Kelven dopadł do Immerala. Odłamek przeszywający tors kompana aż prosił się o usunięcie. Zaklinacz szarpnął, wyciągając długą i ostrą niczym nóż drzazgę. Trysnęła różowawa krew. Półelf w panice uciskał ranę gołymi dłońmi. Krwotok nie ustawał, a oddech złotego elfa coraz bardziej słabł. Kelven w przypływie adrenaliny oderwał sporą część własnego rękawa, zmiął go w kulę i taki opatrunek z całych sił przytknął do rany. Nie mógł zrobić niczego więcej. Czekał.
Nie wiedzieliście ile czasu upłynęło od ostatniego zrywu żywiołaka. Pokaleczeni i potrzaskani zebraliście rannych wokół szczątków stołu. Steven kurczowo tulił do piersi swoją córeczkę. Niesamowity fart sprawił, że dziecko przetrwało deszcz śmierci. Immeral, Iwatsu i bernardyn w ogóle nie byli w stanie się poruszać. Reszta również potrzebowała odpoczynku. Nie mieliście sił by przeciągnąć swoich do teoretycznie jedynej, bezpiecznej komnaty. Musieliście zaryzykować.
Na zmianę doglądaliście rannych. Prymitywne opatrunki zrobione z zerwanych rękawów, nogawek i połaci płaszczy szybko nasiąknęły krwią, aczkolwiek najpoważniejsze rany zostały zamknięte. W chwilach wolnych od doglądania towarzyszy Chass i Kelven rozejrzeli się pobojowisku. Drogocenna aparatura alchemiczna została obrócona w proch, ale ocalał niewielki regał, na którym stały gotowe mikstury. Podobnie jak w przypadku Oleju fechmistrza, po potarciu palcem szkła, na jego powierzchni pojawiała się magicznie wypisana etykieta. Udało wam się zebrać następujące specyfiki:
- Syrop skaleczeniowy,
- Maść na siniaki,
- Balsam ratunkowy,
- Mikstura głębokiego wejrzenia,
- Ekstrakt Jastrzębi,
- Do otwierania słojów,
- Eksperyment 35.
Dalszy marsz w tym stanie nie miał najmniejszego sensu. Musieliście odpocząć. Na szczęście wszelkie ślady magii zniknęły. W międzyczasie Nevar odnalazł na stercie głazów interesujące znalezisko - dwa skrzące się, zielone klejnoty, które musiały stanowić ślepia żywiołaka. Łucznik nie miał pojęcia jak możnaby je wykorzystać, ale postanowił zachować je na przyszłość.
Minęło kilka godzin. Ranni odzyskali świadomość i stanęli na własne nogi. Czuli się tak, jak wyglądali, ale byli w stanie chwycić za broń i maszerować dalej. Zwisały z nich strzępy zakrwawionych opatrunków, a siniaki doskonale komponowały się z kamiennym pyłem. Nikt nie obiecywał lekkiej przeprawy.