Przez otwarte drzwi gospody do głównej jej sali z wielką siłą wpadało mroźne powietrze nocy – tak nieprzyjemne, że nawet nieśmiertelni czuli z jego powodu dyskomfort. Na dodatek teraz wszyscy spokrewnieni mniej lub bardziej byli przemoknięci.
Milla stojąc w wejściu do tawerny raz za razem przyjmowała na siebie ataki pogody, która z wściekłością napierała, by wedrzeć się do ciepłego pomieszczenia. Zupełnie jakby stała za tym czyjaś wola, pragnąca stłamsić wszelkie ciepło i jasność.
Słysząc komentarz Thomasa, wampirzyca obejrzała się przez ramię. Jej wzrok skupił się jednak na drugim z Kainitów, którzy pozostali w gospodzie – olbrzymim Brujahu.
Marcel jakiś czas temu umościł się na ławie pod ścianą i stamtąd z kpiącym uśmiechem na ustach przyglądał się poczynaniom
Milli. Widać, że było mu bardzo wesoło od czasu, kiedy
Renauld w swojej przemowie użył słowa „ciocia” względem księżnej Balgradu – Lucretii Sapiehy.
Tymczasem służba na nowo zaczęła krzątaninę za sprawą wytycznych damy z klanu Ventrue. Chłopak, który pilnował w kuchni paleniska, postawił na ogień ogromny kocioł z wodą, ażeby - w razie życzenia któregoś z panów - móc napełnić balię, którą ustawił w tymże pomieszczeniu. Służący prawdopodobnie uznał, że zbyt wielki hałas powstałby przy jej przenoszeniu do izby sypialnej. Wykonawszy tą czynność, dyskretnie przemknął do izby, gdzie spał ranny rycerz i pozostali strażnicy. W głównej izbie i kuchni zaczęła natomiast uwijać się młoda, ryżowłosa dziewka, która mimo późnej pory zajęła się szorowaniem podłogi, gdzie widać było jeszcze ślady posoki.
Systematyczne szuranie po posadzce oraz trzaskanie ognia w kominku mogłyby niewątpliwie budować sielską atmosferę w zadbanej gospodzie. „Mogłyby”... gdyby nie szalejąca na dworze burza oraz wyczuwalne napięcie między podróżnymi, których losy skrzyżowały się w niewielkiej wiosce o paradoksalnie brzmiącej teraz nazwie, jaką jest Szare Pole.