Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2017, 06:47   #528
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wokół Alice panował chaos. Ciemna noc skrywała detale, ale przecinające ja promienie reflektorów obydwu stron i tak pozwalały nieźle zorientować się w sytuacji. A sytuacja wskazywała, że zamieszanie w centrum grupki negocjacyjnej rozlała się chaosem po obydwu stronach. Nix wyniósł z centrum omdlałą lub ledwo przytomną Czachę, od strony Nowojorczyków grupka żołnierzy podbiegła po wyglądającego w podobnym stanie kapitana. Tony i Dalton z trudem krzykiem i gestem usiłowali zapobiec otwarciu ognia. Guido podobnie, tyle że od strony Runnerów, więc ci dwaj mogli się skoncentrować na uspokajaniu Nowojorczyków. Krogulec szachował reakcje Nowojorczyków odchylając brutalnie Anicie głowę do tyłu i celując z pistoletu w jej głowę krzycząc, że zginie pierwsza jeśli żołnierze otworzą ogień. Billy Bob gdzieś zniknął nie wiadomo nawet gdzie i kiedy. Żołnierze obydwu stron i tych w mundurach i tych w skórzanych kurtkach wodzili nerwowo bronią krzycząc, grożąc, celując do napotkanego celu. Niektórzy po prostu odwrócili się i uciekli i to po obydwu stronach nie mogąc znieść presji sytuacji. Błysnął flesz i znowu. Podgolony Zdravko mógł zmienić fryzurę ale nie naturę więc będąc w samym centrum wydarzeń dokumentował je na bieżąco.
Jasne, ostre światło atakujące gdzieś z boku… i znowu i jeszcze raz. Cholerne błyski zostawiające przed oczami czarne, roztańczone plamy. Nowojorski reporter ze swoim przeklętym aparatem. Ruda głowa chowała się w ramionach za każdym razem, gdy mrok nocy przeszywało ostre światło, blade dłonie już nie drżały - dygotały niczym u chorych cierpiących na Parkinsona. Co właśnie widziała, na litość boską?! Konwulsje, buty szorujące o beton, ciało wygięte pod nienaturalnym kątem - epilepsja? Więc skąd podobna reakcja u Yordy? Skąd wycie, wciąż odbijające się echem od wnętrza czaszki? Lekarka zamknęła oczy, odcinając się na dziesięć sekund od chaosu dookoła i liczyła powoli, aż panika targająca wnętrzności zmalała do poziomu pozwalającego na logiczne działanie.
Odłożyła chwilowo na bok czynniki niewytłumaczalne, nie dające w żaden sposób sklasyfikować się wedle znanych schematów. Zamiast tego zrobiła trzy kroki do przodu, wychodząc powoli przed grupę Runnerów.
- Macie tu z wami medyka?! Kogokolwiek kto pomoże kapitanowi?! - krzyknęła do pleców żołnierzy ciągnących Yorde.

- Cofnij się! Nie podchodź! - najbliższy żołnierz od razu wycelował w nią karabin krzycząc ostrzegawczo. Flesz błysnął ponownie. Drugi z żołnierzy celował ogólnie do najbliższych postaci. Dwóch pozostałych złapało kapitana i zaczęło go ciągnąć do swoich linii.

- Brzytewka cofnij się! - Krogulec krzyknął za rudowłosą kobietą jako najbliższy jej Runner który miał ją na oku. Krzyknięte imię spowodowało koncentrację spojrzeń Guido, Tony'ego i Daltona dotąd zajętych opanowywaniem sytuacji.

Dziewczyna stanęła i bardzo powoli uniosła puste ręce na wysokość piersi. Nie patrzyła na czarny wylot lufy, tylko na jej właściciela, próbując nie porównywać w myślach czerwonego, szwajcarskiego krzyża do tarczy strzelniczej, ulokowanej idealnie na sercu.
- Trzeba sprawdzić co z nim, mógł dostać wylewu, albo udaru… wstrząsu! Może dojść do zatrzymania akcji serca, czegokolwiek! Macie tu w okolicy punkt medyczny, ale czy jest tutaj, u was medyk?! Ktoś musi sprawdzić, co z nim, czy da się go transportować, bo na karetkę nie ma co liczyć! Jeżeli nie macie nikogo… proszę, pozwólcie mi go chociaż zbadać i ustabilizować! Nie mam broni, nie stanowię zagrożenia! Oddam torbę, dam się przeszukać! Jestem lekarzem, na litość boską, on potrzebuje pomocy lekarskiej!

Karabin drgał w rękach żołnierza wodząc po ubranym na czarno celu. Drgał w miarę jak żołnierz cofał się z każdym krokiem zwiększając odległość od grupki negocjacyjnej.
- Cofnij się! Nie podchodź! - zdenerwowany żołnierz odkrzyknął ponownie swoje ostrzeżenie. Dwóch innych którzy schyleni ciągnęli kapitana po asfalcie zdołało już pokonać większość drogi do pierwszych żołnierzy w mundurach.
- Jesteś jedną z nich! Już widziałem co tamta jedna zrobiła kapitanowi! - krzyknął ten drugi co odkąd w kłótnię włączył się Krogulec celował głównie do niego. Ten szarpnięciem podniósł kaprala Nowojorczyków do pionu i przystawiając jej pistolet do skroni ruszył w kierunku stojącej Alice. Głowa Anity wyraźnie przekrzywiła się w bok na jedno z ramion pod naporem lufy Krogulca.

- To ta kobieta ze zdjęcia co je w zimie zrobiłem. Anioł z Cheb. Ona naprawdę jest lekarzem. - odezwał się nagle Zdravko unosząc puste dłonie w stronę żołnierzy i lekko wskazując palcem na stojącą obok niego w podobnej pozie lekarkę. Żołnierze przesunęli już kontuzjowanego oficera właściwie do swoich lini gdzie najbliżsi żołnierze odsunęli sie robiąc dla nich przejście.

- Panie poruczniku! Ljubjanović mówi, że ta mała jest lekarzem! Mamy ją wziąć?! - żołnierz który celował do Alice zatrzymał się o ostatnie parę kroków przed kolegami i krzyknął gdzieś w tył choć nie przestawał mierzyć do Alice ani nie odwracał od niej wzroku. Pot perlił mu się na czole ściekając grubą kroplą spod hełmu na policzek i wodząc nerwy i cyngiel na pokuszenie. Drugi z żołnierzy wciąż miał na celowniku zbliżającego się Krogulca z obezwładnioną Anitą Swager.

- Niech przyjdzie! Ale bez sztuczek! - krzyknęła jakaś sylwetka w mundurze.

- Słyszałaś?! Ręce do góry! Powoli! - żołnierz mierzący do Brzytewki krzyknął do niej dając na zachętę machnięcie ruchem karabinu jakby wskazywał, że ma przejść obok niego.

- Brzytewka stój! - Krogulec szarpiąc się z Anitą doszedł już na ostatnie kroki jakie dzieliły go od lekarki i krzyknął do niej stopująco.

Pusta przestrzeń, broń wycelowana już nie pośrednio, a bezpośrednio w Savage. Już nie była elementem tła, znów robiła coś czego nie powinna. Wiedziała już, że Tony się wścieknie… o reakcji Guido nawet nie chciała myśleć, ale musiała iść. Skórzana kurtka na plecach nie zmazywała obietnic, ani nałożonych na rudy kark obowiązków. Rzuciła szybkim spojrzeniem na Zdravko, posyłając mu nieme “dziękuję”. Bez jego wsparcia nie szło by się przebić przez morze niechęci ludzi w wojskowych mundurach. Słysząc Krogulca zawahała się, zwalniając i tak wolne tempo. Blada jak śmierć twarz obrócila się w jego stronę.
- Składałam przysięgę - wychrypiała patrząc mu w oczy - Muszę do niego iść. Proszę, nie ryzykuj. Wróć do chłopaków.

- Co ty pierdolisz Brzytewka! Zostaw chujka! Czacha też oberwała czy co to tam kurwa było! - Krogulec pokonał ostatni kawałek i stanął przy Alice. Na chwilę szamotanina między nim a skrepowaną Anitą ustała. Ustabilizowała się też sylwetka i twarz kapral na tyle by Alice dojrzała, że ma rozbite wargi i nos. Nic poważnego ale krwotok z nosa jak zwykle krwawił obficie zachlapując dół twarzy, przód munduru żołnierki i rękaw krogulcowej kurtki jaką ją trzymał Runner.
- Niech go kurwa przytargają z powrotem jak chcesz go oglądać ale nie nich! - dowódca grupy specjalnej Guido wskazał brodą na grupkę żołnierzy wokół prawie nieruchomego ciała kapitana. Dwaj ostatni żołnierze ewidentnie się niecierpliwili i mieli zszarpane nerwy. Dłonie kurczowo poluźniali i zaciskali na swojej broni. Teraz największą ich uwagę zdawał się przykuwać najgłośniejszy i najbardziej agresywny cel czyli Krogulec.

- Co tam się dzieje? Idzie ta lekarka czy nie? - krzyknął ten sam zdenerwowany głos gdzieś od linii Nowojorczyków.

- Nie wiem panie poruczniku! Ten tu się stawia! - jeden z żołnierzy odpowiedział i wskazał karabinem na Krogulca trzymającego związaną kapral. Guido albo opanował sytuację albo zaalarmowany sceną ruszył szybkim krokiem w kierunku całości grupki co raz bliższej linii Nowojorczyków.

- Nix zna się na opatrywaniu, Czacha jest w dobrych rękach. Składałam przysięgę Hipokratesa. Lekarską. Widzisz co noszę na habicie, to nie jest kostium. Będzie dobrze, cofnij się proszę… nim zrobią ci krzywdę i niech Guido robi swoje… on tu jest najważniejszy - Alice posłała mu spięty uśmiech i wróciła głową oraz uwagą do żołnierzy.
- Bez obaw, żadne z nas nie szuka powodów do scysji! Podejdę do panów, ale proszę się cofnąć i zostawić wolną przestrzeń wokół kapitana! Będę niezwykle zobowiązana! To nam ułatwi pracę, niwelując dodatkowe elementy zapalne! - odkrzyknęła żołnierzom, podejmując marsz. Serce wewnątrz piersi łomotało w szalonym rytmie, gubiąc uderzenia, a na piegowate skronie wstąpiły kropelki potu. W głowie mieliła nieme błagania, próbując zakląć rzeczywistość. W ciemności nocy i przy sporej odległości nie dała rady dojrzeć twarzy czarnowłosego dowódcy Runnerów, choć na bank zaciskał ze złości zęby. Byle nie zrobił… niczego, co wystawi go na pierwszy cel tuzina sztuk broni.

- Panie poruczniku? - krzyknął jeden z dwójki żołnierzy znów nie odwracając głowy niepewny co ma dalej robić z Alice i jej słowami.

- Niech podejdzie! Ale sama i bez numerów! - doszedł znowu głos oficera którego pytał żołnierz.

- Chuj mnie obchodzi ten matoł! Nie idź tam! - Krogulec warknął i choć bardziej panował nad sobą niż młodzi żołnierze w mundurach też był spięty i warczał przez zaciśnięte zęby.

- Co jest kurwa grane? - Guido zdążył dojść do grupki i zażądał wyjaśnień omiatając wzrokiem całą grupkę przelotnie i wieszając uwagę na rudowłosej kobiecie w tej grupce.

- Ona chce iść do tego ich żołnierzyka co nam Czachę skasował. - burknął Krogulec wskazując głową w stronę powalonego kapitana rozłożonego na ziemi.

- Brzytewka, kurwa, kiedy ty zmądrzejesz? Przecież nie uratujesz każdego jełopa na tym świecie. - westchnął Guido podchodząc do Alice i kręcąc głową. Podniósł jej brodę by spojrzeć w jej twarz, a dwóch żołnierzy teraz celowało głównie do niego pewnie rozpoznając w nim głównego negocjatora od strony przeciwnej.
- Zmiana planów palanty! - Guido przeniósł wzrok na Nowojorczyków. Bez wahania sięgnął po pistolet zza paska co wywołało nerwową reakcję u Nowojorczyków. Teraz już celowali tylko do niego. - Pójdziemy obejrzeć tego waszego zdechlaka! A potem sobie wrócimy do nas! Jak coś nam się stanie to Krogulec skasuję tam tego czarnego słodziaka! - Guido wskazał na Krogulca wciąż trzymającego Anitę w objęciach. - A szkoda by było nie? Wiecie kto to jest. - wyszczerzył się szef Runnerów i leniwym ruchem sięgnął po peta trzymanego w wargach dając czas Nowojorczykom na przetrawienie informacji.

- Dobra niech będzie! Ale jak coś spróbujecie to po was! - krzyknął oficer ze swojej strony. Szef mafii stanął pozornie beztrosko trochę za Alice, objął ją kładąc jej swoje ramię na jej barku przyciągając do siebie a w drugiej ręce trzymając pistolet. A potem ruszyli w stronę Nowojorczyków i ich lufom. Zdravko znów błysnął fleszem.

Szli oboje, ramię przy ramieniu. On wyluzowany jakby właśnie przechadzał się po parku w słoneczne, niedzielne popołudnie; uśmiechnięty zawadiacko i z bronią w ręku. Ściągał uwagę luf na siebie, przez co straciły zainteresowanie bladą niczym śnieg kobietą, drobiącą kroczkami z uprzejmą miną przyklejoną do twarzy. Wystarczyła sama jego obecność, by napięte na podobieństwo postronków mięśnie rozluźniły się, a serce odnalazło prawidłowy rytm. Nie musiał się godzić na abstrakcyjne pomysły Savage, lecz zrobił to. Tak po prostu pozwolił działać, mało tego, nie zostawił samej. Ryzykował… tak głupio ryzykował, przecież ktoś nerwowy mógł w każdej chwili pociągnąć za spust, likwidując zagrożenie. Ucinanie gadom głów - tego wyrażenia wilkooki ganger użył zaledwie kwadrans temu, choć czas ten teraz wydawał się wiecznością.
- Dziękuję - wyszeptała, powstrzymując przemożną chęć, by objąć go w pasie. Zamiast tego uniosła wytatuowaną dłoń i szybko ścisnęła spoczywającą na ramieniu wielką łapę. - Czy każdego? Nie przekonamy się, póki nie spróbujemy. Nie wiem czy… w podręcznikach do medycyny nie piszą o obrażeniach wywołanych przy kontaktach z Zaświatami, nie mam pojęcia jak je sklasyfikować, do czego porównać. Nie musiałeś tu być… ryzykujesz. Kłaczku… - zamrugała, odchylając głowę do tyłu, aby móc mu spojrzeć w oczy - Odrobinę tu nerwowo i… dziękuję. Przy tobie aż tak się nie boję. - zakończyła z cieniem uśmiechu.

- Nie z Zaświatami. Z duchami. Czacha ma wielka moc. Ale zabawy z duchami to niebezpieczne zabawy. - mruknął w cicho Guido puszczając wesołe oczko do mijanych dwóch żołnierzy. Ci wyglądali jakby mieli nerwy napięte jak postronki i niesamowicie silną presje by wreszcie dać upust i strzelić.
- Nie bój się, nic nam nie zrobią. - pozezował teraz na nią i też jej mrugnął porozumiewawczo.

- Jest tu osada Czerwonoskórych. Enklawa. Na filmach każda wioska indiańska miała szamana. Staruszka rozmawiającego z przodkami… myślisz, że tu też jest ktoś taki? Czacha… wyglądało bardzo niepokojąco. Szkoda żeby zrobiła sobie krzywdę, może ktoś umiałby jej pomóc. Podzielić wiedzą, czegoś nauczyć… a Gab… Kapitan Yorda.Tam na Wyspie, to on zatrudnił Viper - Savage szepnęła ku górze, choć wzroku już nie odrywała od rannego. Wracała mu przytomność, wraz z funkcjami motorycznymi, lecz ewentualnych zmian wewnętrznych i tak nie stwierdzą bez tomografu.
Ostatnie kilka kroków dzielących ich od grupki żołnierzy zgromadzonych wokół powalonego oficera NYA przeszło szybko i nerwowo. Ciężko było nie myśleć o wycelowanych zewsząd lufach. Guido skinął głową i właściwie już byli przy żołnierzach.

Doszli już do grupki stłoczonej wokół niemrawego kapitana Yordy. Sam oficer ruszał się więc żył. Ale ruszał się jak po jakiejś głębokiej zapaści albo jakby wybudzał się z długiej śpiączki gdy ciało i umysł zdążyły się odzwyczaić jak ze sobą współpracować. Dwóch żołnierzy którzy go odciągnęli nadal stało przy nim odsuwając się o pół kroku i wciąż nerwowo ściskając swoją broń. Wokół zaś wydawało się, że pełno tych mundurowych i wszyscy byli tak samo nerwowi jak ci najbliżsi. Choć większość nadal celowała do Runnerów oddalonych o kilkadziesiąt kroków od nich. Za plecami pary Runnerów pozostał Krogulec i przystawiona z jego pistoletem do skroni kapral NYA o zakrwawionej twarzy.

- Czy któryś z panów byłby na tyle uprzejmy i użyczył latarki celem poświecenia z góry? - posłała żołnierzom kurtuazyjny uśmiech, wyślizgując się spod wilczej ochrony i przypadła kolanami na asfalt, tuż przy Nowojorczyku.
- Kapitanie, słyszy mnie pan? Rozumie? Proszę na mnie spojrzeć i powiedzieć ile palców pan widzi? - zaczęła od sprawdzenia przytomności pacjenta, w odwodzie szykując tamowanie krwawienia, mierzenie pulsu i całą resztę przyjemności. - Trzeba pana posadzić, położyć coś zimnego na kark, dzięki czemu zastopujemy krwawienie. Boli coś pana?

Ci najbliżsi byli zdenerwowani i zareagowali konsternacją na pytanie o dodatkowe światło. W końcu któryś mruknął coś, że przyniesie i poszedł w stronę pojazdów. Sam kapitan Yorda wyglądał mizernie. Jak po jakiejś zapaści czy omdleniu. Nie widać było żadnych ran czy krwawienia, ale był wyraźnie osłabiony, zimny ale czoło i ubranie rosił mu zimny pot. Wyglądał jak zdezorientowana ofiara w szoku lub podobnym traumatycznym przejściu. Nie odpowiadał na pytania i wodził mało przytomnym i chaotycznym wzrokiem po twarzach, trawie na jakiej leżał, butach jakie w jego pobliżu stały i nie zatrzymywał się na żadnym z tych elementów więcej niż przelotnym, przypadkowym spojrzeniem.

Choć na pierwszy rzut oka wyglądało poważnie, bliższe oględziny odłożyły parę trosk, uciszając zszargane nerwy. Zewnętrznie, prócz rozciętej wargi i ciurkania z nosa, mężczyźnie nic nie dolegało. Lekarka w skórzanej kurtce badała po kolei puls, reakcję źrenic na światło.
- Spokojnie Gabby, już dobrze. Oddychaj... głęboki wdech... i wydech i jeszcze raz wdech. Dobrze że już nie pada, prawda? Kto wie, może nawet jutro wyjdzie słońce i zrobi się cieplej? Byłoby miło, mamy już kwiecień... wiesz, że wracając od ciebie do Cheb widziałam w lesie krokusy? Jeden z rodzajów podrodziny Crocoideae w obrębie kosaćcowatych, należących do rzędu Asparagales... szparagowców, a przy okazji jednoliściennych. Popularna nazwa: szafran. Rosły na poboczu, niby nic niezwykłego. Przed wojną często się je spotykało, jak i hodowano odmiany ozdobne... ale nigdy nie widziałam, aby miały barwę turkusu. Taki odcień niebieskiego - szeptała kojącym głosem, nawet nie próbując ukryć troski wymalowanej na twarzy fluorescencyjną farbą. Na skostniałe dłonie nasadziła mu zielone, wełniane rękawiczki, wyciągnięte z kieszeni gangerskiej kurtki, wciąż nie mogą się nadziwić jakie są zimne.

Podniesienie go do pozycji siedzącej wymagało trochę siły, lecz poradziła z tym sobie bez większych problemów. Chwiał się i leciał przez ręce, zmieniła więc pozycję i uniosła zgięte kolano, dając rannemu oparcie pod plecy. Do tyłu szyi, zaraz pod krótko ściętymi, jasnymi włosami, przycisnęła zamoczony w wodzie bandaż.
- Spływająca do gardła krew może sprawić trudności z oddychaniem. Lepiej, by chwilowo siedział. Zimny okład na karku zwęża światło naczyń krwionośnych, dzięki czemu minimalizujemy czas potrzebny do ustania krwawienia - tłumaczyła spokojnym głosem każdy wykonywany ruch, co pewien czas patrząc przelotnie na żołnierzy. Mówiła prosto i przystępnie, każde zdanie trzykrotnie mieląc w głowie, nim podzieliła się nim ze światem zewnętrznym. - Przy wystąpieniu początkowych objawów wstrząsu, poszkodowany najczęściej jest przytomny. Objawy wstrząsu pogłębiają strach, ból, zimno. Ponieważ jest niebezpiecznym zjawiskiem, zagrażającym bezpośrednio życiu poszkodowanego, postępowanie należy wdrożyć już na miejscu wypadku. Mogę prosić o kartkę i ołówek? - poprosiła na koniec, spoglądając na najbliższego żołnierza i dorzuciła zrozumiałe dla wojskowych wytłumaczenie - Trzeba sporządzić raport aby wasi medycy znali stan początkowy pacjenta.

Nowojorczycy popatrzyli na siebie, potem na klęczącą kobietę, kapitana, czarnowłosego gangera i znów na siebie. Ten najbliżej wzruszył ramionami i sięgnął do kieszeni na piersi. Wyciągnął niewielki notes, wyrwał jedną stronę i razem z zaostrzonym ogryzkiem podał Savage.
Ta podziękowała kiwnięciem głowy, uśmiechając się ciepło. Zaraz też złapała Wilka za nogawkę, szarpiąc delikatnie w swoją stronę.
- Bądź taki kochany i nie ruszaj nogą, dobrze? Potrzebuję podkładki - posłała ku wilczym oczom prośbę zarówno niemą, jak i werbalną. Szybko przyłożyła do jego uda kawałek papieru, rozpoczynając pisanie. Wpierw zanotowała wszelkie obserwacje, starając sie nie pominąć niczego.
- Pacjent przytomny... objawy szoku... wykluczenie hipotermii... tachykardia... bladość skóry i jej ochłodzenie... zimny, zlewny pot na powierzchni ciała... rozszerzenie źrenic... płytki, przyśpieszony oddech.... fizycznie pacjent doznał wstrząsu... szok psychiczny... możliwość wystąpienia urazu neurologicznego... wylewu wewnętrzczaszkowego - mruczała pod nosem kreślone w pośpiechu słowa. - Zalecana się stałe monitorowanie stanu pacjenta przez najbliższe dwanaście godzin... odpoczynek... sen... posiłek... podanie suplementów i witamin... doraźnie kroplówka z glukozy i środków przeciwbólowych... w razie wystąpienia powikłań... zapobiegawcze wykonanie próby krzyżowej... ustalenie dawcy do ewentualnej transfuzji... przy braku poprawy i wystąpienia ponownego krwotoku, prowadzącego do pogłębienia hipowolemii zastosować szybki dożylny wlew dekstranu, osocza, koloidalnych roztworów krwiozastępczych lub roztworów elektrolitowych.... podać leki zmieniające napięcie układu adrenergicznego, alkalizujące, stosowane do wyrównania kwasicy metabolicznej, przeciwbólowe, inotropowe...hm, lepiej dopiszę w nawiasie, że zwiększające kurczliwość serca. - pokręciła głową, ściubiąc drobne literki na coraz mniejsze powierzchni wolnej.
- Ostrzeżenie: W rzadkich przypadkach wlew dekstranu może powodować odczyny pyro-genne i pokrzywkę... przeciwwskazaniem do stosowania preparatu jest niewydolność nerek - sprawdzić pacjenta pod tym kątem... przy nasilających się, przewlekłych bólach głowy przeprowadzić badania pod kątem wylewu krwi do mózgu... W razie kłopotów jestem do usług i konsultacji, proszę po mnie posłać - ostatnie zdanie napisała już w ciszy, zostawiając na sam koniec imienny podpis. Zmieściła się ledwo na obu stronach, zapełniając je drobnym maczkiem, ale się udało. Uśmiechnęła się do Guido, przez parę oddechów zamierając z dłonią położoną na jego udzie i głową zadartą do góry.
- Bez ciebie rzeczywiście zginęłabym marnie - posłała mu oczko, po czy przeniosła uwagę na mężczyzn z Armii.
- Gdy odejdziemy proszę jak najszybciej przenieść kapitana w ciepłe, suche miejsce, osłonięte przez zimnem, deszczem oraz wiatrem. Da się go transportować, wystarczy posadzić na płasko, z lekko odchylonym do tyłu tułowiem i zapewnić stabilną podporę dla głowy. W szpitalu położyć z nogami lekko powyżej serca. Okryć dokładnie kocem, bądź folią termiczną, jeśli ją panowie posiadają. W miarę możliwości podać do picia ciepły płyn bez alkoholu: herbatę, kawę, przegotowaną wodę z cukrem. Jest rozkojarzony, ale dobrze by było, gdyby ktoś do niego mówił: łagodnie, cicho i na neutralne tematy, najlepiej niezwiązane z wojskiem. Jedzie z panami Zdravko, myślę że do tego zadania będzie idealny. Trzeba kapitanowi zapewnić spokój, odpoczynek. Powinien się przespać, zregenerować. Niech pan przekaże to lekarzom z punktu medycznego. -złożyła papier i wyciągnęła do najbliższego Nowojorczyka.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline