29 Eleint 1273 roku, Ranek
Wężowy Las
Ogromne bestie zaszarżowały z miejsca na towarzyszy, którzy w pierwszej chwili byli bardziej przejęci tym, co zaczęły robić psy i Sasha. Aldona szybko spacyfikowała swojego Pieseła płaszczem, zaś Dragomir starał się przemówić Aferowi do rozsądku odwołując się do jego tresury. Sasha zaś rzuciła się na Kobuza: szczęście dla kowala, że szponami, a nie kłami.
Sowoniedźwiedzie zdecydowanie nie były świadome popłochu, jakie wywołał ich pisk. Największy z nich rzucił się na zdezorientowaną wilkołaczycę i zablokował swoim ogromnym cielskiem jedyne szerokie przejście do obozu, przez co dwa pozostałe przeciskały się między drzewami w kierunku drużyny.
- Uważajcie! Ten krzyk wprowadza zamieszanie! - Powiedział Bozaf wyładowując swoją różdżkę w nieprzygotowanego sowoniedźwiedzia.
- Do jaskini! - Krzyknął Kobuz, rzucając na siebie zaklęcie rozmywające jego ciało.
- No chciałbyś! - Fuknęła mu Furia, przywołując wrodzoną magię swoich przodków. Nastała magiczna ciemność, która swe źródło miała w pancerzu rogatej i przemieszczała się wraz z nią.
- Dijan, ile trwa to cholerstwo? - Warknął zdenerwowany Dragomir, którego właśnie ugryzł jego własny (ponoć zdezorientowany) pies. Otrzymał po chwili odpowiedź, że “mniej niż minutę”.
Sasha zaskamlała jak oparzona po kolejnym ciosie od sowoniedźwiedzia i uciekła na północny-zachód, jednak nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Mieli większe zmartwienie: inny z przeciwników dosłownie rzucił się na Furię rozdzierając jej ramię jednym szponem i wbijając drugi głęboko w bok rogatej. Dodatkowo uwiesił się na niej zamierzając się na nią wszystkim co miał. Drużyna rzuciła się na pomoc towarzyszce: Kendrick zaatakował stwora umysłowo, sama Furia cudem zdołała użyć różdżki unieszkodliwiającej, zaś Erdor celnym strzałem z kuszy dokończył dzieła i powalił monstrum.
Dragomir postanowił zmienić taktykę: rzucił obu psom spore kawały międza myśląc, że jeśli już psy mają się na coś rzucać, to niech to będzie jedzenie, a nie oni. O dziwo zadziałało: Pieseł zdołał się już wyswobodzić z płaszcza Aldony i rozszarpał krwisty kawał na strzępy. Jego właścicielka nie mogła jednak tego “podziwiać”, gdyż właśnie szarżowała na ogromnego sowoniedźwiedzia Alfę. Zraniła go, jednak zapłaciła za to wysoką cenę: rozszarpany bark, ranione ramię i niemalże oderwany żywcem kawałek nogi sprawiły, że strażniczka zachwiała się na nogach.
Na krótką chwilę jednak wszyscy o tym zdołali zapomnieć, bo oto Kendrick skoncentrował się z taką mocą, że wszystkim aż w uszach zadzwoniło: jednemu z sowoniedźwiedzi w szczególności, bowiem padł martwy tak jak stał zaraz po tym, jak spróbował zaatakować Furię.
- Erdor zsuń się, potrzebuję mieć tu dostęp! - Krzyknęła rogata, kiedy tylko odzyskała rezon.
- Oszalałaś, chcesz tam iść?! - Powiedział z niedowierzaniem bard, jednak posłusznie się odsunął. Było mu to na rękę, bo i tak musiał się przybliżyć do Aldony, którą następnie obdarował zaklęciem niewidzialności.
- Schowaj się gdzieś, bo rozszarpie cię na strzępy! - Przykazał strażniczce.
Alfa nie wiedział wtedy jeszcze, że to był dla niego koniec. Mroźny ładunek z różdżki Bozafa i strzała Dragomira powinny być dla niego sygnałem, że wszyscy skupili na nim swoją uwagę. To była jednak tylko niezbyt rozumna bestia, która postanowiła walczyć do końca: a był on dość spektakularny, gdyż potężnym szponem wielkości taczki rozerwał Kobuzowi szyję i aż dziw było, że kowal nie stracił głowy na miejscu. Mężczyzna zachwiał się niebezpiecznie i chwycił jedną ręką za szyję, jednak ustał w miejscu.
To była jednak ta chwila, którą Kendrick potrzebował by popełnić jeszcze jeden - na szczęście już ostatni - wysiłek psychiczny i wykończyć przerośnięte monstrum.
Zwaliste cielsko runęło na ziemię wzniecając dookoła siebie tumany kurzu, dzięki czemu wszyscy mogli odetchnąć z ulgą.
Nie oznaczało to jednak, że mogli się zrelaksować: Furia natychmiast rzuciła się na Kobuza z różdżką leczącą, a następnie pomogła Aldonie i sobie. Szybko okazało się, że wraz ze śmiercią Alfy zwierzęta odzyskały zmysły i wróciły do swoich właścicieli ze skulonymi ogonami. Po jakimś czasie wróciła też widocznie zmęczona Sasha - jej też Furia pomogła z obrażeniami odniesionymi w walce.
- To było okropne. - Dziewczyna usiadła przy ognisku, nie mogła przestać się trząść. - To był ten dźwięk, tylko spotęgowany! I obrazy! I czułam krew w pysku! I jakby ktoś mnie wziął i wykręcił jak mokrą szmatę! T… to… - Sasha nie wytrzymała i rozpłakała się rzucając się Furii na szyję, która akurat była najbliżej, bo zajmowała się ranami wilkołaczycy.
Bozaf w tym czasie postanowił nie marnować czasu i zająć się tym co właśnie się do nich przypałętało. Wilk żył: był nieprzytomny i konający, ale żył i wyglądało na to, że nie wybiera się na tamten świat w najbliższym czasie. Za to narośl na Alfie była znacznie ciekawsza.
Czarne, pulsujące żyły wychodziły z ogromnego cielska martwego stwora i nie umały wraz z nim. Formowały obrzydliwego, nieregularnego guza, który śmierdział niemożebnie przy bliższym kontakcie.
W środku zaś był kamień. Czarny, jak wszystko inne dookoła niego, jednak wyraźnie wyróżniał się na tle mięsistego i wodnistego guza.
Mężczyzna rozważał użycie swojej różdżki Dłoni Maga, jednak tutaj potrzeba było większej siły niż to zaklęcie zdołałoby wytworzyć. Nie widząc innej opcji, mężczyzna wziął nóż, zasłonił twarz i postanowił sam wykroić drogę do tajemniczego kamienia.
Narośl zareagowała bardzo gwałtownie na ostre narzędzie, zaciskając się bardzo szybko na ręce Dijana. Mężczyzna mimowolnie krzyknął, próbując wydostać dłoń wraz z nożem: ciął przy tym ostrym narzędziem na prawo i lewo w akcie desperacji. Po kilku chwilach udało mu się wyrwać rękę, która zaczęła dość szybko piec i swędzieć.
Jego wysiłek nie poszedł jednak na marnę: guz skurczył się drastycznie, zaś wyglądający na cenny klejnot wypadł z niego i padł prosto pod nogi mężczyzny. Zakręciło mu się w głowie, zaś piekące uczucie rozprzestrzeniało się na resztę ciała: no tak, narośl była toksyczna.