Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2017, 16:30   #45
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Merlin mógł być cherlakiem i najsłabszym z pomiotu, który wypchnęła z siebie na Matkę Ziemię jego matka. Mógł być popłuczyną z wilką, jak mu zwykła cedzić w chwilach gniewu. I zapewne miała rację. To dziedzictwo ludzkich przodków, włoskich i irlandzkich emigrantów, przemawiało przez niego z całą mocą.

Toteż Merlin po odsłuchaniu wiadomości poczuł, że zaraz sar maledetto posto. Szlag go trafi na miejscu i po włosku. Z wrzeszczeniem przez telefon na winnych i wyzywaniem ich plugawymi słowy do kilku pokoleń wstecz. Na szczęście, było też piwo. A zimne, ciemne ale było wszystkim, czego potrzeba Irlandczykowi by z wściekłej bestii zamienić się w anioła… lub odwrotnie.

- Napij się, Dwight - posunął w stronę policjanta jego kufel i sam zanurzył rude wąsy w gęstej pianie. Golnął sobie hojnie. - Trzecia ofiara, hm? - zagaił cicho i przyjaźnie.

Policjant przez chwilę obracał kuflem co rusz ukradkiem spoglądając na siedzącego obok rudzielca. W końcu jednak i on wypił solidny łyk.
- Tak. - Powiedział bez żadnych emocji w głosie. - Trzecia… chociaż nie pasuje do schematu. A wiesz dlaczego? - Spojrzał rozmówcy prosto w oczy i nie dając szansy Merlinowi nawet otworzyć ust sam opowiedział. - Ponieważ ciało odnaleziono w innym miejscu niż dwa wcześniejsze.
Nieme pytanie “I co ty na to?” zawisło w powietrzu.

A Merlin skubnął bródkę w udanym zamyśleniu, jakby sprawa zaiste namysłu wymagała, i spojrzenie odwzajemnił. Nie pierwszy raz prowadził takie rozmowy z takimi jak Dwight. Doskonale wiedział, za co go prawy policjant ma, i było mu to doskonale obojętne.
- Być może morderca zaczął zacierać ślady - podsunął uprzejmie. - Albo wmieszał się ktoś trzeci. Jaki jest schemat, do którego nie pasuje trzeci element układanki? Czy poprzednie elementy też były… z naszych?
W powietrzu zawisło nieme “coś za coś”.
- Jeżeli ten ktoś trzeci chciał dopomóc rodzinie Kocha, - McNeeley wyraźnie zaakcentował dwa ostatnie słowa. - to kierując się tymi samymi pobudkami powinien wskazać właściwe miejsce. Jak na razie odniesione rany łączą ze sobą wszystkie trzy ofiary. Jeżeli okazałby się, że jeszcze miejsce je łączy, to dawałoby to nam, czyli policji, większe pole do popisu.

Ty podrzutku fearie, pomyślał sobie Merlin, uśmiechnięty troskliwie, acz oszczędnie. Ty łysa pało, nie będziesz mną manipulował. Jeszcze zdjęcia spłakanych dzieci Kocha wyciągnij… Żadna z tych myśli nie znalazła drogi na drobną twarz McMahona, ale atmosfera zauważalnie się ochłodziła.
- Bycie częścią rodziny, bycie krewniakiem - oznajmił wolno - oznacza nie ograniczanie się do najbliższej rodziny. I podejmowanie czasem trudnych decyzji, które mogą ugodzić w jednostkę, lecz są właściwe dla ogółu. Lecz wiecie to równie dobrze jak ja, prawda McNeeley?
- Daruj sobie. - Pociągnął jeszcze jeden łyk. - Ten news oznacza, że za chwile FBI przejmie śledztwo. A nawet dwa śledztwa. Dwa śledztwa. Dwie ekipy. Dwa razy więcej osób zadających niewygodne pytania. I co najważniejszej, dwa razy więcej osób, które nie tak łatwo kontrolować.
- Rozumiem, że ze strony twojej i twojej… ekipy mogę liczyć na całkowitą dyskrecję i zamiecenie pod dywan kwestii, nazwijmy je, rodzinnych? - rąbnął mu Merlin w chwili, gdy tamten przełykał piwo.
- Udam, że nie usłyszałem tego pytania.
- Obydwaj wiemy, że paść musiało. Jak wygląda obecnie dochodzenie pod kątem spraw rodzinnych?

- Jak na razie, bez Kocha, udajemy, że nic się nie stało. Ale teraz - Lekko wskazał ręką w kierunku telewizora. - Może być ciężej.
- Doczesne szczątki Kocha ewidentnie zostały przeniesione - oznajmił Merlin kwaśnym głosem kogoś, kto gadać nie ma ochoty i wie dobrze, że zarówno puszczenie farby, jak i zachowanie milczenia będą złymi decyzjami, i stara się ograniczyć szkody, wybierając mniejsze zło.
- Pokaż mi tylko skąd.- Dwight zdawał się rozumieć położenie rozmówcy.
- Pod jednym warunkiem - Merlin stuknął palcem w blat.
-Tak?
- Będziesz mnie informował o postępach w miarę postępów. I o porażkach jeśli zajdą. Na czas tej sprawy nawiążemy współpracę. Mogę pomóc nie tylko wskazując palcem punkt na mapie.
- Nie za dużo wymagasz?
- Kto wiele oferuje, ma prawo czegoś wymagać w zamian - Merlinowi nawet nie drgnęła powieka.
McNeeley pokiwał tylko lekko głową.
- Tylko ty tam byłeś?
- Ta informacja jest nieistotna z punktu widzenia dochodzenia - ocenił Merlin spokojnie.
- Ta informacja jest istotna z punktu widzenia rodziny.
- Wszyscy, którzy widzieli podejrzane ślady i równie podejrzane rany należą do rodziny. Choć niektórych wolę traktować jako krewniaków dalekich, których nie zapraszam na święto dziękczynienia.
- To gdzie zostało znalezione ciało? - Zapytał policjant uruchamiając jednocześnie na telefonie komórkowym mapę.
Merlin wyciągnął własny telefon. A potem podał precyzyjne współrzędne.
McNeeley znów zaklął szpetnie pod nosem. Po czym podał McMahonowie dwie inne precyzyjne współrzędne. Oba te miejsca znajdowały się blisko siebie i miejsca wskazanego przez pół-Irlandczyna. Wszystkie trzy były na granicy rezerwatu.
- Obrażenia były podobne. - Kontynuował stróż prawa. - Jeden z dwóch denatów był notowany za gwałt. Drugi - szanowanym biznesmenem z Minneapolis.
- Jego nazwisko? - zagaił McMahon cicho. - Sprawdzimy, jak bardzo był szanowany. Jedna sprawa. Czy są przesłanki, że coś nieboszczykom poginęło? Telefony, dokumenty…
Dwight spojrzał na rozmówcę przez przymrużone oczy.
- Bardzo szanowanym. - Mocno zaakcentował to zdanie jasno dając do zrozumienia, że nie lubi gdy ktoś, czytaj laik, podważa jego kompetencje. - I nic nie zginęło.
- Ty masz swoje źródła i sposoby… ja mam swoje - Merlin golnął z kufla. - Więc daj te nazwiska, to ich prześwietlę w imię współpracy. Kochowi zginęła teczka z dokumentami. Cokolwiek zabija, nie jest bezrozumne, skoro połasiło się na papiery.
- Co za dokumenty mu zginęły? - Zapytał policjant wyciągając jednocześnie notes i długopis.
- Dokumentacja inwestycji pod Duluth. Takiej, w którą zamieszana jest rodzina - Merlin nie skrzywił się nawet lekko. Głównie dlatego, że własne interesy związane z przepadnięciem papierów zabezpieczył już na kilka sposobów. Dostanę tę nazwiska? I co ci dwaj robili na tym zadupiu? Zwłaszcza szanowany biznesmen. Nie uwierzę, że przyjechał na ryby do naszej dziury.
- Proszę. - McNeeley położył przed rozmówcą karteczkę z dwoma nazwiskami. - Ten - Wskazał na nazwisko Dubner. - Ukrywał się przed chicagowskim wymiarem sprawiedliwości. Był po raz kolejny oskarżony o gwałt. - Dwight skrzywił się nieco. - Carl Leinberer - Wskazał na drugie nazwisko. - przyjechał w interesach do miasta.
- Kiedy im się zeszło? - Karteczka zniknęła w kieszeni koszuli McMahona. - I jakie jest twoje zdanie o tym, Dwight?
- Niedawno. Pierwszy, Dubner, około trzech tygodni temu. Leinberer mniej więcej dziesięć dni później. Moje zdanie? Hmmm… - McNeeley pociągnął solidny łyk piwa. - Obrażenia wskazują na rodzinę. Koch zginął w rezerwacie. Wiesz jaką miał pracę. - Ponownie zrobił dłuższą przerwę by się napić. - Indianom się to nie podobało.

Tak, Merlin wiedział. Wiedział również i to, że rząd planował jakieś inwestycje w rezerwacie i to także się Indianom nie podobało. Tyle że nie było to ani nic oficjalnego, ani pewnego.

- Będę w kontakcie. I ty też... do zapraszania mnie na rodzinne święta nie musisz czuć się zobowiązany.
Mina policjanta jasno wskazywała, że nie będzie.

McMahon zaś wyszedł z pubu i wsiadł do swojego auta. Wetknął kluczyki do stacyjki i irytacja zniknęła, zastąpiona miłym uczuciem, którego doznawał zawsze, gdy siadał do prowadzenia na lekkim rauszu. Reszta dnia mogła stać się jeszcze piękna...

... ale Merlina podkusiło, by zadzwonić do Chiary i zacząć wymagać efektów, za które płacił. I po raz drugi dzisiaj skoczyło mu ciśnienie. Tym razem krytycznie.

Jakby ktoś mu zgwałcił szkolną platoniczną miłość.
Albo gorzej... jakby szkolna platoniczna miłość wzięła od niego pieniądze na lepszy start w życiu, a potem przy ich użyciu doszczętnie się zeszmaciła. Merlin zimnym głosem wyrecytował Chiarze dalsze polecenia, a potem oparł czoło o kierownicę i trwał tak zbyt długo. Wreszcie wykręcił numer do siostry, ale rozłączył się, zanim odebrała. Na diabła mu pocieszanie i poklepywanie po plecach. Wybrał numer Granta i wystukał wiadomość.

Cytat:
Znajdź jakiegoś normalnego indiańca. TERAZ.
 
Asenat jest offline