- Jak dla Was, to Kraniec Podróży. Ceny nie za wysokie. Żarcie dobre, łóżka czyste i przede wszystkim duży wybór trunków - Josef polecił gospodę. - Traficie bez trudu. Stąd idźcie do głównej ulicy Hafenstrasse i nią do Świątyni Sigmara, potem dalej prosto Nulner Weg ku bramie i murom miejskim, za którymi rozstawił się targ i festyn. A potem w Duller Allee i na jej środku, po prawej stronie jest gospoda. Łatwo trafić.
Trafienie rzeczywiście okazało się proste. Po drodze minęli ratusz i zadbane kamienice, mieszczące biura, warsztaty i sklepy, gdzie można się było zaopatrzyć we wszystko, za odpowiednią cenę oczywiście. Kraniec Podróży był przyzwoitym lokalem, zgodnie z tym co mówił Marienburczyk. Ale był jeden problem - ze względu na odbywające się święto, za nic nie szło dostać miejsca. I tu na arenę wkroczył Herr Essing, który zażądał lokum dla siebie i swej świty. I oczywiście, gdy tylko błysnął pierścieniem i przytoczył swoje koligacje pokoje się znalazły. Co prawda tylko dwa i to do tego na drugim piętrze, ale za to w całkiem przyzwoitej cenie, chyba nawet nie zawyżonej z powodu Shaffenfest.
Bernhardt wziął wszystkie zbędne przedmioty jakie drużyna miała na sprzedaż i wyruszył za mury miejskie. Od razu utonął w tłumie ludzi, którzy przelewali się między straganami z towarem wszelakim, zagrodami z bydłem, namiotami wróżów i jasnowidzów, wozami Stirganów, grupami popisujących się akrobatycznym kunsztem cyrkowców i przyciągających gawiedź teatrzyków kukiełkowych. Kręcił się i kręcił, wykorzystując swój wrodzony spryt i w końcu udało mu się opchnąć towar za niemal pięćdziesiąt złotych koron. Zadowolony przystanął przy drewnianej estradzie, gdzie rozbrzmiewały głosy fisharmoni, okaryny i basetli. Niziołcze trio przygrywało aż miło, a co bardziej ochotni z widzów puszczali się w tany.
Reszcie nie szło tak dobrze. Wypytywanie o ulicę Garten Weg, na której miała być rzeczona kancelaria skończyło się w kilku przypadkach wzruszeniem ramion i odpowiedzią, że w mieście nie ma takiej ulicy. Ulic o podobnej nazwie też nie było. Trzeba było spróbować inaczej, pytając o kancelarię. Ale i tutaj klops. Nikt nie słyszał o Lochu, Stochu i Barlu. Nawet domniemana konfraternia, gdy pytali w innych biurach adwokackich.