WÄ…tek: Strefa Junty
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2017, 12:07   #11
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Decyzja została podjęta, Lloytz zawrócił i ruszyli w powrotną, nie za długą na szczęście drogę. Pierwszą przeszkodą był oczywiście poprzedni patrol, co do którego należało się upewnić, że nie zaczną do nich strzelać. Dopiero po przekroczeniu umownej granicy i wjechaniu mniej więcej na przedmieścia Kampong Cham, można było porzucić na chwilę odrobinę tej ostrożności. Co chwilę i tak ich kontrolowano, cywilny pojazd w gąszczu wojskowej zawieruchy. Mijane domy i ulice wyglądały na puste, oprócz wojskowych ciężarówek i innych pomalowanych na zielono pojazdów, nie poruszało się po okolicy niemalże nic. Wojskowe posterunki ustawiono na każdym skrzyżowaniu i często prowadzono ich objazdami, przez co nie mieli szansy nawet przyjrzeć jak naprawdę wygląda szykowana tu obrona lub kontrofensywa rządowych.

Kiedy dotarli do siódemki, głównej drogi na północny zachód, Veha zatrzymał ich i wyjął mapę.
- Tędy na pewno nie przejedziemy, władujemy się na główne siły tamtych i tyle z tego będzie. Tu zaraz obijają drogi w stronę jeziora. Ono pewnie jest strefą buforową, za małe by miało znaczenie i za duże, by ktoś chciał tamtędy atakować. Zresztą, są tam pola uprawne i nic poza tym, porządnej łodzi ze świecą szukać. Stamtąd możemy próbować przebić się na stronę rebeliantów.
To było zaledwie kilka kilometrów, a drogi tu prowadziły niezłe - jak na Kambodżę. Przy każdej stały domy, które im bliżej celu, tym bardziej gęstniały i "rozłaziły" się na boki. Proste, często wymagające remontów i w dużej mierze wygaszone. Albo opuszczone, albo ludzie próbowali spać pomimo szykującej się zawieruchy. Był w końcu środek nocy.

Droga kończyła się tuż przed jeziorem. Z prawej mieli ostatnie domy tutejszych rolników, z lewej duży, przypominający drewnianą świątynię budynek. W środku paliło się światło. Na północ prowadziła wąska, pełna dziur dróżka, według mapy kończąca się po trzystu, może czterystu metrach. W zasięgu noktowizorów widzieli tam kilku kręcących się nerwowo ludzi. Prawdopodobnie to była jeszcze strefa rządowa.
- Jak ich tu wystawili na samotny posterunek to nie zazdroszczę - mruknął Samay, a Lloytz otworzył mapę.
- Objeżdżamy jezioro górą czy dołem?
- Dołem trudny teren, bardzo podmokły. Słaby dla wojska, ale też dobry do zasadzek - wyjaśnił przewodnik. - Górą łatwiej, ale i pilnować mogą lepiej. Próbujemy zasięgnąć języka od miejscowych?
- Ok spróbujmy górą. Podjedźmy do tych miejscowych może coś wiedzą, potem możemy jeszcze raz spróbować zwiadu. Miejmy nadzieję, że jeśli nawet rebelianci pilnują tego miejsca to jest ich trochę mniejsza ilość. - Podsumowała Shade rozważania obu mężczyzn.
- W tym to nie poudajesz dziennikarki - zauważył Veha, pukając w jej kombinezon.
- Chyba masz rację. Nie wiadomo kto tam się kręci. Może usiądziesz z przodu, a ja zajmę twoje miejsce z tyłu, włączę kombinezon i będę miała broń gotową do strzału. Jeśli będą wrogo nastawieni nie zawaham się jej użyć. - Zakończyła mrugając do niego łobuzersko. Mimo niepowodzenia przy poprzedniej próbie przekroczenia granicy nadal miała dobry humor.
Samay widząc ten uśmiech ani myślał wychodzić z samochodu. Zamiast tego przecisnął się do przodu i praktycznie usiadł na kolanach kobiety, zanim ta przeniosła się na tył. Lloytz pokręcił głową i z kwaśnym uśmiechem ruszył dalej.

Napotkani ludzie nie byli żołnierzami. Głównie starsi mężczyźni i kilka kobiet, widząc samochód przerwali swoje rozmowy i zeszli z ulicy. Dopiero kiedy zatrzymali się, a Veha otworzył okno, dwójka z nich podeszła bliżej i cicho rozmawiała z przewodnikiem. Tutejszy język jak przechodził na gwarę robił się mało zrozumiały dla standardowego tłumacza, zwłaszcza kiedy dźwięki nie były głośne i wyraźne. Wreszcie Samay odwrócił się do nich, wracając na angielski.
- To miejscowi. Zebrali się tu, bo doszły ich wieści o mobilizacji. W lesie i na mokradłach widzieli światła. Twierdzą, że znają drogę, którą damy radę przejechać, ale musiałby pokazać nam ją jeden z nich. Najchętniej za broń.
- Wolałabym się nie pozbywać swojej broni. - Odezwała się cicho Shade, która wcześniej już wyłączyła kamuflaż. - Ale jak trafimy na jakichś rebeliantów łatwo będzie rozwiązać problem z zapłatą. Teraz na pewno możemy dać im kilka granatów.
- Nie chcą granatów tylko coś do obrony osobistej, gdyby miało dochodzić do rabunku i gwałtów. Ich sprawa. Myślą też nad wyniesienie się na jezioro.
- Wspierają którąś ze stron? - Lloytz spytał przyglądając się ludziom za oknem.
- Nie mam pojęcia. Nie wyglądają na takich, ale też otwarcie się obcym nie przyznają. A gotówki nie chcą. Możemy spróbować sami. Naszej broni im oddawać nie zamierzam.
- Mamy na wymianę leki i środki opatrunkowe. Może to ich zainteresuje? - Zwiadowczyni przypomniała sobie o ich zakupach sprzed wyjazdu.
Veha raz jeszcze wyjrzał przez okno i negocjował jeszcze dłużej. W końcu dał Shade znać, aby się przesunęła i zrobiła miejsce.
- Nie chcą leków, chcą broni. Zaryzykują, że po drodze kogoś dorwiemy i coś dla nich zdobędziemy. Jak nie, to zapłacimy im tutejszą walutą. Zrób miejsce.

Na tylne siedzenie wpakował się stary, żylasty i niski mężczyzna. Jego twarz znaczyła siateczka zmarszczek, a oczy latały na wszystkie strony. Otworzył je szerzej, kiedy zobaczył Shade, ale szybko skierował wzrok na drogę przed nimi.
- Światła włączyć - zarządził, ale Samay miał inny plan. Nauczenie dziadka korzystania z noktowizora okazało się zadaniem na kilka minut, ale wreszcie się uspokoił i zgodził prowadzić z jego pomocą.
Wystarczyło kilkadziesiąt metrów i samochodem zatrzęsło, kiedy Crack zjechał z drogi na nierówny, podmokły teren. Musiał też od razu zwolnić i nadrabiać drogi, kiedy dziadek praktycznie krzyczał.
- W bok! Tu pole! Zagon rozjeżdżasz!
W pewnym momencie zatrzymał samochód i wysiadł. Zrobił kilka kroków przed maskę, łapiąc jakiś patyk i macając grunt. Wreszcie machnął do Cracka i wrócił do środka.
- Z przodu grobla! Powoli i środkiem!
Środek to trudno było zauważyć pomimo noktowizji. Po następnych kilkudziesięciu metrach mieli już wodę po obu stronach. Rosły tam jakieś rośliny, uprawiane właśnie w ten sposób. Na granicy zasięgu noktowizji mieli już drzewa, kiedy Shade zauważyła stojący nieco z boku pojazd terenowy. Przód miał mocno pochylony do przodu, a wokół kręcili się jacyś ludzie. Wszystko to może pięćdziesiąt metrów od nich.
- Uważaj Crack. - Powiedziała do prowadzącego pojazd najemnika. - Na drugiej mamy towarzystwo. Chyba jeszcze nas nie zauważyli. Samochód i kilku ludzi. Najwyraźniej nie trafili na groblę. - Stwierdziła oceniając położenie samochodu.
- Mogą mieć broń - Veha wyszczerzył się do niej, a Desmond zwolnił. Jadąc dalej groblą lekko się do zakopanego samochodu zbliżali.
Kobieta odbezpieczyła broń i skierowała ją lufą do podłogi.
- Strzelamy jedynie gdy będą wrogo nastawieni. Jeśli to rządowi przepustka powinna wystarczyć. Na wszelki wypadek włączę znowu maskowanie. Veha powiedz staruszkowi co się dzieje, by nie panikował jak zniknę z jego pola widzenia.
 
Sekal jest offline