Moira szwendała się po wieży, ciesząc się nicnierobieniem, bezpiecznymi murami, suchością i ciepłem. Po ciągnących się w nieskończoność dniach ucieczki przed orkami to była na prawdę miła odmiana; mimo że wieża harfiarzy wcale nie oferowała luksusów. Wysprzątała z aspirantem na Harfiarza kuchnię; kręcący się obok mężczyzna przywołał wspomnienie męża, co wprawiło ją w irytującą nostalgię. Nie żeby kiedykolwiek gotowała z Hubertem - od tego mieli kucharza. Ale...
Młoda wdowa westchnęła, wyglądając przez okno. Uwięziony w Nesme Ganimedes był jak paproch w oku - niby dało się z nim żyć, ale uwierał. Wiedziała, że Hubert nie chciałby, by dla Guzika ryzykowała życie. Zresztą ona też nie chciała; przy całej miłości do narowistego ogiera wykradanie go z okupowanego przez zielonoskórych miasta zakrawało na szaleństwo. Choć i tak zdawało się, że wszystkie drogi prowadzą do Nesme...
[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/60/3a/9b/603a9b7dc48d6edeffafa8f9c9193496.jpg[/MEDIA]
Wrzaski bliźniaków wyrwały ją z zamyślenia i zmusiły do wyjrzenia przez okno po przeciwnej stronie. Jakaś grupa obdartusów zbliżała się do wieży. Uchodźcy?! Nie spodziewała się, że ktokolwiek tu trafi, a już najmniej kolejni zbiegowie.
- Hej, ty, jak ci tam, chodź szybko! - z wrażenia zapomniała imienia ich przewodnika. - Yearan!! - ryknęła i ruszyła w dół. Po kilku krokach zmitygowała się i wróciła po broń. Może i to było schronienie sił dobra i tak dalej, ale wcale nie było powiedziane, że nadchodzący ludzie będą zachwyceni towarzystwem i konkurencją do obiadu.
Oby reszcie udało się upolować dużo dziczyzny...