W końcu ktoś zorientował się, że sterczą jak stado baranów nie tam, gdzie powinni, więc cała ich żałosna gromadka ruszyła dupska by po chwili trafić we właściwe miejsce.
Świadczył o tym czerwony na gębie sierżant, który najwyraźniej za punkt honoru przyjął sobie przećwiczenie z rekrutami elementów musztry i zadbanie o ich kondycję fizyczną. Jaki był w tym sens, skoro przeznaczeniem takiej formacji jest umierać wystarczająco długo, by lepiej wyposażone i przeszkolone oddziały zaszły wroga z flanki i zgarnęły chwałę za zwycięską bitwę? Od stania na baczność lub biegania z patykiem w łapie dookoła placu umierać wcale nie będzie lżej, ale co było robić - zgarnął drąga na ramię kompletnie ignorując to, czy komuś wytłucze nim ślepia i rozpoczął nieśpieszny trucht wokół majdanu. Biegł swoim rytmem, właściwym krasnoludom przemierzającym podziemne chodniki - miarowo, niezbyt szybko, ale mógłby biec w ten sposób godzinami i to dźwigając na plecach nielichy ciężar.
Z każdym okrążeniem narastało w nim zniecierpliwienie i chęć przypierdolenia komuś tą cholerną imitacją piki. Dla postronnych byłoby lepiej, gdyby celem okazał się ćwiczebny manekin - wnerwionemu brodatemu kurduplowi było wszystko jedno.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |