Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2017, 09:01   #531
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 68

Detroit; dzielnica Ligi; rezydencja Blue Lady; Dzień 7 - świt; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



- Daimyo? - powtórzył japońskie słowo rajdowiec gdy wrzucał kolejny, wyższy bieg a obsada zasadzki gdzieś tam została za ich tylną szybą. - Nie znam. - wzruszył w końcu ramionami kierowca dodając gazu na prostym odcinku. Świtało. Nad ulicą, miastem i światem panowała już szarówka gdzieś tak pośrodku jeszcze gdy i noc i dzień jeszcze nie przeważyły na swoją korzyść. - Ale gadałem z jej szefem a on jest szefem tego całego Tokio Hotel. - rajdowiec podrapał się po policzku jakby przypominał sobie właśnie tą scenę.


- On tam jest najważniejszy nie słyszałem by ktoś był tam u nich nad nim. I nie chce jej sprzedać. Próbowałem. - pokiwał głową z zadumą gdzie jasne było, że negocjacje zakończyły się fiaskiem. - Nie chce jej sprzedać i tyle. Nie dziwię się właściwie jakbym ją odkupił to po to by mieć ja u siebie dla siebie. - rozłożył ręce przez chwile puszczając kierownicę ale maszyna nadal pruła jak po szynach łykając w ciągu paru sekund całą przecznicę. Dziki pozezował jednak na blond pasażerkę obok. - Ale z jakimiś fajnymi laskami pewnie bym się nią podzielił. - uśmiechnął się do blondyny obok.


- Próbowałem ją namówić by po prostu została u mnie. No przecież niczego by jej nie brakowało. Jakby coś chciała to by miała. - rajdowiec popukał kciukami w kierownicę w geście irytacji. Pokręcił teraz głową i znów zamilkł. Maszyną i załogą wewnątrz Mustanga rzuciło gdy zwrotna maszyna wierzgnęła kontrolowana pewnymi ruchami kierowcy na kolejnym zakręcie.


- No ale nie. Mówi, że chętnie, że mnie lubi ale no jednak nie chce i nie może bo klan i takie tam. Jakby chodziło o jakąś tam kurwę wziąłbym ją i tak i tak. No ale to Seiko. Więc po prostu wynajmuję ją kiedy się da. - westchnął rajdowiec zwierzając się Blue ze swoich rozterek pod względem rozwikłania powiązań jakimi opleciona była osoba kompaktowej Azjatki.


Byli już w Downtown. W szarówce i przy prędkościach osiąganych przez maszynę gwiazdy Ligii nie było łatwo się zorientować w jakim rejonie przedwojennego, miejskiego molocha są ale jednak Downtown Julia poznała najlepiej no i rozpoznawała już ten wysprzątany styl panujący w domenie Schultza. - Tak sobie myślę, że dość wcześnie. Ten wapniak może jeszcze spać. Myślę, że dobrze by mieć pewność, że już się nie lula nie? - powiedział nagle Dziki patrząc na nią łobuzersko. - Zapięta jesteś? - spytał chyba raczej dla zasady schodząc spojrzeniem niżej na jej pasy i klamry jakie mocowały ją w fotelu. Kiwnął głową widząc, że jest widocznie jak ma być bo uśmiechnął się złośliwie i ponownie skupił się na prowadzeniu pojazdu.


Dodał gazu. Samochód zgrzytnął skrzynią biegów, silnik przeskoczył na wyższy bieg i gdy tylko zbliżył się o limitu mocy Dziki przewajhował znowu rozpędzając go jeszcze bardziej. Pruł wzdłuż długiej prostej aż nagle szarpnął kierownicą. Rozpędzona maszyna posłusznie zaczęła skręcać ale pęd i manewry rajdowca przeszkodziły temu skutecznie. Przez jeden moment czarny bolid sunął bokiem a potem, po przeważeniu jakiegoś punktu krytycznego Blue poczuła jak maszyna traci przyczepność i właśnie od strony pasażera która obecnie była tylną burtą, zaczęła odrywać się od ziemi. A potem zaczęła się karuzela. Świat zawirował w głowie i ciele blondyny gdy dach na przemian zmieniał położenie z podłogą, trzeszcząc dartym metalem jakby samochód miał się rozpaść w powietrzu. Czuli każde uderzenie które trzęsło nimi przy każdym zderzeniu z asfaltem. Głowy podskakiwały jak szmacianym lalkom, ciała miały ochotę poddać się siłom grawitacji i odśrodkowej i dać się zmielić w tym motoryzacyjnym młynie i dać sobie połamać kończyny, karki, rozbijać twarze o szyby, deskę rozdzielczą i blachy ale uprzęże szarpały, wbijały się w ciało ale trzymały mocno. I nagle wszystko ucichło.


Maszyna przewaliła się ostatni raz opadając na koła i chwilę jeszcze bujając się resorami. I przez moment wydawała się panować absolutna cisza. Zwłaszcza, że Dziki zgasił silnik. - No to jesteśmy. - powiedział Dziki oczyszczając czoło z paru włosów. Blond fryzura u pasażerki była w o wiele większym nieładzie bo i miało co się jej rozsypać podczas tego młynka. - Jak sobie raz na dzień nie fiknę to jakiś nieswój jestem. - rzucił żartem Dziki patrząc filuternie na pasażerkę. Wskazał palcem na przednią szybę która choć popękana dalej pozwalała przez siebie oglądać świat. W szarówce co prawda raczej zgadywało się litery ale gdy wiedziało się co powinno być napisane to już nie było takie trudne. Wielkie litery nad głównym wejściem budynku oddalonego może o kilkadziesiąt kroków od zaparkowanej maszyny układały się w słowa “HELIOS”. Nawet te wystawy z plakatami filmowymi jeszcze dało się dostrzec.


Gdzie dokładniej mieszka Starszy szybko dało się zauważyć. Ledwo Dziki zdążył powiedzieć swoje i drzwi w budynku przed jakim się zatrzymali otworzyły się i wyszły przez nie jakieś sylwetki. Przez popękane i ciemne, boczne szyby fury rajdowca nie dało się w tej szarówce dostrzec detali ale widać było, że są w garniturach, idą szybkim ale opanowanym krokiem i działa jajko zespół. Jeden zatrzymał się ze dwa kroki od drzwi kierowcy, drugi trochę po skosie od strony maski, tak że miał wgląd przez przednią szybę na oboje pasażerów pojazdu. Trzeci obszedł maszynę od tyłu i zaczął obchodzić maszynę od burty pasażera. Wszyscy mieli dłonie na kaburach przy biodrach ale jeszcze żaden nie wydobył broni. Wyglądali jak agenci federalni z filmów. Ciemne okulary nawet w takiej szarówce, garnitury, krawaty, broń przy biodrze no i te sprężynkowe przewody nadajników wpięte w ucho.


- Opuść szybę. Dłonie na widoku. - powiedział ten co stał najbliżej drzwi kierowcy. Dziki znów zaczął odwajhowywać szybę. Gdy skończył spojrzał na agentów po swojej stronie. Ten trzeci od storny pasażera doszedł gdzieś do wysokości drzwi Blue choć trzymał się jak zaklęty o dwa czy trzy kroki od maszyny.


- Cześć chłopaki. Wpadłem pogadać ze Starszym. - Dziki powiedział spokojnie jakby co dzień przyjeżdżał tu na pogawędki.


- Dziki! - facet w gajerze najwyraźniej rozpoznał gwiazdę Ligi i zrobiło to na moment na nim wrażenie. Zaraz jednak wrócił mu profesjonalizm. - Dobrze możesz poczekać w środku. Szef jeszcze śpi. A w jakiej sprawie? - spytał facet w gajerze i ciemnych okularach. Sława Dzikiego rozluźniła tą spiętą trójcę na tyle, że zdjęli łapy z kabur.


- Ona jest ze mną. Oboje mamy sprawę do Starszego. I naprawdę jeszcze śpi? Trochę nam się spieszy bo chcielibyśmy go umówić z Tedem na śniadanie w Baker Street. - Dziki machnął lekko kciukiem w stronę siedzącej obok blondyny a sam zaczął się rozpinać ze swojej uprzęży. Swobodnie też mówił o jednych z najważniejszych ludziach i miejscach z tym mieście ale w końcu sam też należał to detroidzkiej śmietanki towarzyskiej.


- Dobrze, też może iść z tobą. - ten od mówienia zgodził się widząc, że rajdoweic szykuje się do wyjścia z pojazdu. Potem podniósł palec do ucha ze słuchawką i tak zamarł na chwilę. - Starszy zgodził się was przyjąć. Coś go obudziło. - dodał nieco bardziej cierpkim tonem patrząc jak drzwi co nieco zdeformowane skrzypią niemiłosiernie gdy gwiazda Ligii wychodziła na chodnik. Gdy ten wyszedł odwrócił się by spojrzeć na swoją maszynę.
[MEDIA]http://themustangsource.com/forums/attachments/f660/66162d1226973181-black-06-gt-take-2-k-my-spectacular-crash-crashed-mustang.jpg[/MEDIA]
Mustang był już zauważalnie sfatygowany ale przez ty wyglądał jeszcze bardziej detroidzko jak na furę po Wyścigu wypadało. Blue widziała jak ten od jej strony czeka aż wyjdzie i dołączy do nich. Ten drugi milczący ruszył przodem, ten od gadania w środku idąc z Dzikim no a ten trzeci ruszył na końcu za blondyną w spodniach. Ten od gadania zatrzymał się przy drzwiach wejściowych pozwalając Dzikiemu wejść. Podobnie postąpił z Blue pozwalając jej przejść obok siebie i czuła jak skanuje ją wzrokiem. Chyba trochę zaciekawionym ale jednak bardziej jak ochroniarz niż jak facet.


- No znacie zasady. Musicie oddać całą broń a i tak musimy was przeszukać. - powiedział ten główny agent i Dziki wzruszył ramionami z raczej obojętną miną. Bez pośpiechu położył na niski stolik nóż wyjęty gdzieś z kurtki i uniósł ręce czekając na przeszukanie. - A ty kim jesteś? - agent od gadania kiwnął na tego blondyna co był z przodu i ten podszedł do rajdowca zaczynając go obszukiwać. Sam zaś główny agent zaciekawił się teraz Blue i czekał jak ona zareaguje. Wewnątrz było przyjemne ciepło ogrzanego pomieszczenia i świeciło się elektryczne światło. Znajdowali się chyba w jakimś przedsionku bo pomieszczenie miało wymiary trochę większej sypialni małżeńskiej i do wnętrza budynku prowadziły dwie pary drzwi. Poza trójką ochroniarzy w gajerach nie było widać ani słychać nikogo.




Cheb; rejon zachodni; dom Kate; Dzień 8 - ranek; mżawka; ziąb.




Alice Savage



Dzień. Ranek. Światło dnia. Cichy szmer stukający monotonnie o szyby. Łóżko. Prawdziwe dwuosobowe łóżko. Zajęte przed dwie osoby. Ją i jego. Alice spojrzała na niego. Też już nie spał. Leżał na plecach oparty z jednym ramieniem pod głową a w drugiej palący papierosa. Spod kołdry wystawała jego podkoszulka tak samo jak jej habit. Wydarzenia ostatnich godzin i dni dały im się wszystkim we znaki, że gdy poczuli poduszkę pod głową i kołdrę na sobie od razu zasnęli nie kłopocząc się nawet rozbieraniem.


Jego papieros jak zazwyczaj, nawet skręty miał jakieś takie, że wyglądały jak papierosy a nie jak skręcane byle jak bibułki w jakich lubowali się choćby Bliźniacy. Leżał i sufitował. Już nie spał choć pamiętała, że kładli się spać razem. Szef jak zwykle zajął bez wahania najlepsze miejsce więc i ona trafiła właśnie tutaj. Do sypialni. Prawdziwej sypialni z prawdziwym łóżkiem. Kobiecej sypialni co ewidentnie było widać w świetle pochmurnego dnia po wyposażeniu i ubraniach. Guido najwyraźniej nie przejmował się co zrobi Kate jak się dowie, że końcówkę nocy przespali w jej łóżku.


- Się pojebało Brzytewka. Fajki ci się skończyły. - powiedział patrząc na nią gdy zobaczył, że się obudziła. Podał jej swojego zapalonego papierosa. A fajki skończyły jej się rzeczywiście. Wczoraj jak dojechali w końcu do domu Kate to było jedne z ostatnich odkryć na tamtą, długą noc co się właśnie skończyła. - Wyrosły im skrzydła. - dodał łapiąc biegającego po kołdrze insekta. Podstawił jej w pobliże twarzy by się przyjrzała sama. No i naprawdę, robal wyglądał jak i wczoraj ale jednak na grzbiecie miał skrzydła i bzyczał nimi wściekle usiłując się wyrwać z pułapki palców człowieka. Miały skrzydła i latały. Widziała jak co chwilę jakiś przelatuje kawałek jak wielgachna mucha. Często od wewnątrz jak i zwykłe muchy łaziły po szybie albo stukały w nią próbując sforsować tą szklaną przeszkodę.


- Ścięło cię. Tam na dole. Przyniosłem cię tutaj. - dopowiedział szef bandy sięgając po paczkę leżącej w tacce z jakimiś kobiecymi detalami. Pamiętała, że coś do niej mówił i wnosił ją po schodach a nawet jak kładli się do łóżka ale chyba faktycznie ją zmogła ta noc i dzień i poprzednie bo nawet teraz czuła się słabo. Sen był zbawienny ale za krótki by w pełni zregenerować siły. Czuła się słabo i mizernie. Odniesione wcześniej rany zdawały jej się dokuczać bardziej niż kiedykolwiek. Powinna zmienić opatrunki. Te na brzuchu sprzed tygodnia i te nowe od szrapneli w porcie. I tamci na dole. Taylor, Bliźniaki i reszta. Też wypadałoby zmienić im opatrunki. Choć parę minut cy kwadransów nawet nie powinno jakoś drastycznie tego zmienić.


Parę kwadransów jednak nie mieli. Usłyszeli skrzypienie schodów gdy ktoś szybko je pokonywał i zaraz pukanie do ich drzwi. - Właź! - krzyknął Guido z miejsca. Klamka poruszyła się ale drzwi zostały zamknięte gdy widocznie nie były zamknięte tylko na klamkę. - Ale są zamknięte! - odkrzyknęła Boomer trochę zakłopotanym głosem.


- Ano tak. - mruknął ganger jakby sam zapomniał, że pewnie on zamykał te drzwo wczoraj. A właściwie już dziś blisko poranka. Westchnął i wstał z łóżka. Spał też w spodniach jak teraz było widać. Podszedł do drzwi, wcisnął sobie papieros w zęby i otworzył zamek a potem drzwi. Widać w nich było sylwetkę Boomer kiwnęła Alice lekko głową na przywitanie i zaczęła otwierać usta by coś powiedzieć. Wyglądało na to, że chyba trochę się spieszy.


- Cześć Zajebista. Ale czemu nosisz tak chujowo te zajebiste okulary? I to jak do mnie przychodzisz? - Guido powiedział rozleniwionym tonem wyjmując papieros z zębów i wskazując nim na ciemne okulary na głowie Pazura. Ale powolne jakby zaspane słowa kompletnie wybiły najemniczkę z rytmu. Komplement jaki jej powtórzył z wczoraj sprawił ze zarumieniła się choć wydawała się być wniebowzięta. Uwaga o okularach które miała nad czołem spowodowała, że szybko nasunęła je na nos na wymaganą pozycję. - No. - mruknął Guido biorąc z powrotem macha. - Co jest? - spytał dla przypomnienia powodu wizyty ciemnowłosej kobiety.


- Przyszedł Eliott. Powiedział, że Nowojorczycy chcą się spotkać na moście. Szeryf czeka na moście. Chyba chodzi o tego księdza i kogoś na wymianę. Co mam mu powiedzieć? - najemniczka powiedziała z czym przychodzi i czekała na odpowiedź. Spojrzała w stronę leżącej w łóżku Alice i kiwnęła jej głową na przywitanie.


- Powiedz, że się tym zajmę. - Guido odpowiedział wydmuchując chmure dymu ku sufitowi i pokiwał głową obniżając twarz z sufitu znów na poziom twarzy kobiety w bajeranckich okularach przeciwsłonecznych. Ta kiwnęła głową, jeszcze raz krótko dla Alice, odwróciła się i zbiegła szybko po schodach. Szef gangu zamknął drzwi sypialni i odwrócił się w stronę łóżka i kobiety na nim leżącej. Uniósł brwi uśmiechając się triumfująco. A jednak coś wczorajsze negocjacje przyniosły. A było już tak blisko wzajemnego wyniszczenia! Zwłaszcza jak poszli właściwie we dwójkę w stronę linii zjeżonych i znerwicowanych Nowojorczyków z jedynym gwarantem w postaci trzymaną na muszce Krogulca kobiety w takim samym jak oni mundurze.


Mogli to teraz sobie przypomnieć. Reakcja żołnierzy na słowotok Alice była mniej więcej taka sama. Gadała i gadała zalewając ich niezrozumiałymi informacjami. I jeszcze zapisywała bez przerwy coś na kartce jak tak gadała. Obydwaj najbliżsi byli chyba kompletnie bez pomysłu jak ją traktować. Nie zachowywała się jednak agresywnie no i na oko gadała jak lekarz więc nie przerywali jej. W końcu para Runnerów odwróciła się i odeszła a ich żołądki i karki jak najbardziej były świadome, nie wiadomo ilu luf wycelowanych w te karki i plecy. Doszli jednak cali do Krogulca tam Guido zgarnął przyjacielski gestem zakrwawioną Anitę w ten sposób, że szedł obejmując obydwie kobiety jakby szli na jakąś balangę. Jak to działało na stremowanych żołnierzy zaledwie o parenaście kroków za nimi tego nie wiedzieli. Choć co prawda tylko jedna, ta niższa z kobiet wydawała się nie mieć nic takiemu obejmowaniu ale tą drugą szachowała wciąż wycelowana lufa Krogulca który szedł równolegle z nimi. Zdravko znów zrobił jeszcze kilka ujęć ale został za nimi i w końcu wrócił do Nowojorczyków.


W końcu wrocili cali do reszty Runnerów a pomiędzy obydwoma grupami pozostali tylko olbrzymi Pazur i utykający szeryf. Nowojorczycy coś krzyknęli jeszcze do nich i zaczęli się zbierać, pakować do pojazdów, zawracać aż wreszcie poświecili tylnymi światłami które też w końcu zniknęły. Tony wrócił do nich mówiąc, że chcieli godzinę na zabranie swoich ludzi z tego brzegu. Guido albo miał dość albo miał dobry humor bo machnął ręką i sie zgodził. Nie robił też trudności pozwalając odjechać Chebańczykom którzy chyba woleli odjechać z innymi mundurowymi.


Mieli chwilę a nawet więcej czasu na szykowanie się do drogi. Przy okazji wyszło z rozmowy głównie z szeryfem, że w takim układzie pomysł by rozgnieździć się w jego biurze nie jest zbyt mądry w aktualnej sytuacji jako, że znajdowało się po drugiej stronie rzeki. Jakoś więc wyszło, że jednym z najlepszych możliwych miejsc jest dom Kate. Pomysł zaproponował Rewers, Guido po namyśle gdy rzucił okiem na pochłaniany przez robactwo garaż na łodzie zgodził się. Szeryf przyjął do wiadomości zdając sobie sprawę z proporcji sił jego i Runnerów.


Na miejscu wyglądało trochę inaczej niż pamiętała to Alice z ostatniej wizyty w tym miejscu. Ślady w błocie przed i poza pojazdem, liczne odciski butów na podłodze o mocnym, antypoślizgowym bieżniku a przede wszystkim resztki bandaży, opatrunków, pozostawione niedopite kubki dość wymownie świadczyły gdzie NYA do niedawna miała swój punkt opatrunkowy który musiała ewakuować, jak szybko to się stało, jak niedawno i że ich medycy też mieli co do roboty. Teraz ranni Runnerów nie wymagali takiej nagłej opieki choć przeniesienie ich z pojazdów do domu też zajęło sporo wysiłku który spadł głównie na Brzytewkę. Guido w tym czasie zarządzał swoją bandą rozsyłając ludzi, wyznaczając zadania i odpowiedzialności za nie. Dlatego gdy oboje skończyli mieli ochotę na spanie i nic więcej. Brzytewka i tak już ledwo stała na nogach będąc na nich prawie całą dobę.



San Marino



Światło. Dzień. Ciepło. Emily obudziła się. O dziwo w łóżku. W prawdziwym łóżku. Nawet nie na zawilgłym, nie zatęchłym porzuconym materacu tylko właśnie prawdziwym łóżku. Z czystą pościelą, poduszką, kołdrą i tym przyjemnym ciepełkiem bijącym z rogrzanego łóżka przy którym tak nie chce się wyłazić gdzieś na zewnątrz. No i on. Też tu był. Wyczuwała dłonią jeszcze jego ciepło jakie zostawił na odciśnietej pościeli. Teraz siedział na jakimś małym taborecie, pilnie wpatrzony w lustro i golił się. Maszynka zostawiała pasy jasnej, gładkiej skóry która kontrastowała z rozpaćkaną pianką na jeszcze nie ruszonych warstwach kosmetyku.


Siedział korzystając z jakiejś niedużej miski z wodą i lustra. Niezbyt dużego ale jednak pozwalało się przejżeć gdzieś do połowy nawet. Właściwie wyglądała jak kobieca kosmetyczka. Emily rozejżała się. Obok niej ale od jego strony łóżka leżało na stoliku radio. Chyba jego. Rozebrane jakby tu siedział i próbował je połatać gdy spała obok. Chyba nawet słyszała jak wstawał by się ogolić. Sam pokój wyglądal jak prawziwy, domowy pokój. Choć bez światła bo paliła się jakaś świeca. O wiśniowym zapachu jaki wypełniał pokój. Pamiętała jak zasypiała przykryta śpiworem na podłodze terenówki Pazurów a on był tuż obok. A teraz byli w jakimś pokoju. Takim zwyczajnym pokoju w jakim mieszkają zwyczajni ludzie.


No prawie zwyczajni. Efekt zwyczaności psuły dwa karabinki gdzieś tak w połowie drogi między łózkiem a taboretem na jakim siedział Nix. No kabura z pistoletem jaką miał przy misce. Siedział w spodniach i samym podkoszulku. Z niej też chyba zdjął tylko wierzchnie warstwy ubrania. U niego widziała na karku rzemyk. Ten na jakim zawiesił sobie prezent od niej czyli główkę kruka.


Taboret nagle skrzypnął. Nix wyglądał jakby dojrzał za oknem coś ciekawego. Wyprężył się by lepiej widzieć ale nie wstawał i nie łapał za broń. Zaczął coś pokazywać na migi. Potem odczekał gdy pewnie czekał na odpowiedź. Znów coś machnął i zrozumiale już pomachał komuś przyjaźnie dłonią. Odwrócił się w stronę łóżka i leżącej na nim kobiety ale te skryte w półmroku nie zdradzało widocznie szczegółów wystarczająco bo chwilę popatrzył w zamyśleniu czy trosce na Emily. Teraz widziała, że już zdołał ogolić mniej więcej połowę twarzy. Wrócił więc do golenia znów siadając trochę tyłem i bokiem w stronę łóżka a przodem do lustra na biurku.


Na zewnątrz co widziała przez okno był już dzień. Ale jeszcze rano. Jeśli te same rano co pamiętała z nocy to by przespali pewnie ze cztery godziny, może trochę więcej lub mniej. Dalej czuła się słaba. Ale już nie czuła tego trupiego zimna które ją obezwładniało tam w garażu i terenówce. Na zewnątrz chyba mżyło sądząc po monotonnym szmerze z zewnątrz o ściany i okna pomieszczenia. Choć gdzie jest to pomieszczenie to nie miała pojęcia. Ale Nix nie zachowywał się jakby czuł się w jakikolwiek sposób zagrożony. Insekty. Zmieniły się ale były tu nadal. Widziała jak zderzają się z szybą czy brzęczą bez sensu pod sufitem. Latały. Wcześniej chyba tylko biegały. Pokój nie był przesadnie duży ale byli tu sami. Choć czasem dochodziło z dołu jakiś odgłos zamykanych drzwi czy głośniejszy głos. Ktoś tam był. Nix pewnie też to słyszał ale nie reagował. Nie była ani świeża ani wypoczęta choć odzyskała siły na tyle by móc chodzić swobodnie a reszta odruchów też powinna raczej być w normie. Choć zapłaciła za Przejście i ta rana osłabiała ją nadal. Przeżyła jednak więc i powinna wrócić w końcu do pełni sił. Kiedyś tam w końcu pewnie to przejdzie. Na razie miała okazję wspomnieć sen. Bo śniła.


Byli chyba wszyscy. I ona i Nix, Boomer, Bliźniacy, Brzytewka, Taylor… Chyba nawet Tweety była. Stali przy jakimś samochodzie. Cieszyli się, śmiali byli szczęśliwi. Najbardziej oczywiście Bliźniacy. Teraz też rechotali na okrągło bo przecież jakby komuś udałoby sę nie zauważyć to był ich pomysł. Właśnie coś wywinęli choć już nie mogła sobie przypomnieć co. I byli naturalnie z tego bardzo rad no i pysznili się przed resztą. Taylor poszedł i wrócił, Tweety też. Wszystkim się udało. Nix. Nix też wrócił całkiem zadowolony tak samo jak o dziwo i Bliźniacy. Teraz czekali. Spojrzeli wszyscy na dwie ostatnie z ich grupy. Na Brzytewkę i właśnie Emily. Czekali. Dadzą radę tak jak oni? Emily spojrzała na Alice a ta na Emily. I co było dalej to nie wiedziała bo się właśnie obudziła.




Cheb; rejon centralny; biuro szeryfa; Dzień 8 - ranek; mżawka; ziąb.




Nico DuClare



Gdy wczoraj czyli kilka godzin temu wychodziła na oszronioną noc z cieplego wnętrza Hummera Ljubjanović zadał jej tylko jedno pytanie. “A próbowałaś?” spytał wskazując na swoją plakietkę z napisem “PRESS”. Więcej jednak nie mieli okazji porozmawiać bo reporter kręcił się tam gdzie się coś działo a Nico wręcz na odwrót. Sytuacja zdawała się przez moment zaogniać z każdym słowem zwłaszcza gdy kapitan Yorda padł w drgawkach na ziemię co wyglądało dość strasznie i poważnie. Upiornie nawet. I to zamurowało nie tylko ją ale chyba wszystkich bo nikt chyba nie wiedział co robić i jak reagować.


W końcu jednak żołnierze odciągnęli powalonego kapitana o po chwili burzliwych i bardzo nerwowych negocjacji pozwolono parze Runnerów w tym Alice Savage oraz typem który najwięcej nawijał od nich w trakcie negocjacji, podejść do kapitana który choć dawał znaki życia wydawał się być w szoku. Tamta czarnowłosa kobieta z czaszkami też wydawała się być w podobnym stanie ale ją wcześniej zabrał na stronę Runnerów ten młodszy Pazur. Alice coś pogadała, popisała i odeszła z tym czarnowłosym Runnerem z powrotem do linii Runnerów. Po drodze zgarnęli jeszcze tą kobietę z rozwalonym nosem i a ten co tak krzyczał głośno wciąż szedł z wycelowaną w nią pistoletem.


Sama DuClare wróciła razem i resztą chebńskich stróżów prawa. Szeryf zdołała jakoś przekonać porucznika Carlsona by też ich zabrał na ciężarówki. Wysiedli przy biurze szeryfa a wraz z nimi większość nowojorskich żołnerzy. Zostawiono tu też wciąż kapitana Yordę który wciąż wyglądał na kogos w cieżkim stanie. Zaraz potem Nowojorczycy zabrali się s powrotem na drugą stronę rzeki. Wrócili po kilkudziesięciu minutach ale przejechali bez zatrzymywania się i pojechali dalej na wschód.


W tym czasie mieli okazję juz rozgościć się i Nowojorczyków po komisariacie. Sam budynek wyglądał jak po napadzie. Przy ścianie leżał wrak motocykla którym przyjechał Baba a teraz był wypalonym wrakiem. Drzwi cel były pootwierane tak samo jak i parę innych. Rodowici Chebańczy nwydawali się przygnębieni ale musieli ogarnąć to miejsce chociaż z grubsza by móc spocząć na resztkę nocy. Budynek musieli współdzielić z żołnierzami NYA z których część jeszcze w nocy zabrały ciężarówki ale część została na miejscu.


Nico zdołała się przespać trochę i choć gdy rano wstała miała wrażenie, że ledwo co zamknęła powieki ale i kubek zbożówki serwowanej przez Eryka pomógł doprowadzić się do porządku. Śniadanie było obfite jak na warunki Cheb bo do standardowej rybnej polewki udającej gulasz żołnierze dorzucili do wspólnego gara swoje racje i przytakiej wymianie teraz mogli wszyscy sycić się ciepłym śniadaniem. Eryk też sprzedał porannego newsa Kanadyjce, ze przyjechali z bazy Nowojorczycy w sprawie tych negocjacji o użyczenie księdza. Szeryf posłał Eliott’a na drugą stronę rzeki i sam czekał na moście który obecnie stał się miejscem wybitnie granicznym. Jeśli ktoś obecnie wiedział coś o jakichś kutrach to trzymał to dla siebie. Żadnych odgłosów walk nie było słychać. Ale żołnierze chyba szykowali się, że jednak wyślą ich na te kutry co jakoś po nocnych walkach wcale ich nie cieszyło. Dlatego chociaż chcieli się najeść póki była okazja.




Wyspa; Schron; poziom szpitalny; Dzień 8 - ?, jasno; chłodno.




Will z Vegas



Chłopaki zareagowali rubaszynym śmiechem na pomysł Will’a o zmianie hierarchii celów ich podziemnej wędrówki. Przez warstwę ich chałaśliwej błazenady Will dostrzegał jednak, że liczą się ze zdaniem jednookiego Runnera i wolą mu nie bruździć. Na przykład opóźniając pokazanie się na oczy przed daniem dyla w głąb Bunkra. Więc stawili się przed obliczem starszego juz człowieka w skórzanej kurtce i bez części palców lewej ręki w piątkę. Ten zaś zdziwił się widząc dziewczynę z nimi.


- Kto to jest? Czemu ma naszą kurtkę? Czemu nie jest z resztą waszych? - Jednooki spytał cwaniaka i ten wyczuł, że jakoś niezbyt jest zachwycony widząc obcą osobę w Bunkrze.


- Ja wzięłam sobie. Bo ktoś zostawił a podobała mi się. - odezwała się nieśmiało Cindy patrząc ostrożnie to na Will’a to na pytającego Jednookiego. Chłopaki w skórzanych kurtkach nie odzywali się.


- Aha wzięłaś. No jak któryś frajer nie pilnował co swoje no to chuj mu w dupę. - machnął reką facet za konsoletą. - A co tu robisz? Nie jesteś od nas. - ganger nie dał zapomnieć, że nie tylko o kurtkę pytał.


- Jestem Cindy. Mieszkam tutaj z Will’em i resztą. Zgubiłam się jak wszyscy zaczęli strzelać i w ogóle. Zawsze się gubię. - Cindy mówiła lekko przestraszonym głosem i twarzą pełną obaw przed reakcją Jednookiego. Gdy wspomniała imię cwaniaka z Vegas delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu jakby podkreślić, że jest częścią Schroniarzy. Cwaniak wyczuwał, że dziewczyna trochę podbarwiła gesty i głos ale pewnie naprawdę obawiała się co zrobi teraz ten starszy facet z opaską na oku. Ten zaś milczał i popatrzył na Willa i młodszych Runnerów.


- Daj spokój Jednooki zgubiła się dziewczyna a Cindy jest fajna. Strzelała z nami z miotacza i w ogóle. No i teraz ma kurtkę jak my. - Disco chyba poczuł się wywołany do odpowiedzi bo odezwał sie pierwszy wskazując na Cindy. Ta uśmiechnęła się na ile stres jej pozwalał słysząc, że jest fajna no i energicznie pokiwała głową na potwierdzenie tych słów.


- Dobra, jak jest taka fajna to zabierzcie ją do reszty. - odparł w końcu Jednooki. - Niech się nie gubi więcej bo zacznę się zastanawiac czy nie celowo. - Will nie był pewny czy Jednooki łyknął ściemę czy zwyczajnie nie chciało mu się teraz tym zajmować. Spojżenie jednak mówiło mu, że pętająca się swobodnie po Bunkrze osoba nie będąca Runnerem nie przypadła mu do gustu. Nawet taka fajna i mila Cindy co młodsi koledzy tak ją zachwalali.


- Will czemu mi nie powiedziałeś, że ktoś tu od was lata samopas? Lepiej by to była ostatnia takie niedopatrzenie z twojej strony. Jak ktoś tu lata jeszcze albo wam się gdzieś zapodzieje no to lepiej dla wszyskich bym wiedział to od ciebie. Niż jakos bez ciebie. Bo po co wtedy bym miał ciebie? - głos Jednookiego zastopował Will’a gdy już był przy drzwiach. Facet im odpuścił tym razem ale sprawiał wrażenie, że limit cierpliwości ma dość ograniczony na takie rozgrywki. Will zaś nie miał pojęcia jak się powiodlo lub nie Harry’emu. Kelly kazała mu spróbować się przedrzeć i więcej go nie widzieli. Czy mu sie udało czy nie też nie było wiadome. Jednooki nic o nim nie mówił. Jednak jakby sie udało wydostać stąd Harry’mu to pół biedy ale jeśli nadal gdzieś tu przebywał to szansa na wpadkę rosła. No chyba, że jeszcze ktoś ze Schroniarzy w Bunkrze zwiałby czy zaginął gdy jego nie było albo potem.


Trzech młodych Runnerów odprowadziło dwójkę Schroniarzy do miejsca gdzie przebywała reszta z nich. Część z nich spala a część nie. Właściwie nie bylo pod ziemia zbytnio wiadomo jaka pora doby panuje na powierzchni. Ci co nie spali ucieszyli się na widok Will’a a powrót Cindy w ogóle był dla nich zaskoczeniem. Cindy też wydawała się piszczeć i skakać z radości jakby wróciła po nie wiadomo jak długiej i dalekiej podróży do domu.


Poszli w końcu spać z żołądkami przyklejonymi do kręgosłupów. Choć od Roberta, Disco i Cano dowiedzieli się, że jest już niedługo ranek więc i tak będzie śniadanie. Była więc nadzieja, że niedługo będą mieli czym zapchać te żołądki. Will’a obudziło potrząśnięcie za ramię. Obudziła go Cindy z miłym uśmiechem witając go w tym pewnie nowym dniu. Schroniarze zbierali sie i ubierali. Byli na poziomie Mieszkalnym i zajmowali cztery pokoje więc jak na ich gromadkę ani ciasno ani luźno. Ale jak się pomyślało o tym, że kilka dni temu właściwie każdy sam mógłby mieć te kilka pokoi jako swoich to mogło dać do myślenia.


Spotkali sie wszyscy na korytarzu. Runnerzy jakoś specjalnie agresywni wobec nich nie byli ale jednak Schroniarze chyba woleli nie kusić losu i trzymać sie w grupie. Brakowało tylko Mężnego Chomika który właśnie wtał wcześniej by dopilnować tego śniadania, Psa któy jak zwykle mu towarzyszył gdy tylko mógł no i Barney’a który zdążył udać się już do swojego laba ale jak przekazała Will’owi Cindy miał wrócić na śniadanie. Też był głodny.


Nowi sąsiedzi i współlokatorzy chyba już zdołali się jakoś przyzwyczaić do widoku Schroniarzy. Nadal budzili ciekawskie spojrzenia ale gdy nie włazili nikomu pod topór, nie machali bronią, nie byli agresywni to jakoś przeszli od kwater do stołówki nie zaczepiani. Na samej stołówce panował stołówkowy klimat. Wszyscy zajęci byli głównie jedzeniem. Ledwo przeszli przez drzwi uderzył w ich nozdrza zapach jedzenia. Byli tak głodni! A jedzenie było tak blisko! Pełen i właśnie opróżniane przez gangerów talerze przykuwały chciwe spojrzenia Schroniarzy.


W kuchni pracowali i Runnerzy i Chomik. Jedzenie wydawał Runner bez jednej dłoni ale gdy Chomik zobaczył, że przyszli towarzysze zamienił go i sam zaczął nakładać im talerze. - Jedzenie! Mają jedzenie! Jest co gotować! - Chomik wydawał się uradowany niesamowicie i skory do miłości i przyjaźni wszelakiej gdy wreszcie mógł zwyczajnie gotować. Jedzenie też było inne niż ostatnio. Placki które służyły za odpowiednik chleba to Chomik juz i wcześniej smażył. Ale świeże jajka z omletów i te kawałki mięsa, prawdziwego mięsa a nie ryby to już dawno w Schronie nie jedli. Bo jajka to jeszcze w Cheb dało się jakoś załatwić ale od zimy to cokolwiek z prawdziwego mięsa to był niebywały kłopot bo Chebańczycy sami nie mieli.


W kończy jako ostatni przyszedł Barney tak jak mówił, że przyjdzie. Kończyli już swoje porcje gdy on dopiero zaczynał. - Pracuję z jakimiś analfabetami. Wiecie, że wczoraj ci geniusze chcieli przeprowadzić intubację na postrzeloną nogę? Skąd oni ich wytrzasnęli?! - Barney pieklił się tak bardzo, że przerwał jedzenie rozrzucając ramiona na boki. - Cały czas mnie wkurzają. Bredzą coś o jakiejś Brzytewce i że ja nie jestem taki fajny. Nic mnie to nie obchodzi to banda nieuków. - spojrzał na siedzącego niedaleko cwaniaka. Ten z gadek po powrotnych wiedział, że u Runnerów było coś słabo z lekarzami. Więc capnęli Barney’a by zajmował się rannymi przez co ten miał trudności z produkcja serum. Te jednak udał mu sie sprokurować mimo wszystko ale jak zawsze efekt był loterią. Uda się czy nie? I jak teraz było widać współpraca z nowymi asystentami przebiegała dla niego dość frustrująco. Z tym, że Barney pewnie nie wiedział o planach wycieczki po potwora jakie Runnerzy mieli dla Willa.




Cheb; rejon wschodni; lokal “Wesoły Łoś”; Dzień 8 - ranek; mżawka; ziąb.




Nathaniel “Lynx” Wood i Gordon Walker



Paradoksalnie po wszystkich wędrówkach, walkach i wojażach Wood i Walker wrócili na stare śmieci. Czyli do swoich pokoi w “Łosiu”. Wciąż tam były choć i tu wpływ insektów był ogromny. Dobitnie doświadczył na wejściu do swojego pokoju Gordon któremu naruszona szczękoczułkami klamka została w ręku przy zamykaniu drzwi. W domu Kate przyjemne ciepło rozpalonego przez Nowojorczyków pieca i trudy wcześniejszych walk uśpiły ich. Tak, że obudziło ich dopiero potrząsanie za ramię. Nowojorczycy zbierali się do opuszczenia kryjówki i dwóch osowiałych rannych zabierali ze sobą. Mróz na zewnątrz pędzącej ciężarówki otrzeźwił ich na tyle, że zorientowali się, że zbliżają się akurat do wschodniego krańca osady czyli w pobliże “Łosia”. Dali znać żołnierzom, ci przekazali sygnał dalej aż do szoferki i ciężarówka zatrzymała się przed lokalem. Mogli wysiąść i wejśc do połatanego po zimowych walkach lokalu. Nowojorscy żołnierze nie czekali tylko machnęli im na pożegnanie ręką i odjechali wyjeżdżając z osady.


Wewnątrz lokalu o tak późnej czy już wczesnej porze nikogo właściwie nie było z klientów i lokal właściwie był zamknięty. Ale Jack zareagował na stukanie do drzwi i po chwili drzwi zgrzytnęły i otwarły się ukazując zaspanego właściciela lokalu. W końcu mogli wreszcie wrócić do swoich pokoi. Chłód, zmęczenie, osłabienie z utraty krwi zmogły ich właściwie od razu. Mieli jednak szansę zdjąc z siebie wreszcie kompletnie mokre i zamarznięte szmaty w jakie przemieniły się w ciągu doby ich ubrania jakie mieli na sobie.

Rano wstali raczej z przyzwyczajenia. Dalej byli zmęczeni i tak naprawdę powinni zostać w łóżku by wyspać się pełnowymiarowym snem a nie te może cztery godziny czy coś koło tego. Na zewnątrz był już dzień. Późny ranek. Mżyło więc pewnie nastąpiła zmiana pogody z nowym dniem. Mróz ustąpił ale za to mokło wszystko zalewane mrowiem drobnych kropelek. Za to owady się zmieniły. Latały. I do okna pod sufitem i łaziły po ścianach. Już wiedzieli co ich przebudziło. Stukanie do drzwi. Pewnie ktoś z obsługi co jak zwykle co rano zbierał pranie. Jakby nie wstawać pewnie dałoby się dalej pospać. No i głód. Żołądek i osłabione, wymrożone ciała domagały się dostaw świeżej energii. Nie wiedzieli za to co właściwie dzieje się poza ścianami ich pokoi. Gdzie jest Nico której nie widzieli odkąd wsiadła do Hummera Nowojorczyków, gdzie są sami Nowojorczycy, Runnerzy, kutry no i właściwie ktokolwiek i co się dookoła dzieje.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 06-03-2017 o 09:17. Powód: Poprawa fotki na prośbę prowadzącego
Pipboy79 jest offline