24-02-2017, 10:07 | #51 |
Reputacja: 1 | Nash ruszyła na szpicy a reszta grupki Zcivickiego za nią. Pospołu dzięki informacjom od Mathias’a i własnemu doświadczeniu udało jej się zlokalizować zagrożenie. Niewielkie obłe przedmioty o których ciężko było powiedzieć co to właściwie jest. Jakieś gruczoły, bebechy, odchody czy nie wiadomo co właściwie jeszcze. Było ich jednak dość gęsto na tym pobojowisku i nie były tak łatwe do wypatrzenia. Sznurek Parchów poruszał się dość wolno. Poruszał się dość wolno zagłębiajac się stopniowo w te stratowane pole biominowe pozbawione właściwie osłon aż do tej barykady. Przeszli pierwsze kilka kroków, potem kilkanaście, kilkadziesiąt w końcu pokonali większość drogi, do opustoszałej barykady zostało im z setka, może półtorej setki kroków gdy Nash zniknęła w huku eksplozji. Gdy dym się rozwiał zobaczyli leżącą na wygniecionej trawie Black 8. Żyła choć nie miała tyle szczęścia co Black 4 i oberwała. Huk jednak jakby wzbudził czy zaalarmował tutejszą faunę. Ze skraju dżungli za nimi podniosła się chmura jakiś lataczy. Jeśli poruszałyby się w podobnym tempie jak te dotychczasowe i ruszyły bez zwłoki mogły osiągnąć Parchy na odkrytym i zaminowanym terenie w kilkanaście sekund. Black 6 w zamyśleniu podniósł jakiś kamień czy kawałek ścierwa i rzucił w stronę następnego ścierwa żeby zobaczyć czy da się w ten sposób spowodować detonacje w bezpiecznej odległości. - Pora chyba zużyć ostatnią odłamkową. Strzelę jeśli zaczną lecieć w nasza stronę i będą nad pobojowskiem, spadające trupy i odłamki powinny spowodować wybuchy tych obłych nie wiadomo cosiów i oczyścić drogę. A może nawet strącić część niżej lecących ptaszków - uśmiechnął się. - Dobra, granaty w dłoń panowie - powiedział Padre wyjmując swoje. - rzucamy na 40m, żeby nie marnować granatów. Te co polecą bliżej przysmażę ze smoczycy. Ciśnięty przez Black 6 kamieni nie spowodował żadnej reakcji truchła. Kamień poleciał, uderzył w truchło, lekko się odbił i stoczył na zgniecioną i uwaloną juchą trawę obsiadniętą już przez chmary much. Wszystko było więc jak przy standardowym truchle w takim upale. Dron wciąż latał nad pobojowiskiem i grupką Parchów, Black 9 podniosła się po wybuchu a stworzenia nad dżunglą zdołały nabrać już wysokości. Teraz pewnie już były w zasięgu większości broni szturmowej z ziemi ale nadal o kilkaset metrów za nimi. - To było mniej spektakularne niż oczekiwałem. - powiedział Black 6 widząc efekt swojego rzucanego eksperymentu. Czasu na planowanie i rozmowy było mało. Parchy postanowiły poczekać na przeciwnika na otwartym terenie nie ryzykując pospiesznego przemieszczania się przez niezbyt bezpieczny teren pobojowiska. Przeciwnik był chmary i szybki. Gdy nabrał wysokości ruszył bezpośrednio w kierunku piątki Parchów. Latacze zbliżały się lecącym rojem lecąc zdecydowanie szybciej nie tylko niż biegnący pieszy ale pewnie i większość jadących pojazdów. Już po pokonaniu kilkunastu sekund i kilkuset metrów powitała ich kontrakcja Parchów gdy sterowany przez Black 3 dron odpalił swoją rakietę. Strzał okazał się trafiony w sam środek i w chmarze pojawiła się kula ognia rozrywając je od środka. Trafienie zauważalnie przerzedziło rój, wiele szczątków przemieszanych ze szczątkami rakiety, płonącego materiału wybuchowego i dymu opadało na pobojowisko. Jednak chmura leciała nadal nie rezygnując ze swojego celu. Grupa Zcivickiego wyczekała prawie do ostatniego momentu i cisnęła granaty w pikujące już z góry latacze. Z bliska widać było, ich zębate paszcze skrzeczące niemiłosiernie do swoich ofiar. Granaty w większości trafiły tworząc ścianę odłamków i ognia przez którą przecisnęło się już bardzo mało stworzeń. Niemniej jednak przecisnęły się przez tą improwizowaną zaporę przeciwlotniczą i opadły swoje ofiary. Małe stworzenia z bliska były bardzo trudnym przeciwnikiem, rozdzieliły się dopadając każdy żywy cel na powierzchni, kąsając, gryząc, kłując i szarpiąc swoje ofiary. Najbardziej na razie los sprzyjał Zcivickiemu którego egzoszkielet najlepiej się sprawdził w tym starciu i mało które zęby i pazury dotarły do ciała Padre. Nash oberwała podobnie jak pozostała trójka ale przez świeże trafienie po eksplozji pułapki ucierpiała najbardziej. Stworki mimo, że drobne i pojedyncze nie stanowiące większego zagrożenia nawet dla nieuzbrojonego człowieka poza wzbudzaniem obrzydzenia swoją brzydotą to w chmarze już mogły zwyczajnie zeżreć żywcem nawet opancerzonego przeciwnika. Małe zębacze opadły i kąsały ludzi w Obrożach. Ci jednak wciąż stali i stawiali im opór. Coraz więcej stworzeń padało trafionych pięściami, butami, zmiażdżonych i rozerwanych gołymi rękami lub tomahawkiem Black 4. Stworzeń kąsających było coraz mniej ale nie było pewne czy ludzie padną z wykrwawienia pierwsi czy zdążą wykończyć stworzenia wcześniej. Innej opcji właściwie nie było. Nash i Mathias dość szybko zdołali znacznie przerzedzić poczwarki które ich opadły. Trochę wolniej szło to Graeff’owi a Vaugh miał wrażenie, że stworów wcale nie ubywa. Tylko Zcivicki błyskawicznie uporał się ze swoim przeciwnikiem choć obecnie wyglądał jak płonąca pochodnia o humanoidalnych kształtach. - Ogień cię oczyści bracie - powiedział Padre biorąc w ramiona Vaughta wraz z jego ptactwem. - a chemia postawi na nogi. - Odstąpił szybko krok w tył by płomienie nie sięgały podwładnego. Ogień szybko strawił potworki, resztki napalmu dopaliły się na pancerzu nie czyniąc mu szkody. Chaos, szarpanina i ból. Eksplozja, chwila oddechu potrzeba tylko po to, by wypluć na spieczony piach. Porcję krwi razem z gęstą flegmą, i już Nash musiała wstawać. Znowu, po raz kolejny. Nowe rany, nowe źródła generujące nieprzyjemne, uporczywe zgrzytanie zębów. Żebra trzeszczały przy każdej próbie głębszego oddechu, wywołując szereg paroksyzmów cierpienia na zakurzonej, kobiecej twarzy. Ledwo stanęła chwiejnie na nogi, stado zaatakowało z boku, na powrót przyszpilając ją do ziemi. Między szczękami zachrzęścił piach, drobne ale wyjątkowo uparte szpony rwały i szarpały na zmianę z gryzieniem i żuciem może niewielkich gąb, jednak zaopatrzonych w cały garnitur piekielnie ostrych, niczym u rekina zębów. Black 8 czuła że słabnie, oddech zaczął się rwać, a ręce traciły sprawność i przez sztywniejące mięśnie coraz ciężej szło odganianie się od przeciwnika. Niby nic, głupie skrzydlate gówna… jeszcze trochę, przecież nie da się zarżnąć, nie im. Wściekłość wyparła oszołomienie, pozwalając skupić się na najbliższym celu bez rozpatrywania dalszej przyszłości. Zlokalizować, zbliżyć się, zaatakować. Zmienić cel, proces powtórzyć. Aż do skutku: długo, upierdliwe. Jeszcze cztery, trzy. Dwa. Za wolno, za irytująco. Czerwona mgła przed oczami, żelazisty posmak krwi w ustach i ból przy poruszaniu choćby głupim karkiem. Za długo, zmęczenie zaczynało brać górę nad determinacją - jego wygrana byłaby jednoznaczna z końcem Zoe, oraz rozwleczeniem jej ścierwa po obcej planecie. Rozwiązanie przyszło niespodziewanie, spadając nagle na głowę Parcha wraz z atakiem wkurwiającego latadełka: pole minowe! Chodzili po pierdolonym polu minowym! Popękane wargi ozdobił uśmiech. Jeden wybuch już przeżyła, Diabeł pozwoli przeżyje i drugi, a jak nie to trudno. Zabierze ze sobą tych ostatnich skurwysynów - w piekle nie będzie się nudzić. Nim zadziałał rozsądek rzuciła się do przodu, upadając na bok i osłaniając głowę ramionami, przeturlała się prosto na minę. Siła drugiej eksplozji poderwała odziane w pancerz ciało, wyrzucając je w powietrze, huk zsynchronizował się ze skrzekiem, mieszającym równorzędnie zaskoczenie oraz agonię. Dym i pył przesłoniły widok, z góry opadały drobinki ziemi razem z kamykami. Coś dymiło, coś skwierczało, a Black 8 leżała na wznak, próbując kasłać i rechotać jednocześnie. Pozostali z oddziału też podusili w końcu ptaszki i wyrywali resztki pozaczepiane o pancerze. - Medyk, do roboty - powiedział Parde z karabinem gotowym do strzału - będę was osłaniał. Jak uporasz się z resztą posklejasz mnie trochę. Potem sprawdzimy co za barykadą. Vaught przeleć nad nią i sprawdź co z drugiej strony. Szóstka prowadzisz do barykady, potem ja z czwórką wejdziemy tam osłaniani przez was. |
24-02-2017, 18:49 | #52 |
Reputacja: 1 | Wysiłek jak na trójboju. Pancerze szczękały i kwękały, ale operatorzy nie dali za wygraną i centymetr po centymetrze, podnosili bus. Ktoś wymacał Bradley, by zebrać granat, ale ta nie miała czasu nawet na chwilę spojrzeć kto. Tak samo nie zareagowała na nagle rozchodzący się wybuch z jednej strony i świst miotacza z drugiej. Jedynka już myślała, że z siódemką ugrzęzną w błocie i cały plan chuj jasny strzeli, ale ostatnim wysiłkiem zaparli się i postawili pojazd na koła, aż nim zachybotało, jakby zaraz miał się przewrócić na drugą stronę. Na szczęście los był tym razem dla nich łaskawszy, niż podczas lądowania. |
26-02-2017, 00:12 | #53 |
Wiedźma Reputacja: 1 | W tym czasie Black 5 za kierownicą i Black 2 na warcie widziały jak pozostała trójka z ich grupki jest całkiem blisko. Gdyby nie ta dżungla pewnie możnaby się do siebie drzeć i machać ręką. Ale miały inne obiekty do podziwiania. Dach busu gruchnął i to od razu kilka razy pod rząd gdy coś spadało na dach. Słychać też było chroboty i szelesty pazurów po blasze. Część stworzeń już widać było jak złażą po framugach w większości wybitych okień, a częściowo po prostu wypadają z lasu na pobocze i drogę sunąc pstrokatą falą w kierunku warczącego silnikiem pojazdu. - Przypieprz im jeszcze raz ogniem! - Krunt krzyknęła do Black02, mając na myśli stworki wyłażące na drogę z dżungli. Sama waliła z pistoletu do potworków chcących wejść przez wybite okna do środka busa. Pieprzone pokraki wyłażące z pieprzonego lasu i skaczące po pieprzonym dachu pieprzonej bryki, żeby tak całą tą pieprzoną okolicę ktoś puścił z dymem! Należało im się, za samo opóźnianie Parchom odjazdu. Diaz burczała coś pod nosem jakby prowadziła dialog sama za sobą. Krzywiła się, wzruszała ramionami i przewracała oczami, czasem bębniła niecierpliwie paluchami po dyszy miotacza. Polanka z jednej strony tak pięknie płonęła. Dało się słyszeć skwierczenie oblanego napalmem truchła i ciche przebieranie odnóży po rozpalonej ziemi. Głośniejsze dobiegało z góry, z dachu. Powinni już jechać, ale nie… jeszcze musieli zostać, a pieprzone robactwo się uwzięło. Niedopuszczalne. - Baniak nisko i uważaj na kłaki. Bierzesz środek - głos Black 2 był niepoprawnie wesoły, wręcz szczęśliwy. Szybko wyskoczyła na trawę, kierując uwagę na metalowy dach i naciskając spust, dzięki czemu struga ognia znalazła ujście razem z nowym celem. Najpierw dach, potem okolica. Zostało jeszcze tyle do spalenia! - Pojebało Cię? - Isabell fuknęła z pretensjami do Black02, choć pewnie jej słowa zniknęły w dźwiękach miotacza zalewającego dach autobusu… a samej Blak05 zrobiło się o wiele cieplej, przez co nieco ją to wszystko wkomponowało w kierunku podłogi.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
26-02-2017, 00:25 | #54 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 7 - Pierwsza śmierć (Rain) Miejsce: zach obrzeża krateru Max; polna droga w dżungli; 3500 m do Checkpoint 1 Czas: dzień 1; g 31:30; 120 + 60 min do Checkpoint 1 Black 9 - Sama spadaj. - czerwonowłosa medyczka wywinęła się zwinnie od ramienia i ruszyła sprintem przez dżunglę ostatecznie pogrzebując szansę na to, że Black 1 zdoła ją przechwycić. Po przebiegnięciu kilku kroków dobyła swoich pistoletów i otworzyła ogień do monstrum wyciskającego życie z Black 7. Już pierwsze kilka pocisków trafiło w potwora i ten zaryczał rozzłoszczony choć niezbyt uszkodzony. Rzucił trzymanym pancerzem wspomaganym i Ortego poleciał na najbliższe drzewo po którym się osunął. Pomocna dłoń Bradley pomogła mu powstać i zachęciła szarpnięciem i krzykiem do ewakuacji do jedynego środka transportu jaki mieli. Widzieli ostatni raz Rain żywą jako przemykającą między drzewami sylwetkę wciąż błyskającą, huczącymi pistoletami. Monstrum skoncentrowało uwagę na niej przez co nie mogło ścigać uciekającej dwójki z grupy Black. Rain szybko została sama i prawie równie szybko bestia zdobyła miażdżącą przewagę. Trafienia z broni lekkiej były zbyt słabe by zauważalnie osłabić potwora. Szybkość Rain starczyła na raczej krótkie unikanie ataków bestii. Raz udało jej się skryć za drzewem i potwór zrobił w nim wyrwę, raz spudłował łamiąc gałęzie za nią, raz zdołała się w ostatniej chwili się uchylić ale w końcu musiało nastąpić nieuniknione. Potwór trafił rudowłosą dziewczynę od razu ją przewracając. Poczuła uderzenie ziemi o brzuch które wybiło jej dech z płuc, pistolety wypadły jej z dłoni. Niedaleko, miała je jeszcze w zasięgu wzroku ale potwór był szybszy. Zdolała w ostatniej chwili sięgnąć po swoje ostrza gdy coś ją oplotło i szarpnęło po ziemi. Ciało w pancerzy, ciągnięte z brutalną siłą ku dyszącej gniewem bestii, szorowało plecami po kamieniach, korzeniach i gałęziach, łamiąc sobą kolejne krzaki i gałęzie. Wleczona kobieta czuła każde te uderzenie bardzo boleśnie. Zdołała w końcu odciąć giętkie odnóże które ją złapało. Odturlała się zwinnie w krzaki wiedząc, że walczy już o odwleczenie nieuniknionego. Chociaż na kilka oddechów dalej. Te dalej jednak nastąpiło zdecydowanie szybciej niż by chciała. Została pochwycona po raz kolejny i szarpnięta tak mocno, że jedno z ostrzy zostało w dżungli a dłoń po nim, z połamanymi palcami, zostawiała krwawą smugę na mijanych korzeniach. Potwór bez wysiłku wyszarpał wreszcie wrzeszczącą i wierzgającą ofiarę. Rain udało się przezwyciężyć ból i zdołała dźgnąć jeszcze stwora i ten zaryczał zraniony boleśnie. Kleszcze i macki oplatały co raz szczelniej schwytanego człowieka dusząc go i dosłownie wyciskając z niego życie. Rain czuła jak pancerz, jej mięśnie,żebra i kości pod nim trzeszczą od tego nieludzkiego nacisku. Zaczęło kręcić jej się w głowie gdy płuca nie mogły uzupełnić tlenu schwytanemu organizmowi. Stwór zaczął rozdzierać ofiarę żywcem gdy drobniejsze ostrza i szpony wniknęły pod pancerz, mięśnie zaczynając konsupmcję jeszcze żywej ofiary. Rain zdołała jeszcze ostatni raz cicho jęknąć gdy szczęki potwora zacisnęły się na jej szyi o jednym, mlaszczącym ruchem odgryzając ją razem z głową. Bezwładne nagle ciało zwiotczało zachlapane krwistym potokiem ale tylko na moment. Potwór dokończył dzieła zniszczenia i jego kończyny przezwyciężyły ostatecznie opór martwego już ciala rozrywając je na kawałki w krwistej cmurze ludzkich szczątków. Ostatnim akordem tego jednostronnego pojedynku była niewielka eksplozja ładunków wybuchowych Obroży. System musiał się upewnić, że na wolności nie zostanie żaden żywy Parch. Zaraz potem status Black 9 w systemie został zauktualizowany co przekazano do całej sieci systemu łącznie z nosicielami pozostałych Obróż. Statut Black 9 oficjalnie był odtąd KIA. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; wylot zachodniej doliny; 2800 m do Checkpoint 1 Czas: dzień 1; g 31:45; 105 + 60 min do Checkpoint 1 Black 3, 4, 6, 8, 0 (czerwoni) Mathias użył swojej wiedzy medycznej by wprowadzić odpowiednią ilość leczącej chemii w żyły poranionych przez eksplozje i latające stworzenia. W walce najbardziej oberwali Nash i Vaugh więc wystimpakowanie ich zajęło więcej niż standardowy 1 stimpak jak u reszty. Zapasy medykamentów w zespole były już zauważalnie uszczuplone choć jeszcze nadal mieli większość niż połowę i dotąd schodziły głównie stimpaki. Mathias opatrywał rannych na świeżym pobojowisku jakie powstało na starszym o kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin. Dookoła walały się ślady walki i ciała wszelakich potworów rozkładających się w tym upale niesamowicie szybko. Zewsząd jak tylko zakończyła się walka znów zaczął bić po nozdrzach smród świeżej padliny a uszy wiercić brzęk much. Ledwo wrócili do pomysłu by dostać się do barykady gdy widzieli, że druga grupa też ma kłopoty. Skaczące linie pulsu jasno mówiły, że dzieją się tam jakieś przygody. Wymowna też była ciągła linia jaka się pojawiła na wykresie Black 9 a jej portret przesłonił literowy skrót KIA. Black 9 czyli czerwonowłosa Livia Rain zginęła właśnie gdzieś tam w dżungli. Pozostała czwórka drugiej grupki jednak żyła i przemieszczała się na mapie po tej drodze na tyle szybko, że pewnie udało im się zdobyć i uruchomić ten bus. Piątka “czerwonych” Parchów wznowiła marsz w kierunku barykady. W miarę spokojnych warunkach podejżane, obłe obiekty grożące eksplozją, były dość łatwe do zauważenia gdy już wiedziało się na co zwracać uwagę. Niemniej i tak poruszać wypadało się dość ostrożnie by na czas w tym stratowanym walkami i lejami pobojowisku nie przeoczyć żadnego. Nash stwierdziła, że są słabo użyteczne do własnych przeróbek. Nie miały klasycznych drucików do cięcia, zapalników do wykręcania czy w ogóle jakichś zapalników. Co sprawdziła osobiście na sobie podczas walki obłe “ziemniaczki” eksplodowały nie tylko przy samym nacisku jakoś więc musiały mieć zamontowany system wykrywania celów inny niż sam nacisk na powierzchnię bąbla. Vaugh miał znów swobodę w operowaniu dronem. Poziom energii pokazywał jakieś 3/4 mocy czyli zgodnie z planem. Powinno starczyć do Checkpoint 1 gdzie powinny czekać nowe baterie. Obecnie optycznie dron nie wyglądał zbyt ładnie. Pogięte od bardzo awaryjnego lądowania blachy, nałożone przez Diaz łaty, widoczne mniejsze dziury wypalone żrącym kwasem, osmolenia od wystrzelonych rakiet sprawiały, że dron sprawiał dość sfatygowane wrażenie. Ale były to pozory, naprawy Diaz i skan przeprowadzony przez operatora mówiły mu, że dron nadal jest tak naprawdę w niezłym stanie. Tyle, że został z dwiema ostatnimi rakietami o przeciwpancernych głowcach. Zwiad drona pokazał scenerię za barykadą podobną jak i tą przed barykadą. Dno doliny było zasnute ciałami poszarpanych różnoraką bronią bestii. Wszystkie leżały ciche i nieruchome. Całość układała się w rzekę czy korek jaki stanowiła porzucona obecnie barykada. Po drugiej stronie korka pobojowisko zmieniało się w kształt delty rzecznej rozlewającej się po równinie na kilkaset metrów aż do skraju dżungli. Przez tą deltę z góry widać było pięć sylwetek objuczonych bronią i sprzętem przedzierających się przez ten upał po tym miejscu bitwy. Dron poza nimi nie wypatrzył żadnego ludzkiego ciała ani żywego ani martwego. Z bliska barykada sprawiała podobne wrażenie, jak większość pustych, cichych pobojowisk. Wszędzie błyszczały się łuski po nabojach które chrzęściły rozgniatane umazanymi błotem butami Parchów, walała się porzucona broń, hełmy, worki z piaskiem posiekane były szrapnelami wybuchów, wypalone kwasem, osmolone pożarami, upstrzone plamami i zaciekami krwi z dodatkiem wnętrzności i kości obydwu stron. Walka musiała być zażarta jak każda toczona na bezpośredni dystans. Zwycięzca mógł być tylko jeden. http://www.siwallpaperhd.com/wp-cont...aper_hd_18.jpg Barykada była przygotowana dość profesjonalnie. Ludzcy obrońcy zdążyli ułożyć worki z piaskiem, pomiędzy zastawionymi w poprzek doliny pojazdami, zdołano wybudować kilka punktów obronnych dla stanowisk broni ciężkiej a jeden zniszczony mech i transporter z szybkostrzelnym działkiem póki działały pewnie stanowiły solidne wsparcie ogniowe. Przed linią główną na przedpolu były obecnie poszarpane zasieki z drutu kolczastego, policyjne kolczatki, zapory przeciw pojazdom oraz niedokończony rów który miała pewnie wykopać porzucona i postrzelana koparka. Zarówno przed, za jak i sama barykada było upstrzona wieloma kraterami gdy ogień ciężkiego wsparcia pewnie artylerii lub lotnictwa póki mógł wspierał obrońców. Na oko Graeff’a spokojnie mógł się tu bronić pluton piechoty lub jakiś jego ekwiwalent. Choć najwyraźniej się niewybronił a nawet te resztki jasno wskazywały, że mieli o wiele większą siłę ognia niż ich grupka. Detektor zwiadowcy nie wykrywał żadnego ruchu z bliska tak samo jak dron operatora dronów nie wykrywał nic na dalsze odległości. Czujne oko zwiadowcy w pobliżu drogi znalazło wejście do jednego ze schronów metanwoych. Była to dość mała, cywilna, i prosta konstrukcja obliczona na tuzin lub podobną ilość osób, pewnie pechowych podróżnych których mógł złapać metanowy kriowulkanizm z trzewi księżyca. Ostatnio jednak najwyraźniej sądząc po tym, jak bardzo śmierdziało tam zgnilizną, brzęczały roje much, a na podłodze i ścianach były całe warstwy zakrzepłej krwi i kilka trucheł monstrów musiał tu być polowy punkt opatrunkowy. Obecnie jednak podziemne schronienie przypominało miejsce rzeźni i kaźni. Tu też nie było żadnych ciał ludzi. Buty przyklejały się, i odrywały od klejącej przeważnie czerwonej mazi na podłodze, dłonie co chwila musiały odganiać sprzed twarzy bezczelne i agresywne, padlinożerne isnsekty a pot jeszcze cięższymi strugami zaczął spływać po skroniach i plecach Parchów. Jak na potrzeby grupki Parchów zniszczona barykada okazała się aż nadto łaskawa w zapasy. Było sporo porzuconego sprzętu wojskowego od karabinków i broni maszynowej po skrzynie z granatami i stanowisko moździerzy. Problemem więc nie było czy coś jest ale jak długo i dokładnie sprawdzać ten teren i co ze sobą zabrać. Wśród znalezionych resztek odnaleźli też jakiś zagubiony holoprojektor. Ostatnie nagranie wyglądało na hololist od jednego z obrońców. - Cześć kotku to ja. - mówił jakiś krótko ostrzyżony brunet o spoconej i zmęczonej twarzy z jakimiś rozmazanymi ciemnymi smugami na niej. W półmroku w jakim widocznie nagrywał tą wiadomość nie było znać czy to krew, brud, błoto czy coś innego. - U mnie wszystko dobrze. - zawahał się po tym zdaniu i przejechał językiem po wargach chyba zdając sobie sprawę jak to słabo zabrzmiało. - Niedługo mają nas zmienić. Przenieść na spokojniejszy odcinek. - brunet spojrzał gdzieś poza kadr i wyglądał, że nie chce pokazać jak bardzo skrycie liczy na te przeniesienie. Po chwili jednak znów spojrzał w oko holokamery i mówił już pogodniej jakby sobie o czymś przyjemnym przypomniał. - Słuchaj, mamy tu paru chłopaków z marines. Pogadałem z nimi. Mówią, że Flota już tu leci więc musimy tylko wytrzymać aż przylecą posiłki. Będzie dobrze, zobaczysz. Spróbuj dostać się do kosmoportu. Spakój co trzeba ale nie za dużo, na jeden standardowy pakunek. Jak się stąd wyrwę, będe cię szukał w kosmoporcie. Gadałem z chłopakami, pewnie tam nas wycofają. - człowiek w policyjnym mundurze pokiwał głową z wolna ale nagle znieruchomiał. Gdzieś spoza kadru zawył alarm i prawie od razu dało się słychać broń maszynową i eksplozję. Młody policjant oblizał wargi i w spojżeniu widać była cień obawy. - Muszę kończyć! Kocham cię! Dostań się do kosmoportu tam się spotkamy! - spojżał szybko w oko kamery i pośpiesznie powiedział prawie krzycząc do projektora po czym wyłączył go i nagranie się skończyło. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; polna droga w dżungli; 2200 m do Checkpoint 1 Czas: dzień 1; g 31:45; 105 + 60 min do Checkpoint 1 Dżungla Black 1, 2, 5, 7 (niebiescy) Operatorzy dwóch ciężkich pancerzy wspomaganych biegli przez dżunglę tratując i łamiąc wszystko drobniejsze od pełnowymiarowych drzew. Biegli zostawiajac za sobą ryki bestii, huk pękających gałęzi i odgłos strzelających pistoletów. Rain jeszcze walczyła choć wynik walki jednego Parcha z lekką bronią z taką bestią mógł być tylko jeden. Pytanie było nie kto wygra tylko ile rudowłosa Rain wytrzyma nim bestia ją zabije. Black 2 i 5 wciąż były w lub przy autobusie. Gdy para pancerzy wspomaganych wypadła z dżungli jakby gonił ich sam szatan dach autobusu wciąż płoną tak samo jak fragmenty pobocza i drogi. Bradley krzykiem i przykładem zapędziła wszystkich do żółtego pojazdu a Krunt dała popis swoich możliwości gdy wielotonowy wehikuł ruszył z werwą zawracając na bagniestej, polnej drodze. Długi pojazd musiał wjechać maską i zderzakiem w skrajne krzaki dżungli by zawrócić ale gdy Krunt to się udało dalej droga była o wiele prostsza. Co prawda po chwili stuporu stado ruszyło w pościg gdy żółty pojazd tylko opuścił bezpośrednią strefe obramowaną przez ogień ale gdy bus nabrał prędkości dość szybko odległość zaczęła się zwiększać. Niepokojące jednak było to, że stado mimo to nie ustawało w pościgu choć dość prędko zaczęło maleć w oddali za tylnymi szybami pojazdu. Gdzieś w tym momencie uświadomili sobie, że ikonka przedstawiajaca na diagramie Rain przykryta została napisem KIA a jej wykresy funkcji życiowych zrobiły się płaskie. Po diagramach z drugiej grupy też widać było, że coś tam się dzieje i obrywają, zwłaszcza wykresy Nash i Vaugha skakały niepokojąco. Ale jednak sytuacja chyba jakoś ustabilizowała się bo po jakimś czasie wykresy mniej więcej wrócił do normy gdy pewnie medyczna chemia weszła do użytku. Tempo ruchu drugiej grupy zmalało a w końcu mniej więcej można było uznać, że się zatrzymali. Jednak po holomapie to zboczyli z najprostszej drogi do CH 1 kierując się ku barykadzie u wejścia do doliny więc ich odległość do CH 1 nawet trochę wzrosła o kilkaset metrów. Krunt dostrzegła jednak inne zagrożenie dla ich czwórki. Po holomapie wyświetlanej przez Obrożę wynikało, że już prawie są na wyjeździe z dżungli ku głównej drodze gdzie był lokal w jakim umówili się na spotkanie z drugą grupą. Ale jednak gdy wyjechała na ostatnią prostą dostrzegła, że wąska droga jest zawalona. Jakiś spory lej, pewnie po jakimś pocisku artyleryjskim lub innej bombie zrobił w drodze i dżungli spora wyrwę. Lej podszedł wodą w tym przesyconą tropikalną wilgocią rejonie a do tego jeszcze były połamane pnie i gałęzie. Krunt znała dwie podstawowe metody pokonania takiej przeszkody. Można było zaryzykować pośpiech i spróbować przejechać na pełnej prędkości licząc, że masa pojazdu i pęd pozwolą sforsować drewnianą zawalidrogę a pojazd nie wierzgnie na skraju krateru ześlizgując się do niego czy wywalając chwilę potem. Można też było wybrać ostrożniejszy wariant z zatrzymaniem się, oszacowaniem stanu drogi, a pancerze wspomagane nie powinny mieć chyba problemów z uprzątnięciem gałęzi i pni z drogi. Na ten spokojniejszy wariant prawie na pewno powinno dać się przejechać na drugą stronę. Stado obecnie nie było widoczne. Więc nie było wiadomo gdzie się znajduje. Ostatnie kilka skrętów już nie pokazywały się za rufą busu ale czy to dlatego, że odpowiednio zwiększyli odległość czy dlatego, że zaprzestały poscigu to nie było wiadomo. Za to Diaz dostrzegła coś innego. Po drugiej stronie dżunglowej przesieki, tuż naprzeciw drogi którą jechali leżał przewrócony pikup. Sam wyglądał dość mizernie pewnie od tej artyleryjskiej kanonady jaka poszatkowała okolice ale za to miał barwy wozu technicznego więc była nadzieja, że można by uzupełnić w nim zasoby swojego naręcznego zestawu naprawczego. Co prawda szansa a nie gwarancja ale jednak naprawa busa i wcześniej drona poważnie już nadszarpnęła jej zasoby. Starczyłoby jej obecnie może na jedną mniejszą naprawę. Większy wóz mógł też przewozić coś cięższego niż pieszy mechanik.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
02-03-2017, 09:27 | #55 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | - Uzupełnić amunicję i chemię - powiedział Padre - Tylko miejcie oczy otwarte. Dziesięć minut wystarczy na to. Potem idziemy na piwo. Oddział Black 1 może być niedaleko. Dobrze było mieć w oddziale medyka, ale takiego prawdziwego. Nie zjebanego konowała z przećpaną banią, ledwo potrafiącego odróżnić strzykawkę od własnego fiuta. Na parchate szczęście Szósty znał się nie tylko na mordowaniu i rozwałce, ale i sklejaniu do kupy ludzkiego mięsa - poszarpanego szponami, kłami; przypalonego niedawnymi eksplozjami. Nash przeszukiwała uważnie pobojowisko, bobrując za przydatnymi w wojnie zabawkami, a ruda kopuła mieliła wspomnienia zaraz po zakończeniu walki. Szósty... wedle danych z Obroży Terrance. Mathias. Jakoś do tej pory nie zwracała uwagi na imiona, nie szło jednak o nich nie myśleć, gdy przed miało się takiego typa bezpośrednio przed sobą. Zamknęła wtedy pysk, oddając się w niosące pomoc ręce bez warknięcia skargi. Siedziała sztywno, spięta obecnością kogoś obcego w swojej najbliższej strefie. Postawił ją do pionu szybko, profesjonalnie i nie pieprzył bzdur za uszami, byle wypełnić napiętą ciszę czymś innym niż niemy brak zaufania wymieszany w równym stopniu z niechęcią. Ruszyli, przeszli kawałek i znów się zatrzymali, stając pośrodku wesołego obrazu mogącego dostać tytuł "Preludium Rzeźni". W kolorze. Ósemka rozglądała się czujnie, przykucając w bezruchu na każdy głośniejszy szmer, lecz nic nie wyskakiwało. Jeszcze... jakże pocieszające. Cała prowizoryczna barykada zdawała się należeć do tworów stawianych w pośpiechu, niezbyt uważnie. Byle tylko odgrodzić bydło od zagrożenia. Zapewnić minimalną ochronę przed wrogiem, równającą się większej szansie na przeżycie, ewakuację... naiwni idioci. W okolicy dominowały ciała obcych, nie dało się dojrzeć swojskiego ścierwa, gnijącego wesoło w ciepłych promieniach słońca, lecz tu i tam ciemnobordowe kałuże nuciły pieśń o niedawnych zgonach, a potwierdzały ją pojedyncze wstążki jelit, zagrzebane w piachu na podobieństwo przyczajonych do ataku węży. Zoe deptała po nich bez cienia skruchy, czy wyrzutów sumienia, grzebiąc zapamiętale w stercie śmieci. Trud się opłacił, po paru minutach uzupełniła zużyte granaty, chowając je z pietyzmem do kieszeni. Prócz broni odnalazła również świętego Graala, na widok którego ponura twarz wyraźnie się rozpogodziła. Prostokątna, lekko uwalana krwią paczka fajek wydawała się jej najpiękniejszym widokiem, na jaki się natknęli od wylądowania. Chciwe ręce rozerwały karton, wyłuskując pojedynczą pałeczkę, by zaraz wetknąć ją między wargi i podpalić. Kobieta zaciągnęła się porządnie, wstrzymując dym w płucach trzy sekundy, po czym wypuściła go przez nos, przymykając oczy z przyjemności. Czasem do szczęścia wystarczył głupi drobiazg. Nic co piękne nie mogło niestety trwać wiecznie, nie w ich świecie i nie z przylegającą ściśle do szyi Obrożą. Ćmiąc peta raz jeszcze odpaliła holo w znaleźnym smartfonie, umilając sobie czas oglądaniem nagrania. Gadała na nim dobra dupa - trochę brudna, ale po poście w celi Nash byłaby gotowa na wiele ustępstw. Mrużyła oczy i krzywiła się dość kwaśno, wyłapując kolejne szczegóły. Gość nazywał się Hillyard, tak przynajmniej głosił napis na odznace. Pies, sługus Federacji... Splunęła pod nogi, rozcierając plwocinę butem. Postukała w ekranik, przeglądając ostatnie połączenia. Nic szczególnego, wiele pozycji nosiło nazwę "Honey" i zostało opatrzone zdjęciem uśmiechniętej uroczo do porzygu blondyneczki z zadartym nosem - zapewne jego dupy. Tej dla której zostawił wiadomość nim zapewne rozerwano go na strzępy. Ruda głowa pokręciła się na boki, powietrze zatruła kolejna porcja dymu. Zdążył wysłać wiadomość, czy nie dał rady? Zależało mu, prawdopodobnie. Bardziej niż na sobie... na tej durnej lasce, co za cyrk. Ósemka zgrzytała zębami, próbując zrozumieć motywację gliniarza, lecz ni w cholerę jej to nie szło. Upośledzenie społeczne stanowiło ciężką do pokonania barierę, równie nieprzekraczalną co ściana z żelbetonu. Coś po lewej stronie klatki piersiowej Parcha drgnęło, posypały się rdza i kurz. Może i Hillyard pilnował porządku w pierdolniku zwanym porządnym społeczeństwem, a jego ciało rozerwano na sztuki, zeżarto i wysrano, lecz coś w jego głosie i spojrzeniu nie dawało spokoju. Tak samo jak wiedza, że po drugiej stronie piekiełka ktoś na niego czekał. Stary też tak czasem gapił się na Zoe, kiedy sytuacja poczynała śmierdzieć chujem. Palce raz jeszcze rozpoczęły taniec po ekranie, wpierw nieśmiało, z czasem coraz pewniej. Wybrały numer oznaczony fotą blondynki, podczepiły nagranie i wysłały mailem. Dla pewności. Niech wie, niech ma cokolwiek. Pamiątkę. Pamiątki są dobre. - Rw... a... a... ć - warknęła urywanie, puszczając ze złością dym do góry. Kątem oka sępiła na smartfona, jakby czekając na reakcję. Laska zadzwoni, napisze? Może już nie żyła... i co Nash to do kurwy nędzy obchodziło? Kolejna siwa zawiesina zanieczyściła powietrze. Dokończy fajka i ruszy dupę. Do punktu zbiórki został kawał drogi. - Próbujesz gadać z martwymi? - Black 6 zainteresował się tym co ósemka robiła ze smartfonem. Szybkie kiwnięcie rudą głową, do akompaniamentu parsknięcia przez nos. Siedzieli pośrodku masakry, dopiero co przestali krwawić, a wokoło brzęczały wesoło roje much, obsiadających śmierdzącą rozkładem padlinę - sceneria idealna do wywoływania duchów. Szkoda, że świeciło słońce, lepszy klimat dałoby parę zniczy i mrok nocy, ale nie można było mieć wszystkiego. Smartfon nie kazał na siebie zbyt długo czekać. Nash zdążyła spalić prawie całego fajka gdy zabrzęczało połączenie przychodzące od “Honey” z listy adresowej. Martwi okazali się być wyjątkowo aktywni. Co prawda prostokąt telefonu nie przypominał tabliczki Oujia, ale chyba się sprawdził. Ósemka zamrugała, przenosząc spojrzenie z gęby blondynki na gębę medyka i z powrotem. Czyli laska dychała, ba! mało tego! Zebrało się jej na pogaduszki. Co poczuła dostając maila i odtwarzając mało optymistyczny przekaz? Zapewne wychodziła z siebie oraz nerwów, drepcząc w kółko, a telefon przyciskała do spanikowanej gęby. Miała farta w niefarcie, Zoe zaciągnęła się po raz ostatni i odebrała, ustawiając videopołączenie. Smartfon wylądował na ziemi, a ona kucnęła przed nim, wyciągając ręce nad holoklawiaturą. Holoekran przez moment wyczarowywał swoją zawartość nad postawionym nośnikiem danych i objawił się jak zwykle nieco półprzezroczystą ekranizacją rozmówcy trochę rozmazującą tu i tam. W tym wypadku była to głowa tej blondynki z listy adresowej. Choć zapłakane oczy, blond włosy upięte niedbale w kok, widoczne zmęczenie a przede wszystkim niepokój na twarzy czyniły ją kompletnie inna osobę od tej uśmiechniętej miło i wesoło młodej kobiety na liście adresowej. Niepokój na moment znikł gdy osoba po drugiej stronie dojrzała rozmówce widocznie kompletnie innego niż się spodziewała. - Kim jesteś? Gdzie jest Karl? - blondyna odezwała się pierwsza i zamarła w oczekiwaniu trawiącym jej twarz. Twarz wydawała się oczekiwać na hiobowe wieści ale nadal jednak nadzieja jeszcze nie opuszczała jej całkowicie. W odpowiedzi ręka Nash powędrowała do jej szyi, pokazując wymownie Obrożę. Zmrużyła oczy i wzruszyła ramionami, drugą dłonią stukając w klawiaturę. “Nie wiem. Jestem przejazdem. Znalazłam holo. Nikogo żywego.” Już miała skończyć, lecz naraz prychnęła dopisując jeszcze jedno zdanie. “Ciał też nie ma.” Oczy blondynki dotąd zastygłe w pełnym napięcia oczekiwaniu przesunęły się z twarzy złotookiej kobiety nieco w dół gdzie pewnie pokazywał jej się tekst na dole ekranu. Po chwili skoczyły z powrotem w górę na to co Parch miała na szyi i znów wróciły do czytania. Zaszkliły się łzami, a wargi zaczęły drgać od szlochu. Kobieta przesłoniła je dłonią na której miała założony jakiś bandaż. Wzrok uciekł jej w kąt gdy głowa opadła jej z rozpaczy ale zaraz podniosła się i nagle spojrzała na Nash całkiem przytomnie mimo śladów łez ściekających po jej policzkach. - Gdzie jesteś? Proszę powiedz mi. Mnie nikt nic nie chce powiedzieć. Nie można się nigdzie dodzwonić. - popatrzyła błagalnie w złote oczy sapera Parchów i złożyła prosząco dłonie. “Zachodni wyjazd, bar Haven za kraterem. Masz broń? Umiesz z niej korzystać? Idź do kosmoportu jeżeli się da. Nie ryzykuj. Jak się nie da znajdź schronienie.” - palce Ósemki stukały w holokawisze, mina pozostawała bez wyrazu. Mrugnęła i dodała - “Gdzie Jesteś??” - Karl tam był ostatnio. - powiedziała zapłakana i spazm szlochu szarpnął jej ciałem na dobre. Skryła twarz w dłoniach tak, że w holo widać było tylko rozedrgany blond kucyk. Żal i rozpacz na chwilę zdominowały ją całkowicie i rozmowa się właściwie urwała. Podniosła jednak czerwoną twarz z powrotem do holoekranu tak, że znów stała się widoczna. Otarła niedbałym ruchem oczy i nos. - Mamy pistolet. Ale ja nigdy nie strzelałam. To pistolet Karla. - znów rozpłakała się gdy wypowiedziała imię mężczyzny. - Jestem w domu. Już prawie wszyscy wyjechali ale czekam na niego. Część została bo mówią o jakiejś zarazie w kosmoporcie. Nie wiemy co robić. Nie ma dokąd pójść. Ale obiecał mi, że poprosi o przeniesienie. By mógł być gdzieś bliżej. - mówiła z uporem pomimo, że ciałem szarpały jej spazmy. Ósemka zgrzytała zębami walcząc z coraz przemożniejszą chęcią aby wziąć smartfona i rzucić nim o ścianę. Co za rozlazła, miękka dziwka. Szlochy, spazmy, łzy cieknące po policzkach i gil spływający z nosa - żywy obraz nędzy i rozpaczy. Do tego strzelać nie umiała, ale czego się spodziewać po federacyjnym bydle, rosnącym pod czujnym okiem pierdolonego państwa opiekuńczego. Stawali się bezbronni, bezużyteczni. Nic dziwnego, że wróg z taką łatwością ich niszczył. “Zaraza? Co za kłamliwe kurwy!!!!!” - wystukała zirytowana, odpalając drugiego papierosa - “Xenosy, nie zaraza. Gdzie mieszkasz, ilu was jest? Masz kogoś kto zna się na broni pod ręką? Schrony? Piwnice? Jak sytuacja w okolicy, jeszcze spokojna? Zbierzcie się w grupę, bez dzieci, staruchów, kalek i pojebów. I nie rycz kurwa, skup się. Nie czas na próżne żale. Karl nie wróci. Pełno to tego ścierwa. Musimy się przebijać. Nie wiem gdzie jest, nie widziałam ciała. Tylko telefon na barykadzie. Jeżeli żyje szybko nie wróci, czaisz? Ratuj się. Nie chciałby żebyś zdechła.” - Wiemy o potworach. Karl i inni poszli z nimi walczyć. Ale kosmoport nie działa bo jakaś zaraza tam podobno jest. Nie ma gdzie uciec. Nie ma dokąd iść. - kobieta o blond włosach pokręciła głową mówiąc o sytuacji w jakiej się znalazła. Twarz znów spowiły łzy - Proszę cię nie mów tak. Nie mów, że on nie wróci. - powieki i usta zaczęły drgać jej gdy walczyła z tragicznym końcem jaki mógł spotkać Karla. - Jak się nazywasz? Ja jestem Sara. - otarła oczy ponownie i spojrzała na twarz drugiej kobiety. “A co ma ci kurwa powiedzieć ktoś taki jak ja? Czego się spodziewasz?” - Nash pokręciła głową z widoczną naganą. Zazgrzytała zębami i podjęła pisaninę - “Rusz łbem. Kiedy wysyłają takich jak my? Dobra, jebać. Posłuchaj. Co macie w okolicy? Budynki? Ilu was jest. Odpowiadaj na pytania. Zamknięte przestrzenie z jednym wyjściem, łatwe do obrony. Albo uciekajcie. Samochody. Pakujcie się i spierdalajcie. Tam gdzie wojsko. Znajdźcie wojsko. Kurwa.” - odsunęła ręce od klawiatury, a ciało od ekranu celem zaczerpnięcia oddechu. “Nic nie obiecuje, czaisz? Ale jak sie napatoczy okazja. Poszukam go, ok? Sara… nie chcesz znać mojego nazwiska. Po chuj ci ono? Żeby wyszukać w extranecie? Parch. Drużyna Black. Numer wywoławczy Osiem.” - Widzę kim jesteś. Ale proszę cię. Powiedz mi swoje imię. Chciałabym wiedzieć komu mogę podziękować. - Sara powtórzyła swoje pytanie proszącym tonem ignorując resztę wypowiedzi Nash. Patrzyła się w holo uważnie jakby ta reszta rzeczy o jakich pisała złotooki rudzielec była dla niej mniej istotna. Chwila wahania, po którym Ósemka przymknęła oczy. Odpalony papieros tlił się w jej palcach, żar dochodził pod filtr. Zaciągnęła się ostatni raz i odrzuciła kiepa gdzieś w bok. “Nic dla ciebie nie zrobiłam, nie masz za co dziękować.” - zrobiła przerwę, i nim zdążyła pomyśleć, dopisała szybko - “ Zoe.” - Zoe. Masz ładne imię. - powiedziała Sara kiwając głową znowu ocierając łzy i chyba próbowała się uśmiechnąć choć wyszło jej to raczej słabo. - Dziękuję ci Zoe. Ja odchodziłam od zmysłów bo nie wiedziałam co się dzieje z Karlem. Nie mogę sama iść do kosmoportu. Miałam wypadek. Nie chciałam mu mówić. Ale… Jeśli go znajdziesz. Ja wiem jaka jest sytuacja. Ale chciałabym wiedzieć. Proszę cię Zoe powiedz mi jeśli się coś o nim dowiesz. Ja tu będę. Będę czekać. - blondyna poprosiła rudowłosą kobietę o złotych oczach patrząc z przejęciem w holo. “Jaki jest twój status?” - szybkie pytanie i Ósemka westchnęła. Cywil. Rozmawiała z cywilem. Zaczęła więc jeszcze raz - “Wypadek. Jesteś ranna? Krwawisz? Możesz chodzić? Bronić się? Zadzwoń po sąsiada, kumpla. Kogokolwiek z okolicy. Uciekaj… dobra. Chcesz zostać to się przygotuj. Piwnica. Weź zapas żarcia w puszkach i wody. Leki. Bandaże. Baterie i latarkę. Powerbanki. Siedź cicho i nie wychylaj się. Nie dzwoń do mnie. Hałas może nas wkopać. Pisz. Odpisze albo oddzwonię jak dam rade i będę żyć. Godzina ciszy po twojej wiadomości oznacza że nie masz co wydzwaniać. Trochę burdel tu mamy.” - zrobiła krótką przerwę i pokonując sztywność mięśni, uśmiechnęła się do blondynki z holo - “Nie obiecuje że coś znajdę. Ale jak znajdę dam znać. Napisze. Pilnuj się. Będzie lipa jak nadstawie karku dla twojego fagasa, a on nie będzie miał do kogo wracać. Saro.” W odpowiedzi Sara sięgnęła ręką po swój aparat, obraz zadygotał, rozmazał się ale ustabilizował niżej. Kobieta siedziała na jakimś krześle chyba przy jakimś biurku. Ale jedną nogę miała usztywnioną widocznie po jakimś złamaniu czy podobnym urazie. Obok krzesła leżała klasyczna kula jako pomoc przy przemieszczaniu się z takim obciążeniem. - Poradzę sobie. I tak się szykowałam jakby Karl wrócił. Będę pisać. Bardzo bym chciała by tobie też się udało i nie stała ci się krzywda Zoe. I napisz do mnie jak dasz radę. Cokolwiek. Proszę cię Zoe. - blondyna podniosła znowu holo na swoją twarz. Obraz trochę się trząsł gdy pewnie trzymała holo w dłoni. Nash zobaczyła fragment okna. Coś tam się dymiło jak jakaś mgła czy podobne źródło dymu albo pyłu. “Weź broń, pamiętaj o niej. Ogarnij co pisałam. Schowaj się” - palce Parcha powtórzyły przekaz. Też wybrała sobie kobieta porę na wypadki. Z przetrąconym kopytem daleko nie zajedzie… ale mogła spróbować przeczekać. Mogło się udać… tylko po cholerę tak się uzewnętrzniała? Inaczej by pewnie śpiewała, gdyby poczytała akta i obejrzała archiwalne wiadomości. Martwienie się o Parcha było tak abstrakcyjne, że Nash aż zatkało. Przez dobre pół minuty trwała w bezruchu, nie wiedząc co odpisać, ani co myśleć. “Dowalili mi poczwórne dożywocie. Szybka śmierć jest lepsza niż gnicie w celi do usranej śmierci. Po to się zgłosiłam. Heh.” - zaśmiała się bezdźwięcznie, patrząc blondynce prosto w oczy - “Uważaj na siebie. Będę pisać. Postaram się. Coś znaleźć. Dam znać. Muszę iść. Jesteśmy w kontakcie. Powodzenia Saro.” - podniosła dłoń na wysokość twarzy i machnęła nią na pożegnanie. Blondynka gdy przeczytała napisy pod ekranem holo spojrzała ze smutkiem i współczuciem na rudowłosego Parcha. Przygryzła jednak wargę z jakimś dziwnie upartym wyrazem twarzy i kiwnęła głową na znak zgody lub wsparcia. Też pożegnała się machnięciem dłoni podobny do Nash gestem. - Powodzenia Zoe. - Ekran holo zgasł i na ziemi wciąż leżał aparat Karla. Po chwili jednak zabrzęczał wiadomością tekstową. Gdy Nash przeczytała był od “Honey” i zawierał adres. Oraz jeszcze krótką wiadomość: “Przynosisz nadzieję. Dziękuję i powodzenia. Będę na was czekać.” Laska ściemniała, udawała zainteresowaną byle tylko nie stracić zainteresowania jedynej osoby, jaką miała pod ręką do szukania swojego faceta. Udawała, Nash gówno ją obchodziła… tak, definitywnie tak właśnie było. Chociaż… Ruda głowa pokręciła przecząco na boki, holoekran raz jeszcze rozbłysnął na ziemi, gdy Ósemka przeglądała ostatnie połączenia, szukając czegoś co mogło się przydać. Ktoś znający się na broni, z roboty od gliniarza. Albo wojskowy. Kumpel. Znalazła kogoś takiego w połączeniach odebranych - znaczy gadali ze sobą. Gęba na zdjęciu przedstawiała młodego faceta w psim mundurze. Bingo. Drugie połączenie już nie jeżyło Parchowi włosów na karku. Chciała to załatwić i mieć święty spokój. Na razie Terance nie komentował, lecz i tak wolała na niego nie patrzeć. Wygłupiała się, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Widok politowania na twarzy medyka nie był jej potrzebny. Sygnał buczał, buczał i buczał. Wydawało się, że nikt nie odbierze. Ale jednak w końcu odebrał. - Karl?! - męski głos i głowa w policyjnym hełmie z podniesioną szybką powitała Nash. Podpis pod jego facjatą na liście adresowej głosił, że nazywa się Sven. Facet mówił podniesionym głosem jakby nie mógł uwierzyć, że ktoś dzwoni albo, że właśnie dzwoni ten numer. Ponadto gliniarz był w jakimś tłumie. Stał przy ścianie za którą był jakiś plakat reklamujący linie Red Ball. Głosów było jednak wokoło pełno. Przypominały odgłosy jakiś zamieszek czy demonstracji. Facet jednak szybko skorygował, że to nie Karl do niego dzwoni więc zmarszczył brwi w zdziwieniu ale szybko się opanował. - Parch? Wiesz coś o Karlu? - spytał bez ceregieli mówiąc głośno na pograniczu krzyku by przebić się przez rumor jaki go otaczał. Obraz drgał gdy widocznie trzymał holo w dłoni. Wreszcie ktoś, kto reagował normalnie, jak Pan Bóg przykazał. Nash od razu zrobiło się bardziej swojsko, lewą kącik ust powędrował do góry. Niezły burdel mieli po drugiej stronie. Bydło pewnie się tratował, rzucało na siebie… cała masa przyjemności. “Status Karla: M.I.A.” - odpisała jedną ręką, drugą wyłuskując papierosa z rozerwanej paczki. Odpaliła go spokojnie i dopiero podjęła rozmowę - “Ale nie liczyłabym na na nic innego niż K.I.A. Kiedy go widziałeś, byłeś z nim tutaj, pod Haven? Jak daleko od jego domu jesteś teraz, dasz radę posłać kogoś po jego dupę? Złamała nogę, nie da rady spierdolić. Inni uciekli, została sama. Kazałam jej zebrać zapasy i zabunkrować w piwnicy. Siedzieć cicho. Sara ma gnata, jest spanikowana. Ale nie umie strzelać. Nie ogarnie.” Facet był chyba zdziwiony, z kim i o czym gada z obcą osobą. Tak samo to, że widział napisy a nie standardową rozmowę. - Karl jest… - nozdrza mężczyzny w mundurze rozszerzyły się i mięśnie szczęk chodziły chwilę. Ale na zaskoczonego nie wyglądał. - Nie ma ciała? Kurwa nikt stamtąd nie wrócił do nas. Sara złamała nogę? Rozmawiałaś z nią? Kurwa mać! - gliniarz patrzył rozkojarzonym wzrokiem to na twarz w holo, na litery pod obrazem i na to co się dzieje gdzieś poza obrazem holo. Przeklął gdy Nash powiedziała o losie Sary i w tym samym czasie coś w pobliżu rozbiło się o ścianę przy której stał zasypując go odłamkami. Chyba jakaś butelka. - Tu dwójka! Gaz nam się kończy! Nie wiem ile jeszcze wytrzymamy! Potrzebujemy wsparcia! - komunikator gliniarza szczęknął trzaskami eteru gdy rozległ się jakiś alarmujący męski głos pewnie innego gliniarza. - Nie mamy więcej gazu! Użyjcie pałek jeśli trzeba! Cofnijcie się do przejścia! Piątka! Dajcie wsparcie Dwójce! - facet z którym rozmawiała Nash odpowiedział w komunikator a holo trzymane w dłoni zaczęło skakać obrazem pokazując jakiś wysoki sufit jak w jakiejś fabryce czy terminalu. - Nie mogę nikogo posłać po Sarę! Ludzie dostali szmergla jesteśmy tu odcięci! Karl starał się o przeniesienie tutaj o tym gadaliśmy! Byliśmy w innych turach ja wróciłem stamtąd rano a on został! Kurwa załatwiłem mu na noc, nie musiałby tam wracać! Kurwa mać! - gliniarz ze złością uderzył w ścianę więc obraz znów zaszalał na moment. - Sven przedarli się! Wycofujemy się! Gaz się skończył! Mamy strzelać na serio?! Rzucają butelkami z benzyną Hanson się jara! Mamy strzelać?! - komunikator znów wtrącił się w rozmowę. Tym razem ten sam głos ale bardziej dramatycznym tonem. - Nie kurwa nie! Wstrzymać ogień! Pałki mówię, użyjcie pałek! Piątka gdzie jesteście do cholery?! Jak Hanson się jara to go ugaście! - krzyknął w komunikator Sven już biegnąc. - Muszę spadać! Jak się nazywasz w ogóle?! - obraz trząsł się gdy facet trzymał holo podczas biegu i zasuwając szybkę hełmu jednocześnie. “Asbiel” - pod nieruchomą twarzą Parcha wyświetlił się zapewne krótki komunikat. Złote oczy zamrugały, usta skrzywiła dezaprobata. Po co się tak bawił z bydłem, skoro samo zaczynało atak? - “Nie opanujesz ich. Nie cackaj się. Przeżyj. Nie mam czasu ani sposobności iść po Sarę. Rozejrzę się tu. Na miejscu. W.I.A to nie wyrok. Nie daj się zabić.” Połączenie trwało jeszcze tylko chwilę. Biegnący facet pewnie nie był w stanie przeczytać liter pod ekranem ale była nadzieja, że jak będzie spokojniej to je odtworzy. Odgłosy tłumów i walki nasiliły się ale nim obraz zgasł Nash zobaczyła już niezbyt wiele ale jeszcze zdążyła co nieco usłyszeć. Dwóch gliniarzy wlokło trzeciego po posadzce. Inny gaśnicą gasił jakiegoś tarzającego się po ziemi. Kilku gliniarzy w ciężkich pancerzach wojskowych pałowało bezlitośnie napór rozgorączkowanego tłumu. Byli w korytarzu więc wąska przestrzeń wyrównywała nieco siły ale i tak cofali się dość szybko pod naporem tłumu. Coś od zewnątrz przy wejściu do korytarza płonęło dymiąc ciemnym dymem. Wtedy znów odezwał się komunikator Svena. - Tu Siódemka, są w piwnicy! Dawajcie miotacze! Szybko kurwa przyślijcie miotacze! - ktoś krzyczał rozgorączkowanym głosem i zaraz potem połączenie zostało przerwane. Nie tylko u Parchów się działo, cała planeta dostała regularnego pierdolca. Nash wysłała krótką wiadomość do gliny, powtarzając to samo co zapłakanej blondynie - "Nie dzwoń. Pisz. Żadnego hałasu." Podniosła smartfona z ziemi, wytarła piach z tylnej obudowy i zawczasu ustawiła profil na wibracje, wyłączając wszelki durne melodyjki. Miała tu zdechnąć, jednak nie zamierzała nikomu ułatwiać zadania.
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 06-05-2017 o 20:21. |
04-03-2017, 21:00 | #56 |
Reputacja: 1 | Najpierw było niedowierzanie, potem zwątpienie, a na końcu wściekłość.
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
04-03-2017, 23:55 | #57 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | (ok 10 min później czyli ok 95 min + 60 min) Owain z zapałem zabrał się do szabrowania zawartości bunkra. Niemal wyłącznie była to broń i amunicja, wojskowy i policyjny standard, ale i tak leżała tu mała fortuna, gdyby sprzedać to wszystko na ulicy. Jednak nie wyglądało na to, by taka opcja jeszcze istniała na tym zasranym księżycu, nie wspominając już o kwestii transportu.
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 04-03-2017 o 23:59. |
05-03-2017, 05:29 | #58 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 8 - Stare i nowe Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven; 2250 m do Checkpoint 1 Czas: dzień 1; g 31:30; 90 + 60 min do Checkpoint 1 Klub “Haven” Black 1, 2, 5, 7 (niebiescy) Odgłosy stada, polującego stada, zdawały się być co raz bliższe i co raz bardziej rozjuszone gdy z każdą sekundą i susem odległość do zwierzyny skracała się. Diaz oddalona najbardziej od zbawczej bazy w miarę bezpiecznym autobusie podgazowywanym co chwilę przez blondynę za kierownicą wydawała się być najbardziej zagrożona przechwyceniem przez stado. Wewnątrz przewróconego pojazdu wszystko stało na głowie. Właściwie na burcie. Z całego pewnie nieźle uporządkowanego zgodnie z jakimiś wymogami firmy macierzystej wszystko miało swoja przegródkę, szufladkę i miejsce ale teraz gdy nie wiadomo razy ile pojazd oberwał i artyleria nim zamiotła po asfalcie wszystko było w półmrocznym choasie. Latynoska siedziała na jakimś pojemniku, inne drzwiczki wbijały się jej w plecy w nogi grzęzły w jakichś narzędziowych rupieciach. Jakby tu ją opadły te małe pokraki… To by pewnie skończyła jak ten poprzedni, cywilny technik z którym właśnie mocowała się by pożyczyć sobie jego multitool. Ciężki i niewygodny dla skręconej wewnątrz wraku latynoskiej nastolatki sprzęt do cięcia metalu dla stojącego na zewnątrz latynosa w ciężkim pancerzu wspomaganym był zauważalnym bambetlem do przeniesienia do żółtego pojazdu. W tym czasie Bradley zdemolowała, zdemolowany wrak z innej strony. Dorwała jakiś pojemnik i choć nie było to chyba paliwo to pojemnik na oko wydawał się cały więc wrzuciła go do wnętrza żółtego pojazdu. Razem z ciężkim przecinakiem podanym jej przez Ortegę miała z czym wrócić do wnętrza pojazdu. W tym czasie sam Ortega wracał właśnie z jakimś pojemnikiem wyrzuconym na zewnątrz przez Diaz i sama Diaz też już wydostała się z wraku. Stada jeszcze nie było widać ale już wydawało się na słuch być tuż za pierwszymi drzewami na skraju dżungli. Krunt nie zwlekała i gdy tylko wszyscy szabrownicy przeskoczyli przez drzwi żółty parchobus ruszył z werwą. Odjechali z kilkadziesiąt metrów gdy pierwsza fala stada pokazała się na drodze gdzie jeszcze przed momentem stał żółty pojazd. Licznik w porównaniu do wartości kosmicznych prędkości czy nawet jakichkolwiek latadełek szału na Krunt nie robił. Ale jednak pojazd zaprojektowany na spokojną jazdę o transportowym przeznaczeniu śmigał pod ręką i stopą Black 5 jak wyścigówka. A przynajmniej pozostałym Parchom tak się mogło wydawać bo rzadko kiedy szkolny autobus z taką swobodą traktował sugestie z przepisów drogowych i wskazań autopilota. Za kolejnymi zakrętami stado zniknęło im dawno z oczu a holomapa pokazwana przez Obrożę wskazywała, że jadą praktycznie równolegle do Checkpoint 1 więc odległość trochę ponad 2 km specjalnie nie zmieniała się. Za to w szybkim tempie śmigali do umówionego baru gdzie mieli nadzieję spotkać się z drugą grupką. W końcu bus zatrzeszczał resorami, pisnął hamulcami, rzucił wszystkimi do przodu a potem w tył i wreszcie zatrzymał się przed lokalem. Nad głównym wejściem dominował wciąż, sprawny i kolotwy neon oraz neonowy holonapis “HAVEN”. http://javasea.ru/uploads/posts/2012...a-devushka.gif Jednak mimo kolorów i świateł cisza i chaos koliły i w oczy i uszy Parchów. Żaden czynny lokal nie powinien być tak cichy i pusty. Ani tak rozwalony. A był przynajmniej częściowo. W róg musiał trafić jakiś pocisk artyleryjski czy coś podobnego bo ziała jedna wyrwa pokazuje przekrój poprzeczny budynku z wysokim sufitem parteru i już bardziej standardowymi wymiarami dwóch wyższych poziomów. Same drzwi wejściowe i szyby były otwarte na oścież i rozbite. Widać było sporo trafień z broni ręcznej, osmoleń od wybuchów, ślady po szponach i jakby wypalenia kwasem ale teraz panowała tam cisza i bezruch. A w końcu hamowanie rozpędzonego pojazdu o wymiarach pełnoprawnej cieżarówki pewnie było wewnątrz słyszalne. Tak samo jak oni widzieli wirujące wewnątrz światełka stroboskopów i przytłumioną nieco ale nadal wyraźnie słyszalną muzę pasującą do night clubu. Akurat jak zajechali mieli chwilę by na wzajemną integrację ze sobą czy ze zdobyczami wyniesionymi z wraku. W tych ostatnich przodowała Diaz. Sprytne latynoskie rączki przetrząsnęły zawartość skrzynek wyniesionych z wraku. Z pudła wydobytego przez Bradley wyłuskała reflektor. Dobry, mocny halogen. Ale dość nieporęczny więc zajmował dłoń by nim operować. Dla mechanika z vana czy skądeś, żaden pewnie problem trzymać w jednej ręce lub postawić na podpórce na ziemi ale w walce ograniczało jego użycie do broni jednoręcznej. No chyba, żeby go jakoś wmontować w pancerz. Pancerze nie były do tego przeznaczone tak samo jak reflektor ale jednak jakby miała z kwadrans dla siebie to pewnie dałaby radę zamonotwać go tu czy tam. Podobnie było z drugą paczką w której znajdował się mini dźwig. Sam dźwig jak dźwig mogli go wozić w busie albo i nie. Ale siłowniki miał fajne i mocne. Gdyby znów miała na to z kwadrans pewnie by dała radę zamontować z nich uprząż wspomagającą jaką mieli w swoich pancerzach operatorzy pancerzy wspomaganych i Padre. Imrpowizowana wersja nie byłaby tak sprytna jak fabryczna no ale dalej pozwalała nieco ulżyć w doli dźwigania ekwipunku. Trzecią rzeczą jaką zauważyli wszyscy była zmiana statusu Black 3 na KIA. Czerwoni widocznie też ponieśli straty. Czwartą było pojawienie się w pobliżu Parcha z grupy Brown która desantowała się przed nimi. Dokładniej to ostatni, żywy Parch z tamtej grupy o kodzie Brown 0. I raczej była bliżej grupki “czerwonych” niż ich. Za to Checkpont 2 miała całkiem blisko “Haven” choć z busu nie było go nigdzie widać. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; sawanna przy zachodniej dolinie; 2500 m do Checkpoint 1 Czas: dzień 1; g 31:30; 90 + 60 min do Checkpoint 1 Black 4, 6, 8, 0 (czerwoni) Grupka “czerwonych” zbliżała się do końca pobojowiska. Zostawało im ostatnie kilkadziesiąt kroków. Szli ostrożnie ale przynajmniej maszerując asfaltową drogą nie mogli narzekać na trudności inne niż niebezpieczny teren. Idący na czele Black 4 dobrze pamiętał miejsce gdzie widział łuski pasujące do tamtego rewolweru z holoprzekazu. Nadal błyszczały w słońcu na asfalcie przy otwartym włazie studzienki. Gdy się zbliżyli dostrzegła je też i reszta ich grupki. http://1.bp.blogspot.com/-AwtIMC5sLi...en-manhole.jpg - Może tam coś będzie? Powinien być jakiś panel. - Vaugh miał całkiem inne priorytety gdy dojrzał otwarty właz kanału. Podszedł do niego i spojżał razem z lufą swojego karabinku do środka. Nic się spektakularnego nie stało. Przysiadł więc przy włazie i podpiął swój komputerek pod panel. - Został otwarty dziś rano… Jakaś krew tu jest… Spróbuje się włamać ale przydałby mi się jakiś detal o tym kolesiu najlepiej responder albo Klucz… Tamta laska nie dała ci Klucza? Bo by pomogło. Zaraz, zaraz… Ktoś tu był… Grzebał przy tym… Znał się ale spieszył się nie posprzątał po sobie… I to niedawno, ze 2 godziny temu… Ale zaraz b… Au! - Vaugh wydawał się najpierw podchodzić do sprawy rutynowo, potem po swoim odkryciu wydawał się nawet zaciekawiony swoim odkryciem aż nagle syknął boleśnie łapiąc się za dłoń. Z obrzydzeniem spojrzał gdzieś w kanał i rozdeptał coś z chrupnięciem. - Ugryzł mnie. - powiedział wstając trochę chwiejnie. - Ale boli! - jęknał machając ukąszoną dłonią. Nagle się skulił, przygiął, krzyknął aż wreszcie zawył gdy ból widocznie stał się obezwładniający. Wrzasnął i wciąż skulony zaczął biec. Zdołał przebiec jakieś kilkanaście kroków gdy natrafił na pierwszą minozarodnię. Eksplozja powaliła go i zniknał w chmurze wybuchu. Wciąż jednak słyszeli jak opętańczo krzyczy. Zdołał powstać oszołomiony, w postrzępionym uniformie i zakrwawionym pancerzu. Zachwiał się na chwilę ale wznowił swój bieg dalej. Przebiegł kilka kroków nim natrafił na kolejną minozarodnię. Ta była jakas inna i eksplodowała czymś co prawie natychmiast zapłonęło w zetknięciu z powietrzem i ciałem Parcha. Black 3 wył niezrozumiałym głosem kręcąc się bez sensu aż opadł w płonącej męce na kolana a wreszcie na czworaki. Wreszcie trafił bo kolejna eksplozja przykryła go i głos Black 3 i jego sylwetka wreszcie znieruchomiały i zamilkły. Ostatnie słowo miała jak zwykle Obroża która uruchomiła ładunek wybuchowy dla pewności i wpisała w rejestry systemu literki KIA przy ikonce Black 3. Obroża też poinformowała ich, że w ich pobliże przemieszcza się Brown 0. Całkiem szybko jakby jechała choć zatrzymała się o jakieś 100 - 200 m od ich pozycji. Obroża mówiła też, że jest pod ziemią choć dość płytko. Mogli właściwie i pogadać przez te Obroże. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; kanały przy zachodniej dolinie; 500 m do Checkpoint 2 Czas: dzień 1; g 31:30; 45 min + 60 min do Checkpoint 2 Brown 0 Było chujowo. Jak czegoś nie wymyśli to za chwilę zginie. No najpóźniej za półtorej godziny jak pokazywała Obroża. Było chujowo z wielu względów. Na koronnym miejscu było to, że Brown 0 była jedynym jeszcze żywym Parchem w grupy Brown. Pozostali w ciągu ostatnich kilku godzin dopełnili swoich wyroków i przytrafił im się parchaty koniec. Właściwie każdy miał swój wariant ale koniec jednak dopadł w końcu każdego. Prócz niej. Ale czas się kończył a została sama. Tymczasem wyglądało, że da się iść tylko do przodu. Checkpoint 2 był jakieś pół kilometra stąd w dżungli. Ale dość blisko drogi na powierzchni. Gdyby wyszła na powierzchnię teraz pewnie by zdążyła tam dojść. Ale nie wykonałaby zadania więc Obroża i tak by ją zabiła. Zadanie zaś okazało się chujowe i w chujowym miejscu. Cichy szum silniczka ustał. Mały wózek zatrzymał się przy stacji. Tym samym wózkiem niecałe pół godziny wcześniej jechali we trójkę i było wtedy całkiem ciasno. Jechali wykonać zadanie. Jechali bo udało jej się shakować panel więc mogli jechać a nie iść. I lżej i szybciej niż przedzierać się przez ten syf na dole własnymi nogami. Jechali a teraz jechała tylko ona. Po pozostałych zostały łuski, pety i smugi przemieszane z plamami czerwonych zacieków. Wszędzie tu było ciasno i ciemno. Kark można było złamać nim się kogoś znalazło. A mieli kogoś znaleźć. To było ich zadanie na ten Checkpoint. Po lądowaniu, dotarciu do pierwszego Checkpoint do momentu gdy wsiadali na ten wózek została ich trójka. Zadanie mieli na ekranie Obroży bardzo proste. Trywialne nawet. Dotrzeć do rozbitków sił sojuszniczych i doprowadzić do Checkpoint 2. Bardzo łatwe i proste zadanie. Przebyć kilka kilometrów, zejść w kanały do rejonu gdzie powinny być “siły sojusznicze” i zgarnąć ich już wtedy na ostatni kawałek o te pół kilometra dalej. Prościzna. Spacerek. Bułka z masłem. Przedarcie się do włazu kosztowało ich dwóch ludzi. Potem jeszcze jeden w kanałach. Dwóch ostatnich padło właśnie tam w głębi kanałów skąd właśnie wracał ostatni członek grupy Brown. Siły sojusznicze też tam były. Już ich nawet słyszeli jak rozpaczliwie wzywali pomocy nawołując ich. Brakło im ostatnich kilkudziesięciu kroków gdy dopadły Brown 2. Konająca Siódema rozerwała siebie i wszystko dookoła w ostatniej eksplozji. Ostatni Parch z grupy Brown musiała się ewakuować by nie zginąć razem z nimi. Co teraz? Nie wiedziała co tam teraz jest. Na pewno nie Parchy. Niestety nadal były te “siły sojusznicze” bo Obroża złośliwie pokazywał cztery znaczniki żywych celów. Jeden. Potrzebowała chociaż jednego z nich doprowadzić do Checkpoint 2. I wtedy przeżyje. Może nawet do Checkpoint 3. Trzy. Jeden ze wskaźników właśnie zgasł i zostały trzy ostatnie. Nie wiedziała co tam czekało na nią prócz tych znaczników. Eksplozje i walka powinny przetrzebić paskudy wewnątrz ale jak bardzo i ile ich tam zostało nie była pewna. Naręczny komputerek przerwał jej kalkulację. Ktoś był i majstrował przez właz którym tu weszli. Majstrował też przy oprogramowaniu panelu więc pewnie choć trochę się na tym znał. Resztę detali uzupełniła jej Obroża. Parchy takie same jak ona tyle, że z grupy Black. Obroża pokazywała ich tam piątkę. A nie już czwórkę. Black 3 właśnie zmienił status na KIA. Nie byli zbyt daleko. Jakieś 100 czy 200 metrów tyle, ze na powierzchni. Pewnie przy tym włazie przez który i ich trójka przelazła jakiś czas i wieki temu. Właściwie mogli nawet pogadać przez Obroże jak i tak byli właściwie po sąsiedzku.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
06-03-2017, 04:06 | #59 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 06-03-2017 o 09:31. |
10-03-2017, 21:20 | #60 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |