Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2017, 21:17   #522
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 67

Cheb; rejon północny; port zachodni; Dzień 8 - noc 3 h do świtu; ciemność; b.zimno.




Nico DuClare



- A brałaś udział w tych walkach co toczą się tu teraz? Świadkowie mówią coś o jakichś łódkach czy kutrach. Możesz coś powiedzieć na ten temat? - dziennikarz zmienił nieco temat na aktualną sytuację jaka miała miejsce w Cheb w tą pochmurną i mroźną, wiosenną noc.


Po ciemku i za oknami przejeżdżającej terenówki świat wyglądał inaczej niż pieszo i w dzień. Mimo to nawet w jadącym pojeździe plaga insektów panoszyła się niepodzielnie. Kanadyjka jednak nie przegapiła przejazdu przez most na rzece symbolicznie wyznaczający punkt centralny chebańskiej osady. Niedługo po przejechaniu mostu pojazdy skręciły w prawo kierując się z powrotem ku portowi ale po przeciwnej stronie rzeki niż Nico z towarzyszami przebywała dotąd.


Jadąca terenówka jechała oświetlając drogę reflektorami a droga była dość prosta więc te sięgały dość daleko. W końcu pojazd zwolnił gdy tam z przodu zamajaczyła jakaś bryła na środku drogi. Kierowca zatrzymał się czekając na decyzję oficera co robić dalej. Ten kazał mu powoli nieco podjechać bliżej i po paru chwilach okazało się, że stało tam coś po co tu przyjechali. Kanciasty kształt transportera. Wokół i na poboczu w świetle reflektorów dało się zauważyć ludzkie sylwetki. Kitrały się na transporterze za stanowiskami broni ciężkiej, na poboczy, przy pobliskim budynku. Dało się zauważyć dominującą czerń kurtek i panterkowe, workowate szturmówki.


- A jednak Runnerzy. - mruknął kapitan Yorda z uwagą obserwując ruch ludzi po przeciwnej strony ulicy. Dzieliło ich obecnie może z kilkadziesiąt metrów. Na rozkaz kapitana przekazany przez radio hummer zjechał nieco na pobocze dając się minąć jadącej dotąd za nim ciężarówce. Ta stanęła w poprzek drogi improwizując barykadę a hummer za stanowisko broni maszynowej. Żołnierze podobnie jak gangerzy wysypali się z pojazdów i zajmując pozycję w przydrożnym rowie, za drzewami rosnącymi przy niej. Przez chwilę dwie wrogie grupy oddzielała cisza i szafujące się nawzajem światła reflektorów bowiem transporter też ożył światłami oświetlając i częściowo oślepiając przeciwników.


Od strony Runnerów rozległy się jakieś krzyki. Jakiś męski stanowczy głos krzyczał by nie strzelać bo chce porozmawiać. Od strony Runnerów nie padł na razie żaden strzał od Nowojorczyków też nie. Kapitan rozkazał nie strzelać bez rozkazu a jego rozkaz podoficerowie przekazali swoim ludziom. Potem odkrzyknął tamtym z drugiej strony ulicy, że piersi strzelać nie zaczną. Po chwili zwłoki od strony Runnerów pojawiły się dwie sylwetki. Jedna olbrzymia, w kurtce wojskowej i łysa druga o wiele mniejsza, poruszająca się dość niezgrabnie i kapeluszu gdzie z kurtki odbijał się blask złota w klapie. Obydwie sylwetki spokojnie z nieco uniesionymi pustymi rękami w górze doszły nie niepokojone mniej więcej do połowy drogi między dwiema liniami przeciwników. Stali jakieś dwa tuziny metrów na otwartej przestrzeni wystawieni na atak którejkolwiek ze strony. Scenę przeszył blask flesza gdy schowany za otwartymi drzwiami Ljubjanovic najwyraźniej zrobił zdjęcie.


- Chcieliśmy porozmawiać! - krzyknął szeryf Dalton z dużo bliższej odległości był i lepiej słyszalny i lepiej rozpoznawalny. Kapitan zastanowił się chwilę po czym kiwnął głową.


- Poruczniku Carlson jeśli stracę możliwość dowodzenia przejmuje pan dowodzenie. - krzyknął w stronę jakiegoś żołnierza w hełmie i z jedną z nielicznych w tej grupie M 16-tek. Większość żołnierzy miała karabinki M 1 niektórzy Garandy ale kilka sztuk broni maszynowej znacznie podnosiło siłę ognia jako całości. - No to porozmawiajmy. - powiedział raczej do siebie kapitan, odkleił się od drzewa za jakim się dotąd chował i ruszył na spotkanie dwóch sylwetek.



San Marino



Alice przytuliła się do tulących się do siebie Nixa i Emily dla dodania otuchy. Chwilę potem dołączyła do nich też i Boomer nie chcąc chyba siedzieć sama w drugim końcu wozu. Objęła jednym ramieniem Alice zahaczając nim trochę i Nixa a druga spoczęła na plecach i ramieniu Emily i tak we czwórkę trwali chwilę wzmacniając siebie i swoją wiarę i siły w siebie nawzajem.


- No zobaczymy dziewczyny, no tak, pewnie jakoś to będzie. - świeżo upieczony oficer Pazurów w końcu uległ nastrojowi chwili i poszedł na kompromis między tym urokiem a realnym szacunkiem szans.


W końcu jednak jedna i druga kobieta odeszła i czarnowłosa Runnerka pozostała siedząc na siedzeniu terenówki wtulona w stojącego na zewnątrz Pazura. Ona wtulała twarz w jego mundur na piersi on głaskał ją kciukiem po policzku zanurzając dłoń w jej włosach. Było im ze sobą dobrze ale w końcu nadeszło to czego się obydwoje obawiali. Mechanizmy świata znów przypomniały sobie o dwóch ludzkich okruchach wtulonych w siebie w pożeranej przez robactwo terenówce w na wpół zrujnowanym garażu. - Nix, jadą tutaj. Chyba Nowojorczycy. Dwie ciężarówki i hummer z karabinem maszynowym. - radio bez ceregieli zaskrzeczało trzaskami eteru i głosem Boomer.


- Musimy iść Emi. Chodź ze mną. Zobaczymy jak to z góry wygląda. - powiedział mężczyzna do wciąż wtulonej w niego kobiety. Przytrzymał jej głowę tak by spojrzała na niego przytomniej i pocałował ją. Uśmiechnął się do niej ciepło i promiennie ale w końcu ją puścił. Wsiadł na chwilę na kufer Land Rovera by wziąć swój karabin i wyciągnął rękę by Emily mogła go chwycić. Dostali się na dach i jak tylko wybiegli na jego powierzchnię widzieli zbliżające się od strony osady reflektory jadących pojazdów. Trzy pary jedne za drugimi. Akurat gdy dobiegli na skraj dachu by zalec niedaleko Boomer tamci zatrzymali się. Pazur leżała na zarobaczonym dachu, bardziej od strony rzeki, Nix i Boomer po przeciwległym krańcu dachu, blisko ulicy na dole. Obydwa Pazury zaległy z wycelowaną bronią w stronę nadjeżdżających pojazdów ale najwyraźniej na razie tylko obserwowali.


Z góry widzieli jak Runnerzy też się ruszyli. Zaczęli obsadzać transporter i drogę szykując się na należyte przyjęcie przeciwnika. Nix po chwili wahania krzyknął w dół, że przybywający to Nowojorczycy. Tamtych w ciemności nie było widać zbyt dobrze ale jednak ustawili ciężarówkę w poprzek tworząc z niej naturalną barykadę a za nią i na poboczach pozycję zaczęli zajmować żołnierze.


- Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? - z dołu nagle dobiegł ich głos byłego szefa Nixa i Boomer. Głos musiał dobiegać przez jakąś starą szczelinę w dachu albo nową wyżartą przez robactwo. Nawet teraz dało się słyszeć skrobot milionów odnóży i szczękoczułek na dachu, ze ścian, karabinów i szelestu małych nóżek po ubraniach.


- Jak zaczną się tu strzelać to kto zostanie strzelać się z tymi kutrami? Taki niedołężny emerytowany glina jak ja? - głos Daltona był dość smutny ale raczej zdeterminowany.


- Może krzyknijmy do nich? Wejść tak między lufy bez zabezpieczenia to raczej niezbyt strategicznie słuszne rozwiązanie. -
po głosie Rewersa dało się słychać, że chyba palił właśnie papierosa. Zresztą Dalton chyba też.


- A tak. Niegłupie. Ale wiesz, że twoja córka w zimie nie miała opanowanego tego numeru? - Chebańczyk zapytał raczej swobodnie zaciekawionym tonem.


- Widziałem tą gazetę. Ona potrafi być strasznie uparta. I jak się uprze to niestety nie zważa na nic. Ani gdzie idzie ani kogo wkurza po drodze. - odpowiedział łysy dowódca Pazurów i prawie widać było w głosie jak kiwa w zamyśleniu głową.


- O tak, to ostatnie na pewno. - szeryf przyznał rację prawie że pogodnym tonem. Milczeli chwilę obydwaj po czym dodał zamyślonym tonem. - Tak jak mój chłopak. Tylko długo udawało mi się tego nie dostrzegać. Ale jest taki irytujący! Popełnia takie głupie błędy, taka gorąca głowa z niego. Tyle go nauczyłem i tyle jeszcze chciałbym go nauczyć. Ale teraz… - szeryf westchnął mało wesołym tonem i zamilkł. Nix popatrzył z bliska na Emi z zakłopotaniem gdy niechcący podsłuchiwali raczej mało publiczną rozmowę.


- Tak jak ja swoją. Tyle jej tłumaczyłem i próbowałem wyszkolić. Nie tak jak moich kursantów bo ona została stworzona do czegoś innego. Czegoś szlachetniejszego. Jest wyjątkowa. Mam tylko ją. I co? Właśnie oświadczyła się lokalnemu mafiozowi. A on jej złamie serce. Prędzej czy później, w ten czy inny sposób. Będzie cierpiała. A ja wraz z nią. Będzie próbowała to ukryć przede mną ale no przecież ją znam. Będziemy cierpieć oboje. Wiem o tym, wiedziałem gdy zacząłem się domyślać co ją z tymi Runnerami łączy ale nic nie mogę zrobić. Nie wiem co bym mógł. Nie mogę jej zabronić kochać i żyć własnym życiem. - Pazur zwierzył się drugiemu ojcu ze swoich strapień jakie miał ze swoim dzieckiem. Znów chwilę z dołu dochodziła cisza. Po obydwu stronach robiło się coraz ciszej i ruch zamierał gdy większość po obu stronach zajęła już swoje miejsca.


- Jest wkurzająca. Ale silna. Silniejsza niż się pozornie wydaje. Może zmienić świat. Jakiś jego kawałek chociaż. Pewnie to dobre dziecko. Ale ja ją poznałem właśnie głównie od tej wkurzającej, upartej strony. Tej silniejszej. Ale mój chłopak też dobry dzieciak. Dba i o Claire i o April. Jest dobrym gliną. Ludzie go szanują i zwyczajnie lubią. To dobry chłopak. - Dalton odpowiedział swoje. - Ale ten Guido to nie jest taki zwykły mafiozo. Ze zwykłym mafiozem nie byłoby tylu problemów. I może jej nie złamie serca. Spróbuj myśleć pozytywnie. - dodał jakby na pocieszenie.


- Chciałbym. Ale jestem realistą. Jak da się zabić to też jej podetnie skrzydła. A tacy jak on… Wątpię by dożył naszego wieku. Nawet z tą całą jego cwanością. Więc złamie jej serce tak czy inaczej. A ona jest taka młoda. Całe życie przed nią. - w głosie największego z Pazurów dała się słyszeć udręka gdy bił się z myślami o najdroższej sobie osobie.


- Serce nigdy nie słucha rozumu. Mnie z Claire kiedyś też wszystko było na nie. A jednak. Choć nie ułożyło nam się tak jakbyśmy kiedyś chcieli. Może i im się ułoży. Ale z tym syfem jaki tu teraz mamy to nie wiem. Kiedyś dało się żyć znośnie z tymi Runnerami. Przyjeżdżali na jedną noc po haracz, zabawili się i odjeżdżali. Dało się przeżyć. Póki w zimie jakąś bandę głupków co ich łapy na cynglach świerzbiły nie skasowały brata Guido. I coś nas chyba nie lubi od tamtej pory. A teraz jeszcze ci co krzyczą o tej demokracji i odbudowie tu przyjechali. Mhm. Demokracja. Pod pałą, butem i cenzurą. Nie takiej demokracji kiedyś przysięgałem chronić i służyć. Ale teraz tu są tak samo jak Runnerzy. No i trzeba coś z tym zrobić. No właśnie chyba kolej by to stary zamiast młodych pochodził między lufami. Młodzi niech sobie próbują ułożyć życie po swojemu bo i tak nigdy nie słuchają starych. - szeryf mówił zamyślonym głosem ale na końcu jakby się zorientował, że po obu stronach panuje już bezruch i zamarły z wycelowaną w siebie bronią. Sytuacja była napięta i nerwowa jeden zbyt gorący palcec na cynglu mógł wywołać generalną strzelaninę.


- Właściwie to masz rację. Czekaj idę z tobą. Zobaczymy czy moja reputacja jeszcze cokolwiek znaczy. - głosy zaczęły oddalać się a po chwili obydwaj rozmówcy weszli w obręb wzroku Emily i Nixa. Ten zerknął znowu na nią to na nich nie wiedząc co powiedzieć. W końcu pstryknął radiem.


- Szefie, jesteśmy na dachu. Osłaniamy cię. - najemnik powiedział cicho w krótkofalę choć gdyby podniósł głos to pewnie szef i szeryf mogli go spokojnie usłyszeć. - Ale się popieprzyło. - mruknął cicho po pstryknięciu kurkiem radia. Szef podziękował krótko ale już obydwaj z Daltonem wyszli powoli pomiędzy obie grupy. Ich negocjacje jakoś przyniosły efekt na tyle, że od strony żołnierzy wyszła jakaś sylwetka w mundurze i zaczęła rozmawiać z szeryfem i najemnikiem. Po chwili od strony Runnerów wyszedł też czarnowłosy szef gangu.



Alice Savage



Alice widziała jak runnerowy obóz nagle dostaje gorączki. Nie była pewna co ją wywołało ale nagle wszyscy zaczęli biegać, krzyczeć i poganiać się nawzajem. Z krzyków i chaosu powtarzał się jeden motyw “jadą!”. I chyba mało kto zdawał sobie sprawę kto i po co jedzie ale wszyscy się tym najwyraźniej przejęli.


- Brzytewka zostań tutaj. Nie rób głupot dobra? Dotrzymasz im towarzystwa. - Guido wskazał na siedzących znowu w transporterze Billy Bob i “Anitkę”. Młody Runner wydawał się być pod wrażeniem i chwili i swojego zadania bo złapał przwiązaną kobietę w mundurze za rękaw munduru i tak trzymał jakby przywiązanie jej do elementów transportera nie było wystarczające. - Aha, Brzytewka i jeszcze jedno. - powiedział szef Runnerów gdy już właściwie odwrócił się by odejść ale nagle zawrócił jakby przypomniał sobie o czymś w ostatniej chwili. Podniósł palec wskazujący jakby chciał podkreślić jakieś zdanie ale ten jakoś wylądował pod brodą kobiety, zmienił się w delikatny chwyt całej dłoni a czarnowłosy Runner o wilczym spojrzeniu pocałował ją drugą ręką obejmując ją w pasie. Po chwili oderwał się od niej i uśmiechnął puszczając oczko.


Potem odszedł wskakując na dach transportera by mieć lepszy wgląd na nadjeżdżające reflektory pojazdów. Już wiedzieli kto. Nix z dachu przed chwilą krzyknął, że to Nowojorczycy. Wewnątrz transportera perspektywa była dość monotonna. Oprócz Alice, był tylko młody Runner przejęty sprawą chyba tak samo jak i “Anitka”. Właściwie wyglądał na najbardziej zdenerwowanego z całej trójki. Kobieta w mundurze była wyraźnie sztywna i spięta ale zdecydowanie lepiej panowała nad sobą od młodego Runnera. Unikała patrzenia na dwójkę Runnerów wewnątrz transportera. Z góry przez otwarty właz słychać było co się dzieje. Przede wszystkim zbliżające się a potem milknące silniki pojazdów. I ciszę. Nikt nie strzelał. Jeszcze. Ale atmosfera przypominała szarpiące nerwy odliczanie gdy każda sekunda mgła przynieść kanonadę.


Wtedy z zewnątrz trochę przytłumione przez odległość i blachy pojazdy doszły ich nawoływania do spokoju i nie otwierania walki. Ktoś icm chyba odpowiedział choć nie słychać było słów. Pierwsze dwa głosy były jednak bliżej i dobrze znane Alice. Tony i Dalton. Wciąż trwała niepewna cisza i nerwy każdy mógłby sprzedawać na litry wypoconego potu. W końcu twarz Guido pojawiła się na chwilę w górze w otwartym włazie. - Idę bo coś tam knują. Przygotujcie Anitkę do prezentacji. Jak krzyknę to ją przytargacie do nas. Jak zaczną strzelać to ją rozwalcie. - Guido mówił do Alice i Billy Bob ale też do Krogulca, zwłaszcza końcówkę. Obydwaj Runnerzy kiwnęli głowami i czarnowłosa głowa znikła w ciemności wcześniej puszczając wesołe mrugnięcie do Brzytewki. Słychać było jeszcze krok czy dwa po pancerzu transportera gdy Guido przeszedł na krawędź pojazdu a znów nastałą ta nerwowa cisza.


Cisza przedłużała się. Dalej nie było wiadomo co się dzieje tak naprawdę ale jednak nikt jeszcze nie strzelał. Ale w końcu Krogulec dał znać, że Anitkę trzeba przygotować. Alice i Billy Bob wytargali ją przez tylny włas na zewnątrz a tam już czekał szef specgrupy Guido z pistoletem w dłoni. Bez ceregieli odwrócił kobietę tyłem do siebie i przystawił jej lufę pistoletu do szyi. Billy Bob trzymał ją z drugiej strony i tak ruszyli we czwórkę w stronę świateł z naprzeciwka.


Alice czuła wyraźnie jak wychodzą na ziemię niczyją ledwo opuścili linię ostatnich Runnerów z wycelowaną w Nowojorczyków bronią. Teraz myśl, że ma się za plecami ich lufy a przed sobą lufy NYA nie chciała się schować w kąt. Na środku jednak stała już kilkuosobowa grupka. Znała w ten czy inny sposób ich wszystkich. Naprzeciw siebie, każdy plecami do strony jaką reprezentował stali dwaj dowódcy obydwu grup. Bliżej do nich stał Guido a na przeciw niego kapitan Yorda. Stali gdzieś o dwa kroki od siebie nie za blisko ale by dało się swobodnie rozmawiać. Po każdym z ich boków mniej więcej pośrodku między nimi stał wyraźnie pobity szeryf Dalton i naprzeciw niego olbrzymi dowódca Pazurów. O dziwo rozpoznała choć z trudem sylwetkę jaka kręciła się jak wolny elektron na krańcach tej sceny. Przyklękała, pochylała się i od czasu do czasu błyskała fleszem. Zdravko Ljubjanović. Choć z prawie wygoloną głową. Pstryknął fleszem właśnie gdy podchodziła od strony Runnerów trójka ze skrępowaną żołnierką z przystawioną do szyi lufą Krogulca.


- A właśnie jak mówiłem jest i nasz gość. Przypuszczam, że się znacie. - wyszczerzył się wesoło Guido wskazując dłonią na podchodzącą grupkę.


- Kapral Anita Swager melduje się na rozkaz panie kapitanie! - dziewczyna w mundurze wyprężyła się na baczność, zupełnie jak Nix i Boomer przed Tonym choć efekt psuły skrępowane nadgarstki.


- Ah Anitka tak strasznie to przeżywa. Jest taka sztywna. - Guido wyszczerzył się jakby właśnie robił kolejny dowcip i położył poufale dłoń na ramieniu żołnierza. Krogulec odsunął sie za jej plecy by zrobić miejsce szefowi ale tylko przesunął lufę pistoletu z szyi na kark dziewczyny gdy stanął za nią.


- Jak cię traktują kapralu? Jak się czujesz? - kapitan zignorował na razie numer Guido i przyglądał się uważnie wyprostowanej sylwetce czarnowłosego szeregowca.


- W porządku panie kapitanie! - dziewczyna wyszczekała opowiedź też w wojskowym, podobnym stylu jak młode Pazury meldowały się Tonemu.


- No widzisz brachu? Chyba nie jest taka sztywna jak myślałeś nie? Ja jestem miłośnikiem pokoju i szczerości. Na razie Anitka zostaje u nas w gościnie skoro jej wam dotąd nie brakowało to chyba nie będziecie brakować wam nadal. Może się w końcu przywyczai i przestanie być taka sztywna. Uwielbiam pomagać zrelaksować się takim spiętym dziewczynom. - szef gangu znów się szczerzył i wyglądał mało poważnie jako chyba jedyny w tej grupce. Wyglądał jakby miał świetny humor i wszystko traktował z przymrużeniem oka. Pozostali jednak byli spięci i jawnie nieufni wobec tej drugiej strony.


- Rozumiem. - odpowiedział po chwili milczenia kapitan Yorda wciąż wpatrzony głównie w wyprężoną na baczność dziewczynę w mundurze. - Ale kapral jest w tej chwili jeńcem. Nie zapomnimy o niej i upomnimy się o nią. Ale mimo wszystko dla jednego jeńca nie możemy odwołać całej operacji i ustąpić żądaniom terrorystów. - odpowiedział poważnie nowojorski oficer przenosząc w końcu wzrok z młodej kobiety w mundurze na czarnowłosego mężczyznę w skórzanej kurtce poufale ją obejmującego. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, na chwilę zamknęła oczy i starała się głośniej oddychać gdy usłyszała słowa oficera które odebrała chyba jak wyrok.


- Oj widzisz Anitko? Nie lubią cię tu. Ja cię lubię. Na kolację cię zaprosiłem, dobrze cię traktują a oni widzisz? Nie chcą cię. I kto jest tu twoim wrogiem co? - szef bandy przybrał szyderczo troskliwy ton słysząc słowa oficera i reakcję kaprala.


- Ty! - syknęła desperacko skrępowana kobieta przekręcając nieco głowę by spojrzeć Guido w twarz. - Panie kapitanie proszę nie zwracać na mnie uwagi! Spróbuję się wydostać jak to tylko będzie możliwe! - płonąca rumieńcami twarz kapral odwróciła się ponownie w stronę oficera i wykrzyczała swoje.


- Oj Anitko a ty znowu swoje. - Guido puścił dziewczynę w mundurze kręcąc smutno głową i znów wrócił by stanąć przed nowojorskim kapitanem. - Dobra ale co do pokoju i szczerości czego chłopie nie ogarniasz w mojej wspaniałomyślności? Wypieprzać z Wyspy. Pozwolę wam sie wycofać w spokoju. Ale Wyspa jest nasza. I żyjcie sobie dalej uprawiajcie ten plażing po tej stronie. - Guido wycelował palcem w oficera kładąc drugą rękę na swoim biodrze.


- Obawiam się, że to nie jest możliwe. Nie przybyliśmy tu opalać się na plaży. Mamy swoje rozkazy. Chcemy ten Bunkier. Możecie więc wycofać się w spokoju z Bunkra i Wyspy bo ten teren należy do strategicznie ważnych obiektów dla Nowego Jorku. Możecie się nawet wycofać tutaj albo wrócić w spokoju do Detroit. Naszym celem nie jest walka z wami czy zniszczenie was tylko zajęcie obiektu. Jeśli go opuścić nie musimy ze sobą walczyć. - nowojorski oficer brzmiał rozsądnie ale uderzył w podobną argumentację jak i przed chwilą dowódca drugiego zgrupowania.


- Tak kurwa. Po to tu przybyłem by skopać parę nowojorskich tyłków i zmyć się grzecznie do domu. Mhm. Właśnie po to. - Guido parsknął z irytacją gdy usłyszał ripostę kapitana. - Przypominam ci żołnierzyku, że jak na razie to my mamy Bunkier i możecie nam skoczyć. Ledwo ciągnięcie na tej Wyspie i boicie się nosa wyściubić poza wasze placówki. A i w nich bezpieczni nie jesteście. A. I mieliście ładną armatę na swoim podwórku. Droga taka armata? - szef Runnerów nie omieszkał podkreślić kto tu rządzi na podwórku.


- No tania nie jest. - przyznał dowódca Nowojorczyków wcale nie zbity z pantałyku. - Ale podobno jesteś łebskim facetem. Wiesz chyba co oznacza, że obiekt ma strategiczne znaczenie? - podniósł brew patrząc chwilę na szefa bandy w skórzanych kurtkach. - Jeśli trzeba będzie ściągniemy kolejne armaty. Kolejnych żołnierzy. Będziemy walczyć aż zdobędziemy ten obiekt. Nie ustąpimy. A wy? Kogo możecie jeszcze ściągnąć? Jesteście słabsi. A wojny wygrywają silniejsi. My jesteśmy silniejsi. Przeanalizowałem twoją taktykę. To taktyka słabszej strony. Nie macie z nami szans, nie macie skąd uzupełnić zapasów, jesteście odcięci na tej Wyspie. Na razie działał efekt zaskoczenia który wam sprzyjał. I mimo to nie udało wam się zlikwidować naszych posterunków. Bo jesteście na to za słabi i ponieśliście takie straty, że już ich nie odrobiliście. Bo nie macie skąd ani jak. A my tak. - Nowojorczyk zrelacjonował pobieżnie przebieg dotychczasowych, obecnych i przyszłych walk. Guido przestał się szczerzyć i patrzył w milczeniu złowrogim włosem na mówiącego kapitana.


- Jesteście silniejsi tak? A słyszałeś o wojnie w Wietnamie? - Runner spytał uprzejmie Nowojorczyka. - Nie wciskaj mi kitu. Chcesz sprawdzać komu się prędzej znudzi walczyć na tym zadupiu? Nam czy waszemu prezydentowi? I ta cała wasza siła nie jest nie do ruszenia. Jak będziecie się upierać to ją rozwalimy w ten czy inny sposób. - teraz kapitan wyglądał poważnie jakby rozmówca nie zareagował tak jak raczej powinien.


- Panowie najwyraźniej temat rozmowy to coś na dłuższą posiadówę a chyba niezbyt mamy czas na to. Może więc jeśli nie ma co liczyć na prędki pokój może chociaż porozmawiamy i warunkach chociaż chwilowego rozejmu. Mamy chyba obecnie wszyscy ten sam cel. Ten który strzela i zagraża nam wszystkim łącznie z ludnością cywilną. - wtrącił się w rozmowę dowódca Pazurów widząc, że we wzajemnych żądaniach nastąpił impas który nie rokował szybkiego przełomu. Obydwaj dowódcy popatrzyli to na niego to na siebie nawzajem.


- Właśnie. Wojna jak wojna różnie bywa ale zanim się skończy to różne rzeczy mogą się zdarzyć. Rozejm byłby chyba nam wszystkim na rękę. Kutry poruszają się po rzece więc chyba najprościej by jedna strona poruszała się po jednej a druga po drugiej stronie rzeki. Rzeki nie da się przeoczyć więc jest jasno zarysowaną granicą dla każdego. - szeryf poparł propozycję Pazura i dodał swoją propozycję. Teraz obydwaj dowódcy spojżeli na niego a potem znów na siebie.


- Założyliśmy punkt opatrunkowy po tej stronie rzeki. Skoro tak to chcemy móc go wycofać na naszą stronę. I niech oni zaprzestaną akcji przeciw nam na 24 h. Powiedzmy do jutra rana. I tu i na Wyspie. Jeśli nas zaatakują to będzie oznaczało koniec rozejmu. - kapitan Yorda odezwał się pierwszy przedstawiając swoje warunki rozejmu na jakie mógłby pójść.


- Wstrzymanie walk na 24? A niech będzie. Ale tych swoich łapiduchów zabierajcie do świtu. Tego świtu co zaraz będzie. W dzień uznam każdego NYA po tej stronie rzeki za zbłąkaną duszę i zaopiekuję się nim. Jak będzie rozsądny jak Anitka no to ja też będę ale jak mi będzie który fikał to no chyba nie będe tak łagodny jak dla niej. - Guido po zastanowieniu kiwnął głową ale zmrużył oczy gdy podejrzliwość względem intencji przeciwnika kazała mu być ostrożnym.


- No to chyba byśmy mieli jakąś płaszczyznę porozumienia. Czy jeszcze coś ktoś ma do powiedzenia póki jest okazja. - Tony odezwał się kiwając głową z ostrożnym zadowoleniem widząc, że obydwaj dowódcy przeciwnych sobie stron doszły do chociaż względnego porozumienia.




Detroit; dzielnica Ligi; rezydencja Blue Lady; Dzień 7 - przedświt; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



Maira roześmiała się radośnie i równie radośnie przyjęła usta Blue w swoje własne. - Oj Tygrysico bardzo chętnie wymienie się z tobą majtkami albo czymkolwiek zechcesz. Blue Angel objęła ramionami szyję panny Faust i patrzyła w jej twarz i oczy z żarem uczucia, pożądania i zaangażowania mrucząc do niej tuż przy jej twarzy. Wciąż trzymała partnerkę w wysokim uścisku nie zwalniając oplotu ramion ale jej dłoń zaczęła od tyłu pieścić i drażnić kark dziewczyny z Vegas.


- To może być bardzo dobry pomysł. - wtrąciła się chwilę potem Seiko zbierając i ubierając się podobnie jak i Dziki. Szafirek pocałowała krótko i zalotnie Tygrysicę ale jednak odkleiła się od niej i zanurkowała gdzieś w trzewia samochodu przy okazji wystawiając prowokująco swoje nagie i zgrabne pośladki gdy Azjatka postanowiła się włączyć do dyskusji.


- Słyszałaś Tygrysico? Seiko podoba się ten pomysł. - van Alpen przygryzła lekko swoje niebieskie wargi i triumfująco zakręciła czarnym fragmentem koronkowej bielizny majtając nim kółka na swoim palcu. - Ale masz je śliczne Tygrysico. - Szafirek przestała kręcić młynka i rozprostowała materiał by się im przyjrzeć na spokojnie. Skoro szło o damską bieliznę która wedle Federatki była śliczna to pozostała dwójka też podniosła głowy by na nie rzucić okiem. Widzieli więc jak van Alpen powoli schyliła się do samego betonu i przełożyła przez jedną, potem przez drugą stopę a w końcu czarny skrawek materiału zaczął przesuwać przez jej łydki, kolana, uda aż wylądował na docelowym miejscu a niebieskowłosa kobieta przycisnęła je ma miejsce dłońmi i poprawiła by równo i dokładnie przylegały.


- Ale wiesz, że streaptease to się robi w drugą stronę? - Dziki wydawał się wręcz zafascynowany tym pokazem ale nagle sobie przypomniał coś. - A czy prawdziwa dama to streaptease też umie robić? - zapytał jakby właśnie coś skojarzył. W odpowiedzi Blue Lady pokazała mu język a Tygrysicy puściła oczko. - To następnym razem robisz streaptease! - Dziki wyglądał jakby właśnie odkrył, jaka mu okazja czmychnęła sprzed nosa więc wycelował oskarżycielsko palec w stronę drugiej gwiazdy Ligi.


- Ale mi chodziło nie tylko o majtki. Bo ta sukienka i reszta jest teraz w takim stanie jakby ktoś w niej wracał z całonocnej imprezy a na spotkanie z kimś takim jak Starszy czy może nawet sam Ted Schultz… - Azjatka doprecyzowała swoją myśl i kobieta o niebieskich włosach i samych majtkach Blue na sobie, spojrzała przytomniej na rzuconą w kąt kieckę kochanki. No nie. To był ładny i elegancki zestaw ubraniowy ale teraz nie był ani ładny ani świeży.


- No tak. - kiwnęła niebieską główką Federatka i choć wciąż trzymała Blue w objęciach i przygryzała dolną, niebieską wargę to jednak już w spojrzeniu pojawiła się kalkulacja. - Dobrze dam ci coś od siebie. Mamy mniej więcej podobne rozmiary to coś się znajdzie. - powiedziała w koń gospodyni lokalu, całując na pożegnanie Blue i wypuszczając ją wreszcie z objęć. Sama też zaczęła się zbierać i ubierać. Teraz jakby chyba dotarło do wszystkich, że zrobiło się dość późno jak na tak wczesne spotkanie i w ruchach każdego pojawił się pośpiech i nerwowość. - Może Pepe jeszcze jest. On jest mistrzem w takich przebierankowych konfiguracjach. - powiedziała z zastanowieniem kobieta z błękitnymi włosami. Kończąc swoje przebieranki i sadowiąc się za kierownicą niebieskiego “Small Bastard”.


- Wiecie co? Skoro nam tak dobrze wszystkim razem ze sobą. Nawet z Dzikim. To chodźcie cykniemy sobie zdjęcie! - Blue Angel sięgnęła do samochodu i wyjęła z ładowarki jakiś płaskie urządzenie telefonopodobne. Pomysł wspólnego zdjęcia spodobał się chyba wszystkim. Dziki od razu zamówił sobie fotkę wszystkich trzech dziewczyn chociaż w toples i nawet był skłonny poświęcić się by je zrobić. Seiko poprosiła Blue o fotkę z dwójką detroidzkich gwiazd na raz bo jak dotąd częściej się żarli i skakali do oczu niż zgodnie stali obok siebie. Szafirek zaś koniecznie chciała mieć zdjęcie ze swoją Tygrysicą i tak poszło jeszcze kilka radosnych konfiguracji.


Dalszy etap był dość krótki i szybki. Blue Angel ruszyła w klasycznie detroidzkim stylu jakby się tu urodziła i mieszkała od zawsze. Przeciążenie ugniatało pierś, siła odśrdkowa rzucała na zakrętach w bok a przy heblowaniu szarpało pasażerami do przodu. Jazda przez krótkie, proste i ostre skręty podziemnego parkingu gdzie słupy i filary obok tylko śmigały w rozmazanych strugach reflektorów by zaraz zniknąć w mroku była bardzo dynamiczna. Uspokoiło się dopiero gdy niebieski kabriolet wystrzelił z otchłani porzuconego hotelu, wszedł w wiraż na główniejszą drogę ciągnącą się wzdłuż lotniska i na prostszym odcinku błyskawicznie nabrała prędkości.


Na świecie i niebie panowała jeszcze nocna ciemność. Ale na niebie od wschodu już były zwiastuny świtu i nadchodzącego kolejnego dnia. Hotel jaki zajęła na swoją siedzibę Blue Angel okazał się nadal jako jedyny w okolicy zapraszać i kusić światłami w oknach i pojazdów na zewnątrz przez co sprawiał żywe i przykuwające oko wrażenie na tle czerni i mroków okolicznych budynków. Blue nie była pewna ale wydawało jej się, że jakiś wóz na miejscu tam gdzie stał wcześniej wóz Ryan’a nadal stoi choć było tak ciemno i śmignęli tak szybko, że nie była wcale pewna czy to jego maszyna i czy ktoś jest w środku. Niebieski kabrio zahamował na honorowym miejscu przed głównym wejściem. Dwóch ochroniarzy czy służących ruszyło ku pojazdowi szefowej ale ona nie zawracała sobie głowy wysiadaniem przez drzwi tylko wyskoczyła zwinnie nad nimi a dwójka z tylnej kanapy powtórzyła ten manewr.


- Gdzie jest Pepe? Niech Kerrigan mi go znajdzie i przyprowadzi do mnie na kwaterę. - Blue Angel zakomenderowała idąc w swojej niebieskiej mini i po drodze wydając niecierpliwe dyspozycje. Obydwaj mężczyźni kiwnęli głowami ale czasu na rozmowy nie było bowiem wewnątrz powrót obydwu ligowych gwiazd i ulubieńców powitały krzyki, oklaski, gwizdy i radosne złośliwostki. Tłum imprezowiczów znacznie zrzedniał w porównaniu do tego co zostawiali tu z pół nocy temu jadąc na Wyścig na pobliskim lotnisku. Obydwie gwiazdy od razu zaczęły gwiazdorzyć nie mogąc i pewnie nie chcąc pozwolić sobie na zignorowanie swoich fanów.


Ale gdy przeszli przez główną salę jakiś facet w gajerze doszedł do nich razem z łysym, czarnoskóry mistrzem stylu i elegancji oraz zadeklarowanym gejem. Federatka wyraźnie ucieszyła się i uśmiechnęła z ulgą widząc, że jeszcze nie opuścił on jej rezydencji.


- Oh Pepe tak się cieszę, że cię widzę! - rozanielona gospodyni ruszyła do czarnoskórego elegancika ze złotym kolczykiem w uchu staromodnie cmokając powietrze i dotykając się z nim policzkami. Ten tak przelotny dotyk z kobietą zniósł dość mężnie bo nawet się nie skrzywił. - Musisz nam pomóc Pepe. - powiedziała prosząco Federatka. - Mamy ważne spotkanie za jakąś godzinę i musimy być na nie przygotowani na tip top. Musisz nas odpowiednio przygotować Pepe. - wyjaśniła Maira czego oczekuje i o co prosi modystę.


- Ależ panno Angel mam przystąpić do tworzenia dzieła sztuki w tak urągających godności warunkach? Tak się nie traktuje artysty, tak to można pojechać do knajpy z jedzeniem na wynos! - fuknął w odpowiedzi urażonym tonem detroidzki dyktator mody składając ramiona na piersi by podkreślić urazę jaką żywi do gospodyni za takie traktowanie. Ta wydawała się zaskoczona taką odmową i chyba zabrakło jej słów. Dziki machnął ręką mrucząc by dać sobie spokój “z nim” a te “nim” było nacechowane dość pogardliwie i niechętnie. Seiko zerknęła szybko na to nagłe zamieszanie i spojrzała kontrolnie i na Blue Angel i na Blue. Ta pierwsza jednak po pierwszym momencie zaskoczenia zaczynała oczekiwać coraz wyraźniejszą irytację.




Wyspa; Schron; poziom szpitalny; Dzień 8 - ?, jasno; gorąco.




Will z Vegas



Cindy popatrzyła z wahaniem na cwaniaka z Vegas. - Nic wam nie zrobili? - spytała z niedowierzaniem wodząc po twarzy chłopaka spojrzeniem jakby szukała czy sobie żartuje z niej czy w jajo robi. - Głodna jestem. Nie wiem kiedy coś jadłam. I tak bym długo już tutaj nie wytrzymała. Nie wiem co robić. Oni są wszędzie. Ale Will ja nie chcę iść sama. Boję się! A jak mi coś zrobią? Ty jesteś facetem no i umiesz gadać ale ja jestem tylko dziewczyną. Nawet broni nie mam. - dziewczyna prosząco złapała drugiego Schroniarza za ramię nie chcąc najwyraźniej ryzykować samotnej wędrówki przez opanowany przez gangerów Bunkier. Zgodziła się jednak wyjść razem z cwaniakiem z Miasta Neonów.


- No cześć Cindy. Ja jestem Robert a to jest Disco i Cano. - powiedział jeden z Runnerów wskazując po kolei na siebie i chłopaków. Wydawali się też zdziwieni i trochę rozbawieni znaleziskiem Will’a ale nie byli chętni ot tak puścić dziewczyny samopas.


- Niech zostanie z nami. Jeszcze ją ktoś napadnie albo sie zgubi. - powiedział Cano po chwili zastanowienia choć wydawał się nadal dość rozbawiony.


http://celebrityinside.com/wp-conten...-Biography.jpg


- Właśnie niech się dziewczyna zabawi. Co z ciebie taki egoista Will? - parsknął Disco który dzierżył i używał drugiego miotacza. - Chcesz sobie zajarać Cindy? No masz, spróbuj zobaczysz jaki czad! - Disco wyszczerzył się do dziewczyny, podszedł do niej i podał jej rączkę miotacza którą trzymał. Sam nie obarczał jej ciężkimi butlami na plecach i choć na dłuższą metę byłby taki marsz niewygodny to jednak tak by raz czy dwa użyć na miejscu nie było problemów. Czarnoskóra dziewczyna spojrzała speszona to na nich to na Will’a ale po chwili wahania wzięła broń do ręki ale najwyraźniej niezbyt miała pojęcie co dalej z tym robić.


- Trzymaj tak, wyceluj tam w korytarz i pociagnij za spust. - poinstruował ją Disco wskazując na odpowiednie elementy broni i korytarz z którego właśnie wyszła para Schroniarzy. Dziewczyna popatrzyła na pokazujące co jest co dłonie mężczyzny, potem jeszcze na jego twarz, na twarz Willa obok i w końcu mrużąc oczy coraz bardziej wycelowała miotacz w prosty korytarz. Naciskała spust niesamowicie wolno jakby tam trzymałą detonator do bomby a nie broń. Chłopaki zaczęli jej doradzać, pokrzykiwać, zachęcać, kibicować gdy wyczuli okazję do zabawy. W końcu chyba Cindy przeważyła co trzema tym spustem bo z miotacza trysnęła ognista struga. Cindy zareagowała klasycznie po dziewczyńsku czyli od razu pisnęła, chyba zamknęła oczy a miotaczem od tego wszystkiego szarpnęło.


- Zarąbista zabawa nie?! Dawaj jeszcze raz! - Disco wydarł się radośnie, rżąc ze śmiechu razem z pozostałymi gangerami. Cindy nieśmiało pokiwała głową i uśmiechnęła się słabo. Drugi strzał już bardziej przypomniał świadomy strzał z miotacza a kolejne dwa Cindy strzeliła już sama wzbudzając entuzjazm Detroitczyków.


- Dobra spadamy do Jednookiego. Już chyba wszystko a paliwo i tak się prawie skończyło. - Robert dał znać po przejściu jeszcze ze dwóch zakrętów. Po wkręceniu dziewczyny ze Schronu patentu na strzelanie z miotacza opróżnili obydwa miotacze prawie do sucha zalewając korytarze i pełzające po nich coraz rzadziej insekty. Gdy skończyli korytarz przed nimi wypełniał dym i płomienie. Ale przynajmniej puste butle miotacza nie ciążyły tak bardzo.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline