Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2017, 21:54   #15
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Parwiz Jehuda. Decato.
Przyglądały się leżącemu, a ich jedno, widoczne spod kaptura oko, lśniło. Wargi, owe blade linie na jeszcze bledszej twarzy, uniosły swe kąciki by ułożyć się w lekki, ledwie widoczny uśmiech. Woń krwi wnikała w ich nozdrza, skłaniając płatki nosa do tego by drżały, wtłaczając ją do ich wnętrza. Głębiej, z każdym kolejnym pociągnięciem. Rozkoszowały się nią. Pławiły w strachu i bólu. Nie przybyły jednak po to by czerpać rozkosz…

- Morfa za murami - wypowiedziały pierwsze, ciche słowa. Łatwe do zrozumienia gdy się w nie wsłuchano. - Miasto odcięte - kolejna przerwa. Słowa zbierały się, układały i dopiero wtedy opuszczały ich usta. - Potrzebuje wodza.

Powiedziały co do powiedzenia było i czekały, patrząc leżącemu w oczy.

- Niech potrzebuje... – wychrypiał-wybulgotał mściwie archigos, siłując się z własnym głosem i mimowolnie strzelając w stronę trito kilkoma kroplami skażonej krwi z warg. – Jak rozmawiać... rozwiążcie.

Trito skinął nieznacznie głową. Garbus uśmiechnął się. Nachylił się nad łożem ziejąc archigosowi w twarz nieświeżym oddechem. Błysnęło ostrze noża. Parwiz poczuł zimny dotyk metalu na szyi. Zakrztusił się. Zrazu zdało mu się, że jego własna krew zalewa mu gardło lecz wrażenie minęło.

Gdy ponownie otworzył oczy garbaty stał nieruchomo tam gdzie wcześniej. Jehuda uniósł dłonie. Nie krępowały go już żadne więzy.

Parwiz czym prędzej podniósł się, wspierając się na ścianie. Teraz, gdy górował nad pokracznymi ludźmi wzrostem, dodało mu to animuszu, bo:
– Ogłosicie, że archigos zdrów – prawie z miejsca nacisnął na nich, składając krótkie, toporne zdania w obcym języku. - Inaczej będą walki i trwoga.

Splunął w kąt, aby uwolnić się od krwawego posmaku w ustach – i tylko zaciśnięte do białości na wystającym kamieniu knykcie świadczyły o tym, że archigos nie jest tutaj panem sytuacji.

Zrazu spostrzegł, że plwocina splunięta w kąt zabarwiona jest na czerwono. Odchrząknął. Gęsta ślina zalegała mu gardło. Krztusiła. Zakasłał. Nie pomogło. Zakasłał raz jeszcze. Ślina miała metaliczny posmak. Wtedy zdał sobie sprawę, że to nie ślina, że połyka własną krew, która zalewa mu gardło. Zakręciło mu się w głowie. Opadł ciężko na posłanie. Połykał i połykał, i czuł że zaczyna się topić.

Garbus podszedł do niego i przytrzymał za ramiona.

Podeszły i one, chociaż w duchu nie widziały powodu by czynić to, co uczynić miały. Ten człowiek… Kimkolwiek by nie był, w ich oczach nie zasługiwał na to, co było mu ofiarowane. Jego krew winna spłynąć na kamienie posadzki, zamiast tego… Istniały jednak by służyć, dlatego też dobyły noża, którego ostrze błysnęło przyjemnych chłodem stali. Podobnym nieco do koloru oka, które na leżącym spoczęło. Jednego, bowiem po drugim pozostała jedynie blizna, która stanowiła centrum dla pozostałych, które znaczyły blade oblicze tworząc zawiły wzór.
Nóż rozciął skórę wnętrza dłoni i to ich krew spłynęła na posadzkę, po to tylko by ta sama dłoń spoczęła na szyi leżącego, tam gdzie posoki było najwięcej, a następnie, gdy już nastąpiło połączenie, Decato przystąpiła do kreślenia wzoru na piersi mężczyzny.

Gdy tylko palec Diatrysa skończył kreślić wzór na piersiach w głowie Parwiza pojaśniało. Jakby teraz dopiero przebudził się z maligny. Serce przestało bić jak szalone a gardło zalewać krew. Otrzeźwiał.

Dłoń jeszcze przez chwilę spoczywała na ciele. Ich myśli wirowały, łącząc się z ledwie wyczuwalnym drżeniem, którym ciało reagowało na kontakt. Dreszcz ów był znacznie silniejszy w ich wnętrzu. Z nim pojawiły się pytania, jednak odpowiedzi nie miały uzyskać od razu. Posłuszne, cofnęły się, rzucając jeszcze jedno spojrzenie na twarz mężczyzny. W oku, które się na nim skupiło, lśniła wiedza. Powinien być martwy…
Nic nie mówiąc odwróciły się i wyszły. Trito się mylił. Misja nie była skończona…

- Co?… - wykrztusił tylko archigos, opadając ciężko na łoże. Dłonie, którymi jeszcze chwilę wcześniej próbował zatamować krwawienie („krwawienie?”), oglądał z jakąś osobliwą podejrzliwością, jakby spodziewał się ujrzeć je ubroczone w całości w krwi.

Roztrzęsionym wzrokiem przyglądał się, jak najnowszy diatrys – którego nigdy wcześniej nie widział – wychodzi, a karzeł trito stoi jak przyczajony gargulec ze stolicy.

- Powiedzcie mi, jak to działa – wysapał wreszcie następny warunek. Tym razem jednak mówił jakoś lżej, prawie błagalnie, jakby doświadczenie go zmiękczyło. – Czy samym powietrzem, czy dotykiem, czy tylko juchą. Czy jakikolwiek daktar pomoże – Przygryzł wargi, siłując się z ostatnim pytaniem. – Jak zabija.

- Jąchasz wą.. Skórodzi przechę. Wszest jędzie - wybełkotał karzeł.

Zrozumiał jedno. U Trito niczego się nie dowie.

Garbus pomógł mu się podnieść, ogarnąć i lekko popychając prowadził go ku wyjściu.


Coś.
Przecisnęło się przez piwniczne okienko gdy tylko słońce zaczęło parzyć skórę. Zagrzebało się między starymi, drewnianymi skrzynkami i czekało trawiąc. Pierwszy raz od kilku dni nie było głodne. Czekało. Nabierało sił.

Brown.
Agatone Stratos w rozsupłanej koszuli miotał się w ciasnym pomieszczeniu swego biura niczym szczur w klatce. Krążył od jednej ściany do drugiej nie mogąc uspokoić kołatających się pod czaszką myśli. Mimo, że bliska obecność lochów i brak okien trzymały znośną temperaturę to pocił się obficie i oddychał ciężko. Miał wrażenie, że brakuje mu powietrza, że dusi się w swej własnej celi. Nawet wino, towarzyszka jego niedoli, nie była w stanie ukoić zszarganych nerwów. Nikt nie śmiał narazić się na jego gniew więc pozostawał sam w swej samotni.

Dopiero koło południa, gdy słońce stało już wysoko na horyzoncie i smażyło nieznośnie pojawiły się siostry.

- Ojcze, w Zaułku zamieszki.

Z raportu Utishy i Altiji wynikało to, czego można się było spodziewać w takiej sytuacji. Tagmatosi skupili się na utrzymywaniu porządku w bogatszych dzielnicach, pozostawiając jak zwykle, biedniejszych mieszkańców samym sobie. Osłabiona załoga stażników miejskich Zaułka z trudem radziła sobie w zaistniałym położeniu ze wzmożonymi rozbojami, głównie na tle rabunkowym. Karczmy i sklepiki, nawet te, którym Brown oferował "ochronę", które płaciły mu regularny haracz, padały łupem złodziei.
Nielicznych tylko złapano i dla tych nieszczęśników trzymano pod pręgieżem, gdzie szybko szykowano publiczną kaźn na placu Zamkowym.

Cyric nie pojawił się jeszcze i nie wiadomo było co się z nim dzieje.

Brown mógł dalej siedzieć jak szczur w norze, przeczekać, lub zacząć działać.


Fernike Spiros.
List wysłany do Borisa Spirosa umyślnym, zawierał typową wymianę uprzejmości i wytłumaczenie jej nieobecności na wczorajszym proszonym przyjęciu. Jednocześnie zawierał zaproszenie do spotkania.

Jakie było jednak jej zdziwienie, gdy odpowiedź na pismo nadeszło prawie natychmiast. Ten sam umyślny wrócił z szybko, naprędce nakreśloną odpowiedzią, której treść nie mniej była zdumiewająca.


Kyrie, pani.
Wybacz, że w ten sposób, lecz ze względu na niepokoje, pragnąc zabezpieczyć rodzinny majątek zmuszony jestem pozostać w domu wydając dyspozycje. Nie mniej jednak sprawa jest pilna, wymaga należytej atencji i dyskrecji, dlatego proponuję spotkanie u mego przyjaciela Kantiosa Havela.
Przybądź incognito. Chłopaka odpraw. Pismo spal.
Z poważaniem
B.S.


Nazwisko Havela było jej znane. Kupiec, handlarz tkaninami, u którego też zwykła się była zaopatrywać, sąsiadował z Borisem.(...)

Decato.
Przemierzając korytarze Zamku zdali sobie sprawę, że cała budowla musiała pochodzić jeszcze sprzed Rozdarcia. Rzecz niebywała w centrum cesarstwa, w której takie budownictwo się w ogóle nie ostało. Stare mury musiały być świadkiem tamtych czasów, czasów bez morfy i mogły skrywać tajemnice, na zbadanie których potrzebowałyby czasu, czasu którego nie mieli. Do południa zwiedziły całe skrzydło oddane Diatrysom, poza kilkoma pomieszczeniami, do których wejście mogłoby zostać źle odebrane, takimi jak prywatne cele zakonników i lochy. Ciągle jednak miały wrażenie, że coś im umykało.

Gdy w końcu słońce stanęło w zenicie, odnalazły Mistrza Zakonu w jego gabinecie. Trito siedział na wysokim krześle, za masywnym biurkiem. Przez potężny mebel, wydawał się jeszcze mniejszym niż był w rzeczywistości.

Nie rozwodził się długo. W kilku słowach i odczuciach dał do zrozumienia, że powinien ich odesłać lecz ze względu na trudną sytuację potrzebuje każdego. KAŻDEGO.

Większość braci zajęło się zgłoszeniami napływającymi z różnych stron miasta. W tych ciężkich chwilach brakowało zakonników gotowych zająć się przypadkami zmorfienia lub niewytłumaczalnych zabójstw przypisywanych skrzywieńcom.

Trito odsyłał ich do bustuarium. Miejsca, do którego zwożono zwłoki z całego miasta, by tam przyjrzały się wykrytym przypadkom skrzywień. Pozostawiał im wolną rękę w prowadzeniu sprawy.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline