Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-02-2017, 02:58   #521
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Plan Plamy miał szansę powodzenia - Nixowi się spodobał, przynajmniej częściowo. Już coś było, światełko w tunelu zamiast samej czerni. Mogło się udać przeciągnąć pobyt obu Pazurów w mieście te parę tygodni, a może nawet miesięcy. Emily odprowadzała wzrokiem najemnika i gangerkę aż do momentu w którym stanęli przed Rewersem i Chebańczykami. Wtedy dopiero odwróciła głowę. Denerwowała się, pociły się jej dłonie, a serce łomotało wściekle - minusy bycia żywym. Martwi nie musieli się niczego bać.
- Zobaczę co z tymi złamasami - mruknęła do Boomer i szybkim krokiem udała się do vana. Wlazła przez szoferkę, pokonała przednie siedzenia, włażąc na oparcie tego kierowcy. Przysiadła na nim w kuckach, opierając dłonie o krawędź między stopami. Opuściła głowę, pozwalając żeby włosy opadły swobodnie po obu jej stronach, zasłaniając częściowo twarz i w takiej pozycji potarganej wrony wgapiała się bez mrugania w powalonych Runnerów, zaczynając od Paula, poprzez Taylora i na końcu Latynosa. Chroniona pancerzem z kości pierś nie poruszała się i było możliwe, że nożowniczka nie oddycha.

Głowy wewnątrz pojazdu uniosły się w górę słysząc sprężyny siedzień i ruch pakującej się na nie i przez nie czarnej sylwetki obleczoną w czerń. Głowy i twarze popatrzyły na nią potem na siebie nawzajem zdziwione co zaierza zrobić ta sylwetka a w końcu znieruchomiały na chwilę gdy i sylwetka zawieszona na oparciu siedzeń zasępiła się sępiąc się na nich. Wtedy popatrzyli na siebie jeszcze raz i wydawali się być niepewni czy nawet zaniepokojeni tym dziwnym zachowaniem szamanki.

- Ej Czacha, wszystko gra? - zapytał w końcu Paul dość niepewnym głosem a Hektor też zamarł w zaniepokojonym oczekiwaniu. Taylor tylko pewnie widział świat do góry nogami bo musiał tak pod kątem patrzeć by móc cokolwiek zobaczyć. Wszyscy chyba próbowali rozgryźć o co chodzi.

Szamanka zmrużyła oczy, skupiając milczącą uwagę na zmianę na gadających Bliźniakach, żeby znowu zahaczyć o łysego i wrócić do pierwszej dwójki. Zabandażowane łapy ścisnęły mocniej oparcie, gdy kobieta przechyliła głowę pod karkołomnym kątem aż zachrupotały kręgi. Szybko omiotła wzrokiem wnętrze vana, zatrzymując się na pogrążonych w mroku ścianach na drugim końcu, Mruknęła coś pod nosem, wyprostowała szyję i kiwnęła przytakująco.
- Piździ - mruknęła i po tym prostym stwierdzeniu wreszcie się uśmiechnęła. Krzywo, ale jednak zmieniła wyraz pyska na bardziej przyjazny - Sprawdzam co z wami, złamasami - dźgnęła brodą przez puste powietrze parkę gangerów i dokończyła identycznym ruchem w stronę Pitbulla - I tobą, Żywym. Trzeba wam czegoś? Wódy, żarcia, szlugów?

- Aha, bo tak kurwa wyglądałaś przez moment jakby coś ci odjebało. - kiwnął głową Paul trochę jakby spokojniejszym głosem patrzył jednak nadal na szamankę zadzierając swoją podgoloną głowę do góry.

- No w sumie to zeżarłbym coś. Ale wóda też może być. Masz coś? - Latynos był bardziej konkretny i zainteresowany bardziej przyziemnymi sprawami.

- Zostań i zajaraj z nami. - powiedziała łysa głowa leżąca na środku podłogi vana gdy Taylor opuścił głowę z powrotem do zdecydowanie wygodniejszej dla siebie pozycji choć teraz niezbyt mógł patrzeć na Czachę a bardziej na sufit nad sobą.

- A czy ja gdzieś kiedykolwiek twierdziłam, że jestem normalna? Ale nie dygaj, mnie ma lipy. Jak się zacznę nazywać nie wiem… jakiś Hektor, to wtedy znak że mi odjebało i lepiej uciekaj żeby ci kutas nie usechł - szamanka wyszczerzyła się szeroko, zeskakując na podłogę i tam dalej uskuteczniając detroicki przykuc. Zza pazuchy wyciągnęła piersiówkę i nie mrugając wcisnęła ją Latynosowi.
- Masz, pij… tylko wszystkiego kurwiu nie wydój - poczochrała czarnowłosy łeb dziwnie matczynym ruchem, głos też był wolny od zimniejszych dźwięków. Na koniec jakby ją zamurowało. Znieruchomiała i tylko szyja obróciła potargany łeb twarzą do łysego mięśniaka o którym słyszała od Lenina niejedna historię.
- Jasne - powiedziała i to ją odblokowało. Przeszurała się do niego, podpierając rękami i zawisła nad nim, przyglądając się uważnie.
- Jak jaramy to trzeba cię posadzić. Ciuchy se sfajczysz jak żar ci spadnie na klatę, a te dwa złamasowe kaleczniaki mogą nie zdążyć… no nie - zadumała się cicho, ale zaraz wzruszyła ramionami. Nie wpierdoli jej, nie miał jak. Przed słownymi pojazdami się obroni… a w przyszłości zawsze może go unikać. Przysiadła na kolana i wyciągnęła ręce, jedną wsuwając leżącemu na plecach gangerowi pod kolana, drugą ostrożnie wciskając pod barki. Sapiąc przez nos i udając że wcale nie jest jej ciężko, przemodelowała leżącego na siedzącego, ostrożnie opierając jego plecy o ścianę wozu. Dopiero wtedy sapnęła, odpaliła dwa fajki i jednego wetknęła mu w gębę. Bez rąk sam by sobie z tym nie poradził, a Bliźniaki mieli wódkę. Może nie będą komentować.

- O! Śliweczka. - mruknął odkrywczo Hektor ze znastwem odlręcaąc buteleczkę jak tylko się do niej zdołał wyszczerzyć nawet chyba bardziej niż do darczyńcy. Potem bez ceregieli przechylił piersiówkę i tylko grdyka mu chodziła.

- Jemu kutas usechł i odpadł już dawno. Właściwie to odmarzł i usechł jak czekał aż mu Brzytewka loda zrobi. - Paul doskonale wiedział jak zmusić kumpla do odessania sie od szkła. Ten zareagował od razu trzepiąc sprawna ręką w ramie Paula.

- Nie słuchaj go Czacha to on jak na złamasa przystało latał z gołą fujarą czekając na obciąg od Brzytewki i to jemu wymroziło tam wszystko w środku. - Hektor od razu wskazał prawdziwego winowajcę ale wskazał go dla siebie niefortunnie bo trzymaną piersiówką. Ten tylko czekał na ten ruch i po chwili nerwowego szarpania wyrwał wreszcie mu butelkę z trunkiem.

- Nie bój nic. - Taylor w tym czasie milczał uparcie podczas operacji zmieniania płaszczyzny położenia a, że ani nie był drobny ani lekki to nie było to takie łatwe dla nich obojga. Pitbull też próbował ile się dało postawić się do pionu więc było lżej niż z bezwładnym ciałem.

- Dobra wy mi kurwa powiedźcie skąd ja mam jej buty wytrzasnąć na tym zadupiu? No ja pierdolę co jak co ale Guido czasami jest wrednym chujem. No kurwa nie mógł jej napuścić na coś innego? Coś co kurwa da się tu znaleźć? - jęknął nagle niezadowolony głosem białasowy Bliźniak kładąc sobie butelkę na piersi. Gdy jednak zadał na końcu pytanie rozłożył ręce na bok i ta znalazła się w zasięgu latynoskich rąk które skorzystały z okazji.

- Jaki pantofel! - wyszczerzył sie ze złośliwej radości Latynos błyskając białymi zębami. - Ledwo się z nią polizałeś i już robi z tobą co chce. -prychnął z wyższością ciemnoskóry Bliźniak łykając łyka z butelki.

- Odpierdol się od Guido. Nic jej nie musisz dawać jeśli nie chcesz. A jak chcesz to kombinuj skoro to twoja focza. - warknął Taylor wydmuchując chmurę siwego dymu z odpalonej przez Czachę fajki.

- Kombinuj? Widziałeś kurwa te patrzałki co jej dał? Wiesz jakie trzeba by znaleźć buty by kurwa to przebić? No kurwa pojebało bardziej nie wiem ją czy jego. - Paul wylewał swoje żale przy okazji jednoręcznie zaczynając proces odpalania fajki.

- Zajebiste. - Hektor bez żenady załyczył z butelki i nie zapomniał dobić kumpla w jego męce.

- Odpierdol się od Guido. Bo ci jebnę. - Taylor tym razem spojrzał na leżącego Bliźniaka i spojrzał groźnym i agresywnym spojrzeniem jakby miał obie ręce nagle sprawne.

- Dobra, dobra. Po prostu przesadził. U nas coś bym w jeden czy dwa dni coś skombinował a w tydzień to na wypasie. Ale tu? - Paul wzruszył ramionami a właściwie jednym i wskazał ze zniechęceniem głową na teren za otwartymi drzwiami przy jakich leżał.

- Weź się sklej bo pierdzisz aż się na rzyganie zbiera. Jaki kurwa pantofel? Pantofla to masz zamiast mózgu, złamasie. Takiś cwaniak, to czemu do tej pory nie wpakowałeś rudej kutasa w te gadające usta? - nożowniczka warknęła do Latynosa, szczerząc przy tym agresywnie zęby. Splunęła przez otwarte drzwi - Nie sztuka wyrwać dupę na raz, każdy frajer to potrafi. Podbijasz, stawiasz drina, zaczynasz bajerę. Nawijasz, żartujesz, macasz i jak dupa urobiona to ją wyciągasz z gaci i posuwasz. Wielka kurwa mecyja, wyzwanie na poziomie obrobienia starego proboszcza bez obu łap. Zaruchać, poszpanić jakim to się nie jest zajebistym lowelasem… a potem wrócić do pustego, zimnego domu i patrzeć na martwe ściany. Gryźć ciszę, zapijać samotność. Udawać, że niczego nam nie brakuje, jest zajebiście. Królowie życia tańczący na zgliszczach, władcy cieni i mrozu zalegających po kątach. Skorupy wypełnione popiołem - machnęła lekceważąco ręką z papierosem - Są dupy i są focze. Dla pierwszych szkoda zachodu, są warte tego żeby tylko je wyjebać i wyjebać z życia. Puste, łatwe, przygłupie. Ale te drugie… frajerstwem jest taką puścić samopas. Dać się wyślizgnąć z rąk. To jest dopiero wyzwanie, zatrzymać ją przy sobie - spojrzała na Paula i uśmiechnęła się jak człowiek - Nie jest głupia, ogarnie że ciężko tu wykołować buty na wypasie. Nie będzie ci smędzić o nie co pięć minut i robić pretensji. W chuj ciężko coś ogarnąć, jak dookoła Żywi plują do siebie ołowiem. Poczeka, jest mądra. Chcesz jej dać coś na wypasie, specjalnego i tylko dla niej? Żeby poczuła się wyjątkowa i zajebista? - wycelowała fajkiem w Białasa ciągle się uśmiechając. Zaciągnęła się, przeciągając ciszę i powoli wypuściła chmurę siwego dymu prosto w jego stronę.
- Guido ma gest, polot i fantazję. Zamiast stękać, bierz z niego przykład a za tobą też będzie latać ogonek panienek. Co ty, do chuja Stanleya, nie umiesz sam ruszyć łbem? To jest focza - zrobiła wymowną przerwę i równie wymowne spojrzenie mu posłała - Focza, Paul. Widziałeś jaka jest. Mało mówi, brak jej niepotrzebnie wiary w siebie. Wyciągnij ją gdzieś. Do baru na drinka, na spacer. Siedzimy na kurweskim zadupiu, nie w Det i co z tego? Każda dziura ma plusy i minusy. Co tu mamy prócz kwadratury smętnego chuja? - spytała i nie czekając na odpowiedź, posadziła cztery litery na podłodze, wyciągając przed siebie nogi - Mamy miejscowych buraków, którzy sami muszą się oporządzać. Czego nie kupią, robią sami. Nie masz jak dorwać butów na wypasie, poszukaj kogoś, kto je zrobi. Na wymiar, niepowtarzalne. Jedyne w swoim rodzaju, jak Boomer - podniosła się do przysiadu. Z dziwną miną rozejrzała się gangerach i wymruczała coś niezrozumiałego pod nosem, łypiąc spode łba na pusty kąt vana. Zmrużyła oczy, przechyliła głowę i nią pokiwała.
- Tak… no tak… macie rację - sięgnęła za pazuchę i przeskoczyła do Bliźniaków, wciskając im w łapy po niewielkim, ostrym nożu. - Racja… to Żywi - gadała do siebie, zbliżając się do Taylora. Jemu kawałek metalu wetknęła w kieszeń kurtki i poklepała żeby lepiej leżało.
- Macie… bo ten… jak się choruje to fajnie coś dostać, żeby się humor poprawił i lepiej zrobiło. - wyjaśniła pokrętną logikę działań. - Dajcie tą flachę, nie jesteście sami - ofuknęła na koniec parę bliźniaków.

Paul który z wszystkich trzech przytomnych Runnerów miał chyba najbardziej skwaszony humor zachichotał ze złośliwej uciechy gdy usłyszał przytyk Czachy do słów Latynosa. Ten zaś w tym momencie miał bardzo mało inteligentną minę gdy nie znalazł od razu gotowej riposty do słów szamanki.
Potem jednak przykuła ich uwagę. Zasępili się nawet, paląc skręty i słuchając słów o samotności i popiele. Nikt z nich się nie odezwał gdy w milczeniu trawili jej słowa. Klimat rozmowy zrobił się jakby parę kilo cięższy i nawet Bliźniacy niezbyt kwapili sie by się odezwać czy odpysknąć coś jak to mieli w zwyczaju.
Białas za to wydawał się nabierać nadziei i otuchy gdy słuchał pomysłu czarnowłosej, świeżo upieczonej gangerki i jej opinii o Boomer. Kiwał głową z zaangażowaniem i niedbale za to mocno pociągał kolejne buchy z fajka. Oczka mu gdzieś zaczęły błądzić gdy pewnie już główkował nad opcjami jaki wskazała mu szamanka.

- O kurwa Czacha ale zajebisty! - Hektorowi i Paulowi zresztą też aż oczka zaświeciły gdy otrzymali noże w prezencie. Szczerzyli się i cieszyli jak mali chłopcy na święta z prezentów pod choinkę. Wypróbowali kilka cięć machnięć w powietrzu, zważyli w dłoniach i tam już zostały gdy obydwaj zaczęli się nimi z lubością bawić, stukać o podłogę czy nadziewać na nie biegające insekty.

- Dzięki Czacha. Równa z ciebie laska. - mruknął Taylor bardziej stonowanym głosem i spojrzeniem niż młodsi Bliźniacy ale też wydawał się być zadowolony. Choć zapakowanie prezentu dobitnie pokazywało jego bezwładność to jednak zniósł to mężnie koncentrując się na pozytywach tej sytuacji.

- Ej czekaj, nie myśl, że gadasz z jakimiś złamasami! - Hektor ożywił się i zaczął grzebać gdzieś po kieszeniach. Paul chyba w lot zrozumiał intencję kumpla bo zaczął coś ściągać sobie z szyi.
- Weź. Tak na szczęście i w ogolę. - powiedział białasowi Bliźniak podając jakiś wisiorek na sznurku czy rzemyku.

- No dokładnie. Nóż za nóż. Jesteś juz teraz Runnerem więc dobrze zacząć od nowego noża. - powiedział Latynos wyciągając jakiś panterkowaty przedmiot w dłoni.
Przedmiot okazał się składanym nożem o dość krótkim ostrzu które za to można było pewnie dość dobrze próbować ukryć w dłoni i dźgać przeciwnika z zaskoczenia.

- I jak idzie na noże to dobrze zawrzeć więzy krwi nie? Jak jeden za wszystkich to wszyscy za jednego, nie? - zapytał Latynos patrząc na pozostałą trójkę ale głównie czarnowłosą kobietę. Trzymał prezent od niej tak, że ostrze zamykał w swojej dłoni gotowy do tradycyjnego zawarcia braterstwa krwi. Paul pokiwał głową na znak zgody i też czekał na reakcję szamanki.

W jednej chwili San Marino przestała się szczerzyć, zeszło z niej powietrze. Nie musieli jej nic dawać, przecież byli Żywi i chorzy. To ona powinna się nimi zajmować, jak zajmowała się Duchami. Opiekun obu stron.
- To dla Mówcy? Mówca jest równa laska?- spytała niepewnie, bez buty i zwyczajowej złośliwości. Patrzyła zdezorientowana na trzymane w dłoniach przedmioty i kręciła głową. Wisiorek, nóż... czaszka i ostrze, nie dało się chyba znaleźć niczego bardziej pasującego do kobiety w czerni. Ważyła oba prezenty, przełykając zmaterializowany nagle w gardle okruch zimnego szkła. Zacisnęła szczęki, parsknęła i zarzuciła czerepem, a długie włosy zatańczy dookoła niego.
- Dla Mówcy? - powtórzyła, cofając się rakiem o krok do tyłu i gapiąc się uważnie to na podarki, to na darczyńców. Szukała szwindla, zagubiona i zdezorientowana, ale w ich minach go nie znalazła. byli poważni.
- Dla Mówcy - powtórzyła raz jeszcze, tym razem pewniej, przełamując zaskoczenie i niedowierzanie. Szybko założyła wisiorek na szyję i machnęła prawym nadgarstkiem. Panterkowe ostrze zniknęło, a ona nadrobiła straconą odległość. Machnęła ręką po raz drugi, chwytając niewielki nóż końcami palców.
- Dziękuję - powiedziała szczerze, opuszczając wzrok i kręciła karkiem to w lewo to w prawo, obserwując oba przedmioty pod różnymi kątami. Uśmiechała się coraz szerzej, jak mała dziewczyna której dobry wujek dał wymarzoną lalkę.
- To was też już nie mogę straszyć - powiedziała, ale nie wydawała się jakoś specjalnie zawiedziona. W końcu przytaknęła i pomagając sobie zębami pozbyła się bandażowanej rękawiczki z prawej dłoni. Odwijała kolejne warstwy aż została sama skóra, biała, śliska i pełna cienkich blizn tworzących gęstą sieć. Od niej odcinała się ciemną czerwienią pręga na nadgarstku. Stary ślad po dartym kajdanami do mięsa ciele.
- Jedna krew - odpowiedziała, nacinając wnętrze dłoni.

- Jedna krew. - powiedział najpierw jeden potem drugi z Bliźniaków przecinając kolejno swoje dłonie tym samym ostrzem. Potem chłopaki wyciągnęli i spletli swoje krwawiące dłonie z dłonią i krwią szamanki. Chwilę patrzyli na siebie we trojkę dziwnie uniesieni tą chwilą aż w końcu dłonie i krew rozdzieliły się. Ale w końcu już zawarli ze sobą przymierze.

- To jeszcze kurtka i dziara. O kurtkę się nie bój, jakąś ci załatwimy. Ale dziara… - Hektor ponaglająco spojrzał na Tweety i ta zaczęła szperać coś przy desce rozdzielczej jakby czegoś szukała.

- No u nas najlepiej dziarał Kev ale już go nie ma. Widziałaś tą czachę na dłoni Brzytewki? To jego ostatnia dziara. Ledwo ją zrobił i go załatwili. No to wyjątkowa te dziara Brzytewki bo taka specjalna, pamiątkowa. No ale teraz trochę chujowo z dziaraniem. - Paul zwierzył się siostrze krwi jak to jest z tym tatuowaniem w ich bandzie.

- Aha a ten kosior to jest dla ciebie a nie jakiegoś palanta. Jakby ktoś chciał ci zabrać to daj znać to się skroi frajera. - Latynos nawiązał do słów szamanki gdy upewniała się czy te prezenty są dla niej.

- I pewnie, że jesteś równa laska. Byłaś ze mną tam na dachu po Boomer. Bez ciebie to nie wiem. Może by mi się udało ale może byśmy się tam postrzelali. Mogło być chujowo. - Paul przyjął od Tweety chusteczki i jedną podał Hektorowi a drugą Czaszce.

- No i ze mną w tamtym podjaranym kurwidołku. Jakby nie chodziło o starego Brzytewki to chuja bym tam właził. Plakatowy chce strugać rycerzyka niech zasuwa ale głupich nie ma. No ale jak o starego Brzytewki no to wiesz, trochę i jakby nas stary nie? No to poszłem. Ale zajebiście, że też tam byłaś bo tego dupka to chyba bym tam trzasnął i zostawił. A tak mnie kosa tam swędziała… - Hektor beztrosko zwierzał ze swoich wspomnień dalej nie ustając w gnębieniu Nixa chociaż słownym jeśli nie siłowym.

- A właśnie, powiedz Czacha ty z tym plakatowym to tak serio? Wiesz no żal ci się go zrobiło by go Guido nie skasował to spoko ale teraz już po to możesz go spławić. Będzie się stawiał czy coś ci tam brąchał to się go usadzi albo usadzi na amen. Wiesz,do zrobienia jest sprawa. - Paul gdy temat zszedł na Nixa który chyba stawał się dla Bliźniaków kimś w rodzaju wroga rasowego też zaproponował dogodne dla Czachy rozwiązanie nixowego problemu.

- A ty cwaniaczku to z tą Boomer to na serio? - Hektor wykorzystał moment by uderzyć z bliźniakowego rywala znienacka. - Te buty i w ogóle. I w sumie to sam się sfrajerowałeś bo ty wyskoczyłeś z tymi butami dla niej. Trzeba było udać głupiego, że nie kumasz czaczy to miałbyś święty kurwa spokój. - Latynos wyszczerzył się ze złośliwej radochy obserwując jak Paul najwyraźniej został trafiony tym atakiem celnie bo skrzywił się, wzruszył ramionami i uciekł spojrzeniem gdzieś w bok poza otwarte drzwi vana.

- Jak na wymiar to San ma rację. Mógłbym spróbować pogadać z Claire. Ta co czasem Custer coś od niej brał. Ona gdzieś tu powinna być chyba i może mogłaby to zrobić. - białasowy Runner zaczął mówić w ogóle z innej mańki choć nadal spoglądał gdzieś za otwarte drzwi.

- Claire? Mówisz o lasce której wleźliśmy się do domu, porwaliśmy na Wsypę i obrobiliśmy syneczka? Tak na pewno chętnie będzie robić z nami interesy. - Taylor wtrącił się do rozmowy i jego słowa wywołały bezgłośnie “ała” u Bliźniaków gdy uświadomili sobie jakie relacje łączą ich ze wspomnianą przez Paula kobietą.

San Marino parsknęła złym śmiechem, siedząc w kucki i bujając się na piętach.
- O zjarany dach też może mieć stara prukwa wąty. Niewdzięczność ludzka… ten ich kurnik i tak się nadawał do remontu. Ściany pękały, a sufit nad kuchnią przeciekał. Gdy padało musieli podstawiać miednicę, żeby woda się nie zbierała na podłodze. Niby naprawiali, ale i tak chuja dawało. Ogarnęli jeden przeciek, pojawiał się kolejny i tak w kółko - ścisnęła szmatkę w dłoni, tamując krwawienie i patrzyła przed siebie pustym, nieobecnym wzrokiem - Zimą przez nieszczelne okna gwizdał wiatr, nocą robiło się zimno, czasem herbata zamarzała w szklankach. Przy siarczystych mrozach spali wszyscy w kuchni - drgnęła jakby przeszył ją prąd. Zamrugała, wracając z przeszłości do teraźniejszości i wzruszyła ramionami - Brian mi pokazał. Tam pod komendą przykleiłam jego Ducha do siebie, na wszelki wypadek. Dostał tak koncertowy wpierdol, że o mało nie zszedł, więc nie było w tym nic trudnego. Widziałam was, cienie wyskakujące z mroku nocy. Ogień, łódkę i ciemność po zastrzyku. Las, mgłę i wyłaniające się z niej pnie drzew. Walkę, rozbłyski luf wśród liści, ucieczkę. No trochę lipne podwaliny pod najbliższe układy - pokiwała poważnie do nie mniej poważnych słów Pitbulla. Ciężko się robiło interesy w podobnym zestawie całkiem świeżych przewin i pretensji wszelakich.
- Ale gdzie diabeł nie może, tam babę pośle - wyszczerzyła się radośnie do Białasa, odbierając mu flaszkę - Macie teraz Mówcę, a Mówca miał pracowity dzień. Śniący pamiętają część połączenia, bo biorąc coś samemu również musimy coś dać. Dalton widział jak budziłam tego gnojka, gnojek chciał wrócić, to co go miałam na siłę trzymać? I tak do tej pory łeb mi pęka od połączenia. - prychnęła i pociągnęła porządnie aż zabulgotało w przełyku. O fakcie ustawki z Daltonem na wódkę nie wspominała żeby się nie denerwowali - Jak się uspokoi podbiję i zagadam o te buty, zobaczymy co powiedzą i ile zaśpiewają jako zapłatę… i tak, kurwa, ze Ślicznym to na poważnie - łypnęła na obu braci spode łba - Nie trzeba go spławiać, usadzać, ani mu robić wypadku. Teraz to moja dupa, nie jest taki zły. Miły… dał kartkę i chciał żebym do niego pisała. Listy, na papierze… słowa z literek. Widział ogień, pokazałam mu przeszłość i drugą stronę. Świat Popiołu. Widział… co przejście robi z Mówcą i nie uciekł. Bał się, ale nie uciekł. Prawie wszyscy uciekają, a on został. Chce być, dzielić koszmar. Pomóc żyć z klątwą- pokręciła głową ciągle nie mogąc uwierzyć w podobny absurd.
Znowu wzruszyła ramionami, otrząsający się z ponurych rozmyślań.
- No widziałam co Brzytewka ma na łapie, zajebista robota - odpowiedziała już zwyczajowym tonem, szczerząc się wrednie - Spoko, gdybyście nie byli takimi złamasami to sami byście się cięli, a tak kurwa pykło jak pykło. I dobrze - uśmiechnęła się, podnosząc zakrwawioną rękę - Przyda wam się w okolicy ktoś myślący, z fantazją i polotem, do tego ociekający zajebistością jak uda małolaty przed pierwszym rżnięciem. Dobrze, że wyskoczył z tymi butami. Buty dobra rzecz. Każda laska lubi buty i nigdy nie ma ich za mało - zarechotała, przetaczając się pod łysego i wymownie zakołysała flaszką, patrząc mu prosto w twarz.

Obydwaj Bliźniacy zamilkli gdy mówiła o swoim obcowaniu z duchami i wiedzy jaką miała dzięki nim. Popatrzyli to na nią to na siebie z mieszaniną rezerwy i niepewności. Ale skoro gadali z trzecią Bliźniaczką to słuchali i kiwali głowami. - Widzisz takie rzeczy? No to szacun. - mruknął w końcu Hektor komentując jej dar.

- No właśnie. W ogóle to właściwie powinni nam jakieś dziękuje chociaż powiedzieć za tą rozbiórkę czy co no a nie zawsze co zrobisz to pretensja. - Paul zaczął odzyskiwać rezon i dąsał się trochę przesadnie i na pokaz jak to obydwaj często robili gdy z czegoś lub kogoś sobie żartowali.

- No, no a jak cię ten plakatowy zacznie wkurzać a na pewno zacznie bo jest plakatowy to gdzie tu z normalnymi ludźmi wytrzymać i to zwłaszcza tak miłymi i sympatycznymi jak my to wiesz, nie cykaj się tylko przyjdź i powiedz to wiesz, coś tam się wymyśli jak go usadzić na odpowiednie miejsce. - Latynos też nie był do końca przekonany o zaletach czy choćby przewagi zalet nad wadami Nixa więc chociaż starał się urobić grunt pod przyszłe wypadki jakie mogłyby się mu przytrafić gdyby Czacha zmieniła o nim zdanie.

- Wkurwił mnie to dostał. Było nie fikać to byłby dalej chodził cały. - burknął Taylor jakoś wcale nie poczuwając się chyba do winy czy żalu za przemielenie Briana.

- No słyszałeś złamasie? - Latynos szturchnął białasa by zwrócić jego uwagę. - Przyda ci się ktoś od myślenia i z fantazją. Dlatego my z Czachą tu jesteśmy. - Hektor wyjaśnił kumplowi prawidłową interpretację słów szamanki na co białas pokręcił głową.

- Hej Czacha a pogadałabyś z Claire? Czy kim tam? Wiesz ja mam ammo i talony to zapłacę niech się nie boi ale no wiesz… Jakby wiedziała, że to dla mnie to mogłaby mieć jakieś wąty. I nie bój się tobie też odpalę dolę jak mi pomożesz. No bo tak mi zaczęła miauczeć o tych butach no co miałem zrobić? Ale tutaj chujnia dookoła. Ale z tą Claire mogłoby się udać. - Paul zmienił temat i poprosił szamankę o przysługę w obuwniczym problemie w jaki się znalazł pospołu dzięki sobie, Boomer i Guido.

- Tacy niedocenieni, niezrozumiani. Zawsze tylko wiatr w oczy i chuj w dupe - nożowniczka zacmokała i zrobiła smutna minę, ale oczy wysyłały braciom całe pokłady szydery. - Bo ludzie to niewdzięczne bydło, Paul - pokiwała głową i dziabnęła wzrokiem Latynosa - Nie dygaj, jak Śliczny zacznie fikać to go usadzę sama, no a jak nie dam rady to wiem gdzie się zgłosić. Do kogo - posłała mu szybkie oczko, żeby zasępić na Taylora - No a jak bardzo, bardzo podpadnie… sztuka kogoś tak oporządzić jak Briana - Pomogła mu się napić, przystawiając manierkę do ust. Poczekała aż przełknie i zasłaniając widok reszcie, otarła mu szybko usta rękawem. Było miło aż do momentu, gdy Białas zaczął nawijać.
- Nie obrażaj mnie, Żywy! - warknęła ostro, szczerząc zęby jak zwierze. Patrzyła dłuższą chwilę nieprzychylnie aż prychnęła wyjaśniająco - Jasne że pogadam, postaram się załatwić co trzeba, ale jeszcze raz wyskocz Mówcy z zapłatą dla niego, to połamie ci drugą rękę. Nie chcę od ciebie gambli. Od żadnego z was nie wezmę złamanej pestki za przysługę - uściśliła, łypiąc spode łba na każdego Runnera po kolei i splunęła przez drzwi - Zrobię co się da, będziesz miał te buty dla Boomer.

Chłopaki wydawali się udobruchani tym, że jest nadzieja, że plakatowy znudzi się w końcu Czaszce i będzie można go urządzić w ten czy inny sposób. I zgodnie z nią pokiwali smutnie główkami zgadzając się nad podłością tego świata który tak bardzo nie docenia ich starań.

- Ty też mnie nie obrażaj Czacha. - Paul zriposotował przybierając prawie lustrzany ton jak siostra krwi wskazując na nia palcem. - Jest fucha to i jest zapłata za fuchę. Co myślisz? Że z jakimś obszczymurem gadasz? - warknął do niej tak samo jak ona do niego. - Fajnie jakbyś pomogła. Byłoby teges. Ale jest fucha to i jest zapłata. Inaczej robi się dług. A ja nie lubię mieć długów. - powiedział już spokojniejszym tonem jak to się załatwia na dzielni w Det takie sprawy. Hektor pokręcił ale w końcu pokiwał głową słysząc tą pierwszą wymianę ostrzejszych słów pomiędzy tą dwójką jego rodzeństwa krwi.

- Pomogę - warknęła, ale o dwa tony spokojniej. Wzięła głęboki wdech i przysiadła w kuckach, frontem do Bliźniaków. Chwilę bawiła się nożem od Hektora, stukając nim o białasowy medalion. - Jaki kurwa dług? Od ciebie? Może na Żywych to działa, ale na Mówców niekoniecznie. Nie po krwi, no kurwa wiem z kim gadam. Z tobą - wycelowała w niego palec - Na obszczymura nie traciłabym czasu, albo wydoiła do ostatniej pestki. Chcesz koniecznie wyskoczyć z gambli? Zrobi ci się lepiej? Dobra!- wyrzuciła ramiona do góry w geście rezygnacji, biorąc Duchy i Żywych na świadków swojej niedoli, że się musi z takim złamasem tępym użerać. - Kupisz flaszkę i razem ja obalimy. To moja cena, pasi?

- Dobra, mamy deal. - Paul uśmiechnął się promiennie i wyciągnął rękę na pokwitowanie umowy. Popatrzył na Hektora i ten przeciął ich dłonie na znak poświadczenia umowy.

- Hej Tweety masz tam jakieś szkło? - zapytał świadek umowy patrząc w górę na kierowcę vana. Blondyna znów się zakręciła po kiwnięciu głową na zgodę i po chwili grzebania wygrzebała jakąś mało dotąd zrobioną butelczynę. Chłopaki ucieszyli się i po chwili opijali już zawarcie umowy nowym specyfikiem bo ten w piersiówce szamanki był już właściwie zrobiony.



Podłoga bujała się niebezpiecznie pod stopami San Marino, gdy wytoczyła się po dłuższym posiedzeniu z czarnego vana na zimny, garażowy i zarobaczony świat. Co pieprzony złamas miał w tej pieprzonej butelce pozostało tajemnicą, ale kopało nie gorzej od muła, więc po połowie butelki nożowniczka miała już w czubie, ale nie czuła się z tym jakoś przesadnie tragicznie. Dawno się nie upiła na akcji, ale skoro mieli zawierać umowę, a ceną była flaszka… tak jakoś wyszło.
- Kurrrrwaaaa no - westchnęła boleśnie nad swoja głupotą, lecz nim zdążyła nawsadzać sobie więcej i dosadniej, jej wzrok padł na płonący koksownik i skulonego przy nim Daltona, otoczonego parą psów zastępczych. Ten widok trochę ją otrzeźwił.
Sprawdziła co u jednych, został jeszcze ten drugi walczący. Oberwał przed awanturą i w jej trakcie. Mówcy mieli się ponoć opiekować żywymi, a jego akurat dziewczyna z Kalifornii lubiła, chociaż pilnował prawa i porządku. Jak na glinę okazał się porządny…
Rozbalansowane nogi zyskały nowy cel, niosąc kobietę tropem węża do celu. Zataczała się, przystawała co parę kroków żeby odzyskać równowagę, ale w końcu dotarła do Chebańczyków i z wyraźną ulgą klapnęła przy szeryfie.
- Mówca obawiał się, że będzie musiał cię przeprowadzić - powiedziała skupiając wzrok na jego twarzy - Dobrze że się tak nie stało, nie chciał tego. Lubi cię. Potrzeba ci czegoś? Mów śmiało, Mówca załatwi co trzeba. Nieźle ich załatwiłeś, jak zacznie Mówcy odbijać to mu o tym przypomnij znaim połamiesz. Gdzie się tego można nauczyć?

- W Akademii Policyjnej. - odpowiedział szamance siedzący na skrzynce szeryf i patrząc jak siada na podobnej skrzynce obok. - Dobrze też cię widzieć w jednym kawałku. - dodał po chwili znów wpatrując się w ogień płonący w metalowej beczce. - Przydałoby się wyspać w swoim łóżku. Ale chyba obecnie nie będzie to możliwe. Ale nie ma co tu siedzieć bez sensu, trzeba sie stąd przenieść. - powiedział rozbitymi wargami szeryf. Z bliska jego obicia i siniaki były jeszcze bardziej widoczne przez co wyglądał jeszcze słabiej i gorzej. A jednak mimo to gdzieś tam z trzewi jego głosu płynął spokój i siła.

- Był taki film… Akademia Policyjna… - kobieta zawahała się, słysząc podszepty tuż przy uchu. Potrząsnęła głową i przekręciła kark prostopadle, gapiąc się z nagłą uwagą na podstarzałego stróża prawa.
- Jesteś po służbie - bardziej stwierdziła niż spytała, a obandażowana ręka wyjęła spod płaszcza obły, szklany kształt - Napij się ze mną. Dwoje żywych, mieliśmy się napić. Wódka dobra… rany po niej mniej dokuczają.

- Nie powiedziałbym, że jestem po służbie. - powiedział starszy mężczyzna przenosząc wzrok na wyciągnięta butelkę. Przyglądał się chwile butelce i trzymającej ją dłoni w taśmach i bandażach. Potem spojrzał na twarz szamanki. - Myślałem, że przyjdziesz z tym po tym wszystkim. - ręka szeryfa ogólnie zatoczyła łuk po całym spokojnym na razie chaosie i miszmasz jaki ich otaczał w tym dawnym garażu na łodzie. - Ale w sumie… -powiedział sięgając po wyciągniętą butelkę odkręcając ją. - Kto wie czy będzie jakieś później prawda? - spytał raczej retorycznie i pociągnął łyk z butelki. Skrzywił się, chuchnął i pokręcił głową ale w końcu uśmiechnął się. - Mocne. A film tak był kiedyś. Taka komedia. Cała seria. Bardzo ją lubiłem. - dodał jakby przypominał sobie o czym na początku mówiła do niego czarnowłosa kobieta siedząca na skrzynce obok.

Szamanka przytaknęła, rozglądając się dyskretnie po okolicy. Nikt nie zwracał na nich większej uwagi. Ludzie w skórach zajmowali sie swoimi sprawami, oni siedzieli na uboczu. Ogień buchający z kosza przyjemnie rozleniwiał, był jasny i ciepły.
- Prawda - westchnęła, przejmując butelkę, a drugą ręką wykonała drobny ruch, uwalniając nóż. Podrzuciła go do góry żeby złapać za ostrze.
- Duchy mówią, że kiedyś przychodziło w odwiedziny do chorych i rannych z kwiatami, bombonierkami i pomarańczami. Nie wiem skąd tu po nocy wytrzasnąć kwiaty, albo czekoladki, o pomarańczach nie wspominając… ale mam to. - powiedziała poważnie i rękojeść skierowała do Daltona. - Potem też się napijemy, jeśli będzie to nam pisane. Może nawet skołujemy tą Akademię. Przydałoby się nam, trochę śmiechu. Takiego bez szydery i zaciskania zębów. - uśmiechnęła się i pociągnęła z gwinta.

- To dla mnie? - starszy mężczyzna wydawał się być szczerze zaskoczony gdy w dłoni szamanki pojawiło się ostrze i to jako podarek, a nie by go zaatakować. - Och... dziękuję ci. - powiedział w końcu przyjmując prezent i oglądając broń - To bardzo piękny nóż. - dodał podziwiając wzoru na rękojeści i ostrzu noża. Wykonał kilka machnięć i pchnięć na próbę i choć jako pobity, obity starszy mężczyzna nie wyglądał pewnie tak bojowo i zwinnie jak choćby Nix czy Bliźniaki gdy byli w pełni formy to i tak stanowił ładny komplet z tym nożem.
- Dziękuję ci bardzo. - skinął głową i popatrzył znów na siedzącą obok kobietę uśmiechając się do niej sympatycznie przez popękane wargi. Zastanowił się chwilę i sięgnął po coś do kieszeni zakrwawionej i pobrudzonej koszuli. Wyjął coś co wydawało się na pierwszy rzut oka nabojem lub łuską.
- Weź. Nie za bardzo mam co innego ci dać. A chciałbym byś miała jakąś pamiątkę i wspomnienie z tego miejsca. - powiedział Dalton podając jej błyszczący przedmiot. Gdy miała okazję mu się przyjrzeć okazało się, że to gwizdek zrobiony z jakiejś łuski po naboju.

- Mówca dziękuję... fajne. Pomysłowe - pokiwała głową i pieczołowicie zapakowała najnowszy prezent do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Napiła się jeszcze, potem oddala flaszkę i pożegnała szeryfa dopiero, kiedy butla pokazała dno.




Kto w ogóle wymyślił, żeby te garaże budować takie duże i rozległe? Ciągnęły się kilometrami, utrudniając ludziom poruszanie i uprzykrzając życie. W tej chwili szamanka najchętniej walnęłaby się gdzieś w kącie i zasnęła… nawet tam gdzie stała w tej chwili. Świat wirował jej przed oczami, gdy sunęła przy ścianie przytrzymując się jej ręką. Co za debil wymyślił takie długie ściany, nie szanował przestrzeni? Ciężko tak łazić z jednego krańca globu na drugi, te całe czterdzieści metrów. Mijała jakiś ludzi, coś do niej mówili, ale ich zlewała. Mijała utkane z dymu sylwetki, poruszające się na granicy rejestracji wzroku, słyszała w głowie szepty i syki - na nie również lała. Alkohol podjechał jej do gardła, czknęła zdrowo i przez chwilę zamarła, bojąc się, że zaraz opróżni żołądek na podłogę, buty i spodnie, a przy okazji przód pancerza i jakiegoś okolicznego złamasa. Niebezpieczeństwo minęło po minucie nerwowego oczekiwania, podczas której nic się nie stało, więc podjęła wędrówkę, tocząc się mniej więcej do zaparkowanej terenówki. Na widok wyprostowanej, znajomej sylwetki Pazura uśmiechnęła się szczerze i szeroko, od serca, jakby właśnie znalazła brakujący do szczęścia element, bez którego nie dało się żyć na tej parszywej ziemi.
- Peetee! - czknęła radośnie, potykając się krok przed nim o złośliwy, prosty chodnik. Rozłożyła szeroko ramiona, ostatnie centymetry pokonując lotem, zamiast chodem.

- Emi? - Pazur też skrzyżował wzrok i zaczął się uśmiechać ale gdy tak odległość malała w spojrzeniu zaczęło co raz wyraźniej widać jego przymrożone powieki. Gdy na ostatnich metrach chód Emily okazał się wybitnie mało standardowy Pazur ruszył jej na spotkanie przechwytując ją w locie. Złapał ją w i przytrzymał tak, że na chwilę spotkali się w zawieszeni w połowie drogi i w pionie i w poziomie.
- No cześć Emi. - powiedział uśmiechając się do trzymanej w objęciach kobiety. Po czym złożył pocałunek na jej wargach i wyprostował się. Złapał ją, podrzucił lekko i zawrócił do terenówki przenosząc ją te ostatnie parę kroków na rękach. Posadził ją zaraz na siedzeniu pasażera terenówki a sam stanął na zewnątrz przed nimi. Boomer na kufrze pojazdu pomachała na ponowne przywitanie do czarnowłosej kobiety. Obok niej siedziała jeszcze rudowłosa lekarka.
- Słyszałaś najnowsze ploty? - Nix zwrócil ponownie na siebie uwagę mówiąc zaciekawiającym tonem. - Nie wiem jak wyjdzie. Ale szef i szeryf wstępnie nie powiedzieli nie. Jest nadzieja, że się zgodzą. Wtedy jest szansa, że zostaniemy tu dłużej niż parę dni. - Pazur wyraźnie starał się hamować własną i cudzą nadzieję ale też i w jego głosie nadal była ona wyczuwalna Boomer coś z tyłu wyburczała pogodnie, że jej zdaniem się uda i takie ma przeczucie. Nix chyba nie chciał polegać na zwykłych, kobiecych przeczuciach w takich sprawach ale też zdawał się podzielać nadzieję i dobry humor. Odgarniał czarne kosmyki z twarzy Emily i patrzył na nią z nadzieją i optymizmem.

- Mosze… sooostaniesz? Sostanieecie oboje? - przez zamroczenie przedarła się najważniejsza informacja, poszerzając i tak szeroki uśmiech. Objęła go z całej siły, zarzucając ramiona na szyję i prawie trafiła ustami w usta, tylko tak pięć centymetrów niżej. Nie przeszkadzało to jednak szamance w niczym - Doopsze, barso dopsze. Sostań, zaawsze już… sostań. - pokiwała powoli głową, co wzmocniło tylko i tak spore wirowanie przed oczami. Zamknęła je więc, przyciskając twarz do jego szyi i ramienia.

- Zostanę. Tak długo jak się da to zostanę - zgodził się łagodnie Nix przytulając szamankę mocno do siebie. Poczuła jego ramiona splecione na jej plecach i przyciskające ją do niego. Ona siedziała na siedzeniu pasażera z nogami opuszczonymi na zewnątrz, on stał na zewnątrz i trzymał tuląc ją do siebie. Trwali tak nieruchomo sycąc się nawzajem swoją obecnością i bliskością.

- Dasię, sobaszysz - kiwała energicznie głową, nie otwierając oczu. Było dobrze, mniej bujało jak siedziała. Słyszała gdzieś z boku, jak Plama nawija coś o kłaczkach, żeby nagle się zawinąć i zniknąć nożowniczce ze słuchowego radaru.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 26-02-2017 o 03:25.
Czarna jest offline  
Stary 27-02-2017, 21:17   #522
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 67

Cheb; rejon północny; port zachodni; Dzień 8 - noc 3 h do świtu; ciemność; b.zimno.




Nico DuClare



- A brałaś udział w tych walkach co toczą się tu teraz? Świadkowie mówią coś o jakichś łódkach czy kutrach. Możesz coś powiedzieć na ten temat? - dziennikarz zmienił nieco temat na aktualną sytuację jaka miała miejsce w Cheb w tą pochmurną i mroźną, wiosenną noc.


Po ciemku i za oknami przejeżdżającej terenówki świat wyglądał inaczej niż pieszo i w dzień. Mimo to nawet w jadącym pojeździe plaga insektów panoszyła się niepodzielnie. Kanadyjka jednak nie przegapiła przejazdu przez most na rzece symbolicznie wyznaczający punkt centralny chebańskiej osady. Niedługo po przejechaniu mostu pojazdy skręciły w prawo kierując się z powrotem ku portowi ale po przeciwnej stronie rzeki niż Nico z towarzyszami przebywała dotąd.


Jadąca terenówka jechała oświetlając drogę reflektorami a droga była dość prosta więc te sięgały dość daleko. W końcu pojazd zwolnił gdy tam z przodu zamajaczyła jakaś bryła na środku drogi. Kierowca zatrzymał się czekając na decyzję oficera co robić dalej. Ten kazał mu powoli nieco podjechać bliżej i po paru chwilach okazało się, że stało tam coś po co tu przyjechali. Kanciasty kształt transportera. Wokół i na poboczu w świetle reflektorów dało się zauważyć ludzkie sylwetki. Kitrały się na transporterze za stanowiskami broni ciężkiej, na poboczy, przy pobliskim budynku. Dało się zauważyć dominującą czerń kurtek i panterkowe, workowate szturmówki.


- A jednak Runnerzy. - mruknął kapitan Yorda z uwagą obserwując ruch ludzi po przeciwnej strony ulicy. Dzieliło ich obecnie może z kilkadziesiąt metrów. Na rozkaz kapitana przekazany przez radio hummer zjechał nieco na pobocze dając się minąć jadącej dotąd za nim ciężarówce. Ta stanęła w poprzek drogi improwizując barykadę a hummer za stanowisko broni maszynowej. Żołnierze podobnie jak gangerzy wysypali się z pojazdów i zajmując pozycję w przydrożnym rowie, za drzewami rosnącymi przy niej. Przez chwilę dwie wrogie grupy oddzielała cisza i szafujące się nawzajem światła reflektorów bowiem transporter też ożył światłami oświetlając i częściowo oślepiając przeciwników.


Od strony Runnerów rozległy się jakieś krzyki. Jakiś męski stanowczy głos krzyczał by nie strzelać bo chce porozmawiać. Od strony Runnerów nie padł na razie żaden strzał od Nowojorczyków też nie. Kapitan rozkazał nie strzelać bez rozkazu a jego rozkaz podoficerowie przekazali swoim ludziom. Potem odkrzyknął tamtym z drugiej strony ulicy, że piersi strzelać nie zaczną. Po chwili zwłoki od strony Runnerów pojawiły się dwie sylwetki. Jedna olbrzymia, w kurtce wojskowej i łysa druga o wiele mniejsza, poruszająca się dość niezgrabnie i kapeluszu gdzie z kurtki odbijał się blask złota w klapie. Obydwie sylwetki spokojnie z nieco uniesionymi pustymi rękami w górze doszły nie niepokojone mniej więcej do połowy drogi między dwiema liniami przeciwników. Stali jakieś dwa tuziny metrów na otwartej przestrzeni wystawieni na atak którejkolwiek ze strony. Scenę przeszył blask flesza gdy schowany za otwartymi drzwiami Ljubjanovic najwyraźniej zrobił zdjęcie.


- Chcieliśmy porozmawiać! - krzyknął szeryf Dalton z dużo bliższej odległości był i lepiej słyszalny i lepiej rozpoznawalny. Kapitan zastanowił się chwilę po czym kiwnął głową.


- Poruczniku Carlson jeśli stracę możliwość dowodzenia przejmuje pan dowodzenie. - krzyknął w stronę jakiegoś żołnierza w hełmie i z jedną z nielicznych w tej grupie M 16-tek. Większość żołnierzy miała karabinki M 1 niektórzy Garandy ale kilka sztuk broni maszynowej znacznie podnosiło siłę ognia jako całości. - No to porozmawiajmy. - powiedział raczej do siebie kapitan, odkleił się od drzewa za jakim się dotąd chował i ruszył na spotkanie dwóch sylwetek.



San Marino



Alice przytuliła się do tulących się do siebie Nixa i Emily dla dodania otuchy. Chwilę potem dołączyła do nich też i Boomer nie chcąc chyba siedzieć sama w drugim końcu wozu. Objęła jednym ramieniem Alice zahaczając nim trochę i Nixa a druga spoczęła na plecach i ramieniu Emily i tak we czwórkę trwali chwilę wzmacniając siebie i swoją wiarę i siły w siebie nawzajem.


- No zobaczymy dziewczyny, no tak, pewnie jakoś to będzie. - świeżo upieczony oficer Pazurów w końcu uległ nastrojowi chwili i poszedł na kompromis między tym urokiem a realnym szacunkiem szans.


W końcu jednak jedna i druga kobieta odeszła i czarnowłosa Runnerka pozostała siedząc na siedzeniu terenówki wtulona w stojącego na zewnątrz Pazura. Ona wtulała twarz w jego mundur na piersi on głaskał ją kciukiem po policzku zanurzając dłoń w jej włosach. Było im ze sobą dobrze ale w końcu nadeszło to czego się obydwoje obawiali. Mechanizmy świata znów przypomniały sobie o dwóch ludzkich okruchach wtulonych w siebie w pożeranej przez robactwo terenówce w na wpół zrujnowanym garażu. - Nix, jadą tutaj. Chyba Nowojorczycy. Dwie ciężarówki i hummer z karabinem maszynowym. - radio bez ceregieli zaskrzeczało trzaskami eteru i głosem Boomer.


- Musimy iść Emi. Chodź ze mną. Zobaczymy jak to z góry wygląda. - powiedział mężczyzna do wciąż wtulonej w niego kobiety. Przytrzymał jej głowę tak by spojrzała na niego przytomniej i pocałował ją. Uśmiechnął się do niej ciepło i promiennie ale w końcu ją puścił. Wsiadł na chwilę na kufer Land Rovera by wziąć swój karabin i wyciągnął rękę by Emily mogła go chwycić. Dostali się na dach i jak tylko wybiegli na jego powierzchnię widzieli zbliżające się od strony osady reflektory jadących pojazdów. Trzy pary jedne za drugimi. Akurat gdy dobiegli na skraj dachu by zalec niedaleko Boomer tamci zatrzymali się. Pazur leżała na zarobaczonym dachu, bardziej od strony rzeki, Nix i Boomer po przeciwległym krańcu dachu, blisko ulicy na dole. Obydwa Pazury zaległy z wycelowaną bronią w stronę nadjeżdżających pojazdów ale najwyraźniej na razie tylko obserwowali.


Z góry widzieli jak Runnerzy też się ruszyli. Zaczęli obsadzać transporter i drogę szykując się na należyte przyjęcie przeciwnika. Nix po chwili wahania krzyknął w dół, że przybywający to Nowojorczycy. Tamtych w ciemności nie było widać zbyt dobrze ale jednak ustawili ciężarówkę w poprzek tworząc z niej naturalną barykadę a za nią i na poboczach pozycję zaczęli zajmować żołnierze.


- Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? - z dołu nagle dobiegł ich głos byłego szefa Nixa i Boomer. Głos musiał dobiegać przez jakąś starą szczelinę w dachu albo nową wyżartą przez robactwo. Nawet teraz dało się słyszeć skrobot milionów odnóży i szczękoczułek na dachu, ze ścian, karabinów i szelestu małych nóżek po ubraniach.


- Jak zaczną się tu strzelać to kto zostanie strzelać się z tymi kutrami? Taki niedołężny emerytowany glina jak ja? - głos Daltona był dość smutny ale raczej zdeterminowany.


- Może krzyknijmy do nich? Wejść tak między lufy bez zabezpieczenia to raczej niezbyt strategicznie słuszne rozwiązanie. -
po głosie Rewersa dało się słychać, że chyba palił właśnie papierosa. Zresztą Dalton chyba też.


- A tak. Niegłupie. Ale wiesz, że twoja córka w zimie nie miała opanowanego tego numeru? - Chebańczyk zapytał raczej swobodnie zaciekawionym tonem.


- Widziałem tą gazetę. Ona potrafi być strasznie uparta. I jak się uprze to niestety nie zważa na nic. Ani gdzie idzie ani kogo wkurza po drodze. - odpowiedział łysy dowódca Pazurów i prawie widać było w głosie jak kiwa w zamyśleniu głową.


- O tak, to ostatnie na pewno. - szeryf przyznał rację prawie że pogodnym tonem. Milczeli chwilę obydwaj po czym dodał zamyślonym tonem. - Tak jak mój chłopak. Tylko długo udawało mi się tego nie dostrzegać. Ale jest taki irytujący! Popełnia takie głupie błędy, taka gorąca głowa z niego. Tyle go nauczyłem i tyle jeszcze chciałbym go nauczyć. Ale teraz… - szeryf westchnął mało wesołym tonem i zamilkł. Nix popatrzył z bliska na Emi z zakłopotaniem gdy niechcący podsłuchiwali raczej mało publiczną rozmowę.


- Tak jak ja swoją. Tyle jej tłumaczyłem i próbowałem wyszkolić. Nie tak jak moich kursantów bo ona została stworzona do czegoś innego. Czegoś szlachetniejszego. Jest wyjątkowa. Mam tylko ją. I co? Właśnie oświadczyła się lokalnemu mafiozowi. A on jej złamie serce. Prędzej czy później, w ten czy inny sposób. Będzie cierpiała. A ja wraz z nią. Będzie próbowała to ukryć przede mną ale no przecież ją znam. Będziemy cierpieć oboje. Wiem o tym, wiedziałem gdy zacząłem się domyślać co ją z tymi Runnerami łączy ale nic nie mogę zrobić. Nie wiem co bym mógł. Nie mogę jej zabronić kochać i żyć własnym życiem. - Pazur zwierzył się drugiemu ojcu ze swoich strapień jakie miał ze swoim dzieckiem. Znów chwilę z dołu dochodziła cisza. Po obydwu stronach robiło się coraz ciszej i ruch zamierał gdy większość po obu stronach zajęła już swoje miejsca.


- Jest wkurzająca. Ale silna. Silniejsza niż się pozornie wydaje. Może zmienić świat. Jakiś jego kawałek chociaż. Pewnie to dobre dziecko. Ale ja ją poznałem właśnie głównie od tej wkurzającej, upartej strony. Tej silniejszej. Ale mój chłopak też dobry dzieciak. Dba i o Claire i o April. Jest dobrym gliną. Ludzie go szanują i zwyczajnie lubią. To dobry chłopak. - Dalton odpowiedział swoje. - Ale ten Guido to nie jest taki zwykły mafiozo. Ze zwykłym mafiozem nie byłoby tylu problemów. I może jej nie złamie serca. Spróbuj myśleć pozytywnie. - dodał jakby na pocieszenie.


- Chciałbym. Ale jestem realistą. Jak da się zabić to też jej podetnie skrzydła. A tacy jak on… Wątpię by dożył naszego wieku. Nawet z tą całą jego cwanością. Więc złamie jej serce tak czy inaczej. A ona jest taka młoda. Całe życie przed nią. - w głosie największego z Pazurów dała się słyszeć udręka gdy bił się z myślami o najdroższej sobie osobie.


- Serce nigdy nie słucha rozumu. Mnie z Claire kiedyś też wszystko było na nie. A jednak. Choć nie ułożyło nam się tak jakbyśmy kiedyś chcieli. Może i im się ułoży. Ale z tym syfem jaki tu teraz mamy to nie wiem. Kiedyś dało się żyć znośnie z tymi Runnerami. Przyjeżdżali na jedną noc po haracz, zabawili się i odjeżdżali. Dało się przeżyć. Póki w zimie jakąś bandę głupków co ich łapy na cynglach świerzbiły nie skasowały brata Guido. I coś nas chyba nie lubi od tamtej pory. A teraz jeszcze ci co krzyczą o tej demokracji i odbudowie tu przyjechali. Mhm. Demokracja. Pod pałą, butem i cenzurą. Nie takiej demokracji kiedyś przysięgałem chronić i służyć. Ale teraz tu są tak samo jak Runnerzy. No i trzeba coś z tym zrobić. No właśnie chyba kolej by to stary zamiast młodych pochodził między lufami. Młodzi niech sobie próbują ułożyć życie po swojemu bo i tak nigdy nie słuchają starych. - szeryf mówił zamyślonym głosem ale na końcu jakby się zorientował, że po obu stronach panuje już bezruch i zamarły z wycelowaną w siebie bronią. Sytuacja była napięta i nerwowa jeden zbyt gorący palcec na cynglu mógł wywołać generalną strzelaninę.


- Właściwie to masz rację. Czekaj idę z tobą. Zobaczymy czy moja reputacja jeszcze cokolwiek znaczy. - głosy zaczęły oddalać się a po chwili obydwaj rozmówcy weszli w obręb wzroku Emily i Nixa. Ten zerknął znowu na nią to na nich nie wiedząc co powiedzieć. W końcu pstryknął radiem.


- Szefie, jesteśmy na dachu. Osłaniamy cię. - najemnik powiedział cicho w krótkofalę choć gdyby podniósł głos to pewnie szef i szeryf mogli go spokojnie usłyszeć. - Ale się popieprzyło. - mruknął cicho po pstryknięciu kurkiem radia. Szef podziękował krótko ale już obydwaj z Daltonem wyszli powoli pomiędzy obie grupy. Ich negocjacje jakoś przyniosły efekt na tyle, że od strony żołnierzy wyszła jakaś sylwetka w mundurze i zaczęła rozmawiać z szeryfem i najemnikiem. Po chwili od strony Runnerów wyszedł też czarnowłosy szef gangu.



Alice Savage



Alice widziała jak runnerowy obóz nagle dostaje gorączki. Nie była pewna co ją wywołało ale nagle wszyscy zaczęli biegać, krzyczeć i poganiać się nawzajem. Z krzyków i chaosu powtarzał się jeden motyw “jadą!”. I chyba mało kto zdawał sobie sprawę kto i po co jedzie ale wszyscy się tym najwyraźniej przejęli.


- Brzytewka zostań tutaj. Nie rób głupot dobra? Dotrzymasz im towarzystwa. - Guido wskazał na siedzących znowu w transporterze Billy Bob i “Anitkę”. Młody Runner wydawał się być pod wrażeniem i chwili i swojego zadania bo złapał przwiązaną kobietę w mundurze za rękaw munduru i tak trzymał jakby przywiązanie jej do elementów transportera nie było wystarczające. - Aha, Brzytewka i jeszcze jedno. - powiedział szef Runnerów gdy już właściwie odwrócił się by odejść ale nagle zawrócił jakby przypomniał sobie o czymś w ostatniej chwili. Podniósł palec wskazujący jakby chciał podkreślić jakieś zdanie ale ten jakoś wylądował pod brodą kobiety, zmienił się w delikatny chwyt całej dłoni a czarnowłosy Runner o wilczym spojrzeniu pocałował ją drugą ręką obejmując ją w pasie. Po chwili oderwał się od niej i uśmiechnął puszczając oczko.


Potem odszedł wskakując na dach transportera by mieć lepszy wgląd na nadjeżdżające reflektory pojazdów. Już wiedzieli kto. Nix z dachu przed chwilą krzyknął, że to Nowojorczycy. Wewnątrz transportera perspektywa była dość monotonna. Oprócz Alice, był tylko młody Runner przejęty sprawą chyba tak samo jak i “Anitka”. Właściwie wyglądał na najbardziej zdenerwowanego z całej trójki. Kobieta w mundurze była wyraźnie sztywna i spięta ale zdecydowanie lepiej panowała nad sobą od młodego Runnera. Unikała patrzenia na dwójkę Runnerów wewnątrz transportera. Z góry przez otwarty właz słychać było co się dzieje. Przede wszystkim zbliżające się a potem milknące silniki pojazdów. I ciszę. Nikt nie strzelał. Jeszcze. Ale atmosfera przypominała szarpiące nerwy odliczanie gdy każda sekunda mgła przynieść kanonadę.


Wtedy z zewnątrz trochę przytłumione przez odległość i blachy pojazdy doszły ich nawoływania do spokoju i nie otwierania walki. Ktoś icm chyba odpowiedział choć nie słychać było słów. Pierwsze dwa głosy były jednak bliżej i dobrze znane Alice. Tony i Dalton. Wciąż trwała niepewna cisza i nerwy każdy mógłby sprzedawać na litry wypoconego potu. W końcu twarz Guido pojawiła się na chwilę w górze w otwartym włazie. - Idę bo coś tam knują. Przygotujcie Anitkę do prezentacji. Jak krzyknę to ją przytargacie do nas. Jak zaczną strzelać to ją rozwalcie. - Guido mówił do Alice i Billy Bob ale też do Krogulca, zwłaszcza końcówkę. Obydwaj Runnerzy kiwnęli głowami i czarnowłosa głowa znikła w ciemności wcześniej puszczając wesołe mrugnięcie do Brzytewki. Słychać było jeszcze krok czy dwa po pancerzu transportera gdy Guido przeszedł na krawędź pojazdu a znów nastałą ta nerwowa cisza.


Cisza przedłużała się. Dalej nie było wiadomo co się dzieje tak naprawdę ale jednak nikt jeszcze nie strzelał. Ale w końcu Krogulec dał znać, że Anitkę trzeba przygotować. Alice i Billy Bob wytargali ją przez tylny włas na zewnątrz a tam już czekał szef specgrupy Guido z pistoletem w dłoni. Bez ceregieli odwrócił kobietę tyłem do siebie i przystawił jej lufę pistoletu do szyi. Billy Bob trzymał ją z drugiej strony i tak ruszyli we czwórkę w stronę świateł z naprzeciwka.


Alice czuła wyraźnie jak wychodzą na ziemię niczyją ledwo opuścili linię ostatnich Runnerów z wycelowaną w Nowojorczyków bronią. Teraz myśl, że ma się za plecami ich lufy a przed sobą lufy NYA nie chciała się schować w kąt. Na środku jednak stała już kilkuosobowa grupka. Znała w ten czy inny sposób ich wszystkich. Naprzeciw siebie, każdy plecami do strony jaką reprezentował stali dwaj dowódcy obydwu grup. Bliżej do nich stał Guido a na przeciw niego kapitan Yorda. Stali gdzieś o dwa kroki od siebie nie za blisko ale by dało się swobodnie rozmawiać. Po każdym z ich boków mniej więcej pośrodku między nimi stał wyraźnie pobity szeryf Dalton i naprzeciw niego olbrzymi dowódca Pazurów. O dziwo rozpoznała choć z trudem sylwetkę jaka kręciła się jak wolny elektron na krańcach tej sceny. Przyklękała, pochylała się i od czasu do czasu błyskała fleszem. Zdravko Ljubjanović. Choć z prawie wygoloną głową. Pstryknął fleszem właśnie gdy podchodziła od strony Runnerów trójka ze skrępowaną żołnierką z przystawioną do szyi lufą Krogulca.


- A właśnie jak mówiłem jest i nasz gość. Przypuszczam, że się znacie. - wyszczerzył się wesoło Guido wskazując dłonią na podchodzącą grupkę.


- Kapral Anita Swager melduje się na rozkaz panie kapitanie! - dziewczyna w mundurze wyprężyła się na baczność, zupełnie jak Nix i Boomer przed Tonym choć efekt psuły skrępowane nadgarstki.


- Ah Anitka tak strasznie to przeżywa. Jest taka sztywna. - Guido wyszczerzył się jakby właśnie robił kolejny dowcip i położył poufale dłoń na ramieniu żołnierza. Krogulec odsunął sie za jej plecy by zrobić miejsce szefowi ale tylko przesunął lufę pistoletu z szyi na kark dziewczyny gdy stanął za nią.


- Jak cię traktują kapralu? Jak się czujesz? - kapitan zignorował na razie numer Guido i przyglądał się uważnie wyprostowanej sylwetce czarnowłosego szeregowca.


- W porządku panie kapitanie! - dziewczyna wyszczekała opowiedź też w wojskowym, podobnym stylu jak młode Pazury meldowały się Tonemu.


- No widzisz brachu? Chyba nie jest taka sztywna jak myślałeś nie? Ja jestem miłośnikiem pokoju i szczerości. Na razie Anitka zostaje u nas w gościnie skoro jej wam dotąd nie brakowało to chyba nie będziecie brakować wam nadal. Może się w końcu przywyczai i przestanie być taka sztywna. Uwielbiam pomagać zrelaksować się takim spiętym dziewczynom. - szef gangu znów się szczerzył i wyglądał mało poważnie jako chyba jedyny w tej grupce. Wyglądał jakby miał świetny humor i wszystko traktował z przymrużeniem oka. Pozostali jednak byli spięci i jawnie nieufni wobec tej drugiej strony.


- Rozumiem. - odpowiedział po chwili milczenia kapitan Yorda wciąż wpatrzony głównie w wyprężoną na baczność dziewczynę w mundurze. - Ale kapral jest w tej chwili jeńcem. Nie zapomnimy o niej i upomnimy się o nią. Ale mimo wszystko dla jednego jeńca nie możemy odwołać całej operacji i ustąpić żądaniom terrorystów. - odpowiedział poważnie nowojorski oficer przenosząc w końcu wzrok z młodej kobiety w mundurze na czarnowłosego mężczyznę w skórzanej kurtce poufale ją obejmującego. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, na chwilę zamknęła oczy i starała się głośniej oddychać gdy usłyszała słowa oficera które odebrała chyba jak wyrok.


- Oj widzisz Anitko? Nie lubią cię tu. Ja cię lubię. Na kolację cię zaprosiłem, dobrze cię traktują a oni widzisz? Nie chcą cię. I kto jest tu twoim wrogiem co? - szef bandy przybrał szyderczo troskliwy ton słysząc słowa oficera i reakcję kaprala.


- Ty! - syknęła desperacko skrępowana kobieta przekręcając nieco głowę by spojrzeć Guido w twarz. - Panie kapitanie proszę nie zwracać na mnie uwagi! Spróbuję się wydostać jak to tylko będzie możliwe! - płonąca rumieńcami twarz kapral odwróciła się ponownie w stronę oficera i wykrzyczała swoje.


- Oj Anitko a ty znowu swoje. - Guido puścił dziewczynę w mundurze kręcąc smutno głową i znów wrócił by stanąć przed nowojorskim kapitanem. - Dobra ale co do pokoju i szczerości czego chłopie nie ogarniasz w mojej wspaniałomyślności? Wypieprzać z Wyspy. Pozwolę wam sie wycofać w spokoju. Ale Wyspa jest nasza. I żyjcie sobie dalej uprawiajcie ten plażing po tej stronie. - Guido wycelował palcem w oficera kładąc drugą rękę na swoim biodrze.


- Obawiam się, że to nie jest możliwe. Nie przybyliśmy tu opalać się na plaży. Mamy swoje rozkazy. Chcemy ten Bunkier. Możecie więc wycofać się w spokoju z Bunkra i Wyspy bo ten teren należy do strategicznie ważnych obiektów dla Nowego Jorku. Możecie się nawet wycofać tutaj albo wrócić w spokoju do Detroit. Naszym celem nie jest walka z wami czy zniszczenie was tylko zajęcie obiektu. Jeśli go opuścić nie musimy ze sobą walczyć. - nowojorski oficer brzmiał rozsądnie ale uderzył w podobną argumentację jak i przed chwilą dowódca drugiego zgrupowania.


- Tak kurwa. Po to tu przybyłem by skopać parę nowojorskich tyłków i zmyć się grzecznie do domu. Mhm. Właśnie po to. - Guido parsknął z irytacją gdy usłyszał ripostę kapitana. - Przypominam ci żołnierzyku, że jak na razie to my mamy Bunkier i możecie nam skoczyć. Ledwo ciągnięcie na tej Wyspie i boicie się nosa wyściubić poza wasze placówki. A i w nich bezpieczni nie jesteście. A. I mieliście ładną armatę na swoim podwórku. Droga taka armata? - szef Runnerów nie omieszkał podkreślić kto tu rządzi na podwórku.


- No tania nie jest. - przyznał dowódca Nowojorczyków wcale nie zbity z pantałyku. - Ale podobno jesteś łebskim facetem. Wiesz chyba co oznacza, że obiekt ma strategiczne znaczenie? - podniósł brew patrząc chwilę na szefa bandy w skórzanych kurtkach. - Jeśli trzeba będzie ściągniemy kolejne armaty. Kolejnych żołnierzy. Będziemy walczyć aż zdobędziemy ten obiekt. Nie ustąpimy. A wy? Kogo możecie jeszcze ściągnąć? Jesteście słabsi. A wojny wygrywają silniejsi. My jesteśmy silniejsi. Przeanalizowałem twoją taktykę. To taktyka słabszej strony. Nie macie z nami szans, nie macie skąd uzupełnić zapasów, jesteście odcięci na tej Wyspie. Na razie działał efekt zaskoczenia który wam sprzyjał. I mimo to nie udało wam się zlikwidować naszych posterunków. Bo jesteście na to za słabi i ponieśliście takie straty, że już ich nie odrobiliście. Bo nie macie skąd ani jak. A my tak. - Nowojorczyk zrelacjonował pobieżnie przebieg dotychczasowych, obecnych i przyszłych walk. Guido przestał się szczerzyć i patrzył w milczeniu złowrogim włosem na mówiącego kapitana.


- Jesteście silniejsi tak? A słyszałeś o wojnie w Wietnamie? - Runner spytał uprzejmie Nowojorczyka. - Nie wciskaj mi kitu. Chcesz sprawdzać komu się prędzej znudzi walczyć na tym zadupiu? Nam czy waszemu prezydentowi? I ta cała wasza siła nie jest nie do ruszenia. Jak będziecie się upierać to ją rozwalimy w ten czy inny sposób. - teraz kapitan wyglądał poważnie jakby rozmówca nie zareagował tak jak raczej powinien.


- Panowie najwyraźniej temat rozmowy to coś na dłuższą posiadówę a chyba niezbyt mamy czas na to. Może więc jeśli nie ma co liczyć na prędki pokój może chociaż porozmawiamy i warunkach chociaż chwilowego rozejmu. Mamy chyba obecnie wszyscy ten sam cel. Ten który strzela i zagraża nam wszystkim łącznie z ludnością cywilną. - wtrącił się w rozmowę dowódca Pazurów widząc, że we wzajemnych żądaniach nastąpił impas który nie rokował szybkiego przełomu. Obydwaj dowódcy popatrzyli to na niego to na siebie nawzajem.


- Właśnie. Wojna jak wojna różnie bywa ale zanim się skończy to różne rzeczy mogą się zdarzyć. Rozejm byłby chyba nam wszystkim na rękę. Kutry poruszają się po rzece więc chyba najprościej by jedna strona poruszała się po jednej a druga po drugiej stronie rzeki. Rzeki nie da się przeoczyć więc jest jasno zarysowaną granicą dla każdego. - szeryf poparł propozycję Pazura i dodał swoją propozycję. Teraz obydwaj dowódcy spojżeli na niego a potem znów na siebie.


- Założyliśmy punkt opatrunkowy po tej stronie rzeki. Skoro tak to chcemy móc go wycofać na naszą stronę. I niech oni zaprzestaną akcji przeciw nam na 24 h. Powiedzmy do jutra rana. I tu i na Wyspie. Jeśli nas zaatakują to będzie oznaczało koniec rozejmu. - kapitan Yorda odezwał się pierwszy przedstawiając swoje warunki rozejmu na jakie mógłby pójść.


- Wstrzymanie walk na 24? A niech będzie. Ale tych swoich łapiduchów zabierajcie do świtu. Tego świtu co zaraz będzie. W dzień uznam każdego NYA po tej stronie rzeki za zbłąkaną duszę i zaopiekuję się nim. Jak będzie rozsądny jak Anitka no to ja też będę ale jak mi będzie który fikał to no chyba nie będe tak łagodny jak dla niej. - Guido po zastanowieniu kiwnął głową ale zmrużył oczy gdy podejrzliwość względem intencji przeciwnika kazała mu być ostrożnym.


- No to chyba byśmy mieli jakąś płaszczyznę porozumienia. Czy jeszcze coś ktoś ma do powiedzenia póki jest okazja. - Tony odezwał się kiwając głową z ostrożnym zadowoleniem widząc, że obydwaj dowódcy przeciwnych sobie stron doszły do chociaż względnego porozumienia.




Detroit; dzielnica Ligi; rezydencja Blue Lady; Dzień 7 - przedświt; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



Maira roześmiała się radośnie i równie radośnie przyjęła usta Blue w swoje własne. - Oj Tygrysico bardzo chętnie wymienie się z tobą majtkami albo czymkolwiek zechcesz. Blue Angel objęła ramionami szyję panny Faust i patrzyła w jej twarz i oczy z żarem uczucia, pożądania i zaangażowania mrucząc do niej tuż przy jej twarzy. Wciąż trzymała partnerkę w wysokim uścisku nie zwalniając oplotu ramion ale jej dłoń zaczęła od tyłu pieścić i drażnić kark dziewczyny z Vegas.


- To może być bardzo dobry pomysł. - wtrąciła się chwilę potem Seiko zbierając i ubierając się podobnie jak i Dziki. Szafirek pocałowała krótko i zalotnie Tygrysicę ale jednak odkleiła się od niej i zanurkowała gdzieś w trzewia samochodu przy okazji wystawiając prowokująco swoje nagie i zgrabne pośladki gdy Azjatka postanowiła się włączyć do dyskusji.


- Słyszałaś Tygrysico? Seiko podoba się ten pomysł. - van Alpen przygryzła lekko swoje niebieskie wargi i triumfująco zakręciła czarnym fragmentem koronkowej bielizny majtając nim kółka na swoim palcu. - Ale masz je śliczne Tygrysico. - Szafirek przestała kręcić młynka i rozprostowała materiał by się im przyjrzeć na spokojnie. Skoro szło o damską bieliznę która wedle Federatki była śliczna to pozostała dwójka też podniosła głowy by na nie rzucić okiem. Widzieli więc jak van Alpen powoli schyliła się do samego betonu i przełożyła przez jedną, potem przez drugą stopę a w końcu czarny skrawek materiału zaczął przesuwać przez jej łydki, kolana, uda aż wylądował na docelowym miejscu a niebieskowłosa kobieta przycisnęła je ma miejsce dłońmi i poprawiła by równo i dokładnie przylegały.


- Ale wiesz, że streaptease to się robi w drugą stronę? - Dziki wydawał się wręcz zafascynowany tym pokazem ale nagle sobie przypomniał coś. - A czy prawdziwa dama to streaptease też umie robić? - zapytał jakby właśnie coś skojarzył. W odpowiedzi Blue Lady pokazała mu język a Tygrysicy puściła oczko. - To następnym razem robisz streaptease! - Dziki wyglądał jakby właśnie odkrył, jaka mu okazja czmychnęła sprzed nosa więc wycelował oskarżycielsko palec w stronę drugiej gwiazdy Ligi.


- Ale mi chodziło nie tylko o majtki. Bo ta sukienka i reszta jest teraz w takim stanie jakby ktoś w niej wracał z całonocnej imprezy a na spotkanie z kimś takim jak Starszy czy może nawet sam Ted Schultz… - Azjatka doprecyzowała swoją myśl i kobieta o niebieskich włosach i samych majtkach Blue na sobie, spojrzała przytomniej na rzuconą w kąt kieckę kochanki. No nie. To był ładny i elegancki zestaw ubraniowy ale teraz nie był ani ładny ani świeży.


- No tak. - kiwnęła niebieską główką Federatka i choć wciąż trzymała Blue w objęciach i przygryzała dolną, niebieską wargę to jednak już w spojrzeniu pojawiła się kalkulacja. - Dobrze dam ci coś od siebie. Mamy mniej więcej podobne rozmiary to coś się znajdzie. - powiedziała w koń gospodyni lokalu, całując na pożegnanie Blue i wypuszczając ją wreszcie z objęć. Sama też zaczęła się zbierać i ubierać. Teraz jakby chyba dotarło do wszystkich, że zrobiło się dość późno jak na tak wczesne spotkanie i w ruchach każdego pojawił się pośpiech i nerwowość. - Może Pepe jeszcze jest. On jest mistrzem w takich przebierankowych konfiguracjach. - powiedziała z zastanowieniem kobieta z błękitnymi włosami. Kończąc swoje przebieranki i sadowiąc się za kierownicą niebieskiego “Small Bastard”.


- Wiecie co? Skoro nam tak dobrze wszystkim razem ze sobą. Nawet z Dzikim. To chodźcie cykniemy sobie zdjęcie! - Blue Angel sięgnęła do samochodu i wyjęła z ładowarki jakiś płaskie urządzenie telefonopodobne. Pomysł wspólnego zdjęcia spodobał się chyba wszystkim. Dziki od razu zamówił sobie fotkę wszystkich trzech dziewczyn chociaż w toples i nawet był skłonny poświęcić się by je zrobić. Seiko poprosiła Blue o fotkę z dwójką detroidzkich gwiazd na raz bo jak dotąd częściej się żarli i skakali do oczu niż zgodnie stali obok siebie. Szafirek zaś koniecznie chciała mieć zdjęcie ze swoją Tygrysicą i tak poszło jeszcze kilka radosnych konfiguracji.


Dalszy etap był dość krótki i szybki. Blue Angel ruszyła w klasycznie detroidzkim stylu jakby się tu urodziła i mieszkała od zawsze. Przeciążenie ugniatało pierś, siła odśrdkowa rzucała na zakrętach w bok a przy heblowaniu szarpało pasażerami do przodu. Jazda przez krótkie, proste i ostre skręty podziemnego parkingu gdzie słupy i filary obok tylko śmigały w rozmazanych strugach reflektorów by zaraz zniknąć w mroku była bardzo dynamiczna. Uspokoiło się dopiero gdy niebieski kabriolet wystrzelił z otchłani porzuconego hotelu, wszedł w wiraż na główniejszą drogę ciągnącą się wzdłuż lotniska i na prostszym odcinku błyskawicznie nabrała prędkości.


Na świecie i niebie panowała jeszcze nocna ciemność. Ale na niebie od wschodu już były zwiastuny świtu i nadchodzącego kolejnego dnia. Hotel jaki zajęła na swoją siedzibę Blue Angel okazał się nadal jako jedyny w okolicy zapraszać i kusić światłami w oknach i pojazdów na zewnątrz przez co sprawiał żywe i przykuwające oko wrażenie na tle czerni i mroków okolicznych budynków. Blue nie była pewna ale wydawało jej się, że jakiś wóz na miejscu tam gdzie stał wcześniej wóz Ryan’a nadal stoi choć było tak ciemno i śmignęli tak szybko, że nie była wcale pewna czy to jego maszyna i czy ktoś jest w środku. Niebieski kabrio zahamował na honorowym miejscu przed głównym wejściem. Dwóch ochroniarzy czy służących ruszyło ku pojazdowi szefowej ale ona nie zawracała sobie głowy wysiadaniem przez drzwi tylko wyskoczyła zwinnie nad nimi a dwójka z tylnej kanapy powtórzyła ten manewr.


- Gdzie jest Pepe? Niech Kerrigan mi go znajdzie i przyprowadzi do mnie na kwaterę. - Blue Angel zakomenderowała idąc w swojej niebieskiej mini i po drodze wydając niecierpliwe dyspozycje. Obydwaj mężczyźni kiwnęli głowami ale czasu na rozmowy nie było bowiem wewnątrz powrót obydwu ligowych gwiazd i ulubieńców powitały krzyki, oklaski, gwizdy i radosne złośliwostki. Tłum imprezowiczów znacznie zrzedniał w porównaniu do tego co zostawiali tu z pół nocy temu jadąc na Wyścig na pobliskim lotnisku. Obydwie gwiazdy od razu zaczęły gwiazdorzyć nie mogąc i pewnie nie chcąc pozwolić sobie na zignorowanie swoich fanów.


Ale gdy przeszli przez główną salę jakiś facet w gajerze doszedł do nich razem z łysym, czarnoskóry mistrzem stylu i elegancji oraz zadeklarowanym gejem. Federatka wyraźnie ucieszyła się i uśmiechnęła z ulgą widząc, że jeszcze nie opuścił on jej rezydencji.


- Oh Pepe tak się cieszę, że cię widzę! - rozanielona gospodyni ruszyła do czarnoskórego elegancika ze złotym kolczykiem w uchu staromodnie cmokając powietrze i dotykając się z nim policzkami. Ten tak przelotny dotyk z kobietą zniósł dość mężnie bo nawet się nie skrzywił. - Musisz nam pomóc Pepe. - powiedziała prosząco Federatka. - Mamy ważne spotkanie za jakąś godzinę i musimy być na nie przygotowani na tip top. Musisz nas odpowiednio przygotować Pepe. - wyjaśniła Maira czego oczekuje i o co prosi modystę.


- Ależ panno Angel mam przystąpić do tworzenia dzieła sztuki w tak urągających godności warunkach? Tak się nie traktuje artysty, tak to można pojechać do knajpy z jedzeniem na wynos! - fuknął w odpowiedzi urażonym tonem detroidzki dyktator mody składając ramiona na piersi by podkreślić urazę jaką żywi do gospodyni za takie traktowanie. Ta wydawała się zaskoczona taką odmową i chyba zabrakło jej słów. Dziki machnął ręką mrucząc by dać sobie spokój “z nim” a te “nim” było nacechowane dość pogardliwie i niechętnie. Seiko zerknęła szybko na to nagłe zamieszanie i spojrzała kontrolnie i na Blue Angel i na Blue. Ta pierwsza jednak po pierwszym momencie zaskoczenia zaczynała oczekiwać coraz wyraźniejszą irytację.




Wyspa; Schron; poziom szpitalny; Dzień 8 - ?, jasno; gorąco.




Will z Vegas



Cindy popatrzyła z wahaniem na cwaniaka z Vegas. - Nic wam nie zrobili? - spytała z niedowierzaniem wodząc po twarzy chłopaka spojrzeniem jakby szukała czy sobie żartuje z niej czy w jajo robi. - Głodna jestem. Nie wiem kiedy coś jadłam. I tak bym długo już tutaj nie wytrzymała. Nie wiem co robić. Oni są wszędzie. Ale Will ja nie chcę iść sama. Boję się! A jak mi coś zrobią? Ty jesteś facetem no i umiesz gadać ale ja jestem tylko dziewczyną. Nawet broni nie mam. - dziewczyna prosząco złapała drugiego Schroniarza za ramię nie chcąc najwyraźniej ryzykować samotnej wędrówki przez opanowany przez gangerów Bunkier. Zgodziła się jednak wyjść razem z cwaniakiem z Miasta Neonów.


- No cześć Cindy. Ja jestem Robert a to jest Disco i Cano. - powiedział jeden z Runnerów wskazując po kolei na siebie i chłopaków. Wydawali się też zdziwieni i trochę rozbawieni znaleziskiem Will’a ale nie byli chętni ot tak puścić dziewczyny samopas.


- Niech zostanie z nami. Jeszcze ją ktoś napadnie albo sie zgubi. - powiedział Cano po chwili zastanowienia choć wydawał się nadal dość rozbawiony.


http://celebrityinside.com/wp-conten...-Biography.jpg


- Właśnie niech się dziewczyna zabawi. Co z ciebie taki egoista Will? - parsknął Disco który dzierżył i używał drugiego miotacza. - Chcesz sobie zajarać Cindy? No masz, spróbuj zobaczysz jaki czad! - Disco wyszczerzył się do dziewczyny, podszedł do niej i podał jej rączkę miotacza którą trzymał. Sam nie obarczał jej ciężkimi butlami na plecach i choć na dłuższą metę byłby taki marsz niewygodny to jednak tak by raz czy dwa użyć na miejscu nie było problemów. Czarnoskóra dziewczyna spojrzała speszona to na nich to na Will’a ale po chwili wahania wzięła broń do ręki ale najwyraźniej niezbyt miała pojęcie co dalej z tym robić.


- Trzymaj tak, wyceluj tam w korytarz i pociagnij za spust. - poinstruował ją Disco wskazując na odpowiednie elementy broni i korytarz z którego właśnie wyszła para Schroniarzy. Dziewczyna popatrzyła na pokazujące co jest co dłonie mężczyzny, potem jeszcze na jego twarz, na twarz Willa obok i w końcu mrużąc oczy coraz bardziej wycelowała miotacz w prosty korytarz. Naciskała spust niesamowicie wolno jakby tam trzymałą detonator do bomby a nie broń. Chłopaki zaczęli jej doradzać, pokrzykiwać, zachęcać, kibicować gdy wyczuli okazję do zabawy. W końcu chyba Cindy przeważyła co trzema tym spustem bo z miotacza trysnęła ognista struga. Cindy zareagowała klasycznie po dziewczyńsku czyli od razu pisnęła, chyba zamknęła oczy a miotaczem od tego wszystkiego szarpnęło.


- Zarąbista zabawa nie?! Dawaj jeszcze raz! - Disco wydarł się radośnie, rżąc ze śmiechu razem z pozostałymi gangerami. Cindy nieśmiało pokiwała głową i uśmiechnęła się słabo. Drugi strzał już bardziej przypomniał świadomy strzał z miotacza a kolejne dwa Cindy strzeliła już sama wzbudzając entuzjazm Detroitczyków.


- Dobra spadamy do Jednookiego. Już chyba wszystko a paliwo i tak się prawie skończyło. - Robert dał znać po przejściu jeszcze ze dwóch zakrętów. Po wkręceniu dziewczyny ze Schronu patentu na strzelanie z miotacza opróżnili obydwa miotacze prawie do sucha zalewając korytarze i pełzające po nich coraz rzadziej insekty. Gdy skończyli korytarz przed nimi wypełniał dym i płomienie. Ale przynajmniej puste butle miotacza nie ciążyły tak bardzo.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-03-2017, 11:24   #523
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Potwierdzały się stereotypy o lenistwie czarnuchów. Bo co w ogóle miało znaczyć, że zblazowany pedał ot tak weźmie się do roboty? Godziło to w jego bambusiarską dumę, ego i chuj tam raczył wiedzieć co jeszcze. Stał taki, jak zostawiona złośliwie na środku dywanu, kupka wyjątkowo paskudnego gówna i nie dość że śmierdział, to jebaniutki stroił fochy jak dziewica przed pierwszym rżnięciem. To mu nie pasowało, tamto nie pasowało, a chodziło tylko o to, że mu się nie chciało kiwnąć palcem, chociaż tak ładnie Szafirek go poprosiła. rozbestwiły się te czarne śmiecie, obrosły w piórka i stroszyły je bardzo chętnie i głośno. Blue zaś nie potrafiła przełknąć myśli, że wystarczyłoby skurwysyna odpowiednio oćwiczyć i już chodziłby jak w zegarku. Tatko lubił powtarzać, że nic tak nie prostuje światopoglądu bydła jak miesiąc ciężkiej fizycznej roboty. I bat, nie wolno było zapominać o bacie.
Teraz niestety pod ręką nie było żadnego kamieniołomu, ani pola bawełny, spuszczenie bomby na rewir Camino też musiało się odwlec w czasie, co panna Faust przyjmowała z pokorą serca i wrodzoną cierpliwością dobrze urodzonej damy. Zamiast na gejowatego stylistę, patrzyła na kompaktową Azjatkę, zbierając się w sobie, żeby temu pierwszemu nie przyjebać w zęby dla zdrowotności. Potrzebowali go, a po podobnym numerze z miejsca durny lambadziarz walnie focha i jeszcze nastęka na mieście o rasizmie. Blue nie była rasistką - wychodziła z założenia że rasizm, tak samo jak jebane czarnuchy, w ogóle nie powinien istnieć.
- Mistrzu, tylko ktoś o nadludzkim talencie, wyczuciu smaku i stylu może nas uratować, cóż to dla ciebie? Tak utalentowany wizjoner dokonuje rzeczy niemożliwych! - odwróciła się do kolorowej małpy, przybierając najbardziej proszącą minę i wdzięcznie załamała ręce - Prosimy, inaczej czeka nas katastrofa! Nie tylko modowa, ale i obyczajowa! Zginiemy marnie, jeśli nas Mistrz zostawi… rozumiemy, warunki są ciężkie i będzie to trudne zadanie, dlatego jest tylko jedna osoba która udźwignie podobne wyzwanie. Najlepszy, najdostojniejszy i najzdolniejszy stylista w całych Zasranych Stanach! Ten o którym krążą legendy, a jego renoma wychodzi daleko poza Detroit. Już w Vegas słyszałam, że jeśli kiedyś trafię tutaj jest tylko jeden artysta, potrafiący dokonywać cudów o jakich śmiertelnikom się nie śni. Mistrz Pepe. Uczyń nam ten zaszczyt i wprowadź odrobinę światła do tej ciemności i brudu. Nikt inny nie podoła, przy podobnie ograniczonym czasie - zakończyła smutno i aż jej dolna warga zadrżała.

- To prawda. - Seiko wdzięcznie wsparła Blue w jej wysiłkach ubłagania Pepe o pomoc. Choć już i bez niej widać było, że foch modysty i stylisty w jednym znacznie poszedł w niepamięć i wydawał się już znacznie “zrobiony” przez pannę Faust. Nie wyrażał jednak jeszcze swojej zgody choć wydawał się być tego bliski. - Poza tym to nie tylko sprawa sztuki ale też prawdziwej miłości. - Azjatka dodała nieco dramatycznym tonem.

- Prawdziwej miłości? - Pepe wydawał się być więcej niż trochę zainteresowany ale spojrzał od razu na Dzikiego kryjącego się przed nim za jak największą ilością kobiet a właściwie już gotowego do strategicznego odwrotu po schodach. Stylista za to obdarzył go tragicznie smutnym spojrzeniem jakby mu serce pękło od tej wiadomości jaką obdzieliła go właśnie Azjatka.

- Ale, chodzi o pannę Angel i Blue. - szybko zmitygowała się masażystka wskazując na obydwie kobiety stojące obok niej. Czarnoskóry stylista ze złotym kolczykiem w uchu spojrzał na obydwie wskazane kobiety z nagłym zainteresowaniem.

- Prawdziwa miłość? - zapytał teraz patrząc na przemian i na Blue i na Blue Lady.

- O tak one się kochają. Tak naprawdę z prawdziwym uczuciem. - masażystka szybko pokiwała czarną główką potwierdzając tą informację.

- No to skoro mamy do czynienia z osobami o tak wysublimowanym guście potrafiącymi docenić prawdziwego artystę i to należącymi do uciśnionych i prześladowanych mniejszości no to mogę zrobić wyjątek. - oświadczył wspaniałomyślnie stylista uśmiechając się w końcu swoimi białymi zębami. - Pozwólcie, że wam pogratuluje. - podszedł do Mairy i Julii z wyciągniętą ręką by złożyć im gratulację. Maira wyglądała, że po tej nagłej wolcie po interwencji obydwu dziewczyn szlag przestał ją trafiać i też z uśmiechem przyjęła gratulacje. - My mniejszości musimy trzymać się razem. - wyznał uroczystym szeptem Pepe i podał dłoń Julii. - A prawdziwa miłość to coś tak rzadkiego i pięknego, że zawsze się wzruszam gdy ją widzę.- dodał wskazując na siebie drugą dłonią. Dziki stojący na wszelki wypadek już ze dwa schodki wyżej pokręcił tylko głową ale nie odzywał. się.

Panna Faust przyjęła gratulacje, uśmiechając się z wdzięcznością. Udało się, dobrze było pracować zespołowo. Każde dorzucało coś od siebie i świat się kręcił.
- O tak, wyjątkowa… Szafirek jest wyjątkowa. - objęła w pasie Federatkę, odgarniając jej włosy za ucho i chwilę patrzyła z bliska w skrytą za nimi twarz. No rzeczywiście, coś było w tym co gadał stylista. Może i czarnuch, ale jakieś ludzkie odruchy w nim pozostawały. - Jedyna taka na tym całym popapranym świecie - szepnęła, gapiąc się na nią wyjątkowo czule i pocałowała ją na koniec.

- Jakie to piękne. A ja jestem taki wrażliwy na piękno. Zawsze się wzruszam. - Pepe wydawał się tak bardzo szczerze przejęty i wzruszony jakby naprawdę miał się zaraz rozpłakać z tego wzruszenia. Coś w oczach nawet naprawdę jakby zaczynało się szklić. Maira odwzajemniła i spojrzenie i pocałunek z takim samym zaangażowaniem i uczuciem jak Julia. Też odgarnęła blond kosmyki z twarzy i czule objęła kochankę. Szybko jednak postanowiła kuć żelazo póki gorące. Złapała stylistę pod drugie ramię i ten już bez oporu szedł razem z nią gdy gospodyni zaczęła mu tłumaczyć bardziej detalicznie czego jako taka osoba o wysublimowanym guście i z tych prześladowanych jak i on mniejszości od niego oczekuje. Gdy temat zszedł na modę, styl i sztukę jaką na co dzień zajmował się Pepe jego stan się ustabilizował a on sam wydawał się całkiem rozgarniętym rozmówcą.

Dziki bez oporu przepuścił pierwszą parę stając oczywiście od strony drugiego rajdowca a nie stylisty. Pozostała trójka z Blue pod środku szła kilka schodków za pierwszą dwójką.

- Och, panno Blue to było genialne. - szepnęła cichutko Seiko puszczając jej filuterne oczko.

- To było straszne. Tak się mazać do tego cioty. Po co on nam potrzebny? Ubrać się nie umiecie bez niego? - Dziki też przeszedł w konspiracyjny szept ale najwyraźniej stylista wzbudzał w nim niechęć i wszystko co się z nim wiązało też.

- Ech Dziki, jak ty się nie znasz na ciuchach i babskim stylu - panna Faust pokręciła z naganą blond głową, dla kontrastu przyciskając go ramieniem do siebie i zaczęła tłumaczyć - Wy się umyjecie, ubierzecie w czyste łachy i po problemie. Z nami jest gorzej. Trzeba się umalować, uczesać… a samemu trudno. On się tym zajmuje zawodowo. Byłam u niego, warto było mu posmarować za taki efekt. Przyda się nam każda możliwa przewaga, atut. Skoro mamy iść do starego nie możemy wyglądać jak bieda wyrwana ze slumsów. Jak cię widzą, tak cię piszą, Mordeczko. Styl jest ważny, zwłaszcza w biznesie… nie możesz mieć torebki niedobranej do butów, bo spalisz się na starcie. W odpowiednim ciuchu, tapecie i fryzie czujesz się pewniej, to też istotne. Łatwiej przebić się argumentami… i dzięki Seiko, ty też byłaś genialna. - mruknęła do masażystki, ją też przyciskając do siebie.

- No może. - mruknął rajdowiec jakby tylko częściowo przekonany. - Ale mówię wam laski jak do mnie przyleci mnie macać czy co to go zdzielę. - Dziki pokręcił czarną głową jakby chciał zawczasu ostrzec, że jest zdecydowanie nieprzychylny umizgom Pepe pod swoim adresem.

- Oj panie Dziki, my to rozumiemy ale panna Blue ma rację. Panna Angel też skoro jest tu Pepe to może nam pomóc bardziej niż byśmy zrobili to sami. Zwłaszcza pannę Blue na pewno odstawi nie do poznania. W końcu on jest prawdziwym ue mody. - masażystka chętnie poparła słowa Blue i tak samo jak Dziki chętnie przyjęła ramię blondynki i przylgnęła do niej całym bokiem nie tylko samym ramieniem.

- Ue? Czyli kim? - Dziki wolał chyba zmienić temat na inny niż Pepe, moda, i kobiece strojenie się więc zapytał o obco brzmiący wyraz.

- Ue to taki niesamowicie wielki autorytet w jakiejś dziedzinie. Tak jak Pepe jest właśnie w modzie i stylu. On potrafi ubrać odpowiednio każdego, na każdą okazję i jeszcze da wskazówki jak tego używać. - Seiko wydawała się święcie przekonana, że zwerbowanie do pomocy stylisty to świetny pomysł wart chwili poświęcenia i wysiłku na dole schodów.

- O. A to ja też jestem ue? Taki od wyścigów i samochodów? W końcu znam się na tym nie? - temat japońskich słówek wydawał sie ciekawić rajdowca. Ale spojrzał koso na Japonkę gdy ta zachichotała dyskretnie słysząc jego propozycje.

- Oj nie panie Dziki. U nas tytułujemy pana hanshi. Czyli mistrz mistrzów jeśli chodzi o wyścigi i samochody. - twarz Dzikiego rozpromieniła się zupełnie jak niedawno twarz Pepe gdy usłyszał jak tytułują go miejscowi Japończycy.

- Aha! No ja zawsze wiedziałem, że wy Japończycy to jesteście inteligentny naród. - pokiwał głową zadowolony pusząc się swoim triumfem.

- Ale czasem mówimy też o panu Dziki - sama. - wyznała z uśmiechem Azjatka patrząc na rajdowca. Ten spojrzał na nią zaciekawiony dając znać by wyjaśniła co to znaczy. - No to oznacza przystojniak. Takie ciacho. Do jakiego mnóstwo dziewczyn wzdycha. - wyznała Seiko i zarumieniła się nieco spuszczając trochę wzrok z twarzy Dzikiego.

- O ja pierdolę! Muszę tam pojechać! - o ile wcześniej Dziki wydawał się być uszczęśliwiony odbiorem jaki ma u enklawy Japończyków to teraz wydawał się być wniebowzięty.

- A jak będzie po twojemu Blue? - blondyna dorzuciła pytanie, strzelając do Azjatki oczętami i zarzucając rzęsami dla lepszego efektu.

- Aoi. Czyli właśnie Blue. - Seiko wdzięcznie spojrzała na bliższą niej kobietę chyba trochę zakłopotana ekspresywną reakcją rajdowca. Ten jednak teraz też się uciszył też ciekaw kolejnych japońskich słówek. - Ale ja bym się cieszyła jakbym mogła nazywać pannę Blue, Aoi rin. Czyli moją przyjaciółką. - spojrzała pytająco w niebieskie oczy panny Faust.

Coś dziwnego przelało się Julii w bebechach, zaczynając od żołądka i przesuwając się do klaty żeby tam pęknąć jak przekłuty balon i rozlać ciepło po wnętrznościach. Zamrugała, na uśmiechnięte pyszczydło wszedł rodzaj uśmiechu zarezerwowany dla sytuacji, gdy panna Faust nie wiedziała co powiedzieć, a co było rzadkim wydarzeniem. Gdzie robili takie kompaktowe Azjatki i jak programowali że umiały rozbrajać największych cwaniaków, rajdowców i czarnych pedałów jakby miały przed sobą gromadkę szczyli z mlekiem i błotem pod nosem?
- Będzie mi w kurwę miło - odpowiedziała po chwili potrzebnej na powrót do dotychczasowej normy - I ten… też się będę cieszyć. Dobra Mordeczka jesteś, jak ci ktoś zacznie bruździć podbijaj z tematem. Dla ciebie spełnię życzenie za darmola - mrugnęła i pocałowała Japonkę w czoło.

- Och dziękuję Aoi rin. - Azjatka wdzięcznie przyjęła pocałunek i lekko skinęła głową uszczęśliwiona tak samo jak blondynka obok.

- Ej ja też chcę być twoim rin. Też jestem prawda? Jesteśmy przecież przyjaciółmi prawda? - Dziki wtrącił się w rozmowę nie chcąc być na bocznym torze tych rozmów o przyjaźni i uczuciach których źródłem była skośnooka masażystka.

- Oj panie Dziki. - zachichotała pogodnie rozbawiona Azjatka. - Ale rin to tylko dla dziewczyn. Przecież nie jest pan dziewczyną, pan jest za to Dziki - sama. - wyjaśniła rozweselona propozycją rajdowca masażystka. Dziki pokręcił głową ale ostatecznie chyba uznał, że lepiej być bożyszczem tłumów a zwłaszcza kobiet niż rin.

- A ona? Jak na nią wołacie? - zapytał wskazując wolną ręką na idącą o parę schodków przed nimi kobietę o spadających na pół pleców niebieskich włosach.

- Na nią mówimy Lady kun albo Angel kun. - odpowiedziała dziewczyna po drugiej stronie blondyny też przenosząc wzrok na kobietę idącą przed nimi. - Kun to właściwie tytuł dla mężczyzn. Chyba, że jakaś kobieta w męskich zajęciach potrafi im dorównać. Wówczas traktują ją jak równą sobie i zwracają się do niej kun jak do innych mężczyzn. - wyjaśniła Japonka i gdy mówiła o kobiecie naprzeciw nich lekko dygnęła głową a głos jej trochę spoważniał podobnie gdy mówiła o oficjalnym tytule Dzikiego. - Ale teraz to panna Angel jest też iinazuke dla panny Blue. I nawzajem. Czyli narzeczoną. Skoro prawdziwa miłość to iinazuke mi się wydaje odpowiednim słowem. - popatrzyła filuternie na idącą tuż obok Blue gdy zdradziła im kolejne japońskie słówko.

- Powiedz Seiko rin, długo się uczy tego masowania? - Julia wydawała się zafascynowana i pochłonięta egzotycznym językiem w równie egzotycznych ustach egzotycznej masażystki. Schody robiły się coraz krótsze, ale jeszcze parę stopni im zostało do pokonania - Długo tu mieszkasz? Bo ty - klepnęła rajdowca w pośladek i trąciła ramieniem - Pewnie się tu urodziłeś, co?

- No pewnie. Jestem tu od początku. - Dziki powiedział to z wyraźną dumą. - Ścigałem się zanim ktoś w ogóle pomyślał o jakiejś Lidze. Dlatego tak wkurwia mnie to co teraz z tego zrobili. Parodia jakaś. - wyznał z wyraźną niechęcią i irytacją.

- Ja tu też jestem długo. Nie od urodzenia ale długo. Moi rodzice mieszkali w Japonii ale przybyli do Stanów jeszcze przed wojną. Potem dużo podróżowaliśmy ale niewiele pamiętam. W końcu skończyliśmy podróż tutaj. Teraz tu jest mój dom. - odpowiedziała łagodnie Azjatka z uśmiechem i lekkim zamyśleniem w spojrzeniu gdy mówiła o dawnych latach swojego życia. - A z masażem Aiko rin bardzo elastyczna sprawa. Tak dla przyjemności to moją rin mogłabym nauczyć z przyjemnością. Zwłaszcza jak jest taka kirei i ma w sobie tak silny honou. - masażystka skłoniła się lekko blondynce. - Czyli jak jest tak piękna i ma w sobie tak silny ogień. - wyjaśniła z miłym uśmiechem. - Ale tak profesjonalnie to długa i ciężka nauka i profesyjnie to tajemnica której nie wolno nam przekazywać obcym. Tylko swoim uczennicom. Taka tradycja. - wyjaśniła Azjatka mówiąc trochę przepraszającym tonem.

- Spoko, czaję - Julia zaśmiała sie żeby pokazać że nie chowa urazy ani nic takiego - Wezmę wszystko co mi dasz - mruknęła niższym głosem, ocierając się policzkiem o policzek Azjatki.

Schody skończyły się i rozmawiali już na korytarzu. Większość była pusta i długa jak to w hotelach kiedyś bywało. Weszli na piętro i szli za prowadzącą parą. Ci chyba się dogadali bo weszli przez zwyczajnie wyglądające drzwi przed którymi stało dwóch mężczyzn z nienachalnie ale jednak widoczną bronią. Obydwaj lekko skłonili głowy gdy van Alpen wciąż nawijająca do Pepe i słuchająca jego odpowiedzi ich minęła. Blue odkryła, że pod koniec za nimi dołączył ten facet co przyprowadził Pepe. Ich trójka a z tym facetem który na oko Blue prawie na pewno był jakimś ochroniarzem czy kimś podobnym też spokojnie mnęła dwójkę zbrojnych przed drzwiami.

Za nimi był jakiś spory pokój hotelopodobny choć o wystroju salonowym z dużym stołem i resztą o podobnych biurowo - korpowych tonacjach akurat jak na większe czy bardziej oficjalne spotkania. Coś nie do załatwiania publicznie na dole a jednak nie aż tak aufanym gronie. Przeszli jednak przez ten pokój bez zatrzymywania się. Za kolejnymi drzwiami było już pomieszczenie podobne do prywatnego biura czy oddzielnego gabinetu. Akurat by porozmawiać Blue Angel mogła z kimś na osobności czy w góra kilka osób. Przez biuro jednak też przeszli bez zatrzymywania się. Zatrzymali się w następnym pomieszczeniu. Te było zdecydowanie bardziej mieszkalne, prywatne i częściowo chaotycznie zabałaganione tym typowym bałaganem częstego użytkowania jakiegoś miejsca. Dominowały porzucone tu i tam części garderoby, torebki, kubki i przedmioty tak potrzebne ludziom na co dzień gdy mieszkają gdzieś na dłużej. Dalej też prowadziły jeszcze dwie pary drzwi które były jednak zamknięte. Przed jednymi stała ta kobieta - ochroniarz którą w nocy widziała w pobliżu Szafirka panna Faust. Mężczyzna który szedł za nimi zamknął od zewnątrz drzwi i został po stronie biura. Wewnątrz więc byli całą czwórką co i w garażu do tego Pepe i ta milcząca kobieta - ochroniarz roztaczająca wokół siebie aurę chłodnego, zniechęcającego profesjonalizmu.

- A więc tak, już wszystko wiem. - zaczął Pepe rozpromienionym głosem odwracają się do trójki za którą tamten ochroniarz właśnie zamknął drzwi. - Prosze się nie obawiać ze wszystkim sobie poradzimy. - dodał mówiąc głównie do Blue która chyba miała być jego główną klientką. Dzikiemu najwyraźniej było to jak najbardziej na rękę.

- Zaczniemy od Dzikiego bo będzie szybciej. - Pepe jakby uparł się zrujnować dobrze zapowiadający się nastrój rajdowca który zdążył się już odkleić od Blue i Seiko gdy zoczył paterę na której stała butelka z czymś promilowym. Teraz zamarł prawie w połowie kroku patrząc spłoszonym wzrokiem na stylistę.

- Jak to zacząć ode mnie?! Ja nie muszę się stroić! Jestem Dziki! - burknął profilaktycznie agresywnym i pretensjonalnym tonem.

- No właśnie. I na to postawimy. Wszelkie zmiany w stylu i wizerunku Dzikiego byłyby zbędne i wyglądały sztucznie przez co straciłby swoją moc i formowy urok. Wystarczy, że się odświeży i będzie w porządku. Ale z panną Blue to zajmie trochę dłużej ale jeśli będziemy współpracować jestem przekonany o sukcesie tego przedsięwzięcia. - Pepe płynnie przeniósł wzrok na blondynę a Dzikiemu wyraźnie ulżyło.

- Ja moge pomóc odświeżyć się panu Dzikemu! - zgłosiła się na ochotnika Azjatka czym już do reszty uspokoiła rajdowca. - Tobie też ale z nim szybciej pójdzie. - szepnęła na ucho pannie Faust odklejając się od niej.

Czując że uratował swoją dupę, Dziki widocznie się rozluźnił. Żeby pedałek nie zwracał na niego już uwagi, Blue uśmiechnęła się i szeroko rozłożyła ręce.
- Oczywiście mistrzu, cokolwiek mistrz powie jestem do pełnej współpracy. Co mam robić najpierw?

Słowa i poza od wystrzałowej blondyny z taaakimi nogami skierowana do każdego innego mężczyzny pewnie jeśli nie zawróciły by mu w głowie to chociaż rozgrzały na początek całkiem solidnie. Ale Pepe przyjął to z uprzejmym uśmiechem jako oznakę chęci do współpracy i nie robienia kłopotów. Seiko zaprowadziła Dzikiego do tych wolnych drzwi nie obstawionych przez milczącą ochroniarę. Gdy się otworzyły okazało się, że to łazienka. Oboje zniknęli tam na dłuższą chwilę.

- A więc tak, zacznijmy od ogólnej oceny. - powiedział Pepe i zaczął obchodzić dookoła stojącą mniej więcej na środku pokoju blondynę. Maira czekała w kontrolowanym zdenerwowaniu na słowa mistrza choć niecierpliwiła się wyraźnie. - Wciąż jesteś w tej samej sukience? Niedopuszczalne. I włosy. Coś ty zrobiła z włosami? Trzeba poprawić absolutnie nie możesz iść z taką miotłą na głowie. A tak. Nogi. Masz dobre nogi. Trzeba postawić na nogi. - Pepe mówił chodząc nieśpiesznie o jakieś dwa kroki od stojącej modelki i mówił jak w transie. Patrzył też niezbyt przytomnym wzrokiem. - Spodnie. Pójdziesz w spodniach. Wąskich ale nie obcisłych. Podkreślą twoje nogi bez narzucania się. - wskazał na nogi blondyny i je głównie oglądał.

- To mam szukać jakiś spodni? Ale mam pełno. Jakich mam szukać? - Federatka wymownie spojrzała na szafy ustawione przy ścianach pokoju. Z niektórych częściowo otwartych widoczne były elementy kobiecych ubrań chyba na każdą okazję.

- Materiałowych. Celujemy w korporacyjno - biurowy typ. Musi wyglądać jak businesswoman. By brano ją na poważnie. Inaczej wyjdzie na jakąś kolejny dodatek do Dzikiego i straci siłę przebicia więc ciężko będzie ją traktować poważnie. Do spodni koszula. Biała. I marynarka albo żakiecik. Koniecznie damskie. I dodatki. Zegarek. Damski oczywiście. Biżuteria. Dyskretna i stonowana zauważalna ale nie koląca po oczach. I szyja. Coś na szyję. Apaszka, korale lub coś podobnego. I okulary. Damskie okulary. Ciemne barwy. Granat, czerń albo brąz. Dla spodni i żakietu. Podkreślą kontrast z białą koszulą i jej włosami. Jednolite a nie pstre bo się rozmywa i traci wymowę. I muszę jeszcze pomyśleć o czymś specjalnym. Bo na razie byśmy mieli poważną, godną zaangażowania w rozmowę młodą bizneswoman o subtelnie podkreślone kobiecości ale bez czegoś specjalnego. Bez czegoś by było wiadomo, że to ja stworzyłem tą kreację. - Pepe nawijał teraz szybko głównie do Federatki traktując modelkę z Vegas właśnie jak modelkę czyli półprodukt do powstającej w jego głowie kreacji na daną okazję. Szafirek widocznie myślała intensywnie patrząc to na projektanta to na swoje szafy jakby główkując gdzie by mogło być coś odpowiedniego.

- Chyba bym coś miała. - powiedziała w końcu z wahaniem podchodząc do jednej z szaf i otwierając ją na oścież. Na oko panny Faust to były w niej same koszule i bluzki rozwieszone na wieszakach. Niebieski i pochodne był tam trudny do przeoczenia. Choć sporo było czerni i bieli, reszta kolorów była w zdecydowanej mniejszości.

Na spotkanie biznesowe nie można było iść jak na imprezę i chociaż Blue najlepiej czuła się w kieckach, rozumiała potrzebę założenia spodni - wąskich, niewygodnych i krępujących ruchy. Takich, przy których nie dało się zrobić szpagatu, ale nie szła na spotkanie ze starym żeby rozkładać przed nim nogi. Kiwała blond głową, godząc się na wszelkie wymyślane przez Pepe fanaberie. Znał się, wiedział co mówi i robi. Za pierwszym razem przerobił ją na kurew za tysiąc gambli, teraz przyszła pora na poważnego przedsiębiorcę, którym wszak panna Faust była… kiedyś tam.
- Mogę chociaż śmignąć na obcasach? - rzuciła ni to prośbę, ni pytanie.

- Obcasy? - Pepe wyraźnie zastanowił się nad tym pytaniem. - Ciekawe zagadnienie. - przyznał w końcu. - Zależy jak zamierzasz rozmawiać. Obcasy nadadzą ci drapieżności i powinny przykuwać uwagę. Pasują jeśli zamierzasz grać główne skrzypce w rozmowach i walczyć o dominującą pozycję. Inaczej zrobią się niesmaczne i wyjdziesz na dobrze ubraną laleczkę do ozdoby Dzikiego jego asystentkę czy sekretarkę dobraną ze względu na świetne nogi. Jeśli nie pasuje ci takie rozwiązanie i nie czujesz się mocna grać pierwszych skrzypiec wówczas odradzam obcasy. - doradził jej mistrz stylu i mody patrząc właśnie na jej nogi. - I coś specjalnego! Już wiem! Kabura! Broń w kaburze. Taka mała pod pachą. Tak. Będzie tam pasować w takim stylu jaki preferuje Starszy i narzuca swoim ludziom. Zrobi się od razu swojska i przykuje uwagę. - Pepe pstryknął palcami patrząc teraz na wyższe partie Blue jakby próbował sobie wyobrazić jakby wyglądała w tej kaburze.

- Kabura? Broń? Przecież na pewno ich rozbroją. - Maira pokręciła niebieską głową. Zdołała już naszykować kilka koszul, spodni i żakietów które czekały na aprobatę i ocenę mistrza mody.

- Broń nie jest istotna. Ważna jest kabura i to, że będą się z nią liczyć, że nosi więc pewnie umie posługiwać się bronią, czuje się z nią swobodnie czyli jest taka jak oni. A to, że jej zabiorą nie ma znaczenia. - machnął obojętnie dłonią Pepe na znak, że takie drobnostki są dla niego nieistotne a liczy swoje dzieło jako całość. Drzwi od łazienki otworzyły się i wyszedł z nich Dziki. Wyglądał nadal jak Dziki ale faktycznie jakiś taki dużo świeższy Dziki jakby wcale nie spędził całej nocy na balowaniu. Seiko została w progu i zachęcająco przywołała gestem Blue. Mistrz mody łaskawie zgodził się również gestem, że na razie Blue ma wolne i podszedł do ubrań przygotowanych przez Szafirka.

Przy fragmencie o rozbrajaniu panna Faust uśmiechnęła się niewinnie, za plecami czarnucha puszczając Federatce oczko. Z tym rozbrajaniem to tak nie do końca, ale kto by się przejmował pierdołami? Dużo ciekawszym elementem wystroju okazał się pewny siebie do urzygu ligus. Ledwo otworzyły się drzwi i wytoczył dupsko spod kurateli Azjatki, a Julia znowu sobie przypomniała kto był atrakcją numer jeden na liście atrakcji do zaliczenia w Det. O tym właśnie mówiła - facetów wystarczyło umyć i przebrać żeby robili dobre wrażenie.
- Będę cię musiała zruchać jeszcze raz, inaczej się nie skupię na robocie - parsknęła do niego szeptem kiedy mijali się przed oczekującą z rozwartymi ramionami Seiko. Gdy czarnulka tak ładnie prosiła nie wypadało odmówić.

Szafirek mrugnęła porozumiewawczo uśmiechając się filuternie na co Pepe albo nie zauważył albo nie pojął znaczenia tego zestawu spojrzeń i uśmiechów.

- Zobaczymy jeszcze kto kogo. - odpowiedział też cicho przechodzący Dziki i trzepnął odchodzącą Blue w pośladek. Seiko zachichotała się rozbawiona ale dalej czekała na to aż Blue przyjedzie do niej.

- Oj Aoi rin. Aż mi normalnie szkoda, że musimy tak się spieszyć. Z tobą to prawdziwe marnotrawstwo taka szybka kąpiel. - wyznała Azjatka wskazując Blue wannę na razie pustą. Sama zamknęła drzwi do łazienki i zaczęła przelewać do niej wodę z jakiś pojemników. Wewnątrz było zauważalnie cieplej i wilgotno od tej unoszącej się pary. Gorącej wody w wannie przybywało gdy Azjatka przelewała kolejne pojemniki.

- No… - panna Faust wydobyła z siebie wielce rozbudowaną kwestię, uśmiechając się ze smutkiem. Szkoda że nie mieli czasu, z ogromną przyjemnością odleżała by bolące po aktywnej nocy mięśnie, a potem dała się wymasować zręcznym rączkom… no ale kurwa trochę się paliło. Szybko się rozebrała, ściągając nieświeże łachy, a raczej odklejając je od skóry pokrytej mieszanką tylu różnych płynów ludzkich, że nawet nie zamierzała zgadywać co jest co i do kogo należy.
- Kto powiedział, że to nasza ostatnia kąpiel? - wyszczerzyła się wesoło chcąc dorzucić coś mniej dołującego - Zobaczysz, ogarniemy sprawę ze Starym i zadekujemy się w łazience na całą noc, a jak tamci będą grzeczni to może ich zaprosimy - parsknęła, pakując się z nogami do wanny a paluchem pokazując za drzwi odgradzające obie kobiety od pozostałej dwójki ich hipisowskiej komuny.

- Oj ja bym tak chciała tak z tobą spędzić całą noc Aoi rin. - Azjatka od razu się rozpogodziła i mówiła jakby ten pomysł wybitnie przypadł jej do gustu. Wlała jeszcze jedno wiadro i woda była dość gorąca przez co działała bardzo odświeżająco. Masażystka szybko ściągnęła z siebie swoje ciuchy podobnie wyglądające jak niebieska kiecka Blue i wylądowała obok niej na podłodze. Błękit sukienki ładnie kontrastował z dominującą czerwoną barwą przetykanego czernią z kostiumiku Azjatki. Ta zaś ponownie naga wylądowała w wannie za plecami Blue.
- Ale ja tyle pracuję. Codziennie. Dziś też już na popołudnie coś mam a musze się przygotować więc nie mogę długo już zostać. Nie wiem czy tu będę jak wrócicie z panem Dzikim. - powiedziała nieco smutniejszym tonem gdy zabrała się za mycie pleców blondyny. Tym razem ruchy miała zdecydowanie szybsze niż podczas pomasażowej kąpieli w nocy choć nadal w jakiś sposób były przyjemne i nie sprawiały wrażenia chaotycznego pośpiechu. Dłonie Azjatki ujęły delikatnie skronie Blue i odchyliły jej głowę do tyłu i Seiko zaczęła myć blond włosy panny Faust.
- Ale może jest pewien sposób. - powiedziała łagodnie i równie łagodnie mieląc pianę we włosach siedzącej przed nią kobiety. - Ja najczęściej mam takie zlecenia jak tej nocy. To nie są tanie zlecenia, nie każdego stać. - przyznała z namysłem skośnooka dziewczyna. - Ale robię też inne rzeczy. Masaż sportowy, rehabilitacyjny, nastawiam kręgi i kości, kłuję ludzi igłami i parę innych tego typu rzeczy. Zwykle na godzinę czy dwie więc dużo krócej. Ale i dużo taniej. Więc mogłabym przyjechać do kogoś na takie małe zlecenie. Nie zawsze mam możliwość i okazję ale jednak mogę spróbować. - tłumaczyła masażystka spłukując ciepłą wodą włosy blondyny. - Ale moja Aoi rin jak ja już do kogoś przyjadę to mnie nikt nie sprawdza co ja właściwie robię na tym zamówieniu jeśli czas i gambel się zgadza. - Seiko szepnęła kusząco jeszcze bardziej odchylając głowę panny Faust tak, że znalazła się tuż przed jej twarzą gdy się nad nią pochyliła i skwitowała ten pomysł pocałunkiem.

- Wbijasz ludziom igły i jeszcze za to płacą? - blondynka wydawała się zaintrygowana i rozleniwiona jednocześnie. Co za zwyrole dawali się maltretować igłami i jeszcze za to płacili? Pewnie jakieś pojebane czarnuchy którym od dobrobytu w dupach się poprzewracało - Niezły plan, podoba mi się. A gdzie cię szukać, jak masz te chwile wolne? Przez kogo się kontaktować żeby dać zlecenie? Ja się zwykle bujam w Grzeszniku, tym burdelu siostry Kapelusznika w Downtown, ale teraz pewnie będę przy Szafirku - uśmiechnęła się błogo, oddając masażystkę władzę nad ciałem - Trzeba komuś poszerzyć uśmiech, wal śmiało. Coś wymyślimy, nie?

Seiko dyskretnie zachichrała się znowu gdy usłyszała pytanie o igły.
- Nazywam to wbijaniem igieł bo jest bardziej jednoznaczne niż akupunktura o której mało kto kojarzy dzisiaj. To taka terapia wbija się odrobinkę takie drobne igły w skórę w ważne witalne punkty i sploty nerwów i to oczyszcza ciało, relaksuje, uzdrawia, łagodzi ból, pomaga szybciej dojść do zdrowia i tego typu sprawy. Wstań proszę Aoi rin. - wyjaśniła łagodnie z przyjemnym uśmiechem masażystka i na koniec poprosiła Blue by wstała. Sama też wstała i zaczęła spłukiwać ciepłą wodą plecy blondyny.
- O mnie proszę pytać w Małym Kioto. Każdy z miejscowych wie, gdzie to jest. A jak tam się już będzie proszę spytać o Dom Gejsz. Tam jeśli mnie nawet nie będzie akurat to będą wiedzieć jak się ze mną skontaktować. - Seiko mówiła tym łagodnym, przyjemny i uwodzicielskim tonem przybliżając się do stojącej w wannie panny Faust tak, że na swoich łopatkach znów mogła poczuć jej piersi a na pośladkach jej podbrzusze. Sama zaczęła spłukiwać z piany front blondyny pomagając sobie przy tym gąbką sunącą po jej ramionach piersiach i brzuchu.
- Wiem gdzie jest Grzesznik. Dość nowy klub ale jednak zdołał się tu utrzymać i wyrobić markę. No i tutaj też oczywiście wiem jak trafić. Przyznam jednak szczerze, że tutaj byłoby to dla mnie bardzo ryzykowne przyjechać na tak krótko. Choć oczywiście przyjadę do ciebie Aoi rin gdzie byś nie chciała. Ale wszyscy wiedzą, kto tu mieszka i często mnie zamawia. W Grzeszniku byłoby bardziej komfortowo jeśli bym mogła prosić cię o taką przysługę Aoi rin. - Seiko z lekkim wahaniem przyznała się do pewnych uwarunkowań jej planu spotkania się z kobietą której właśnie stała za plecami kończąc spłukiwanie właściwie całej góry jej ciała. Jeszcze tylko poniżej pasa zostały jakieś pieniste smugi.

Ostatnim czego Blue chciała było robienie kompaktowej skośnej problemów. Każde miasto rządziło się swoimi prawami, niektórych układów nie dało się przeskoczyć. Zostawała kwestia elastyczności, dopasowania do panujących warunków. Jak te całe karaluchy - bydlaki umiejące żyć wszędzie gdzie tylko zamerdały czułkami i znalazły coś do żarcia. Odcięło się takiemu łeb i nic! Zdychał po paru dniach… z głodu. No ale to nie było teraz głównym zmartwieniem blondyny.
- Dom Gejsz - powtórzyła żeby zapamiętać, a jej ręce niby przypadkiem przesunęły się po gładkiej skórze masażystki - A jak z wpadnięciem do ciebie, bedzie kłopotliwe? Wiesz rin, ja się chętnie kopnę gdzie trzeba żeby ci smrodu nie narobić. Grzesznik też spoko, mam tam kanciapę zamykana na klucz. Nikt nie wpadnie z niezapowiedzianą wizytą. - uśmiechnęła się czarująco.

Seiko uklękła ponownie w wannie zaczynając spłukiwać pośladki i nogi stojącej blondyny. Pokiwała czarną główka z uśmiechem gdy Blue nie miała i nie robiła kłopotów ani z nazwą, ani adresem, ani tą drobną przysługą o jaką prosiła ja skośnooka przyjaciółka. Skończyła płukać tył i delikatnie złapała Blue by ją odkręcić przodem do siebie gdy nagle zamarła słysząc pytanie stojącej przed nią kobiety.
- Wpaść do mnie? - Seiko wydawała się tak szczerze zaskoczona pomysłem, że tak klęczała w tej wannie z wciąż jeszcze ciepła wodą i trzymając w dłoni gąbkę. - Ojej przepraszam rin po prostu kompletnie mnie zaskoczyłaś. - masażystka lekko skinęła głową na znak przeprosin i zamoczyła w wodzie gąbkę. Uniosła ją a wraz z nią swoją twarz posyłając w górę do Blue zakłopotane spojrzenie. Zaczęła sunąc gąbką od brzucha Blue i pozwalać by gąbka i ściekająca woda zmyła ze skóry resztki piany. - Ależ oczywiście, że chętnie bym cię ugościła u siebie. Po prostu wieki już nie był u mnie nikt z zewnątrz. Zawsze pracuję. - powiedziała jakby chciała wyjaśnić swoje zakłopotanie. Gąbka przesunęła się do bioder i podbrzusza Blue a Azjatka uśmiechnęła się wreszcie bardzo promiennie i ciepło. - Gościć ciebie Aoi rin byłoby dla mnie prawdziwym zaszczytem i przyjemnością. - powiedziała pogodnie skośnooka kobieta.

- To może czas wziąć wolne, co? Daj spokój rin, jeden dzień wolnego w tygodniu cię nie zabije, a pomoże odpocząć. Nie samą pracą człowiek żyje… - Blue przybrała troskliwy ton, łapiąc Seiko za ramiona i podciągając do góry żeby wstała. Popatrzyła na nią krytycznie - za dużo robisz. Czas zadbać o siebie, bo się wykończysz - mruknęła, przytulając ją do siebie - A jak się wykończysz będzie mi bardzo smutno że ja pierdolę. Ustal sobie jeden dzień wolnego w tygodniu, tylko dla siebie. Na przyjemności, bujanie po mieście, imprezy gdzie się bawisz, a nie przychodzisz w kierat. Pomyślisz o tym, Seiko rin?

- Jeden dzień w tygodniu. - Azjatka uśmiechnęła się łagodnie i sympatycznie co dało się zauważyć w jej głosie nawet gdy wtulona w ramiona blondyny nie mogła jej pokazać swojej twarzy. Przejechała gąbką po łopatce i plecach Blue, wypuszczając ją. Gąbka chlupnęła w wodę cicho za zanurzonymi w ciepłej wodzie nogami smukłej blondyny. Z bliska wyraźnie było widać, że czarnowłosa Azjatka jest od niej niższa. - Nie jestem panią własnego czasu tak jakbym tego chciała. Mam swoje powinności i zobowiązania rin. - dodała wciąż przytulona do panny Faust obejmując ją szczerze i z uczuciem. - Ale nie jest źle rin. Lubię swoją pracę. Lubię sprawiać ludziom radość i przyjemność. Najczęściej. Ale staram się brać co najlepsze i skupiać się na pozytywach. No i czasami mam takich wyjątkowych klientów jak wy dzisiaj. - Seiko zaczęła głaskać i wodzić palcami dłoni po mokrych łopatkach Blue tłumacząc łagodnym głosem.
- Chociaż nie. - Azjatka odsunęła się z objęć panny Faust na tyle by mogła spojrzeć w jej twarz i z czułością przesunęła palcami dłoni po jej policzku. - Takiej trójki jak was dzisiaj to jeszcze nie spotkałam. Jesteście wyjątkowi, cała trójka z was jest wyjątkowa i każdego z was bardzo lubię. - wyznała z uśmiechnęła się rozpromieniona masażystka. - Ale dziękuję, że tak mówisz. Mówisz jak prawdziwa rin. - dodała i z rozmysłem powoli zbliżyła swoją twarz i usta by pocałować Aoi rin z wrażliwą czułością.

Brzmiało i śmierdziało jak niewolnictwo, przez co Julia aż się skrzywiła. Handlowała ludźmi w Vegas, kupowała dziwki, sprzedawała dłużników. Ubijała interesy z łowcami głow… no życie. Tylko kurwa teraz jakoś, w przypadku tej konkretnej skośnej, nie umiała przejść nad tym do porządku dziennego. No nie, nie i chuj.
- A gdyby cię odkupić? - spytała, gładząc dłońmi czarne włosy i plecy przed sobą. Pochyliła się i oparła brodę o drobne ramię - Gdybyś chciała zmienić fuchę kiedyś, daj cynę. Coś wymyślimy. Jeśli ktoś będzie dla ciebie niemiły, zrobi ci krzywdę… masz przyjść z tym do mnie, kapujesz rin? Teraz masz nas. Też cię lubimy, nie?
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 03-03-2017, 11:24   #524
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
- Och dziękuję rin, jesteś dla mnie taka miła. - Azjatka uśmiechnęła się i lekko dygnęła wdzięcznie. - A odkupić się mnie raczej nie da. Wiem, że choćby pan Dziki i panna Angel rozmawiali o tym i ze mną i z moim szefem. Ale to nie chodzi o pieniądze. Pan Dziki mówił, że może mnie zabrać i nie będę już musiała pracować. Jest taki miły i troskliwy gdy jesteśmy sami. Bardzo go lubię. Ale chodzi o zobowiązania. Jakbym odeszła byłby to ogromny dyshonor dla mojej rodziny i nazwiska. Mój klan ani im ani mnie by tego nie wybaczył. Sama bym sobie chyba nie wybaczyła takiej hańby. Nie wiem jak z tego by wybrnąć. Lubię swoją pracę i miejsce. Mój klan, mój szef, jest dla mnie bardzo dobry. Chciałabym być i z tobą, i z panną Angel i panem Dzikim i na raz i z osobna ale też i nie chciałabym porzucać swojej rodziny. Zawdzięczam im wszystko co mam, umiem i kim jestem. Dlatego to dla mnie takie trudne rin. Chciałabym być z wami ale nie wiem jak bym miała odejść z twarzą by nie ucierpiał mój honor, dobre imię i mój klan. - Azjatka mówiła łagodnym choć nacechowanym teraz nostalgią głosem gdy najwyraźniej nie pierwszy raz myślała o sprzecznościach w jakich się znalazła. - Chodź rin, trzeba cię wytrzeć bo zmarzniesz. - uśmiechnęła się na końcu znowu pogonie i wyszła z wanny sięgając po ręcznik. Odwróciła się i zapraszająco czekała na przyjęcie blondyny by ją wytrzeć tym ręcznikiem. Błękitnym ręcznikiem naturalnie.

Te skośne małpiatki miały hopla na punkcie honoru, bez dwóch zdań. Panna Faust milczała wyłażąc z wanny prosto w rozłożone zapraszająco ramiona, dodatkowo wyposażone w ręcznik. Niebieskie oczęta błądziły nieobecnie po suficie i ścianach, gdy blondyna myślała nad wyjściem z sytuacji. Ciężka sprawa, do dłuższej, dokładniejszej rozkmniny. Z czystą głową… i pozostałą dwójkę rajdowców dałoby się wciągnąć w knucie. Co trzy głowy to nie jedna i tego typu powiedzenia.
- Sfingowanie śmierci odpada, co?

- Tak. - uśmiechnęła się Japonka kiwając głową i zaczynają energicznie wycierać ramiona, piersi i brzuch panny Faust. - Nawet jakby się udało ja bym się strasznie czuła jakbym ich tak zostawiła. - powiedziała rozkładając bezradnie ręce w przepraszającym geście i spojrzeniu. Przeszła na drugą stronę blondynki i zaczęła wycierać jej kark, plecy i włosy. - Tylko mój szef mógłby zgodzić się by pozwolić mi odejść. Ale naprawdę nie wiem co by mogło go skłonić do takiej decyzji. Nie pieniądze bo je ma. Nie strach bo jest dumny i odważny. Może jakaś niesamowicie ważna sprawa dla niego. Albo rozkaz samego daimyo. Ale daimyo nie zajmuje się takimi błahymi sprawami więc nasz szef. Tylko on mi przychodzi do głowy. - Japonka wycierała puszystym ręcznikiem pośladki, uda i łydki panny Blue by na koniec nieco unieść jej jedną a potem drugą nogę by wytrzeć jej stopy. Gdy skończyła delikatnie obróciła nią by wytrzeć ostatnią jeszcze mokrą część wykąpanej Aoi.

- To trzeba będzie się dowiedzieć czego może chcieć w zamian za twoją wolność - Blue wzruszyła ramionami rozpogadzając pysk - Biznes jest biznes, intratny interes zawsze w cenie. Kwestia znalezienia haka na klienta, podejścia go. Każdego da się podejść. - pokiwała z namaszczeniem głową, odwracając wzrok do drzwi - O ile Pepe nie zrobi ze mnie biurwy za dwa centy.

- Och na pewno nie. On jest bardzo uroczy ale na swoim fachu się zna jak ja na swoim. Na pewno jak cię obsłuży będziesz wyglądała świetnie. - uśmiechnęła się masażystka klęcząc i przy pannie Faust i wycierając jej uda, kolana i golenie. Skończyła już właściwie tą czynność gdy uniosła twarz w górę na stojącą nad nią blondynę i uśmiechnęła się do niej przymilnie. - Ale tak jak teraz też wyglądasz świetnie rin. - powiedziała kusząco i wciąż patrząc jej w oczy pocałowała ją w podbrzusze.

- No, słyszałam że w niczym mi do twarzy - wyszczerzyła się profesjonalnie, by nagle przykucnąć i oddać pocałunek, tyle że w usta. Nie mieli czasu na rypanie… szkoda. Szkoda jak chuj, ale co zrobić?
- Po wszystkim rin - wyszeptała japonce w usta - Będzie co świętować. Chodź, Stary na nas nie poczeka.

- O tak, bardzo bym chciała! - rin Aoi ucieszyła się i objęła ją wdzięcznie i chętnie. Zaraz potem obydwie już wstały a Japonka najwyraźniej była obyta z prywatnymi pokojami Mairy całkiem nieźle bo bez wahania osunęła jakąś boczną szafę wmontowaną w ścianę i wyjęła szlafrok który pomogła ubrać blondynie. - Ja bym tak bardzo chciała by wam się udało. Tobie i pannie Angel. To taka nieszczęśliwa kobieta. Dobrze by wreszcie spotkało ją coś dobrego. I ktoś tak dobry jak ty rin. I tak do siebie bardzo pasujecie. No tak bardzo bym chciała byście były szczęśliwe i mogły żyć po swojemu. No i żebyście nie zapomniały jednak o mnie bo by mi smutno bez was było. - wyznała Seiko gdy przeszła z pleców na przód panny Faust pozwalając jej zawiązać szlafrok samej.

- Nie zapomnimy, o to się nie martw - powiedziała poważnie, mniej poważnie majtając sznureczkami okrycia i zwlekając z ich zawiązaniem. Prychnęła jakby sam pomysł wydawał się jej niedorzeczny - Dzięki Seiko, trzymaj kciuki… bo kurwa nie wiem jak to się skończy - przyznała z nagłą szczerością - Też bym chciała żeby się wyprostowało, ale będzie ciężko. Co innego kogoś rozjebać, co innego… przekonać kogoś takiego jak Stary do kiwnięcia palcem. Robert by ogarnął, on jest od grubych deali… ale go tu nie ma - wyprostowała się, na blond paszczę wrócił szeroki uśmiech.
- Ogarniemy - Pocałowała na koniec skośną w czoło.

Seiko jak zwykle dała się bardzo chętnie i wdzięcznie pocałować i sama też z lubością odwzajemniła pocałunek. Odwróciła się do tej samej szafy i sama wyjęła drugi szlafrok dla siebie po czym zamknęła dyskretny mebel.
- Oj dacie radę, na pewno wam się uda. - powiedziała Japonka odwracając się do Julii i zawiązując sobie szlafrok. - Przecież jesteś Tygrysicą. - powiedziała podchodząc do dziewczyny z Vegas i biorąc jej nadgarstek gdzie wewnątrz miała ukryte ostrza. - I masz swojego Szafirka. - dodała przesuwając swoje dłonie na dłoń panny Faust. - Panna Angel jest bardzo pomysłowa i dzielna. Gdyby nie była nie mówilibyśmy na nią kun. - uśmiechnęła się łagodnie lekko dla otuchy potrząsając trzymaną dłonią Blue. - No i jeszcze pan Dziki wam pomaga. On też jest kochany. I was lubi. Pomoże wam. No a przecież to TEN Dziki. - Azjatka rozpromieniła się jak za każdym razem gdy w zachwycie mówiła o tym właśnie rajdowcu który był dla niech prawdziwym Dziki - sama. - A pan Dziki się zna na tym mieście i w ogóle. - masażystka puściła dłoń Blue i poprawiła jej szlafrok zaciskając go by zakrył wdzięki blondyny. - No nawet Pepe. Też was chyba polubił. Bo nie wiem co by musiało się stać by kogoś za darmo ubrał tak w kwadrans jak ciebie teraz. - dodała czarnowłosa dziewczyna do blondwłosej zawiązując jej szlafrok. - No i to miasto. Fani. I panny Angel i Dzikiego. Oni ich uwielbiają. Ligę, Wyścigi no i te swoje gwiazdy i ulubieńców. - powiedziała kończąc wiązać szlafrok panny Faust i położyła swoje dłonie na jej ramionach w pokrzepiającym geście. - No i ja jak będę jakoś mogła to wam pomogę. Nie zostawię przecież mojej rin no i reszty przyjaciół. - uśmiech poszerzył się na twarzy masażystki i pokrzepiająco objęła wyższą od siebie kobietę. - A ty umiesz rozmawiać. Negocjować. Widać, że ci zależy na załatwieniu sprawy. To wzbudza zaufanie w twoje zaangażowanie. U Starszego też powinno. Może coś będzie chciał, pewnie na pewno w zamian no ale jakoś chyba sobie poradzimy z tym. A jak jego się przekona to już duży sukces bo zostałby już tylko pan Schultz. A ja nie wiem za dużo o tych Wyścigach ale to co mówił pan Dziki wydawało mi się brzmieć rozsądnie. Więc odwagi rin. - Azjatka wykleszczyła się z przytulania blondyny ale jeszcze opiekuńczo trzymała ją za ramiona. - A powiesz mi kim jest Robert? Może jakiś przystojniak co go chowasz tylko dla siebie co? - spytała przymrużając nieco oko by zluzować nieco temat rozmowy.

Blond głowa kiwała potakująco. Miało sens… tylko jak Blue to spierdoli nie będzie szansy cofnięcia znad Mairy wyroku. No ale nie była sama. Mieli plan, całkiem sensowny, chociaż wymyślony pośrodku wielorasowej orgii na masce posuvanego suva.
- Mnie się nie da nie lubić - uśmiechnęła się firmowym uśmiechem rodem z przedwojennych rozkładówek, zagarniając Japonkę pod skrzydło i idąc do drzwi. Racja, wsparcie było z najwyższej półki. Ligii… no TEGO Dzikiego nie trzeba było nikomu przedstawiać. Póki łączył ich jeden cel i współpracowali, pozostawała szansa. Co będzie potem?
Tym będą się martwić w odpowiednim momencie.

Japonka objęła blondynkę i razem zgodnie wyszły z łazienki. Na zewnątrz wszystko było mniej więcej jak zostawiły poza tym, że nigdzie nie było widać Dzikiego. Maira i Pepe przywitali ich uśmiechami ale i ponaglającymi spojrzeniami.
- Chodź moja droga, już wszystko przygotowane. - Pepe odezwał się i zachęcająco wskazał na przygotowany zestaw ubraniowy. Leżały tam ciemne spodnie, żakiet, biała koszula i podobne elementy kojarzące się ze standardowym biurowym stylem. - Seiko jak Blue się ubierze zrobisz jej makijaż. Stonowany i nie rzucający się w oczy. - projektant polecił Azjatce a ta skinęła głową sunąc swoimi drobnymi kroczkami w stronę jakiegoś biurka z lustrem. - Buty musisz wybrać sama. Akurat wszystkie trzy pary pasują stylistycznie więc wybierz w których byś czuła się dobrze. - mężczyzna z kolczykiem w uchu wskazał na stojące w rzędzie pantofle. Wszystkie były eleganckie, czyste i ładnie sie prezentowały różniły się przede wszystkim wysokością obcasów. Od prawie płaskich, przez drobno zarysowane aż po pełnowymiarowe szpilki.

Panna Faust bez ociągania poszurała po ubranie, oglądając je z uniesioną brwią. Czyste, bez jednej dziury, jak spod igły krawca. Dobrej jakości, warte więcej niż potencjalna dziwka w Grzeszniku zarabiała przez… w chuj długo. Bez skrępowania zrzuciła szlafrok. W pokoju znajdowały się dwie kobiety i pedał, zresztą świecenie cyckami nigdy nie sprawiało jej trudności. Szybko ubierała kolejne ciuchy na sam koniec zostawiając buty. Zatrzymała się przed nimi z rozmysłem, pukając palcami po dolnej wardze.
- Idę robić interesy, nie się płaszczyć - wyszczerzyła się i sięgnęła po najwyższa opcję, wydłużającą i tak długie nogi. W takich laczach będzie wyglądać jak stuprocentowa, prawilna bizneskurew - Gapienie z góry dodaje pewności siebie, a tej nigdy za mało. - pokiwała z namaszczeniem głową, sadzając kuper na rancie wyra i przywdziewając nowe laczki.

Pepe coś chyba albo był wstydliwy na punkcie nagich kobiet albo nie mógł z innych powodów znieść ich widoku bo odwrócił sie w inna stronę póki Blue nie przykryła swoich wdzięków.

- Och moja Tygrysico, wyglądasz teraz naprawdę bojowo. - Maira poczekała aż Blue założy buty po czym pokiwała głową z uznaniem i objęła ją przyciągając do siebie. Teraz gdy Blue stała w szpilkach to Szafirek było prawie o pół głowy niższa od niej. - Schrupałabym cię od ręki jakbyśmy miały tylko na to czas teraz. - mruknęła wpatrzona w jej niebieskie oczy.

- Jeszcze okulary. - Pepe przerwał chrząknięciem podając Blue okulary. Gdy je założyła gestem zaprosił ją by stanęła prze lustrem jakie były w jednym z drzwi szafy. Blue wyglądała zdecydowanie inaczej niż przed paroma kwadransami. Czysta, w zaczesanej fryzurze, okularach, marynarce i długich nogach podkreślonych jeszcze wymowniej przez wysokie obcasy szpilek prezentowała się jak rasowa businesswoman z dawnych standardów. Ubiór był nienaganny ale spojrzenie Blue z wysoka swoich nóg i obcasów wyglądało zaczepnie. W efekcie raczej nie było wątpliwości, że Dzikiemu będzie partnerować a nie być sekretarkowym dodatkiem.

- To prawda. Wyglądasz bardzo elegancko rin.- Seiko kiwnęła głową też aprobując nowy wizerunek blondyny.

- Dobra udało się, jestem i mam! - do pokoju wpadł z lekka zdyszany Dziki i ogarnął spojrzeniem cały pokój triumfalnie unosząc w górę kaburę i aktówkę. Rzucił to niedbały ruchem na stół i blondyn na środku przykuła jego uwagę. - No, no… - podrapał się kciukiem po policzku obchodząc Blue by się lepiej przyjrzeć z innej strony. - Robisz wrażenie. I jesteś sexy. - pokiwał głową rajdowiec zaś Pepe wziął rzuconą kaburę i podał Blue do założenia.

- Proszę to założyć. Pewnie cię rozbroją ale to nie istotne. Kaburę powinno być widać jeśli zostawisz nie zapiętą marynarkę. Choć to już byłoby nieco swobodne zachowanie. Mało oficjalne. Polecam aż tak się nie czuć swobodnie ale można myknąć nawet podczas siadania czy wstawania marynarką choć bez nahalności. Raz powinno wystarczyć. Ubiór jest stonowany więc ważna jesteś ty i twoje zachowanie. Samym ubiorem nie błyszczysz. Poza szpilkami bo nadają ci drapieżnego charakteru. Takiej ostrogi. Z pieprzem. Dobre dla kogoś kto zamierza przyjąć na siebie główny ciężar negocjacji. - dyktator mody poinstruował Blue jak jego zdaniem powinna się zachowywać by odnieść pożądany skutek. Wyglądało na to, że ostatnie elementy układanki zostały ułożone i czas było myśleć o wyruszeniu w drogę.

Brzmiało jak przygotowanie do wojny, a zmanierowany pedał wszedł w rolę dowódcy, objaśniającego podwładnym plan na nadchodzącą bitwę. Omawiał poszczególne zagadnienia, taktyki i schematy zachowania na zbliżającą się wielkimi krokami potyczkę. Świat mody był brutalny, tak samo jak świat wojny. I biznesu. Panna Faust przyjmowała rady ze sklejoną mordą, zapamiętując każdą po kolei. Na wszelki wypadek. Tylko debil nie słuchał mądrych porad. Przeglądając się w lustrze nie mogła czarnuchowi odmówić szczątków szacunku. Wykonał kawał zajebiście dobrej roboty. Dał blondynie pancerz nie gorszy od kevlaru, chociaż innego rodzaju. Słysząc uwagę tej niepedalskiej części otoczenia parsknęła.
- Dziki proszę… - posłała rajdowcowi profesjonalny uśmiech numer pięć i dokończyła mrużąc oczy - Jestem bajeczna!
Pewność siebie była istotna kiedy stawało się na przeciw kogoś, kto jednym gniewnym zmarszczeniem brwi mógł wysłać rozmówcę do piachu. Stary był Kimś, ona dopiero wyrabiała pozycję i na razie gówno znaczyła. Bezdenna przepaść, nieskończona jak pustka pomiędzy uszami Troya… a właśnie. Troy.
- Zanim spierdolimy na robotę, jeszcze jedna rzecz - parę szybkich kroków i już obejmowała Szafirka, mrucząc mu tuż przy uchu - Gdzieś tu kręci się mój ochroniarz. Kopnę się i go znajdę. Zostawię ci lambadziarza na wszelki wypadek, jak mówiłam na suvie. Można ruchać, nie krępuj się - pocałowała niebieskie usta kwitując wypowiedź.

Dziki podniósł brwi ze zdziwienia gdy usłyszał ripostę Blue a potem roześmiał się szczerze i radośnie. Moment później obydwie kobiety a nawet Pepe też się roześmieli rozbawieni i akcją i reakcją Dzikiego i Blue.
- Och nie bój się Tygrysico zadbam by nie czuł się tu samotnie. - roześmiała się filuternie Szafirek i dała znać biorąc Blue i Pepe pod rękę by wyjść z pokoju.

- Zaraz, nie tak prędko. Chyba nie dymałem z powrotem do tej dziury na darmo nie? - Dziki zastopował towarzystwo pukając w aktówkę którą przyniósł. - Chodź Blue bo jak się pluskałyście to taka sprawa wyszła. - rajdowiec przywołał gestem blondynę i otworzył teczkę.

- Nie, nie, nie, źle otwierasz tą aktówkę. - Pepe opuścił bez większego żalu ramię Szafirka i zbliżył się do Dzikiego. Ten z kolei bez większego żalu cofnął się a potem jeszcze trochę ustępując miejsca styliście. - Pozwól no tu Blue bo to faktycznie ciekawy element. - powtórzył gest rajdowca zamykając z powrotem dopiero co otwartą przez niego aktówkę. - Mężczyźni są wzrokowcami. - powiedział jakby zdradzał jej bardzo wielki sekret. - Do tego dobrze mieć jakiś dowód na poparcie swoich słów. - lekko dotknął dłoni zamkniętej walizki. - Poza tym taka aktówka wygląda profesjonalnie, wzbudza ciekawość i dodaje prestiżu właścicielowi. Czyli tobie bo Dzikiemu kompletnie nie pasuje do jego wizerunku. - wskazał dłonią na opartego o krawędź stołu gwiazdora Ligii na co ten wzruszył ramionami dając znać, że mu to obojętne jak wyjdzie z tą walizką.
- Ale możesz zapunktować otwierając aktówkę. Ale nie tak jak przed chwila Dziki, kompletnie na opak i w pośpiechu jakby nie było tam nic ciekawego a nawet może coś tandetnego. Więc nie tak. Po pierwsze musisz otworzyć tak by wieko rozmówcy zasłaniało zawartość więc tak ją od początku musisz ustawić. - powiedział Pepe i przesunął nieco pojemnik tak, że teraz Blue widziała jego zawiasy. - Dwa to można wzmóc ciekawość spowalniając otwarcie zamków. Bez przesady bo to budzi irytacje i można sobie pozwolić jedynie w stosunku osób o słabszej pozycji od siebie a no ze Starszym to raczej się nie nadaje. Dobrze natomiast można to wkomponować w rozmowę, że niby jest się skupionym na rozmowie i w międzyczasie otwiera aktówkę. - projektant mody cały czas nawijał a w międzyczasie prztyknęły zamki pojemnika i walizka pewnie już była otwarta.
- Teraz właśnie otwierasz walizkę. Pewnym, płynnym ruchem ale bez szarpnięć i zwłoki. - dłoń Pepe otworzyła właśnie w ten sposób pojemnik i Blue widziała z bliska wieko aktówki choć wciąż nie widziała co jest w środku. - Na końcu nutka niepewności. Wyjmujesz co jest w środku i zamykasz od razu walizkę. Wówczas nie wiadomo co tam właściwie jest i czy coś jeszcze jest. - Pepe sięgnął dłonią do wnętrza walizki i podał Blue jakieś zdjęcie. Było błyszczące, zrobione na śliskim papierze jak z jakiegoś plakatu ale zdjęcie musiało być świeże. Przedstawiała tak dobrze poznanego jej czarnego suva z marki BMW zrobionego w garażowej scenerii przy pomocy flesza. Pepe podał jej ze trzy zdjęcia zrobione z trochę innej perspektywy i na wszystkich maszyna prezentowała się jak z przedwojennej motoryzacyjnej rozkładówki.

- Zajebiste nie? To ja robiłem. - Dziki nie wytrzymał by się nie pochwalić zasługami wskazując na siebie palcem.

- Ale papier, ksero i aparat miałeś ode mnie. - zgryźliwie odcięła się Blue Lady nie chcąc odpuścić rywalowi skoro wracali do normy dziennej.

- W każdym razie trik z zamknięciem walizki działa zwłaszcza jeśli materiał do prezentacji jest dość skromny. Bo to wygląda wówczas dość słabo. - wtrącił się Pepe przekręcając wreszcie walizkę tak, że Blue mogła zobaczyć wnętrze. Faktycznie walizka była właściwie pusta. W wieko był wetknięty jakiś notes z ołówkiem a na dnie były jeszcze ze dwa podobne zdjęcia czarnego suva. Całość aż nadto ukazywała pustość tej walizki.

- Racja, zajebiste. No to minąłeś się z powołaniem - blondynka uśmiechnęła się przeuroczo i niewinnie, mrugając rzęsami do rajdowca - I tyle straciłeś przez to! Mógłbyś zostać profesjonalnym fotografem i razem z Mistrzem Pepe wejść w spółkę. Uwieczniałbyś jego dzieła… zglebił tajniki świata dobrego stylu i smaku. Spenetrował nowe, dotąd nieznane nurty sztuki. Dowiedział się po co przy stole podaje się trzy widelce i trzy łyżki, po co aż tyle kieliszków wokół talerza… same sekrety i tajemnice - pokiwała głową i dorzuciła do stylisty - Siadanie z nogą na nodze odpada, no nie? Coś kiedyś Tatko mi mówił, że w biznesie tak siadają kurwy i hołota do okantowania.. no ale byłam na bani więc coś mogłam pomieszać. - wzruszyła ramionami woląc zawczasu rozwikłać zagadkę sprzed lat.

Reakcja u obydwu mężczyzn była dokładnie odwrotnie proporcjonalna. W miarę słów blondyny z Miasta Neonów Dziki wydawał się co raz bardziej zakłopotany, zdenerwowany czy zirytowany a za to Pepe patrzył to na niego z co raz większą nadzieją, zadowoleniem i czystym szczęściem choćby wyobrażając sobie te wszystkie fotografie, rewie mody, zgłębiania i penetracje.

- Ależ to naprawdę wyborny pomysł Dziki! To są naprawdę świetnie zdjęcia jak na tak marnej jakości aparat. Stanowilibyśmy świetny partnerski duet. - Pepe promieniał aż szczęściem na sama myśl o możliwości bliższego poznania rajdowca.

- To debilny pomysł! - warknął oschle Dziki. Maira szczerzyła się wybornie rozbawiona numerem jaki Tygrysica wycięła Dzikiemu. Seiko była bardziej stonowana w reakcji choć i ona pozwoliła sobie na dyskretny uśmieszek. Pepe wydawał się rozczarowany odmową gwiazdora Ligii więc zwrócił się dumnie odwracając się tyłem do Dzikiego a za to stając przed Blue. W tych szpilkach był od niej prawie o głowę niższy. Nie przeszkadzało mu to jednak czuć się dumnie i pewnie.

- Założenie nogi na nogę wnosi pewien podtekst erotyczny. Jednak jest, zwłaszcza u kobiet, dość naturalna pozycją do siedzenia. Póki coś zasłania te nogi, na przykład stół przy którym byście rozmawiali nie powinno to mieć większego znaczenia. Natomiast ekspozycja własnego ciała, do tego kobiecego i to przy omawianiu spraw biznesowych może być właśnie odebrana jako dość kontrowersyjna. Masz jednak na sobie spodnie a nie sukienkę czy spódnicę i to jeszcze krótką więc nie jest to tak rażące jak w przypadku bardziej kobiecie klasycznych ubiorów. Bezpieczniej jest jednak przy biznesowych sprawach nie eksponować swoich walorów zbyt agresywnie. Bierność, styl i klasa, bardziej subtelne zachowanie powinny wystarczająco zwrócić uwagę na kobietę zachowującą się w ten sposób. Zwłaszcza jeśli możliwe, że idzie na jakiś spotkanie pierwszy i może ostatni raz więc to wrażenie pozostanie w pamięci jako dominujące. - Pepe wyłożył swoja filozofię mówiąc pewnie i nieco patriarchalny tonem jakby objawiał maluczki niezgłębionej mądrości ze świata stylu i mody. Z pozostałej grupki jednak nikt mu nie przerywał tylko Dziki starał się usilnie wyglądać na coraz bardziej znudzonego i zniecierpliwionego.

Czas ich gonił, ale bambus dawał ważne rady. Niezrozumiałe dla kogoś kto żył Wyścigami, napięciem i kraksami. Spotkania biznesowe potrafiły być bardziej jak nudne na pierwszy rzut oka szachy, ale podobnie zabójcze co władowanie bryki na pełnej prędkości na czołowe zderzenie z betonowym silosem. Żeby nie przeginać pały, Julia pokiwała energicznie głową i zwinęła aktówkę ledwo pedzio skończył nawijać.
- Dziękuję ci Mistrzu, gdyby nie ty… - pokręciła w podziwie głową, zostawiając kwestię do odpowiedniego dopowiedzenia w bambusiej czaszce. Niech tam sobie wstawi co mu sie podoba. Każdy zestaw wazeliny był dobry, a niedopowiedzenia miały to do siebie, że pobudzały wyobraźnię. szybko nachyliła się nad nim, posyłając dwa cmoknięcia w okolicach jego policzków - tak jak Szafirek na początku rozmowy.
- Będzie dobrze, trzymaj Troya z dala od rudych, ma do nich słabość i głupieje jak frajer ze wsi przed kasynem w Vegas - cmoknęła Szafirka tym razem jak najbardziej cieleśnie. Objęła ją na krótki moment. Ten sam uścisk powtórzyła z Seiko i wyciągnęła rękę do Dzikiego - To co, lecimy w trasę? Tylko jeszcze zgarniemy jednego leszcza, ale spoko. Jest tutaj, w okolicy.

Całe towarzystwo opuściło prywatne pokoje Blue Angel i znów znalazło się na korytarzu a potem hotelowych schodach. W holu głównym nadal trwała zabawa choć juz zauważalnie przymulona po całonocnej posiadówie. Tu się rozstali. Pepe, Seiko i Szafirek jeszcze raz chętnie uściskali się na pożegnanie z Blue, Dziki chętnie się pościskał z Seiko, Blue Angel niezobowiązująco machnął ręką co ona przejęła uniesieniem brwi w geście irytacji no a z Pepe po prostu etap pożegnania nie doszedł do skutku. Pozostała trójka zajęła się wdrażaniem w życie planu czyli reaktywowaniem imprezy by utrzymać do powrotu Dzikiego i Blue jak najwięcej uczestników na chodzie a ci wyszli na zewnątrz.

Dziki mając namiar na samochód Ryana z Wildcats uniósł brew z geście zaskoczenia i rozczarowania i odszedł coś dziwnie kręcąc głową. Miał iść po swój wóz i podjechać pod Blue i jej załogę. Sama załoga zaś była czujna, zwarta i gotowa. Przynajmniej Troy. Spora ilość petów wokół zaparkowanego auta jasno świadczyła, że ktoś tu spędził trochę czasu czy może nawet większość nocy. Drzwi trzasnęły gdy ochroniarz Julii wyszedł jej na spotkanie. Całkiem energicznie. Trzaśnięcie wywabiło też głowę Ryana poza szybę choć sądząc z gestu przecierania twarzy nie miał jeszcze zbyt trzeźwego wglądu na sytuację.
- Padlina! Gdzie ty się włóczysz jest prawie rano! I czemu się tak odstawiłaś?! - Troy wyglądał na wkurzonego choć nie omieszkał nie zauważyć zmiany w wizerunku blondyny idącej z naprzeciwka.

Na jego widok gębę Blue ozdobił szeroki, uśmiech tak szyderczo radosny, że pewnie od patrzenia dostawało się niestrawności.
- No i czego tak piłujesz tego ryja, jakby cię stado czarnych w dupę bez mydła zapinało? - spytała na powitanie, podchodząc aż do chwili w której prawie na siebie wpadli. On sapał jak pedofil w przedszkolu, ona luzowała gumę w majtach aż za bardzo.
- Czekałeś… to znaczy że naprawdę mnie kochasz? - rzuciła drugim, już cichym pytaniem, mrugając do niego i przybierając minę z tanich romansideł dla podstarzałych kur domowych. Długo tak nie wytrzymała.
- No w robocie byłam, ale się trochę pozmieniało… i jadę do drugiej roboty. Znalazłam bryke, tylko to… no w chuj skomplikowane. Odstawiłam się bo jadę do Starego z Downtown - wyłożyła prosto z mostu, bez owijania w bawełnę. - Potrzebuję żebyś chronił moją laskę. Szafirka. Bujamy się razem, a przydupasy Handa mogą chcieć jej zdjąć tą śliczną niebieską główkę z ramion. Jest zajebista, zresztą sam zobaczysz… i jaka zdolna w łapkach. I cyckach. I ustach. Same zalety - skończyła firmowym uśmiechem biznesowym.

Troy miał minę jakby zwaliło mu się zdecydowanie za dużo sprzecznych czy nawet szokujących informacji jakimi w parę chwil obdarzyła go blondyna.
- Do jakiego starego jedziesz? Jaką masz tam laskę? Przebalowałaś całą noc z jakąś dupą? I po chuja mam z nią zostać? Nie ochraniam jakiejś dupy tylko twoją. O czym ty mi w ogóle pieprzysz? - ochroniarz wykonywał dłonią stopujące gesty kręcąc w niezadowoleniem głową słysząc tą litanie nowinek.

- Cześć Blue! Ale się odstawiłaś! Jakbyś od Schultzów wracała! - Ryan niespecjalnie przejmując się sceną pomachał do niej choć w głosie pobrzmiewała mu niepewność bo chyba mrużył oczy jakby częściowo zgadywał co i kogo widzi. - Hej patrzcie! Dziki jedzie! - Deetroitczyk nagle się ożywił i cała senność znikła z jego głosu.

Troy niechętnie spojrzał w kierunku gdzie Wildcat wskazywał łapą i faktycznie przez bramę wciąż pilnowaną przez dwóch typów wyskoczył znany już Blue czarny Mustang. Wyskoczył w tyłowym stylu godnym rajdowca z czołowych miejsc Ligi. Tylne koła zabuksowały, dym poszedł miedzy nimi a asfaltem, hamulce zapiszczały, coś tam pod maską zgrzytnęło i chociaż maszyna była trochę sfatygowana po kraksie czy nawet więcej niż jednej to nadal brzmiała w niej moc i duma ligowej elity. Troy lekko zawinął ramieniem blondynę w ciemnej marynarce by rozpędzona bryka jej nie zmiotła ze sobą. Czarna smuga zaś wyszła na prostą ale zaczęła sunąć bokiem jakby kierowca, czyli Dziki, znów stracił panowanie nad maszyną. Troy szarpnął już blondyną całkiem mocno zaczynając manewr uniki a czarny Mustang sunął bokiem jak wielki buldożer wprost na nich. Troy coś zaczął syczeć w przekleństwie ale nie mieli szans dotrzeć choćby do chodnika. Kufer Mustanga minął ich może o krok tak, że poczuli podmuch spalin z rury wydechowej i pędu powietrza. Czarna maszyna zaczęła piszczeć przeciążonymi mechanizmami i nagle jak na zamówienie bujnęła się raz jeszcze i zatrzymała się. Dziki skończył półbączka o 180 stopni i drzwi pasażera z chyba skruszona szybą zatrzymały się o krok czy dwa od blondyny i jej ochroniarza.

- No na co czekasz? Chwilę miało być wskakuj! - Dziki krzyknął ponaglajaco i tak samo machnął patrząc na blondynę w biurowym kostiumie.

- Woooww! Znasz Dzikiego?! Zabiera cię gdzieś?! O ja pieprzę ale czad! - pierwszy głos odzyskał Ryan i szczerzył się i ślinił się jednocześnie widząc z paru kroków i maszynę i sławną gwiazdę Ligi na własne oczy. - Dziki! Ja jestem Ryan! Z Wildcats! Też jestem z Ligii, też się ścigam! - wrzasnął w końcu członek młodego stażem zespołu do gwiazdora z czołówki Ligii na co ten na moment skierował na niego twarz i pomachał mu wesoło. Dalej czekał jednak na Blue i niecierpliwił się całkiem wyraźnie.

Blondynka chwyciła koszule ochroniarza na piersi i przyciągnęła go do siebie że prawie zderzyli się nosami.
- Jadę do jedynego typa który może zdjąć wyrok Schultza z Blue Angel. Mojego Szafirka - szepnęła o dziwo poważnie - Jadę ubić deal, dlatego tak wyglądam. Poważny układ z najpoważniejszym przedsiębiorcą w mieście. Tam mi nie pomożesz, ale ktoś musi mieć na oko na Angel. Nie znam nikogo lepszego niż ty, szkolił cię Tatko, robiłeś za cień Roberta. Tylko tobie ufam. Troy posłuchaj. Sam kazałeś mi przestać odpierdalać bo to nie Vegas. Nie odpierdalam, wracam do roboty. Idź do środka i powiedz, że przysyła cię Blue. Szafirek wie. Jeżeli chociaż trochę mnie lubisz… pilnuj jej. Proszę - puściła jego koszulę.

- Zabujałaś się? Ty? Julia Faust z tych Faustów z Vegas? - Troy też wydawał się być dziwnie poważny choć w głosie pobrzmiewało mu niedowierzanie. Jakby właśnie mu oświadczyła, że śnieg i zamiecie panują w pustynnym i słonecznym Vegas. Pokręcił głową jakby nie dowierzał nadal, że blondyna właśnie powiedziała to co powiedziała i jak to powiedziała. - Niech będzie. Ale wiesz co będzie jak dasz się zabić tam a ja będę tu, nie? - ochroniarz powiedział chyba pro forma ale nie stawiał więcej oporu przed odjazdem Julii.

- Wiem. Dlatego nie dam się zabić. Nie zrobię ci tego - odszeptała i ukryła nagły niepokój za uśmiechem. Ochroniarz, przyjaciel, cień, niewolnik. Troy miał wiele tytułów - Spotkacie się, wszyscy. Nikt nie zginie, kapujesz. Masz moje słowo honoru. - obiecała i wyszczerzyła się do Wildcatsa - No jasne że znam! Już niedługo się pościgacie, ale teraz sorry. Interesy wzywają - popatrzyła wesoło na kolesia w furze, poważnie i prosząco na krótko wystrzyżonego mięśniaka, a na koniec z wyszczerzem zapakowała dupę do bryki Dzikiego.

- O ja pieprzę! Wiozłem laskę którą teraz wiezie Dziki! - puszył się Ryan drąc się na całą ulice jakby co najmniej sam właśnie odjeżdżał ze sławnym rajdowcem. Dalsze krzyki, okrzyki umilkły w jęku silnika i pędu prawie od razu wgniatającego w fotel. Całkiem wygodny.

- Zapnij się. - powiedział Dziki ledwo zerkając na pasażerkę i wskazując na pasy. Te były takie krzyżujące się na krzyż jakby zdublowane niż jak zwykłe w większości przedwojennych pojazdów. Ale do tego była jakaś uprząż z prętów czy rurek do zatrzaśnięcia. Dziki też był przypięty podobna konstrukcją. - Jakbym się przed chwilą w ciebie nie spuścił to bym cię teraz zerżnął. Tylko nie wiem czy na te okularki czy znowu w tą ciasno zapakowaną dupeczkę. - powiedział jakby mówił o pogodzie zgrzytając agresywnie dźwignią zmiany biegów wchodząc na wyższy bieg.

- Sama mam się zapiąć? - prychnęła, ale sięgnęła po pasy z bardzo niezadowoloną miną. Poboczyła się jakieś dwadzieścia szybko przebytych metrów. Zaśmiała się, rozkładając bezradnie ręce - I pogniótłbyś i pobrudził takie zajebiste ciuchy? Ech Dziki - parsknęła i położyła mu dłoń na udzie, szczerząc się przy tym drapieżnie - Jak ten cyrk wypali spuścisz się gdzie ci się podoba i kto powiedział ze tylko raz?

- Tak. Zerwałbym je z ciebie i właśnie, że są takie zajebiste to zajebiście by się je zrywało. - Dziki prawie na nią nie patrzył a jednak wydawał się być aż nadto świadom gdzie jest i jak wygląda blond pasażerka obok. Mówił lekko ochrypłym, zaciętym głosem jakoś dziwnie poważnie jakby naprawdę był gotów zrobić to o czym mówi. - O tak, właśnie tak Blue, zerżnę cię po tym wszystkim. - pokiwał głową do siebie i swoich myśli zaciskając w pulsujących gestach dłonie na kierownicy. Drapieżnie prowadził swoją maszynę jakby był w nieustannym Wyścigu, jakby próbował wyprzedzić budzący się właśnie dzień. Obrazy za oknem zmieniały się w jedną smugę z czasem zapalonym światłem czy ogniskiem i granatowiejącym niebem nad tym ulicznym kanionem.
- Przyjechałaś tamtym gruchotem? Nie masz własnej bryki? - spojrzał na nia pierwszy raz odkąd wsiadła jakoś tak dłużej i uważniej z wyraźnym niedowierzaniem, że musi pytać kogoś w Det o taką sprawę.

- Nie mam - przyznała, przesuwając rękę trochę do góry. Nie szczerzyła się już, tylko wlepiała wzrok w szybko zmieniający się widok za oknem - Rozjebaliśmy się przed miastem parę tygodni temu. Nie chciało mi się latać za nową furą… ani niczym innym. Zachlewałam pałę i przechodziłam kryzys, dobra? Trochę mi się popierdoliło w ogródku, długa historia. Jest w niej dużo Żółtków, Hegemońce, Nowojorczycy i parę kurew z Vegas. Nic specjalnego - parsknęła.

- Nie masz bryki? - Dziki spojrzał przeciągle na blondynę obok słysząc takie detroickie herezje. Jakoś gapienie się i to całkiem trzeźwe w niebieskie ślepka blondyny coś wcale nie przeszkadzało mu pruć przez detroickie ulice nie zniżając się do jazdy z dwucyfrową prędkością. - Musisz mieć. Inaczej nikt cię nie będzie traktował poważnie. - powiedział w końcu kręcąc głową z niedowierzaniem. - Jak załatwimy sprawę pojedziemy do mnie. Coś ci znajdziemy. No i tam cię jeszcze raz zerżnę. - Dziki wydawał się być znowu śmiertelnie poważny. Wszelkie jednak “tam” i “potem” musiało zejść na dalszy plan gdy nagle stało się tu i teraz.

Pułapka była zastawiona profesjonalnie. Nawet Dziki musiał zwolnić na ostrym zakręcie na którym zarzuciło jego kufrem pojazdu. Zaraz po nim zaczynał się wąski kanion spiętrzonych sprasowanych pojazdów. Za w poprzek niego tarasował drogę postawiony samochód. Nie było go jak i gdzie wyminąć. Zostawało taranowanie albo hamowanie. Dziki wybrał to drugie jednak Ford był rozpędzony tak bardzo a miejsca do samochodu było tak mało, że z piskiem opon zatrzymali się w końcu o ostatnie kilka kroków przed bocznymi drzwiami pojazdu. Jeszcze gdy manewr hamowania trwał skądeś wyjechała furgonetka tarasując drogę odwrotu sobą i obsadzającymi go ludźmi. W świetle reflektorów zza zastawionego wozu naprzeciw też pojawiły się jakieś sylwetki z bronią.

- Nie do wiary. Taka szpryca a z buta łazi jak jakiś lamus. - Dziki kręcił głową trzymając ręce na kierownicy jakby w ogóle nie przejmował się zastawioną pułapką.

No nie mogło się obyć bez nagłych przeszkód i przestojów, nie w tym zaplut… nie w Detroit. Brwi panny Faust wróciły na swoje miejsce, chociaż przed chwilą powędrowały do góry kiedy w powietrzu padła oferta… prezentu. Tak po prostu typ chciał jej dać brykę. Znali się parę godzin, dobrze sobie zrobili. Dobra, lubiła go, ale żeby od razu ją sponsorował?
- Jestem tylko małą, bezbronną i głupiutką blondyneczką - zatrzepotała rzęsami, udając że nie przejęła się nagłym zwrotem akcji, ale lewa ręka z krocza Ligowca przeniosła się do góry i w bok, gotowa do szybkiego wyrzucenia broni - Zobaczysz na której masce najlepiej się mnie posuwa i tą przyklepiemy, co? Każdy deal trzeba uczcić… a ci to kto, kolejne fanki? - spytała, oczami pokazując zasadzkę.

- Fanki? U tych brudasów? Mam nadzieję, że nie. - rajdowiec podrapał się po policzku a do warczącego silnikiem ale unieruchomionego Mustanga zaczęli podchodzić ostrożnie kolejni ludzie. Mieli różnoraką broń o cieniackich noży po pistolety i strzelby. Panna Faust widziała przez swoje rozbite okno ich całkiem blisko i zbliżali się nadal gdy rajdowiec dalej zachowywał się jakby ich tu w ogóle nie było a właściwie to mieli się tu zatrzymać.

- Ale fajna dupa! - krzyknął jakiś koleś w kurtce i z kluczem do śrub w dłoni który był chyba najbliżej. Rozbite okno również i im pozwalało na wgląd do środka.

- Ej palancie na co kurwa czekasz? Otwieraj i wypad z bryki! - krzyknął jakiś ganger stukając czymś w szybkę okna. Ten który dotąd szczerzył się do Blue teraz chyba próbował dojrzeć kto siedzi za kierownicą.

Dziki bez słowa odwajhował szybę w swoich drzwiach. Tamten z jego strony pochylił się by lepiej mu sie przyjrzeć. Rajdowiec pomógł mu gdy spjżał w twarz tamtego.

- Dziki?! - tamten od strony kierowcy aż się zapowietrzył a widoczne sylwetki ludzi wyraźnie zafalowały z takiego samego zaskoczenia.

- No. Śpieszmy się chłopaki. Możecie nas przepuścić? - Dziki powiedział neutralnym tonem wciąż patrząc na tego któremu otworzył szybę.

- Pewnie Dziki! Ej ale nie będziesz miał wątów do tego dowcipu z samochodami? - Zapytał jakiś gdzieś z tyłu.

- Jasne chłopaki. Ale moglibyście zabrać stad gdzie stały bo nie możemy przejechać. - wskazał wymownym gestem na zatarasowane.

- Ej! Otwórzcie i wypuścicie ich! To Dziki! - wydarł się jeden z niedoszłych napastników. Szmer zdziwienia przeszedł po widocznych ludziach ale w końcu droga stanęła otworem.

Detroit rzeczywiście miało pierdolca na punkcie swoich ulubieńców. Z profesjonalnie zblazowaną miną Julia czekała aż ponownie ruszą i miną bandę oszołomów podskakujących z radości jakby zobaczyli właśnie darmowy występ w strip-clubie.
- Nieźle - mruknęła tonem pod tytułem "udaje że nie jestem pod wrażeniem. Wróciła do macania i poważniejszych tematów
- Dziki, ty się orientujesz. Kim jest kurwa ten skośny daimyo? Seiko mówiła, że jeśli ktokolwiek miałby przekonać jego szefa żeby ją puścił wolno bez sraki na honorze rodziny, to on. Szkoda jej, przepracowuje się i pewnie smętne grosze za to ma, a większość idzie do kasy jakiegoś starego zjeba z przerostem prostaty. Do Gwiazdki daleko, ale... chuj mnie strzela, jak o tym myślę. Nie można jej tak zostawić. Szkoda dziewczyny. Mogłaby pracować na własny rachunek, na własnych warunkach. - pokręciła głową.
Wychodziło na to, że nawet jeśli załatwią biznes ze Starym, czekała ich jeszcze masa dodatkowej roboty.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 04-03-2017, 23:05   #525
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Cisza wisząca między dwoma wrogimi obozami aż trzeszczała. Nerwowe oczekiwanie przeciągało w nieskończoność każdą mijającą sekundę, elektryzując ciało przy najmniejszym szmerze. Alice czuła że pocą się jej dłonie, a tętno niebezpiecznie przyspiesza. Zamknięta w miarę bezpiecznej bryle transportera mogła jedynie siedzieć, słuchać i czekać, podczas gdy na zewnątrz kilkadziesiąt dusz mierzyło do siebie z najróżniejszej broni. Oczyma wyobraźni widziała ich skupione, zacięte twarze, palce drgające nerwowo na spustach i krople potu roszące czoło. Widziała też Guido, ledwo przymknęła powieki - stojącego dumnie na kupie metalu, potem idącego nonszalanckim krokiem w stronę środka… tam, gdzie Tony i Dalton.
Dziewczynie trzęsły się ręce, zęby raz po raz maltretowały rozciętą wargę, a oczy uciekały ku majaczącemu nad rudą głową wyjściu. Próbowała wyłapywać wszelkie szmery, podrygując przy najmniejszym hałasie, zaś serce obijające boleśnie klatkę z żeber, gubiło rytm i zamierało, ilekroć do wnętrza transportera dolatywał odgłos donośniejszy niż szelest.
Denerwowała się jak jasna cholera, siedząc na tyłku i mieląc w czaszce kolejne niewesołe scenariusze. Powinna tam być, wyjść i próbować… zrobić co do niej należało. Po stokroć bardziej wolała już chodzenie między wrogimi lufami, niż bierne siedzenie w oczekiwaniu na dalszy przebieg wydarzeń.
Chcąc zająć czymś przerażony mózg, odsunąć wizję padających pod gradem kul wilkookiego gangera oraz łysego olbrzyma, lekarka nabrała powietrza i policzywszy do dziesięciu, przywołała na twarz uprzejmy uśmiech, wkładając nieśmiertelną maskę poważnego lekarza - prostsze rozwiązanie, niż pozostawać wariującym z nerwów o los najbliższych dzieciakiem.
- Pani kapral Anita, tak? Bardzo mi miło. Proszę wybaczyć karygodny brak manier przy poprzednim spotkaniu - zwróciła się do nowojorskiej kobiety, przenosząc się na kolanach w jej okolicę. Kiwnęła nieznacznie głową, uśmiechając się przepraszająco - Mam na imię Alice, ale chłopaki mówią na mnie Brzytewka. Przykro mi z powodu zaistniałej sytuacji, uniemożliwiającej standardowe powitanie oraz zapoznanie, niemniej cieszę się mogąc panią poznać. Zawsze podziwiałam kobiety potrafiące walczyć. Jeszcze przed wojną Armia Stanów Zjednoczonych była synonimem honoru i doświadczenia. Potrzeba wielkiej odwagi, by wyjść naprzeciw wroga, ryzykować zdrowie, a także życie w obrony wyznawanych ideałów. Niech się pani nie obawia, nie stanie się pani krzywda. Rozumiem, że sytuacji daleko do standardowej i odczuwa pani niepokój, ale wszystko będzie dobrze, obiecuję. Postaram się, aby wróciła pani do macierzystej jednostki tak szybko, jak to możliwe. Nie mogę niestety pani rozwiązać, jednak jeżeli czegoś potrzeba, proszę śmiało mówić. Chce pani wody, jest ranna?

- Kapral Anita Swiger numer identyfikacyjny 529 43 1326 NYA. - odpowiedziała służbiście kobieta w mundurze. Właściwie jak się przyjrzała bliżej i dokładniej Alice to nawet dziewczyna. Pewnie były w podobnym wieku tak samo zresztą jak i siedzący obok żołnierki Billy Bob. Kobieta patrzyła na lekarkę gdy ta do niej mówiła dość niepewnie jakby podejrzewała ją o podstęp czy inny trik. Gdy odpowiedziała jakby stała na baczność na jakimś apelu mówiła mocnym, pewnym siebie głosem ale gdy skończyła część tej poprzedniej niewiary i niepewności nadal była widoczna w jej oczach.

- Ona tak ciągle. Tylko Guido czasem gada coś więcej. - Billy Bob machnął ręką jakby chciał ostrzec Brzytewkę, że gadanie do jeńca to próżny trud ze względu na opór samego jeńca.

Zając zagnany przez psy pod ścianę, bez możliwości ucieczki, do tego skrępowany i wystawiony na łaskę bądź niełaskę wroga. Niewielka lekarka rozumiała ją - bała się. Gangerzy nie posiadali najlepszej opinii, poza tym to z nimi Nowojorczycy walczyli od paru dni. Z pewnością widziała jak ludzie z jej oddziału padają martwi, trafieni kulami detroiczyków. Musiała się najeść mnóstwo strachu, zmuszona do pozostawania pod ich wątpliwej przyjemności opieką.
- Skarbie będziesz taki kochany i zorganizujesz coś do picia, proszę? - zwróciła się do młodego gangera i ścisnąwszy go za rękę, wróciła uwagą do jeńca.
- Anita to piękne imię. - zaczęła łagodnie, postanawiając podejść do tematu jak w przypadku traumy z nadzieją, że w końcu przebije się przez pancerz lęku, przez co dotrze do schowanej w nim młodej dziewczyny - Pochodzi z języka hebrajskiego i oznacza “ciesząca się łaską bożą”. Ma również odpowiedniki w języku hiszpańskim: Juanita, albo występuje jako zdrobnienie od imienia Anna. - zmieniła pozycję, siadając przy niej po turecku i odchyliwszy połę skórzanej kurtki, pokazała wyhaftowany na habicie czerwony krzyż - Naprawdę nie musi się pani obawiać, nie zrobię pani krzywdy. Jeżeli czegoś potrzeba, proszę mówić. Brała pani udział w walce, stad moje poprzednie pytanie czy wszystko pod względem zdrowotnym jest w porządku. Chłopaki… - zawahała się, by w końcu wzruszyć ramionami i kontynuować pogodnym tonem - Czasem zapominają o manierach, do wielu tematów podchodzą z karygodną beztroską. Jest pani z Nowego Jorku? Nigdy tam nie byłam, ale słyszałam masę opowieści. Naprawdę macie tam prąd w całych kwartałach i wypożyczalnię kaset video? Kapitan Yorda o niej wspominał, niezwykle czarujący i kulturalny oficer. Prawdziwy gentleman w starym, przedwojennym stylu. - skończyła czymś optymistycznym, kładąc dłonie na kolanach.

- Nie mogę jej zostawić. Guido mi to wytłumaczył. Taylor też. Nie mogę. - odpowiedział speszonym tonem chłopak w skórzanej kurtce. - Aha Brzytewka i wiesz. W ogóle to chciałem ci powiedzieć bo wcześniej nie było okazji, że masz bardzo ładny samochód. I co co mówią, że to piczkowóz to… ten… eee… nie doceniają strategii… i ten… są bez głębszej myśli i nie znają się na samochodach. Guido mi to wytłumaczył bo ja wcześniej też nie wiedziałem. - Billy Bob powiedział tym razem śmiertelni poważnie jak zawsze gdy Detroiczyk mówili o samochodach zwłaszcza swoich. Choć mimo tej powagi słychać było wahanie jakby musiał sobie przypomnieć detale tej rozmowy.
- A i że to jest teraz Pink Parter a nie piczkowóz. - uniósł nieco palec do góry jakby przypomniał sobie o najważniejszym detalu. Anita słuchała go wybałuszając na niego oczy i chyba nie mając pojęcia o czym on mówi. Chłopak jednak kompletnie stracił nią zainteresowanie i zdawał się w napięciu czekać na reakcję Alice.

W odpowiedzi dziewczyna uśmiechnęła się ciepło i wyciągnąwszy ręce, objęła chłopaka, przyciskając do siebie jakby dla dodania otuchy.
- Bardzo ci dziękuję, Billy Bob. Mam tylko nadzieję, że Taylor nie tłumaczył… za mocno - w głos i wzrok wdarła się troska, gdy zielone oczy wodziły po jego twarzy - Nic się nie stało, wiesz jaki jest Guido. Ciężko za nim nadążyć, dużo widzi i jest mądry. Ty również jesteś bystrym facetem i nie przejmuj się. Rozumiem, dostałeś bardzo odpowiedzialne zadanie i musisz się z niego wywiązać. Bez obaw, nie będę robiła ci kłopotów. Musimy sobie pomagać, prawda?

- Nie no Guido tak mi wytłumaczył, że w sumie Taylor nie musiał ale no wiesz, blisko był. - chłopak przełknął ślinę i poruszył się dość nerwowym ruchem na wspomnienie tamtej rozmowy. - Ale no fajno, że kumasz bo ten, teraz wiesz Guido mi wytłumaczył, że to nasza polisa. - wskazał kciukiem na skrępowaną żołnierkę. - Ale spytałem się co to polisa no to powiedział, że taki bilet. No to kumam. I bez tego no… No lepiej ją mieć. Więc jak mi ucieknie czy co… - Billy Bob przerwał, przełknął ślinę i czoło zrosił mu pot który otarł nerwowym ruchem rękawa kurtki. Wyglądało, że tutaj Guido też potrafił być przekonywujący a w razie niepowodzenia widocznie Billy Bob był świadom jak zdarza się szefowi karać w warunkach polowych niekompetentnych ludzi.
- A ona cały czas nawija, że ucieknie jak już coś mówi. - szepnął skarżącym się tonem chłopak wskazując na skrepowaną kobietę obok choć siedzieli tak blisko siebie, że raczej nie mogła tego nie słyszeć.

- Ucieczka jest obowiązkiem każdego jeńca! - syknęła dumnie kapral patrząc wyzywająco na chłopaka w skórzanej kurtce.

- No widzisz? Ona tak ciągle. - Billy Bob westchnął wskazując kciukiem na kobietę obok i fatalistycznie zaczął wydobywać z kurtki paczkę zmiętolonych fajek jakby z takim jeńcem jego los już był przesądzony, skoro mieli takiego a nie innego szefa.

- Chęć ucieczki jest naturalnym odruchem każdego myślącego organizmu. Naszym pierwotnym instynktem, nakazującym znaleźć się jak najdalej od źródła potencjalnego zagrożenia, dzięki czemu niwelujemy prawdopodobieństwo otrzymania obrażeń, lub co gorsza… śmierci - Savage skrzywiła się smutno, obracając twarz ku kobiecie - Uczucie narasta wraz z poziomem stresu. Warto jednak podchodzić do tematu rozważnie. Ludzkie życie jest wartością bezcenną, godną szacunku i ochrony bez względu na przynależności grupowe, bądź wyznawaną religię, tudzież wartości, lub miejsce urodzenia. Zostało nas już tak niewielu, przez ze Stalową Bestią i ciągłe konflikty… jeszcze mniej. Naszym obowiązkiem, jako ludzi, powinno być utrzymanie się przy życiu i pomoc innym w tej aktywności. Więcej jest wart żywy, oddychający żołnierz, człowiek... niż najdzielniejszy, najodważniejszy ale ze zwrotem KIA przy nazwisku. - westchnęła ciężko i przymknęła na moment oczy - Doskonale panią rozumiem, jestem Runnerem od zimy i również wyznawałam podobną filozofię z ucieczką. Natury się nie oszuka. Siedzi w nas głębiej niż byśmy byli zdolni przyznać. Strach nie jest dobrym doradcą - uchyliła powieki, kotwicząc wzrok w oczach kapral - Jest pani rozsądną, trzeźwo myślącą osobą. Na pewno w domu czeka na panią ktoś, kto się martwi i chce, aby wróciła pani w jednym kawałku. Chwalebna śmierć na polu bitwy nie ukoi jego żalu po stracie, nie jest warta łez i cierpienia. Jako jeden gatunek potrafimy się ze sobą porozumiewać - skorzystajmy z tego. Wróci pani do domu, tylko proszę tego nie komplikować. Z nami idzie się porozumieć, nie musimy być wrogami. Obiecałam, że zrobię co w mojej mocy, aby przywrócić panią jednostce macierzystej i słowa dotrzymam. W zamian proszę tylko o cierpliwość i rozsądek. Nasza sytuacja jest i tak wystarczająco napięta, by dokładać do niej kolejne elementy zapalne. Poza tym istnieje możliwość, że w okolicy są twory Molocha. Mamy wspólnego wroga, nie musimy go szukać w swoich szeregach.


- No pewnie. Zachęcaj ją do ucieczki i współczuj.
- jęknął smutno Billy Bob zapalając skręta gdy usłyszał wyrazy zachęty i zrozumienia jakie Brzytewka okazywała drugiej kobiecie. Zaciągnął się i westchnął. Zaczął przysłuchiwać się z większym zaangażowaniem gdy Alice zaczęła mówić dalej co już nie brzmiało tak lamersko jak początek. Anita słuchała w skupieniu ale w oczach panował upór.

- Łatwo ci mówić to co mówisz bo jesteś po drugiej stronie sznura. Nie znasz mnie ani naszej Armii. Ale wiem o czym mogę mówić i nie powiem wam nic o naszej Armii tak samo jak nie powiedziałam temu waszemu Guido. - kapral prychnęła na wspomnienie o szefie Runnerów i z uporem trwała przy swojej niechęci do współpracy z przeciwnikiem.

- A czy ktokolwiek namawia tu kogokolwiek do zdradzenia tajemnicy służbowej, bądź dzielenia się informacjami poufnymi? - niewielki rudzielec spytał spokojnie, akcentując wypowiedź uniesieniem lewej brwi - Wręcz przeciwnie, tematy zawodowe i polityczne zostały odsunięte na bok, a ich miejsce zajęła chęć nawiązania zwykłej, niezobowiązującej rozmowy. Pytałam jak się pani czuje, czy chce czegoś się napić. Poruszyłam też kwestię ogólną w kierunku administracji Nowego Jorku, ogólnodostępne dane. Nie pod kątem wojskowym, lecz cywilnym. Jak się tam żyje, nie w co jesteście wyposażeni. W twoim mieście nie żyją tylko żołnierze, prawda? - pozwoliła sobie na drobny uśmiech - Niestety muszę panią rozczarować. Zawsze mówię o wzajemnym szacunku. Proszę o zachowanie rozwagi i spojrzenie na drugiego człowieka pod innym kątem. Nie wroga, a kogoś nam równego. Traktowania go tak, jakbyśmy sami chcieli być traktowani. To samo mówiłam pani kapitanowi na Wyspie. W jego obozie, otoczona przez jego ludzi. Ganger podany na srebrnej tacy… Możemy się różnić, lecz nie zwalnia nas to z przestrzegania zasad dobrego wychowania, oraz ogólnie pojętej więzi szacunku międzyludzkiego. Nie miałam tej przyjemności poznać pani wcześniej, lecz sprawia pani wrażenie sympatycznje kobiety… a że nosi pani mundur Armii, a ja skórzaną kurtkę? Mincjusz powiedział kiedyś: “Actus hominis non dignitas iudicentur” - co znaczy “niechaj sądzone będą czyny człowieka, nie jego godność, stanowisko” - rozłożyła ręce w geście bezradności - Niech mi pani powie, torturowano panią? Bito? Zmuszano szantażem do współpracy, zabijano bliskich celem wyciągnięcia informacji, otruto, głodzono? Czy prócz czasowego ograniczenia swobody poruszania spotkała panią fizyczna, bądź psychiczna krzywda? Stała się pani obiektem szykan, drwin i werbalnej nienawiści? Są różne rodzaje niewoli, lecz Runnerzy nie są aż takimi zwierzętami, na jakie się ich kreuje. Bez obaw, coś takiego się nie wydarzy - uprzejma mina nie schodziła z piegowatego oblicza, ręka dziewczyny powędrowała do kieszeni po paczkę papierosów - Odbiję piłeczkę: zna pani mnie i obecnych tu Runnerów? Z czegoś więcej niż plotek i propagandy… choć o mnie mogła pani słyszeć, a raczej przeczytać. Udzielałam zimą wywiadu do nowojorskiej gazety, reprezentowanej przez dziennikarza Zdravko Ljublianovica. Igła, Brzytewka… albo doktor nauk medycznych Alice Savage - kiwnęła kurtuazyjnie głową, przy pełniejszej formie prezentacji i parsknęła, wymownie spoglądając na papierosy - Ta co chodzi jak głupia ludziom przed lufami… pali pani?

- Nie palę. - odpowiedziała po chwili wahania kobieta w mundurze. - Nie znam cię i nie słyszałam o tobie. - dodała po chwili przesuwając się po sylwetce rudowłosej kobiety. Mówiła tonem ostrożnym choć wciąż nacechowany sporą dozą nieufności. - Znam tego waszego Guido. Też tyle gada. I bez przerwy się szczerzy. Ale to oszust! Dał słowo, że jak się poddamy wypuści nas wolno z powrotem do naszych! A mnie nie puścił! - kobieta wylała z siebie nagłą złość i szarpnęła nadgarstkami za więzy które jednak wytrzymały wżynające się mocniej w skórę na jej nadgarstkach. Billy Bob w pierwszej chwili wyglądał na zaskoczonego czy nawet trochę speszonego jej nagłym wybuchem ale zaraz złapał ją za bark i osadził z powrotem na miejsce na ławce. - Szkolono nas na takich jak wy. - kobieta nadal wydawała się rozjątrzona choć już się nie szarpała. - Chcecie nas oszukać i uśpić czujność gładkimi słówkami. By zdobyć nasze zaufanie. Byśmy zaczęli z wami rozmawiać. I jak się zagapimy to wtedy coś chlapniemy. Dlatego nie można rozmawiać z przeciwnikiem. Trzeba uciekać. - czarnowłosa żołnierka popatrzyła ze złością na Alice i w końcu odwróciła wzrok patrząc zawziętym wzrokiem gdzieś w bok.

Siedząca na podłodze lekarka uśmiechnęła się ze zrozumieniem, gdy wyszedł temat jeńców i opuszczenia jednego z nich w rachunku wymiany między stronami. Anita została wcielona w rolę jeńca, zabezpieczenia. Ktoś musiał zostać, padło na nią. Cała reszta wyszła z Bunkra wolna - owa informacja rozpaliła ciepły płomyk w sercu Alice. Nie wszystko musiało się opierać o śmierć i cierpienie.
- Dał odejść każdemu prócz ciebie… pewnie nie wspominał kiedy wrócicie do siebie, prawda? - spytała i odpaliwszy papierosa, parsknęła pod nosem - Cały on. Nie bój się, jeżeli dał słowo, to cię puści. Jest z tych honorowych. Wystarczy abyś zachowała cierpliwość i przykładowo nie uciekała, bądź nie atakowała nikogo kto nosi kurtkę. Stąd moja prośba o rozwagę. Wiesz… i tak nieźle jak na pierwsze spotkanie. - zaciągnęła się z pogodną miną, kontrastującą z powagą sytuacji wokół - Zabrał cię na obiad, nazywa “Anitką”... mnie przy pierwszym spotkaniu o mały włos nie kazał rozwalić, potem otruł żebym mu nie uciekła… bo oczywiście na początku uciekałam gdy tylko nadarzyła się okazja, więc zlikwidował możliwość na przyszłość. Cóż… początki bywają trudne - rozłożyła ramiona w geście bezradności i dokończyła poważnie - Nie chcę od ciebie żadnych tajnych danych… na co mi one? Nie znam się na wojsku, jestem lekarzem. Nawet strzelać nie umiem, co dopiero mówić o rozumieniu taktyk militarnych - pokręciła głową i zaciągnęła się od serca - Poza tym z szacunku dla ciebie nie zamierzam wypytywać o nic związanego ze sprawami zawodowymi. Czy chociaż raz poruszyłam ten temat? Nie, ty ciągle do niego nawiązujesz… niepotrzebnie. Ludzie powinni ze sobą rozmawiać, słyszałaś te krzyki? Słowa zamiast kul. Negocjacje trwają. Rozmowa właśnie… ale do niej potrzeba odrobinę dobrej woli. Kwestia podejścia.

- Powiedział, że wszyscy możemy odejść z bronią jeśli się poddamy. I wszystkich wypuścił tylko mnie zostawił. Więc nie jest taki honorowy jak mówisz. Jakby był to by mnie też puścił z innymi. Ja wcale nie chcę tu być! Chcę wrócić do swoich! - kapral w mundurze wojskowym mówiła poważnym głosem wciąż najczęściej wpatrzona w kąt transportera. Jednak czasem zerkała na siedzącą obok lekarkę. Szarpnęła się znowu gdy podniosła głos dochodząc do momentu wyrwania się z niewoli ale dała sobie spokój gdy więzy znów nie puściły. Siedziała chwilę ze spuszczoną głową wpatrując się w swoje skrępowane nadgarstki na swoich udach.
- To jest u niego najgorsze. Jak mnie tak nazywa przy wszystkich. Złośliwie. Wie, że tego nienawidzę najbardziej tutaj. Ktoś by potem mógł pomyśleć, że coś było albo coś mu powiedziałam albo, że sama chciałam się poddać. A tak nie było! - dziewczyna mówiła smętnym, wręcz zrezygnowanym głosem dopóki znów złość w niej nie przejęła kontroli na chwilę. Żołnierka uniosła skrępowane dłonie do swojej twarzy i gmerała nimi zmęczonym ruchem chwilę.
- Jak to cię otruł? Przecież jesteś z nimi. Po co miałaś uciekać? - spytała bez specjalnego zainteresowania z wciąż zasłoniętą dłońmi twarzą.

- Normalnie - ruda dziewczyna wzruszyła brwiami, zapatrując się na papierosa. Dwa nikotynowe wdechy i podjęła cicho - Szykowali się do zimowego… wypadu biznesowego, jeździli jak poparzeni, a ja byłam w mieście raptem dwanaście godzin. Zdarzył się wypadek drogowy… poważny. Paru rannych. Obowiązkiem każdego Anioła Miłosierdzia jest nieść pomoc. Bezinteresowną, bez żądania zapłaty. Służymy społeczeństwu, nie stawiamy warunków - wzruszyła ramionami, poprawiając włosy - Poskładałam ich, a oni zgarnęli mnie do samochodu i wywieźli tutaj, choć podobna podróż plasowała się na końcu mojej listy życzeń. Mieli to gdzieś, szykowali się na wojnę i potrzebowali lekarzy, a Anioły nie noszą broni, nie widzą przynależności, tylko ludzi. Więc trafiliśmy tu. Zaczęło się zamieszanie, uciekłam. - mówiła cicho, pochylając się do przodu - Ale potem wróciłam… żeby prosić o pokój. Przemoc nie jest rozwiązaniem. Warto ze sobą rozmawiać, widzieć coś więcej niz kurtki i mundury. Widzieć człowieka, nie uniform - skrzywiła się, przypominając sobie słowa Emily odnośnie Daltona - Też byłam jeńcem, też uciekałam. Co do trucizny… o tak, Guido jest wyjątkowo pomysłowy. Nie uciekniesz, jeśli antidotum ma tylko on. Idealne rozwiązanie: wraży element sam się pilnuje… a te przezwiska - pokręciła głową - Taka maniera. Kurtuazja. Wolałabyś aby cię lżył? Może zwyczajnie cię lubi? Wbrew pozorom Runnerzy są w porządku. Płacą tą samą monetą którą dostają. Zło za zło. Dobro za dobro. Potrafią być ujmujący i rozczulający. Nie zawsze to co widzimy na wierzchu pokrywa się z tym, co znajduje się pod maską. Jest honorowy, wciąż żyjesz i nadal nie spotkała cię krzywda, mimo prezentowanej niechęci. Nie wyglądasz na obitą, ani przesłuchiwaną. Gdyby tylko chciał, wystarczyłby jeden rozkaz… i doskonale o tym wiesz. Rozkaz który nie padnie. Nikt nic nie będzie mówił ani myślał na zapas, o to też możesz być spokojna.

- Wolałabym by na mnie krzyczał czy wyzywał. Bo by nie wyglądało, że coś mu powiedziałam albo byłam miła dla niego czy, że się znamy. - powiedziała markotnym tonem kapral gdy najwyraźniej poufałe i przesadnie przyjazne zachowanie Guido względem jej ciążyło kobiecie i nie poprawiało jej samopoczucia. - Na pewno mnie nie lubi. Jestem mu potrzebna to mnie trzyma przy życiu i w jednym kawałku. Ale jak zechce to pewnie to zmieni w jednej chwili. - burknęła nie mając chyba większych złudzeń co do szczerości tych przyjaznych odruchów pod jej adresem ze strony szefa bandy w skórzanych kurtkach.

- To się nazywa kurtuazja względem kobiety. Przecież nie zrobiłaś nic, aby zasłużyć na przekleństwa i razy, więc czemu miałby ci je wymierzać? - ruda brew podjechała do góry, akcentując pytanie, zaś pod sufitem transportera wylądowała następna siwa chmura - Przemoc jest… dla osób mało skomplikowanych, brak w niej wyczucia. Finezji. Kiedyś, przed wojną, tak się do siebie zwracaliśmy - zachowując przynajmniej szkieletową formę szacunku. Jesteś żołnierzem z Nowego Jorku. Nie wiem czego wam naopowiadali, ale u nas zakładnicy maja status gości, nie worków treningowych. Przełożeni w Armii dużo krzyczą i klną... chłopaki też klną i lubią pokrzyczeć, jednak kobiety szanują. Sprawiasz sympatyczne wrażenie, masz ciepłe, wesołe oczy i uroczą twarz. Nie zakładaj z góry, że ktoś cię nie lubi, życie jest pełne niespodzianek. - uśmiechnęła się krzywo, gasząc papierosa o podłogę - Nikt ci nie zarzuca fraternizacji, kumoterstwa, zdrady. Raczej… znajdować się samodzielnie w obozie przeciwnika. podziwiam odwagę i opanowanie, a także hard ducha. Nie każdy miałby tyle odwagi, aby prosto z mostu wywalić Guido, że mu ucieknie gdy tylko będzie taka sposobność.

- Dziwne ale ta uprzejmość jakoś jest dziwnie podobna do wyrachowania. - burknęła kapral ze skrepowanymi nadgarstkami nadal nie przekonana co do szlachetności i szczerości intencji Guido. Zastanawiała się jednak chwilę nad słowami lekarki w skórzanej kurtce narzuconej na habit. Pozezowała na nią mrużąc oczy szukając w słowach i twarzy Alice podstępu lub kpiny gdy mówiła o walorach jakie dostrzega u pojmanego jeńca. Wyglądała jakby chciała coś powiedzieć ale szukała chwilę słów i najwidoczniej ich nie znalazła bo zamknęła usta ponownie. - Nie powinien się do mnie tak zwracać. To mnie ośmiesza i poniża. Mężczyzny na moim miejscu na pewno by tak nie traktował. - powiedziała w końcu wciąż mając za złe szefowi gangu, że ją traktuje i zwraca się tak a nie inaczej. - A jak się trafi okazja to ucieknę! - zacietrzewiła się na koniec czarnowłosa dziewczyna patrząc dumnie i wyzywająco na obydwu Runnerów. Billy Bob wzruszył obojętnie ramionami zaciągając się byle jakim skrętem jakby te wyznanie czy wyzwanie nie robiło a nim lub już wrażenia.

- Więc powiedz mu to, ale nie w formie pretensji i agresji, lecz jako neutralne stwierdzenie. Poproś, stawiając na kulturę i opanowanie, nie strach z jawną niechęcią i nie wspominaj z marszu o uciekaniu - ruda dziewczyna wzruszyła ramionami i wydawała się pewna tego co mówi - Nie rozmawiaj jak z wrogiem, a człowiekiem. Nie patrz na różnice, skup się na elementach wspólnych. Wtedy i druga strona konwersacji spojrzy na ciebie z innej perspektywy. Chcesz wody? - spytała nagle, wyciągając manierkę z nibymedyczej torby - Spokojnie, nie zawiera podejrzanych dodatków. To zwykła woda, jeśli sobie życzysz, napiję się pierwsza.

Kapral w mundurze łypnęła okiem na Alice, potem na manierkę i w końcu wzruszyła ramionami na ile jej pozwalały więzy przygryzając jednocześnie w zastanowieniu wargę. W końcu kiwnęła głową dając znać, że się jednak chciałaby napić. Billy Bob nie ingerował w rozmowę ale wydawał się dość zaciekawiony jej przebiegiem. Palił swojego skręta właściwie uważnie go dopalając. Tak chciał chyba wypalić go do samiuśkiego końca, że w końcu chyba poparzył sobie wargi więc odrzucił nagle resztkę peta precz i zaczął strzepywać z siebie gorący żar i popiół prychając przy tym jak ochlapany kot. Anita spojrzała na siedzącego obok Runnera ale nie skomentowała tego. Wzięła manierkę w skrepowane dłonie i upiła łyk a potem większy i dłuższy. Odłożyła manierkę na swoje uda ale trzymała ją nadal.

- Jak to mam nie rozmawiać z nim jak z wrogiem? Albo z tobą. Czy z nim. - kapral musiała widocznie trawić w głowie słowa lekarki bo po zwilżeniu ust i gardła zaczęła od tego. Na końcu wskazała głową z czarnymi włosami na siedzącego obok chłopaka w skórzanej kurtce który zdołał już przezwyciężyć kryzys petowo - żarowy i siedział patrząc gdzieś za nieruchomym obecnie choć wciąż dymiącym petem bardzo obrażonym wzrokiem. - Przecież jesteśmy wrogami. Nie ma się tu co czarować. Walczymy ze sobą. - wzruszyła ramionami kręcąc przecząco głową na znak, że nie może sie zgodzić ze słowami kobiety w skórzanej kurtce.

- Po obu stronach konfliktu są ludzie, tacy sami. Czują, cierpią, marzą, oddychają. Mają bliskich, własne lęki i ciche nadzieje. Wojna nigdy nie jest sprawiedliwa, przynosi tylko cierpienie, łzy i krew. Rzędy mogił... bez względu na frakcję. Nie ma drogi do pokoju, to pokój jest drogą - Savage zniżyła głos, patrząc martwo na własne dłonie - Po to Bóg dał nam aparat mowy i system nerwowy zdolny odbierać i przetwarzać dźwięki na skomplikowaną sekwencję słó… po to umiemy mówić, aby robić z owej umiejętności pożytek. Żadna wojna nie trwa wiecznie, nie wybucha sprawiedliwie… ale póki jest cień szansy, winniśmy próbować się porozumieć, znaleźć rozwiązanie dzięki któremu nikt nie będzie musiał umierać za słuszną sprawę. Dziś jesteśmy wrogami, ale jutro nie musimy nimi być. Nic nie jest przesądzone… potrzeba tylko chęci, nadziei. Pierwszego, najtrudniejszego kroku. Odwagi, aby go wykonać. Jeśli się to zrobi nagle człowiek zauważa, że osoba po przeciwnej stronie barykady nie różni się od niego niczym. Prócz uniformu pod którym kryje się żywe ciało i bijące serce, nieważne czy u Runnera, czy kogoś z Nowego Jorku. Szacunek rodzi szacunek. Dobro rodzi dobro. Więcej osiągnie się miłością, niż nienawiścią. Istnieje masa innych dróg poza przemocą. Nasze czasy nie są łatwe, ani… powinniśmy się jednoczyć, nie stawać przeciwko sobie z bronią gotową do użycia. Mamy wspólnego wroga na północy, angażując się w wewnętrzne konflikty oddajemy mu zwycięstwo dobrowolnie, przekreślając wszystkie ofiary jakie oddały życie przez ostatnie dwie dekady. Podzieleni jesteśmy słabi, ale wciąż jest szansa. Nadzieja. Wbrew pozorom to nie takie trudne, rozmawiać normalnie - uniosła wzrok i uśmiechnęła się ciepło.

- Ładne słowa. Ale nie jesteśmy w ładnej sytuacji. I jesteśmy w niej po przeciwnych stronach. Jestem żołnierzem. A ty nie mówisz teraz jak żołnierz. Nie jesteśmy gdzieś tam indziej czy kiedyś tylko tu i teraz. My mamy zdobyć ten Bunkier. Wy tam siedzicie. Więc musimy was stamtąd wykurzyć. Albo sami odejdźcie. Nic na to nie poradzimy ani nie zmienimy tego. A chęci i nadzieje to można do poduszki schować. - kapral wysłuchała co ma Alice do powiedzenia i zadumała się na chwilę. Jednak miała bardziej przyziemny i pragmatyczny punkt widzenia na sprawę wojny, pokoju i miłości bliźniego, zwłaszcza tego w innym mundurze.

- My decydujemy, czy sytuacja “jest ładna” - ruda głowa pokręciła się na boki w zaprzeczeniu - Może nie ty i nie ja. Może nie tutaj i nie teraz. Ale nic nigdy nie jest przesądzone na wieczność. Sytuacja się zmienia, rozkazy ulegają zmianom. Ale trzeba coś zrobić, ruszyć się. Pomyśleć. Działać, zamiast siedzieć i załamywać ręce. Sami więzimy się w swoich klatkach. Da się nam odebrać życie, zdrowie, majątek. Godność i nadzieję oddajemy sami, a jeśli sami przestajemy uważać siebie za wartościowych oraz wartych szacunku, tym ciężej nam dostrzec owe cechy w drugiej osobie. Powiedz, nie wolałabyś wrócić do domu, zamiast tkwić tutaj, zmuszona do ryzykowania życiem oraz zdrowiem? Iść do baru na piwo, zamiast tkwić w pancernej trumnie? Zresztą to że jesteś po przeciwnej stronie nie przeszkadza mi wyciągać do ciebie otwartej dłoni zamiast zaciśniętej pięści. Wszystko się da Anito, trzeba tylko… zechcieć dostrzec alternatywy. I nie tracić nadziei.

- To co ja bym chciała nie ma znaczenia. Jestem żołnierzem i mam swoje rozkazy które muszę wykonać. Jak przyjdzie rozkaz, że mamy wracać do domu to wrócimy ale póki nie to mamy tutaj swoje zadanie do wykonania. Wy to utrudniacie dlatego jesteśmy przeciwnikami. - kapral wzruszyła ramionami patrząc przez otwór w suficie transportera na nocne, czarne niebo.

- Przemoc nigdy nie jest optymalnym rozwiązaniem. Istnieją negocjacje, można próbować się porozumieć, znaleźć konsensus… satysfakcjonujące obie strony wyjście - Savage pokiwała głową. Sytuacja nie wyglądała ciekawie, nic nie zapowiadało że Runnerzy i NYA przestaną się zwalczać póki któraś grupa nie wytnie drugiej do nogi - Próbowałam o tym rozmawiać z Yordą, mam nadzieję że przekazał to waszemu przełożonemu. Jesteś żołnierzem, ale też człowiekiem, a czasem jeden człowiek potrafi zmienić naprawdę wiele… tylko musi w to uwierzyć. I chcieć coś zmienić.

- Nie jest rozwiązaniem… - Anita z wciąż wpatrzoną w niebo twarzą pokręciła głową gdy powtórzyła słowa Alice. - A jakie jest inne? - opuściła twarz by spojrzeć na Alice i poczekała chwilę. - My jesteśmy żołnierzami i mamy swoje zadania. Swoje rozkazy. Wszyscy. Wszyscy którzy tu przyjechaliśmy. A wy w tym przeszkadzacie. Odejść nie chcecie więc zostaje tylko przemoc i konflikt. Mamy zająć ten Bunkier a wy w nim siedzicie. - powtórzyła znowu gdy dyskusja wróciła do tego samego punktu zapalnego. Dziewczyna znów wzniosła głowę ku czarnemu niebu widocznemu przez otwarty właz transportera.

- Dialog, Anito. Dowódców - tych którzy mogą coś realnie zmienić. Potrzebny jest dialog obu stron, lecz nie za pomocą ołowiu, słów. Przedstawienia swojego punktu widzenia, oczekiwań. To zawsze dobry początek - odpaliła drugiego papierosa, zawieszając wzrok na czerwonym punkciku żaru - Wy chcecie przejąć schron, my w nim zostać. Da się iść na kompromis, wypracować rozwiązanie zadowalające obie strony… aby nikt nie był stratny. Jak mówiłam rozkazy można zmienić. Na chwilę obecną brakuje danych, ciężko przeprowadzić pełną analizę i wskazać dokładne rozwiązania. Są to jednak braki do uzupełnienia. Pertraktacje nas nie zabiją. Kula z karabinu już tak. Są też cywile, miejscowa ludność. Chebańczycy oberwą rykoszetem, a i tak ostatnie miesiące ich nie rozpieszczały. To porządni ludzie, dobrzy… wiesz, zimą też ktoś mi powiedział, że wojny nie da się zatrzymać, a rozkazów zmienić i wiesz co? - uniosła wzrok i zawiesiła go na oczach kapral - Mylił się… ale wtedy mieliśmy tu trochę inną sytuację. Teraz jest ciężej, ale jeszcze nie beznadziejnie. Wciąż istnieje szansa, aby góra dogadała się z górą. Problem jak to osiągnąć. Co ty byś zrobiła?

- Jaki kompromis? Bunkier jest jeden i chcemy go i my i wy. Ja nie wiem jaki tu można by zawrzeć kompromis. - odpowiedziała kapral w mundurze opuszczając wzrok i kierując twarz na Runnerkę. - A dowódcy u nas którzy mogliby coś zmienić są w Nowym Jorku. A my tutaj mamy zająć ten obiekt a nie zajmiemy go póki wy tam jesteście. Więc nie wiem jaki można by tu osiągnąć kompromis. - dziewczyna w mundurze odpowiedziała dziewczynie w skórzanej kurtce.

Savage przewróciła oczami i zaciągnęła się celem zatrucia organizmu słuszna porcją nikotyny.
- Wasz dowódca zna pełen rozkaz, albo jego większą część. Bunkier to budowla - zaczęła tłumaczenie powoli i cierpliwie - Ściany, korytarze. Sam w sobie stanowi ciekawy obiekt, lecz o wiele ciekawsze są znajdujące w nim laboratoria. Sprzęt, a przede wszystkim dane. Przed wojną pracowano tu między innymi nad wirusami. Przeprowadzano eksperymenty dla celów wojskowych. Pytanie brzmi: czego konkretnie chce pan Prezydent? I jak to obejść, abyśmy mogli przestać do siebie strzelać? - chciała dodać coś jeszcze, lecz z zewnątrz dobiegły ich nagle ponaglające okrzyki.
- Cóż... mam szczerą nadzieję, że dane nam będzie dokończyć tę rozmowę - Alice wstała powoli, pomagając podnieść się jeńcowi. Chwila gimnastyki i we trójkę wyszli na zarobaczony asfalt, gdzie oczekiwał ponury Krogulec.


 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 05-03-2017, 00:42   #526
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Wyglądało na to, że pośrodku owładniętego nocnym mrozem i plagą syntetycznych insektów miasteczka doszło do małego cudu. Dwie zwaśnione strony, dzięki rozsądkowi łysego Pazura i miejscowego szeryfa, zgodziły się odłożyć broń chociaż na krótki czas. Dwadzieścia cztery godziny względnego spokoju, podczas którego niesprowokowani, mieli nie atakować się wzajemnie. Na widok dziennikarza lekarka ucieszyła się wyraźnie. Obróciła się w jego stronę, posyłając mu przez mrok nocy szeroki, szczery uśmiech. Machnęła dyskretnie na powitanie, po czym wróciła do uprzejmej uwagi, skupiając ją na negocjujących stronach. Odetchnęła z ulgą dopiero, gdy zapanował kruchy, lecz jednak pokój. Dobrze było móc choć raz zejść ze sceny i oddać inicjatywę komuś, od kogo dało się jeszcze tyle nauczyć. Szeryf i Tony odwalili kawał dobrej roboty, dziewczyna zapisała w pamięci podręcznej, by im za to podziękować i wyrazić podziw jak tylko zajdzie taka możliwość
Na razie jednak skupiła się na kapitanie Nowojorczyków, stojącym naprzeciwko, zaledwie trzydzieści kroków od niej… co zdawało się teraz odległością równie daleką co przeciwny brzeg jeziora. Między piegami zagościł uśmiech, na dnie zielonych oczu zamigotały cieplejsze błyski. Wciąż pamiętała wspólnie wypitą kawę i taniec, na który Gabby dał się namówić. Co prawda pozostawali teraz w opozycji, lecz nie zwalniało to z zasad dobrego wychowania oraz pamiętania o poszanowaniu bliźniego bez względu na noszone barwy czy przynależności.

- Dobry wieczór kapitanie, niezmiernie cieszę się mogąc pana widzieć w pełnym zdrowiu mimo perturbacji na jakie przez ostatnie godziny narażone zostało Cheb wraz z najbliższą okolicą - odezwała się przerywając ciszę. Mówiła szczerze, przybrała też odrobinę żywszy odcień bladości. Kiwnęła głową na przywitanie i zrobiła pół kroku do przodu, przy okazji stając na wyciągnięcie ręki od dowódcy Runnerów - Proszę wybaczyć odbieganie od głównego tematu rozmowy, chciałabym jednak o coś zapytać. Czy wśród państwa ludzi, oddelegowanych przez pana Prezydenta do akcji na Wyspie znajduje się może kapelan wojskowy?

- Dobry wieczór Alice. - odpowiedział uprzejmie kapitan i uśmiechnął się. Choć uśmiech miał kontrolowany i ograniczał się do samego ruchu warg pewnie przez wzgląd na ciężar sytuacji. Niemniej w spojrzeniu oficera jarzyła się sympatia a u Guido podejrzliwość. - Oczywiście, że mamy kapelana na pokładzie. Mogę wiedzieć dlaczego pytasz? - kapitan i odpowiedział i zadał swoje pytanie.

Twarz dziewczyny w jednej chwili oblał rumieniec, uśmiech stał się odrobinę nieobecny. Odetchnęła dla uspokojenia rozbieganych myśli, próbując zignorować przysłuchujących się ludzi i nagle zjeżonego Kłaczka. Znała to spojrzenie, czując je na sobie straciła odrobinę werwy, ale tylko na krótki moment.
- Czy wielkim nietaktem i nadużyciem aktualnego rozejmu będzie prośba o przekazanie mu krótkiej zapytania o wyświadczenie drobnej przysługi? Chodzi o udzielenie sakramentu małżeństwa. Jako prawdopodobnie jedyna w okolicy osoba ze święceniami kapłańskimi… cóż. Jego pomoc byłaby nieoceniona - odpowiedziała poważnie, wciąż się uśmiechając do Nowojorczyka.

- Sakrament małżeństwa? A mogę spytać komu? - kapitan wydawał się być kompletnie zaskoczony odpowiedzią Alice więc zanim się zadeklarował z odpowiedzią wolał poznać więcej detali.

- Nie no kurwa Brzytewka weź się nie wygłupiaj! Od nich? Mamy im się wystawić? Tam gdzie i jak chcą? A jak nas sprzątną to co? Powiedzą reszcie że im przykro albo wypadek? - Guido nie wytrzymał i jego wrodzona nieufność, podejrzliwość i porywczość w gniewie dała o sobie znać gdy wskazywał na Nowojorczyka jakby był ucieleśnieniem podstępu i kłamstwa.

- Nie będzie aż tak źle. Ksiądz to ksiądz - dziewczyna uśmiechnęła się ciepło, przybierając łagodny ton głosu. Ujęła wielką łapę i zacisnęła na niej mocno palce, unosząc głowę wysoko ku górze, by móc utrzymać kontakt wzrokowy. Denerwował się, nie ufał byle komu. Wilk zawsze pozostawał wilkiem. - Dla niego każde z nas jest dzieckiem bożym. Póki trwa rozejm, pokój i zawieszenie broni… co nasz szkodzi spróbować? Nie musimy iść od razu do obozu nad jeziorem, może gdybyśmy mu zapewnili nietykalność, zgodziłby się przyjść do nas? Co będzie potem… wiesz, że rożnie może być. Jutro, pojutrze - w zielonych oczach zagotowały się żal ze smutkiem, by zaraz zgasnąć - Jeśli wciąż chcesz… wszystko da się przygotować, znaleźć… wyjście z sytuacji bez wyjścia. - dopowiedziała szeptem i odwróciła głowę ku Yordzie - Prośba jest osobista.

- Ale dla jego szefów może nie być to takie proste. Albo na odwrót, diabelne proste. Mają nas wszystkich w jednym miejscu i nic tylko zlikwidować łeb żmii za jednym cięciem. - syknął do niej szef mafii jakoś nieprzekonany do dobrych intencji kogokolwiek z obozu przeciwnika z którym od paru dni i nocy toczyli zażarte walki na Wyspie, Schronie i tutaj. Gdzie właśnie wybitnie w tym punkcie zgadzali i dogadali się z kapitanem Yordą, że szans na pokój nie ma i obie strony dążą do konfliktu. Kruchy i krótkotrwały rozejm jakoś tego specjalnie nie zmieniał. A w takim spojrzeniu skorzystanie z okazji by wyeliminować wrogiego wodza ze świtą pod dogodnym pretekstem było jak najbardziej sensownym rozwiązaniem.
- I nie wiem po co ci ten klecha. I to od nich. - pokręcił głową z niezadowoleniem.

- Czyli to wy mielibyście wziąć ślub? - spytał kapitan NYA widząc, że gniewne wcięcie szefa gangu jakoś się uspokoiło póki co. - No nie spodziewałem się. Że jednak jesteście ze sobą tak blisko. - przyznał kapitan patrząc na nich oboje ich wzajemne słowa, miny i gesty. - Zazwyczaj takie prośby są rozpatrywane pozytywnie. Ale w tym wypadku muszę uzyskać zgodę samego kapelana no i naszego dowództwa. Choćby ze względu na bezpieczeństwo tego pierwszego - odpowiedział jednak na pytanie Brzytewki oficer Nowojorczyków.

- No widzisz? Bezpieczeństwa! Czyli chcą go z obstawą czyli znać czas i miejsce czyli gdzie my będziemy czyli jak się na nas zasadzić i zdjąć jednym ruchem. To właśnie powiedział. - Guido syknął wskazując oskarżycielsko na kapitana drużyny przeciwnej.

Zimny wiatr i niska temperatura do spółki z nerwową sytuacją potrafiły otrzeźwić równie skutecznie co kąpiel w zamarzniętym jeziorze. Sama konieczność tkwienia na środku z bronią wymierzoną zarówno w plecy, jak i w twarz, ścinała mięśnie San Marino. Nie podobało się jej, że tam stoi, ale na zmianę pozycji było już za późno. Wylazła za Plamą i kolesiem na którego wołali Krogulec, ciągnąc się w ogonku chwiejnym krokiem. Walczyła z kołowaniem w głowie i rozmytym obrazem, ciągle mając w uszach rozmowę Daltona z Rewersem. Czuła się głupio, jakby wpakowała się buciorami w ich prywatne życia i jeszcze przydeptała peta na środku dywanu. Nie powinna tego słyszeć, ani ona ani Pete… ale usłyszeli.

Tak jak teraz słyszała rozmowę między szefem, Plamą i facetem w mundurze. Runnerzy i Nowojorczycy wyrzynali się od kilkudziesięciu godzin, pokój był krótkotrwały. Zaczerpnięcie oddechu przed kolejnym wzajemnym mordowaniem. Pozostawali wrogami, tego się nie dało przeskoczyć.

“Wciąż jeszcze idzie znaleźć promyk światła w mroku” - głos Opiekuna rozległ się wewnątrz głowy nożowniczki, rozmyta sylwetka stała tuż obok niej, falując jakby się nad czymś zastanawiała.

“Nie będzie zaufania”
- Emily skrzywiła się, czując smutek. Paskudne czasy, paskudne miejsce, paskudne okoliczności - ten zestaw nie zapowiadał szczęścia, ani nie dawał długiej szansy na najgłupszą z ludzkich głupot jaką była miłość - “Prędzej się wybiją co do nogi. Szkoda… dawno nie byłam na ślubie.”

“Trudno jest zmienić naturę człowieka” - Głos westchnął boleśnie, zamyślił się i dodał uważnie się kobiecie z Kalifornii przypatrując - “Ale są rzeczy silniejsze niż nienawiść, dziecko.”

San Marino wyprostowała się i spojrzała w twarz bez oczu i ust. Przy odpowiedniej dawce alkoholu granice się zacierały, Duchy przyjmowały bardziej dostrzegalne formy. Opiekun wyglądał jak odlany z czerni ciemniejszej od mroku nocy - wysoki, wychudzony człowiek o głowie przypominającej gładką maskę spawalniczą. To tracił na ostrości, rozwiewając się w półprzezroczystą chmurę o humanoidalnych kształtach, to stawał się tak realny jak otaczający szamankę Żywi. Rzadko mówił wprost, prędzej dawał rady, naprowadzał na właściwy tor. Mówił, nie ingerował - nie wolno mu było.

“Po tej i po tamtej stronie podlegamy tym samym regułom.” - rzucił wymownie i miała wrażenie że się uśmiecha mimo braku ust, kiedy jej brwi uniosły się do góry, a ona wreszcie załapała.

“I jeszcze długo nie będę, tak?” - westchnęła, przełykając gorzki smak rozczarowania. W odpowiedzi Duch pokiwał przecząco płaską głową, potwierdzając co miało zostać potwierdzone.

Podeszła do przodu powoli, bez gwałtownych ruchów, bo po co wystawiać cierpliwość nerwowych ludzi na pokuszenie, skoro nie chce się umierać?
- Kiedyś, nim Mówca przeszedł przez granicę i pierwszy raz stanął w Świecie Popiołu, był normalnym Żywym - wykorzystała chwilę ciszy i to że Plama nabrała oddechu pewnie przed kolejną dłuższą pogadanką. Gapiła się na szefa nie mrugając i nie oddychając. Zaczęła od nawiedzonej gadki, nie za bardzo wiedząc jak inaczej podejść do tematu - Też stanął przed kapłanem i wypowiedział słowa. Były ważne, wiążące… jak każda obietnica składana drugiej połowie duszy przed Przedwiecznym. Może niewiele zmieniły w otoczeniu… ale zmieniły niedoszłego Mówcę i tego do kogo je kierował. Kiedy kochamy, stajemy się nieśmiertelni i niezniszczalni jak bicie serca, jak deszcz lub wiatr. Przestajemy być bezpańscy. Znajdujemy spokój i może nietrwałe i kruche, ale szczęście. Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, jeśli się ją dzieli. To chwile dla których warto żyć - uśmiechnęła się, głaszcząc bezwiednie przyczepioną do pasa gaz maskę - Potem był ogień, Duchy upomniały się o Żywą. Zapłaciła wysoką cenę której nie chciała płacić. Odebrano jej wszystko co cenne, ale nie pamięć o słowach. W najczarniejszych chwilach, gdy Mówca myślał że na stałe dołączy do widm i upiorów, przypominał je sobie. Wraz z nimi pojawiał się Duch tego, komu obiecywał… to wystarczyło, żeby znaleźć siłę do walki o dożycie do świtu i drugiego świtu, setnego… gdy coś się stanie, mając słowa samotność i pustka są znośniejsze. Nie znamy naszego losu, przyszłości. Mamy do dyspozycji teraźniejszość, zanim mechanizm świata ruszy do przodu, prowadząc nas tam gdzie ból, krew, śmierć i chaos… ale jeszcze nie teraz. Nie ufamy sobie - patrzyła na przemian na kapitana żołnierzy i dowódcę Runnerów - Dzieli nas wojna, czas bez zaufania… Duchy to widzą, rozumieją. Mają też radę dla Żywych. Kazały przypomnieć, że są rzeczy silniejsze niż nienawiść… i aby coś wziąć trzeba również coś dać - Skupiła uwagę na Nowojorczyku, opuszczając brodę i patrząc na niego spode łba - Sługa Boży przejdzie nie niepokojony, jego cześć i życie zostaną uszanowane. Chroni go prawo Przedwiecznego, prawo wyższe niż ludzkie - obróciła łeb i zatrzymała wzrok na gangerze - Wilk nie skończy w potrzasku, jego skóra nie zawiśnie nad kominkiem myśliwego, razem ze skalpami reszty stada. Nie będzie zasadzki, nie będzie obstawy… jeśli w gościnę Runnerów na parę godzin przyjdzie Pasterz, a w zamian do obozu Armii razem z Jastrzębiem - pokazała na Yordę - Pojedzie Mówca. Most łączy oba brzegi - pokazała ręką na konstrukcję ponad rzeką - Dusza za Duszę. Ubezpieczenie. Gwarant. Gość - opuściła ramiona i szepnęła do czarnowłosego Runnera - Mówca jest nowy, nie był w bunkrze. Nawet pod przymusem nie powie niczego… i pójdzie, jeżeli Guido tak powie. Guido rozkazuje, Mówca słucha.

Tym razem to nie Savage przejęła inicjatywę w rozmowie. Nim zdążyła uchylić usta, odezwał się głos zza pleców, choć brzmiał niczym głos zza grobu. Po plecach niewielkiej lekarki przeszły ciarki. Sposób w jaki Emily mówiła brzmiał niepokojąco. Pomijając aspekt metafizyczny, w krótkim streszczeniu przedstawiła kawałek własnego życiorysu, opowiadając go, jakby przejęła rolę narratora opowieści, nie głównego bohatera… co próbowała ukryć, odsunąć od siebie, prócz smutku i rozpaczy? Słuchała uważnie, a zielone oczy robiły się coraz większe, zaś w gardle drapała lodowata kula. Popiół, ogień… słyszała w garażu słowa nożowniczki o paleniu wiedźm. Tym bardziej zdziwienie na bladej twarzy odcisnęło piętno, gdy przyszło meritum. Chciała ryzykować niewolą, wymienić siebie na kapelana… dla Alice i Guido… i garści cholernych marzeń. Odetchnęła dla uspokojenia i gdy czarnowłosa kobieta przekazywała równie czarnowłosemu mężczyźnie ostatnie słowa, ruda lekarka zwróciła się bezpośrednio do stojącego po nowojorskiej stronie żołnierza.
- Powiedz Gabby, tylko szczerze… co byś zrobił, gdybyś wiedział? - spytała, starając się ukryć gorycz w głosie. Miał w łapach kobietę wroga i ją wypuścił, zamiast użyć w swoich machinacjach. Gdyby się przyznała, prawdopodobnie nawet głos Tony’ego niewiele byłby w stanie zmienić, zaś opuszczenie obozu na Wyspie samopas nigdy by nie miało miejsca.

- Gabby? - Guido uniósł brwi jeszcze bardziej niż poprzednio gdy kapitan zwrócił się do Brzytewki po imieniu. A teraz ona mówiła mu nie po stopniu, nazwisku czy imieniu ale po zdrobnieniu imienia. Sam właściciel zdrobniałego imienia użytego przez lekarkę zareagował podobnie. Zacisnął szczęki i nozrza mu się przez chwilę poruszały w oznace złości.

- W tej chwili to już nie jest czas ani miejsce roztrząsać co by było gdyby to czy tamto. Doktor Savage. - odpowiedział w miarę spokojnym choć podszytym irytacją głosem nowojorski kapitan. - Jeśli chodzi o twoją ofertę. - zwrócił się do San Marino Nowojorczyk w mundurze. - Interesująca. Ale kapelan jest mi równy stopniem więc nie mogę mu rozkazywać. Do tego podlega osobiście pod naszego dowódce i tylko on by mógł wydać mu rozkaz. Ale pomijając wszystko i tak sam kapelan musiałby wyrazić chęć i zgodę na taki numer. Czyli musiałbym przedstawić tą ofertę u nas i od ręki sam nie mogę podjąć takiej decyzji. - kapitan dodał wyjaśniająco jak to jest z tymi hierarchiami i stopniami w NYA.

- Wierzę ci. Czuję, że mówisz duchami, słyszę je w twoim głosie i widzę popiół w twoich oczach. - Guido z całej grupki wydawał się być najbardziej pod wrażeniem słów Czachy. Patrzył na nią gdy mówiła i wydawał się być naprawdę przejęty. Co prawda nawet kapitan z Nowego Jorku na chwilę zaniemówił i wydawał się być skrepowany wyznaniami szamanki ale szybciej się z tego otrząsnął niż szef Runnerów. - Podoba mi się twoje rozwiązanie. Ja jestem na tak. No ale jak widzisz z nimi znów jest problem. - czarnowłosy szef bandy wydawał się być przekonany przez Czachę do jej pomysłu no ale wskazał dłonią na koniec na pierś kapitana NYA który nie wyrażał zgody od ręki.

- Wilk przewodzi, nie musi się słuchać nikogo poza sobą samym. Sam o sobie decyduje i o reszcie watahy - San Marino zrobiła niewielki ukłon karkiem. Uśmiechała się dziwnie bez nerwów jakby parę słów Runnera o wierze zmazało część dyskomfortu dwóch rzędów luf ciągle wymierzonych w siebie pośrednio przez ich ciała. Pokazała ręką Nowojorczyka - Jastrząb jest częścią stada. Przewodzi, ale musi też słuchać. Hierarchia dowodzenia. Prawa Żywych, prawa wojskowe. Dekrety, wytyczne i nakazy nie do przeskoczenia… ale jest chęć, by podjąć rozmowę - posłała blondynowi dłuższe spojrzenie i skrzywiła wargi w uśmiechu. - Dobra wola. Słowa nie kule. Początek zamiast końca. Póki żyjemy w tym świecie sami odpowiadamy za swoje czyny i jesteśmy w stanie pisać swój los na kartach podarowanych przez Przeznaczenie. Są w nich zapisane rzeczy nie do ruszenia, ale też puste miejsca, abyśmy je wypełnili wedle własnej woli i sumienia. Mówca pojedzie z Jastrzębiem i poprosi kapłana o posługę osobiście. Też wykona… gest dobrej woli. - zrobiła krok do przodu, wychodząc przed Guido. - Jeżeli padnie zgoda wróci na most z kapłanem. Kapłan pójdzie do Runnerów, Mówca wróci do Nowojorczyków. Brzytewka ciągle nawija że jesteśmy ludźmi cywilizowanymi… coś dajemy, coś bierzemy. Pętla bez początku i końca - zamknęła oczy, czarnymi włosami targnął wiatr, wplatając w nie popiół. Otworzyła oczy w drugim świecie, skupiając się na kapitanie. Pytania bez odpowiedzi, niewiadome. Każdy kogoś stracił, wystarczyło się rozejrzeć i poprosić o poradę.

Nic na ich świecie nie przychodziło za darmo. Na wszystko trzeba było zapracować, wysilić się. Czasem coś poświęcić, innym razem zacisnąć zęby i znieść niedogodności. Oddać, zamiast brać. Drobna, blada ręka zacisnęła się mocniej wokół wilczej łapy, gdy lekarka przełknęła doprawiony żółcią strach. Chcieli mieć dom, spokojne życie. Bezpieczny, własny kąt, lecz o podobne artefakty się walczyło. Okupowało krwią, niepewnością. Wydzierało pazurami okruchy cywilizacji z zazdrosnych objęć napromieniowanej, szarganej wieczną zawieruchą Ziemi. Czy przez Emily przemawiały duchy, czy mówiła sama - nie miało najmniejszego znaczenia. Przemawiała od serca, z pasją i zaangażowaniem w problem, który przecież jej nie dotyczył. Przytaczała mądre, rozsądne argumenty, była gotowa na ryzyko w imie czegoś, co mogło dostać przedwojenną fiszkę wyższych wartości. Pogoń za marzeniami… wiara w drugiego człowieka oraz istnienie sensu w całym otaczającym ich teraz chaosie.
- Coś dajemy, coś bierzemy - powtórzyła głucho słowa nożowniczki, przenosząc spojrzenie z ubłoconych butów na Tony’ego. Patrzyła na niego tłumiąc rozpacz i ból, piegowata twarz kolorem skóry oscylowała w okolicach świeżo spadłego śniegu. Coś za coś. Nowojorczycy chcieli osiągnąć cel, odejście z pustymi rękami ich nie usatysfakcjonuje.
- Przyjechaliście tu w konkretnym celu, kapitanie - westchnęła, skupiając uwagę i oczy na Yordzie - Bunkier o który rozbija się cała scysja między nami… chodzi o sam budynek, czy o zgromadzone w nim dane? Tam mieszkają ludzie, chcący zapewnić sobie i bliskim bezpieczeństwo. Spokojny żywot bez ciągłego strachu oraz spania z bronią pod poduszką. Znaleźli się tam, gdyż szukali wolnego od skażenia, wojen i zamordyzmu miejsca… własnego miejsca na ziemi. Szansy na godziwe warunki życia… to struktura zamieszkana. Czyjś dom - Nie musimy ze sobą walczyć, przelewać krwi i składać naszych bliskich do mogił. Ten rozejm to szansa i dla Runnerów - spojrzała na Guido, po czym przeniosła wzrok na żołnierza - I dla Armii Stanów Zjednoczonych. Jeżeli tylko zechcemy, znajdziemy alternatywy i dojdziemy do konsensusu. Gdy wszystko inne zawodzi… pozostaje jeszcze Nadzieja - zakończyła, obracając twarz ku przybranemu ojcu. - Bunkier na Wyspie nie jest ostatnim bastionem przedwojennej technologi jaki pozostał po wojnie.

- Nie mnie o tym decydować doktor Savage. Ja mam tu swoje zadanie do wykonania. I interesuje nas właśnie ten bastion przedwojennej technologii a nie jakieś inne. Poza tym zgubiła pani gdzieś po drodze fakt, że wy, Runnerzy, jakoś nie omieszkaliście pamiętać, że to już jest czyjś dom gdy się tam dostaliście. - kapitan Yorda nie był skłonny zgodzić się z racjami Brzytewki.

- Nie ma co z nimi o tym gadać. - Guido machnął ręką. - Nie z nim bo nie on nimi rządzi. Nawet nie ten ważniak co tu przyjechał. Tylko ci co zostali tam u nich u tego pucusia z gazet. Chcą nas wykurzyć z Bunkra wszystkimi metodami a my się nie damy. - szef Runnerów wskazał na stojącego na przeciw niego oficera NYA, potem gdzieś tam kciukiem za siebie gdy mowił o Wyspie lub bazie NYA na stałym lądzie a na koniec machnął gdzieś ręką w stronę horyzontu.

Czacha zostawiła żywych samym sobie. Gdy otworzyła oczy była już gdzie indziej i kiedy indziej. Żywi rozmywali się w upiorne, zamglone sylwetki o słabo widocznych kształtach. Plama stała blisko ale słabo odkształcała się w Świecie Popiołu. Była tu rzadkim gościem i rozmywała się tu prawie jak duch. Podobnie stojący na przeciw nich Nowojorczyk był zarysowany raczej słabo. Za to tych paru Runnerów a zwłaszcza Guido byli jak na żywych oznaczeni całkiem wyraźnie. Prawie jak najsłabsze duchy. Runnerzy jak zwykle dominowali w barwie zieleni i seledyny. Ale Guido wyraźnie był naznaczony krwią, śmiercią i cierpieniem które były w Świecie Popiołu jednym z najbardziej rozpoznawalnych i wyrazistszych markerów.
Duchy zauważyły ją. Znów to była. Ale była inna niż zazwyczaj. Miała coś. Była inna. Zmieniła się. Duchy wahały się nie wiedząc jak zinterpretować tą zmianę. Ale duch. Jego ślad. Był blisko. Bardzo blisko. Rozmazana esencja. Otaczająca kapitana. Zespolona z nim i przenikająca jego esencje. Co więcej esencja żywego była wnikniętą w ducha więc więź musiała powstać gdy duch też był jeszcze żywym. Oznaczyli się nawzajem oboje. Przeżyli te cierpienie, ból, stratę i śmierć. Przejście ducha do Świata Popiołu. Nie zginął tutaj ale trwał przy żywym napędzany jego esencją życiową, emocjami i wspomnieniami.

- Żołnierze Armii z pewnością również odnotowali fakt zajęcia podziemnej infrastruktury przez jednostki cywilne, a mimo to posłali na Wyspę łódki z uzbrojonymi po zęby ludźmi… celem? Pokojowych negocjacji? - spytała uprzejmie i westchnęła cicho, walcząc z chęcią by nie zakląć siarczyście - Interesujecie się terenem skażonym bronią biologiczną. Fakt istnienia uwolnionego wirusa został potwierdzony przez kogoś, kto mieszka w Bunkrze. Opisał walkę z zainfekowanymi, objawy choroby… próby wyleczenia, a w rezultacie ostatnią deskę ratunku w postaci serum opóźniającego przemianę. Coś na zasadzie wścieklizny - mówiła spokojnie, patrząc Gabrielowi prosto w oczy - Odbiera rozum, pozostawia same pierwotne instynkty. Blokuje receptory odczuwania bólu. Osoba z którą rozmawiałam… cóż, nie jest lekarzem, tylko żołnierzem. Zainfekowani kojarzyli się mu z… zombie - zero szans na nawiązanie kontaktu, agresja, odpornośc na obrażenia i krwawy szał. Kanibalizm. Wirus przenosi się przez krew, ślinę… płyny ustrojowe. W swoim obozie macie rannych, osoby które otrzymały obrażenia pod ziemią, zostały wystawione na zarażenie. Wojny nie są czyste i spokojne. Zna pan realia pola bitwy, kapitanie. Czy wasi medycy przestrzegają zasad sterylności i zmieniają rękawiczki dochodząc do każdego z pacjentów jak do osobnych przypadków? Wystarczy, że jeden wasz człowiek przyniósł w sobie wirusa. Dla dobra okolicy zalecałabym kwarantannę. Nie pan dowodzi, kapitanie, ma nad sobą przełożonego. Tak działa wojsko… ale pański przełożony po coś trzyma ludzi takich jak pan, prawda? Oficerów od zbierania informacji, pokazywania różnych punktów widzenia a także odniesienia - nawiązała do jednego z wielu wątków przesłuchania w namiocie mając nadzieję, że Yorda to pamięta - Słyszał pan co powiedział Guido. Walka nie skończy się szybko, jeszcze wielu zginie. Walczymy bronią konwencjonalną, krwawo i brutalnie, lecz wciąż w granicach norm zawartych w karcie Praw Człowieka. Żadna ze stron nie chce odpuścić, odejść jako ta pokonana. Do tego zniszczeniu może ulec sprzęt składowany w Bunkrze. Złoto pokryte trucizną. Trucizną, która jeśli się wydostanie, pozabija nas wszystkich. Trzeba się zająć się neutralizacją pozostałych, potencjalnie niebezpiecznych próbek, znalezieniem przeciwciał, podtrzymaniem chorych przy życiu do czasu ich spreparowania, monitorowaniem okolicznych jednostek ludzkich… sprawdzeniem, czy nie noszą w sobie tykającej bomby, zabezpieczeniem na wypadek epidemii. Dużo pracy, ograniczony czas, ograniczone zasoby. Ludzie to tylko i aż ludzie. Jeżeli dojdzie do wybuchu pandemii, zaczną się dezercje. Są samochody… do Detroit i Nowego Jorku nie jest aż tak daleko, a na kordon sanitarny nie ma co liczyć. Dlatego pytałam czy są wśród państwa wirusolodzy. Otrzymałam odpowiedź przeczącą. Nie rozdwoję się - przymknęła oczy i policzywszy do dziesięciu podjęła wątek, choć musiała schować drżące dłonie w fałdach płaszcza - Wojsko podlega ścisłej hierarchii, dostaliście rozkazy. Jasno określone wytyczne… ale gdyby zaistniała sytuacja nadzwyczajna, wy jako przedstawiciele korpusu wojskowego Nowego Jorku, macie możliwość wystosowania prośby o zmianę celu priorytetowego. Dokładniej pański dowódca, o ile wyrazi na to chęć. Warunki porozumienia da się renegocjować, rozkazy modyfikować. - zrobiła krótką przerwę i szepnęła do wilkookiego mężczyzny - Wypiliśmy kawę i rozmawialiśmy o muzyce. Nie masz o co i o kogo być zazdrosny.

Do Świata Popiołu głosy Żywych nie docierały, tu obowiązywał inny język. Inne zasady. Ogrzewacz na piersi nie działał, zimno przenikało ciało szamanki na wskroś, gdy przyglądała się odbiciom ludzi i zrozumiała dlaczego Duchy interesowały się przywódcą gangerów. Widziały go, był dla nich realny jakby stał z nimi wśród popielnej zamieci. Nie dawał się przeoczyć, przyciągał uwagę. Świecił jak latarnia i jak ona ściągał rozbitków z ciemności… ale nie na nim się skupiła. Dusza wokół Nowojorczyka, przywiązana, zespolona. Na tyle bliska, by chronić go nawet po śmierci. Nie odeszła, została… żeby pilnować. Opiekować się. Nie umiała odpuścić. Ktoś ważny, oboje byli dla siebie ważni. San Marino wyciągnęła do niej widmowe ręce, nawiązując pierwszy kontakt. Skupiła się, przekazując obrazy wycelowanych w siebie dwóch rzędów luf, kutrów prujących ołowiem i plujących ogniem. Pokazała wojnę, śmierć. Niebezpieczeństwo.
“Nie chcesz żeby do ciebie dołączył, za wcześnie. Wokół niego tańczy Kostucha, jest też na terytorium Morowej Panny. Nie musi dziś przechodzić przez granicę… dołączać do Duchów, ale Mówca potrzebuje twojej pomocy. On może coś zmienić, ręce z kości jeszcze go nie naznaczyły. Kim jesteś? Pozwól się poznać, zrozumieć. Zobaczyć. Pokaż kim on, Gabby Yorda, jest. Pozwól go poznać, zrozumieć. Wiedzieć, bo wiedząc Mówca zyska szansę aby mu pomóc. Przekaże też słowa, jeśli taka jest twoja wola. Wiadomość pomiędzy Światami. Pomóż mówcy, pomóc twojemu Żywemu.” - przekazała prośbę i zamknęła oczy, w oczekiwaniu na połączenie i trybut z krwi i życia. Wszystko miało swoją cenę.

- Nie wydaje mi się by było rozsądne z mojej strony rozmawiać o celach, procedurach i zainteresowaniach NYA z wami. - Kapitan wcale nie uciekał wzrokiem od spojrzenia lekarki patrząc na nią uważnym spojrzeniem. Odpowiadał spokojnie choć z zauważalną rezerwą co i do kogo mówi. - O ile mi wiadomo ani na Wyspie, ani w naszych szeregach nie zaobserwowano jednostki chorobowej o jakiej teraz mówisz. Co więcej mam nadzieję, że jest jasne, że słowa przyszłej żony szefa Sand Runners z którymi toczymy walkę mają o wiele niższą wiarygodność niż specjalnej agentki Pazurów firmowanej przez samego, sławnego “Cass’a” Rewersa z tych Pazurów. - oficer NYA uniósł brwi by podkreślić zmianę statusu jaki w jego oczach miała ta sama rudowłosa osoba od ostatniej rozmowy na podobne tematy.
- Żadnych objawów o jakich mówi dr. Savage nie zaobserwowano. Tymczasem w samym centrum tego rezerwuaru wirusa byłyby osoby przebywające w tym rezerwuarze. Czyli wy. A coś na moje oko całkiem zdrowo wyglądacie. No ale spytam. Czy w Schronie zaobserwowano przypadki takiej choroby o jakiej mówi doktor Savage? - kapitan Yorda przeniósł wzrok na Guido pytając go bezpośrednio.

- Ja mam ci się pucować? Zgłupiałeś? - Guido prychnął nie mając najwyraźniej zamiaru zdradzać przeciwnikowi czegokolwiek.

- Aha. No to świetnie. Zmiana punktu widzenia? Coś mi świta, że chyba wiem jak funkcjonuje wojsko. I to coś mi mówi, że zmianę punktu widzenia na zajęcie obiektu strategicznie ważnego to może wywołać jakieś ważne wydarzenie czy nowy czynnik który mógłby zmienić hierarchię celów. Nieweryfikowalna plotka, przekazana przez osobę zajmującą w hierarchii przeciwnika wysoką pozycję, której efektem byłoby zaniechanie dotychczasowych działań byłaby skrajną głupotą, jakiej żaden poważny dowódca by nie brał pod uwagę. - kapitan pokręcił głową nie uznając przedstawionych przez Alice argumentów za słuszne. - Trzeźwo myślący dowódca wziąłby ją zapewne za celową dezinformację strony przeciwnej. - dodał jeszcze Nowojorczyk w mundurze. - Podsumowując nie widzę powodu do zmiany punktu widzenia na tą sprawę. - kapitan rozłożył ręce dając znać, że nie widzi celowości dalszej rozmowy na tak hipotetyczny i nie podparty żadnymi dowodami scenariusz przedstawiony przez kogoś ze strony przeciwnej.

- Dobra tracimy tylko czas. - Guido machnął ręką zirytowany rozmową z upartym kapitanem. - Wracajmy do tego rozejmu. I tego waszego klechy. Zrobimy tak. - cofnął się i znów objął “Anitkę” ramieniem na co ona znów się próbowała niezbyt skutecznie odchylić. - Przyślecie tego klechę. Ja ani moi ludzie nic mu nie zrobimy. Do was pójdzie Czacha na czas wymiany. - wskazał drugą dłonią na stojącą jak w transie kobietę w czerni i z czaszkami. - Do tego czasu Anitka będzie moim specjalnym gościem. Klecha będzie do was wracał to zabierze ją z powrotem. Ale jak coś nam wywiniecie to chyba będziecie musieli skreślić nazwisko Anitki z rejestrów. - mafiozo owinął rękawem kurtki kark i szyję żołnierki i nieco nim potrząsną przez co i nią potrząsało. Na koniec zrobił z palców pistolet i przystawił go kobiecie do skroni.

Świat Popiołu był inny. Podobny niby ale inny niż świat śmiertelników. Wszystko tu było inne i działało na opak. Jeśli żywi coś robili czy mówili w świecie żywych to tutaj to nie docierało. Przynajmniej znaczyło to, że nikt tam właśnie nie przeszedł tutaj.
Nieba chyba nie było tylko jakaś bezkształtna przestrzeń. Teraz to nie było istotne. Istotne dla San Marino, Czachy, Emily było te parę mniej lub bardziej wyraźnych sylwetek tych którzy jeszcze nie przeszli na drugą stronę. Zwłaszcza jedna przenicowana i zespolona w jedno z duchem.
Duch kapitana był tutaj słaby jak większość żywych. Ale Mówca widział co raz wyraźniej esencja która go przenikała, otulała i snuła się wokół niego. Za daleko. Musiała się zbliżyć. Coś tam było. Czekało. Czuło. Pamiętało. Duch. Śmierć. Przejście. Ale bliżej będzie wyraźniej. Teraz. Dłoń Mówcy dotknęła emanacji. Pamięć! Śmierć, przejście. No oczywiste. Kobieta. Młoda. Mężczyzna. Też młody. Nad nią. Łzy w oczach. Gasnąca nadzieja. Gorączkowe słowa. Pożegnanie. Wargi całujące dłoń kobiety. Pył i dym. Ruiny. Mundury. Mężczyzna był w mundurze. Yorda. Ale inny, młodszy niż teraz. Jego usta na sztywniejącej kobiecej dłoni. Żal. Ból. Rozpacz. Strata. Pocieszenie umierającej kobiety. Mundur. Krew. Trzyma ciało w ramionach. Bezwładne ciało, pobrudzone błotem, pyłem. Otwarte bezładnie usta ze ściekającą stróżką krwi, oczy z martwo wbite pod powieki odsłaniające same białka. Płacz i ból po stracie. Ból żywej, ból Emily Otero trzymającej w ramionach bezwładne ciało Petera Nixona. Nie. Nie zupełnie. To on. On jest w mundurze. Płacze. Trzyma jej ciało, pokaleczone i martwe ostatecznie. Przeszłość. Przyszłość. Duchy wiedziały czasem tak wiele. A czasem spętane wiecznym bóle i udręką przejmowały i ukazywały wykrzywione nadzieje, strachy i żale żywych którym udało się tu dostać.
Dłoń. Kobieca dłoń. Męska. Coś je łączy. Pierścień. Obrączka. Jego dłonie. Palce. Na jej obrączce. Na szyi. Jego szyi. Leży. Wspomina. Pamięta. Oczy. Jej oczy. Żywe, roziskrzone, pełne ognia, szczęścia i życia. Ruch. Taniec. Muzyka. Śmiech. Tak lubiła się śmiać. Tak pięknie się śmiała. Tak napędzało go to czy była blisko czy daleko. Mundur. Tak często był daleko. A potem już jej nie miał. Ale miał obrączkę. jej obrączkę. Na swojej szyi.

- Co ona robi?! Cofnij się! - kapitan spojrzał zdezorientowany na Czachę która ni z tego ni z owego podeszła z mało przytomny wzrokiem i położyła mu dłoń na piersi munduru. Runnerzy też się wydawali zaskoczeni tym ruchem szamanki ale nie przerywali jej.

- Zostaw ją! - warknął na Nowojorczyka Guido robiąc krok w jego stronę. Reszta Runnerów poruszyła się niespokojnie. Zamieszanie w centralnej grupce rozlało się jak domino po zaniepokojonych ludziach z gotową do strzału bronią po obydwu stronach tej grupki.

Rozpacz, lodowate zimno ścinające krew w żyłach. Ciężar stygnącego ciała w ramionach, łzy na policzkach i rozsadzający uszy wrzask. Ciemność. Dezorientacja. Żal o smaku popielnego pył. Pył o smaku żalu - gorzki, dławiący. Wszechobecny. Wicher szarpiący włosami, jego wycie wdzierające się do uszu. Szpony szarpiące ciało i obcy byt pełzający pod skórą.
“Żona. Wciąż go kochasz. On kocha ciebie. Chronisz, jesteś… nie odeszłaś. Pokaż mi swoją śmierć, pozwól poczuć. Zrozumieć. Przeżyć w pełni” - San Marino z trudem zbierała myśli, odganiając natrętne widmo w którym to ona przeprowadza Pazura. Nie tak, jeszcze nie teraz. Yorda… Cheb. Rozejm.
“Wojny niosą tylko śmierć i cierpienie. Stratę która jak gorączka niszczy ciało. Nie da się jej ugasić. Są rzeczy ważniejsze niż nienawiść… lepiej podawać rękę, niż atakować nożem. Znasz go. Rozumiesz… potrafisz dotrzeć, przekonać. Zawsze potrafiłaś. Twój śmiech… jego pozytyw. Boja trzymająca na powierzchni szaleństwa. Pomóż mi do niego dotrzeć… jak ci na imię? Podaj mówcy swoje imię. Wiadomość od ciebie, tylko dla niego. Żeby zrozumiał, wiedział od kogo pochodzi. ” - zacisnęła szczęki bo dzwonienie zębów za bardzo przypominało jej bicie pogrzebnych dzwonów.

Przejście. Śmierć. Umieranie. Tak. Chmura. Trucizna. Zagrożenie. Śmierć. Uciekać! Podziemia. Owale. Metro. Tunele. Ciemność. Podmuch. Już ogarnia. Właz! Już prawie! Zamknięty! Nie! Gabby! Trzask. Drgnięcie. Kaszel. Duszności. Wymioty. Słabość. Pion. Tak ciężko utrzymać Wszystko się kręci. Drżenie. Otwarte! Takie ciężkie. Nie ma siły zamknąć. Uciekać! Schody. Metalowe, wyraźnie słychać każdy krok. Brzęczą. Buty brzęczą jak się po nich idzie. Śliskie. Strome. Ciemno. Upadek. Ból. Palce próbujące się złapać czegokolwiek. Gabby. Przyjdzie. Zobaczyć go. Chociaż ten ostatni raz. Jest! Jest! Jakie szczęście! Płacze. Trzyma. Jego ramiona. Już tak nie boli. Ciemność. Jego dotyk. Oddech. Usta. Ale już ciemno. I głos. Mówi. Do końca. Pociesza. Prosi. Rozpacza. Kocha. Do końca. Do ostatniego dechu. I potem. Pamięta. Nie zapomina. Imię. Tak imię. Rose. Tak. Tak mówił. Rose.

Wdzięczność, ulga, ostatnie pocieszające myśli wysłane widmu i powrót do Cheb. Na zarobaczony asfalt, pomiędzy żołnierzy i gangerów. Rozkojarzenie, krzyk zbierający w gardle. Kwaśny posmak w ustach i wspomnienie bólu. Ból rozsadzanej migreną czaszki - ten realny. Jej. Twarz Yordy zaraz przed szamanką. Był zaniepokojony, widziała to w jego oczach. Tak jak i swoje obicie. Znowu się trzęsła, ale ogrzewacz od Boomer robił robotę… tylko było za wcześnie na widoczne efekty.
- Blada Dama ma wiele twarzy i wcieleń. Pędząca na rdzawym koniu Furia o rozwianych włosach i z mieczem w dłoni. Cichy zabójca czający się w ciemności, dyszący jadem i uśmiercający w milczeniu. Bywa podstępna jak wąż, niewzruszona jak kamień. Bezlitosna niczym najstraszniejsza burza - San Marino wyszczękała szeptem. Trzęsąca ręka w bandażach zacisnęła się na mundurze - Nawet najpiękniejsze róże usychają, gdy się je zatruje. Koniec przychodził z każdym oddechem. Piołun w powietrzu, kłębiący się w podziemnym korytarzu. Twoje ręce, usta na jej zimnych ustach. Ostatnie słowa, zapewnienia… ale słowa nie cofną czasu, nie uzdrowią. Nie wrócą zza granicy. Zabrano ci pół duszy, za wcześnie. Brutalnie. - przełknęła ślinę marząc już tylko o wódce. Dużej ilości wódki - Oddech słabnie, oczy wywracają się aby spojrzeć na Świat Popiołu. Zostaje ból Żywych, pustka. Krwawiąca rana w piersi. Łzy wymieszane z krwią. Jest przy tobie, zawsze będzie… wierzy w twój rozsądek. Wierzy w ciebie. Czasem trzeba zajrzeć głębiej, dostrzec uśmiech przez setki mil. Ukrytą prawdę… albo tą widoczną, której nie chcemy widzieć. Bo widzimy uniformy. Funkcje nie ludzi. Trzymasz w dłoniach ostrze i gołębicę. Wojnę i pokój. Śmierć i Życie. Cierpienie i szczęście. Rose nie chcę, abyś do niej dołączył, ani ciągnął w popiół... Masz swój pierścień… tu, na piersi. Jej pierścień. Jej słowa. Wojna to droga ślepców. Ścieżka zakończona przepaścią. Póki jest szansa, Żywi powinni zostać w tym świecie… i mówić do siebie. Łączyć, jak Mówca łączy Żywych i Duchy. Mówca widział…czuł… umierał razem z nią. Tak mu przykro.

- Co?! Co ty mówisz dziewczyno!? - Nowojorczyk potrząsnął trzymanymi ramionami kobiety w czerni. Klęczeli. Ona klęczała. Upadła? Nie była pewna. Nie pamiętała by się kładła czy upadała. Pamiętała jak stoi przy Guido i Alice. A teraz ten kapitan ją trzymał. Podtrzymywał? Przewrócił ją? Odepchnął? Łapał? Nie była pewna. - Podnieś się. I w ogóle co ty mówisz. - mężczyzna w mundurze mówił już spokojniej i pomógł podnieść się kobiecie do pionu. Wydawał się dalej być rozkojarzony i pod wrażeniem tego co zobaczył i usłyszał niepewny z czy właściwie ma do czynienia.

Ziemia… a ledwo mrugnęła… przecież stała. Chyba… a może tylko sie jej wydawało? Coś gorącego załaskotało skórę pod nosem i stoczyło się w dół. Poczuła w ustach smak krwi, zawroty głowy dawno przestały mieć alkoholowe podłoże. Podnieś się… gdyby to było jeszcze takie proste.
- Jesteś mądry Jastrzębiu, bystry… ale ciągle ślepy na Duchy - wymamrotała, a krew spłynęła kącikiem ust na brodę. Nożowniczka zrobiła ruch jakby chciała się podnieść, ale kolana odmówiły współpracy. Chciała wódki, każda część jej ciała wyła o nią - Twoja żona, Rose… Mówcy przekazują wiadomości, taka ich powinność. Obowiązek. Mówca, medium, wiedźma z Salem… może tak łatwiej skojarzysz i zrozumiesz. Słowa Duchów do Żywych i na odwrót. Te były od niej. Dla ciebie.

Oficer wydobył z kieszeni chusteczkę i starł z jej wargi cerwoną smużkę. Nie odezwał się i chyba zrezygnował z prób postawienia jej do pionu. W zamian przyklęknął przy niej.
- Nie wiem skąd to wiesz. Ale nie rób tego więcej. Zostaw mnie i Rose w spokoju. Ona nie żyje. - powiedział cicho podając San Marino trzymaną chusteczkę.

- Spokój? Myślisz że dlaczego została? - nożowniczka zachrypiała, przyciskając kawałek szmatki do nosa. Gapiła się na niego nie mrugając - Wiem od niej. Tak, nie żyje, ale ciągle się o ciebie boi. Troszczy w jedyny sposób w jaki mogą Duchy. Jest, nie idzie dalej. Koi gdy wypala cię tęsknota. Nie zna spokoju póki dążysz do wojny. żyjesz nią, oddychasz. Cierpi gdy ryzykujesz, nie zazna ukojenia. Powiedziała Słowa przed Przedwiecznym, Śmierć nie jest w stanie ich złamać. Ty mógłbyś ją przekonać… aby poszła dalej, za bardzo cię kocha aby słuchać Mówcy i dać się przeprowadzić. Powinna iść w stronę światła. A gdybym ci powiedziała, że możesz z nią porozmawiać? Ten ostatni raz? Dostać szansę uratować, nim zmieni się w oszalałe widmo, włóczące się wśród popiołu bez celu i pamięci, jedynie z bólem i rozpaczą? Mówca już to robił… ze swoim mężem.

- No co ty mówisz dziewczyno? Zmarli to zmarli, nie da się z nimi rozmawiać. Można ich wspominać albo o nich rozmawiać ale nie z nimi. Śmierć to śmierć, koniec. Jak już się lepiej czujesz to wstań. - Nowojorczyk zdołał już opanować głos i twarz. Teraz zdawał się zniesmaczony czy sobą, czy kobietą w czerni jakby dał się przez chwilę złapać na jakieś sztuczki i triki. Z lekka podniósł się i wyciągnął dłoń w stronę Emily jakby proponował jej pomoc w powstaniu na nogi.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 05-03-2017 o 08:08.
Czarna jest offline  
Stary 05-03-2017, 00:42   #527
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Dłoń. Dłoń złapała dłoń. Dłoń ściskająca drugą dłoń. Kontakt, przymierze, dotyk. Tutaj. Na zarobaczonej, zmrożonej ulicy. Tam. Gdzie indziej. Kiedy indziej. Tam gdzie czasu ani miejsca nie ma. Są same cienie, dusze i popioły. Jest i ona. Częścią, gościem, gospodarzem, bramą, intruzem, myśliwym, ofiarą, nosicielem i przekaźnikiem. Jest. Była. Często. Długo. Dawno. Teraz. Emily. Czacha. San Marino. Rose. Spojrzenie. Dotyk. Gorąco. Zimno. Wymieszane. Zapach. Krew. Śmierć. Pył. Chemiczny. Specyficzny smród Przejścia ducha z ciała do Świata Popiołów. Agonia. Trawiąca ciało. wyrywając ducha z ciała, walka, opór, przegrana, Przejście. Czarne włosy szarpane drgawkami na zmrożonym asfalcie. plastikowe robactwo uciekające w popłochu od zagrożenia. Dłoń zaciśnięta w szponiastym chwycie umierającego, obcasy stukające o asfalt. Kręgosłup wygięty w łuk, charkot ostatniego oddechu agonii gotowego do Przejścia ducha. I druga dłoń uwięziona w chwyci martwaka. Krzyki zaskoczenie, niepewność. nerwowy szczęk naoliwionej broni, źrenice rozszerzające się z instynktownej obawy przed uniwersalną, sprawiedliwą i ostateczną śmiercią.
Przejście. Wreszcie. Jęk. Ochrypły, zniekształcone, nieludzkie wycie z nie z tego świata, niesłyszalne a wyczuwalne przez pory rozszerzone potem i strachem. Krzyk. Ten jeden najważniejszy. Szarpiąca się dłoń z druga dłonią martwego ciała. Kroki. Bieg. Strach. Chaos nerwów, pokrzykiwań, ponagleń, gróźb, upadające, potykające i podnoszące się ciała.
Ciało. Drugie. Leżące. Nieruchome. Krzyki. Odgłosy. Bezdech. Trupy. Wrzask. Więź. Tak silna. Tak mocna. Łącząca nieruchome ciało z partnerem obok. Dające siłę. Witalność. Mrugnięcie. Dech. Pierwszy dech po nowych narodzinach. Po Przejściu. Powieka. Oko. Świadomość. Cień. Plama. Owal. Twarz. Oczy. Usta. Głos. - Emi? - Nix. Zdyszany, spocony z paniką w oczach. Zakrwawionymi ustami i nosem. Stróżki czarnej w nocy krwi. Krople. Tam. W głębi. Pod kurtką. Na dziobatej czaszce zawieszonej na rzemieniu.
Kapitan. Ruszający głową. Leżący na ziemi obok. Dłoń. Obok. Obok dłoni. Też zimna. Tak zimna jak u trupa. Jak ta obok. Odgłos butów biegnących po asfalcie. Krzyki. Wycelowaną w siebie broń. Chwyt silnej ręki na ramieniu dowódcy Nowojorczyków. Odciągane po asfalcie niemrawe ciało. Szeryf i łysy Pazur machający dłońmi w obie strony próbujący zatrzymać w ostatniej chociaż chwili otwarcie ognia. Krogulec. Powalona na kolana kapral NYA z pistoletem wciśniętym w podbródek. Guido próbujący zaprowadzić ład w szeregach Runnerów balansujących na ostrzu noża między natychmiastową ucieczką a natychmiastowym otwarciem ognia. Stojąca w osłupieniu Brzytewka niepewna co właściwie właśnie miała okazje doświadczyć choć pewna, że nie czytała o tym w żadnym podręczniku medycznym. Podobnie oniemiała Nico wciąż schowana za niewielkim kamieniem.

Twarz wisząca u góry, zakrwawiona. Przyspieszony oddech i rozszerzone źrenice. Nożowniczka widziała go, słyszała, ale słowa nie chciały przedostać się przez gardło. Jeszcze nie, za wcześnie. Echo krakania i łopotu piór w uszach. Czarne skrzydła migoczące na granicy widoczności i wzrok ciemnej czaszki przewiercający się przez ubranie. Więź… więź Żywych. Połączenie którego nie powinno być. Nie powinno mieć miejsca, było wynaturzeniem. Mówcy nieśli tylko udrękę, byli gotowi płacić cenę życia i krwi, ale tylko oni. Odnosili rany, krwawili - za wszystko się płaciło. Udręka bezsilności. Korowód gorących kropli sączących się z nosa i warg gdzieś nad głową. Niezgoda i wstyd. To ona powinna krwawić, nie on. On na to nie zasłużył. Łzy spływające po twarzy, cierpienie rozsadzające od środka.

Duch powoli przejmował ponownie kontrolę nad ciałem, a wraz z jego esencją ożywały kolejne mięśnie. Bolące płuca, bolące gardło trupa, zmuszone do pracy wbrew prawom natury.
- Ni… ni… Pe..Pete...r - pierwsze pełne bólu słowo. Ten sam ból w oczach. Trzęsąca się ręka po trzeciej próbie uniosła się na tyle, żeby zetrzeć czarne smugi z twarzy Pazura i opadła na ziemię. - P..prze...epr… przep… rasz… am.

- Cii. Ciii Emi. Będzie dobrze. Jak już jesteś to wszystko będzie dobrze. - Pazur mówił łagodnie, prawie szeptem. Uniósł nieco swoją narzeczoną i teraz podsadził ją tak, że siadła na jego udzie, z drugiego uda miała jakby oparcie a on przytulił ja sobie do piersi. Ciepło. Czuła od niego takie ciepło. Zarówno od ciała bo była tak zimna jakby nie wiadomo jak długo ktoś ja moczył w zimnej wodzie z rzeki niedaleko. Albo leżała w zmrożonym grobie i na ulicy nie wiadomo jak długo. Czuła też ciepło. Tam w środku. W piersiach. Jakby coś rozgrzewało ją od środka.

- Nie… nie będzi… e - pokręciła przecząco głową, rozsiewając czarne krople po czaszkach na piersi. Pasożyt. Była pasożytem. Nawet teraz, w takiej chwili wyciągała z niego życie. Grzała trupio zimne ciało o jego ciało… ale nie potrafiła go odsunąć. Odejść. Oparła się więc, przyciskając ramiona do jego boków. Szybko jednak opadły na jej kolana - To p… przeze mnie… krew. Twoja. Przep… przepraszam Pete. Za wszystko. Odejdź… zostaw… zostaw Mówcę. Zapomnij. Mówca cię zabije… więź cię zabije. Kiedyś… to moja wina, że boli… że krwawisz. Nie chciałam… nie ból. Nie śmierć. Nie tobie… przepraszam.

- Co ty mówisz? Nie Emi, nie mów tak. Nie myśl tak. Chodź, nie możesz tak tu leżeć. - powiedział i uniósł ja w ramionach. Odwrócił się plecami do żołnierzy NYA i zaczął nieść Emily w stronę garażu z wyrwaną bramą wjazdową. - Przejdziemy przez to razem Emi. Damy radę. - szepnął do niej mijając pokrzykujących, milczących, zszokowanych czy jarających Runnerów.

Za dobry, za jasny, za ciepły… zależało mu. Nie uciekał. Kobieta w czerni zarzuciła mu ramię na szyje, opierając głowę o Pazura policzek. Wolna dłonią w bandażach próbowała tamować krew coraz słabiej płynącą z jego nosa. Wycierała lepkie stróżki szukając słów, ale nie umiała ich znaleźć. Jak podziękować za to że był? Tego nie dało sie opisać ludzkimi dźwiękami.
- Razem… - powtórzyła i przymknęła oczy - Bez ciebie nie dam rady. Co… co tam się stało? Nigdy nie pamiętam. Zostaję po tamtej stronie kiedy Duchy mówią przez usta Mówcy. Oddaję im ciało, na chwilę umieram. Dlatego tak cie bolało - przyznała ze wstydem. Nabrała tchu i dodała - Podejdź do Wilka. Na chwilę. Proszę.

- Nie wiem. Nie wiem co tam się stało. Widziałem ale nie wiem co to było. Nie wiem co ci się stało. Dlatego tak się przestraszyłem. Jak cię dotknąłem byłaś zimna jak lód. Bałem się, że cię straciłem. - powiedział skupionym głosem patrząc na szybko mijanych ludzi w skórzanych kurtkach i zerkając często na jej twarz jakby sprawdzał czy wciąż żyje. Twarz wykrzywił mu wyraz niechęci gdy wspomniała imię szefa ale po kilku krokach zawrócił i podszedł do Guido. Wysiłki szefa zdawały się przynosić efekt bo sytuacja zaczynała się normować.

- Guido! - krzyknął Pazur nie bawiąc się w ceregiele. Szef bandy usłyszał go bo przestał coś wrzeszczeć i szarpać jakiegoś młokosa. Popchnął go aż ten odleciał o kilka kroków i odwrócił się do dwójki młodych ludzi.

- Co chcesz Plakatowy? Co z nią? - Guido był wściekły albo chociaż zdenerwowany. Odwarknął zaczepnie do Pazura.

- San Marino chce z tobą gadać. - odpowiedział spokojniej i podszedł o kilka kroków. Guido też i po chwili oboje górowali nad trzymaną Emily.

- Co z tobą? I co to było tam? - Guido powiedział z bliska cichszym ale napiętym głosem wskazując głową gdzieś na miejsce gdzie przed chwila leżała Otero.

- Nic Mówcy nie będzie, podtrzymuje też ofertę wymiany… o ile ludzie Jastrzębia zechcą, Mówca pojedzie porozmawiać z kapłanem. Jeżeli się go nie boją. - wyszeptała, ogniskując wzrok na jego twarzy - Mówca służy Umarłym, nie ma prawa odmówić posługi. Przekazuje słowa Duchów, ale czasem same słowa nie wystarczą. Żywi są ślepi i głusi. Aroganccy. Nie chcą zobaczyć, zamykają się i wypierają. Przez strach. Wtedy może… dokonać wymiany. Zostaje w Świecie Popiołu, a jego miejsce w ciele zajmuje Duch. Aby samodzielnie porozmawiać z Żywym… ale wymiana dużo kosztuje. Życie, krew. Oddech. Cienie są zimne i martwe… Mówca też musi się taki stać. To widziałeś. Wymianę. Śmierć. Jastrząb otrzymał przekaz, umowa została dotrzymana. Duch wrócił za barierę, a Mówca tutaj. Jastrząb wydobrzeje, ale też zapłacił daninę. Po to Duchy nas mają, po to szukają i naznaczają… potrzebują ludzkiego głosu. Słuchanie ich, rozmowa poprzez światy… dla Żywych to cierpienie. Mówcom jest łatwiej, bo już nie żyją… ale wy - przeniosła pełen bólu wzrok na Pete’a i zacisnęła drżące usta. Wychłodzonym ciałem wstrząsnął tłumiony szloch. Wzięła się jednak w garść i dokończyła ochryple w stronę gagnera.
- Gdy opadnie wojenny kurz ty również dostaniesz wiadomość. Jeżeli Duchy pozwolą i nie obrócimy się w popiół… Jeszcze jedna śmierć czeka Mówcę. Śmierć dla ciebie… dla krwi. Twojej krwi. Tutaj, w Cheb. W barze o postrzelanym szyldzie, gdzie w tumanach śniegu zaczął się konflikt.

Guido spojrzał w bok na “ludzi Jastrzębia” na razie nie strzelali i chaos też zdawał się być porządkowany podobnie jak u Runnerów choć nadal było daleko do napiętego, nerwowego pokoju jaki Czacha pamiętała sprzed swojego Przejścia.
- Może chodzić? - Guido spytał Nixa zaczynając rozmowę od niego.

- Nie. - Pazur mruknął ponuro i Emily wiedziała, że nie przeszłaby sama dwóch kroków w tej chwili. Czuła się zdeptana, zmarznięta i senna. I skrajnie wykończona.

- Nie nadajesz się w tej chwili na żadną wymianę ani niczego sensownego. - odpowiedział szef gangu do którego prawie, że przed chwilą przystała kobieta z którą rozmawiał. - A z Custerem się pożegnałem zimą. Tak jest dobrze. Teraz idź i odpocznij. - odparł szef i kiwnął głową na najemnika. Ten odwrócił się i znów ruszył w stronę garażu.

- Nix co z nią? - radio szczeknęło głosem Boomer choć jej szamanka nigdzie nie widziała.

- W porządku. Musi odpocząć i nabrać sił.
- odpowiedział po chwili gdy wrócili do Land Rovera. Potem pstryknął w włącznikiem ogrzewanie i położył Emily na śpiworze rozłożonym na podłodze kufra. Od góry przykrył kolejnym śpiworem. Sam położył się obok niej wciąż patrząc czujnie i z troską głównie w jej twarz.
- Napij się. - powiedział podtykając jej pod twarz manierkę.

Upiła pierwszy łyk i rozkaszlała się, oblewając sobie brodę. Dopiero za drugim podejściem udało się jej bez większych przeszkód ugasić pragnienie. Woda, nie wódka… ale i tak smakowała jak najlepszy bourbon. Zmywała szary pył z gardła, łagodziła obrzęk strun głosowych.
- Ciągle mogę… iść na wymianę. Spakują mnie do bryki i pojadę - wychrypiała uparcie jakoś nie mogąc przeboleć nagłej niedyspozycji. Przełknęła jeszcze jeden łyk wody i opadła płasko na posłanie, ponawiając próbę wyczyszczenia Pazurowi twarzy - Nie martw się Pete… jak się czujesz?

- W porządku, ze mną wszystko w porządku. - uspokoił ją młody Pazur. - Nigdzie nie pójdziesz, zostaniesz tutaj. Musisz odpocząć. Nabrać sił. Nawet Guido tak powiedział. Właściwie noc się kończy a dość zajęta była. Przyda się odetchnąć. - tłumaczył łagodnie przy okazji wylewając trochę wody z manierki na zimną twarz szamanki i przemywając jakimś ręcznikiem czy czymś podobnym który wyciągnął gdzieś z zakamarków samochodu. Sen nie był złym pomysłem.

- Ty też zostań... zostań Peter- Emily czy jak ją nazywał, Emi, czuła, się strasznie słabo. Nie była pewna co tam na tym zmrożonym asfalcie się stało ale tym razem Przejście było bardzo silne. Czuła się słaba jak niemowlę i teraz wtulona między te dwa śpiwory, rozgrzewana ogrzewaniem pojazdu, mini-termoforem od Boomer oraz bliskością samego mężczyzny czuła jak zimno zaczyna opuszczać jej ciało choć nim opuści ostatecznie to potrwa. Na razie oczy kleiły się coraz bardziej i czuła dojmującą senność. Nie dała rady walczyć, zabrakło sił na trzymanie powiek otwartych. Na podniesienie głowy, poruszenie kończynami. Utrzymanie świadomości, która zgasła jak zdmuchnięta zapałka.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 05-03-2017 o 07:54.
Czarna jest offline  
Stary 05-03-2017, 06:47   #528
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wokół Alice panował chaos. Ciemna noc skrywała detale, ale przecinające ja promienie reflektorów obydwu stron i tak pozwalały nieźle zorientować się w sytuacji. A sytuacja wskazywała, że zamieszanie w centrum grupki negocjacyjnej rozlała się chaosem po obydwu stronach. Nix wyniósł z centrum omdlałą lub ledwo przytomną Czachę, od strony Nowojorczyków grupka żołnierzy podbiegła po wyglądającego w podobnym stanie kapitana. Tony i Dalton z trudem krzykiem i gestem usiłowali zapobiec otwarciu ognia. Guido podobnie, tyle że od strony Runnerów, więc ci dwaj mogli się skoncentrować na uspokajaniu Nowojorczyków. Krogulec szachował reakcje Nowojorczyków odchylając brutalnie Anicie głowę do tyłu i celując z pistoletu w jej głowę krzycząc, że zginie pierwsza jeśli żołnierze otworzą ogień. Billy Bob gdzieś zniknął nie wiadomo nawet gdzie i kiedy. Żołnierze obydwu stron i tych w mundurach i tych w skórzanych kurtkach wodzili nerwowo bronią krzycząc, grożąc, celując do napotkanego celu. Niektórzy po prostu odwrócili się i uciekli i to po obydwu stronach nie mogąc znieść presji sytuacji. Błysnął flesz i znowu. Podgolony Zdravko mógł zmienić fryzurę ale nie naturę więc będąc w samym centrum wydarzeń dokumentował je na bieżąco.
Jasne, ostre światło atakujące gdzieś z boku… i znowu i jeszcze raz. Cholerne błyski zostawiające przed oczami czarne, roztańczone plamy. Nowojorski reporter ze swoim przeklętym aparatem. Ruda głowa chowała się w ramionach za każdym razem, gdy mrok nocy przeszywało ostre światło, blade dłonie już nie drżały - dygotały niczym u chorych cierpiących na Parkinsona. Co właśnie widziała, na litość boską?! Konwulsje, buty szorujące o beton, ciało wygięte pod nienaturalnym kątem - epilepsja? Więc skąd podobna reakcja u Yordy? Skąd wycie, wciąż odbijające się echem od wnętrza czaszki? Lekarka zamknęła oczy, odcinając się na dziesięć sekund od chaosu dookoła i liczyła powoli, aż panika targająca wnętrzności zmalała do poziomu pozwalającego na logiczne działanie.
Odłożyła chwilowo na bok czynniki niewytłumaczalne, nie dające w żaden sposób sklasyfikować się wedle znanych schematów. Zamiast tego zrobiła trzy kroki do przodu, wychodząc powoli przed grupę Runnerów.
- Macie tu z wami medyka?! Kogokolwiek kto pomoże kapitanowi?! - krzyknęła do pleców żołnierzy ciągnących Yorde.

- Cofnij się! Nie podchodź! - najbliższy żołnierz od razu wycelował w nią karabin krzycząc ostrzegawczo. Flesz błysnął ponownie. Drugi z żołnierzy celował ogólnie do najbliższych postaci. Dwóch pozostałych złapało kapitana i zaczęło go ciągnąć do swoich linii.

- Brzytewka cofnij się! - Krogulec krzyknął za rudowłosą kobietą jako najbliższy jej Runner który miał ją na oku. Krzyknięte imię spowodowało koncentrację spojrzeń Guido, Tony'ego i Daltona dotąd zajętych opanowywaniem sytuacji.

Dziewczyna stanęła i bardzo powoli uniosła puste ręce na wysokość piersi. Nie patrzyła na czarny wylot lufy, tylko na jej właściciela, próbując nie porównywać w myślach czerwonego, szwajcarskiego krzyża do tarczy strzelniczej, ulokowanej idealnie na sercu.
- Trzeba sprawdzić co z nim, mógł dostać wylewu, albo udaru… wstrząsu! Może dojść do zatrzymania akcji serca, czegokolwiek! Macie tu w okolicy punkt medyczny, ale czy jest tutaj, u was medyk?! Ktoś musi sprawdzić, co z nim, czy da się go transportować, bo na karetkę nie ma co liczyć! Jeżeli nie macie nikogo… proszę, pozwólcie mi go chociaż zbadać i ustabilizować! Nie mam broni, nie stanowię zagrożenia! Oddam torbę, dam się przeszukać! Jestem lekarzem, na litość boską, on potrzebuje pomocy lekarskiej!

Karabin drgał w rękach żołnierza wodząc po ubranym na czarno celu. Drgał w miarę jak żołnierz cofał się z każdym krokiem zwiększając odległość od grupki negocjacyjnej.
- Cofnij się! Nie podchodź! - zdenerwowany żołnierz odkrzyknął ponownie swoje ostrzeżenie. Dwóch innych którzy schyleni ciągnęli kapitana po asfalcie zdołało już pokonać większość drogi do pierwszych żołnierzy w mundurach.
- Jesteś jedną z nich! Już widziałem co tamta jedna zrobiła kapitanowi! - krzyknął ten drugi co odkąd w kłótnię włączył się Krogulec celował głównie do niego. Ten szarpnięciem podniósł kaprala Nowojorczyków do pionu i przystawiając jej pistolet do skroni ruszył w kierunku stojącej Alice. Głowa Anity wyraźnie przekrzywiła się w bok na jedno z ramion pod naporem lufy Krogulca.

- To ta kobieta ze zdjęcia co je w zimie zrobiłem. Anioł z Cheb. Ona naprawdę jest lekarzem. - odezwał się nagle Zdravko unosząc puste dłonie w stronę żołnierzy i lekko wskazując palcem na stojącą obok niego w podobnej pozie lekarkę. Żołnierze przesunęli już kontuzjowanego oficera właściwie do swoich lini gdzie najbliżsi żołnierze odsunęli sie robiąc dla nich przejście.

- Panie poruczniku! Ljubjanović mówi, że ta mała jest lekarzem! Mamy ją wziąć?! - żołnierz który celował do Alice zatrzymał się o ostatnie parę kroków przed kolegami i krzyknął gdzieś w tył choć nie przestawał mierzyć do Alice ani nie odwracał od niej wzroku. Pot perlił mu się na czole ściekając grubą kroplą spod hełmu na policzek i wodząc nerwy i cyngiel na pokuszenie. Drugi z żołnierzy wciąż miał na celowniku zbliżającego się Krogulca z obezwładnioną Anitą Swager.

- Niech przyjdzie! Ale bez sztuczek! - krzyknęła jakaś sylwetka w mundurze.

- Słyszałaś?! Ręce do góry! Powoli! - żołnierz mierzący do Brzytewki krzyknął do niej dając na zachętę machnięcie ruchem karabinu jakby wskazywał, że ma przejść obok niego.

- Brzytewka stój! - Krogulec szarpiąc się z Anitą doszedł już na ostatnie kroki jakie dzieliły go od lekarki i krzyknął do niej stopująco.

Pusta przestrzeń, broń wycelowana już nie pośrednio, a bezpośrednio w Savage. Już nie była elementem tła, znów robiła coś czego nie powinna. Wiedziała już, że Tony się wścieknie… o reakcji Guido nawet nie chciała myśleć, ale musiała iść. Skórzana kurtka na plecach nie zmazywała obietnic, ani nałożonych na rudy kark obowiązków. Rzuciła szybkim spojrzeniem na Zdravko, posyłając mu nieme “dziękuję”. Bez jego wsparcia nie szło by się przebić przez morze niechęci ludzi w wojskowych mundurach. Słysząc Krogulca zawahała się, zwalniając i tak wolne tempo. Blada jak śmierć twarz obrócila się w jego stronę.
- Składałam przysięgę - wychrypiała patrząc mu w oczy - Muszę do niego iść. Proszę, nie ryzykuj. Wróć do chłopaków.

- Co ty pierdolisz Brzytewka! Zostaw chujka! Czacha też oberwała czy co to tam kurwa było! - Krogulec pokonał ostatni kawałek i stanął przy Alice. Na chwilę szamotanina między nim a skrepowaną Anitą ustała. Ustabilizowała się też sylwetka i twarz kapral na tyle by Alice dojrzała, że ma rozbite wargi i nos. Nic poważnego ale krwotok z nosa jak zwykle krwawił obficie zachlapując dół twarzy, przód munduru żołnierki i rękaw krogulcowej kurtki jaką ją trzymał Runner.
- Niech go kurwa przytargają z powrotem jak chcesz go oglądać ale nie nich! - dowódca grupy specjalnej Guido wskazał brodą na grupkę żołnierzy wokół prawie nieruchomego ciała kapitana. Dwaj ostatni żołnierze ewidentnie się niecierpliwili i mieli zszarpane nerwy. Dłonie kurczowo poluźniali i zaciskali na swojej broni. Teraz największą ich uwagę zdawał się przykuwać najgłośniejszy i najbardziej agresywny cel czyli Krogulec.

- Co tam się dzieje? Idzie ta lekarka czy nie? - krzyknął ten sam zdenerwowany głos gdzieś od linii Nowojorczyków.

- Nie wiem panie poruczniku! Ten tu się stawia! - jeden z żołnierzy odpowiedział i wskazał karabinem na Krogulca trzymającego związaną kapral. Guido albo opanował sytuację albo zaalarmowany sceną ruszył szybkim krokiem w kierunku całości grupki co raz bliższej linii Nowojorczyków.

- Nix zna się na opatrywaniu, Czacha jest w dobrych rękach. Składałam przysięgę Hipokratesa. Lekarską. Widzisz co noszę na habicie, to nie jest kostium. Będzie dobrze, cofnij się proszę… nim zrobią ci krzywdę i niech Guido robi swoje… on tu jest najważniejszy - Alice posłała mu spięty uśmiech i wróciła głową oraz uwagą do żołnierzy.
- Bez obaw, żadne z nas nie szuka powodów do scysji! Podejdę do panów, ale proszę się cofnąć i zostawić wolną przestrzeń wokół kapitana! Będę niezwykle zobowiązana! To nam ułatwi pracę, niwelując dodatkowe elementy zapalne! - odkrzyknęła żołnierzom, podejmując marsz. Serce wewnątrz piersi łomotało w szalonym rytmie, gubiąc uderzenia, a na piegowate skronie wstąpiły kropelki potu. W głowie mieliła nieme błagania, próbując zakląć rzeczywistość. W ciemności nocy i przy sporej odległości nie dała rady dojrzeć twarzy czarnowłosego dowódcy Runnerów, choć na bank zaciskał ze złości zęby. Byle nie zrobił… niczego, co wystawi go na pierwszy cel tuzina sztuk broni.

- Panie poruczniku? - krzyknął jeden z dwójki żołnierzy znów nie odwracając głowy niepewny co ma dalej robić z Alice i jej słowami.

- Niech podejdzie! Ale sama i bez numerów! - doszedł znowu głos oficera którego pytał żołnierz.

- Chuj mnie obchodzi ten matoł! Nie idź tam! - Krogulec warknął i choć bardziej panował nad sobą niż młodzi żołnierze w mundurach też był spięty i warczał przez zaciśnięte zęby.

- Co jest kurwa grane? - Guido zdążył dojść do grupki i zażądał wyjaśnień omiatając wzrokiem całą grupkę przelotnie i wieszając uwagę na rudowłosej kobiecie w tej grupce.

- Ona chce iść do tego ich żołnierzyka co nam Czachę skasował. - burknął Krogulec wskazując głową w stronę powalonego kapitana rozłożonego na ziemi.

- Brzytewka, kurwa, kiedy ty zmądrzejesz? Przecież nie uratujesz każdego jełopa na tym świecie. - westchnął Guido podchodząc do Alice i kręcąc głową. Podniósł jej brodę by spojrzeć w jej twarz, a dwóch żołnierzy teraz celowało głównie do niego pewnie rozpoznając w nim głównego negocjatora od strony przeciwnej.
- Zmiana planów palanty! - Guido przeniósł wzrok na Nowojorczyków. Bez wahania sięgnął po pistolet zza paska co wywołało nerwową reakcję u Nowojorczyków. Teraz już celowali tylko do niego. - Pójdziemy obejrzeć tego waszego zdechlaka! A potem sobie wrócimy do nas! Jak coś nam się stanie to Krogulec skasuję tam tego czarnego słodziaka! - Guido wskazał na Krogulca wciąż trzymającego Anitę w objęciach. - A szkoda by było nie? Wiecie kto to jest. - wyszczerzył się szef Runnerów i leniwym ruchem sięgnął po peta trzymanego w wargach dając czas Nowojorczykom na przetrawienie informacji.

- Dobra niech będzie! Ale jak coś spróbujecie to po was! - krzyknął oficer ze swojej strony. Szef mafii stanął pozornie beztrosko trochę za Alice, objął ją kładąc jej swoje ramię na jej barku przyciągając do siebie a w drugiej ręce trzymając pistolet. A potem ruszyli w stronę Nowojorczyków i ich lufom. Zdravko znów błysnął fleszem.

Szli oboje, ramię przy ramieniu. On wyluzowany jakby właśnie przechadzał się po parku w słoneczne, niedzielne popołudnie; uśmiechnięty zawadiacko i z bronią w ręku. Ściągał uwagę luf na siebie, przez co straciły zainteresowanie bladą niczym śnieg kobietą, drobiącą kroczkami z uprzejmą miną przyklejoną do twarzy. Wystarczyła sama jego obecność, by napięte na podobieństwo postronków mięśnie rozluźniły się, a serce odnalazło prawidłowy rytm. Nie musiał się godzić na abstrakcyjne pomysły Savage, lecz zrobił to. Tak po prostu pozwolił działać, mało tego, nie zostawił samej. Ryzykował… tak głupio ryzykował, przecież ktoś nerwowy mógł w każdej chwili pociągnąć za spust, likwidując zagrożenie. Ucinanie gadom głów - tego wyrażenia wilkooki ganger użył zaledwie kwadrans temu, choć czas ten teraz wydawał się wiecznością.
- Dziękuję - wyszeptała, powstrzymując przemożną chęć, by objąć go w pasie. Zamiast tego uniosła wytatuowaną dłoń i szybko ścisnęła spoczywającą na ramieniu wielką łapę. - Czy każdego? Nie przekonamy się, póki nie spróbujemy. Nie wiem czy… w podręcznikach do medycyny nie piszą o obrażeniach wywołanych przy kontaktach z Zaświatami, nie mam pojęcia jak je sklasyfikować, do czego porównać. Nie musiałeś tu być… ryzykujesz. Kłaczku… - zamrugała, odchylając głowę do tyłu, aby móc mu spojrzeć w oczy - Odrobinę tu nerwowo i… dziękuję. Przy tobie aż tak się nie boję. - zakończyła z cieniem uśmiechu.

- Nie z Zaświatami. Z duchami. Czacha ma wielka moc. Ale zabawy z duchami to niebezpieczne zabawy. - mruknął w cicho Guido puszczając wesołe oczko do mijanych dwóch żołnierzy. Ci wyglądali jakby mieli nerwy napięte jak postronki i niesamowicie silną presje by wreszcie dać upust i strzelić.
- Nie bój się, nic nam nie zrobią. - pozezował teraz na nią i też jej mrugnął porozumiewawczo.

- Jest tu osada Czerwonoskórych. Enklawa. Na filmach każda wioska indiańska miała szamana. Staruszka rozmawiającego z przodkami… myślisz, że tu też jest ktoś taki? Czacha… wyglądało bardzo niepokojąco. Szkoda żeby zrobiła sobie krzywdę, może ktoś umiałby jej pomóc. Podzielić wiedzą, czegoś nauczyć… a Gab… Kapitan Yorda.Tam na Wyspie, to on zatrudnił Viper - Savage szepnęła ku górze, choć wzroku już nie odrywała od rannego. Wracała mu przytomność, wraz z funkcjami motorycznymi, lecz ewentualnych zmian wewnętrznych i tak nie stwierdzą bez tomografu.
Ostatnie kilka kroków dzielących ich od grupki żołnierzy zgromadzonych wokół powalonego oficera NYA przeszło szybko i nerwowo. Ciężko było nie myśleć o wycelowanych zewsząd lufach. Guido skinął głową i właściwie już byli przy żołnierzach.

Doszli już do grupki stłoczonej wokół niemrawego kapitana Yordy. Sam oficer ruszał się więc żył. Ale ruszał się jak po jakiejś głębokiej zapaści albo jakby wybudzał się z długiej śpiączki gdy ciało i umysł zdążyły się odzwyczaić jak ze sobą współpracować. Dwóch żołnierzy którzy go odciągnęli nadal stało przy nim odsuwając się o pół kroku i wciąż nerwowo ściskając swoją broń. Wokół zaś wydawało się, że pełno tych mundurowych i wszyscy byli tak samo nerwowi jak ci najbliżsi. Choć większość nadal celowała do Runnerów oddalonych o kilkadziesiąt kroków od nich. Za plecami pary Runnerów pozostał Krogulec i przystawiona z jego pistoletem do skroni kapral NYA o zakrwawionej twarzy.

- Czy któryś z panów byłby na tyle uprzejmy i użyczył latarki celem poświecenia z góry? - posłała żołnierzom kurtuazyjny uśmiech, wyślizgując się spod wilczej ochrony i przypadła kolanami na asfalt, tuż przy Nowojorczyku.
- Kapitanie, słyszy mnie pan? Rozumie? Proszę na mnie spojrzeć i powiedzieć ile palców pan widzi? - zaczęła od sprawdzenia przytomności pacjenta, w odwodzie szykując tamowanie krwawienia, mierzenie pulsu i całą resztę przyjemności. - Trzeba pana posadzić, położyć coś zimnego na kark, dzięki czemu zastopujemy krwawienie. Boli coś pana?

Ci najbliżsi byli zdenerwowani i zareagowali konsternacją na pytanie o dodatkowe światło. W końcu któryś mruknął coś, że przyniesie i poszedł w stronę pojazdów. Sam kapitan Yorda wyglądał mizernie. Jak po jakiejś zapaści czy omdleniu. Nie widać było żadnych ran czy krwawienia, ale był wyraźnie osłabiony, zimny ale czoło i ubranie rosił mu zimny pot. Wyglądał jak zdezorientowana ofiara w szoku lub podobnym traumatycznym przejściu. Nie odpowiadał na pytania i wodził mało przytomnym i chaotycznym wzrokiem po twarzach, trawie na jakiej leżał, butach jakie w jego pobliżu stały i nie zatrzymywał się na żadnym z tych elementów więcej niż przelotnym, przypadkowym spojrzeniem.

Choć na pierwszy rzut oka wyglądało poważnie, bliższe oględziny odłożyły parę trosk, uciszając zszargane nerwy. Zewnętrznie, prócz rozciętej wargi i ciurkania z nosa, mężczyźnie nic nie dolegało. Lekarka w skórzanej kurtce badała po kolei puls, reakcję źrenic na światło.
- Spokojnie Gabby, już dobrze. Oddychaj... głęboki wdech... i wydech i jeszcze raz wdech. Dobrze że już nie pada, prawda? Kto wie, może nawet jutro wyjdzie słońce i zrobi się cieplej? Byłoby miło, mamy już kwiecień... wiesz, że wracając od ciebie do Cheb widziałam w lesie krokusy? Jeden z rodzajów podrodziny Crocoideae w obrębie kosaćcowatych, należących do rzędu Asparagales... szparagowców, a przy okazji jednoliściennych. Popularna nazwa: szafran. Rosły na poboczu, niby nic niezwykłego. Przed wojną często się je spotykało, jak i hodowano odmiany ozdobne... ale nigdy nie widziałam, aby miały barwę turkusu. Taki odcień niebieskiego - szeptała kojącym głosem, nawet nie próbując ukryć troski wymalowanej na twarzy fluorescencyjną farbą. Na skostniałe dłonie nasadziła mu zielone, wełniane rękawiczki, wyciągnięte z kieszeni gangerskiej kurtki, wciąż nie mogą się nadziwić jakie są zimne.

Podniesienie go do pozycji siedzącej wymagało trochę siły, lecz poradziła z tym sobie bez większych problemów. Chwiał się i leciał przez ręce, zmieniła więc pozycję i uniosła zgięte kolano, dając rannemu oparcie pod plecy. Do tyłu szyi, zaraz pod krótko ściętymi, jasnymi włosami, przycisnęła zamoczony w wodzie bandaż.
- Spływająca do gardła krew może sprawić trudności z oddychaniem. Lepiej, by chwilowo siedział. Zimny okład na karku zwęża światło naczyń krwionośnych, dzięki czemu minimalizujemy czas potrzebny do ustania krwawienia - tłumaczyła spokojnym głosem każdy wykonywany ruch, co pewien czas patrząc przelotnie na żołnierzy. Mówiła prosto i przystępnie, każde zdanie trzykrotnie mieląc w głowie, nim podzieliła się nim ze światem zewnętrznym. - Przy wystąpieniu początkowych objawów wstrząsu, poszkodowany najczęściej jest przytomny. Objawy wstrząsu pogłębiają strach, ból, zimno. Ponieważ jest niebezpiecznym zjawiskiem, zagrażającym bezpośrednio życiu poszkodowanego, postępowanie należy wdrożyć już na miejscu wypadku. Mogę prosić o kartkę i ołówek? - poprosiła na koniec, spoglądając na najbliższego żołnierza i dorzuciła zrozumiałe dla wojskowych wytłumaczenie - Trzeba sporządzić raport aby wasi medycy znali stan początkowy pacjenta.

Nowojorczycy popatrzyli na siebie, potem na klęczącą kobietę, kapitana, czarnowłosego gangera i znów na siebie. Ten najbliżej wzruszył ramionami i sięgnął do kieszeni na piersi. Wyciągnął niewielki notes, wyrwał jedną stronę i razem z zaostrzonym ogryzkiem podał Savage.
Ta podziękowała kiwnięciem głowy, uśmiechając się ciepło. Zaraz też złapała Wilka za nogawkę, szarpiąc delikatnie w swoją stronę.
- Bądź taki kochany i nie ruszaj nogą, dobrze? Potrzebuję podkładki - posłała ku wilczym oczom prośbę zarówno niemą, jak i werbalną. Szybko przyłożyła do jego uda kawałek papieru, rozpoczynając pisanie. Wpierw zanotowała wszelkie obserwacje, starając sie nie pominąć niczego.
- Pacjent przytomny... objawy szoku... wykluczenie hipotermii... tachykardia... bladość skóry i jej ochłodzenie... zimny, zlewny pot na powierzchni ciała... rozszerzenie źrenic... płytki, przyśpieszony oddech.... fizycznie pacjent doznał wstrząsu... szok psychiczny... możliwość wystąpienia urazu neurologicznego... wylewu wewnętrzczaszkowego - mruczała pod nosem kreślone w pośpiechu słowa. - Zalecana się stałe monitorowanie stanu pacjenta przez najbliższe dwanaście godzin... odpoczynek... sen... posiłek... podanie suplementów i witamin... doraźnie kroplówka z glukozy i środków przeciwbólowych... w razie wystąpienia powikłań... zapobiegawcze wykonanie próby krzyżowej... ustalenie dawcy do ewentualnej transfuzji... przy braku poprawy i wystąpienia ponownego krwotoku, prowadzącego do pogłębienia hipowolemii zastosować szybki dożylny wlew dekstranu, osocza, koloidalnych roztworów krwiozastępczych lub roztworów elektrolitowych.... podać leki zmieniające napięcie układu adrenergicznego, alkalizujące, stosowane do wyrównania kwasicy metabolicznej, przeciwbólowe, inotropowe...hm, lepiej dopiszę w nawiasie, że zwiększające kurczliwość serca. - pokręciła głową, ściubiąc drobne literki na coraz mniejsze powierzchni wolnej.
- Ostrzeżenie: W rzadkich przypadkach wlew dekstranu może powodować odczyny pyro-genne i pokrzywkę... przeciwwskazaniem do stosowania preparatu jest niewydolność nerek - sprawdzić pacjenta pod tym kątem... przy nasilających się, przewlekłych bólach głowy przeprowadzić badania pod kątem wylewu krwi do mózgu... W razie kłopotów jestem do usług i konsultacji, proszę po mnie posłać - ostatnie zdanie napisała już w ciszy, zostawiając na sam koniec imienny podpis. Zmieściła się ledwo na obu stronach, zapełniając je drobnym maczkiem, ale się udało. Uśmiechnęła się do Guido, przez parę oddechów zamierając z dłonią położoną na jego udzie i głową zadartą do góry.
- Bez ciebie rzeczywiście zginęłabym marnie - posłała mu oczko, po czy przeniosła uwagę na mężczyzn z Armii.
- Gdy odejdziemy proszę jak najszybciej przenieść kapitana w ciepłe, suche miejsce, osłonięte przez zimnem, deszczem oraz wiatrem. Da się go transportować, wystarczy posadzić na płasko, z lekko odchylonym do tyłu tułowiem i zapewnić stabilną podporę dla głowy. W szpitalu położyć z nogami lekko powyżej serca. Okryć dokładnie kocem, bądź folią termiczną, jeśli ją panowie posiadają. W miarę możliwości podać do picia ciepły płyn bez alkoholu: herbatę, kawę, przegotowaną wodę z cukrem. Jest rozkojarzony, ale dobrze by było, gdyby ktoś do niego mówił: łagodnie, cicho i na neutralne tematy, najlepiej niezwiązane z wojskiem. Jedzie z panami Zdravko, myślę że do tego zadania będzie idealny. Trzeba kapitanowi zapewnić spokój, odpoczynek. Powinien się przespać, zregenerować. Niech pan przekaże to lekarzom z punktu medycznego. -złożyła papier i wyciągnęła do najbliższego Nowojorczyka.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 05-03-2017, 18:47   #529
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Jazda Hummerem

- Nie jestem pewna czy już pora żeby o tym opowiadać -
Odpowiedziała Nico dziennikarzowi.
- Relacja naocznego świadka i uczestnika wydarzeń zawsze niezmiernie fascynuje czytelników. - dziennikarz uśmiechnął się starając się zachęcić rozmówczynię do opowiedzenia czegokolwiek o wydarzeniach sprzed paru godzin.

- Oczywiście, po fakcie. Ale jeśli dziennikarzowi coś się stanie i przed zakończeniem całej sprawy jego notatki wpadną w niepowołane ręce?
- odparła Kanadyjka.

- Proszę nie obawiać się, nie przekazuję żadnych tajnych danych tylko same historię. Walki sie toczą i każdy uczestnik ma swoja historię do opowiedzenia. Ale jeśli fortuna wojenna nie będzie mu łaskawa wówczas jego historia zniknie razem z nim. No i podczas wywiadu każdy ma okazję przedstawić swój punkt widzenia jak zapamiętał, odebrał jakieś wydarzenie, dodać swój komentarz do tego co czyni jego wypowiedź tak cenną i niepowtarzalną. - korespondent wojenny mówił z przekonaniem o tym jaki ma punkt widzenia na udzielanie wywiadów i rejestrowanie świadectw wydarzeń przez ich świadków i uczestników.

Nico uśmiechnęła się łagodnie
-Ja nie kwestionuję pańskiej uczciwości i lojalności, ja tylko obawiam się że może się panu coś stać a wtedy pańskie notatki wpadną w niepowołane ręce. W dzisiejszych czasach naszywka Press raczej nie robi większej różnicy na polu walki. Zresztą nie transmituje pan na żywo a ja nie planuje za szybko ginąć więc jeszcze nad tym posiedzimy - Ostatnie zdanie Nico wypowiedziała otwierając drzwi zatrzymującego się HUMMVE



---
Port
Nico wysiadła i popatrzyła na grupę gangerów
- Mam cholerną nadzieję że okażą się rozmowni. - powiedziała Nico rozglądając się za osłoną. Z osłonami nie było zbyt dobrze bo chyba wszystkie w pobliżu drogi te najbardziej oczywiste i bliskie zajęli już żołnierze. Jednak DuClare znalazła po chwili wypatrywania jakiś większy klamot za którym można było się położyć by schować się za nim albo klęknąć by wycelować broń.

Rozmowy toczyły się najpierw między kapitanem Yordą, szeryfem Daltonem i Rewersem z Pazurów a potem doszli do tego i Runnerzy i wśród nich rozpoznawalna dla Kanadyjki Alice Savage, i chyba jakaś kobieta - jeniec w mundurze ktrórą przyprowadzili Runnerzy i jeszcze ten Zdravko gdzieś tam się kręcił i robił zdjęcia temu spotkaniu.

Nico stała przy swojej osłonie i czekała na rozwój sytuacji.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 05-03-2017, 22:38   #530
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Will z ulgą patrzył się na zabawę Cindy z miotaczem ognia. Mimo swojego optymizmu, chłopak nieco obawiał się o to, jak gangerzy zareagują na towarzystwo dziewczyny. Spotkało go jednak miłe zaskoczenie: zamiast chamskich zachowań, agresji, czy nieufności, Cindy spotkała sympatia.

Chłopak nie wtrącał się do ich wspólnej zabawy, pozwalając dziewczynie upewnić się w złudnej nadziei, że gangerzy, to całkiem w porządku ludzie.

Gdy skończyli wreszcie zalewać korytarze morzem ognia i postanowili wrócić do Jednookiego, Will zasugerował aby odprowadzili razem Cindy. Cwaniak chciał wykorzystać wyraźną sympatię chłopaków do dziewczyny i zapewnić jej w ten sposób bezpieczny powrót do laboratorium Barneya, a jednocześnie samemu nie spóźnić się na spotkanie.

Po bezpiecznym powrocie ciemnoskórej towarzyszki, Will miał zamiar udać się do Jednookiego i zdać mu razem z gangerami raport o dokonanych zniszczeniach ścian i robalów. Jeśli nie byłoby nic więcej do roboty, to cwaniak planował wreszcie zaprowadzić pozostałych w grupkach na stołówkę żeby nikt z jego towarzyszy nie pomarł z głodu. Poza tym zmęczenie i senność coraz bardziej ogarniała chłopaka, a kąpiel i cieplutkie łóżko wydawało się prawdziwym rajem.
 
Carloss jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172