Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2017, 21:00   #56
Zuzu
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Najpierw było niedowierzanie, potem zwątpienie, a na końcu wściekłość.
- Jak to ona nie żyje do kurwy nędzy? - Black 05, kierując Parchobusem, kilka razy wściekle kopnęła z buta w nie działające radio. Musiała się skupić na jeździe w dosyć trudnych warunkach, nie miała więc czasu na sprawdzanie jakiś danych na Obroży, ledwie co będąc w stanie odpalić fajkę, podskakując na fotelu kierowcy przy wyboistej drodze. Black02 i 09 poszły ratować wciągniętego w dżunglę 07, a wrócili bez 09. Grupa straciła lekarza, szlag by to wszystko trafił. Isabell spojrzała po raz kolejny w boczne lusterko. Potworki w końcu zniknęły daleko w tyle, dobre chociaż i to… Po kwadransie dotarli prawie tam gdzie chcieli, przeszkoda blokowała jednak dalszą jazdę. Black05 zatrzymała więc autobus, przyglądając się okolicy przed nimi.
- To co robimy? - Spytała pozostałych - Mam dać po gazie i próbujemy na wariata, czy może inny plan? Tylko, żeby potem nie było pretensji jak przy lądowniku - Wyszczerzyła ząbki.

- Rozjebałabym coś - Black 2 nie wydawała się przejęta zgonem rudowłosej lekarki czy kim tam ona niby była. Nadal się uśmiechała i nuciła pod nosem, wybijając rytm palcami o metalową dyszę. W założeniu wysłano ich na samobójczą misję z intencją postawienia krzyżyka na każdym z dziesięciu parchatych karków. Machina ruszyła, pierwsze krwawe lody zostały przełamane, a oni jechali dalej. Życie. Wciąż jeszcze żyli.
- Trzeba to przewiskać - wskazała na wóz techniczny - Jak mam wam dalej naprawiać drony i tostery potrzebuję sprzętu. Mój się kończy, a lepiej w tym burdelu nie zostawać z pustymi rękami. Na taśmę nie posklejam wszystkiego… znaczy posklejam, ale tego nie chcecie - wzruszyła ramionami, skubiąc przy okazji paluchami dolną wargę - Mamy przewagę nad paskudami z lasu, a pozostali przetrzymają te parę minut więcej. Nie mają wyjścia… a potem możemy resztę podpalić. Utrudnimy pościg - dokończyła optymistycznie, jak zawsze kiedy gadała o paleniu i niszczeniu.

- Przywyknij - Helen odpowiedziała piątce. - Mogła za nami biec. Mogłam też was zostawić i marnować czas na tamto wielkie kurewstwo które wpieprzyło dziewiątkę i zjebać cały plan z busem.
Jedynka przerzuciła wzrok na siódemkę.
- Ortega, kurwa. Zrzuć z siebie tę zbrojownię. Masz miejsca w busie w chuj, nie dźwigaj wszystkiego na sobie. Zresztą, możesz oddać mi z dwa magazynki...
Zapasy, no właśnie. Wypadałoby zamówić coś do następnego punktu, bo jak tak dalej pójdzie, to nic nie będą mieli.
- Diaz, zamów dla nas sprzęt, dobra? Z dwie paczki granatów zapalających, dwie odłamkowych i z osiem magazynków ckm, cztery daj AP. Weźcie coś dla siebie i medykamenty... dużo medykamentów. Amunicji mamy na razie w chuj, bo chodzi za nami cały magazyn. Przy pierwszym punkcie, zanim tamte brudasy się doczłapią, zgarniemy resztę. Mogli jechać z nami...
Brakowało tylko wielkiego cygara, którym zaciągnęłaby się, siedząc pośród zamówionych przez grupę Padre skrzynek, oznajmiając, że to teraz jej własność. To cygaro chodziło jej po głowie już od dłuższego czasu. Może powinna zamówić do drugiego punktu...
- Ta, zmiana planu. Jebać trójkę, czwórkę, szóstkę... - patrzyła cały czas na komputerek - ósemkę i podwójnie dziesiątkę. Dojedziemy do punktu przed nimi, to będzie czas na wzmocnienie busu. Przydałyby się jakieś dobre punkty strzelnicze. Może to nie jest wóz pancerny, ale to nasza nowa dziewiątka, więc dbajmy o nią.
Podeszła do kierowcy i od razu zerwała tabliczkę z ostrzeżeniem, żeby nie zasłaniać mu widoku.
- Dasz radę przejechać? To nie wygląda na dużo roboty, warto ryzykować?

- Dobra dobra, Margarita. Sprzęt, prochy, dziwki, lasery i burgera z frytkami. Żreć mi się chce - Black 2 mruknęła mniej radosnym tonem przypominając sobie o pustym żołądku. Była głodna, a wiadomo że głodna kobieta robiła się marudna. Szybko wystukała zamówienie, wrzucając wszystkie wymienione przez Stokrotkę życzenia, zapas medykamentów i własne pierdółki naprawcze. Zakończyła wspomnianym burgerem, bo czemu nie? Może ktoś tam z góry rzuci im chociaż konserwę. Od razu humor się jej poprawił, rozsiadła się wygodniej.
- No to dziwki już mamy - zarechotała złośliwą uciechą na fragment o jebaniu i podrapała się po skroni - Damy radę narzucić parę blach na Noveno. To się przyspawa, tamto oderwie i będzie lala jak nowa. Tylko kurwa nie ma co wpierdalać za dużo, bo silnik nie pociągnie. Zawieszenia też nie ruszymy, więc lepiej omijać miny i wertepy. - wydłubała coś paluchem spomiędzy zębów i pstryknęła tym przez uchylone okno - Do punktu jeszcze kawałek został, a lepiej mieć zabawki niż się obudzić z ręką w dupie Padre. Obczajamy techniczną kabarynę. Jak nie ma przejazdu to go sobie zróbmy. Wyrwijmy dziurę, przestawmy parę klamotów. Chyba jeszcze mamy granaty - na koniec pokazała całą klawiaturę zębów w szczerym, uczciwym uśmiechu.

Black05 wysłuchała co mają do powiedzenia towarzyszące jej kobiety, wypalając do końca kolejną fajkę, którą wyrzuciła przez wybite, boczne okno. Black07 był jakoś mało rozmowny… może wielki mężczyzna nadal był w szoku po spotkaniu z tym, co go wciągnęło w dżunglę?
A tam kij z nim, byleby żył. Zryta psycha była teraz najmniejszym problemem, a zresztą chyba wszyscy mieli nieźle narąbane pod kopułami jeszcze przed zapoznaniem się z potworkami - I takie oto myśli miała kobieta o ciele pełnym blizn, mająca na sobie pancerz z wymalowanymi na nim serduszkami i trupimi czaszkami z kokardkami, oraz wypaćkany mocno na różowo karabin z podwieszonym granatnikiem...

- Dobra, to chyba lepiej byłoby usunąć przeszkody, jeśli chcemy oszczędzać naszą brykę? Mogę stanąć na straży jak co, w końcu to wy macie te ciężkie pancerze… sprawdzimy też tą osobówkę, jak najbardziej! - Isabell wstała z miejsca kierowcy, łapiąc za swój plecak - Póki nie ma burgera, może Koncentrat Żywnościowy, albo dwa? - Spytała Chelsey - Wy… teges… sprzątacie, ja gotuję i obserwuję teren, no chyba, że nie i **uj? - Teraz ona wyszczerzyła ząbki.

- Ty lepiej zostań za kierownicą. W pogotowiu.
- olbrzymi Latynos jeszcze bardziej obciążony i powiększony przez ciężki pancerz wspomagany przeszedł obok Black 5 i wyszedł na zewnątrz a odciążone resory pojazdu zgrzytnęły gdy kilkusetkilogramowy ciężar przesuwał się a potem upuścił pojazd. Black 7 przeszedł nieśpiesznie przed maską busu i bez zauważalnego wysiłku podniósł i odrzucił najbliższy pieniek.
Samozwańcza dowódczyni dała sobie w żyłę stimpackiem, wyszła za nim i również zaczęła odkopywać drogę.

Na dwa Parchy w pancerzach wspomaganych robota szła sprawnie. Kilka pni było na tyle dużych, że musieli je łapać oboje by je przenieść i odepchnąć z drogi. Ale jednak dość szybko siłowniki i serwomotory humanoidalnych robotów w jakie byli obleczeni ich operatorzy uporały się z zadaniem i droga dla busu była wolna. Ortega z Helen wskoczyli z powrotem do pojazdu i rozsiedli się na fotelach.

Wewnątrz busa panowała podejrzana cisza. Jak na swoje możliwości Diaz siedziała dziwnie milcząca: nie gadała, nie nuciła, ani nie mamrotała pod nosem. Gdy tylko pojawił się temat żarcia, straciła zainteresowanie resztą świata. Ciocia Loca była taka miła! Latynoska prawie wyrwała z jej rąk dwie tubki i zagrzebała się między siedzeniami, ograniczając wszelkie ruchy to pracy szczęk. W jednej z tubek znalazła mleko skondensowane. Powąchała je i prawie pisnęła z radości.
Karmelowe! Pan był łaskawy dla swych wiernych sług.
- Przystanek kabaryna po drugiej stronie leja - odessała się na moment od ustnika żeby powiedzieć parę słów - Potrzebujemy sprzętu.

Resory busu znów zazgrzytały gdy obydwa ciężkie pancerze wspomagały wróciły do pojazdu i zajęły swoje miejsca. Droga była oczyszczona i teraz Krunt już bez większych problemów przejechała obok zdradliwego leja bez żadnych trudności. Wyjechali wreszcie na główną, wyasfaltowaną drogę! Ale zatrzymali się zgodnie z pomysłem młodej, latynoskiej dziewczyny by poszabrować ten techniczny wóz.

Z bliska wyglądał znacznie mniej zachęcająco do odwiedzin i znacznie uszczuplał nadzieję na znalezienie czegoś w miarę całego. Właściwie to wyglądał jakby ostrzelała go artyleria i dorwało żarłoczne robactwo. Widać było wyrwy i setki posiekanych szrapnelami dziur, żadne okno nie ocalało a dźwigary, wsporniki, blachy drzwi i dachu były zdeformowane albo zwyczajnie ich nie było. Pojazd jak umierające zwierzę zostawiał za sobą ślad swoich mechanicznych wnętrzności krwawiąc wydzielinami które pewnie tylko Diaz umiała rozpoznać i nazwać. No i był przewalony na jedną z burt.

Młoda latynoska mechanik obejrzała wstępnie pojazd i dostrzegła w srodku parę detali dających nadzieję, że mimo zmasakrowania pojazdu coś tam się jednak uchowało. Na przykład trup technika ogryzionego chyba do kości. W każdym razie z głowy została raczej bardziej czaszka niż głowa a z kurczowo zaciśniętych dłoni raczek kosteczki obleczone jakimiś resztkami niż sama dłoń. Ale na nadgarstku miał podobne do niej multinarzędzie i jak widziała w półmroku po błysku diodek była spora szansa, że jest całe i sprawne. Mogła je wymienić na swoje albo uzupełnić sam wkład. Do tego w tym bajzlu w środku mogły być inne wkłady na zapas. Widziała też ciężki sprzęt do cięcia stali i innych takich materiałów. Co prawda zbyt duży i ciężki by było sens go dźwigać samemu. Ale na całą drużynę z pojazdem i z używalnością do danej potrzeby już wyglądało to bardziej sensownie. Tylko był problem by tam się dostać. Zdeformowane drzwi i pogięte blachy za cholerę nie chciały ustąpić bez walki.

Rozważania i oględziny Diaz przerwał ryk bestii któremu odpowiedziały inne ryki. Stado! Zbliżało się. Gdzieś od strony dżungli z której właśnie wyjechali. Nie było jeszcze nic widać ale musiało być już dość blisko.

- Czego potrzebujesz!? - szybko zapytała jedynka. - Ortega, rwij drzwi które ci dziewczyna wskaże! Nie ma czasu, dawajcie dobra!
Czekała na podanie czegokolwiek, nawet drzwi, żeby zabrać je do busu. Samej na razie zaczęła wyrywać klapę bagażnika, może znajdzie tam kanister z paliwem.
- Krunt, grzej silnik! - dodała przez komunikator.

Zgrzyt blachy zlał się w jedno ze skrzekiem pokrak z lasu. Diaz wskoczyła szybko do budy drąc się przez nadajnik:
- Chcemy jego multitoola, wkładów! Wujaszku bierz piłę do blachy, w tym metalowym pajacyku uniesiesz! Margarita filuj na krzaki, Ciotka, odpalaj kabarynę! Por tu puta madre! Mierda! Que cabrón! Nie mogłeś zdechnąć przed autem, hijo de puta?! - ostatnie wywrzeszczała do martwego technika, ciągnąc za urządzenie na resztkach jego łapy. Wywalała na zewnątrz kolejne rupiecie, klnąc w rodzimym języku. Pod nogami przetoczyła się jej puszka farby w sprayu.
Farby-w-sprayu.
Tego też potrzebowały!
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline