|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
23-02-2017, 00:05 | #151 |
Reputacja: 1 |
|
23-02-2017, 14:01 | #152 |
Reputacja: 1 | - Pięć koron główszczyzny? Za samoobronę? - szlachcic zaśmiał się gromko - Kupcem powinniście zostać, z powołaniem się minęliście. Ale ja lubię ludzi przedsiębiorczych. - Lothar nadal śmiejąc się zapłacił, doskonale wiedząc do czyjej kieszeni "główszczyzna" pójdzie i ile z niej miasto zobaczy (to zależy od stawki na piwie). Po chwili jednak spoważniał - Ale Twoja w tym głowa, by cyrulik okazał się fachowcem. Wracających powitał słowami - Widzę, że Wam uciekł. No trudno. - niezależnie od tego co zrobili z łowcą, nie zamierzał płacić kolejnych 5zk. |
26-02-2017, 20:15 | #153 |
Reputacja: 1 | Przed wypłynięciem z Weissbrucku załatwiono jeszcze kilka spraw. Ciało martwego łowcy nagród spoczęło na dnie kanału, z uwiązanym do nogi wiadrem pełnym kamieni. Herr Koelke okazał się w miarę przyzwoitym cyrulikiem, który za kilka szylingów opatrzył co trzeba i dał nawet jakieś maści do smarowania przez kolejne kilka dni. Rotmistrz przyjął zapłatę i zagadką pozostało czy pieniądze trafiły do miejskiej szkatuły i wdowy po zabitym oprychu, czy stały się dodatkiem do pensji strażnika. Podróż do Bogenhafen zajęła cztery dni. W tym czasie awanturnicy odpoczęli po wydarzeniach jakie miały miejsce w Weissbrucku, a rany co poniektórych zagoiły się nieco. Poza zwyczajnymi obowiązkami na barce nie było nic innego do roboty i większość drogi załoga nudziła się. Wreszcie oczom bohaterów ukazało się otoczone murami miasto leżące nad rzeką Bogen. Gdzieś z dali dobiegały odgłosy zabawy, jednak doki do których zbliżali się były puste i spokojne. Josef przycumował przy nabrzeżu Haagenów. - No i dotarliśmy - poklepywał wszystkich po ramionach. - Teraz chyba się rozstaniemy,co? Ja muszę pewne sprawy w porcie załatwić i zdać ładunek panu Ruggbroderowi. Chwilę mi w porcie zejdzie. Ale potem może spotkamy się na festynie? Wypijemy co nieco, zabawimy się, potańcujemy z miejscowymi dziewkami! Ach! I przecież zapłata dla Was! Quartijn wyciągnął z mieszka cztery złote korony i wręczył je Leopoldowi. - To wynagrodzenie za Waszą pracę. Podziel sprawiedliwie. Josef szybko pomaszerował do kapitanatu i biur Ruggbrodera. Na nabrzeżu zostali sami. |
26-02-2017, 22:42 | #154 |
Reputacja: 1 | Leopold miał sporo czasu na dumanie, jak złowieszczym, a niedocenianym w swej potworności elementem świata są wiadra - jedno z nich określiłby jako metaforyczną kropkę, kończącą zapis życia Zielonego Płaszcza, rzecz jasna, gdyby na takie durnoty miał czas walcząc o przetrwanie w szemranych zaułkach miast. Czas spędzony na barce, poza pomocą w jej obsłudze, mijał mu na intensywnych ćwiczeniach. Różnych wielkości i ciężarów monety, kamyczki, a nawet noże i rożki szkutnicze jakby pojawiały się i znikały w jego dłoniach, rękawach czy nogawkach. Ćwiczenia te prowadził w odosobnieniu, ale czasem paskudne słowo wieńczące porażkę docierało na pokład. -Dziękujemy, przyjacielu, za wspólną podróż i hojne wynagrodzenie. Może polecisz nam karczmę, w której warto się zatrzymać i miejsca, które warto zobaczyć w mieście - albo kogoś, kto je zna i za niewielką opłatą wskaże? - zagaił szybko Quartijna w porcie. Bądź co bądź Josef, znawca różnorakich przybytków, lepiej ich pokieruje niż jakiś obdarty naganiacz. Otrzymawszy monety, Leopold zaczął coś mruczeć pod nosem i palce wyciągać, a kto bliżej był, widział, że również te w ciżmach się poruszały. Przeliczenie czterech koron na szylingi i podzielenie uzyskanej sumy na sześć zajęło mu chwilę. Sakiewka Leopolda była wyjątkowo chuda jak na posiadane przez niego dotychczas środki, wydawałoby się jednak, że niby znikąd, z różnych zakamarków szat, butów i pasa, pojawiały się szylingi, które miały za zadanie rozmienić otrzymane złote korony. |
27-02-2017, 11:11 | #155 |
Reputacja: 1 |
|
27-02-2017, 21:59 | #156 |
Reputacja: 1 | - Któż z nas najlepiej potrafi się targować? - Zastanawiał się na głos Lothar, pakując w zgrabny tobołek zbędną kolczugę i broń zdobytą na mutantach - Najwyższa pora to sprzedać, a za zarobione pieniądze kupić te opończe, o których rozmawialiśmy. A jak poznają we mnie szlachcica, to wszystko stanie się nagle minimum dwa razy droższe. Pożegnał się z kapitanem, dopytał, ile planuje tu zostać i czy nie potrzebuje pomocy w czymś. Polubił starego obserwując jak "dowodzi" załogą. Mimo zupełnie różnych podejść kapitana i szlachcica, najwyraźniej także metody kapitana skutkowały i tę naukę Lothar postanowił sobie przyswoić. Słysząc Otta uśmiechnął się widząc taki poziom entuzjazmu i energii, postanowił jednak nieco ostudzić emocje przyjaciół: - Nie wiem czy powinniśmy wymachiwać Liberungiem na prawo i lewo. Ten w zielonej opończy mógł nie być jedynym wynajętym, by go przechwycić. W tych papierach co je znaleźliśmy przy Liberungu coś było o jakiejś kancelarii, może by się tam rozejrzeć, rozpytać najpierw? Nie pamiętam czy był na nich adres, ale jeśli tak to zróbmy rozpoznanie najpierw. |
28-02-2017, 15:11 | #157 |
Administrator Reputacja: 1 | Koniec wieńczy dzieło... a dla Axela końcem było dotarcie (szczęśliwe) do Bogenhafen. Nie do końca co prawda doszedł do siebie, ale miał nadzieję, że wnet będzie w pełni sprawnym członkiem tej drużyny. Nie sądził, że posłanie łowcy nagród na dno to koniec kłopotów, a żeby się spotykać z kłopotami warto było być w pełni sił i zdrowia. - Dziękujemy za pomoc w dotarciu do Bogenhafen - powiedział, żegnając się z Josefem. - Jaką karczmę polecasz na nocleg? Festynem mniej był zainteresowany; wolał odpocząć. - Znajdźmy nocleg, zjedzmy coś, wypijmy, a testamentem zajmiemy się od rana - zaproponował, gdy Quartijn poszedł załatwiać swoje interesy. |
28-02-2017, 20:26 | #158 |
Reputacja: 1 | Gdy barka dobiła wreszcie do portu rzecznego w Bogenhafen uśmiech zakwitł na twarzy Bernhardta. Wciągnął w nozdrza smak nieświeżych ryb, posłuchał głosu ptactwa i westchnął z błogości. Ostatnie dni gryzł się faktem zabicia - choćby i z konieczności - jednego z opryszków wynajętych przez Zielonego Łowcę. Teraz, gdy byli u kresu podróży, można było odciąć się od wydarzeń feralnej nocy grubą kreską. - Świecie... Wróciłem - wymamrotał do siebie. - Teraz tylko zainkasować spadek i mogę byczyć się do końca życia ku uciesze Ranalda. Oparł jedną nogę na relingu, wychylił się i splunął siarczyście w nurt Bogen. - Zatem potwora z Bogen nie uświadczyliśmy. Znaczy los nam sprzyja. Teraz zaś czeka nas festyn i fortuna. Ha, ha! - zaklaskał w dłonie. - Panie Quartijn pięknie Panu dziękujemy za transport. Polecamy się na przyszłość. Na przestrogi Lothara pokiwał głową. - Masz rację, towarzyszu. Nie będę się afiszować imć Lieberungiem. Raczej pozwolę działać reszcie. Wezmę zatem fanty i sprzedam na rynku z zyskiem. Do kancelarii prawniczej pójdę jak się wywiecie co i jak. Teraz pozwiedzam, wezmę może udziału w konkursach. Może jaką pannę spotkam i uderzę w konkury? Zjadłbym, popił, w karty pograł. Ktoś chętny? Ostatnio edytowane przez kymil : 28-02-2017 o 20:29. |
28-02-2017, 21:10 | #159 |
Reputacja: 1 |
__________________ Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy |
01-03-2017, 20:56 | #160 |
Reputacja: 1 | - Jak dla Was, to Kraniec Podróży. Ceny nie za wysokie. Żarcie dobre, łóżka czyste i przede wszystkim duży wybór trunków - Josef polecił gospodę. - Traficie bez trudu. Stąd idźcie do głównej ulicy Hafenstrasse i nią do Świątyni Sigmara, potem dalej prosto Nulner Weg ku bramie i murom miejskim, za którymi rozstawił się targ i festyn. A potem w Duller Allee i na jej środku, po prawej stronie jest gospoda. Łatwo trafić. Trafienie rzeczywiście okazało się proste. Po drodze minęli ratusz i zadbane kamienice, mieszczące biura, warsztaty i sklepy, gdzie można się było zaopatrzyć we wszystko, za odpowiednią cenę oczywiście. Kraniec Podróży był przyzwoitym lokalem, zgodnie z tym co mówił Marienburczyk. Ale był jeden problem - ze względu na odbywające się święto, za nic nie szło dostać miejsca. I tu na arenę wkroczył Herr Essing, który zażądał lokum dla siebie i swej świty. I oczywiście, gdy tylko błysnął pierścieniem i przytoczył swoje koligacje pokoje się znalazły. Co prawda tylko dwa i to do tego na drugim piętrze, ale za to w całkiem przyzwoitej cenie, chyba nawet nie zawyżonej z powodu Shaffenfest. Bernhardt wziął wszystkie zbędne przedmioty jakie drużyna miała na sprzedaż i wyruszył za mury miejskie. Od razu utonął w tłumie ludzi, którzy przelewali się między straganami z towarem wszelakim, zagrodami z bydłem, namiotami wróżów i jasnowidzów, wozami Stirganów, grupami popisujących się akrobatycznym kunsztem cyrkowców i przyciągających gawiedź teatrzyków kukiełkowych. Kręcił się i kręcił, wykorzystując swój wrodzony spryt i w końcu udało mu się opchnąć towar za niemal pięćdziesiąt złotych koron. Zadowolony przystanął przy drewnianej estradzie, gdzie rozbrzmiewały głosy fisharmoni, okaryny i basetli. Niziołcze trio przygrywało aż miło, a co bardziej ochotni z widzów puszczali się w tany. Reszcie nie szło tak dobrze. Wypytywanie o ulicę Garten Weg, na której miała być rzeczona kancelaria skończyło się w kilku przypadkach wzruszeniem ramion i odpowiedzią, że w mieście nie ma takiej ulicy. Ulic o podobnej nazwie też nie było. Trzeba było spróbować inaczej, pytając o kancelarię. Ale i tutaj klops. Nikt nie słyszał o Lochu, Stochu i Barlu. Nawet domniemana konfraternia, gdy pytali w innych biurach adwokackich. |