Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2017, 23:56   #83
kinkubus
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Wróćmy tam.

Odpowiedział Roland jakby w ogóle nie odnotował obelgi. Zamiast tego spoglądał jedynie pustym spojrzeniem na Tazoka i niesione przez niego ciała. Po wyrazie jego twarzy nie sposób było wywnioskować co w tej chwili myśli. Wydawał się na swój sposób nieobecny, jednak mimo to wciąż zdawał się analizować zdobyte informacje.

Dlaczego on nie wrócił do życia? — zastanawiał się na głos, wskazując na znajdujący się za plecami Tazoka szkielet na tronie. — On musi być kluczem do rozwiązania zagadki tego pokoju. Jesteśmy już blisko… Jego korona jest magiczna. Może to ona utrzymuje go w tym stanie. Widać, że ktoś chciał go upokorzyć. Był więźniem tego tronu, a korona miała nadać ironii. Był za życia podobny do Bazylii. Gdzieś tu musi kryć się przekaz… Co Zazdrość miała na myśli, tworząc to pomieszczenie…

Mówiąc to Roland zbliżył się do hobgoblina i… minął go, klękając przy ciele Bazylii. Z jego ust padły magiczne słowa, zaś rany diablicy zaczęły się goić.

Może to wpływ tej korony? A może tych łańcuchów? One nie są magiczne? — spytał Shade. — Gdyby tak ściągnąć koronę...? Może to by coś dało i szkielet by ożył?

Prawdę mówiąc nie bardzo miał ochotę brać w dłonie przedmiot, który mógł być przeklęty, ale strącenie korony jakimś przedmiotem mogłoby dać odpowiedni efekt. Tylko czym?

Wątpię — odparł Tazok, ignorując Azmodana — wokół szkieletu grasują pożeracze dusz. Ktoś go tam musiał zostawić na ich pastwę.

Hobgoblin rzucił na ziemię wszystkie swoje graty, łącznie z pancerzem. Nie miał na dłoniach również swoich cestusów, którymi przy pamiętnym, pierwszym spotkaniu, zatłukł drugą z nowo poznanych osób. Te czasy wspominał chłodno, jak zresztą każde inne tłuczenie. Nie sprawiały mu przyjemności, były jedynie narzędziem, które stosował nad wyraz często. Owszem, gotowało się w nim na samą myśl o walce, była to wręcz jego rasowa cecha jako goblinoida praktycznie hodowanego do szerzenia wojny, ale przez lata tłuczenia, straciło ono pierwotny czar. Można by powiedzieć, że był rzemieślnikiem w tej dziedzinie i zwyczajnie popadł w rutynę.

Uleczyłbyś mnie, jeśli zostało ci jeszcze mocy — wreszcie powiedział wiedźmiarzowi, którego darzył równą sympatią, co wiedźmiarz jego.

Ostatecznie podszedł do Azmodana i chowającej się za nim Johanny. Demon zdawał się być z siebie zadowolony, obserwując jak paskudny, szary ryj zbliża się do jego nieskazitelnej twarzy.

To jest jakiś żart? Teraz jesteście na jego usługach? — zapytał resztę, nie przerywając patrzenia na czarodzieja. — A ty? — obrócił lekko twarz na łotrzycę. — Nie masz mi czegoś do powiedzenia? Chociaż krótkiego przepraszam?

Wyraźnie sobie kpił, czego nie krył. Johannie jednak nie było ani do śmiechu, ani też do płaczu. Kurczowo trzymała ubrań Azmodana, aż ten w końcu szturchnął ją lekko łokciem, żeby przestała. Na ten czyn czarnowłosa opanowała się i stanęła obok Demona.

Dalej mi przykro, że tak się stało. Wiem, że chciałeś dobrze, ale może to był błąd. Może po prostu następnym razem trzeba robić to, czego inni od nas chcą. Dla dobra innych, ale i nas samych — nagle nabrała ogrom powietrza, aż jej płaska klatka piersiowa nadęła się.
Ja się zgodziłam, aby pomóc. Dziękuję, że spróbowałeś swojego rodzaju pomocy, ale nie stałaby mi się krzywda, przeżyłabym to i wiele więcej — powiedziała szybko na jednym wdechu i natychmiast dała krok w tył. Nie patrzyła już na habgoblina, spuszczając wzrok w dół.

Jednak czegoś nie przeżyłaś, skoro tutaj jesteś — Tazok odburknął z dezaprobatą. — Teraz nawet nie przeżyjesz spojrzeć mi w twarz?

Na te słowa kobieta zwyczajnie w świecie spojrzała na niego. Był szkaradny i o wiele większy, silniejszy, masywniejszy. Nie czuła się przy nim jak osoba wartościowa, a zwykły śmieć. Odsłoniła ramiączko od sukienki, ukazując wypaloną literę “S” na dekolcie. Nic przy tym nie odpowiedziała. On też na razie milczał.



Hmm? Tazok? — mruknęła diablica podnosząc się z ziemi.

Krótkie spojrzenie na sukienkę dało jasny wyraz, że dobrze pamiętała potężne tnące ostrze. A więc pułapki wszędzie nie były takie same. Zaraz rzuciła wzrokiem dookoła szukając pół-orka. Znalazła go. Odetchnęła z ulgą.

Nie… Azmo tylko z nami idzie. Bo go poprosiliśmy i dla własnej uciechy — otrzepując się nie wiadomo po co. Rozglądając się dookoła Bazylia stwierdziła, że niespecjalnie się ruszyli do przodu. Chyba.
Hmm.. jakoś tak u chciwości trzeba było być nie chciwym, u Azmo poddać się rozkoszy. Pewnie znowu albo coś przeciwnego albo dokładnie to. W sumie skoro szkielet jest kogoś mojej rasy ja powinnam coś z tym zrobić? — zaproponowała Bazylia. — Mogę zabrać tę koronę i posadzić sobie na głowie. W sumie.

Najpierw założyłabyś coś na dupę — hobgoblin skwitował ostatnie słowa roznegliżowanej diablicy. — Na przykład to. Możesz sobie wziąć, jest twój.

Wskazał na zakrwawioną zbroję łuskową, która w przeciągu ostatnich kilku dni zmieniała właściciela przynajmniej raz. Z Powrotem zwrócił wzrok w stronę Johanny.
Totalnie zaskoczona Bazylia ściągnęła bez gadania swoją przeszywanicę i zamieniła ją na zbroję.

Dzięki, chcesz? — proste zasady, proste zachowanie. Jak dostała tak teraz w zamian zamierzałą oddać swoją przeszywanicę.

Tazok przytaknął i wskazał na czuja to samo miejsce, gdzie niedawno leżała łuska.



Casanova, daj spokój! No po co tam idziesz?
Azmo załamał ręce, oglądając się za wiedźmiarzem, którego ewidentnie ciągnęło do pomieszczenia nadzianego pułapkami. Pokiwał głową z dezaprobatą i zerknął na stojącą obok niego Johannę, do której to nawet się uśmiechnął.
Jeśli chciałaś zobaczyć jak ginie, to masz okazję — rzucił ironicznie.

Raczej nie chcę by ktokolwiek ginął, nawet jeśli na to zasłużył — dziewczyna westchnęła smutno.

A ty zasłużyłaś? — Tazok nie mógł powstrzymać się od komentarza.

To chyba nie twoja sprawa, dlaczego i w jaki sposób umarłam. Za to po tobie od razu widać, że pchałeś się tutaj rękami i nogami — zapyskowała.

Być może pierwszy raz, ale nie wiedziała, czy nie ostatni. Azmo jedynie zerknął na jej zezłoszczoną minę, ale nic nie zrobił. Nie drgnął, nie odezwał się, zupełnie jakby go tutaj nie było.

Ty chyba też, skoro sama to sobie zrobiłaś.

Odparł, marszcząc brwi, na co Johanna jedynie wzruszyła ramionami. Było jej przykro i tyle dało się wywnioskować, mimo iż miała minę wiecznie zbitego psa. Tym razem można przynajmniej było dostrzec coś wyraźniej zarysowanego, niż nieustający lęk. — Najwidoczniej — padło w końcu z jej ust, choć słowa te były ciche.

Co powiedziałaś? — hobgoblin udawał, że nie słyszy.

Ramiona kobiety spięły się, unosząc w górę, a jej drobna piąstka ponownie zacisnęła się na ubraniu Azmodana. Ten wyczuwając pochwycenie, zerknął jakby z obojętnością na stojącą obok Johannę, która przetarła wierzchem dłoni policzki.

Daj jej już spokój, doskonale słyszałeś. Zabiła się, bo miała powód, o co ci jeszcze chodzi?

Zapytał demon, patrząc na Szaraka. Niewątpliwie nie oczekiwał sensownej odpowiedzi i takiej nie otrzymał, przynajmniej nie na ten temat. Wojownik zaśmiał się lekko, chociaż przy nim i tak brzmiało to jak głosy dochodzące z otchłani.

Teraz ty zostałeś jej powiernikiem? Masz zamiar odczepić ją od rękawa, czy będziesz wtrącał się za każdym razem, kiedy się speszy?

Będę robił to, co w aktualnej chwili bawi mnie bardziej.

Azmodan odparł z zadowoleniem i schował ręce do kieszeni spodni, odchodząc od tej zbieraniny. Wolał pooglądać sobie ściany lub to, co knuł Roland. Johanna również wolała się oddalić, gdyż nie miała już ochoty na taką męczarnię umysłu. Demon minął hobgoblina bez problemu, jednak kobietę zatrzymał zimny dotyk na ramieniu. Łapa Szaraka obróciła łotrzycę w jego stronę, ale ten tylko spojrzał jej w oczy wzrokiem, który ciężko było odczytać. Niby tlił się w nich ten sam gniew, co zawsze, jednak wyraźnie przygaszony. Do tej pory unikała jego wzroku, lecz teraz, gdy zmusił ją do tego, mogła przyjrzeć się niepewności, jaka trapiła hobgoblina. Cała jego przykrywka determinacji musiała upaść wraz z jakąś niedawną chwilą. Czego tak naprawdę od niej chciał? Wydawało się, że zwyczajnej rozmowy, ale coś mu przeszkadzało, coś żarło od wewnątrz.
Uścisk poluzował się, nie trzymał już wystarczająco mocno, by musiała się z nim siłować. Mimo to wciąż stała blisko i wpatrywała się w niego dużymi, czarnymi oczami. Z bliska mógł bardziej jej się przyjrzeć, a każdy szczegół jej zmęczonej i strapionej twarzy był wyrazisty. Miała bladą, smukłą twarz, a skóra wokół oczu była szara i zaczerwieniona od nadmiaru łez i tarć. Jej usta, choć duże i pełne, wykrzywione były w wiecznym grymasie rozpaczy, zaś policzki były opadnięte. Kobieta stała tak dłuższą chwilę, podczas której jedyne co dało się wyraźnie słyszeć, to głośne przełknięcie śliny. W końcu jednak wyminęła go, zaś Tazok mógł poczuć jak chwyta go za dłoń. Przesunęła po niej smukłymi palcami i odeszła, pozostawiając coś w jego uścisku.
Patrzył jeszcze przez chwilę, jak odwracała się doń plecami, aby po chwili przykucnąć przy przeszywanicy, którą zostawiła diablica. Niepozornie, udając, że sprawdza pancerz, zerknął do dłoni i spojrzał jeszcze raz w stronę Johanny. Założył wreszcie nikłą w tych warunkach osłonę, która lepiej sprawdzała się w roli koszuli, niżeli prawdziwego pancerza. Nie można było jednak narzekać, ta niewielka ochrona mogła dzielić go od kolejnego spotkania ze śmiercią. Wrzucił coś niedbale do plecaka, aż rozeszło się brzdękiem. Przerzucił go przez ramię i podszedł na kilka kroków, by posłuchać narady.



Ta korona to zapewne kolejna pułapka, Pewnie wystarczy ją zdjąć, a pojawią się pożeracze dusz.

Westchnął Roland, który wciąż nie przejawiał żadnych oznak zainteresowania towarzyszami. Wyglądał jednak na wykończonego, jak i coraz bardziej sfrustrowanego. Sięgnął do sakiewki, z której wyciągnął skórzaną bransoletę. Obrócił ją kilka razy w dłoniach, a ta w ułamku sekundy przekształciła się w pokrowiec na narzędzia. W środku znajdowały się zestawy wytrychów, haczyków i innych narzędzi złodziejskich. Przyglądał się im przez chwilę, po czym westchnął.

Nikt z was zapewne nie zna się na rozbrajaniu pułapek?
Wiedźmiarz zapytał zrezygnowany, a zestaw złodziejski znowu przemienił się w bransoletkę.
A zresztą… Już dosyć oberwałem, próbując rozpracować ten pokój. Sam nadstawiać za nikogo głowy nie będę.

Mruczał pod nosem, zaś wraz z ostatnimi słowami spojrzał na Azmo, Johannę, a później na resztę towarzyszy.
Dotknął ponownie ramienia Bazylii i wypowiedział magiczną formułę. Zaraz potem powtórzył to z Tazokiem. Rany nieludzi zaczęły się goić.

Chodźmy na południe — mruknął i spojrzał wyczekująco na dwójkę, którą wyleczył. Wyraźnie oczekiwał na ich posunięcie.

Dzięki — Bazylia mruknęłą czując ponownie ulgę. — Johanno? Nie potrafiłabyś się tą pułapką zająć? Czy raczej tylko niezauważanie przemykasz?

Bazylia pytała tylko dlatego, że mimo całęj swej miłości do spieczonego truchła myślała o tym aby dała radę go gdziekolwiek donieść. W odpowiedzi Johanna kiwnęła twierdząco głową, co widocznie dla diabelstwa nie było wystarczające.

Jak nie… to chodźmy — mruknęła zarzucając półorka na plecy.

Potrafię!
Powiedziała w końcu Johanna, głośno i wyraźnie, jakby doznała nowych sił.
Choć dla bezpieczeństwa wolałabym, żeby… ktoś mi pomógł. Nie chciałabym przez nieuwagę stanąć w niewłaściwym miejscu...

Tazok również podziękował wiedźmiarzowi, ale na swój, ledwie widoczny sposób. Skinął głową tak lekko, że prawie nie było widać. Też był wyczerpany, głodny, pokaleczony i do tego jeszcze pościerany od ciągnięcia po ziemi. Sam nie był do końca pewien, czy tak szybko wstał z grobu, czy też nigdy naprawdę nie zginął, a jedynie doznał szoku, który pozbawił go przytomności na długie godziny, być może dni.

Łucznik może zestrzelić koronę. A płytki można dociążyć chociażby mieczem — goblinoid wyciągnął przed siebie dwuręczny miecz. — Wolałbym jednak nie walczyć z pożeraczami.
Pomogę — dodał na końcu Szarak. — Jeżeli w ogóle dam radę. Trochę w ciemności widzę.

Johanna przytaknęła, niemo zgadzając się na pomoc Tazoka. Oboje poszli szukać pułapek, odprowadzeni jedynie spojrzeniem reszty.

Chodź Rolandzie. Spróbujemy jeszcze raz. Shade dasz radę? — Bazylia uparcie starała się nie iść naokrężną drogą.

Możemy spróbować się przeczołgać. I zestrzelić koronę — odparł zapytany. — Teoretycznie przynajmniej drogę w jedną stronę znamy.

Ale po co się czołgać? Strzałą doleci chyba z granicy pułąpek… — zdziwiła się Bazylia niepomiernie.

Bo gdy leżysz, to masz bliżej do płytek. Może się da łatwiej wypatrzyć pułapkę — odparł Shade.

Co? To nie ma sensu. Zestrzel tę koronę po prostu. Masz zasięg, to nawet ja ci powiem — pokręciła z niedowierzaniem diablica. — Resztą zajmie się Johanna skoro potrafi. Rolandzie daj jej tę bransoletę i chodźmy.

Skoro tak wolisz... — Shade nie był przekonany, ale w końcu skinął głową, — Chodźmy więc.


Przez sześć, wielkich płyt, praca szła sprawnie, acz w niezręcznej ciszy. Hobgoblin i kobieta nie odzywali się do siebie ponad to, co niezbędne. Tazokowi o dziwo udało się zauważyć kilka detali, które ominęły sprawnie lustrujące podłogę oczy Johanny, chociaż przez większość czasu po prostu stał nad nią i przyglądał się, jak zwinnie pracowały jej palce. Ciężko powiedzieć, czy to właśnie spowodowało, że kobieta zestresowała się; kiedy podważała sztyletem jedną z płyt, omsknęła się jej ręka, a zapadnia pułapki runęła w dół, odbezpieczając mechanizm wyrzucający ogromne piły, które cięły obojga poszukiwaczy.
Roland zareagował natychmiast na metaliczny świst i szczęk. Pojawił się obok Johanny i uleczył jej świeżą ranę w pełni, jakby nigdy nic się nie stało. Wspomnieniem niebezpiecznej sytuacji pozostała jedynie szrama na ciele Tazoka, ku przestrodze dalszej eksploracji. Czarny Szpon nie zamierzał się poddawać; trzymając ranę, wskazał na kolejną płytę, a kobieta wykonała polecenie w milczeniu.

Wreszcie doszli do ostatniej, która oddzielała ich od północnego wyjścia z „sali tronowej”. Chociaż oboje nie znaleźli śladów obecności pułapki, gdy Johanna chciała naprzeć dłońmi na podłogę, Tazok powstrzymał ją. Kazał się odsunąć i samemu sprawdził, czy na pewno nie ma tutaj żadnego mechanizmu. Miał złe przeczucie.
Najpierw próbował naprzeć mieczem, ale nie dawało to żadnych rezultatów, co mogło oznaczać jedną z dwóch rzeczy: fragment był bezpieczny lub powierzchnia miecza zdecydowanie za mała, by uruchomić mechanizm. Czujnie i z kobietą wyglądającą dla odmiany zza jego pleców, postawił krok do przodu.

Złe przeczucie spełniło się. Przecież samo wejście do sali nie mogło być bezpieczne. Szkoda, że przyszło mu to sprawdzić własnym ciałem.
Toporzysko wysunęło się z sufitu i próbowało skrócić Tazoka o głowę. Ten w porę uskoczył i jedyne co poczuł, to ostrze przejeżdżające po przeszywanicy. Impet odrzutu połączony z jego własnym unikiem posłał hobgoblina prosto na Johannę, która została przyciśnięta cielskiem Szaraka. Siedział przez chwilę, nie mogą uwierzyć, jak ten marny pancerz był w stanie uchronić go przed cięciem. Ruszył się dopiero, gdy poczuł, jak spod niego wygrzebuje się kobieta. Przypominało to jednak bardziej panikę, niż zwykłe próby wyswobodzenia się. Wierzgała nogami, rękami, próbowała się odpychać, a jej słabiutkie ręce pacnięciami smagały go po grzbiecie. Jej przerażenie było zbyt silne, aby można było uznać to za coś naturalnego. Prawdopodobnie nie krzyczała tylko dlatego, że brakowało jej tlenu.

Kiedy pomógł jej wstać, w jej oczach malowała się mgła łez. Szybko odepchnęła go od siebie, tak jak odpycha się kogoś, kto wzbudza w innych wstręt lub lęki. Sama też się odsunęła, zachowując dystans. Objęła rękami swoje własne ramiona, jakby przytulając samą siebie i spuściła głowę w dół. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wydusić z siebie słowa. To wszystko stało się tak nagle, że nie wiedziała na czym najpierw się skupić; niechcianym dotyku, czy tym, że w pewnym sensie ją obronił.
Tazok zmarszczył brwi. Denerwowało go, jakim mięczakiem była kobieta. Ledwo coś ją przygniotło, a ta od razu w płacz. To jemu prawie odrąbało głowę, czy jednak było widać łzy w jego oczach? W zasadzie samemu nie był pewny, kiedy ostatnio zebrało mu się na płacz... czy w ogóle, bo żadna chwila nie przychodziła mu na myśl.
Zamknął oczy i zadarł głowę do góry. Musiał odetchnąć, żeby nie powiedzieć Johannie czegoś, co ją jeszcze bardziej spłoszy. Klepnął ją po ramieniu i pochwalił krótko.

Dobra robota...

Jego reakcja sprawiła, że stała jak wryta. Przez całą pracę nad rozbrojeniem pokoju miała w głowie wiele negatywnych myśli i liczyła jedynie na wzgardę. Tymczasem to, co usłyszała, było chyba większym zaskoczeniem, niż to, że przygniótł ją Hobgoblin. Uścisk jej własnych rąk wywieranych na ramiona jakby się poluźnił, a sama jej postawa przestała być tak bardzo spięta. Uniosła głowę patrząc na Tazoka, potem odwróciła głowę aby spojrzeć na Rolanda, Shade’a, Bazylię a na końcu na Azmodana. W ułamku sekundy uśmiechnęła się szerzej.

Być może nie jestem aż taka koszmarna.
Powiedziała jakby z ulgą w głosie, w ostateczności zatrzymując wzrok na hobgoblinie. Mimo wszystko nie usłyszał od niej słów podziękowania za to, że zaryzykował życie, aby to ona nie musiała być na jego miejscu.
Bez ciebie to pewnie połowy tego bym nie zrobiła — stwierdziła całkiem poważnie, wciąż na niego patrząc. Mógł w końcu poczuć, że być może w jej oczach nie jest jakimś wstrętnym gadem tylko ze względu na rasę.

Boisz się hobgoblinów? — wypalił nagle Tazok.

Nie — odpowiedziała niemal automatycznie, bez większego namysłu.
Nawet nie znałam wcześniej żadnego. Myślę, że nie ma gorszej istoty niż człowiek. Zdolny do wszystkiego, nieprzewidywalny i zróżnicowany. Reszta ras ma przypisaną łatkę, która nie zawsze jest sprawiedliwa — wzruszyła nieśmiało ramionami. W zasadzie, to nikt tak jej nie skrzywdził jak człowiek, ale może po prostu tak trafiła. Być może gdyby natrafiła na hobgoblinów, skończyłaby gorzej. Nie mogła tego wiedzieć.

Powinnaś — skwitował Tazok.
Dziewczyna zatrzepotała powiekami, nie będąc pewną, co hobgoblin ma na myśli.
Jesteśmy rasą, która poza wojną nie przykłada się praktycznie do niczego. Tak odciskamy nasze piętno na świecie, wiecznym ciągiem walki, zniszczenia i zniewolenia. Hobgobliny to sól w oku większości nacji, a ja jestem największym i najgorszym z nich wszystkich.

Nawet nie silił się, żeby brzmiało to groźnie, po prostu mówił, co leżało mu na myśli, prawdopodobnie nie mijając się z prawdą w żadnym stopniu. Widział ten ciąg na własne oczy i dopiero w piekle miał więcej czasu na odrobinę refleksji, by przestać postrzegać to jako jedyny stan rzeczy, naturalny jak oddychanie powietrzem. Ona jednak nie wydawała się być tym przejęta. Nie bała się go dlatego, że był hobgoblinem, a dlatego, że go nie znała i nie była pewna, co i kiedy może zrobić. Wciąż patrzyła, być może zastanawiając się nad tym, jak powinna go traktować i czy warto mu pomagać. Niby wciąż działa z myślą współpracy, bo w grupie siła, jednakże ciężko było stwierdzić, kto w tej grupie być powinien, a kto nie.

Wyglądasz na takiego, ale drugi raz już nie umrę. Chyba — pociągnęła nosem i przestała się mazać już chwilę temu. Pewnie to dlatego, że została zagadana i jej myśli powędrowały na inny tor.

Chodźmy już, zanim zlecą się Pożeracze — rozejrzał się dookoła. — Nie czas na gadanie.

 
kinkubus jest offline