Aria odpowiedziała na jego zawoalowane pytanie.
- Nic innego nie zostaje człowiekowi jak po kres świata się zastanawiać czy zjawiło się one w myślach ludu z racji na twą nie opisaną urodę czy może jak i ja dostrzegli w twym talencie “Iskrę” Boskości, a co do grania na szkle to wiem, że można, choć nigdy nie słyszałem wykonanego na nim utworu. - kontynuował wciąż obsypując wróżkę komponentami.
- Witam i ciebie droga Pani. - powiedział także zwracając się tym razem do Roisin.
- Ale, ale, twe słowa wyrwały mnie z stuporu w który wpędziła mnie twa niezwykle urodziwa towarzyszka, gdyż rzeczywiście na stole czegoś nam brakuje - i gdy skończył mówić zakrzyknął na karczmarza tak głośno, że aż zatrzęsła się powała, a ten wyczuwszy zarobek niczym świnia dorodny trufel szybko pojawił się przy stoliku.
- Jak wam mogę usłużyć, eeeee Panie - zapytał robiąc długą pauzę jakby tak wysublimowana odpowiedź z trudem przechodziła mu przez gardło, co zresztą nikogo nie dziwiło, bo sami widzieli, że przy ladzie komunikował się z klientelą jedynie przy pomocy monosylab, warknięć i przekleństw.
- Wina! - rzucił Arturo niczym rycerz proszący w boju giermka o kopię - Dopiszcie mi do rachunku, najlepszego i koniecznie w zapieczętowanej butelce… dwie właściwie przynieście -
Ta deklaracja zmieniła atmosferę przy stole. Zamir rozpromienił się i widać było, że sam miał ochotę na kielicha i jedynie brak towarzystwa go powstrzymywał. Melfis natomiast miał minę która sugerowała, że ma w planie wychlać całe to wino i to nie dlatego, że miał chęć na wypitak, a by zrobić bardowi na złość.

Służka pojawiła się po chwili niosąc dwie sporych rozmiarów omszałe butelki z nietkniętą woskową pieczęcią i już przykładała do niej nóż by ją otworzyć gdy Arturo zatrzymał ją ruchem dłoni poprosił o podanie butelki. Następnie sam z namaszczeniem otworzył je i nalał wszystkim zaczynając od Pań.
- Zdrowie naszych pięknych dam - powiedział, choć Aria zauważyła, że zdecydowanie przybijał do niej. Widać zauważył też, że jest delikatnie zbyt nachalny bo zamiast dalej zasypywać wróżkę komplementami zwrócił się do Rosin.
- A gdzież to gna was los Cna Pani ? Jeśli można wiedzieć oczywiście -
Roisin potrzebowała chwili, żeby zauważyć nienatrualność owej sytuacji oraz nadmiernie wygadanego osobnika, który zdawał się dopiero przysiąść do towarzystwa. Na szczęście chwila ta nie była zbyt długa. Jej nastrój zadowolenia z samej siebie ustępował powoli czemuś pomiędzy rozbawieniem, a ostrożnością.
- Szlachetny Panie - zaczęła niezbyt dobrze naśladując zachowanie szlachty - los otóż gna mnie przed siebie. Nigdy wstecz. Ta to oto moja towarzyszka, z którą podróżuję od jakiegoś czasu, ona to właśnie… yyy… przepięknie gra na szkle. I… jestem po prostu zachwycona. Na pewno chętnie zagra może jeszcze coś, a ja w tym czasie spokojnie tutaj sobie usiądę i odsapnę - zakończyła z pewnym zadowoleniem, że udało jej się odpowiedzieć nie mówiąc niczego.
Aria uśmiechnęła się tylko nieznacznie na informację o winie, które miało zaraz dołączyć do pogadanki. Gdy Arturo skupił uwagę chwilę na Roisin, wróżka miała czas, by nieco bardziej się rozejrzeć i zdarzyło jej się zaobserwować dziwne w jej mniemaniu zachowanie barda, na którego ludzie w karczmie naburczęli po jej drobnym popisie pomysłowości. Przyglądała mu się dłuższą chwilę, by wreszcie odwrócić wzrok, z powrotem na barda przy ich stoliku, po czym kiwnęła lekko głową, gdy przyszedł toast. Zerknęła na wino nieco nieufnie. W swojej postaci praktycznie nie pijała tak wielkiej ilości jak ludzkich rozmiarów kielich. Przecież taka ilość chyba mogłaby zabić! Podniosła jednak kielich i wzięła najbardziej minimalny łyk, podobny bardziej do zanurzenia w trunku ust, niż napicia się rzeczywiście. Odstawiła zaraz kielich i oblizała usta. Zaraz zagościł na nich uśmiech, który skryła odwróceniem głowy gdzieś na bok od barda, bowiem słowa Roisin wywołały u niej drżenie ust do śmiechu, na taktyczną odpowiedź towarzyszki. Przechyliła głowę na bok i oparła palce na kielichu, zaczynając nimi stukać, jakby znów chodziła jej po głowie jakaś melodia, ale naprawdę zrobiła to tylko i wyłącznie po to, by odwrócić swoją uwagę od rozbawienia. Nie wtrącała się póki co do rozmowy, wodząc wzrokiem po osobach przy stole i co jakiś czas teraz zerkając i na oddalonego od nich barda.
Roisin również nie miała za grosz zaufania do dostarczonego wina. Usiadła spokojnie, chwyciła kielich w dłoń i czekała spokojnie i z uśmiechem, aż Artur pierwszy go skosztuje. Tymczasem zapytała.
- Szlachetny Panie, a co Ciebie przygnało do tej wykwintnej karczmy oraz do naszego stolika? Uracz nas jakąś opowieścią, podobnie jak uraczyłeś nas winem - i uśmiechnęła się do niego najbardziej pogodnie jak potrafiła.
Arturo nie miał żadnych oporów przed napitkiem, zawartość jego kielicha zniknęła w jego gardzieli z prędkością która świadczyła, że jest on prawdziwym koneserem, dwójka Panów z którymi podróżowały piękne damy też sobie nie żałowali.
- Los przygnał mnie tutaj aż z królewskiego dworu - odpowiedział natychmiast.z wyraźną dumą w głosie - W wielkim mieście jednak trudno znaleźć natchnienie - tu westchnął głęboko opróżniając kolejny kielich - dlatego wędruję, by wśród dzikich ostępów odnaleźć natchnienie i widzę, że moje poszukiwania mogły się zakończyć nim na dobre się zaczęły - tu spojrzał na Arię - Ale prosiliście o opowieść , opowiem więc o losie “Szalonego hrabiego Van Kasel i jego ciągu zdarzeń poplątanych” - i tu przystąpił do opowieści. Historia była ciekawa i zakończona humorystycznym morałem, cytując samego hrabiego “I pamiętajcie moi drodzy, nigdy nie kładźcie kapci koło kominka bo w nocy wam chabetę ukradną “. Sam bard natomiast coraz bardziej nie domagał, wino które wlewał w siebie nieustannym strumieniem zaczynało trafiać mu do głowy i choć opowieść ciągnął nieprzerwanie odpowiednio intonując słowa i głosy to gdy tylko wychodzi z roli zmieniał się w bełkocząc idiotę. Po chwili więc musiał się ewakuować i pożegnawszy się z wszystkimi i po obślinieniu dłoni wróżki chwiejnym krokiem skierował się na kwatery.
- Chodźmy może spać - zaproponowała Ros - to był naprawdę najdłuższy dzień jaki miałam w życiu. - Poprzedniej nocy biegła przerażona przez las nie znając kierunku i celu podróży. Teraz, w nowej fryzurze, z nowymi znajomymi i nowej roli miała wyruszyć na najciekawszą podróż swojego życia.
Aria obserwowała rozwój całego wydarzenia z lekkim uśmiechem, pełnym uprzejmości. Popijała bardzo niewiele, ale zawsze towarzyszyła toastom. Chętnie wysłuchała opowieści, a gdy przyszło co do czego i Arturo się od nich zabrał, poczekała aż odejdzie na górę i otarła oślinioną dłoń dyskretnie. Nie przepadała za tym. Rozejrzała się po pozostałych. Zerknęła też w jakim stanie był Melfis, przygladając mu się dłuższą chwilę, aż zerknęła na Roisin
- Mhmm, myślę że to nie najgorszy pomysł by pójść się już położyć, skoro na razie nic nowego nie wymyślimy. Ale trzeba by poczekać na resztę… - podsumowała tylko i rozejrzała się po karczmie.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline  
Stary 21-03-2017, 13:31   #39
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Czekanie na resztę okazało się zajęciem długotrwałym, w trakcie którego kolejne kielichy i kufle zostały opróżnione. Pierwszy pojawił się Maelar, jego to bowiem wypatrzyła Aria, gdy jej wzrok prześlizgnął się po zebranych w tawernie. Przyniósł on ze sobą wieści dobre, pozwalające przypuszczać, że szczęście w końcu zamierzało się do nich uśmiechnąć. Nie dość, że elf załatwił statek, to na dokładkę statek należący do jego braci, czy też dokładniej - kuzynów. Każdy wiedział, że były to jedne z najszybszych jednostek, które pływały po wodach Zaris, chociaż nie było ich tak wiele by stanowiły siłę, z którą należało się liczyć. Elfy też z zasady opowiadały się po stronie dobra i spokoju w krainie, a co za tym idzie były zażartymi przeciwnikami wszelkiego plugastwa. Gdy dodało się do tego ich umiejętności we władaniu bronią oraz silną magię, którą władali, tworzył się obraz sojuszników nie do pogardzenia, gdy los kierował ku Vole Kes. Pozostawało jedynie pytanie dlaczego? Dlaczego obcy chcieli im pomóc. Oczywiście mogło chodzić o złoto, jednak na pytanie o koszt podróży, Maelar nie był w stanie nic odpowiedzieć bowiem cena nie była mu znana. Jeżeli nie o złoto to może zwykła zemsta? Fakt, nie pasowało do wizerunku elfów działanie pod wpływem emocji, którymi wszak zwykle zemsta była napędzana, to opcja taka nie mogła zostać wykluczona. Co jednak jeżeli chodziło o coś zgoła innego, mroczniejszego i groźniejszego dla przyszłych pasażerów “Białej gołębicy”? Rozważania tego typu zakrawały jednak o paranoję i szybko zostały przegnane przez trunek, jedzenie i wesołą atmosferę jaka panowała w “Syrence”.

Kolejnymi osobami, które dołączyły do siedzącej przy stole grupy, był Grosh i Fira, którzy w końcu odnaleźli drogę powrotną. Ich spacer po mieście był długi chociaż pozbawiony przygód. Czy jednak spokojny…? Demon w odpowiedzi na to pytanie mógł tylko pokręcić głową. Przez cały czas czuł bowiem czyjeś oczy wbite w jego i wilkołaczki plecy. Podążały za nimi krok w krok, nieuchwytne zarówno dla oczu jak i słuchu. Czy był to efekt wydarzeń, które miały miejsce w wiosce, czy faktyczne zagrożenie, tego Grosh nie wiedział. Czuł jednak powoli rosnący ból w miejscach, które naznaczone zostały przez gorący metal. Nie tych świeżych jednak, a tych które były jego częścią od lat. Co miał ów ból oznaczać?

Ostatni przybyli Nat wraz z Silli. Było już późno i to naprawdę późno. Większość gości tawerny znajdowała się już w stanie upojenia który utrudniał trafianie kuflem do ust. Oboje zdawali się być zadowoleni, a na ramieniu Bratobójcy widniał pasek torby, która obijała się mu o biodro. Co się w niej znajdowało pozostało jednak tajemnicą bowiem Nat ani myślał dzielić się z resztą wynikami ich starań, które same w sobie owijała tajemnica. Po co aż tyle sekretów? Tego musieli się sami domyślić bowiem mężczyzna poinformował ich tylko zdawkowo że idzie spać i że ich pokoje to pierwsze trzy po prawej stronie korytarza na piętrze. Klucze mieli sobie zabrać od właściciela. Rozdzielenie owych pokoi też było na ich głowach, przy czym Fira kategorycznie nie chciała się rozstawać z demonem, a Zamir ani myślał zgodzić się by Silli została z Nat’em. Melfis z kolei postanowił chyba trzymać się od owych sporów o to kto i gdzie, z daleka. Rzucił tylko, że jemu to obojętne, któremu to stwierdzeniu przeczyło szybkie spojrzenie, które posłał Arii.


Noc była cicha i spokojna. Szum fal był kołysanką, która wkrótce zagłuszyła ostatnie pijackie śpiewy, wyznaczając godzinę w której mrok obejmował pełnię władzy. Nawet gwiazdy uznały za właściwe by skryć się za gęstymi chmurami, które zakryły niebo, zwiastując zmianę pogody. O tym jednak bohaterowie mieli się dopiero przekonać nad ranem, teraz zaś spali snem spokojnym i twardym. Ten jednak wkrótce zaczął się zmieniać. Oślizgłe macki strachu wkradać się poczęły w ich umysły, przywołując wspomnienia, które woleliby zostawić za sobą. Ich barwy były żywe, odczucia spotęgowane, władza absolutna. Serca zerwały się do biegu poganiane jękami, które wraz z szybkim oddechem wyrywać się poczęły z ich ust. Nieświadome, acz głośniejsze z każda mijająca chwila, w której sny owe nasiąkały złem, przenosząc ich ku przyszłości. Ta zaś malowała się w barwach czerni i szkarłatu, które zdobiło przerażenie i ból. I strata. Przede wszystkim strata. Pod przymkniętymi powiekami widzieli śmierć tych, którzy im towarzyszyli. Grosh musiał przyglądać się jak Fira zostaje wpierw naznaczona tymi samymi znakami co on, a następnie oddana do zabawy wypaczonym przez czarną magię sługusom upadłych. Jej krzyki dźwięczały mu w uszach, wdzierając się do umysłu wraz ze śmiechem ich oprawców, którzy jednak pozbawieni byli twarzy.
Arię we śnie spotkał podobny los. Czuła na swym ciele dotyk pokrytych krwią dłoni. Tych samych które na jej oczach masakrowały ciało Melfisa, niedoszłego rycerza, który stanął w jej obronie i czyn ów przepłacił swym życiem.
Roisin z kolei spotkał los, którego zdołała nie tak dawno temu uniknąć. W przeciwieństwie do pozostałych, widziała twarz swego oprawcy nader wyraźnie. Znałą go, działał jej na nerwy od pierwszego spotkania przy karczmie. Teraz zaś używał jej ciała do woli, szczerząc zęby w uśmiechu, którym odpowiadał na oznaki bólu, jaki jej zdawał.
Maelar z kolei… Elf nie cierpiał ani nie widział cierpienia, chociaż jego dusza wrzeszczała z bólu. Stał on na niewielkim balkonie spoglądając w dół, gdzie znajdowały się cele jeńców. Mimo iż odgrodzone od siebie ścianami i wyposażone w solidne drzwi, nie miały one sufitów a jedynie kraty, dzięki którym osoba zajmująca miejsce elfa, mogła widzieć co w owych celach się działo. Maelar czuł jak jego usta układają się w uśmiech na widok cierpień niedawnych towarzyszy. Jego ciało przepełniała potężna moc, płynąca właśnie z owych cierpień. To on był ich oprawcom. Z jego przyczyny znaleźli się w tych lochach, umierali, krwawili i doznawali cierpień zarówno ciała jak i duszy. Cieszyło go to, na tyle że wybuchnął śmiechem. Jego własna dusza jęczała i zwijała się zżerana przez czerń, która zagnieździła się w sercu.


Obudzili się jednocześnie, łapczywie chwytając powietrze niczym wyrzucone na brzeg ryby. Ich ciała pokrywał pot, umysły wciąż przetwarzały sceny, które widzieli w swych snach. Czy jednak na pewno były to sny? Tak wyraźne, że wciąż czuli dotyk na swoim ciele, ból tlący się wewnątrz i, w przypadku Maelara, radość z cierpienia.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 25-03-2017, 21:05   #40
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Roisin, która kończyła trzecie piwo, widząc przeciągające się rozmowy po prostu wstała sprawiając wrażenie osoby, która szuka typowego celu wizyty ludzi mających trzy piwa za sobą. Niespiesznie, starając się nie zwracać na siebie uwagi, udała się na górę, przeliczyła pokoje i nacisnęła klamkę czwartego. Co chciała osiągnąć? Prawdopodobnie sama nie byłaby w stanie tego ustalić. Niemniej drzwi zostały otworzone.
Za nimi zaś znajdował się niezbyt obszerny pokoik, w którym na siłę wepchnięto trzy łóżka i dowalono po skrzyni przy nogach każdego. Jakimś cudem udało się też zmieścić jedno krzesło i wyglądający na wyjątkowo niepewny, stolik. Przy nim to, w blasku niewielkiego, unoszącego się nad blatem płomienia, siedział Nat, który na dźwięk otwieranych drzwi zerwał się ze sztyletem w dłoni. Sztylet był niewielki, z rodzaju tych, którymi zwykle rzucano, a nie walczono w starciu. To, że nie opuścił on dłoni mężczyzny zawdzięczać trzeba było tylko i wyłącznie jego opanowaniu. Tylko czy w stosunku do Bratobójcy można było mówić o opanowaniu?
- Pomyliłaś pokoje - poinformował ją, siadając z powrotem i zbierając rozłożone na stole papiery. Zanim je jednak złożył, Roisin zdołała dostrzec na jednym z nich wymalowany wprawną dłonią herb Vole Kes, przedstawiający czarną różę z krwawiącymi kolcami.
- Pan Wszystkowiedzący zawyrokował - stwierdziła nie zatrzymując się w drzwiach i wypatrując dalszych szczegółów. Z jakiejś przyczyny nie bała się, że ją zaatakuje. Najprawdopodobniej ze względu na szumiący jej w głowie alkohol. - Co jeszcze wiesz? Elf poszedł po statek, ale Ty nie musiałeś się tym zajmować…
- Powinnaś iść spać - podzielił się z nią swoją wiedzą, zasłaniając sobą stolik, a także ogniste źródło światła. - Zmykaj stąd, mała - pogonił ją, z kpiną w głosie, po czym machnął dłonią w kierunku drzwi. Uzbrojoną dłonią.
- Daj spokój. - machnęła ręką - Złóż sobie te papiery, albo i nie. I tak nic z nich nie zrozumiem. Całe życie spędziłam w jednym mieście i o innych krainach wiem tyle co nic. - Usiadła na jednym z łóżek, zostawiając mu przestrzeń do wymachiwania rękami. Wlepiła oczy w przeciwległą ścianę.
- Kim ty właściwie jesteś, co? Ja nie mam żadnej historii, ale ty… Ty musisz jakąś mieć.
Nat przyglądał się jej dłuższą chwilę, najwyraźniej rozważając co zrobić z nieoczekiwanym problemem, w końcu jednak doszedł do wniosku, że najlepiej będzie posadzić tyłek z powrotem. Dokumenty oczywiście zostały schowane zaraz po tym i nic więcej już Roisin nie zdołała wypatrzeć.
- Każdy jakąś ma - odpowiedział, odkładając ostrze na stolik. - Moja wcale nie jest taka ciekawa, mała. To tylko życie i nic poza - dodał, sięgając do leżącego pod stolikiem plecaka i p krótkiej chwili wyciągając z niego pękatą butelkę. Spojrzał na Roisin jeszcze raz po czym wzruszył ramionami, odkorkował naczynie, upił solidny łyk, a następnie wyciągnął szkło w stronę dziewczyny.
Roisin łyknęła, wykrzywiła się wyraźnie i zanim grymas zdążył zniknąć z jej twarzy powiedziała:
- Wybacz - oddała mu butelkę - ale takie charaktery nie rodzą się z życia i niczego poza. - Poczuła ogarniające ją ciepło. - Nie żebym chciała być wścibska… - spojrzała na niego jakby zaskoczona własnymi myślami - chyba właśnie jestem… ale no.. ty jesteś… no wiesz… taki zbyt dobry, żeby być zły i nazbyt zły, żeby być dobry. - Spojrzała na niego z wyrazem triumfu w oczach jak by właśnie odkryła jakiś nowy potężny czar.
Ten jednak tylko się skrzywił, jakby mu ktoś coś kwaśnego wsadził w usta, a następnie pospiesznie to przepił zawartością butelki, która paliła i dawała kopa znacznie większego niż piwo serwowane na dole.
- Na wszystkie odpowiedzi przyjdzie czas - poinformował ją łaskawie. - A ciebie zaraz głowa rozboli od tego myślenia więc może sobie daruj, co?
Spojrzała na niego jakby ją właśnie obraził w wymyślny sposób.
- No… dobra. - mruknęła i wyciągnęła do niego rękę. - Wiesz, chodzi o to… nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Siedzisz tu nad jakimiś papierami, elf załatwia jakiś tajemniczy statek, tego demona przypalają na ogniu, wróżka raz jest duża, raz mała, każdy ma jakieś tajemnice, znaajomoości… a ja… chyba jednak się… boję? - Pociągnęła konkretny łyk z podanej butelki i wyglądała jakby miała się zaraz się rozpłakać.
Nat z kolei wyglądał na wcielenie obojętności. Przyglądał się jej spokojnie, nawet z lekkim uśmieszkiem, w który układały się mu usta. Oczy jednak… Te zdradzały uwagę z jaką słuchał jej słów. Gdyby podniosła wzrok i w nie spojrzała, mogłaby dostrzec tlącą się tam niechęć zmieszaną z nienawiścią, chociaż czy tyczyła się ona jej osoby, czy czegoś innego, ciężko by jej było odgadnąć.
- Powinnaś - zamiast pokrzepić, uderzył w nią nagą i brutalną prawdą. - Najpewniej zginiesz w trakcie tej wyprawy albo dostaniesz się do niewoli gdzie wypalą ci znaki na skórze i oddadzą temu, kto więcej zapłaci. Jest spora szansa, że wszystkich nas to czeka. Tylko głupiec nie czułby strachu zmierzając tam gdzie my, Roisin. A teraz wytrzyj nos i idź spać, smarku - dodał, powracając do złośliwego tonu i wyrazu, które niosły jego słowa. Rozwalił się też wygodnie na niewygodnym krześle, ówcześnie odbierając jej butelkę.
- To po co tam idziesz? Będziesz nas ratował? Jakoś... nie sądzę. - spojrzała mu w oczy - Łatwo mógłbyś sprawić aby CI, na których ci zależy nie mogli tam pojechać. Tak byłoby przecież prościej. - Intonacją dała do zrozumienia, że zbiór należący do “Ci” jest dla niej jasno określony. - Studiujesz mapy jak jakiś generał przed bitwą i to w środku popijawy. Masz w tym swój jakiś własny interes i pewnie nie ma on wiele wspólnego z tym po co jedzie tam elf i wróżka. - uniosła tułów jakby chciała wstać, ale pozostała na miejscu - Hmm… nie powiesz mi, to pewne, bo i po co, ale.. ale ty ciągle potrzebujesz nas… Potrzebujesz elfiego statku, pewnie czegoś od wróżki i może siły Grosha… a z Twoją osobowością szybko narobisz sobie jeszcze więcej wrogów. Zwłaszcza, gdyby ktoś wiedząc to i owo… no nie wiem… nie chcesz mieć również sojuszników? - uniosła się nieco chwiejnie i wyglądało jakby chciała wyjść. Robiła to jednak chaotycznie i bez przekonania. Odwróciła się do niego twarzą i spojrzała w oczy uśmiechając się jak wariat. - Pewnie skończę w demonicznym burdelu jako dziwka, ale ty… ty niekoniecznie musisz trafić lepiej, jak będziesz sam. - Zrobiła krok do tyłu i niezbyt umiejętnie oparła się o drzwi.
- Zakładając, że jestem i będę sam - odpowiedział, unosząc lewy kącik ust ku górze. Przyglądał się jej stale, jak kot śledzący poczynania myszy. Chwilowo zbyt rozbawiony jej zachowaniem by reagować, ale sytuacja ta mogła zmienić się w każdej chwili.
- Może gdybyś była trzeźwa to bym z tobą porozmawiał, ale w tyms tanie nadajesz się tylko do wsadzenia cię do łóżka. Nie zapomnij zamknąć za sobą drzwi, Rois - zdrobnił jej imię, chociaż bardziej od niechcenia niż w wyrazie czułości. To co mówił mogło być zarówno prawdą jak i próbami zbycia uciążliwego gościa. Jedno było pewne, Nat wiedział o wiele więcej niż mówił chociaż nie wykazywał przy tym ochoty by tą wiedzą się dzielić.
Parsknęła śmiechem, gdy mówił o łóżku.
- Może gdybyś trochę wypił miałbyś więcej wyobraźni w ocenie sytuacji. Zawsze tak szybko oceniasz ludzi? - wyprostowała się.
- Powodzenia w realizacji własnych planów. - nie starała się by zabrzmiało to szczerze. Puściła mu całusa przez pokój i cicho ulotniła się na korytarz. Zeszła na dół po plecak, który zostawiła Groshowi, a potem poszukała pokoju w którym miała spać z Arią i ułożyła się do snu, ostrożnie układając głowę na poduszce.
 
__________________
by dru'

Ostatnio edytowane przez druidh : 25-03-2017 o 21:10.
druidh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172