Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-03-2017, 09:01   #531
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 68

Detroit; dzielnica Ligi; rezydencja Blue Lady; Dzień 7 - świt; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



- Daimyo? - powtórzył japońskie słowo rajdowiec gdy wrzucał kolejny, wyższy bieg a obsada zasadzki gdzieś tam została za ich tylną szybą. - Nie znam. - wzruszył w końcu ramionami kierowca dodając gazu na prostym odcinku. Świtało. Nad ulicą, miastem i światem panowała już szarówka gdzieś tak pośrodku jeszcze gdy i noc i dzień jeszcze nie przeważyły na swoją korzyść. - Ale gadałem z jej szefem a on jest szefem tego całego Tokio Hotel. - rajdowiec podrapał się po policzku jakby przypominał sobie właśnie tą scenę.


- On tam jest najważniejszy nie słyszałem by ktoś był tam u nich nad nim. I nie chce jej sprzedać. Próbowałem. - pokiwał głową z zadumą gdzie jasne było, że negocjacje zakończyły się fiaskiem. - Nie chce jej sprzedać i tyle. Nie dziwię się właściwie jakbym ją odkupił to po to by mieć ja u siebie dla siebie. - rozłożył ręce przez chwile puszczając kierownicę ale maszyna nadal pruła jak po szynach łykając w ciągu paru sekund całą przecznicę. Dziki pozezował jednak na blond pasażerkę obok. - Ale z jakimiś fajnymi laskami pewnie bym się nią podzielił. - uśmiechnął się do blondyny obok.


- Próbowałem ją namówić by po prostu została u mnie. No przecież niczego by jej nie brakowało. Jakby coś chciała to by miała. - rajdowiec popukał kciukami w kierownicę w geście irytacji. Pokręcił teraz głową i znów zamilkł. Maszyną i załogą wewnątrz Mustanga rzuciło gdy zwrotna maszyna wierzgnęła kontrolowana pewnymi ruchami kierowcy na kolejnym zakręcie.


- No ale nie. Mówi, że chętnie, że mnie lubi ale no jednak nie chce i nie może bo klan i takie tam. Jakby chodziło o jakąś tam kurwę wziąłbym ją i tak i tak. No ale to Seiko. Więc po prostu wynajmuję ją kiedy się da. - westchnął rajdowiec zwierzając się Blue ze swoich rozterek pod względem rozwikłania powiązań jakimi opleciona była osoba kompaktowej Azjatki.


Byli już w Downtown. W szarówce i przy prędkościach osiąganych przez maszynę gwiazdy Ligii nie było łatwo się zorientować w jakim rejonie przedwojennego, miejskiego molocha są ale jednak Downtown Julia poznała najlepiej no i rozpoznawała już ten wysprzątany styl panujący w domenie Schultza. - Tak sobie myślę, że dość wcześnie. Ten wapniak może jeszcze spać. Myślę, że dobrze by mieć pewność, że już się nie lula nie? - powiedział nagle Dziki patrząc na nią łobuzersko. - Zapięta jesteś? - spytał chyba raczej dla zasady schodząc spojrzeniem niżej na jej pasy i klamry jakie mocowały ją w fotelu. Kiwnął głową widząc, że jest widocznie jak ma być bo uśmiechnął się złośliwie i ponownie skupił się na prowadzeniu pojazdu.


Dodał gazu. Samochód zgrzytnął skrzynią biegów, silnik przeskoczył na wyższy bieg i gdy tylko zbliżył się o limitu mocy Dziki przewajhował znowu rozpędzając go jeszcze bardziej. Pruł wzdłuż długiej prostej aż nagle szarpnął kierownicą. Rozpędzona maszyna posłusznie zaczęła skręcać ale pęd i manewry rajdowca przeszkodziły temu skutecznie. Przez jeden moment czarny bolid sunął bokiem a potem, po przeważeniu jakiegoś punktu krytycznego Blue poczuła jak maszyna traci przyczepność i właśnie od strony pasażera która obecnie była tylną burtą, zaczęła odrywać się od ziemi. A potem zaczęła się karuzela. Świat zawirował w głowie i ciele blondyny gdy dach na przemian zmieniał położenie z podłogą, trzeszcząc dartym metalem jakby samochód miał się rozpaść w powietrzu. Czuli każde uderzenie które trzęsło nimi przy każdym zderzeniu z asfaltem. Głowy podskakiwały jak szmacianym lalkom, ciała miały ochotę poddać się siłom grawitacji i odśrodkowej i dać się zmielić w tym motoryzacyjnym młynie i dać sobie połamać kończyny, karki, rozbijać twarze o szyby, deskę rozdzielczą i blachy ale uprzęże szarpały, wbijały się w ciało ale trzymały mocno. I nagle wszystko ucichło.


Maszyna przewaliła się ostatni raz opadając na koła i chwilę jeszcze bujając się resorami. I przez moment wydawała się panować absolutna cisza. Zwłaszcza, że Dziki zgasił silnik. - No to jesteśmy. - powiedział Dziki oczyszczając czoło z paru włosów. Blond fryzura u pasażerki była w o wiele większym nieładzie bo i miało co się jej rozsypać podczas tego młynka. - Jak sobie raz na dzień nie fiknę to jakiś nieswój jestem. - rzucił żartem Dziki patrząc filuternie na pasażerkę. Wskazał palcem na przednią szybę która choć popękana dalej pozwalała przez siebie oglądać świat. W szarówce co prawda raczej zgadywało się litery ale gdy wiedziało się co powinno być napisane to już nie było takie trudne. Wielkie litery nad głównym wejściem budynku oddalonego może o kilkadziesiąt kroków od zaparkowanej maszyny układały się w słowa “HELIOS”. Nawet te wystawy z plakatami filmowymi jeszcze dało się dostrzec.


Gdzie dokładniej mieszka Starszy szybko dało się zauważyć. Ledwo Dziki zdążył powiedzieć swoje i drzwi w budynku przed jakim się zatrzymali otworzyły się i wyszły przez nie jakieś sylwetki. Przez popękane i ciemne, boczne szyby fury rajdowca nie dało się w tej szarówce dostrzec detali ale widać było, że są w garniturach, idą szybkim ale opanowanym krokiem i działa jajko zespół. Jeden zatrzymał się ze dwa kroki od drzwi kierowcy, drugi trochę po skosie od strony maski, tak że miał wgląd przez przednią szybę na oboje pasażerów pojazdu. Trzeci obszedł maszynę od tyłu i zaczął obchodzić maszynę od burty pasażera. Wszyscy mieli dłonie na kaburach przy biodrach ale jeszcze żaden nie wydobył broni. Wyglądali jak agenci federalni z filmów. Ciemne okulary nawet w takiej szarówce, garnitury, krawaty, broń przy biodrze no i te sprężynkowe przewody nadajników wpięte w ucho.


- Opuść szybę. Dłonie na widoku. - powiedział ten co stał najbliżej drzwi kierowcy. Dziki znów zaczął odwajhowywać szybę. Gdy skończył spojrzał na agentów po swojej stronie. Ten trzeci od storny pasażera doszedł gdzieś do wysokości drzwi Blue choć trzymał się jak zaklęty o dwa czy trzy kroki od maszyny.


- Cześć chłopaki. Wpadłem pogadać ze Starszym. - Dziki powiedział spokojnie jakby co dzień przyjeżdżał tu na pogawędki.


- Dziki! - facet w gajerze najwyraźniej rozpoznał gwiazdę Ligi i zrobiło to na moment na nim wrażenie. Zaraz jednak wrócił mu profesjonalizm. - Dobrze możesz poczekać w środku. Szef jeszcze śpi. A w jakiej sprawie? - spytał facet w gajerze i ciemnych okularach. Sława Dzikiego rozluźniła tą spiętą trójcę na tyle, że zdjęli łapy z kabur.


- Ona jest ze mną. Oboje mamy sprawę do Starszego. I naprawdę jeszcze śpi? Trochę nam się spieszy bo chcielibyśmy go umówić z Tedem na śniadanie w Baker Street. - Dziki machnął lekko kciukiem w stronę siedzącej obok blondyny a sam zaczął się rozpinać ze swojej uprzęży. Swobodnie też mówił o jednych z najważniejszych ludziach i miejscach z tym mieście ale w końcu sam też należał to detroidzkiej śmietanki towarzyskiej.


- Dobrze, też może iść z tobą. - ten od mówienia zgodził się widząc, że rajdoweic szykuje się do wyjścia z pojazdu. Potem podniósł palec do ucha ze słuchawką i tak zamarł na chwilę. - Starszy zgodził się was przyjąć. Coś go obudziło. - dodał nieco bardziej cierpkim tonem patrząc jak drzwi co nieco zdeformowane skrzypią niemiłosiernie gdy gwiazda Ligii wychodziła na chodnik. Gdy ten wyszedł odwrócił się by spojrzeć na swoją maszynę.
[MEDIA]http://themustangsource.com/forums/attachments/f660/66162d1226973181-black-06-gt-take-2-k-my-spectacular-crash-crashed-mustang.jpg[/MEDIA]
Mustang był już zauważalnie sfatygowany ale przez ty wyglądał jeszcze bardziej detroidzko jak na furę po Wyścigu wypadało. Blue widziała jak ten od jej strony czeka aż wyjdzie i dołączy do nich. Ten drugi milczący ruszył przodem, ten od gadania w środku idąc z Dzikim no a ten trzeci ruszył na końcu za blondyną w spodniach. Ten od gadania zatrzymał się przy drzwiach wejściowych pozwalając Dzikiemu wejść. Podobnie postąpił z Blue pozwalając jej przejść obok siebie i czuła jak skanuje ją wzrokiem. Chyba trochę zaciekawionym ale jednak bardziej jak ochroniarz niż jak facet.


- No znacie zasady. Musicie oddać całą broń a i tak musimy was przeszukać. - powiedział ten główny agent i Dziki wzruszył ramionami z raczej obojętną miną. Bez pośpiechu położył na niski stolik nóż wyjęty gdzieś z kurtki i uniósł ręce czekając na przeszukanie. - A ty kim jesteś? - agent od gadania kiwnął na tego blondyna co był z przodu i ten podszedł do rajdowca zaczynając go obszukiwać. Sam zaś główny agent zaciekawił się teraz Blue i czekał jak ona zareaguje. Wewnątrz było przyjemne ciepło ogrzanego pomieszczenia i świeciło się elektryczne światło. Znajdowali się chyba w jakimś przedsionku bo pomieszczenie miało wymiary trochę większej sypialni małżeńskiej i do wnętrza budynku prowadziły dwie pary drzwi. Poza trójką ochroniarzy w gajerach nie było widać ani słychać nikogo.




Cheb; rejon zachodni; dom Kate; Dzień 8 - ranek; mżawka; ziąb.




Alice Savage



Dzień. Ranek. Światło dnia. Cichy szmer stukający monotonnie o szyby. Łóżko. Prawdziwe dwuosobowe łóżko. Zajęte przed dwie osoby. Ją i jego. Alice spojrzała na niego. Też już nie spał. Leżał na plecach oparty z jednym ramieniem pod głową a w drugiej palący papierosa. Spod kołdry wystawała jego podkoszulka tak samo jak jej habit. Wydarzenia ostatnich godzin i dni dały im się wszystkim we znaki, że gdy poczuli poduszkę pod głową i kołdrę na sobie od razu zasnęli nie kłopocząc się nawet rozbieraniem.


Jego papieros jak zazwyczaj, nawet skręty miał jakieś takie, że wyglądały jak papierosy a nie jak skręcane byle jak bibułki w jakich lubowali się choćby Bliźniacy. Leżał i sufitował. Już nie spał choć pamiętała, że kładli się spać razem. Szef jak zwykle zajął bez wahania najlepsze miejsce więc i ona trafiła właśnie tutaj. Do sypialni. Prawdziwej sypialni z prawdziwym łóżkiem. Kobiecej sypialni co ewidentnie było widać w świetle pochmurnego dnia po wyposażeniu i ubraniach. Guido najwyraźniej nie przejmował się co zrobi Kate jak się dowie, że końcówkę nocy przespali w jej łóżku.


- Się pojebało Brzytewka. Fajki ci się skończyły. - powiedział patrząc na nią gdy zobaczył, że się obudziła. Podał jej swojego zapalonego papierosa. A fajki skończyły jej się rzeczywiście. Wczoraj jak dojechali w końcu do domu Kate to było jedne z ostatnich odkryć na tamtą, długą noc co się właśnie skończyła. - Wyrosły im skrzydła. - dodał łapiąc biegającego po kołdrze insekta. Podstawił jej w pobliże twarzy by się przyjrzała sama. No i naprawdę, robal wyglądał jak i wczoraj ale jednak na grzbiecie miał skrzydła i bzyczał nimi wściekle usiłując się wyrwać z pułapki palców człowieka. Miały skrzydła i latały. Widziała jak co chwilę jakiś przelatuje kawałek jak wielgachna mucha. Często od wewnątrz jak i zwykłe muchy łaziły po szybie albo stukały w nią próbując sforsować tą szklaną przeszkodę.


- Ścięło cię. Tam na dole. Przyniosłem cię tutaj. - dopowiedział szef bandy sięgając po paczkę leżącej w tacce z jakimiś kobiecymi detalami. Pamiętała, że coś do niej mówił i wnosił ją po schodach a nawet jak kładli się do łóżka ale chyba faktycznie ją zmogła ta noc i dzień i poprzednie bo nawet teraz czuła się słabo. Sen był zbawienny ale za krótki by w pełni zregenerować siły. Czuła się słabo i mizernie. Odniesione wcześniej rany zdawały jej się dokuczać bardziej niż kiedykolwiek. Powinna zmienić opatrunki. Te na brzuchu sprzed tygodnia i te nowe od szrapneli w porcie. I tamci na dole. Taylor, Bliźniaki i reszta. Też wypadałoby zmienić im opatrunki. Choć parę minut cy kwadransów nawet nie powinno jakoś drastycznie tego zmienić.


Parę kwadransów jednak nie mieli. Usłyszeli skrzypienie schodów gdy ktoś szybko je pokonywał i zaraz pukanie do ich drzwi. - Właź! - krzyknął Guido z miejsca. Klamka poruszyła się ale drzwi zostały zamknięte gdy widocznie nie były zamknięte tylko na klamkę. - Ale są zamknięte! - odkrzyknęła Boomer trochę zakłopotanym głosem.


- Ano tak. - mruknął ganger jakby sam zapomniał, że pewnie on zamykał te drzwo wczoraj. A właściwie już dziś blisko poranka. Westchnął i wstał z łóżka. Spał też w spodniach jak teraz było widać. Podszedł do drzwi, wcisnął sobie papieros w zęby i otworzył zamek a potem drzwi. Widać w nich było sylwetkę Boomer kiwnęła Alice lekko głową na przywitanie i zaczęła otwierać usta by coś powiedzieć. Wyglądało na to, że chyba trochę się spieszy.


- Cześć Zajebista. Ale czemu nosisz tak chujowo te zajebiste okulary? I to jak do mnie przychodzisz? - Guido powiedział rozleniwionym tonem wyjmując papieros z zębów i wskazując nim na ciemne okulary na głowie Pazura. Ale powolne jakby zaspane słowa kompletnie wybiły najemniczkę z rytmu. Komplement jaki jej powtórzył z wczoraj sprawił ze zarumieniła się choć wydawała się być wniebowzięta. Uwaga o okularach które miała nad czołem spowodowała, że szybko nasunęła je na nos na wymaganą pozycję. - No. - mruknął Guido biorąc z powrotem macha. - Co jest? - spytał dla przypomnienia powodu wizyty ciemnowłosej kobiety.


- Przyszedł Eliott. Powiedział, że Nowojorczycy chcą się spotkać na moście. Szeryf czeka na moście. Chyba chodzi o tego księdza i kogoś na wymianę. Co mam mu powiedzieć? - najemniczka powiedziała z czym przychodzi i czekała na odpowiedź. Spojrzała w stronę leżącej w łóżku Alice i kiwnęła jej głową na przywitanie.


- Powiedz, że się tym zajmę. - Guido odpowiedział wydmuchując chmure dymu ku sufitowi i pokiwał głową obniżając twarz z sufitu znów na poziom twarzy kobiety w bajeranckich okularach przeciwsłonecznych. Ta kiwnęła głową, jeszcze raz krótko dla Alice, odwróciła się i zbiegła szybko po schodach. Szef gangu zamknął drzwi sypialni i odwrócił się w stronę łóżka i kobiety na nim leżącej. Uniósł brwi uśmiechając się triumfująco. A jednak coś wczorajsze negocjacje przyniosły. A było już tak blisko wzajemnego wyniszczenia! Zwłaszcza jak poszli właściwie we dwójkę w stronę linii zjeżonych i znerwicowanych Nowojorczyków z jedynym gwarantem w postaci trzymaną na muszce Krogulca kobiety w takim samym jak oni mundurze.


Mogli to teraz sobie przypomnieć. Reakcja żołnierzy na słowotok Alice była mniej więcej taka sama. Gadała i gadała zalewając ich niezrozumiałymi informacjami. I jeszcze zapisywała bez przerwy coś na kartce jak tak gadała. Obydwaj najbliżsi byli chyba kompletnie bez pomysłu jak ją traktować. Nie zachowywała się jednak agresywnie no i na oko gadała jak lekarz więc nie przerywali jej. W końcu para Runnerów odwróciła się i odeszła a ich żołądki i karki jak najbardziej były świadome, nie wiadomo ilu luf wycelowanych w te karki i plecy. Doszli jednak cali do Krogulca tam Guido zgarnął przyjacielski gestem zakrwawioną Anitę w ten sposób, że szedł obejmując obydwie kobiety jakby szli na jakąś balangę. Jak to działało na stremowanych żołnierzy zaledwie o parenaście kroków za nimi tego nie wiedzieli. Choć co prawda tylko jedna, ta niższa z kobiet wydawała się nie mieć nic takiemu obejmowaniu ale tą drugą szachowała wciąż wycelowana lufa Krogulca który szedł równolegle z nimi. Zdravko znów zrobił jeszcze kilka ujęć ale został za nimi i w końcu wrócił do Nowojorczyków.


W końcu wrocili cali do reszty Runnerów a pomiędzy obydwoma grupami pozostali tylko olbrzymi Pazur i utykający szeryf. Nowojorczycy coś krzyknęli jeszcze do nich i zaczęli się zbierać, pakować do pojazdów, zawracać aż wreszcie poświecili tylnymi światłami które też w końcu zniknęły. Tony wrócił do nich mówiąc, że chcieli godzinę na zabranie swoich ludzi z tego brzegu. Guido albo miał dość albo miał dobry humor bo machnął ręką i sie zgodził. Nie robił też trudności pozwalając odjechać Chebańczykom którzy chyba woleli odjechać z innymi mundurowymi.


Mieli chwilę a nawet więcej czasu na szykowanie się do drogi. Przy okazji wyszło z rozmowy głównie z szeryfem, że w takim układzie pomysł by rozgnieździć się w jego biurze nie jest zbyt mądry w aktualnej sytuacji jako, że znajdowało się po drugiej stronie rzeki. Jakoś więc wyszło, że jednym z najlepszych możliwych miejsc jest dom Kate. Pomysł zaproponował Rewers, Guido po namyśle gdy rzucił okiem na pochłaniany przez robactwo garaż na łodzie zgodził się. Szeryf przyjął do wiadomości zdając sobie sprawę z proporcji sił jego i Runnerów.


Na miejscu wyglądało trochę inaczej niż pamiętała to Alice z ostatniej wizyty w tym miejscu. Ślady w błocie przed i poza pojazdem, liczne odciski butów na podłodze o mocnym, antypoślizgowym bieżniku a przede wszystkim resztki bandaży, opatrunków, pozostawione niedopite kubki dość wymownie świadczyły gdzie NYA do niedawna miała swój punkt opatrunkowy który musiała ewakuować, jak szybko to się stało, jak niedawno i że ich medycy też mieli co do roboty. Teraz ranni Runnerów nie wymagali takiej nagłej opieki choć przeniesienie ich z pojazdów do domu też zajęło sporo wysiłku który spadł głównie na Brzytewkę. Guido w tym czasie zarządzał swoją bandą rozsyłając ludzi, wyznaczając zadania i odpowiedzialności za nie. Dlatego gdy oboje skończyli mieli ochotę na spanie i nic więcej. Brzytewka i tak już ledwo stała na nogach będąc na nich prawie całą dobę.



San Marino



Światło. Dzień. Ciepło. Emily obudziła się. O dziwo w łóżku. W prawdziwym łóżku. Nawet nie na zawilgłym, nie zatęchłym porzuconym materacu tylko właśnie prawdziwym łóżku. Z czystą pościelą, poduszką, kołdrą i tym przyjemnym ciepełkiem bijącym z rogrzanego łóżka przy którym tak nie chce się wyłazić gdzieś na zewnątrz. No i on. Też tu był. Wyczuwała dłonią jeszcze jego ciepło jakie zostawił na odciśnietej pościeli. Teraz siedział na jakimś małym taborecie, pilnie wpatrzony w lustro i golił się. Maszynka zostawiała pasy jasnej, gładkiej skóry która kontrastowała z rozpaćkaną pianką na jeszcze nie ruszonych warstwach kosmetyku.


Siedział korzystając z jakiejś niedużej miski z wodą i lustra. Niezbyt dużego ale jednak pozwalało się przejżeć gdzieś do połowy nawet. Właściwie wyglądała jak kobieca kosmetyczka. Emily rozejżała się. Obok niej ale od jego strony łóżka leżało na stoliku radio. Chyba jego. Rozebrane jakby tu siedział i próbował je połatać gdy spała obok. Chyba nawet słyszała jak wstawał by się ogolić. Sam pokój wyglądal jak prawziwy, domowy pokój. Choć bez światła bo paliła się jakaś świeca. O wiśniowym zapachu jaki wypełniał pokój. Pamiętała jak zasypiała przykryta śpiworem na podłodze terenówki Pazurów a on był tuż obok. A teraz byli w jakimś pokoju. Takim zwyczajnym pokoju w jakim mieszkają zwyczajni ludzie.


No prawie zwyczajni. Efekt zwyczaności psuły dwa karabinki gdzieś tak w połowie drogi między łózkiem a taboretem na jakim siedział Nix. No kabura z pistoletem jaką miał przy misce. Siedział w spodniach i samym podkoszulku. Z niej też chyba zdjął tylko wierzchnie warstwy ubrania. U niego widziała na karku rzemyk. Ten na jakim zawiesił sobie prezent od niej czyli główkę kruka.


Taboret nagle skrzypnął. Nix wyglądał jakby dojrzał za oknem coś ciekawego. Wyprężył się by lepiej widzieć ale nie wstawał i nie łapał za broń. Zaczął coś pokazywać na migi. Potem odczekał gdy pewnie czekał na odpowiedź. Znów coś machnął i zrozumiale już pomachał komuś przyjaźnie dłonią. Odwrócił się w stronę łóżka i leżącej na nim kobiety ale te skryte w półmroku nie zdradzało widocznie szczegółów wystarczająco bo chwilę popatrzył w zamyśleniu czy trosce na Emily. Teraz widziała, że już zdołał ogolić mniej więcej połowę twarzy. Wrócił więc do golenia znów siadając trochę tyłem i bokiem w stronę łóżka a przodem do lustra na biurku.


Na zewnątrz co widziała przez okno był już dzień. Ale jeszcze rano. Jeśli te same rano co pamiętała z nocy to by przespali pewnie ze cztery godziny, może trochę więcej lub mniej. Dalej czuła się słaba. Ale już nie czuła tego trupiego zimna które ją obezwładniało tam w garażu i terenówce. Na zewnątrz chyba mżyło sądząc po monotonnym szmerze z zewnątrz o ściany i okna pomieszczenia. Choć gdzie jest to pomieszczenie to nie miała pojęcia. Ale Nix nie zachowywał się jakby czuł się w jakikolwiek sposób zagrożony. Insekty. Zmieniły się ale były tu nadal. Widziała jak zderzają się z szybą czy brzęczą bez sensu pod sufitem. Latały. Wcześniej chyba tylko biegały. Pokój nie był przesadnie duży ale byli tu sami. Choć czasem dochodziło z dołu jakiś odgłos zamykanych drzwi czy głośniejszy głos. Ktoś tam był. Nix pewnie też to słyszał ale nie reagował. Nie była ani świeża ani wypoczęta choć odzyskała siły na tyle by móc chodzić swobodnie a reszta odruchów też powinna raczej być w normie. Choć zapłaciła za Przejście i ta rana osłabiała ją nadal. Przeżyła jednak więc i powinna wrócić w końcu do pełni sił. Kiedyś tam w końcu pewnie to przejdzie. Na razie miała okazję wspomnieć sen. Bo śniła.


Byli chyba wszyscy. I ona i Nix, Boomer, Bliźniacy, Brzytewka, Taylor… Chyba nawet Tweety była. Stali przy jakimś samochodzie. Cieszyli się, śmiali byli szczęśliwi. Najbardziej oczywiście Bliźniacy. Teraz też rechotali na okrągło bo przecież jakby komuś udałoby sę nie zauważyć to był ich pomysł. Właśnie coś wywinęli choć już nie mogła sobie przypomnieć co. I byli naturalnie z tego bardzo rad no i pysznili się przed resztą. Taylor poszedł i wrócił, Tweety też. Wszystkim się udało. Nix. Nix też wrócił całkiem zadowolony tak samo jak o dziwo i Bliźniacy. Teraz czekali. Spojrzeli wszyscy na dwie ostatnie z ich grupy. Na Brzytewkę i właśnie Emily. Czekali. Dadzą radę tak jak oni? Emily spojrzała na Alice a ta na Emily. I co było dalej to nie wiedziała bo się właśnie obudziła.




Cheb; rejon centralny; biuro szeryfa; Dzień 8 - ranek; mżawka; ziąb.




Nico DuClare



Gdy wczoraj czyli kilka godzin temu wychodziła na oszronioną noc z cieplego wnętrza Hummera Ljubjanović zadał jej tylko jedno pytanie. “A próbowałaś?” spytał wskazując na swoją plakietkę z napisem “PRESS”. Więcej jednak nie mieli okazji porozmawiać bo reporter kręcił się tam gdzie się coś działo a Nico wręcz na odwrót. Sytuacja zdawała się przez moment zaogniać z każdym słowem zwłaszcza gdy kapitan Yorda padł w drgawkach na ziemię co wyglądało dość strasznie i poważnie. Upiornie nawet. I to zamurowało nie tylko ją ale chyba wszystkich bo nikt chyba nie wiedział co robić i jak reagować.


W końcu jednak żołnierze odciągnęli powalonego kapitana o po chwili burzliwych i bardzo nerwowych negocjacji pozwolono parze Runnerów w tym Alice Savage oraz typem który najwięcej nawijał od nich w trakcie negocjacji, podejść do kapitana który choć dawał znaki życia wydawał się być w szoku. Tamta czarnowłosa kobieta z czaszkami też wydawała się być w podobnym stanie ale ją wcześniej zabrał na stronę Runnerów ten młodszy Pazur. Alice coś pogadała, popisała i odeszła z tym czarnowłosym Runnerem z powrotem do linii Runnerów. Po drodze zgarnęli jeszcze tą kobietę z rozwalonym nosem i a ten co tak krzyczał głośno wciąż szedł z wycelowaną w nią pistoletem.


Sama DuClare wróciła razem i resztą chebńskich stróżów prawa. Szeryf zdołała jakoś przekonać porucznika Carlsona by też ich zabrał na ciężarówki. Wysiedli przy biurze szeryfa a wraz z nimi większość nowojorskich żołnerzy. Zostawiono tu też wciąż kapitana Yordę który wciąż wyglądał na kogos w cieżkim stanie. Zaraz potem Nowojorczycy zabrali się s powrotem na drugą stronę rzeki. Wrócili po kilkudziesięciu minutach ale przejechali bez zatrzymywania się i pojechali dalej na wschód.


W tym czasie mieli okazję juz rozgościć się i Nowojorczyków po komisariacie. Sam budynek wyglądał jak po napadzie. Przy ścianie leżał wrak motocykla którym przyjechał Baba a teraz był wypalonym wrakiem. Drzwi cel były pootwierane tak samo jak i parę innych. Rodowici Chebańczy nwydawali się przygnębieni ale musieli ogarnąć to miejsce chociaż z grubsza by móc spocząć na resztkę nocy. Budynek musieli współdzielić z żołnierzami NYA z których część jeszcze w nocy zabrały ciężarówki ale część została na miejscu.


Nico zdołała się przespać trochę i choć gdy rano wstała miała wrażenie, że ledwo co zamknęła powieki ale i kubek zbożówki serwowanej przez Eryka pomógł doprowadzić się do porządku. Śniadanie było obfite jak na warunki Cheb bo do standardowej rybnej polewki udającej gulasz żołnierze dorzucili do wspólnego gara swoje racje i przytakiej wymianie teraz mogli wszyscy sycić się ciepłym śniadaniem. Eryk też sprzedał porannego newsa Kanadyjce, ze przyjechali z bazy Nowojorczycy w sprawie tych negocjacji o użyczenie księdza. Szeryf posłał Eliott’a na drugą stronę rzeki i sam czekał na moście który obecnie stał się miejscem wybitnie granicznym. Jeśli ktoś obecnie wiedział coś o jakichś kutrach to trzymał to dla siebie. Żadnych odgłosów walk nie było słychać. Ale żołnierze chyba szykowali się, że jednak wyślą ich na te kutry co jakoś po nocnych walkach wcale ich nie cieszyło. Dlatego chociaż chcieli się najeść póki była okazja.




Wyspa; Schron; poziom szpitalny; Dzień 8 - ?, jasno; chłodno.




Will z Vegas



Chłopaki zareagowali rubaszynym śmiechem na pomysł Will’a o zmianie hierarchii celów ich podziemnej wędrówki. Przez warstwę ich chałaśliwej błazenady Will dostrzegał jednak, że liczą się ze zdaniem jednookiego Runnera i wolą mu nie bruździć. Na przykład opóźniając pokazanie się na oczy przed daniem dyla w głąb Bunkra. Więc stawili się przed obliczem starszego juz człowieka w skórzanej kurtce i bez części palców lewej ręki w piątkę. Ten zaś zdziwił się widząc dziewczynę z nimi.


- Kto to jest? Czemu ma naszą kurtkę? Czemu nie jest z resztą waszych? - Jednooki spytał cwaniaka i ten wyczuł, że jakoś niezbyt jest zachwycony widząc obcą osobę w Bunkrze.


- Ja wzięłam sobie. Bo ktoś zostawił a podobała mi się. - odezwała się nieśmiało Cindy patrząc ostrożnie to na Will’a to na pytającego Jednookiego. Chłopaki w skórzanych kurtkach nie odzywali się.


- Aha wzięłaś. No jak któryś frajer nie pilnował co swoje no to chuj mu w dupę. - machnął reką facet za konsoletą. - A co tu robisz? Nie jesteś od nas. - ganger nie dał zapomnieć, że nie tylko o kurtkę pytał.


- Jestem Cindy. Mieszkam tutaj z Will’em i resztą. Zgubiłam się jak wszyscy zaczęli strzelać i w ogóle. Zawsze się gubię. - Cindy mówiła lekko przestraszonym głosem i twarzą pełną obaw przed reakcją Jednookiego. Gdy wspomniała imię cwaniaka z Vegas delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu jakby podkreślić, że jest częścią Schroniarzy. Cwaniak wyczuwał, że dziewczyna trochę podbarwiła gesty i głos ale pewnie naprawdę obawiała się co zrobi teraz ten starszy facet z opaską na oku. Ten zaś milczał i popatrzył na Willa i młodszych Runnerów.


- Daj spokój Jednooki zgubiła się dziewczyna a Cindy jest fajna. Strzelała z nami z miotacza i w ogóle. No i teraz ma kurtkę jak my. - Disco chyba poczuł się wywołany do odpowiedzi bo odezwał sie pierwszy wskazując na Cindy. Ta uśmiechnęła się na ile stres jej pozwalał słysząc, że jest fajna no i energicznie pokiwała głową na potwierdzenie tych słów.


- Dobra, jak jest taka fajna to zabierzcie ją do reszty. - odparł w końcu Jednooki. - Niech się nie gubi więcej bo zacznę się zastanawiac czy nie celowo. - Will nie był pewny czy Jednooki łyknął ściemę czy zwyczajnie nie chciało mu się teraz tym zajmować. Spojżenie jednak mówiło mu, że pętająca się swobodnie po Bunkrze osoba nie będąca Runnerem nie przypadła mu do gustu. Nawet taka fajna i mila Cindy co młodsi koledzy tak ją zachwalali.


- Will czemu mi nie powiedziałeś, że ktoś tu od was lata samopas? Lepiej by to była ostatnia takie niedopatrzenie z twojej strony. Jak ktoś tu lata jeszcze albo wam się gdzieś zapodzieje no to lepiej dla wszyskich bym wiedział to od ciebie. Niż jakos bez ciebie. Bo po co wtedy bym miał ciebie? - głos Jednookiego zastopował Will’a gdy już był przy drzwiach. Facet im odpuścił tym razem ale sprawiał wrażenie, że limit cierpliwości ma dość ograniczony na takie rozgrywki. Will zaś nie miał pojęcia jak się powiodlo lub nie Harry’emu. Kelly kazała mu spróbować się przedrzeć i więcej go nie widzieli. Czy mu sie udało czy nie też nie było wiadome. Jednooki nic o nim nie mówił. Jednak jakby sie udało wydostać stąd Harry’mu to pół biedy ale jeśli nadal gdzieś tu przebywał to szansa na wpadkę rosła. No chyba, że jeszcze ktoś ze Schroniarzy w Bunkrze zwiałby czy zaginął gdy jego nie było albo potem.


Trzech młodych Runnerów odprowadziło dwójkę Schroniarzy do miejsca gdzie przebywała reszta z nich. Część z nich spala a część nie. Właściwie nie bylo pod ziemia zbytnio wiadomo jaka pora doby panuje na powierzchni. Ci co nie spali ucieszyli się na widok Will’a a powrót Cindy w ogóle był dla nich zaskoczeniem. Cindy też wydawała się piszczeć i skakać z radości jakby wróciła po nie wiadomo jak długiej i dalekiej podróży do domu.


Poszli w końcu spać z żołądkami przyklejonymi do kręgosłupów. Choć od Roberta, Disco i Cano dowiedzieli się, że jest już niedługo ranek więc i tak będzie śniadanie. Była więc nadzieja, że niedługo będą mieli czym zapchać te żołądki. Will’a obudziło potrząśnięcie za ramię. Obudziła go Cindy z miłym uśmiechem witając go w tym pewnie nowym dniu. Schroniarze zbierali sie i ubierali. Byli na poziomie Mieszkalnym i zajmowali cztery pokoje więc jak na ich gromadkę ani ciasno ani luźno. Ale jak się pomyślało o tym, że kilka dni temu właściwie każdy sam mógłby mieć te kilka pokoi jako swoich to mogło dać do myślenia.


Spotkali sie wszyscy na korytarzu. Runnerzy jakoś specjalnie agresywni wobec nich nie byli ale jednak Schroniarze chyba woleli nie kusić losu i trzymać sie w grupie. Brakowało tylko Mężnego Chomika który właśnie wtał wcześniej by dopilnować tego śniadania, Psa któy jak zwykle mu towarzyszył gdy tylko mógł no i Barney’a który zdążył udać się już do swojego laba ale jak przekazała Will’owi Cindy miał wrócić na śniadanie. Też był głodny.


Nowi sąsiedzi i współlokatorzy chyba już zdołali się jakoś przyzwyczaić do widoku Schroniarzy. Nadal budzili ciekawskie spojrzenia ale gdy nie włazili nikomu pod topór, nie machali bronią, nie byli agresywni to jakoś przeszli od kwater do stołówki nie zaczepiani. Na samej stołówce panował stołówkowy klimat. Wszyscy zajęci byli głównie jedzeniem. Ledwo przeszli przez drzwi uderzył w ich nozdrza zapach jedzenia. Byli tak głodni! A jedzenie było tak blisko! Pełen i właśnie opróżniane przez gangerów talerze przykuwały chciwe spojrzenia Schroniarzy.


W kuchni pracowali i Runnerzy i Chomik. Jedzenie wydawał Runner bez jednej dłoni ale gdy Chomik zobaczył, że przyszli towarzysze zamienił go i sam zaczął nakładać im talerze. - Jedzenie! Mają jedzenie! Jest co gotować! - Chomik wydawał się uradowany niesamowicie i skory do miłości i przyjaźni wszelakiej gdy wreszcie mógł zwyczajnie gotować. Jedzenie też było inne niż ostatnio. Placki które służyły za odpowiednik chleba to Chomik juz i wcześniej smażył. Ale świeże jajka z omletów i te kawałki mięsa, prawdziwego mięsa a nie ryby to już dawno w Schronie nie jedli. Bo jajka to jeszcze w Cheb dało się jakoś załatwić ale od zimy to cokolwiek z prawdziwego mięsa to był niebywały kłopot bo Chebańczycy sami nie mieli.


W kończy jako ostatni przyszedł Barney tak jak mówił, że przyjdzie. Kończyli już swoje porcje gdy on dopiero zaczynał. - Pracuję z jakimiś analfabetami. Wiecie, że wczoraj ci geniusze chcieli przeprowadzić intubację na postrzeloną nogę? Skąd oni ich wytrzasnęli?! - Barney pieklił się tak bardzo, że przerwał jedzenie rozrzucając ramiona na boki. - Cały czas mnie wkurzają. Bredzą coś o jakiejś Brzytewce i że ja nie jestem taki fajny. Nic mnie to nie obchodzi to banda nieuków. - spojrzał na siedzącego niedaleko cwaniaka. Ten z gadek po powrotnych wiedział, że u Runnerów było coś słabo z lekarzami. Więc capnęli Barney’a by zajmował się rannymi przez co ten miał trudności z produkcja serum. Te jednak udał mu sie sprokurować mimo wszystko ale jak zawsze efekt był loterią. Uda się czy nie? I jak teraz było widać współpraca z nowymi asystentami przebiegała dla niego dość frustrująco. Z tym, że Barney pewnie nie wiedział o planach wycieczki po potwora jakie Runnerzy mieli dla Willa.




Cheb; rejon wschodni; lokal “Wesoły Łoś”; Dzień 8 - ranek; mżawka; ziąb.




Nathaniel “Lynx” Wood i Gordon Walker



Paradoksalnie po wszystkich wędrówkach, walkach i wojażach Wood i Walker wrócili na stare śmieci. Czyli do swoich pokoi w “Łosiu”. Wciąż tam były choć i tu wpływ insektów był ogromny. Dobitnie doświadczył na wejściu do swojego pokoju Gordon któremu naruszona szczękoczułkami klamka została w ręku przy zamykaniu drzwi. W domu Kate przyjemne ciepło rozpalonego przez Nowojorczyków pieca i trudy wcześniejszych walk uśpiły ich. Tak, że obudziło ich dopiero potrząsanie za ramię. Nowojorczycy zbierali się do opuszczenia kryjówki i dwóch osowiałych rannych zabierali ze sobą. Mróz na zewnątrz pędzącej ciężarówki otrzeźwił ich na tyle, że zorientowali się, że zbliżają się akurat do wschodniego krańca osady czyli w pobliże “Łosia”. Dali znać żołnierzom, ci przekazali sygnał dalej aż do szoferki i ciężarówka zatrzymała się przed lokalem. Mogli wysiąść i wejśc do połatanego po zimowych walkach lokalu. Nowojorscy żołnierze nie czekali tylko machnęli im na pożegnanie ręką i odjechali wyjeżdżając z osady.


Wewnątrz lokalu o tak późnej czy już wczesnej porze nikogo właściwie nie było z klientów i lokal właściwie był zamknięty. Ale Jack zareagował na stukanie do drzwi i po chwili drzwi zgrzytnęły i otwarły się ukazując zaspanego właściciela lokalu. W końcu mogli wreszcie wrócić do swoich pokoi. Chłód, zmęczenie, osłabienie z utraty krwi zmogły ich właściwie od razu. Mieli jednak szansę zdjąc z siebie wreszcie kompletnie mokre i zamarznięte szmaty w jakie przemieniły się w ciągu doby ich ubrania jakie mieli na sobie.

Rano wstali raczej z przyzwyczajenia. Dalej byli zmęczeni i tak naprawdę powinni zostać w łóżku by wyspać się pełnowymiarowym snem a nie te może cztery godziny czy coś koło tego. Na zewnątrz był już dzień. Późny ranek. Mżyło więc pewnie nastąpiła zmiana pogody z nowym dniem. Mróz ustąpił ale za to mokło wszystko zalewane mrowiem drobnych kropelek. Za to owady się zmieniły. Latały. I do okna pod sufitem i łaziły po ścianach. Już wiedzieli co ich przebudziło. Stukanie do drzwi. Pewnie ktoś z obsługi co jak zwykle co rano zbierał pranie. Jakby nie wstawać pewnie dałoby się dalej pospać. No i głód. Żołądek i osłabione, wymrożone ciała domagały się dostaw świeżej energii. Nie wiedzieli za to co właściwie dzieje się poza ścianami ich pokoi. Gdzie jest Nico której nie widzieli odkąd wsiadła do Hummera Nowojorczyków, gdzie są sami Nowojorczycy, Runnerzy, kutry no i właściwie ktokolwiek i co się dookoła dzieje.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 06-03-2017 o 09:17. Powód: Poprawa fotki na prośbę prowadzącego
Pipboy79 jest offline  
Stary 18-03-2017, 04:25   #532
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Piękny sen. Radosny. Byli w nim prawie wszyscy, śmiali się. Coś odpieprzali razem, ale to był tylko sen. Nie jawa, a szkoda. Emily bardzo żałowała, że nie może zamienić dwóch rzeczywistości miejscami. Wojnę wpakować za zamknięte powieki, a zza nich wyciągnąć słońce i radość. Leżała z głową na poduszce i patrzyła spod ledwo uchylonych powiek na Petera. Siedział do niej tyłem, powoli i metodycznie pozbywając się zarostu. Niewiele miał do roboty - przy pożarze stracił dużo kłaków z brody, ale pewnie chciał… wyglądać porządnie. Jak na Pazura i oficera przystało. Zarost nie pasował do munduru, przy nim każdy detal musiał być pod linijkę.
W jego ruchach i postawie było coś hipnotycznego. Codzienna czynność, rutynowa. Nic ciekawego na pierwszy rzut oka, ale tak miło się go obserwowało. Od strony codziennej, zwykłej drobnostki. Czegoś nie mającego związku z wojną i walką. Gdyby nie broń w pokoju nikt by nie powiedział, że oboje mordują ludzi. Zachowywał się spokojnie, więc musieli znajdować się na bezpiecznym terenie… tylko gdzie dokładnie? Widziała na jego karku rzemyk, nie musiał się odwracać żeby dała radę dostrzec Kruka. Czaił się na jego piersi i spoglądał prosto w duszę Mówcy. Przypominał, że Więź nie brała się znikąd. Stawała się tym silniejsza, im dwójka ludzi była ze sobą bliżej. Wpakowała się w problemy Żywych na własne życzenie, ale jakoś nie żałowała. Nie obraziłaby się mogąc obserwować rytuał golenia w jego wykonaniu codziennie. Budziła się powoli, przy okazji układając w głowie wydarzenia minionego dnia. Jedna niecała doba i jej życie wywróciło się do góry nogami. Życie siedzącego przed lustrem mężczyzny również. Nie ściemniał, gdyby to robił oszczędzono by mu płacenia części ceny za Przejście Mówcy między światami.
- Nieładnie… wykorzystałeś sytuację i zaciągnąłeś nieprzytomną kobietę do łóżka… - powiedziała ciągle w tej samej pozycji. Otworzyła tylko normalnie oczy, gapiąc się już pełnoprawnie na Pazura - Gdzie jesteśmy? Zarośnięty też mi się podobasz.

Maszynka kierowana precyzyjnym ruchem zamarła w powietrzu na moment gdy leżąca w łóżku kobieta odezwała się. Mężczyzna odwrócił ponownie twarz w jej stronę i uśmiechnął się radośnie słysząc i widząc jej reakcję. Zauważyła, że zdążył już ogolić cały front twarzy i pianka pokrywała mu jeszcze jeden policzek i szyję. Odłożył maszynkę na biurko z lustrem, powstał i szusnął na łóżko zajmując miejsce obok. Pocałował ją w usta nim odpowiedział.
- Chyba na tym to polega w zaciąganiu kobiet do łóżka by znalazły się w łóżku, a reszta to detale. - odpowiedział z uśmiechem machając niefrasobliwie dłonią. Oczy też mu się śmiały gdy tak sobie pozwalał na poranny żarcik. - Jesteśmy w domu Kate. Ona jest weterynarzem. Nocowaliśmy tu z Alice wcześniej, jak ją wydostaliśmy z Wyspy. Reszta jest poupychana na dole i gdzie się dało. Za ścianą są Alice i Guido. - powiedział leżąc na boku i podpierając głowę dłonią wspartą łokciem. Drugą dłonią pokierował palcem wskazującym jej brodą tak, że pooglądał jej jeden profil z jednej a potem z drugiej strony. - Ale wiesz Emi ty to zdecydowanie lepiej wyglądasz jak nie jesteś zarośnięta. - ściszył nieco głos jakby dzielił się z nią niebywale wielkim i poważnym sekretem. - Jak się czujesz Emi? - zapytał nieco poważniej i tak samo poważniej spojrzał w jej twarz i oczy.

Przytrzymała się jego ramienia i podniosła do pozycji siedzącej, z twarzą tuż przed jego twarzą. Nie ogarniała kim jest Kate, nie widziała jej dotąd, ale skoro Pete mówił że jest w porządku to tak musiało być.
- Może pozwolę ci ogolić mi nogi - parsknęła mu prosto w nos - Jest lepiej, nic mi nie jest. Nie martw się, dokończ golenie. Zabawnie wyglądasz - starła palcem odrobinę białej piany, popatrzyła na nią i maznęła go po nosie - Spałeś cokolwiek?

- Heh. Ogolić ci nogi? A to by musiało być zabawne. - Nix spojrzał na przykryte kołdrą nogi jakby naprawdę rozważał ten pomysł i uznał go za wyjątkowo zabawny. - Tak, przespałem się. Też niedawno wstałem. - odparł Peter odgarniając włosy z damskiej twarzy. Odgarniał ponownie i twarz mu przybrała się wyrazem zamyślenia. - Jak się czujesz? Bo wyglądałaś na kompletnie wyłączoną przez drogę i w ogóle. Nawet Alice nie wiedziała co ci jest i kiedy się obudzisz. Dobrze, że się obudziłaś. - Pazur pokiwał głową z ulgą jakby właśnie sam ją ponownie przeżywał widząc przytomną Emily ponownie.

- Nic mi nie jest, nie martw się - powtórzyła, obejmując go i przyciskając czoło do jego czoła - Wtedy w furgonetce miałeś rację, to co robię nie jest zdrowe… ale to jeszcze nie mój czas, muszę ci napisać tą kartę, bo obiecałam, nie? Trzeba dotrzymać słowa - uśmiechnęła się chcą go jakoś pocieszyć. Zamiast gadać, wypaliła nagle coś, co od przebudzenia kiełkowało jej pod sercem - Chyba się w tobie zabujałam. Więc… nawet pozwolę ci na golenie tych nóg i co tylko chcesz.

Nix kiwał głową gdy mówiła o kartce i obietnicach. Uśmiechał się zgadzając się z nią bo przecież byli już trochę poumawiani tam i tu na to i na tamto. Dopiero jak wypaliła swoje wyznanie głowa mu znieruchomiała, usta zamarły a brwi skoczyły ze zdziwienia w górę. Chwilę wpatrywał się w jej twarz gdy oczy przeskakiwały mu z jej jednego oka na drugie jakby szukał w nich żartu, kpiny czy zwykłego oszustwa. Ale chyba się nie doszukał. Gdy to do niego dotarło zadziałał dość impulsywnie. Przychylił jej twarz do swojej wsuwając jej swoja dłoń na jej kark i potylicę a usta złączył z jej ustami w długim, czułym i delikatnym pocałunku. Odessał się od niej w końcu i wciąż trzymając jej głowę patrzył na nią z bliska.
- No. Ja chyba też. Nie spotkałem nigdy kogoś takiego jak ty. - wyznał jej w końcu wpatrzony w jej twarz tak blisko swojej twarzy, że czuli swoje wzajemne oddechy na sobie. - A z goleniem się widzę dogadamy. Może być całkiem zabawnie. - uśmiechnął się już bardziej filuternie sunąc z powrotem dłonią do siebie przez co jego palce mijały jej kark, szyję i szczękę.

- Bo nie szukałeś w Świecie Popiołu - wyszeptała poważnie, ale zaraz się roześmiała radośnie. Złapała go za ramiona i wykorzystując oparcie pod pośladkami, szarpnęła do przodu, przetaczając nad sobą tak, aby znalazł się na łóżku obok niej w pozycji leżącej. Od nagłego wysiłku zakręciło się nożowniczce w głowie, ale i tak było warto. Rechocząc jakby właśnie wycinała doskonały numer i zataczając się , wdrapała się na niego, siadając mu na brzuchu okrakiem.
- Zostało jeszcze pół twarzy. A może to ja ogolę ciebie? - spytała leniwie, machając lewym nadgarstkiem od niechcenia, a w placach zabłyszczał nóż.

- Chcesz mnie ogolić tym kosiorem? - zapytał Pazur unosząc pytająco brew do góry. Zaśmiał się gdy Otero wykonała swój numer ze zmianą pozycji. Teraz patrzył na nią drażniąc się i psocąc oczami, głosem i uśmiechem. - No nie wiem. Taka groźna i pełna tajemnic dziewczyna, z takim dużym nożem na moim gardle… A jak jej się ręka omsknie? - spytał, parodiując powagę dość udanie zresztą.
- Duchy mówią, że jesteś odważny i nie boisz się byle gangera, do tego baby, co się nie zna na żadnych fajnych, męskich zajęciach. Gdzie tam takiej do szanowanego i wyszkolonego oficera równie znamienitej formacji jak Pazury - wzruszyła ramionami, przystawiając koniec noża do jego grdyki - Nie obawiałeś się iść na kutry, wejść do płonącego budynku i wrócić po nieprzytomnych… a boisz się jednej małej dziewczynki? Co koledzy powiedzą? - spytała z miną wyrażającą szczerze zainteresowanie i smutek nad losem cywilbandy bez tarcz z trzema pazurami. Drapnęła szyję najemnika, usuwając pierwszy niewielki fragment piany i pozostałego zarostu.

- Małej dziewczynki?
- powtórzył w pytaniu określenie użyte przez ową “małą dziewczynkę”. Odsunął się lekko gdy niespiesznie otaksował wzrokiem jej sylwetkę. Przesunął się spojrzeniem z jej twarzy, na jej pierś, schowane pod kołdrą brzuch, biodra, nogi a potem równie powoli wrócił z powrotem do jej twarzy. - Chyba nie takiej małej. - uśmiechnął się gdy ich spojrzenia znów się spotkały. - Jakoś tu całkiem sporo miejsca do zbadania widzę. Albo do wycałowania. - mruknął Nix i nie zważając na dzielące ich ostrze pocałował nożowniczkę ponownie. - No ale skoro mówisz, że taki ze mnie kozak to chyba faktycznie nie mam się czego obawiać. - uśmiechnął się gdy się od niej nieco odsunąć by dać jej się pobawić z jego pianką i jej nożem.

Kobieta oddała pocałunek i popchnęła go żeby znów się położył. Tak było wygodniej. Zabrała się do golenia, starając się nie pokaleczyć skóry.
- Niezbadane są ścieżki Przeznaczenia… - zamyśliła się, ale pracy nie przerwała. Skupiona na niej nie przestawała nadawać, ograniczając nawiedzony bełkot do minimum - Więc spędziliście tu noc. Ty, Boomer, Alice i Rewers… nie zagadała was na śmierć? - parsknęła i skrobnęła plamkę piany na grdyce - Wtedy, zaraz po tym jak dostałeś wolną rękę, a szef powiedział że jesteś Pazurem… mówiłeś że wcześniej, przed kłótnią o powrót do Bunkra… że też się z bałeś. Z nią - skrobnęła drugą plamkę, teraz na żuchwie. - Powiesz o co chodzi?

- Jak śpi to nie gada.
- odparł prosto Pazur mówiąc cicho by minimalizować ruchy szczęki i szyi. - I przybyliśmy tutaj bo szefa jakieś paskudztwo użarło. Padł jak kłoda. A weź go targaj. - tu wymownie poruszył dłonią pewnie pamiętając, że już raz wspólnie z szamanka dźwigali razem te same bezwładne ciało. - Ale spotkaliśmy Eliotta i Kate. Eliott skombinował taczkę to razem jakoś zawieźliśmy szefa. A Kate powiedziała Alice co i jak z tym wężydłem. O. Tak to nazwała, wężydło. I dlatego skończyliśmy tutaj szefa ani było nieść ani jechać dzień się kończył to już tu zostaliśmy. Potem w nocy wpadli ci z NYA z rannym oficerem. Potem się okazało, że stuknęli na drodze Boomer bo poszła po Land Rovera i ten… No trochę mnie poniosło. Bo powiedzieli, że ją tam tak zostawili na tej drodze. A nie wiedziałem w jakim stanie. No i poniosło mnie trochę. - przyznał trochę z zakłopotaniem najemnik zezując na Emily jak zareaguje na te słowa. - A potem no bałem się bo na Wyspie się strzelali wtedy. Ostro. I no spartoliłem bo Alice się spytała i jej to powiedziałem. Raanyy… W jaką histerię wpadła, że tych Runnerów jej pozabijają. Zwłaszcza tego tem cwaniaka co tam szefuje. - oficer Pazurów machnął ręką wskazując gdzieś niedbałym ruchem dłoni w bok. Szef bandy najwyraźniej nie budził jego ciepłych uczuć. - Wyrwała się i poleciała jak głupia. Złapałem ją i coś tam jej zacząłem gadać bez sensu, zaniosłem ją tutaj. I gadałem. Jakoś ona zaczęła nawijać. Że ci Runnerzy, nie tac źli , o tym Guido, Taylorze, tych dwóch no i w ogóle. Dlatego tego dupka nie rozwaliłem tam przy tym vanie. Raz, że nie celował do Alice a dwa to pasował do opisu i słyszałem jak go woła po imieniu. Tak myślałem, że to ten o którym tak nawijała. Dlatego strzeliłem w nogę. - wyznał w zamyśleniu Pazur patrząc gdzieś w głąb siebie jakby znów widział tamtą szybką i chaotyczną akcję przy miejscowym biurze szeryfa. Wtedy gdy jeszcze on i kobieta która siedziała teraz na nim stali naprzeciw siebie. - A wtedy bałem się, że Alice coś odwali. No zwieje albo zrobi coś równie głupiego. No. Bałem sie o nią wtedy. - przyznał kiwając głową w zamyśleniu.

Nożowniczka przytakiwała i nie przerywała Pazurowi, skrobiąc zapamiętale po jego szyi. Co zeskrobała wycierała o rant prześcieradła. I tak było brudne i do prania, więc nic mu nie mogło zaszkodzi.
- I co, próbowała uciekać, zrobiła coś głupiego? Gadaliście do rana... Boomer też z wami tam była i gadała? Bo mówisz że jej starego poskładało - mówiła powoli, jakby trawiła na bieżąco to co gada - W terenówce ostrzegałeś Emmę, że Plama może i was lubi, ale w ostatecznym rozrachunku i tak stawia na gangerów... coś was łączyło? Dlatego jesteś taki cięty zawsze jak pojawia się ten temat? O czym jeszcze gadaliście? - skrobnęła piankę za uchem, akurat tam gdzie jedno z głównych naczyń krwionośnych.

- Cięty? O co ci właściwie chodzi Emi? - przewędrował spojrzeniem z sufitu na twarz pochylającej się nad nim kobiety. - Przecież ci mówię. Spanikowała, bałem się, że coś odwali. Szkoda by było. No i szef by mi urwał jaja. I Boomer też była. Ale miała zmianę na górze my zostaliśmy na dole. Boomer miała mnie zmienić potem bo no jej gadanie niezbyt idzie. A bałem się zostawić Alice samą by jej nie odwaliło. I gadaliśmy aż się uspokoiła i zasnęła. No mnie też w końcu złożyło. - wzruszył ramionami patrząc na twarz pochylającą się nad nim. - A w terenówce chodziło mi, że chciała namieszać Boomer w głowie. To co mówiłem i jej wtedy. Wolałaby nas rozbić by Boomer została z nimi niż byśmy mieli działać osobno obok albo przeciw nim. Dlatego tak powiedziałem. Że myślę, że nas lubi i mnie i Boomer ale jak ma do wyboru na ostrzu noża to postawi na tego Guido i Runnerów a nie kogoś innego na przykład nas. - tu wskazał palcem na swoją pierś. - A wtedy jeszcze o Chucku Norrisie gadaliśmy. Jakoś musiałem ją zagadać by nie myślała o Wyspie. I zaczęło się jakoś o tym Norrisie sam nie pamiętam już jak. I w sumie to ona mi opowiedziała o nim o tym, że on tak naprawdę umiał się bić i był mistrzem walk naprawdę a nie tylko na filmach no i w ogóle. Nie wiedziałem tego. A! Wiem! Bo powiedziała, że załatwiłem tych z Nowego Jorku jak Chuck Norris. I tak się chyba zaczęło o tym. - pokiwał głową jakby zgadzając się z własnymi wspomnieniami. - No a teraz ty Emi. Co mnie się tak wypytujesz? O co ci chodzi? Chcesz coś wiedzieć konkretnie to się konkretnie spytaj. A nie się rozpytujesz po opłotkach. - na koniec zbystrzał i spojrzał na pochylającą się nad nim Emily jakby się właśnie zorientował, że te wszystkie pytania zmierzają do jakiegoś celu.

Otero długo milczała, zaciskając usta w upartą kreskę i tylko ręka z nożem się ruszała goląc Pazura może trochę zbyt nerwowo.
- Kiedy pojawili się Runnerzy we trzy cię broniłyśmy. Boomer, bo jest twoją przyjaciółką, ja bo… przed chwilą ci mówiłam dlaczego. I Plama. Na początku myślałam że się przyjaźnicie i dlatego… ale ty nie uważasz jej za przyjaciela. Szukasz podstępu, nie ufasz… i nie chcesz aby inni ufali. Boomer tylko wspomniała że rozmawiały i przelotnie o czym, a ty już zawyrokowałeś, że miesza jej w głowie, chce rozdzielić. Chce dla was źle i chroni Runnerów. Tak się nie traktuje przyjaciół, a że woli Guido? Dziwisz się naturalnej kolei rzeczy. Na szalach wagi najsprawiedliwszego z Sędziów spoczywają dwa życia: Na lewej Boomer, twoja sprawdzona partnerka i towarzyszka znana od dawna… a na prawej Plama. Którą uratujesz, jeśli będziesz musiał wybierać. Rozkazy nie obowiązują, są tylko dwie dusze na ostrzu noża - pokręciła głową, strzepując na podłogę mieszankę włosków i piany - Słyszałam co mu mówiła. Jak o tobie mówiła. Że zginęłaby, gdyby nie ty, że ją uratowałeś i zawdzięcza ci nie tylko życie i… tam jeszcze parę innych rzeczy. Ludzie ją lubią. Mężczyźni ją lubią… za bardzo - mruknęła, a ostrze wróciło do drapania skóry policzka. Zaciskała szczęki i gapiła się tylko na pracujące żelastwo, byle nie trafić przypadkiem na oczy powyżej - Te dwa złamasy z tymi ich aluzjami i propozycjami z obciąganiem. Taylor… pocałowała go na przywitanie, a on jej nie wpierdolił. O Guido nie ma co wspominać… ale wczoraj w nocy, Jastrząb… ten kapitan Nowojorów. Uśmiechnął się jak ją zobaczył, mówił po imieniu. Nazwała go Gabby… podobno w tamtym obozie ją przesłuchiwali. Jak przesłuchanie dość swobodny klimat musiał być. Podbiłeś do niej, a ona była… jak ona: miła, krucha, sympatyczna, bezbronna. Potrzebowała pomocy, wsparcia. Jej starego poskładało, a jak to wyglądało jak teraz po pożarze to musiało nią trząchnąć nieźle… i jeszcze na wyspie strzelali do jej bliskich. Chciałeś pomóc, chronić… może wystartowałeś z bajerą… ale dostałeś kosza. Więc się podskórnie jeżysz i to wychodzi jak gadasz. Hajtają się pewnie dziś. - machnęła ramieniem, a broń przeleciała przez pokój i wbiła się we framugę drzwi - Skończyłam.

- Nie, nie, nie Emi, to nie tak.
- Nix pokręcił głową gdy odwrócił wzrok od trzęsącego się jeszcze po wbiciu się noża. Pokręcił głową i przyciągnął kobietę do siebie tak, że wylądowała na nim. Chwilę zbierał myśli lub słowa by odpowiedzieć na słowa szamanki. Objął ją ramieniem a drugim gładził ją uspakajając.
- Nie chodzi o to, że nie uważam Alice za przyjaciela czy jej nie ufam. Po prostu ona ma inne priorytety i punkt widzenia niż ja. Jak z tymi Runnerami i Boomer właśnie. Chciałaby dla nich dobrze.Dla nas też ale głównie dla nich. Na pewno by nie chciała byśmy walczyli ze sobą więc wolałaby byśmy byli po jednej stronie. Na przykład nas przyłączając do Runnerów. - Pazur zaczął wyjaśniać leżącej na nim świeżo przyjętej do gangu Runnerce jak się sprawy mają w jego mniemaniu. - Poza tym bałem sie o Boomer. Jakby uległa presji to byłaby dezercja i byłoby naprawdę nieciekawie. Wolałem jej o tym przypomnieć. - dorzucił jeszcze kolejny powód.
- Weź nie kracz z tymi szalkami - mruknął najemnik ocierając z policzka jakiś fragment pozostawionej piany. - Z tym ratowaniem życia nie przesadzaj. Ona by nie chciała by ktokolwiek ginął, ja też, no to tak powiedziała pewnie do tego Guido. Ale chwała jej i tobie za to bo inaczej nie wiem co by było. - nie wydawał się być przekonany, że Alice postąpiła inaczej niż zazwyczaj w takich wypadkach.
- Ale z lubieniem no to masz rację. - powiedział nieco unosząc palcami jej brodę by mogła zobaczyć jak się do niej uśmiecha. - Mężczyźni ją lubią ale i kobiety też. Raczej chyba kwestia co dla nich robi a nie coś innego. Te dwa pajace chyba tak ciągle i z każdym. No reszt bany zna sie z nią nie wiadomo jak długo to się tam znają i lubią. Ty też. Znaczy ty teraz jesteś z nimi ciebie też pewnie polubią. Już cię lubią. - uśmiechnął się łagodnie dodając jej otuchy jakby spodziewał się, że obawia się jakoś konfrontacji z wzorcem jaki pozostawiała po sobie Alice w reakcjach środowiska.
- Z tym przesłuchaniem w obozie NYA na Wyspie to nie wiem bo mnie nie było. Ale maglował ich nieźle bo Nico i ci dwaj też tam byli. Mnóstwo nerwów ich to kosztowało. Więc to żadna sielanka nie była. Nie wiem jak przeszli na ty ale byli w namiocie sztabowym z resztą sztabu więc bez przesady z tą swobodą rozmowy. - Pazur nie zgodził się z pomysłem Emily o towarzyskim rodzaju spotkanie Alice i kpt. Yordy kilka dni temu na Wyspie.
- Na Guido się wkurzam bo mi przylał i jest niebezpieczny. Nie lubi mnie tak samo jak ci dwaj i większość z nich. A nie z powodu Alice. Chcą się żenić niech się żenią. - Nix wzruszył ramionami.

- Polubią, już lubią… jeszcze lubią. Tylko Duchy wiedzą jak się to skończy. Oni… tak. Oni mogą polubić Mówcę. Tacy jak Nowojorczycy… widziałeś co się stało w nocy. To się nie skończy, ale nie wszyscy muszą mnie lubić. Mogą uciekać, lżyć. Byle… byle byś został. Nie zostawił. Wtedy będzie… będzie dobrze. Najlepiej - nożowniczka zamknęła oczy. Dawała się kołysać, samej przywierając do najemnika całym ciałem. Miała ubranie, ale ciągle czuła chłód, więc wymacała kołdrę i narzuciła im na plecy. Dopiero wtedy zrobiło się jej mniej przygnębiająco.
- Miałam taki piękny sen - szepnęła, moszcząc sie wygodniej i opierając policzek o jego ramię - Byliśmy przed jakimś budynkiem. Ty, ja, złamasy, Taylor, Plama… nawet Tweety. Staliśmy wokół samochodu, świeciło słońce i było ciepło. Śmialiśmy się, coś… wspólnie robiliśmy. Wam się udało… dowcip? Prędzej zawody. Paul z Hektorem wymyślili… nie pamiętam, ale pewnie jakąś durnotę… którą odstawialiśmy grupowo. Nikt na nikogo nie warczał, ani nie patrzył spode łba. - westchnęła.

- To musiał być piękny sen. Ja się nie żarłem z tym dwoma pajacami? - Nix uśmiechnął się trochę jakby zaglądając Emily pod powieki z lekko kpiącym a zdecydowanie bardziej żartobliwym spojrzeniem i tonem. Raczej obecnie jak między tą trójka była oschła cisza to wyglądało na ocieplenie wzajemnych relacji. Więc pewnie pomysł, że mogliby się razem bawić w zgodzie i radości jak kumple albo chociaż koledzy wydawał mu się dość fikcyjny. Ale póki co przyjął go do wiadomości i wziął za dobrą monetę. Przesunął ją trochę sobie bardziej bokiem by mogła leżeć dalej oparta i wtulona w niego a jednak mogli bardziej swobodnie patrzeć na siebie.
- Niesamowite. Ale fajnie to musiało wyglądać. - uśmiechnął się po pocałował ją w czoło. Odsunął twarz od jej twarzy. Chwilę wodził spojrzeniem po jej oczach i twarzy jakby chciał w nich coś znaleźć, utopić się albo przelać w nie swoją wiarę i siłę. - Posłuchaj Emi. Będzie dobrze ok? - powiedział kładąc jej swoją dłoń na jej policzku.
- Ja myślę, że ci Runnerzy, Alice, no nawet ten Guido, lubią cię. No zobacz nawet w nocy. Po tym wszystkim. Jak cię niosłem i chciałaś pogadać z Guido. Był dobry moment by cie wywalic czy co jakby chciał. Trochę się bałem, że tak zrobi. A trochę chciałem. Byś nie była z nimi związana wtedy. Ale jednak zostawił cię i nic do ciebie chyba nie miał. Widziałaś tego ich Hivera jak go załatwił? No z tobą nic takiego nie zrobił. No a on tu trochę znaczy i sporo może. No i Alice. I te dwa palanty. Więc wiesz, ja myślę, że jak po czymś takim, choć nie mam pojęcia co to było, nic do ciebie nie mają to widocznie nic do ciebie nie mają. - Pazur próbował łagodnym głosem wytłumaczyć jak widzi sprawę i rozwiać wątpliwości jakie miała Otero. Pogłaskał ją po policzku dla przekazania tej otuchy.
- No i Emi. - zaczął jakby dla zaznaczenia, że chce dojść do punktu kulminacyjnego. - Nawet jakby oni wszyscy cię zostawili czy coś do ciebie mieli. - zaczął patrząc już tylko w jej oczy i mówiąc poważnym głosem. - To ja z tobą zostanę. Kocham cię. Chcę byś została moją żoną. Wiem, że to powinno inaczej wyglądać. I lepiej powinniśmy się poznać i no w ogóle inaczej. Ale czuję to Emi. Jesteś moją drugą połową. Tą na którą zawsze czekałem. Wyjdziesz za mnie? - trochę kręcił głową gdy chyba zdawał sobie sprawę, jak bardzo odbiega ich znajomość od standardowych oświadczyn ale jednak gdy się spytał o to wydawał się być skoncentrowany tylko na niej i na jej odpowiedzi. Czekał w napięciu na to co odpowie.

Dziewczyna z Kalifornii znieruchomiała, przestała nawet oddychać. Gapiła się tylko spod poczochranej czarnej grzywki, mrugając raz po raz. Przesłyszała się, jeszcze się nie obudziła. Kolejny sen, którego trwania nie zauważyła. Cisza się przedłużała, odruch aby poderwać się i uciec wzrastał. Nie… to się nie działo naprawdę. Pazur wycinał jej numer. Dowcip. Walnąć coś, czego tak naprawdę nie przemyślał. Chciał pocieszyć… nie uciekał. Nie uciekł w nocy. Ciągle był obok, oberwał przy przejściu i plótł bzdury. Nikt normalny nie chciał Mówców, oni nieśli ze sobą cierpienie. Byli martwi, więc zwrot “póki śmierć nas nie rozłączy” tracił w ich wypadku znaczenie. Co on pieprzył? Dwanaście godzin temu stali po przeciwnych stronach drogi, gotowi się zabijać. Naiwny głupiec, marzyciel, nieprzystosowany tak jak mówili Bliźniacy.
Nie ściemniał, mówił szczerze. Widziała to w jego oczach. Wierzyła. Też była głupia.
Zamiast odpowiedzieć słowami pokiwała energicznie głową, przytakując na znak zgody. Ta sama głowa szybko opadła, wciskając się z całej siły w szyję najemnika.
- Tylk… tylko za c-ciebie - z trudem, ale pokonała ściśnięte gardło, chrypiąc mu do ucha.

- Naprawdę?! Och tak!
- Nix po nagłym przypływie powagi i koncentracji przed chwilą gdy się oświadczył i w nerwie czekał na odpowiedź nagle wybuchnął ulgą i radością. Najpierw przybliżył twarz jakby chciał się upewnić, że się nie przesłyszał. Potem zaś krzyknął radośnie wyrzucając przy tym dłonie w górę w triumfalnym geście aż wreszcie objął czarnowłosą kobietę i pocałował. I nie przestawał jej całować nawet gdy napór jego ciała przewrócił ją na pościel gdy wgniatała ją plecami a on nie przestawał jej całować jeszcze dobrą chwilę. W końcu przestał i oderwał się od niej ale niezbyt daleko. Nadal wpatrywał się w jej twarz z odległości parunastu centymetrów. Gładził palcami jej twarz jakby chciał się nią nacieszyć, zapamiętać albo upewnić, że naprawdę tu jest.

Ciepło, miękko i ciężko, ale to był przyjemny ciężar. Miły. Nie przeszkadzał, przytrzymywał na łóżku i nie pozwalał unieść się ponad nie. Przecież San Marino nie mogła zacząć lewitować, obiecała. Przedtem tego nie robiła, ale teraz nie była pewna, czy nie zacznie się unosić ponad pościel. Powoli dochodziło do niej co właśnie powiedziała. Co oboje powiedzieli. W tym zarobaczonym pokoju, na zapadłej prowincji przestała być niczyja. Znowu miała po co być żywa. Dla kogo. To… to też było miłe.
- Kocham - powtórzyła za Peterem, obracając zapomniane słowo na języku. - Też cię kocham. Trochę siara… chcesz się hajtać z gagnerem. Co koledzy z Pazurów powiedzą? - uśmiechnęła się zaczepnie, zakleszczając go w pasie nogami.

Nix pocałował ją w pierwszym odruchu gdy powtórzyła swoje wyznanie miłości. Potem zaczął się szczerzyć jakby nagle wszystkie inne przeszkody i trudności nagle stały się nieważne.
- Eee taam! - machnął nonszalancko ręką gdy usłyszał jej obiekcje. - Na razie jest tu Boomer a ona cię lubi. No i szef ale on pewnie popłynie z Alice na tą Wyspę. A reszta. - machnął znowu ręką tak samo niefrasobliwie. - Nie ma co się przejmować resztą. - roześmiał się rozanielony jakby wygrał los na loterii. Przestał się śmiać ale nadal patrzył z góry na twarz kobiety pod spodem z czułością i oddaniem. - Oj Emi. Moja Emi. Tak się cieszę, że się w końcu spotkaliśmy. Tyle na ciebie czekałem. - mówił głaszcząc opuszkami palców jej twarz jakby chciał ją zapamiętać. Przerwał i spojrzał na chwilę na ścianę zza której dobiegły ich dość jednoznaczne odgłosy konsumpcji związku między mężczyzną a kobietą. Chyba to rozbawiło najemnika bo uśmiechnął się półgębkiem ale znów wrócił do studiowania wzrokiem i dotykiem jej twarzy.

Mimo ściany i odległości ciężko było nie słyszeć odgłosów walenia. San Marino parsknęła. Niby taka mała, drobna i niewinna, ale ruda gangerka miauczała bardzo sugestywnie i z zapałem.
- Chyba już nie śpią.... i nie poczekali na księdza - zaśmiała się, ale radość nie trwała długo. Skoro szef wstał, niedługo zaczną się zbierać i ruszą dalej. Liczyła, że Plama zajmie go na dość długo, aby reszta nie musiała od razu się zrywać i lecieć do obowiązków. - Po Przejściu... nie dam rady. Ale są inne sposoby - spojrzała wymownie w kierunku hałasu i skrzywiła się, łapiąc Pazura za ramiona i mocnym szarpnięciem posłała go na łóżko. Zaraz wspięła się na niego, zawisając twarzą tuż nad jego twarzą. -Odpręż się, potem pójdziesz coś zjeść... i nie bój się. Nic ci nie odgryzę - pocałowała go krótko, zsuwając się w dół i oblizując wargi rozpięła spodnie od munduru. Nix był dla niej miły, ona też chciała być miła dla niego. Mieli okazję, nim nożowniczka pójdzie na wymianę prosto do obozu Nowojorczyków.
Ale jeszcze nie teraz.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 18-03-2017 o 04:30.
Czarna jest offline  
Stary 18-03-2017, 07:29   #533
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Dziki miał nie po kolei w głowie, dawno rozminął się z rozumem i do tego jeszcze żyło mu się z tym pierdolcem całkiem nie najgorzej… ale mógł pomyśleć, że podobne manewry odbiją się na wyglądzie dwójki przyszłych negocjatorów, a zwłaszcza na Blue. Wysiadając z bryki zdążyła jeszcze poprawić na szybko włosy, używając do tego potłuczonego lusterka bocznego. Upadł na łeb w dzieciństwie, chociaż zrobił to ze stylem. Od czegoś w końcu brała się jego renoma.
- Z laskami też jesteś taki mało delikatny jak z tą biedna bryką? - spytała szeptem, gdy znaleźli się obok siebie. Z profesjonalnym uśmiechem telepała się przy rajdowcu aż do wnętrza kurnika, gdzie na wstępie przywitano ich rozkazem zdania broni.
- Blue - przedstawiła się, sięgając za pazuchę i wyjmując klamkę. Bez marudzenia odłożyła ją na tackę - Przedstawiciel biznesowy i poważny przedsiębiorca. Przyjechaliśmy porozmawiać ze Starszym.

Reakcją Dzikiego na szept blondyny było zdziwione spojrzenie połączone z uniesieniem brwi. Albo niezbyt wiedział do czego pije panna Faust albo świetnie udawał, że nie wie. Wewnątrz najpierw jeden z agentów skończył obszukiwać Dzikiego a potem ten który obstawiał burtę pasażera obszukał Blue. Obszukał sprawnie i profesjonalnie a nie obmacał. Blondyna wyczuwała, że gdyby miała jakąś spluwę czy kosę to pewnie by raczej znalazł. Obydwaj ochroniarze dali znak temu od gadania, że klienci są czyści i dopiero wówczas przeszli do dalszego etapu.

- Dobrze, proszę za mną. - odpowiedział ten najgłówniejszy agent i dał znać, że czas ruszać. Blondas ruszył pierwszy za nim ten od gadania, robiąc dając znać, że poranni goście mają iść za nim a na końcu brunet zamykał pochód. - Uprzedzam, że jeśli zaczniecie zachowywać się niestosownie bez względu na to kim jesteście zostaniecie wyproszeni. - ostrzegł ich agent przystając na chwilę gdy blondas otwiera jakieś drzwi. Spojrzał na obydwoje gości i chyba zwłaszcza po Dzikim obawiał się “niestosownego zachowania”. Dziki znów obojętnie skinął głową nie odzywając się a w zamian przeszywający ochroniarza zblazowanym spojrzeniem.
Weszli po jakichś schodach na pierwsze piętro. Jak na współczesny standard chata posiadała niesamowitą nowinkę techniczną: światło w kontaktach. Jak w lepiej zachowanych budynkach w Vegas. Blondas szedł pierwszy i zapalał światła przed nimi. W końcu dało się wyczuć, że to już. Blondas otworzył jakieś drzwi i za nimi ukazał się pokój. Wyglądał jak prywatne biuro czy gabinet. Mocne, stare biurko z ciemnego drewna dodawało powagi temu miejscu. Tak samo jak szafki które wyglądały jak klasyczne szafki na dokumenty ale też było coś co wyglądało jak barek a wszystko jednak było wykończone w ciemnych barwach nadając mu wystrój jakiegoś prywatnego gabinetu ważnej osoby. Ważna osoba też tam była.


Za biurkiem stał obok fotela starszy mężczyzna. Wyglądał jakby dopiero co wstał z łóżka przez co przerzedzoną fryzurę miał w nieładzie a na policzku odciśniętą pościel. Niemniej spojrzenie miał czujne, bystre analityczne wręcz.

- Dziki i Blue do pana. - zaanonsował ich ten gadający agent przedstawiając dwójkę gości. Sam odsunął się stając z jednej strony a blondas z drugiej strony drzwi. Brunet zamknął za nimi drzwi i został na zewnątrz.

- Witam o tak nieludzkiej porze. Zgaduję, że napijecie się ze mną kawy? Nie lubię pić sam jak mam gości. - Starszy uśmiechnął się samymi wargami i wykonał lekki ruch dłonią. Ten gadający agent powiedział coś cicho pewnie w tą swoją słuchawkę i poza tym nic się na razie nie stało. - Proszę, usiądźcie. - Starszy wskazał na dwa krzesła, całkiem wygodne choć pewnie nie tak jak jego fotel. No i nie tak imponujące.
“Kawa?” - pytanie o kawę najwyraźniej Dziki przyjął z niedowierzaniem bo powtórzył niemo te pytanie patrząc na blondynę. Sam zaczął sadowiąc się na jednym ze wskazanych krzeseł.

Jak na Starego o którym tyle słyszała, koleś sprawiał niepozorne wrażenie zewnętrzne, ale miał coś w tych kaprawych oczkach. Gapił się na gości jak jakiś cholerny robot, albo glina ze starych filmów - takich gdzie wystarczyło jedno spojrzenie żeby ostatni sprawiedliwy rozpoznał winę w sądzonym. do tego gadał tonem nieznoszącym sprzeciwu i miał na usługach całe stadko przydupasów w gajerach i pod szczekaczkami. Jak jebany VIP z czasów grubo przed erą Pustkowi.
- Dziękujemy że zgodził się pan nas przyjąć mimo wczesnej pory - blondynka uśmiechnęła się profesjonalnie i przysiadła na ostatnim wolnym fotelu, aktówkę kładąc obok jego nóżek, po prawej stronie. Siadając rozpięła guzik marynarki, dzięki czemu przy zginaniu tułowia kabura po broni mignęła nienachalnie, jak radził zblazowany pedał. Oparła się pewnie plecami o zagłówek, siadając wygodnie, ale bez zwyczajowego zakładania nóg na stół. Zamiast tego założyła jedną kończynę na drugą i na kolanach ułożyła ręce.
- Oczywiście,o tej porze kawa jest zbawienna. chętnie dotrzymamy panu towarzystwa i się napijemy - odpowiedziała, posyłając Dzikiemu spokojne spojrzenie. Też najchętniej walnęłaby dwa głębsze, ale biznes rządził się własnymi prawami. Gdy częstowano, nie wolno było odmówić. To mogło urazić gospodarza, a urażony gospodarz mógł kazać ich rozwalić, albo coś.

- Miło mi. Obudziły mnie jakieś hałasy na ulicy. - starszy facet uśmiechnął się promiennie do blondyny chyba rzucając przelotnie okiem na migniętą kaburę pod jej pachą. Powiedział swoje zdanie zwyczajnym, niefrasobliwym tonem siadając na swoim fotelu i opierając łokcie o blat stołu. Machnął lekko jedną z dłoni w stronę okna od ulicy na jakim poniżej stała zaparkowana maszyna Dzikiego. Ten zaś poruszył się nieco niespokojnie pod tym cierpkim spojrzeniem starszego mężczyzny. Sam Starszy mimo, że wyglądał jakby dokładnie wyrwano go ze snu, zwłaszcza w szlafroku narzuconym na piżamę jakoś tak jednak nie sposób było go traktować jako zwykłego starszego pana. Dwaj ochroniarze za plecami gości tkwili o kilka kroków od nich udając, że ich nie ma ale jednak przecież byli. I mieli pewnie ładny, odkryty widok na plecy i potylice gości ich szefa.

- Naprawdę? Pewnie te kroki. Taki ruch teraz wszędzie. Spokoju nigdzie człowiek nie ma. - Dziki popatrzył w końcu bezczelnie udając głupiego i machając dłonią w stronę tego samego okna co przed chwilą gospodarz.

Starszy który dotąd wyglądało, że interesuje się bardziej ładniejszą połową delegacji to jakoś dziwnie wyglądało, że mówi głównie do Dzikiego. Teraz spojrzał na niego bezpośrednio z zastanowieniem mierząc jego twarz i sylwetkę. Zanim odpowiedział czy postanowił zapukał ktoś do drzwi.
- Kawa! Wyśmienicie. Proszę! - twarz Starszego wypogodziła się i przez drzwi weszła jakas starszawa kobieta z klasyczną tacką i jeszcze bardziej klasycznym dzbankiem czarnej kawy. - Dzień dobry Marto. Nigdy nie mogę się nadziwić, jakbym wcześnie nie wstawał ty zawsze jesteś na nogach przede mną i masz gotową tą wyborną kawę. - obdarzył kobietę przyjemnym uśmiechem i obserwował jak przygotowuje filiżanki kawy dla niego i dwójki gości.

- Och proszę pana, chyba nie myślał pan, że jest pan najciężej i najdłużej pracującym człowiekiem na świecie? - kobieta zażartowała w podobnym stylu i skończywszy przygotowywać napar skłoniła się lekko gospodarzowi, jego gościom i wyszła z pokoju.

- Marta robi wyborną kawę. Nie wiem ile razy Ted chciał mi ją podkraść ale nie mógłbym się obyć bez mojej małej, czarnej co rano. - Starszy uśmiechnął się do swoich gości i pozwolił sobie na pierwszy łyk naparu. Blue czuła, że właśnie etap pierwszego wrażenia się kończy. I zaraz zaczną rozmawiać o poważnych sprawach. Dziki wyglądał na nieco zagubionego w protokole. Patrzył niepewnie na prawdziwą filiżankę, prawdziwej kawy i na te wszystkie pozostawione przez Martę kubeczki, łyżeczki, dzbaneczki i widać minę miał wyraźnie nietęgą.

Blue poczekała aż facet się obsłuży i napije pierwszy. On ich gościł, więc mu przypadało pierwszeństwo. Dopiero wtedy sięgnęła po kawę i cukier. Wsypała go do filiżanki, zalała kawę i zamieszała fikuśną łyżeczką. Odłożyła ją na spodeczek, uśmiechając się do Ligowca. Czuł się zakłopotany, chyba trafił do złej bajki. Albo zajechał do złej dzielnicy. Wystarczyło żeby powtarzał jej ruchy z zastawą, a będzie dobrze. Upiła pierwszy łyk i zrozumiała czemu Stary tak zachwala siwą babinę. Doświadczenia nie dało się podrobić.
- O tak, to prawdziwy skarb - powiedziała lekko, nie precyzując czy chodzi jej o napój czy jego twórcę - Mamy swoje rytuały, tradycje. Dobrze się ich trzymać i szanować. To pokazuje kim jesteśmy. Wyrabia markę… między innymi o tym chcieliśmy z panem porozmawiać - rzuciła zaczepkę, ale to od niego zależało, czy przejdą do sedna, czy wpierw dopiją kawę. Wątek zaznaczyła, więc z prawdziwą przyjemnością wróciła do kawy.

Dziki ze swoją kawą wyglądał jakby złowrogo wślepiał się w czerń w filiżance. A czerń w filiżance złowrogo wpatrywała się w niego. Rzucił czujne spojrzenie na ruchy blondyny obok i mniej więcej zrobił to co i ona. Nadal jednak wyglądał i czuł się wyraźnie nieswojo.

- A właśnie. - starszy mężczyzna odstawił filiżankę od ust i spojrzał ciekawie na swoich gości. - Zgaduję, że nie przyjechaliście tylko spróbować kawy jaką tak cudownie parzy Martha. - Starszy dał znać, że wstępny etap mają już za sobą. Zerknął na chwilę na leżącą w zasięgu jego wzroku walizkę.

- Dokładnie!
- rajdowiec z ulgą odstawił filiżankę i wyglądało jakby zbierał się wygarnąć co mu leży na wątrobie. - Przyjechaliśmy w sprawie zorganizowania Wyścigu. Takiego jaki odmieni oblicze dotychczasowej Ligii. - gwiazda wspomnianej Ligii zaczęła mówić ze zdecydowanie większą werwą i pewnością siebie.

- Ależ Dziki ja nie zajmuję się ani Wyścigami ani Ligą. Nie obchodzi mnie to. Sprawy Wyścigów załatwia się w Lidze i z Ligą.
- Starszy odpowiedział od razu prawie wchodząc rajdowcowi w słowo. Znów upił kolejny łyk obserwując jego reakcję.

- Ale to chodzi o specjalny Wyścig. Taki poza Ligą.
- Dziki uparcie dążył do celu jaki postawili sobie za cel tej dyskusji niedawno w prywatnych apartamentach Blue Lady.

- No, no. Nie rozpędzasz się za bardzo? Wyścig Ligi bez Ligi i poza Ligą? Brzmi jak kłopoty. - Starszy uniósł brew znów odkładając od ust parujące naczynko a rajdowiec oblizał wargi szykując się do kolejnej rundy negocjacji.

- Chodzi o deathmatch. Na spontanie. Zebrałoby się ekipę gwiazd Ligi i rozegrało deathmatch. Ale przydałby się jakieś miejsce. Poza Ligą. Więc pomyśleliśmy o Downtown. Tu nie było dawno żadnej takiej imprezy więc nikt by się nie spodziewał. No ale właśnie trzeba by uzgodnić to z Tedem więc pomyśleliśmy o tobie. - rajdowiec opowiedział na czym polegał zrąb głównego pomysłu w paru prostych zdaniach. Starszy kiwnął głową i znów upił z filiżanki nim odpowiedział.

- Dziki. W Downtown nie ma żadnych “imprez” jak to nazywasz bo Ted sobie nie życzy tutaj takiego typu wydarzeń. - odpowiedział patrząc uważnie na rajdowca.

- Nie musiałoby być w samym Downtown. To dużo miejsca, większość to Ruiny. No i można by pomyśleć o jakimś oddalonym miejscu. Stary dworzec autobusowy albo silnikownia. Niby Downtown a dość daleko od Ambasadora. - gwiazda Ligi nie poddawała się i nadal próbowała namówić gospodarza do zainteresowania i zaangażowania się w sprawę.

- A poza tym gwiazdy Ligii mówisz. Ty no rozumiem ale to jedna gwiazda. Po co miałby się Ted zajmować organizowaniem czy patronowaniem imprezy dla takiego Dzikiego? Od tego jest Liga i twoi fani. - Starszy zwrócił uwagę rajdowcowi lekko wskazując go trzymaną filiżanką.

- Nie tylko ja. Blue reprezentuje Blue Angel. No i jeszcze się do takiego niesamowitego Wyścigu zgłosi mnóstwo załóg. Ktoś kto zorganizuje, kto będzie firmował taki Wyścig może ustanowić nową tradycję, nową jakość alternatywę dla Wyścigów Ligii. Sam wiesz co oznacza Liga u nas. A jest okazja zrobić coś co im dorówna. - Dziki nie ustawał w forsowaniu głównie swojego projektu i mówił z pełnym przekonaniem jakby święcie wierzył w to co mówi jest realne i możliwe.

- Blue Angel?
- zapytał po chwili milczenia gospodarz teraz wracając spojrzeniem do blondyny siedzącej obok Dzikiego. - No tak. Steve pewnie zadbałby o jej przyjęcie tutaj. - pokiwał głową patrząc nadal na blondynę po drugiej stronie biurka. - No dobrze Dziki ale dlaczego przychodzicie z tym do mnie skoro macie sprawę do Teda. To jego Downtown. - Starszy znów wrócił oczami do rajdowca oczekując odpowiedzi na swoje pytanie.

- Wiemy, że przyjaźnisz się z Tedem. Pomyśleliśmy, że mógłbyś nam pomóc spotkać się z nim i przekonać go do tego projektu. - rajdowiec zawahał się co nieco widząc brak postępu w reakcjach gospodarza i wyczuwając teraz słabość swojego planu. Właściwie nie było mówione jak zachęcić samego Starszego do zaangażowania w ten projekt. Zerknął szybko na Blue jakby liczył, że ona ma jakiś pomysł jak wybrnąć z tego dołka nim się na nim wywalą na dobre.

- Są rzeczy których nie warto zmieniać, bo zawierają w sobie absolut. Proste, doskonale idealne wartości… jak ta kawa. Takie rozwiązania są wygodne, tym bardziej te sprawdzone, ale każdą bardziej skomplikowaną niż napar z kofeiny strukturę da się ulepszyć. Dla dobra teraźniejszych i przyszłych interesów. Ludzie kochają Wyścigi. Mogą na co dzień żenić sobie kosy i obrabiać chałupy, ale gdy warczą silniki stają się kibicami. Jednoczą. Chcą je oglądać, brać w nich udział. Stać się ich częścią, chociażby z trybun. Świętować zwycięstwa, zapijać porażki i czekać na następne starcia. To ich napędza, odgania troski życia codziennego. Zarówno pan jak i pan Schultz cenicie sobie ustalony ład i porządek. Jesteście ludźmi interesu. Niech pan na to spojrzy jak na okazję, bo to doskonała okazja do sięgnięcia po rozwiązania do tej pory… ciężki do zrealizowania. Na pewno i pan i Ted Schultz macie w szufladach projekty zmian dla miasta. Dostosowania go jeszcze bardziej pod własną wizję…. zwłaszcza ten drugi - Blue odstawiła filiżankę, siadając wygodnie i stykając przed sobą dłonie w piramidkę. Łokcie opierała o fotel, nogę zarzuciła na nogę. Uśmiechała się profesjonalnie, nie spuszczając oka ze Starszego.
- Podzielone społeczeństwo łatwiej się kontroluje, nie ma niebezpieczeństwa, że od ręki pokonają wzajemne niesnaski i wpadną na denne pomysły z tasowaniem kart. To niewdzięczny materiał do obróbki, wiecznie mu coś nie pasuje, a nie żyjemy w Disneylandzie. Okazje do puczu i głośnego wyrażania niezadowolenia przewijają się jak w kalendarzu. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zacznie szczekać, lud to podchwytuje i trzeba marnować własne siły aby przypomnieć komu są winni szacunek i posłuszeństwo. Chaos trzeba kontrolować, bo wyrwany spod tej kontroli nie przynosi zysków. Warto więc, prócz siłowych, znaleźć dodatkowe rozwiązanie na to pozwalające. Ludzie kochają swoje gwiazdy, wiele są dla nich gotowi poświęcić i wiele wybaczyć. Im samych jak i tym z nimi kojarzonych. Gdyby pan Schultz zgodził się objąć patronatem proponowane przez Dzikiego wydarzenie, zyska nie tylko prestiż, ale i wdzięczność ludu. Zapewni mu Igrzyska, pokaże się jako włodarz dbający o dobro i zadowolenie zwykłych ludzi. Podstawą każdego imperium nie jest armia, tylko proletariat. Oni pracują na klasę średnią i wyższą. Wdzięczny lud to lud spokojny. Niepodatny na próby podburzania, bo i po co ma się burzyć, skoro dostarcza mu się igrzyska? Łatwiej też przełknie nowe porządki, wystarczy odwrócić uwagę. Do tej pory zajmowała się tym Liga, teraz przyszedł czas aby podzielić monopol. Zbudować zdrową konkurencję. Projekt jest, nagroda też. Zostaje kwestia opieki i zgody. Detroit to Wyścigi. Wyścigi to Liga. Liga to fani. Fani to Detroit. Jeden twór połączonych ze sobą naczyń. Już Juliusz Cezar doceniał istotność dobrze przemyślanego mecenatu i tego ile mógł na tym zyskać. Spokój sprzyja nam wszystkim i nam wszystkim zależy na jego utrzymaniu. Panującego w tym mieście, ustalonego porządku. Dlatego przyszliśmy tutaj - rozłożyła dłonie, wskazując na pokój i ludzi przy biurku.

- Ciekawe, ciekawe. - Starszy słuchał siedząc oparty o swój fotel i z dłońmi złączonymi w daszek przed swoją brodą. Poza tym komentarzem nie odzywał się dłuższą chwilę. Niecierpliwy Dziki zerkał to na niego to na siedzącą obok Blue jakby się nie mógł doczekać wyroku na ich projekt. - Ale to by oznaczało zadrę z samą Ligą to raz a dwa to by były spore koszty których Ted pewnie nie ma obecnie w kosztorysie. - odezwał się w końcu ponownie starszawy już facet siedzący w szlafroku po drugiej stronie biurka.

- Nie, nie, wcale nie! - Dziki wpadł w słowo Starszego, że prawie mu przerwał. Musiał być całkiem spięty wystrzelił do przodu dłonią która wyskoczyła gdzieś na połowę biurka jakby chciał złapać ramię gospodarza albo chociaż gwałtownie zaprzeczyć. Starszy spojrzał na niego i rajdowiec widząc, że przykuł jego uwagę zaczął od razu wyjaśniać. - Liga się burzy jak ktoś robi Wyścigi poza nią. Ale nie spontany. Przecież tu co chwila się ktoś ściga! My się wszystkim zajmiemy. - Dziki wskazał dłonią na siebie i blondynę siedzącą obok szybko wskazując tak na przemian. - Damy cynę i powiedzmy na wieczór ściągniemy ludzi. Tylko właśnie musimy mieć gdzie. Znaczy my byśmy mieli gdzie no ale jak deathmatch i jakby miało się otrzeć o Teda to wypadałoby w Downtown. Tu jeszcze tego nie było to będzie świeżynka. Powinno chwycić. Na pewno chwyci no co ja mówię!? - rajdowiec klepnął się w czoło z głośnym plaśnięciem jakby uzmysłowił sobie jaką gafę właśnie strzelił. - A koszty to okey, są potrzebne ale na ligowe Wyścigi. Ale tak jak przyjedzie peleton, rozstawi się to jak Wyścigi na lotnisku. Kto komu broni? Do tego nie trzeba żadnych kosztów. Dać obiekt, parę wozów by była firma od Teda no i tyle. Nawet nagrodę na ten Wyścig już mamy więc Ted nie musiałby się wykosztowywać. - Dziki wydawał się mówić pewnie jakby właśnie obstawiał pewnego zwycięzcę w kolejnym Wyścigu. Oparł się z powrotem wracając do wyprostowanej sylwetki na krześle i czekał na reakcję gospodarza. Zerknął ze dwa razy na Blue jakby sprawdzał jak mu poszło albo w ogóle jak ona sonduje temat.

- Jednego nie rozumiem w waszym pomyśle. Dlaczego tak upieracie się by to organizował Ted. Dlaczego Downtown? Dlaczego nie tereny Huronów, Runnerów czy Camino? - Starszy odpowiedział po chwili trawienia informacji jakie tak entuzjastycznie sprzedał mu rajdowiec. - Jest tu coś specjalnego czy coś specjalnego chcecie od Teda? I co to za nagroda? Po co wam Ted jeśli wszystko macie? - gospodarz popatrzył na dwójkę gości uważnie zatrzymując się na chwilę na twarzy każdego z nich.

- Ten teren jest dziewiczy pod względem Wyścigów. Tu się nikt nie ściga bo Ted. Ale tak jak Blue mówi, jakiś wentyl nawet tutaj by się przydał. - gwiazda ligi wskazała na siedzącą obok blondynkę ubraną na biurowo. - Więc pomysł chwyci. Do tego Ted to Ted. Ciężko znaleźć pojedynczą osobę która ma tutaj takie możliwości jak Ted. No i to samonośny pomysł. Jak się przyjmie ludzie będą sami wracać by go powtórzyć. Ted miałby szansę stać się takim patronem deathmath w tym mieście. Liga robi dość mało Wyścigów tego rodzaju. - gwiazdor Ligii znów zaczął z zapałem tłumaczyć tan od podszewki znany sobie temat. Mówił płynnie ale przerwał i zerknął znowu na Blue. - No właściwie jest coś specjalnego co mógłby zrobić tylko Ted w zamian za ten Wyścig. - powiedział wolno rajdowiec wciąż patrząc na pannę Faust z Vegas. - Chodzi o Steve’a i Blue Angel. - powiedział w końcu co w trawie piszczy a mina Starszego zaowocowała niemym “aha” jakby właśnie na coś takiego czekał od jakiegoś czasu.

- Panno Blue czy o to właśnie tak naprawdę się tu rozchodzi cały czas? - Starszy zapytał bezpośrednio reprezentantkę wspomnianego przez Dzikiego rajdowca.

- Od tego się zaczęło - blondynka przytaknęła, nie było co owijać w bawełnę, skoro Dziki już zaczął walić konkrety - Kwestia… nazwijmy to nieporozumieniem. White Hand wydał wyrok na Blue Angel. Zawiodła komunikacja. Zarówno ja jak i moja mocodawczyni nie przejawiamy chęci do waśni i konfliktów. Nie lepiej zamiast likwidować gwiazdę Ligii, skorzystać na niej? I jej fanach? W sposób jaki panu przedstawiliśmy - spojrzała na Rajdowca i uśmiechnęła się nieznacznie - Dziki i Angel to już dwie gwiazdy do projektu. Reszta szybko się pojawi. Nie przyjechaliśmy po wojnę, wolimy współpracę z obopólną korzyścią - na koniec uśmiechnęła się do Starego.

- Aha. Steve i Blue Angel. Aha. No tak. Chyba rozumiem już czemu przyszliście do mnie by załatwić sprawę z Tedem. - pokiwał głową i wpatrywał się chwilę gdzieś w swoją połowę biurka. - Czyli chcecie, żeby Ted wycofał wyrok na Federatkę. Aha. - kiwnął głową jeszcze raz i znieruchomiał gdy ułożył dłonie w piramidkę i jej czubkiem lekko stukał o swoją brodę. - A co oferujecie Ted’owi w zamian za odwołanie Steve’a? - zapytał patrząc na obydwoje swoich gości.

- Myśleliśmy o tym, że moglibyśmy w tych deatchmatchach pojeździć dla Teda. W naszych brykach i zespołach ale dla niego. Wszelkie więc zwycięstwa poszłyby na jego konto. A my byśmy występowali jako drużyna gospodarzy czy coś. - Dziki machnął ręką na ten punkt który wywołał małą scysję między nim a drugim rajdowcem w podziemiach garażu. Niemniej van Alpen urobiona dodatkowo przez pannę Faust dała się choć wstępnie uprosić na takie ustępstwo.

- O. A to ciekawe. I ty i Blue Angel jako ekipa Teda? - Starszy wydawał się zaciekawiony i zaskoczony trochę tą propozycją. Popatrzył na Dzikiego ale ten pokiwał twierdząco głową. Spojrzał więc pytająco na blond reprezentantkę Blue Angel.

Julia powtórzyła potakujący gest i wychyliła się, sięgając po filiżankę. Dopiła kawę i kręcąc ją w dłoniach odpowiedziała.
- Dwie najgorętsze gwiazdy sezonu jeżdżące dla Schultza. Jako jego ekipa, pod jego sztandarem i dla jego profitów. Obie strony zyskują, zapoczątkowując nową tradycję i źródło dochodów. Moja mocodawczyni również jest jak najbardziej na tak. Kwestia… tak jak pan powiedział. Przekonania pana przyjaciela.

- Ciekawe. - pokiwał łysiejącą głową mężczyzna w szlafroku siedzący po drugiej stronie biurka. - No ale to już decyzja Teda co zrobi z taką propozycją. W końcu to jego Downtown. - uśmiechnął się rozkładając wymownie ramiona wokół siebie jakby wskazywał na otaczającą ich dzielnicę. - Ale chyba moglibyśmy mieć wspólnotę pewnych interesów. - powiedział wstając ze swojego fotela i widząc to Dziki powstał również.

- To pójdziesz z nami do Teda? - spytał rajdowiec chcąc się upewnić jak ma rozumieć słowa gospodarza.

- Na to wygląda. I tak już śniadaniowa pora, a ciasteczka na Baker St. są przepyszne. - uśmiechnął się łagodnie gospodarz wychodząc zza biurka. - Teraz pozwólcie staremu człowiekowi doprowadzić się do porządku. Dziki pójdziesz z panami dotrzymają ci towarzystwa. - ton głosu Starszego nie zmienił się ani na chwilę i brzmiał jak dobrotliwego staruszka mówiącego do przyjaciół więc Dziki tak spojrzał koso na gospodarza, to na wspomnianych panów co byli dyskretni jakby ich w ogóle nie było i w końcu niezbyt rozumiejącym spojrzeniem na Blue.

- Ale my przyszliśmy razem. Blue ma iść ze mną tak?
- Dziki chyba nie do końca był przekonany jak traktować pominiętą w rozpisce czekania Blue.

- Myślę, że Blue jeszcze tu chwilkę zostanie. Ale nie bój się Dziki, zaraz do was dołączymy na dole. - gospodarz uspokoił go łagodnym tonem choć chyba nie przypadło to do gustu rajdowcowi. Patrzył to na niego to na dziewczynę z Vegas z wyraźnym nierozumieniem tego co tu jest grane, a nawet jakby urażoną pretensją.

Blondynka siedziała jak dotąd, z profesjonalnym uśmiechem biznesowym na gębie. Tylko naraz zrobiło się jej ździebko lodowato, w myślach pojawiła się wizja betonowych szpilek, a zapity mózg obliczał na szybkości czy da radę doskoczyć do ochroniarza i rozchlastać mu gardło jeżeli zajdzie taka potrzeba. Mogła też próbować z dziadygą, zasłonić się nim...
- Skoro gospodarz prosi, nie wypada nam odmówić - spojrzała bezpośrednio na rajdowca. Uśmiechała się i nawijała beztroskim tonem, ale patrzące na niego błękitne oczęta na chwilę wypełniło zaskoczenie. Chciała aby je dojrzał, nie myślał że mu gra za plecami. Zamrugała szybko dwa razy i wróciła twarzą do Starego - Jesteśmy gośćmi, więc obowiązują nas prawa, a także obowiązki gości. Szacunek do gospodarza jest na pierwszym miejscu. Nie wolno uchybiać kodeksowi.

Panowie w gajerach byli w gotowości i w końcu rajdowiec chyba nie chcąc robić boruty wyszedł z jednym z nich. Drugi, ten od gadania nadal stał przy drzwiach świetnie udając żywego manekina. Zostali oboje po przeciwnych stronach biurka. Starszy siwiejący mężczyzna i młoda, jasnowłosa kobieta.
I wizja betonowych butów. A może siedziała przed Lexą? Ktoś na nią doniósł? Lub Stary chciał od Szafirka czegoś specjalnego za pomoc, a ona jako jej przedstawiciel miała moc zawierania umów... albo stracenia dla Federatki głowy. Tym razem dosłownie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 18-03-2017, 11:31   #534
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
We współpracy z MG

Rozmowa u Jednookiego była raczej dziwna. Mimo wszystko Cindy całkiem nieźle sobie poradziła i sprawa została załatwiona.

- Gdy zaatakowaliście, część z nas była na zewnątrz załatwiając różne sprawy... - odparł Will starszemu facetowi - Cholera, ja sam byłem na zewnątrz z paroma innymi osobami. Nie wiem kto z nich zginął, kto jest w Cheb, a kto się szlaja po lesie próbując przeżyć... - opisał chłopak sytuację, licząc że Jednooki załapie w czym problem.

Gdy przyszli do kwater mieszkalnych, Schroniarze sami rozlokowali się w przydzielonych im pokojach. Will nie miał sił na nic, więc znalazł tylko pierwsze lepsze wolne łóżko i rzucił się na nie w ubraniu. Cały dzień latania w te i z powrotem, dał mu mocno popalić...

Następnego ranka obudził się wypoczęty, ale cały obolały. Kilkudniowe rany chyba słabo się goiły, bo piekły go niemiłosiernie. Chłopakowi, mimo że jadł wieczorem posiłek chyba jako jedyny ze starej ekipy Schroniarzy, zaczynało znowu burczeć w brzuchu. Cwaniak mógł się jedynie domyślać, jak głodni muszą być jego pozostali towarzysze. Chłopakowi pozostało więc tylko odetchnąć z ulgą, na wiadomość, że jest pora śniadania.

Posiłek przygotowany przez Chomika i gangerów przypomniał chłopakowi lepsze czasy, gdy ich głównym zmartwieniem nie był brak pożywienia. Ich towarzysz był zadowolony, oni byli zadowoleni, trzeba było tylko przypilnować żeby gangerzy też nie uznali ich za zbytecznych.

Przy stole mogli się już całkowicie wyluzować, prowadząc swobodną rozmowę na pierdołowate tematy i wcinając pyszne śniadanie. Sielankę tę przerwał nieco Barney, gdy po oderwaniu się od swoich obowiązków udało mu się tutaj dotrzeć i usiąść przy stoliku z pełnym talerzem w dłoniach.

- Ciesz się, że ktokolwiek Ci pomaga - rzucił Will słysząc narzekania ich naukowca - Rób swoje, a może niedługo wróci ta cała Dratewka, Brzytewka, czy jak mu tam i zajmie się rannymi.

- Brzytewka. I to ona a nie on. - sprostował przedwojenny naukowiec nadal chyba w niezbyt dobrym humorze. - Nie wiem jak ona sobie z nimi radzi mnie obydwaj wkurzają. - prychnął jak kot skropiony zimną wodą.

- Dobra, a poza irytującymi gangerami, ktoś ma jakieś problemy? - spytał chłopak Barneya, ale też rozejrzał się po pozostałych

- Ja się zastanawiam skąd oni mają ten prowiant. To dość świeże wszystko i raczej nie z Cheb. Pewnie przywieźli ze sobą ale nie wiem jak. No i jest tego trochę i dla nas to by starczyło na uczty na nie wiem ile. Ale ich tu trochę jest to pewnie i pójdą znacznie szybciej. - odpowiedział w zamian Chomik dzieląc się swoimi spostrzeżeniami z ostatniej swojej bytności z gangerami w kuchni i stołówce.

- Will nie wiesz może co z Harrym? Udało mu się? Złapali go? Albo co z Babą? Już dawno powinien wrócić. - Kelly zapytała cwaniaka przy stole dziobiąc łyżką w resztki na talerzu. Najemniczka wydawała się być dość spięta choć chyba raczej przebywania po sąsiedzku z tak wielką liczbą ludzi w skórzanych kurtkach na grzbietach.

Will pochłaniając kolejne gryzy pysznego śniadania, nie wpadł na pomysł dokonywania takich wywodów jak Chomik. Ale towarzysz miał rację - skoro gangerzy przynieśli żarcie ze sobą, to oznacza, że najprawdopodobniej wkrótce się skończy i nowi gospodarze schronu napotkają na podobny problem co niedawno oni... A wtedy, gdy zobaczą dno misek, mogą być mniej przychylni dzielić się resztką żarcia z jego ekipą... Ale to był na szczęście problem przyszłego Willa. A obecny Will miał inne zmartwienia, między innymi sprawa towarzyszy na zewnątrz.

- Nic mi na ten temat nie wiadomo, a to znaczy, że raczej nie pojawili się w okolicy. - odpowiedział dziewczynie - A znając Babę, jeśli byłby w pobliżu, to raczej byłoby o nim głośno. W przenośni i dosłownie...

- Właśnie Will. - Barney jakby sobie przypomniał o czymś. - Zaciekawiła mnie substancja jaką przywlokłeś na swoim ubraniu. Krew jakiegoś stworzenia. - naukowiec pogmerał rąką w powietrzu jakby rodzaj stworzenia był dla niego w tej dyskusji nie ważnym detalem. - Ta krew ma bardzo ciekawe właściwości. Musiałbym jednak miec większa próbkę. Najlepiej okaz albo ciało do sekcji. Nie chcę rozbudzać fałszywej, przedwczesnej nadziei. Ale możliwe, że ta krew lub organy mogłyby nam pomóc w walce z wirusem. W tej krwi jest wirus ale jest nieco inny. Łagodniejszy. Być może dałoby się jakoś osłabić ten co jest u was. Ale to by wymagało badań no i więcej próbek tej krwi i stworzenia. - Hibernatus podzielił się ze Schroniarzami swoimi najświeższymi badaniami na temat który ich toczył od zimowych walk o Bunkier.

Na słowa Barneya, Will rozpromianiał. Skoro i tak zapewne dzisiaj musieliby iść na kolejne polowanie, dobrze że jednocześnie da im to jakąś wymierną korzyść. Jeśli rzeczywiście, truchło zmutowanej krowy miałoby pomóc wyleczyc albo złagodzić apetyt na mózgi, to było to warte dużego poświęcenia.

- Super - odpowiedział chłopak szczerząc się - Pewnie i tak byśmy niedługo szli to ubić. Przyniesiemy Ci całego trupa, mam nadzieję, że wystarczy - dokończył Will i dokładniej rozejrzał się po stołówce. Celem jego poszukiwań byli Jednooki albo Guido, z którymi zamierzał pogadać o planach na najbliższe dni.*

- Nie byłabym taka pewna czy da się przynieść całe truchło. Wyglądał na dużego i silnego a do dźwigania pewnie ciężkiego. - Kelly zachowała sceptycyzm co do pomysłu handlarza na przywleczenie całego truchła wcale nie małego stwora.

- No cóż, całe truchło byłoby na pewno lepsze. Ale gdyby to nie było możliwe wystarczy mi serce, krew i szpik kostny. Choć przyznam, że nie mam pomysłu gdzie przy hitonowym i bez wewnętrznego szkieletu organizmowi mógłby się mieścić szpik kostny. Spróbujcie wówczas wyciąć nerki, powinny być w odwłoku przy grzbiecie. - Barney podrapał się po nosie gdy usłyszał obiekcje najemniczki co do możliwości przytransportowania całego truchła do badań. Gdy Will rozejrzał się po stołówce nie dostrzegł nigdzie Guido ale dostrzegł Jednookiego jak przy jednym ze stołów też pałaszował śniadanie.

- Zobaczymy - odpowiedział im Will wzruszając ramionami - Będziemy tam w parę osób, zobaczymy ilu będzie rannych. Jak łatwo nam pójdzie, to pewnie dwie osoby na zmianę dałyby radę go ciągnąć. Zobaczymy. - opisał chłopak bardziej dla siebie niż dla pozostałych. Jednocześnie dalej szukał wzrokiem Guido.

Skoro go jednak nie znalazł, to postanowił pogadać z Jednookim. Will przeprosił na chwilę wszystkich, wstał i podszedł do stolika zajmowanego przez starszego mężczyznę.

- Hej, mogę ci zająć chwilę? - spytał spokojnym głosem zerkając na pozostałych gangerów przy stole i sprawdzając, czy ich kojarzy - Chciałbym omówić plan na dzisiejszy dzień... I spytać jak poszło z robalami - dodał po chwili
 
Carloss jest offline  
Stary 18-03-2017, 18:27   #535
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Nico przeciągnęła się na łóżku zahaczając rękami o ścianę, skorzystała z okazji by trochę odespać i teraz czuła się o wiele lepiej. Chętnie przyjęła śniadanie i nastawiła ucho na pogłoski. W końcu parsknęła śmiechem.
-Z tym księdzem to wyborne. Ale chyba przed przystąpieniem do sakramentu trzeba trzeba z pokorą wykazać skruchę a to jest coś co chciałabym zobaczyć w tym przypadku.
Po chwili spoważniała
-Jak się czuje Yorda? i co mu się właściwie stało?
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 19-03-2017, 04:46   #536
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Gdzieś kiedyś Alice czytała, że spanie w ubraniu jest przejawem zaawansowanego rozpadu moralnego. Zwykle podobne przypadki dotyczyły osób w poważnym stadium uzależnienia od alkoholu, bądź środków psychoaktywnych - tych o zaburzonej percepcji i świadomości, niekontrolujących własnego ciała oraz odruchów. Zwykle do łóżka szło się czystym, przebranym w piżamę aby nie pobrudzić pościeli, bo co to za radość okrywać się ubłoconą kołdrą, ze śladami krwi i innego brudu? Odpoczynek miał nieść, poza regeneracją sił, także przyjemność, a tej ciężko szukać przy braku podstawowych zasad higieny. Niby nic niezwykłego - prosty, komfortowy mebel pozwalający wyprostować kości na te parę godzin, jednak samo otworzenie oczu w poziomie, pod okryciem wciąż noszącym subtelny zapach lawendy i z ukochanym obok, pozwoliły zniwelować pozostałe niedogodności w postaci początków gorączki, zmęczenia i bólu odniesionych kontuzji.
Czuła się źle, bolało ją całe ciało i miała gorączkę. Do tego telepało nią z zimna mimo porządnej kołdry na grzbiecie, lecz co innego było istotne.
Tym razem Guido nie zniknął, pozostawiając po sobie pustą połowę łóżka i widmo ciepła, zaklęte w szybko stygnącym materiale. Został, leżał tuż obok. Wystarczyło wyciągnąć rękę, by go dotknąć, co też zrobiła.
- Dzień dobry Kłaczku. Nie ścięło, tylko za blisko stałeś i hm… co poradzę że kolana miękną? Pamiętam że coś mówiłeś, ale nie odnotowałam co. Mógłbyś powtórzyć? - Uśmiechała się sennie, paląc darowanego papierosa i głaszcząc drapiący policzek wolną ręką, zaś mżawka na spółkę z przeistoczonymi insekty na tą chwilę przestały się liczyć. Wiedza o natłoku obowiązków wiszących nad rudym karkiem migała czerwoną lampką ostrzegawczą gdzieś z tyłu głowy, lecz została z premedytacją zignorowana. Zamiast układać harmonogram na najbliższą godzinę, Savage próbowała sobie przypomnieć kiedy ostatni raz dane jej było przymknąć powieki w regularnym wyrze. Otępiałe resztkami snu szare komórki pracowały powoli, fajek posyłał pod sufit siną stróżkę dymu. Zielone oczy patrzyły na nią, podziwiając jak rozwiewa się, przybierając spiralne kształty, nim na dobre połączyła się z cząsteczkami powietrza. Kamper przy wyjeździe z Detroit - tam było łóżko. Wcześniej noc po meczu na piętrze Kręgielni, jeszcze wcześniej zaraz przed meczem w tej samej lokacji, w tym samym łóżku, przy tym samym mężczyźnie. Wraz z nikotynowym oddechem pojawiła się refleksja. W sumie odpoczywała tylko w tamtym konkretnym miejscu. W szpitalu zwykle zasypiała przy biurku chwilę przed świtem, z twarzą na jednej z wielu książek, albo stercie notatek, gdy oczy odmawiały współpracy i zamykały się na głucho, przenosząc ją do krainy Morfeusza. Sypialnia pełniła rolę tytularną, może niewielka dziewczyna skorzystała z niej dwa razy podczas całego pobytu w Mieście Szaleńców… nie miała czasu, ciągle coś robiła, załatwiała, pracowała, albo się uczyła. Wiecznie niewyspana, przemęczona, lecz z uśmiechem na piegowatej twarzy. Teraz płaciła zaległą cenę, jako że wszystko w końcu odbijało się człowiekowi czkawką.
- Mamy coś do picia? - spytała cicho, lecz nim padła odpowiedź ktoś załomotał do drzwi. Wpierw rozległ się głos, potem w progu stanęła Boomer. Wymienili z Guido parę zdań i drewniana konstrukcja ponownie odcięła parę gangerów od reszty świata. Wieści okazały się nadspodziewanie dobre, coś się ruszyło. Spękane usta wykrzywił ciepły uśmiech, gdy ich właścicielka wymieniła spojrzenia z Wilkiem.
- Trzeba z nimi pogadać, z ich dowódcą. Może rozejm da się podtrzymać. Spytajmy czego konkretnie chcą z bunkra, spróbujmy zakończyć sprawę polubownie. To dobra lokacja, ale nie strategiczna. Nie na tym zakuprzu, pośrodku grządek buraków, lasów i jezior. Od negocjacji nikt jeszcze nie zginął… od ołowiu owszem. Nie przeżyję, jeżeli coś ci się stanie. Bez ciebie… twojego uśmiechu... wszystko straci sens - głos stał się chrypiący i parę razy się załamał. Próbowała się podnieść, lecz osłabione ciało odmówiło współpracy. Została więc w pozycji horyzontalnej, ograniczając ruch do wyciągnięcia ku niemu ręki.

- Kłaczek? Weź zluzuj Brzytewka, co? - Guido uniósł brew i zdrobnienie najwyraźniej nie przypadło mu do gustu. Podszedł do kobiety leżącej na łóżku i jej wyciągniętej dłoni ujmując ją, a potem siadając okrakiem na jej kolanach. Uniósł jej dłoń ucałował lekko i odsuwając ją odpowiedział patrząc w zielone oczy. - Załatwić polubownie? Z tymi sztywniakami pana jaśnie prezydenta? Słyszałaś tego żołnierzyka wczoraj? Nie odpuszczą. My też nie. Tu jest nasz dom. Dlatego dla nas ma on cholernie strategiczne znaczenie Brzytewka. A oni. Oni są zbyt silni dla nas. Ten żołnierzyk miał rację tam w porcie. Dlatego dłuższy rozejm sprzyja im a nie nam. Nie zamierzam go przedłużać o więcej niż dobę. Doba powinna wystarczyć na ściągnięcie tych kutrów i powrót na Wyspę. - szef bandy mówił rozwiewając od początku ewentualnie złudzenia czerwonowłosej kobiety na kolanach której siedział. - W dzbanku jest kompot. - wskazał papierosem na naczynie leżące na szafce tuż przy wezgłowiu łóżka. Kompot wyglądał tak samo jak i szklany dzbanek w którym był czyli na taki z życzliwości i zasobów Kate.

- Spróbuję zluzować jeśli ty spróbujesz mówić mi po imieniu, gdy jesteśmy sami. To wbrew pozorom nic trudnego - posłała mu blady uśmiech i przymknęły oczy, słuchając reszty wypowiedzi.
- Tak, dla nas to dom… dla nich punkt do zdobycia. Nie wiemy czego dokładnie chcą, co nam szkodzi zapytać? Spróbować chociaż… wypracować kompromis. Po tej dobie znów zaczniemy się zabijać, oni nie odpuszczą. Przyślą kolejnych żołnierzy i jeszcze kolejnych. Nie obronimy domu, w końcu zabraknie nam ludzi i środków. To droga bez wyjścia, naznaczona krwią. Nie utrzymamy go wiecznie, nie przy takim przeciwniku. Wygramy dziś, jutro… ale za tydzień, dwa tygodnie? Miesiąc albo rok? Będą wracać, póki czegoś nie dostaną. Na razie straty po ich stronie nie są jeszcze znaczące, jeszcze mogą chcieć rozmawiać. Ten ich dowódca… myślę, że mimo wszystko nie chce tracić ludzi. Woli wrócić do siebie, do Nowego Jorku. Jako ktoś kto wykonał zadanie. Na razie panuje rozejm, lecz gdy wznowi się walka stracimy czas i szansę na alternatywy. Zależy nam na bezpieczeństwie, spokoju. Domu w którym da się żyć, razem z naszymi rodzinami. Tak normalnie, jak ludzie. Wieczny konflikt temu nie sprzyja. Przemoc nigdy nie jest optymalnym rozwiązaniem. Trzeba im coś dać, my nie ściągniemy helikopterów, amunicja też się kiedyś skończy. Czy nie dość już bólu i tragedii? Ciągłego stresu rozbijającego od środka? Spróbujmy podejść dyplomatycznie, póki jeszcze walka idzie bronią konwencjonalną. Nie jesteśmy aż tak bezbronni - przymknęła oczy, wzmacniając uścisk na wilczej łapie. Przełknęła głośno gorzką żółć z gardła i odetchnęła uspokajająco, choć niewiele to zmieniło. - Są karty którymi… nie wolno zagrywać. Drogi, jakimi nie powinniśmy nigdy iść. Rozwiązania, których nie godzi się rozważać. To nieludzkie, niehumanitarne. Nie wolno… nie chcę kogokolwiek krzywdzić. Ale bardziej nie chcę aby coś ci się stało. Nie chcę patrzeć jak obrywasz i padasz na ziemię… krwawisz… jak umierasz. - zaczęła, a gdy uchyliła powieki, zielone oczy wypełniły łzy. Patrzyła w napięciu prosto w ciemne oczy, wiszące u góry, wolną rękę położyła gangerowi na kolanie - Chcą dowodów na istnienie wirusa, te da się zdobyć w bunkrze. Iść z nimi na negocjacje nie jako strona słabsza… pamiętasz co mówiłam zimą o broni biologicznej? - spytała i zamilkła, poruszając niemo ustami. W końcu westchnęła, wyduszając słowa na siłę - Ten wirus… szczepionka… będzie u nas… oni dostaną… myślę, że potrafiłabym… spróbować… przerobić go na broń. Tylko… to loteria. I… może sama możliwość da im do myślenia… - głos się jej urwał, głowa obróciła w stronę dzbanka z kompotem.

- Kłaczek jest do dupy. A Brzytewka jest zajebista. Więc nie porównuj tego. Poza tym podobasz mi się jako Brzytewka a Kłaczek za chuja. Wkurza mnie. - Guido zaczął od najprostszej poruszonej sprawy. Rozłożył na końcu ramiona i pochylił się do przodu biorąc papierosa w zęby by chwycić szklankę i dzbanek kompotu. Nalał do niej większość szklanki i podał ją leżącej kobiecie.
- Z wirusem fajnie, że im nawciskałaś kitu. Może da im to do myślenia. I jak możesz coś im spreparować jeszcze to też można by im pomyśleć jak to sprzedać. Ale nie wiem co się na to tak użarłaś jeszcze od czasów kręgielni. Nie ma tu żadnego wirusa. Byłem w Schronie i do cholery mówię ci, że tam nie ma żadnych chorych. nawet tych cieniasów z Bunkra co tam żyją chuj wie ile. Więc jak coś jest nie jest takie straszne jak to malowałaś. A poza tym nie uśmiecha mi się używać czegoś tak chujowego. - Guido wydawał się mówić niefrasobliwym tonem jakby jego zdanie wówczas na dachu kręgielni okazało się być słuszne i to on miał rację gdy ostrzegała wówczas go przed penetracją podziemnej budowli pod groźbą zarażenia wirusem. Właśnie stamtąd wrócił siedział tutaj i wcale nie wyglądał i widocznie ie czuł się chory. Nikt kto z nim był a też przybył z Bunkra również nie chorował.
- A my pewnie, że nie jesteśmy bezbronni. I też żołnierzyk z portu też to wie. Tak mogą przysłać więcej palantów w mundurach. Tego się właśnie obawiam. Ale jak załatwimy tych na Wyspie to już im nie pójdzie tak łatwo. Wyspa będzie nasza a oni musieliby się desantować przez jezioro. To trudne jeśli my byśmy mieli obstawiony brzeg. Mogliby nas sięgnąć armatą ale Bliźniacy im ją wysadzili. Te moździerze nie wiem czy by sięgnęły z tamtego brzegu. Twojego starego trzeba by się spytać. Mogą przysłać następne i kolejnych żołnierzy. Ale jak pozbędziemy się ich z Wyspy to już nie tak łatwo przeprawić się przez te jezioro pod naszymi lufami. Ale na razie Brzytewka to my mamy Bunkier i spuściliśmy im łomot. Są silni ale przygaszeni. Dlatego rozejm nam nie sprzyja. Musimy ich załatwić ilu się da nim przybędą następni. Wyrzucimy ich z Wyspy to się pomyśli jak im urozmaicić życie na tym brzegu. Sporo ich ale jak im odpowiednio dużo krwi opuścić i życie obrzydzić to skalkulują, że są łatwiejsze cele strategiczne do zdobycia. - przedstawił Alice swój punkt widzenia na strategię nadchodzących zdarzeń. Brzmiało jak plan bitwy czy kampanii. Mówił i patrzył na nią i do niej pewnym głosem i spojrzeniem z wiarą w sensowność swoich słów, kalkulacji i planów.
- Śmigłowce mogą nam narobić koło pióra. Nie widziałem jeszcze latających śmigłowców. Ale się je załatwi tak czy inaczej. A by to zrobić potrzebujemy sprzętu z tych cholernych kutrów. - wskazał dłonią gdzieś na boczną ścianę pokoju jakby tam zaraz za nimi były te dwa kutry. Chciał je bo wyglądało na to, że są dość istotnym punktem w jego strategii na nadchodzącą burzę.
- Ale wiesz Brzytewka, ja nie jestem zwolennikiem konfliktów. - podniósł brwi szczerząc się do niej bezczelnie i wskazując na swoją pierś. - Ja nic do nich nie mam. Nie ich wina, że rodzą się z kijem w dupie i nie umieją się wyluzować albo, że są omotani przez dupka na szczycie. Niech spierdalają z Wyspy i odpierdolą się od Bunkra i będzie miłość i pokój między nami. Chcą tu robić grilla nad jeziorem no ja z tym kurwa nie mam najmniejszego problemu. I jasne, można się ich spytać po chuja tu przyjechali. Ale na moje oko po to samo co i my a Bunkier niestety jest jeden. I ja go chcę dla nas. I nie mogą nam się pętać po ogródku bo nam odstrzelą łeb kiedy ich najdzie ochota. Dlatego trzeba ich spławić z Wyspy. A słyszałaś tego cwaniaczka w mundurze wczoraj oni się na to nie zgodzą. No to wojna. A jak wojna no to trzeba się naszykować. Doba na rozejm jest w porządku ale potem musimy ich wykurzyć z Wyspy zanim reszta sztywniaków tu dotrze. - wygarnął bez ogródek jak się zapatruję na sprawę negocjacji. Wyglądało, że jest niewierzący w realność sukcesu takiego przedsięwzięcia gdzie cukierek był jeden a obie strony chciały go mieć. Patrzył więc na sprawę z perspektywy nieuchronnego jego zdaniem starcia z poważnym przeciwnikiem gdzie rozejmy i rozmowy też były częścią tej strategii.

- Za to, że nie natknęliście się na nic niepokojącego pod powierzchnią… cóż, powinniśmy podziękować Schroniarzom. Walczyli z tym, chyba tak się zarazili. Ich lekarz pracował nad serum. Mówiłam ci, rozmawiałam z Babą. Z tobą też, o odrdzewianiu. Mieć coś a użyć to dwie rożne historie. Pan Patrick wie na czym stoimy, porozmawiam z nim - przyjęła z wdzięcznością szklankę i przyssała się do niej, wypijając całość naraz. Wiśniowy… nie pamiętała już kiedy ostatni raz piła wiśniowy kompot, ale smakował wybornie. Leżeli w łóżku Kate, szabrowali jej spiżarnię… potem przyjdzie czas aby wynaleźć odpowiednie zadośćuczynienie.
- A, co... jako Alice ci się nie podobam? - spytała zaczepnie, szczerząc się niewinnie. Spoglądała na niego wybitnie z dołu, oddychając coraz spokojniej. Dlatego właśnie tak go kochała - nie był potworem, tyranem. Myślał, rozumiał choć w przybliżeniu co proponowała i nie chciał z tego skorzystać, bo kto normalny by chciał? Odstawiła szklankę na szafkę przy łóżku, wracając na poprzednią pozycję.
- O tak, chodząca empatia, dobroć i miłość. Pan Uroczy. Wiem, wiem… nie da się zapomnieć - mruczała rozbawiona, chwytając go za przód koszulki i przyciągając do siebie - Porozmawiajmy z tatą, może on coś wymyśli… na negocjacje też go warto zabrać, umie planować, pomoże nam. Postrzelać się zawsze zdążymy, lecz jeśli jest szansa dać Armii coś, dzięki czemu zostawią nas w spokoju… nie lepiej zamiast planowania kolejnych potyczek zacząć… nie wiem, planować powiększenie rodziny? Ściągnięcie bliskich z Detroit? Życie bez cienia wojny nad karkiem? Właśnie… jak masz na nazwisko? Skoro za ciebie wychodzę, chciałabym wiedzieć czym będę się sygnować. Chyba że wolisz moje - zakończyła wyjątkowo pogodnie.

- To Schroniarze coś wiedzą? Ten ich lekarz? Barney? O popatrz. A Will wysypał mi się z paru ciekawych rzeczy ale o tym coś zapomniał. Oj chyba sobie zaproszę go na rozmowę jak wrócimy. Ale na razie wypruł się, że zna drugie wyjście. Przyda nam się drugie wyjście bo o tym te chujki wiedzą. Fajnie mieć takie o jakim nie wiedzą. - zmrużył oczy gdy dowiedział albo jakiś element układanki wskoczył mu na odpowiednie miejsce. - Kurwa chociaż faktycznie. Strasznie się upierdliwi obydwaj robili na korzystanie z laba. Nie skumałem co jest grane a nie robiło mi to różnicy to im pozwoliłem. Wiesz jakby fikali miałbym im co zabierać za te fikanie. - powieki mafioza zmrużyły się jeszcze bardziej kiwając głową do swoich wspomnień. Opadł na czworaka gdy nagle pociągnęła go za koszulkę na siebie.
- Pan uroczy? - zmrużył oko, potem jedno, pokręcił głową jakby smakował czy wsłuchiwał się jak to brzmi wpatrzony gdzieś w ścianę nad wezgłowiem łóżka i w końcu znów spojrzał na nią z bliska. - Nieźle, wyrabiasz się. Ale kombinuj dalej mała, kombinuj. Nieźle ci idzie. - zerknął na nią rozbawionymi oczami zbliżając swoją twarz do jej twarzy i swoje usta do jej ust. Zbliżał tak je aż się pocałowali. Całował tym razem powoli smakując jej usta i język bez pośpiechu.
- Quinn. Guido Quinn. Ale kurwa morda w kubeł jasne? Tylko Taylor wie jak mam na nazwisko a on mnie nie sprzeda. I chce by tak zostało - powiedział w końcu po chwili wahania gdy spojrzał na nią w końcu wycelowując palec wskazujący w jej twarz. Twarz też mu stwardniała gdy mówił o swoim nazwisku którą widocznie traktował jako jedną z największych tajemnic. Potem jednak przeturlał się na bok kładąc się na kołdrze obok niej. Na twarz znowu wrócił mu zblazowany wyraz nieustannego luzaka.
- Zabrać twojego starego? W sumie można by. Wczoraj poszalał trochę z Daltonem. Choć nie dowierzam mu. Jakby nie był to twój stary… - Guido wymownie rozłożył ramionami i akurat skończył palić więc beztrosko pstryknął niedopałkiem celując w okno. Ten poleciał kometą aż natrafił na przeszkodę nie do pokonania w postaci szyby, rozbryzgał się w mini wybuchu na kilka części i opadł na parapet. Guido skrzywił się nieco niezadowolony gdyż pet spadł tuż obok doniczki z kwiatami w jaką pewnie miał zamiar trafić.
- Z Det więcej ludzi ciężko będzie ściągnąć. Nie wiem kto z nas wróci do Det. Na pewno część będzie chciała wrócić. Mimo wszystko. Ale ma to swoje dobre strony. rozniosą wieść co tu jest. Dlatego ważne by skończyć jako zwycięska strona i ta kozacka i zajebista. Bo do przegranych nikt się nie chce przyłączać. Więc znów musimy załatwić sprawę jak najszybciej i zwłoka nam nie sprzyja. Jesteśmy z Det, zastój nam nie sprzyja. - pokręcił głową sięgając ponad twarzą lekarki po dzbanek. Nie chciało mi się chyba sięgać po szklankę drugi raz więc przechylił dzbanek pijąc prost z niego. Trochę kompotu ulał mu się po brodzie więc wytarł ten nadmiar ramieniem. - Dobry mają tu ten kompot. - powiedział oddychając głębiej z uczuciem zadowolenia.
- Życie bez wojny jest fajne. Znaczy bez wojny w ogródku. Tak jak mieliśmy w kręgielni. Po to tu przyjechałem. Ale do chuja ta patafiany tu nalazły bo mieli być tylko te cieniasy w Schronie. Tych wiedziałem, że załatwimy. I miałem rację bo załatwiliśmy. Ale nie robią problemów to ich trzymam. No ale ci mundurowi robią problemy i są problemem więc nie może to tak zostać. To nie jest jakiś gang w skórach co można by olać bo nam chuja zrobią. To pierdolona armia. Nie lubię armii. - dodał przygryzając w irytacji wargę gdy podsumował to co właściwie już wiedzieli oboje od niedawna. - Mają dobry sprzęt. Tam na Wyspie. I szturmówki. Każdy kurwa. Każdy z nich ma jebaną szturmówkę! I karabiny maszynowe. Nie jak my w tu i tam i dokładna rozkmina gdzie je ustawić. Tylko tam gdzie powinien być maszynowiec to jest. I okopali się. Byłem tam i patrzyłem. No może Bliźniacy czy krogulec by się przemknęli ale poza tym to ciężko. Znaczy teraz to już a pewno bez Bliźniaków. I znają się na robocie. Pierwszego dnia jak żeśmy ich przycisnęli wezwali tą pierdoloną armatę. Ja pierdolę jak jebnęło. Ostatnie takie coś widziałem na Froncie. I dobrze jebnęli blisko nas. Odcięli nas. Dałem więc rozkaz naprzód by uciec w przód. Inaczej przemieliła by nas ta artyleria. Ale udało się. Tak ci co tam są na Wyspie to z nimi będzie ciężko. Da się ale będzie ciężko. Ale ci tutaj co ten złamas w mundurze wczoraj przyjechał to jakieś leszcze. - machnął pogardliwie ręką nie mając za dużego mniemania o ostatnim z wymienionych przeciwników. Za to chwilę wcześniej co co mieli być na Wsypie wyglądało,że zrobili na nim wrażenie.
- Ten chujek wczoraj miał rację. Są silniejsi. Ale na silniejszych też są sposoby. To się załatwi. Trzeba będzie to się załatwi. A jak wyjebiemy ich z Wyspy to będzie dobrze. Naprawdę będzie dobrze. Nawet jak ściągnął resztę to będą mieć w chuj trudno. - mówił intensywnie kiwając głowa jakby utwierdzał i siebie i Alice o słuszności takiej decyzji. Oczy błądziły mu niewidzącym wzrokiem gdy widział już pewnie inne sytuacje z przeszłości lub te które dopiero mogły czy miały nadejść. - I można spróbować pogadać ale mówię ci, że nie widzę tego. - odpowiedział kładąc sobie dzbanek na piersi i wpatrując się w sufit gdy mówił jej o swoich przemyśleniach na temat Schronu i najbliższych planów. - A Alice no weź przestań. Brzmi zwyczajnie. Jak jakiejś kelnerki w przydrożnym barze. A brzytewka. Brzytewka jest kozacka. Od razu widać, że jesteś z ferajny. Wolę cię jako Brzytewkę. - uśmiechnął się do niej bezczelnie obracając głowę w bok by spojrzeć na nią.

Ciepło rozlewające się lekarce po piersi prawie wylewało się uszami. Nie mogła w uwierzyć - spytała żartem i dostała odpowiedź na dręczące pytanie. Dowiedziała w końcu jak cholerny Wilk ma na nazwisko. Nie kojarzyła go, co dziwne nie było - wszak wiedza o ich teraźniejszym świecie wciąż pozostawała w Savage znikoma, urywana. Niepełna, wymagająca masy aktualizacji… jednak tą najważniejszą informację już miała. Pokiwała głową z nagłą powagą, przestała się uśmiechać.
- Nikomu nie powiem, masz na to moje słowo… chociaż to ładne nazwisko. Wpada w ucho… jeśli wolno mi rzucić drobną dygresję - wyszeptała i podniosła się na łokciu, zbliżając twarz do mokrej plamy na szyi mężczyzny. Zlizała ją niespiesznie, przywracając do względnej czystości. Wiadomo - higiena rzeczy istotna.
- Nie przekonamy się póki nie spróbujemy, kto wie… tata jest mądry. Nie musisz się go obawiać. Zdaje sobie sprawę co nas łączy i że nie wybije mi ciebie z głowy… poza tym będziemy rodziną, więc tym bardziej. Możesz na niego liczyć, nie trzeba szczerzyć kłów - dla pewności raz jeszcze raz przejechała językiem po zabrudzonym obszarze, ot profilaktyka.
- Nie wiń ludzi z Bunkra. Wparowaliśmy im do domu, ciężko o zaufanie. Bali się, że jeżeli powiedzą wprost, padnie rozkaz ich likwidacji… a oni też chcą żyć… i sam mówisz, że dobrze się układa współpraca. Zamiast ich karać, pozwól im pomóc. Zyskasz ich wdzięczność, uratujesz. Zaufanie przyjdzie z czasem, jak wszystko - mruczała patrząc mu prosto w oczy i przechodząc do badania ustami linii i zagłębień obojczyków. Skubała skórę wargami, całowała ją delikatnie i łaskotała oddechem, czasem pocierała końcem nosa - Kłaczek też nie był zły, nie wiem czemu się czepiasz… Słonko, Skarbek są oklepane. A imię… lubię moje imię. Przezwisko też ma niezaprzeczalny urok, jednak… dobrze czasem usłyszeć właśnie je.

- Nie wiem. Może. Pewnie tak. Ale w sumie to mnie wyrolowali nie? A wezwę na rozmowę tego Willa i Barney’a i zobaczę jak się będą pucować. Rozwalić ich zawsze zdążę. A wdzięczność fajna sprawa. Ale wolę posłuch. I spokój. Jak mi będą bruździć to ich rozwalę. - Guido wyburczał średnio sympatycznym głosem ale stopniowo chyba ulegał pieszczotom partnerki. - Kłaczek to imię dla jakiegoś kundla. Wyglądam ci jak jakiś kundel? - powiedział łapiąc w dłonie jej głowę i zmuszając by na niego spojrzała. Uniósł brew i nieco ustawił twarz profilem jakby chciał jej się pełniej zaprezentować. Coś nadal te przezwisko mu się nie podobało. - Dobra mogę zrobić z tobą deal. Nie nazywaj mnie tymi fikuśnymi bzdetami tylko Guido. Po prostu Guido. A ja jak będzie mi się chciało będę ci mówił po imieniu. Taki partnerski układ. - wyszczerzył się do niej w złośliwej radości i tak zastygł w grymasie samozadowolenia. - Aha żeby od razu było jasne. Na ślubie też jestem tylko Guido. Jasne? Klecha lepiej by nie robił fochów bo się go pośle do diabła i znajdzie innego. - przestał się szczerzyć gdy przypomniał sobie o pewnym detalu czekającej ceremonii.

Chwycona w pułapkę głowa przekręciła się w lewo, potem w prawo na tyle, na ile pozwalał chwyt wielkich łap.
- Chodzi o ślub kościelny, nie cywilną umowę między dwojgiem ludzi. Administracyjne niedogodności nie powinny stanowić przeszkody, nazwiska chociażby… tylko nie mamy obrączek, może da się na szybko coś załatwić. Nie muszą być złote, liczy się symbol. - Między piegami zamieszkała powaga, psuta psotnymi iskrami tańczącymi w oczach lekarki. Westchnęła ciężko i założywszy maskę poważnego lekarza, odparowała niezwykle uprzejmie:
- Wyglądasz jak wilk. Groźny, majestatyczny. Szczerzysz kły i wystarczy że warkniesz, a pozostali tulą po sobie uszy. Potrafisz też położyć się obok i dzielić ciepłem, upolowaną zdobyczą. Dbasz o stado… nie warczysz, jeśli nie musisz - uśmiechnęła się czule - Dla mnie jesteś subtelny, ciepły, serdeczny. Dobry . Przeganiasz lęki, koisz smutki. Dzielisz radość, uczysz co to afekt. Stajesz w obronie jeżeli zachodzi konieczność i tylko czasem pojawiają się kłaczki sierści stające w gardle, ale i one maja swój urok. Nie jakiś tam kłak… Kłaczek, mój Kłaczek, a to diametralna różnica. Prawie jak u Bliźniaków między “kochani”, a “męczący”. Klaczek jest uroczy. Przy kolegach nie muszę się tak do ciebie zwracać, ale czasem, kiedy jesteśmy we dwoje. Jeśli jednak jest to wraży element bez możliwości zmiany podejścia… będzie mi bardzo smutno, ale uszanuję twój komfort psychiczny. Nic nie poradzę, że nie jestem tak stylowa, pomysłowa, zdolna i bystra jak ty. Przy tobie nie umiem logicznie myśleć, nic na to nie poradzę - zrobiła smutną minę, wyswobadzając twarz z potrzasku. Wystarczył jeden ruch, aby skręcił jej kark, tylko jakoś już nie potrafiła się go obawiać.
- Propozycja układu jest niezwykle hojna, pozwolisz jednak, że się nad nią głębiej zastanowimy - Zabrała mu dzbanek i odstawiła na szafkę. Przeszkadzał, istniała też szansa, że jego zawartość wyleje się na łóżku, czego Kate zapewne by nie pochwaliła. Wystarczającym nadużyciem gościnności jawiło się zajęcie jej domu bez zgody, spanie w ciuchach w prywatnym łóżku, o strzelaniu petami nie wspominając.- “Jak będzie mi się chciało” to dość rozległy termin, ciężki do sklasyfikowania. Nie daje jasnych wytycznych, przez co nie da się na jego podstawie wypracować dogodnego kompromisu, jasnego dla obu stron, gdyż pozostaje czynnik losowy w postaci wolnej interpretacji, oraz niedopowiedzeń. W ustach innego może i Alice brzmi jak imię kelnerki, ale w twoich brzmiałoby niepospolicie - ze stojącej przy łóżku torby wyciągnęła telefon. Nie przestając gadać wybrała z listy jeden utwór i kliknęła trójkątną ikonkę. W pokoju rozległo się brzęczenie, przypominające odgłos roju pszczół… lub krążących nad padliną much.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=d3dHo2TomQ8[/MEDIA]
Zaraz jednak przeszło płynnie w dźwięki gitary i cichy wokal - z początku spokojny, wkomponowany w melodię, aż do momentu przejścia, gdy nagle przestał stanowić tło i grał równorzędne skrzypce, wraz z resztą instrumentów.
Zadowolona z efektu odłożyła grające ustrojstwo koło dzbanka i wróciła na poprzednią pozycję, lecz nie na długo. Szybko zsunęła się niżej, powoli podwijając czarna podkoszulkę aż zatrzymała ją pod pachami Runnera.
- Fikuśne bzdury, jak je nazwałeś, to oznaka czułości, tkliwości… troski i oddania - powiedziała poważnie, zostawiając przelotny pocałunek na piersi, gdzieś w okolicach serca. Palcami lewej dłoni leniwie głaskała go po boku, zaczynając pod pachą, poprzez żebra aż do miejsca, gdzie kończyło się ciało, a zaczynały spodnie - Ludzie mówią ci po imieniu, zdrobnienia są zwykle zarezerwowane dla najbliższych. To jedno jest wyjątkowe… tak samo jak i ty. Nie kundel... wilk. Jest obecny w wierzeniach i kulturze wszystkich narodów zamieszkujących tereny, na których występuje: w imionach i nazwiskach, nazwach miejscowości, gór, rzek i innych obiektów geograficznych. Pojawia się w mitach zarówno religijnych, jak i narodowych. Przedstawiany we wszystkich obszarach działalności artystycznej, często jako symbol zagrożenia, zła, sił mrocznych i dzikich, lecz i odwagi. Jego zwierzęcą siłę i niezależność próbowano posiąść. Służyć temu miały magiczne obrzędy szamanów, noszenie wilczych kłów czy przywdziewanie jego skóry. W wielu kulturach występuje mit o możliwości przemiany człowieka w wilka - lykantropii… wilkołactwie. Pierwotnie obraz wilka nie był jednoznaczny w sensie moralnym... jednoznacznie zły. Pozytywnie bywała postrzegana wilcza niezależność i siła. Istnieją mity o opiece wilków nad ludźmi, jak ten o założycielach Rzymu: Romulusie i Remusie. Jesteś też ty… chronisz mnie, liżesz rany aby szybciej się goiły. - przejechała językiem wokół lewego sutka, by na parę sekund skupić uwagę i usta właśnie na nim. Słodki smak soku mieszał się ze słonawym posmakiem skóry i tym innym, ostrzejszym, jakże charakterystycznym, dzięki któremu szło bez otwierania oczu jasno stwierdzić kto znajduje się obok. Gorączka odeszła na bok, dreszcze również przestały mieć większe znaczenie.
- Możesz mówić mi po imieniu, kiedy jesteśmy sami lub… gdy jesteś na mnie, albo pode mną. Albo we mnie - parsknęła, zmieniając miejsce zainteresowania na jego lustrzane odbicie, po drugiej stronie męskiego torsu. Zostawiała po drodze mokrą ścieżkę, prostą i bez zakrętów - Istnieje parę interesujących wariantów - mruknęła, przywierając na powrót wargami do gorącej skóry. Leżenie na boku zrobiło się niewygodne, dziewczyna przemodelowała więc konfigurację, wdrapując się na ganera. Zawroty głowy unieruchomiły ją w pół ruchu, ból promieniujący z rany na brzuchy wydusił z piersi krótki syk. Na blade skronie wstąpił zimny pot, w gardle momentalnie zaschło. Drżącą ręką sięgnęła po dzbanek, również nie bawiąc się w dobre maniery. Piła łapczywie, przymykając oczy i pozwalając, aby parę kropli stoczyło się jej po brodzie prosto na Guido, odrobinę poniżej splotu słonecznego. Szkło wróciło na miejsce, a ona zrobiła wysoce zdziwioną minę, układając mięśnie w przepraszający uśmiech.
- Wybacz, straszna niezdara ze mnie. Zaraz to naprawię. - obiecała i przystąpiła do dzieła, pozbywając się różowego płynu. Ruchliwy język wspomagały niemniej ruchliwe palce, czyszcząc metodycznie powierzchnię przed sobą raz przy razie, bardzo dokładnie. Przesuwała się ku dołowi, aż doszła do pępka i pierwszych czarnych włosków pod nim. Tam zrobiła przystanek, brodę opierając o guzik spodni dzięki czemu wydychane chrapliwie powietrze drażniło wklęsłą pozostałość po pępowinie.
- Świat się chyba nie zawali, jeśli zostaniemy tu jeszcze parę minut - bardziej stwierdziła niż spytała, udając, że nie wyczuwa tężejących pod jej ciałem mięśni.

Guido słuchał, leżał, uśmiechał się czasem, a czasem unosił brew słuchając co rudowłosa kobieta tłumaczy, a co w międzyczasie robi. Zdołała w tym czasie sięgnąć po kolejnego papierosa i go odpalić. Akurat gdy kiwał głową zgadzając się wreszcie na wilka. Wydmuchnął dym gdy mówiła o wilczej mitologii. Uśmiechnął się gdy puściła muzę z telefonu. Pokręcił głową na boki mrużąc oko i unosząc drugą brew gdy mówiła o roli zdrobnień dając wyraz, że część mu pasuje, część nie. Zmrużył oczy gdy różowawe stróżki kompotu ściekły po niej na niego i mruknął z zadowolenia gdy zabrała się do czyszczenia tego przykładu niezręczności. W końcu gdy zaczęła zjeżdżać z ustami i dłońmi coraz niżej i bliżej spodni wydmuchnął kolejny kłąb dymu i wyszczerzył się do niej chytrze.
- No chyba nie. Ale co? Myślisz, że się tak wywiniesz tanim kosztem? - powiedział drapieżnym głosem i takim spojrzeniem powoli wsadzając sobie papierosa w zęby. Papieros niezmiernie wolno zdawał się sunąć ku jego wargom. On sam ruszył gdy tylko ten tam się znalazł. Podniósł się do pionu wciąż pozwalając by siedziała mu na nogach i złapał za jej brodę na moment unieruchamiając jej twarz. Fajek zniknął, zaplątując się w pościel - nieistotny, idealnie zbędny. Wpił się mocno w jej wargi, całując jak na wilka przystało: mocno, zachłannie i chciwie. Zaraz jednak przestało mu to wystarczać, więc przesunął dłońmi po habicie walcząc by go podwinąć i zdjąć. Po chwili zgrzebny element garderoby przewędrował przez rudą głowę i piegowate ramiona i wylądował gdzieś w pokoju. Zaraz za nim poszło to co jeszcze Alice miała pod spodem. W końcu niecierpliwy wilk przechylił ją nieco w tył, że wygięła się w kabłąk a on miał wreszcie swobodę dostępu do jej piersi które zabawiał i zbawiały jego usta, język i dłonie.

Za ścianą chodzili ludzie, gdzieś z dołu dobiegało ich głośne nawoływanie, choć cegły, drewno i odległość zniekształcały sens słów, pozostawiając sam podirytowany ton głosu. Na moście czekał Dalton, mieli do niego jechać… tak, powinni się zbierać… ale zaraz. Chwilę, parę minut wystarczy. Tony poczeka, nigdzie nie ucieknie, ani się nie zgubi...
- Tanim kosztem? - ni to westchnęła ni to prychnęła, oplatając go ramionami wokół szyi i przyciągając do siebie. Zapalony papieros gdzieś się poturlał - czy po podłodze, czy zniknął w pościeli - tego już nie odnotowała. Myśli zwolniły, percepcja zawężała do odbierania bodźców własnego ciała i tych fundowanych przez to większe. Zagryzła wargi, lecz nagle zdała sobie sprawę, że wcale nie muszą być cicho. Zniknęły sekrety, tajemnice. Zostało dwoje ludzi, którzy zbierali się do aby stanąć przed księdzem… podczas wojny. Surrealistyczny scenariusz. Abstrakcja, ale jakże cholernie przyjemna. Przeczesała palcami czarne włosy. Gryzł wrażliwą skórę, drażnił zębami brodawkę, albo wodził wokoło końcem języka. Ruda głowa odchyliła się do tyłu, z gardła lekarki wydobył się pełen aprobaty jęk, w żaden sposób nie tłumiony. Znal ją za dobrze, wiedział co lubi. Zresztą był… to wystarczało aż nadto.
- Teraz to ja jestem kontuzjowana i cierpiąca, trzeba się mną zająć - sapnęła, przymykając oczy i zacisnęła dłonie na jego barkach, wbijając w nie paznokcie, ot dla zachęty. Uzyskawszy stabilny chwyt, przeniosła biodra na jego biodra, utrudniając mu manewry przez zmniejszenie dystansu. Nie wiedziała które z nich w tej chwili mocniej parzy: ona trawiona narastającym pożądaniem i gorączką, czy on - buchający żarem jakby firmowo ktoś mu podkręcił potencjometr, ustawiając temperaturę ciała wyższą niż u zwykłego człowieka.

- Już ja się tobą zajmę… - wywarczał i powstał na kolana podnosząc bez trudności mniejsze ciałko wczepione w niego. Podniósł i przełożył je na plecy aż poczuła jak jej barki i łopatki wgniatają się w pościel i materac pod spodem. Cały czas nie przerywał całowania, a ręce zaczęły wędrować mu niżej tym razem ledwo zaczepiając o tak zazwyczaj pożądane piersi, muskając ledwie ciężko oddychający brzuch i spoczęły dopiero na zamku i guziku spodni. Przez chwilę gmerał tam po omacku wciąż złączony pocałunkiem z ustami kochanki ale w końcu mimo, że je rozpiął nie mógł ich ściągnąć niżej. Sapnął rozzłoszczony tą trudnością i oderwał się wreszcie od ust kobiety. Przeszedł bez zbędnych ruchów do pozbywania się ostatniej przeszkody. Zsunął spodnie w wojskowym kamuflażu z jej nóg razem z majtkami i cisnął je gdzieś w drugi kąt pokoju aż zderzyły się ze ścianą i po niej zsunęły.
Wyszczerzył się widząc swoje dzieło i na moment poświęcając spojrzenie by przesunąć je po nagim ciele, drżącym niecierpliwie na wyciągnięcie ręki.
Piegowata pierś unosiła się i opadała coraz szybciej, żar rozlewał się od lędźwi, by razem z krążącą szaleńczo krwią dostać się do reszty organizmu, zamroczyć umysł, odbierając resztki racjonalności.

Dziewczyna obserwowała go równie uważnie, wodząc wzrokiem po jego twarzy i wciąż zakrytym korpusie. Zapomniał czy specjalnie się z nią drażnił, wiedząc jak bardzo lubi oglądać czarne, poplątane tatuaże i stare blizny? Mogła się na nie gapić cały dzień a i tak było jej mało. Klęczał definitywnie zbyt daleko, nie dało się go dotknąć. Zajęła więc uwagę czym innym, przykładając dłonie do piersi i zaciskając na nich palce. Bawiła się nimi, ugniatając, głaszcząc i nie spuszczając oczu z ciemnych źrenic nad sobą. Westchnienie zmieniło się w niski, gardłowy pomruk, gdy dziewczyna zgięła nogi w kolanach i unosząc je do góry, oparła stopy o klatkę piersiową partnera.
- Co się tak wślepiasz tymi czarnymi ślepkami… zgubiłeś coś? - zapytała przygryzając wargę i oddychając przez nos. Uda zapraszająco rozsunęły się na boki.

Runner obserwował chwilę działania i reakcje kochanki. I chyba spodobały mu się wnioski z tej obserwacji, bo przesunął dłońmi po jej łydkach ale skorzystał z okazji do pogłębienia tematu o jakim rozmawiali.
- Ta... ale zaraz poszukam. - mruknął dochodząc do niej i rozpinając w pośpiechu swoje spodnie. Ściągnął je na ile dał radę bez zdejmowania i zniecierpliwionym ruchem złapał ramionami jej uda obejmując je i przyciągając do siebie. - O tak. I będę dokładnie i głęboko szukał. - warknął uśmiechając się półgębkiem przez zęby gdy zajmował się właśnie etapem tego głębokiego przeszukiwania zakamarków Alice.
Zaraz potem pochylał już swoją twarz nad jej twarzą a na łóżku i same łóżko zaczęło wydawać skrzypiąco - stukające odgłosy przeplatane oddechami dwójki ludzi na nim zajętych sobą i tylko sobą nawzajem. Czarnowłosy, mężczyzna podpierał się rękami nad czerwonowłosą kobietą czasem błądząc po jej twarzy, szyi, ramionach i piersiach wolną dłonią czy ustami ale głównie koncentrując się na szybkim rytmie dzielenia się przyjemnością jaką oboje zdawali się odczuwać tak samo.

Savage przygryzając dolną wargę wytrwała w ciszy dwa pierwsze pchnięcia patrząc kochankowi prosto w oczy. Potem przymknęła powieki, drobna sylwetka naprężyła się szybko ulegając zmysłowej przyjemności. Guido zaczął ostrożnie, jakby badając na ile może sobie pozwolić bez przekroczenia granicy między bólem, a ekstazą. Dopchnął się mocniej biodrami, instynktownie reagując na rozkosz i ponownie poprawił dobijając nieco w górę. Po raz pierwszy biodra lekarki głośno i wyraźne klasnęły o biodra kochanka. Mruczała miarowo podkreślając moment pełnej penetracji, dla zachęty szukając ustami jego ust. Kąsała je, przygryzała, albo obwodziła końcem języka.
Żadne z nich nie miało już ochoty na delikatność. Runner zdecydowanie przejął inicjatywę. Zaczął pracować coraz silniej, a ona aktywnie wypinała lędźwia ku górze, bardziej w jego stronę. Pięty wbiły się mocno w materac, a obezwładniające fale przyjemności kolejno ogarniały ją przenikając na wskroś i zrywając ostatnie tamy fałszywego wstydu. Ruchy stawały się z razu na raz coraz silniejsze, bardziej gwałtowne. Nie hamowali się już z dźwiękami i powietrze wypełniało się klaśnięciami ciała o ciało. Zajęczała otwarcie i donośnie, szeroko otwierając usta. Odgłosy namiętnej miłości wypełniły pokój, wtórując rytmicznym trzaskom wezgłowia o ścianę i niosły się w głąb piętra. Poczochrana potylica wbiła się w materac, piegowate piersi kołysały w rytm uderzeń. Jedną dłoń zacisnęła z całej siły na prześcieradle. Paznokcie drugiej wbiła mocno w wiszący nad nią tors, z lewej strony przy żebrach. Unoszona w górę na koniec każdego sztychu, opierała się na palcach stop. Głuchymi stęknięciami reagowała na najmniejszy dotyk i ruch. Żądza i przyjemność z wzajemnej penetracji stopniowo przejmowała kontrolę nad kochankami, donośny jęk zerwał się nagle z jej uchylonych ust i pozostał tak zamieniając się w ciągły modulowany krzyk. Przestała panować nad sobą, wijąc się i trzęsąc, przygniatana większym ciężarem. Puściła pościel, szukając na oślep wielkiej łapy.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 19-03-2017, 04:46   #537
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Znalazła jego dłoń, kktóra instynktownie chwytając jej dłoń przekazała to, czego jeszcze nie były wstanie przekazać zdyszane oddechy. Guido pocałował Alice przez zipiący oddech dość krótko, ale delikatnie. Potem wydostał się z niej i przewalił dość bezwładnie na miejsce obok. Ciężko dyszał i skórę rosił mu pot, tak samo jak figurkę obok. Oddechy jednak uspokajały się, koktajl euforii i emocji zaczynał wygasać. Znów trzeźwość umysłu wracała na swoje miejsce do obydwu ciał kochanków.
- No kurwa. I zajebiście. - podsumował zadowolonym głosem szef bandy patrząc na leżącego tuż obok tak samo ciężko dyszącego medyka. Podniósł się nieco by sięgnąć po dzbanek z kompotem i beztrosko upił z niego, oblewając się trochę ponowie. Następnie podał dzbanek dziewczynie, a sam zaczął grzebać w paczce, wyciągając z niej dwa papierosy. Wydawał się być błogo rozleniwiony i zadowolony chcąc nacieszyć się tą chwilą przyjemności. Półmrok świtu rozjaśnił błysk zapalniczki.

- To jest właśnie ten moment, gdy mógłbyś… rozwinąć epitafium. Powiedzieć coś miłego, nazwać po imieniu i takie tam, kosmiczne błahostki. - wymruczała przez urywany oddech, przekręcając się na bok i leniwym ruchem przełożyła udo przez biodra gangera, a ramię przez klatkę piersiową. Głowę oparła na jego ramieniu, uśmiechając się nieobecnie, wpatrzona w wilcze oczy tuż obok. Opuszkami palców gładziła czarną tkaninę podkoszulki, przyciskając się do mężczyzny na podobieństwo pąkla. Przydałaby się kąpiel, lecz przemieszczanie się w tej chwili było wysiłkiem ponad siły i chęci lekarki.
- Kiedy to się skończy zróbmy sobie trochę wolnego… od wszystkiego. Weźmy laptopa z filmami, przygotujmy prowiant i nie wychodźmy z łóżka przez cały dzień - wtuliła się w żywy piec, zamykając oczy, aby nie zobaczył w nich smutku. Piękne marzenie, lecz nic nie zapowiadało, by miało się ziścić. Nie przy toczącej się wokół wojnie, zastopowanej raptem na parę nerwowych godzin.

- Co tu gadać? Jest zajebiście. Ciesz się tym. Ja się tam cieszę bo jest zajebiście. - mężczyzna leżący obok kobiety, przygarnął ją opiekuńczo ramieniem i podał odpalonego właśnie papierosa. Zaciągnął się raz i drugi niefrasobliwie strząchnąć popiół na podłogę za łóżkiem.
- Wolne. Heh. - powiedział po chwili jakby rozleniwiony umysł miał problemy z kojarzeniem zwrotów i faktów czy sekwencji zdarzeń. Albo “wolne” było tak nieznanym i niecodziennym pojęciem, coś co się być może jak uchowało z dawnych czasów to przydarza się innym.

- Masz rację, jest zajebiście. Cieszę się, nawet nie masz pojęcia jak bardzo - objęła go mocniej, uchylając powieki. Wsunęła dłoń pod czarny materiał, kładąc ją bezpośrednio nad jego sercem. Mocne, miarowe dudnienie, rytmem odpowiadające temu w mniejszym ciele. - Po prostu sprawiłbyś mi ogromną radość, mówiąc po imieniu - podniosła się na ramieniu i pocałowała mężczyznę w czubek nosa - W każdej pracy przysługuje dzień wolny na żądanie. Urlop, choćby parogodzinny. Nie samą pracą człowiek żyje, Wilku. Można leżeć do późnego południa, nie trzeba się martwić przez parę chwil obowiązkami. Robi się coś, dla przyjemności. Odpoczywa i cieszy obecnością najbliższej na świecie osoby. Spożywa niezdrowe, ale szybkie do przygotowania jedzenie… wyłącza telefon żeby nikt nie przeszkadzał… znaczy wyłączało. Szkoda, że nie mamy PlayStation, takiej konsoli do gier. Skopałabym ci tyłek w Mortal Kombat albo Tekkenie. Ulubione filmy? - uśmiechnęła się, czule mierzwiąc czarne włosy.

- “Szybcy i Wściekli”. Cała seria. - odpowiedział, zaciągając się papierosem. Milczał chwilę obejmując rudowłosą kobietę drugim ramieniem. - Nie możemy leżeć do południa. Musimy dorwać te kutry nim spierdolą. - mruknął wydmuchując ku sufitowi leniwą strużkę siwego dymu. - Dziś będzie długi dzień. - powiedział jakimś zamyślonym głosem wpatrując się w sufit nad łóżkiem.

Wszytko co dobre szybko się kończyło. Savage spochmurniała, wbijając zielone oczy w jaśniejące za oknem niebo. Krople deszczu bębniły o dach, insekty wypełniały nie tylko ziemię, lecz i powietrze. Musieli się zbierać… tylko ciężko było się zmobilizować do podniesienia pleców, wstania z łóżka. Odklejenia od leżącego tuż obok człowieka. Być może mieli właśnie do dyspozycji ostatnie ciche, spokojne minuty. Niepokój zachrzęścił łuskami, wychylając paskudny pysk z ciemnego kąta pokoju, zaraz przy drzwiach wejściowych.
- Dziś nie możemy… ale jutro też jest dzień. Porozmawiaj z tatą, mógł zauważyć coś w obozie Nowojorczyków, lub wcześniej. Spędził to parę dni nim się spotkaliśmy w tamtym lesie. Możesz mu ufać. Spróbować chociaż… to teraz i twój tata - wykrzesała resztkę optymizmu, nie biorąc pod uwagę możliwości gdzie oboje do zachodu słońca będą martwi. Posapując przez nos zmieniła pozycję, wpierw wślizgując się na upartego kłaka, a potem sadowiąc się okrakiem na brzuchu. Dłonie ułożyła mu na piersi, jedna na drugiej i patrzyła z góry prosto w ciemne źrenice, lśniące w szarówce świtu - Podobno w okolicach miasta namierzono sygnał radiowy. Wiesz coś o nim?

- Nie. - Guido wzruszył ramionami odpowiadając krótko na pytanie Alice. - A z tym byciem ojcem nie przesadzaj co? Nie żremy się, daje mu łazić i dychać spokojnie więc jest luz. - mężczyzna na łóżku coś nie przejawiał chęci do integracji z olbrzymem od Pazurów. - Jego zostawię tu z tobą. Ja zorganizuję ekipę na te kutry. Nie możemy dłużej czekać bo nam się urwą. - powiedział sunąc dłonią po jej brzuchu by przekierować ją następnie na jej piersi.

- Nie przesadzam kochanie. Instytucja teścia nie musi się opierać na niechęci… paradoksalnie biorąc pod uwagę ilość wymyślanych niegdyś żartów, to teściowe są heterami… Tony jest spoko. Spróbuj z nim porozmawiać… dla mnie, dobrze? Posłuchać co mówi. Obaj jesteście mądrzy i bystrzy, dogadacie się. On nie chce podburzać twojej pozycji, lecz pomóc. Nam pomóc. Runnerom. Wiem że mu dajesz chodzić wśród nas i nie… dążyć do scysji, za co ci niezmiernie dziękuję - przyłożyła dłoń do łapy i zacisnęła na niej palce, przytrzymując na swoim ciele. Kołysząc niespiesznie biodrami podjęła kolejny temat - Możecie potrzebować lekarza, te łódki… okropnie strzelają i miotają ogniem. Zanim zacznie się pościg… zdążymy z księdzem?

- Nie znam go więc nie ufam mu. Na razie mamy przewagę zwłaszcza jak spuścił Zajebistą i tego co myśli, że zna się na żartach. Więc został właściwie sam. Ale nie wiadomo co tam knuje pod tą łysą czachą na przykład to jak znów cię porwać. - Guido mówił niechętnie najwyraźniej mając tradycyjną awersję do okazywania zaufania obcym sobie ludziom. Tony tutaj wpisywał mu się w ten sam standard obcych spoza gangu jak kiedyś Brzytewka. To, że kilka dni temu zorganizował ze swoimi ludźmi śmiałą i udaną akcję odbicia czy jak wolał patrzeć szef bandy, porwania Brzytewki jakoś pewnie nie nastrajało go zbyt pozytywnie nawet poniżej zwyczajowej przeciętnej.
- Z księdzem nie wiem. Zależy co te patafiany od Collinsa wymyślą. Doszlusują z rana klechę bez problemowy to się myknie raz i dwa. Ale jak będą chcieli dopiero o tym gadać to może dopiero wieczorem jak wrócimy z kutrów. Nie możemy czekać z tymi kutrami. - czarnowłosy Runner wydawał się być skoncentrowany i zdecydowany na dany plan na najbliższe kilka i kilkanaście godzin. Na tyle na ile mógł gdzie ani kutry ani usługa kapłańska nie leżały w jego bezpośredniej mocy sprawczej. Z kutrami nie było wiadomo gdzie się obecnie znajdują i jak to z nimi pójdzie a z kapłanem nie było nadal wiadomo czy po nocnym creepy show Nowojorczycy w ogóle się zgodzą użyczyć kapłana a jak tak to na jakich warunkach i kiedy. Z tego równania Guido jedynie swoją bandę mógł poderwać od ręki i ukierunkować wedle woli.

- To może czas go poznać? Jest okazja. Terminy nas gonią, ale spalenie fajki we dwóch nie zajmie długo, a od czegoś trzeba zacząć. - zasugerowała, pochylając się do przodu by móc dołożyć do sugestii gorący pocałunek. Trwali tak przez parę sekund, nim uniosła lekko głowę, kontynuując wraży wątek - Zależy mu na tym samym, co większości ojców. Chce, abym była bezpieczna i szczęśliwa. Tyle… i aż tyle. Wie, że moje szczęście to ty - znów go pocałowała, tym razem krótko, jakby dla podkreślenia stwierdzenia - Zabierając mnie od ciebie, zabierze również szczęście, nie o to mu chodzi. Więcej nie będzie wykradał, nie gdy jestem tu z własnej woli. Zależy mi na tobie i on to widzi… więc może to dla ciebie niedorzeczne, lecz twoje bezpieczeństwo także stało się dla niego kwestią istotną. Na tym polega instytucja rodziny: jej członkowie dbają o siebie i wspierają. Troszczą i chronią. Los czasem krzyżuje nasze drogi w sposób wydajacy się majakiem wariata. Spójrz na nas. Wtedy zimą, gdy pierwszy raz przyszłam do ciebie z rewelacjami o bunkrze… powiedziałbyś, że tak to sie skończy? - uśmiechnęła się półgębkiem, spoglądając wymownie wpierw na niego, potem na siebie i pozycję w jakiej się znajdowali - Dowiemy się co wymyślili, gdy spotkamy się na moście. - zakończyła, przyciskając czoło do jego czoła.




Jeśli czas byłby istotą, z pewnością należałby do organizmów wyjątkowo wrednych i nieczułych. Tych co nie poczekają, lecz dalej prą do przodu, nie patrząc na nic, ani nikogo. Doprowadziwszy się do stanu względnej używalności para gangerów zeszła po schodach do części publicznej punktu weterynaryjnego. Lekarka objęła Wilka po raz ostatni i oboje udali się w swoją stronę. On zapewne poszedł załatwiać sprawy z resztą oddziału, ona drobiła pospiesznie po korytarzu, szukając znajomej, masywnej sylwetki łysego olbrzyma. Odnalazła go na ganku, gdzie w samotności palił papierosa, spoglądając zamyślony na ścianę zieleni majaczącą w oddali.
Wystarczyło że przekroczyła próg domu, a jej oddech momentalnie zmienił się w parę. Okryła się szczelniej płaszczem i przywoławszy na twarz wesoły uśmiech stanęła tuż obok ojca, łapiąc go za rękę.
- Dzień dobry tatusiu - przywitała się pogodnie, zadzierając głowę do góry, by móc spojrzeć mu w twarz - Udało ci się cokolwiek przespać?

- Dzień dobry Alice. - odpowiedział łagodnie łysy olbrzym uśmiechając się do o wiele drobniejszej przybranej córki. Przyłożył na chwilę jej dłoń spoczywającą na jego dłoni swoją drugą dłonią w geście dzielenia się otuchą i przyjaźnią. - Tak, kochanie udało mi się odpocząć. A jak ty się czujesz? Widziałem jak Guido wnosił cię ostatnio na górę. - zapytał z troską choć chyba nie wyglądała jakoś masakrycznie, bo nie wyglądał na zaniepokojonego o jej stan i zdrowie.

- Jest w porządku. Dobrze się mną zajął, nie musisz się martwić- odpowiedziała, robiąc krok do przodu i opierając głowę o jego brzuch. - Zdjął buty i kurtkę, potem położył spać. Też niedawno wstaliśmy. Powinniśmy zjeść śniadanie. Czeka nas długi dzień, tylko… wczoraj rozmawiałam chwilę z szeryfem. Powiedział coś, o czym nie mogę przestać myśleć - Przymknęła oczy, ciesząc się paroma chwilami spokojnej bliskości. Chłód odszedł w niepamięć, tak samo jak niepokój. Myśli do tej pory odkładane na bok, teraz poczęły układać się klarownie, lecz bez strachu czy paniki. Kolejne dane wskakiwały na swoje miejsce w równaniu, niwelując część niewiadomych. Wciąż sporo ich pozostawało, jednak nie spędzały rudej dziewczynie snu z powiek. Jeśli Guido niósł ze sobą ogień, dynamizm, namiętność, agresję i pasję… Tony emanował niezmąconym spokojem, pewnością, opanowaniem, a także nadzieją… że wszystko będzie dobrze, cokolwiek się nie wydarzy.
- Runner, Anioł Miłosierdzia…. wiem kim jestem, ale kim byłam tato? - spytała nagle, uchylając powieki celem wlepienia wzroku w unoszącą się parę pięter wyżej twarz. Stanowczo ujęła ranioną przez wężydło rękę, zaczynając odwijając ostrożnie bandaż. Skoro stali i rozmawiali, mogła w tym czasie zająć się równolegle przemyciem ran i zmianą opatrunku - Nie spałam w hibernatorze, funkcjonowałam bez zaburzeń parę dekad. Czas przyjścia na świat: na długo przed wybuchem wojny. Żyłam… nie wiem… wiek mentalny i fizyczny… między nimi występuje duża rozbieżność. To przez… ten zabieg medyczny? - pokręciła głową, pochylając się nad opatrywana kończyną. Mówiła cicho, wyraźnie zadumanym głosem, jakby analizowała ciekawy przypadek.
Westchnęła cicho i odetchnąwszy powoli, zaczęła wątek z kompletnie innej strony, dając sobie czas na dokończenie w tle finalnej analizy. Dłoń z wyszczerzoną czaszką powędrowała do torby, wyjmując gazy i buteleczkę jodyny.
- Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak, i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu. Lecz Abraham odrzekł: Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A prócz tego między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać. Tamten rzekł: Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki. Lecz Abraham odparł: Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają. Nie, ojcze Abrahamie - odrzekł tamten - lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą. Odpowiedział mu: Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą. Ewangelia świętego Łukasza, Rozdział szesnasty. Wersety od dziewiętnastego do trzydziestego pierwszego. - zamarła w bezruchu, unosząc spojrzenie ku górze i odrywając się od pracy na pół minuty.
- Zrobiono mi coś, co… na robota nie wyglądam. Klonowanie? Nie...Gdyby chodziło o klonowanie z takim zamiłowaniem nie powtarzałbyś kwestii “jesteś taka dorosła”. Zostaje więc opcja… cóż. Czysta spekulacja, fantasmagoria. Łazarz. Nigdy nie słyszałam, aby istniał proces fizycznie odejmujący lat. Prototyp? Faza testów? Procedura eksperymentalna ze skutkami ubocznymi? Stąd luki w pamięci? Jedno pytanie rodzi kolejne… błędne koło. Czym było Hope, co się tam znajdowało? Ile czasu tam spędziłam? Kim naprawdę była pani Dobson… i kobieta którą nazywałam matką? Czemu wyglądam jak dzieciak, skoro paradoksalnie... - drobne ramiona opadły bezsilnie, tak samo jak głowa. Przełknęła ślinę i dokończyła cicho, wpatrzona w ranną kończynę - Cokolwiek się tam wydarzyło chcę abyś wiedział jedno: jestem twoją córką i bardzo cię kocham. Tego nic nie zmieni.

Tony milczał gdy Alice mówiła i snuła swoje przypuszczenia. Nie odzywał się gdy odwijała bandaż i sprawdzała ranę po ukąszeniu wężydła. Ta zaś nie sprawiała wrażenie, że dobrze się goi. Miejsce ukąszenia było nadal nabrzmiałe, wyraźnie cieplejsze od reszty dłoni i miało siną, niezdrową barwę. Nie sprawiało wrażenia klasycznego zakażenia i nie było gorzej niż gdy ostatnio Alice sprawdzała ale jakoś ciężko było to nazwać zdrowieniem. Raczej stagnacją w procesie gojenia.
- Przestań mówić jakbym zaraz miał cię pognać precz. Albo jak dotrzemy do Hope i dowiemy się o co chodzi. - uśmiechnął się łagodnie łysogłowy olbrzym przykładając czule swoją wielką dłoń do policzka rudowłosej kobiety. Chciał jej pewnie dodać otuchy i podzielić się z nią więzami rodzinnymi jakie ich połączyły. Dwoje zdawałoby się pozornie tak odmiennych ludzi o ciałach jakby żywym ucieleśnieniem tej odmienności.
- Nie potrafię udzielić ci odpowiedzi na te pytania. Nie znam ich. - odpowiedział w końcu poważnym głosem opierając się o balustradę ganku od podwórka. - Ale to musiało się wydarzyć zanim się spotkaliśmy po raz pierwszy. Myślę, że dawno. Raczej lata niż miesiące czy tygodnie przed naszym pierwszym spotkaniem. Bo nie rzuciło mi się w oczy nic niezwykłego w twoim zachowaniu co by odbiegało od schematu który znamy… Myśleliśmy, że znamy obaj. - przyznał wzruszając swoimi ogromnymi barami w geście bezradności.
- Znaczy nic oprócz oczywiście wyjątkowej, młodej osóbki niepowtarzalnej jak jakiś rzadki kwiat na tych wszystkich Pustkowiach. Taka co swoją radością życia i troską o bliźnich trafia prosto w serce. I która doświadczyła tak wiele zła od którego chciałoby się ja uchronić. - uśmiechnął się czule patrząc tam w dół w zieleń pod czerwienią grzywki obejmując ją swoim gigantycznym ramieniem w opiekuńczym geście. - Nie wiem Alice co ci się kiedyś przytrafiło. Ani co ci się jeszcze może przytrafić na tej wyboistej drodze jaką wybrałaś. Ale wiem, że będę przy tobie i spróbujemy przetrwać i rozwikłać to razem. - powiedział obniżając swoją twarz do jej twarzy tak, że szeptał jej prawie do ucha.

Dziewczyna kiwała głową, słuchając co opiekun mówi. Mięśnie barków się rozluźniły, na twarzy pojawił się uśmiech, gdy uniosła ramiona i zarzuciła mu je na szyję.
- ET zgubił drogę do domu i nic na to nie poradzi - zaśmiała się szczerze, odwzajemniając czułość w spojrzeniu. Nie zostawi jej, cokolwiek odkryją pod ziemią, przejdą przez to razem. Wciąż mimo korowodu perturbacji, widział w niej dobro. Swoją małą dziewczynkę… delikatną roślinkę ozdobną, która za parę godzin prawdopodobnie przypnie się na stałe do wilczego kożucha. Wspięła się na palce, zostawiając na czole łysola pocałunek i zaraz przycisnęła do naznaczonego miejsca własne czoło.
- Wiem tatusiu… i przepraszam… Guido nie jest twoim wymarzonym zięciem, ale do dobry człowiek. Rozumiem, że ciężko ci będzie rozmawiać o tym z kolegami z pracy. Tym bardziej dziękuję, że dałeś mu szansę i że tu jesteś. Za wczoraj również… nie wiem jakby się skończyło spotkanie z Armią, gdyby nie interwencja twoja i szeryfa. Okropnie się denerwowałam, gdy wyszedłeś na środek. Bałam się, że zaczną strzelać i coś ci zrobią. To niezwykle nierozsądne - przesunęła dłonie z karku na jego twarz, ujmując ją delikatnie w dłonie. Gładziła kciukami policzki od linii żuchwy ku górze, tam gdzie dała radę sięgnąć.
- Kłaczek zgodził się porozmawiać z Nowojorczykami - przyznała szeptem, choć w jej głos wdała się gorycz - Spróbować dojść do kompromisu. Może da się im dać coś, dzięki czemu zostawią nas w spokoju. My chcemy zostać w Bunkrze, oni go zdobyć… ale to budowla. Cenniejsze to co w środku. Tylko za bardzo nie wiem, nie znam się na wojsku. Poza tym przyznałam się otwarcie Gabrielowi, że ksiądz… żona gagnera to kiepska pozycja do negocjacji - pokręciła głową i westchnęła, milknąć na dobrą chwilę. W końcu prychnęła, gdy coś w niej pękło i zaczęła nadawać - Z taktycznego punktu widzenia manewr był strzałem w kolano, spaleniem własnej pozycji… ale jak miałam się go wyprzeć? To tak, jakby nic dla mnie nie znaczył, był obojętny. Jakbym… go zwodziła i oszukiwała. Była taka jak… te przede mną: interesowna, wyrachowana. Udająca zainteresowanie celem osiągnięcia profitów, a w razie kłopotów niemającą problemów aby się wyprzeć. Wypiąć… zostawić. Uczucia są czymś, czego nie powinniśmy się wstydzić. On tego nie zrobił… tyle ryzykował przyjeżdżając tutaj. Powiedział przy wszystkich chłopakach, że to dziwnie gadające, niebojowe kuriozum w różowej bryce jest jego kobietą… i kocham go na litość boską. - wzięła uspokajający oddech, nabierając powietrze nosem, po czym wypuściła przez zaciśnięte zęby. - Zgodziłbyś się porozmawiać z nim, a potem spróbować doprowadzić do spotkania między Runnerami, a Armią? Żeby dowódca porozmawiał z dowódcą. Jesteś taki mądry, tyle widzisz i przewidujesz. Potrafisz znaleźć rozwiązanie w sytuacji pozornie bez wyjścia. Moze… zauważysz coś, wymyślisz… dzięki czemu uda się zapobiec dalszemu rozlewowi krwi. Zakończyć tą wojnę w której ludzie nie zyskają nic, poza śmiercią, bólem, cierpieniem i strachem. Chociaż spróbujmy tato. Nie dowiemy się czy coś zdziałamy, jeśli tego nie zrobimy. Póki jest czas, okazja… póki zostały jeszcze siły i nadzieja.

- Wszelakie negocjacje to sztuka kompromisów. I wzajemnego zaspokajania potrzeb. Nie wiemy jakie potrzeby mają Nowojorczycy względem tego Bunkra. Bez tego minimum ciężko będzie nawiązać negocjacje na satysfakcjonującym poziomie. Ponieważ wiemy tak niewiele ewentualne negocjacje pewnie by potrwały, były żmudne i nacechowane wzajemną podejrzliwością i niechęcią. - Tony potarł swoją dłonią swoje czoło gdy myślał o czymś lub nad czymś. - Na wstępie dobrze by było znaleźć jakiś wspólny mianownik obydwu stron. Coś co ich łączy oprócz chęci zajęcia Bunkra. Coś gdzie mają wspólnotę interesów lub chociaż mogą ustąpić w jakimś pobocznym wątku. - dowódca Pazurów pokręcił dłonią w powietrzu jakby coś nią obracał niewidzialnego. - Ale nie nazwałbym przyznania się do chęci wzięcia ślubu z Guido za błąd. Raczej NYA i tak brała cię za Runnera lub liczyła się, że jesteś z nimi silnie związana. Poza tym gdyby zgodzili się udzielić pomocy tego kapelana i tak byłoby oczywiste komu udzielał ślubu. Straciłabyś więc na wiarygodności co szybko by wyszło. - opiekun i przybrany ojciec Alice zmienił nieco temat na nieco wcześniej poruszony przez przybraną córkę. - A moją pracą i kolegami z pracy się nie przejmuj.- poczochrał wesołym gestem czuprynę dziewczyny swoją wielką łapą i uśmiechnął się półgębkiem.

Z nibymedycznej torby lekarka wygrzebała blister niewielkich tabletek.
- Weź je proszę, potem coś zjedz - Wycisnęła dwie i podała Pazurowi, starając się przybrać pogodną minę.- Zaczyna się goić, tylko… ze względu na osłabienie i ciężkie warunki sanitarne, wdała się bakteremia. Antybiotyki pomogą, do spółki z odpoczynkiem, a także ciepłym posiłkiem. Uważaj na siebie, nie forsuj. W ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin dwa razy straciłeś przytomność. Lepiej nie kusić losu - przybrała lekarski ton, biorąc się za przemywanie rany, a gdy skończyła, w ruch poszły gazy i bandaż - Nie znamy motywu Nowojorczyków. Na razie. Co nas łączy? Wspólne interesy? Robale… zjadają nas wszystkich. Jeszcze trochę i nie zostanie nic czym da się walczyć. Sygnał pochodzący gdzieś stąd, nienamierzony do tej pory. Kutry… dowody na istnienie wirusa są pod ziemią, a chyba trochę tu jeszcze zostaniemy. Mam tylko nadzieję, że gdy wrócimy nie będzie za późno. Oby pan Patrick i pierwotna obsada Schronu poradzili sobie przez ten czas - skrzywiła usta, by zaraz znów się uśmiechnąć. Przymknęła jedno oko, gdy olbrzymia dłoń zmierzwiła jej włosy - Coś wymyślimy, razem damy radę… i tato, no. Nie mów że z kolegami z pracy nie poruszacie przy kawie w sztabie tematów innych niż praca. Od czasu do czasu, podczas przerwy? Jak niby mam się nie przejmować? Ktoś musi się o ciebie troszczyć i martwić, taka kolei rzeczy - pokiwała sakramentalnie karkiem i westchnęła - Czeka nas długi dzień. Chodź, zjemy coś. Zajmę się opatrunkami chłopaków. Potem kutry. Przedtem jednak… tato, chyba biorę ślub - zamrugała, chyba nie do końca jeszcze zdając sobie z tego sprawę.

- Wiem kochanie. - odparł olbrzymi Pazur i bez trudności zgarnął niedużą kobietkę swoim ramieniem do siebie i całując ją w czoło. - Powodzenia ci życzę i szczęścia. - uśmiechnął się na chwilę przygięty dowódca Pazurów by znaleźć się na wysokości twarzy podobnej do tej jaka była normą u rudowłosej lekarki. - O moim kolegów z pracy naprawdę się nie martw. - powiedział prostując się na swoją ogromną wysokość. - Skoro nie znamy motywów drugiej strony więc trzeba je poznać. Bez tego ciężko będzie zaspokoić ich potrzeby a bez tego ciężko o sukces w negocjacjach przy tak zrównoważonych siłach. Niemniej te robactwo jest dość destruktywne dla wszystkich. Tak samo jak te kutry. Jak na razie bardziej od nich ucierpieli Nowojorczycy. Myślę, że to mogłoby wzbudzić ich zainteresowanie. - łysy olbrzym pokiwał głową jakby zgadzał się z własnymi wnioskami.

- Posłałam do nich Kate, do ich obozu - skończywszy zmieniać opatrunek, Alice przylgnęła ile sił w ramionach, wtulając się w mundurową bluzę której ciepło kontrastowało z chłodem poranka - Jako weterynarz ma duże pole do popisu. Może nawet dostała mikroskop. Warto sprawdzić. Mnie zabrakło czasu na entomologię. Guido chce kutrów dla siebie, może odpuściłby gdyby Nowojorczycy również… odstąpili krok w tył. Proszę tatusiu, pogadaj z nim. Bywa ciężki… i irytujący. Nieufny… potrzebuje dużo czasu aby się przekonać do kogoś, jednak gdy to zrobi - uśmiechnęła się, głos też jej się ocieplił - Jest podobny o ciebie.

- Nie wiedziałem, że masz tu takie chody, że Kate jest twoją podwładną którą możesz posłać tu czy tam. - Pazur uśmiechnął się z przekąsem zwracając uwagę Alice na dwuznaczność jej słów. - O czym miałbym z nim rozmawiać Alice? - zapytał już poważniejszym tonem patrząc na czerwonowłosą kobietę. - Do rozmowy potrzebne są dwie strony. Jedna to monolog. I nie bardzo wiem co masz na myśli z tym odpuszczaniem. Nie sądzę by Guido odpuścił tym kutrom. Nie sądzę też by uczynili to Nowojorczycy. Jednakże póki są tu te kutry to jakby tu była trzecia strona konfliktu. Taka która może sporo namieszać na szachownicy. Która może się strzelać z obydwoma pierwszymi stronami zajmując ich co nieco nim skoczą znowu sobie nawzajem do oczu. - Tony dodał swoją uwagę na temat kutrów i wzajemnych relacji między Runnerami a Nowojorczykami.

- Nie o to mi chodziło, wybacz - westchnęła, kręcąc głową. Fakt, zabrzmiało nieszczególnie. Odetchnęła więc i zaczęła jeszcze raz - Wydawało mi się, że dobrym pomysłem będzie sprawdzenie czy Armia nie ma mikroskopu i to jej powiedziałam. Wiesz… można zacząć od naszej sytuacji, jeśli masz sugestie odnośnie sposobu walki - podzielić się nimi. Początki są trudne, zwłaszcza z takim uparciuchem - westchnęła ciężko, lecz nie poddawała się - Albo od czegokolwiek innego. Nawet luźnej rozmowy. Musicie się poznać, tak będzie prościej na przyszłość. On się martwi, że mu mnie wykradniesz i nad tym teraz główkujesz. Od tego możecie zacząć. Powiesz co i jak. Obaj palicie. Wspólny papieros nie zajmuje dużo czasu, a to pierwszy krok… myślisz, że te kutry rzeczywiście przysłał Moloch? Sprowadzą wsparcie? Gabriel mówił coś o sygnale. Skoro tu jesteśmy… poszukajmy. Nuż widelec znajdziemy choć jeden brakujący puzzel układanki.

- Nie wiemy co to za sygnały wykryli. To mogło być cokolwiek od zwykłej krótkofalówki po coś większego. Ciężko zgadnąć. Musiałbym zobaczyć te sygnatury, posłuchać by coś powiedzieć. Samo w sobie to to mogło być cokolwiek. - Tony odpowiedział zaczynając od swojej fachowej wiedzy.

- Wiesz czego szukać, znasz się. Żołnierze o tym wiedzą. Tobie dadzą dojść do głosu, już na Wyspie chcieli pomocy i porady - Savage przytaknęła energicznie, by naraz uśmiechnąć się pogodnie. Złowiła wzrok olbrzyma, złapała go również za ręce.
- Teraz pójdziemy coś zjeść. Śniadanie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia. Potem pójdę zająć się ranami chłopaków... a ty zapalisz sobie papierosa z Guido. Chociaż spróbuj, proszę. Skoro wokoło ma tylu wrogów niech wie, że przynajmniej na rodzinę może liczyć. - westchnęła, utrzymując pewną siebie i swoich racji minę. Jeden fajek, kilka minut. Chyba się przez ten czas nie pozagryzają.
Chyba...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 20-03-2017, 10:48   #538
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 69

Cheb; rejon zachodni; dom Kate; Dzień 8 - późny ranek; mżawka; ziąb.




San Marino



Nix oddał się pieszczocie serwowanej przez Emily z przyjemnością której nie dało się nie zauważyć. Zaległ na łóżku, dłonie kurczowo ściskały i rozkurczały się na kołdrze, oddech przyspieszał i całe jego ciało było oznaką czerpania przyjemności z przyjemności ofiarowanej przez kobietę. - O rany Emi, jesteś naprawdę niesamowita. - Nix jęknął leniwie zadowolonym głosem gdy przebrzmiały spazmy kulminacyjnego momentu. Przyciągnął czarnowłosą kobietę do siebie i chwilę tak leżeli obejmując się nawzajem.

 

- Posłuchaj Emi oni się będą starać dziś ochajtać to możemy spróbować to jakoś załatwić razem. Jest okazja. - powiedział najemnik całując Emily w czoło i wskazując dłonią gdzieś w stronę ściany jaka dzieliła ich od drugiej pary. - Ja będę musiał jeszcze powiedzieć szefowi. No i Boomer. Ale Boomer poszła obstawiać most. - Pazur zdawał się planować następne ruchy jak to miałoby wyglądać i nagle okazywało się, że całkiem sporo jest do zrobienia a czasu mało. Jeszcze mieli chwilę dla siebie. Ostatnie parę chwil razem nim dzień wstanie w pełni i ich rozdzieli. On pewnie pójdzie ścigać te kutry ona pewnie na wymianę zakładników do Nowojorczyków. Ale to później, niedługo, za chwilę a na razie mieli ten czas i te łóżko dla siebie nawzajem.



---




W końcu jednak musieli powstać i zacząć się ubierać. Młody Pazur co raz mniej przypominał kochanka za to z każdym nałożonym na siebie elementem ubrania i oporządzenia które zakrywało jego ciało co raz bardziej to coraz bardziej przypominał włąśnie komandosa. Teraz dopiero jak tak ubierał i ubierał zdawałoby się bez końća te wszystkie swoje mundury, szelki, kamizelki i gnaty widać było ile tego na sobie nosi. Zupełnie jak nożowniczka swoje noże. Na końcu gdy już oboje byli gotowi do wyjścia zatrzymał ją jeszcze na chwilę przy drzwiach. - Nie dygaj Emi. Będzie dobrze. Wiem, że to wszystko jest na wariata. Powinniśmy chodzić ze sobą i lepiej się poznać. A tak nawet jeszcze nie wiem czy jakieś obrączki będziemy mieli. Ale uda nam się Emi. Bo się kochamy. To głupie ale tak to czuję Emi. Jesteśmy dla siebie tymi brakującymi drugimi połowami. Dlatego nam się uda. - Nix mówił przejętym głosem najwyraźniej o ważnych dla siebie sprawach. Objął narzeczoną kładąc swoje dłonie na jej biodrach jakby tańczyli jakiegoś niesłyszalnego przytulańca. Pocałował ją jeszcze raz nim wyszli na korytarz i świat zewnętrzny. Razem bo mimo, że szedł pierwszy wciąż trzymał jej dłoń.


Na parterze panował rwetes podobny do setki i tysięcy obozów i biwaków o poranku. Runnerzy rozmawiali, palili papierosy i skręty, próbowali coś jeść na śniadanie, niektórzy jeszcze spali. Guido też gdzieś tam się kręcił i widać było, że długo ta banda pod jego dowództwem nie pozostanie w bezruchu. Pazur skrzywił się gdy go dojrzał i najwyraźniej nadal do dowódcy Runnerów nie żywił ciepłych uczuć. Dojrzał jednak przez jedno z okien olbrzymią sylwetkę szefa który rozmawiał chyba z Alice więc ruszył w stronę kuchni i wyjścia na podwórze. Gdy otworzyli drzwi okazało się, że stoi tam jeszcze jakiś młody Runner co Nix sądząc po minie nie przywitał zbyt entuzjastycznie.

 

Alice Savage




- W porównaniu do tego co było przed paroma dniami na Wyspie sytuacja bardzo się zmieniła Alice. - odpowiedział łysy dowódca Pazurów wpatrzony w padającą monotonnie mżawkę. - Na Wyspie brali mnie za sławnego stratega Pazurów współpracującego często z Posterunkiem. Teraz raczej będą mnie brać z osobę silnie powiązaną z ich przeciwnikami. Dostęp do danych czy sięganie po opinię kogoś takiego byłby obarczony dużym marginesem błędu i złej woli po obu stronach. Krótko mówiąc prawdopodobnie straciłem wiarygodność w oczach Nowojorczyków. I przyznam, że z ich strony to całkiem rozsądne podejście jeśli uznać to co wiedzą i co się domyślają w tej chwili. - głos olbrzyma opartego o balustradę ganku był spokojny jak zazwyczaj gdy omawiał jakiś problem techniczny czy omawiał detal sytuacji lub planu. Wydawał się spokojnie podchodzić do wiadomości, że w NYA nie będą na niego patrzeć tak przyjacielsko jak dotychczas.


- Z tymi kutrami dziwna sprawa. Zachowują się mało standardowo. Nie chodzi o rabunek bo powinni dobić do brzegu i wysadzić tych rabusiów. Nie chodzi o zniszczenie czegoś bo nie niszczą niczego jeśli nie liczyć odpowiadania ogniem na ogniem. Nie chodzi o zajęcie jakiegoś punktu bo nie zajmują żadnego punktu. Przynajmniej nie tutaj w Cheb. Ale straciliśmy z nimi kontakt gdzieś przy połowie osady więc może chodzi o coś głębiej ale za słabo znam tą okolicę by wiedzieć co. Ale o coś im chodzić musi. Nie są ani od miejscowych, ani od Runnerów, ani od Nowojorczyków bo dla wszystkich są obcy i podejrzewają tych innych, że to od nich. Więc mogą to być roboty. Ale może być też jakaś eksperymentalna jednostka Posterunku, jacyś piraci, najemnicy czy nawet Kanadyjczycy. Kto wie, jak stan dróg wodnych na drodze św. Wawrzyńca jest przyzwoity to może nawet z otwartego oceanu przypłynęli. Po prostu nie wiadomo co i kto tam za tymi burtami siedzi i o co może tu chodzić. - Tony nawiązał do pytania o kutry. Mówił jakby nie mógł do końca rozszyfrować zagadki pojawienia się i motywów obu pływających jednostek.

 

- Ten pierwszy to typowa jednostka bojowa. W porównaniu do dawnych sił pełnomorskich to bardzo lekka jednostka. Ale jak widać na taką naszą skalę co tu mamy wystarczająca z zapasem. To jakaś pochodna dawnych kutrów torpedowych ale bez torped. Jego rola jest dość prosta zapewnia główną siłę ognia i eskortę tej drugiej jednostce. Druga jednostka jest ciekawsza. Bo to jednostka desantowa czyli transportowiec. Albo więc coś transportuje w sobie albo jest tu po coś. Tylko nie mam w tej chwili pomysłu co to by mogło być. - przyznał po chwili milczenia dowódca Pazurów. Wpatrywał się w wodę na zewnątrz. I tą rozlewającą się kałużami i strumykami po rozmiękniętej ziemi i tą przesiąpiając się z nieba na ziemię. Przez tą mżawkę powietrze nie było zbyt klarowne i objawiało się jakby mgłą choć dopiero na dalszych odległościach widoczny był ten efekt.

 

Ktoś nadchodził. Usłyszeli to oboje gdy za ich plecami w domu ktoś szybko przemierzał pomieszczenie. Usłyszeli znajomy, rubaszny śmiech Bliźniaków gdy znów pewnie stroili sobie żarty. Pewnie z kogoś skoro obydwaj się zgodnie śmiali a nie z siebie nawzajem. Drzwi otworzyły się i zamknęły wypluwając z siebie spłoszonego Billy Bob. Chłopak popatrzył zaskoczonym wzrokiem na Brzytewkę i Tony'ego jakby w ogóle się ich tu nie spodziewał. Ani nikogo. Zignorował Tony'ego i spojrzał na Alice. - Brzytewka pomóż! - syknął do niej zdenerwowanym szeptem łapiąc swoimi dłońmi jej dłoń. - Uciekła mi! Uciekła tak jak mówiła! Pomóż mi ją znaleźć! Jak się Guido dowie... - co się mogło stać jakby Guido się dowiedział, że jego honorowy i gość i więzień w jednym dał dyla to nie zapowiadał się zbyt różowy poranek dla młodego gangera. - Ona musi być gdzieś tam, w domu jej nie ma. - Billy Bob wskazał gestem na roszone mżawką budynki gospodarcze.


Młody ganger odwrócił się spłoszonym wzrokiem i odczuł wyraźną ulgę gdy zauważył, że przez drzwi przeszedł Nix i Czacha a nie Guido. Najemnik kiwnął na przywitanie głową obdarzając młodego gangera nieprzychylnym spojrzeniem. - Szefie. Możemy pogadać? - zaczął mówić zwracając się do łysego dowódcy Pazurów. Teraz gdy przeszli oboje przez drzwi widać było jak młodszy z Pazurów trzyma dłoń Czachy zupełnie jak w klasycznych parach to bywało. Drzwi zamknęły się i sam Billy Bob też słał nieprzychylne spojrzenia na każdego prócz Brzytewki zły, że opóźniają im akcję poszukiwawczą.




Detroit; Downtown; kamienica Starszego; Dzień 7 - świt; pogodnie; ziąb.




Julia "Blue" Faust



No i zostali we dwójkę. Trójkę jeśli doliczyć ochroniarza przy drzwiach. Taktycznie sprawa była bardzo ryzykowna. Ona miała do ochroniarza do tyłu i parę kroków. Zdołałaby pewnie doskoczyć do niego z pazurami ale on jeśli byłby tak dobry jak starał się wyglądać pewnie by strzelił. Z raz ale trzeba było się liczyć, że strzeli. No i jak nie byli kompletnymi lamusami to za drzwiami powinien być ten drugi co tam był a do odprowadzenia Dzikiego wystarczyłby jeden. No i te ich słuchawki w uszach. Jeśli działały i nie były dla picu to nawet gdyby ten wewnątrz nie zdążył strzelić to pewnie wrzasnąć już tak. A wtedy zleciałaby się reszta poczynając od tego za drzwiami a na nie wiadomo kim kończąc.

 

Trochę więcej opcji mogło być z braniem Starszego jako zakładnika. Był bliżej choć oddzielało ich biurko. Czy gdzieś tam po swojej stronie albo nawet przy sobie broni nie miał tego siedząc w kostiumie businesswoman po drugiej stronie biurka nie szło poznać. Ale gospodarz nie zamierzał dłużej siedzieć. Wstał jakby naprawdę zamierzał zacząć się przebierać w bardziej dzienny strój.

 

- Julia Faust. Z tych Faustów. Z Vegas. - uśmiechnął się promiennie Starszy jak na dobrotliwego staruszka wypadało się uśmiechnąć gdy tak wstawał ze swojego fotela. - Wyrosłaś na piękną, młodą kobietę Julio. I zaradną jak widzę. - uśmiechał się nadal gdy podchodził do jakiejś szafy. - Parę tygodni w mieście i już obracasz się wśród miejscowej śmietanki. Naprawdę jest się czym pochwalić. - pokiwał głową z uznaniem i sięgnął po coś do szafy. - Zgaduję, że nie pamiętasz jak siadałaś mi na kolankach prawda? - powiedział z tonem starego łobuza wyjmując to po co podszedł do szafy. Klaser. Albo album. Taki jak na znaczki czy zdjęcia.

 

- Przyznam, że o tamtej pory sam bym cię pewnie nie poznał. No ale na szczęście widziałem twoje zdjęcia z operacji. - Starszy otworzył album kartkując go i wracał z powrotem w stronę swojego fotela. Przy okazji bezbłędnie wskazał gestem na cyberramię Blue.

 

- Nie mieliśmy dotąd wspólnoty interesów Julio. No ale skoro sama do mnie przyszłaś... - wymownie rozłożył ramiona i przesunął album na jej stronę biurka. Widziała na nim młodą kobietę w niebieskich szpitalnych ubraniach, z maską tlenową na twarzy, czepku i zamkniętymi oczami. Ale poznała siebie od razu. Tak samo jak kikut urwanej wybuchem ręki. I jeszcze osobną protezę którą leżała obok przygotowania do transplantacji. Zdjęć było więcej. Ale wszystkie koncentrowały się na niej i dokumentowały zabieg przeszczepu cyberamienia do resztek jej ramienia. Wystrój przypominał jej jakieś sale operacyjne z dawnych dni. Mogła zobaczyć poszczególne ujęcia jak zespół ludzi z błękitnych kitlach pracuje by pacjentka miała z powrotem dwie, sprawne ręce.

 

- Tak. Howie pracował dla nas. Dla Firmy. Jak wszystko zaczęło się sypać odszedł na własny rachunek. I jak pewnie dobrze wiesz radził sobie całkiem nieźle. Ale po tym nieszczęśliwym wypadku przypomniał sobie o starych znajomych. Twoje ramię należało do jednej z naszych agentek. Howie wiedział o tym i postarał się byś dostała je właśnie ty. No i by operację wykonał sprawdzony zespół. Jak widzisz poszło całkiem przyzwoicie. - Starszy wymownym gestem wskazał na ramię Blue które zachowywało się i poruszało jak prawdziwe ramię co mogło zwieść nawet jego ochroniarzy gdy nie byli przygotowani na taki numer.

 

- Ale z Howiem się znamy z jeszcze wcześniejszych czasów. - Starszy sięgnął przez blat stołu i przewalił album gdzieś na początek. Tam też zobaczyła Blue siebie. Choć właściwie była na tym zdjęciu jako roczny szkrab. I dosłownie siedziała człowiekowi który teraz był po drugiej stronie biurka na kolanach. On sam też był o wiele młodszy choć już wówczas musiał być w kwiecie wieku.

 



 

Wyglądał jak jakiś makler albo agent w tym swoim kapeluszu zdjętej marynarce ale jeszcze w krawacie. Widziała też swojego ojca. Zdjęcie uchwyciło go jak złapał Roberta który też jeszcze na tym zdjęciu był małym smykiem. I wyglądało, że coś tłumaczy mu niezbyt zadowolonym głosem a Robercik pewnie wyrywał się znów by wrócić do swoich arcyciekawych zajęć. Całość wydawała się sielanką w jakimś dawnym ogrodzie w pogodny dzień. Zupełnie jakby dwaj kumple z pracy przyjechali do jednego z nich wypić piwo i pogadać.

 

- No ale nie wyciągnąłem tych rupieci bo mnie na wspominki wzięło. - Starszy rozparł się z powrotem wygodnie na swoim fotelu składając dłonie w daszek. - Ten wyścig też mnie niewiele obchodzi. - jednym z palców wskazał na drzwi przez które niedawno wyszedł Dziki. - Ale interesuje mnie coś innego. Coś co również interesuje i ciebie więc pewnie i mojego starego kumpla Howiego. Lexa. - powiedział spokojnie facet po drugiej stronie biurka ale patrzył na reakcję blond gościa równie uważnie.

 

- Sprawa jest dość prosta Julio. Pomożesz mi i ja pomogę tobie. Myślę, że powinno udać mi się przekonać Teda do tej waszej imprezy. Tak sądzę. Ale w zamian za to chcę byś dla mnie zajęła się Lexą. Widzę, że masz zdolności płynnego poruszania się w tym środowisku. To pożądana umiejętność do tego typu zadania. Masz też osobiste motywacje. Co jest jeszcze bardziej pożądane. - Starszy wstał i ruszył w stronę bocznych drzwi. Otworzył je i ukazał się za nimi jakiś prywatny pokój. Gospodarz mówił gdy szedł i najwyraźniej miał zamiar przy okazji się przebrać.

 

- Lexa to nie jest człowiek. - powiedział starszy człowiek podchodząc do jakiejś szafy. Wydobył z niej koszulę i garnitur i ruszył w stronę parawanu. - Nie jeden w każdym razie. Raczej organizacja. - doprecyzował zahaczając wieszak o parawan i zaczynając się przebierać. Blue widziała właściwie tylko jego głowę no i ochroniarza który wciąż jej pilnował. - O niepokojąco szerokim zasięgu. Jak sama wiesz jej objawy odczuliście sami w Vegas. Teraz zaś działają również tutaj. Czy zmienili teren działania czy to jakaś przemieszczająca się grupka, czy mają jakiś cel strategiczny tego w tej chwili ciężko określić. Na pewno działają tutaj na rynku prochów. - Starszy wyszedł zza parawanu jeszcze z krawatem luźno zaczepionym o szyję ale już raczej zdecydowanie bardziej biznesowo i szacownie niż w piżamie i szlafroku w jakim był przed chwilą. - Rozprowadzają bardzo chwytliwy towar. - powiedział i sięgnął po coś do szuflady po swojej stronie biurka. Wyjął z niego małą buteleczkę jak po jakiś starych tabletkach i wewnątrz faktycznie widać było jakieś piguły. - Otwórz, sama zobacz, przynajmniej z identyfikacją nie ma kłopotu. - gdy Julia otworzyła buteleczkę i wysypała na dłoń białe, podłużne blety wydały jej się całkiem podobne do tych jakimi poczęstowała ją podczas wyścigu na lotnisku Maira. Tą którą rozgryzły w pocałunku na pół. Teraz jednak widziała w spokoju małe tableteczki i widziała napis: LEXA. Czy tamte co miała Maira miały takie to nie potrafiła powiedzieć.

 

- Prochy są niebezpieczne. Działają jak stymulant. I tu bardzo dobrze działają. Zwiększają refleks, odsuwają zmęczenie i senność, wytłumiają ból. Mają zbliżone działanie do wojskowych specyfików ale czy są ich kontynuacją, rozwojem, podróbką czy czymś całkiem innym nie wiadomo. No i te też nie były właśnie dotestowanych do końca. Wygląda na to, że dorwali się do jakichś zapasów albo nawet mają linię pordukcyjną. Prawdopodobnie chcą wejść na rynek stąd taka rewelacyjnie niska cena w porownaniu do jakości. Oficjalnie. Nieoficjalnie jednak produkt jest silnie uzależniający. Jest spore ryzyko złotego strzału. Ma też silne efekty uboczne jak bezsenność, nerwowość, omamy, drgawki i tego typu działanie jak większość niesprawdzonych efektów. - Starszy przedstawił z grubsza o co naprawdę mu chodzi w tej całej sprawie. Jeśli prochy tak działałay jak mówił i jeśli ona z Mairą już przynajmniej raz je brały to działały świetnie. Nie było trudne do wyobrażenia jak robia furorę na tym rynku w tym mieście. Liczył się tu wygrzew i arenalina ryzyko złotego strzału który mógł po prostu zabić użytkownika albo konsekwencji rozłozonych na tygodnie i miesiace które nakładały się na cały chaos i hałas jakie non stop miały tu miejsce bez względu na porę dnia i roku było jak najbardziej kalkulacyjnym ryzykiem pewnie dla większości mieszkańców tego miasta.

 

- Przydałby nam się ktoś kto by zinfiltorwał tą organizację. Od środka. Dowiedział się kim są, gdzie są, skąd mają towar i dlaczego rozdają go prawie za darmo. Gdzie mają linię produkcyjną lub miejsce odbioru dostaw. Albo przepis na te prochy. W odpowiednich warunkach i rękach prawdopodobnie możnaby zrobić z tego prawdziwy środek medyczny bez tak negatywnych efektów ubocznych. Jedyny pewny namiar to handlarz żywym towarem Xavier Hand. Jego powiązania z Lexą są jednak dla mnie niejasne. Może być jego szefem, podwładnym, kontrahentem, albo nawet nie wiedzieć dla kogo tak naprawdę pracuje. Proponuję zacząć od niego. Ale zostawiam to już tobie, jeśli masz inne pomysły to też zostawiam to tobie. Nie zawracaj mi głowy Dzikim i tym całym majdanem. Mnie interesuje Lexa i te jego prochy. - powiedział gospodarz kończąc wiązać krawat i sięgając dłonią po swój album by zabrać go z powrotem do szafy. Najwyraźniej mieli za chwilę wyjść stąd i dołączyć do czekajacego gdzieś tam rajdowca.

 

- Mam nadzieję, że będzie nam się współpracować tak dobrze jak kiedyś z Howiem. Liczę na twój rozsądek więc nie będę ci przypominał o moich możliwościach w tym mieście. Nie przylatuj do mnie z każdym głupstwem ale jak namierzysz jakąś siedzibę Lexy czy miejsce gdzie można mu przywalić, zdobędziesz jakiegoś języka którego nie ma gdzie trzymać czy będzie ci jakieś gadżet potrzebny daj znać. Porozmawiaj ze mną lub z Charlesem gdybym był zajęty. Tylko na miłość boską nie w stylu Dzikiego jeśli mógłbym prosić. Jakieś pytania? - gospodarz wrócił z powrotem do biurka ale tym razem stanął przy krześle swojego gościa. Wyglądało na to, że szykuje się by lada chwila wyjść na zewnątrz najpierw do czekającego gdzieś tam Dzikiego a potem pewnie na Baker Str. na spotkanie z Tedem. Charlsem okazał się ten ochroniarz który cały czas stał przy drzwiach i filował na blond gościa wzrokiem. Starszy naszkował ramię do podania w szarmanckim geście jakim dżentelmen odprowadzał damę gdziekolwiek zamierzali się udać. Teraz ubiór Blue zdecydowanie pasował do obecnego ubioru Starszego i nawet Charlesa przy drzwiach. Wyglądali jak para wychodząca ze spotkania biznesowego ubezpieczana przez jednego ochroniarza.

 
 

Wyspa; Schron; poziom szpitalny; Dzień 8 - ?, jasno; chłodno.




Will z Vegas


 
- Plan? Dobry pomysł. - Jednooki zgodził się i wydawał się zadowolony, że Will sam do niego przyszedł. - No para na razie działa. Póki działa chyba nie mamy się czego obawiać. Bunkier więc powinien być raczej bezpieczny. - odpowiedział facet z przepaską na oku ganiając widelcem resztki śniadania po talerzu. - A plan na ten dzień. Tak. - kiwnął głową i zamyślił się na chwilę wodząc wzrokiem po już raczej pustym talerzu.

 

- Mówiłeś, że znasz inne wejście do Bunkra? No to fajnie. Zaprowadzisz nas tam. Spakuj się na drogę, chcesz to weź kogoś jeszcze ze swoich i za godzinę zbiórka przy tej sterówce co wczoraj gadaliśmy. Coś tam potrzeba specjalnie otwierać czy coś innego jest potrzebne co trzeba zabrać? - Jednooki wciąż widocznie myślał o rewelacjach o innym wejściu jakie wczoraj zdradził mu Will i nadal miał zamiar je odnaleźć. Wyglądało, że zamierzał zorganizować wyprawę Runnerów razem z Willem w roli przewodnika. Jak Will wiedział do owego wejścia można było dojść na dwa podstawowe sposoby. Pierwszy to po powierzchni powtarzając mniej więcej drogę jaką z pół roku temu i przyszli Schroniarze przebyli drugą to pod ziemią przez Korytarz Szaleństwa. Obie trasy miały swoje zalety i wady. Jednooki chyba nabrał zaufania do Willa lub w ogóle Schroniarzy, że dawał mu swobodę manewru w stawieniu się na miejsce zbiórki i pobraniu sprzętu czy składu ekipy Schroniarzy. Czekał chyba na to czy Will coś powie i jak już to co.

 


Cheb; rejon centralny; biuro szeryfa; Dzień 8 - ranek; mżawka; ziąb.




Nico DuClare



- Nie wiem co z tym ich kapitanem. Zabrali go wtedy i tyle go było widać. - Eryk nie był pewny co myśleć o takiej sekwencji wypadków jaka miała miejsce w nocy. To co się działo na tym zarobaczonym i oszronionym asfalcie wczoraj w nocy widzieli raczej wszyscy co tam byli. Ale wyjaśnić tego co widzieli chyba jakoś nikt się nie podejmował. Zabrany kapitan nie pojawił się widocznie od tatej pory. - Ale jakby umarł to chyba by coś powiedzieli. - dodał stróż prawa po chwili zastanowienia wskazując swoim kubkiem na rozlokowanych w biurze żołnierzy. Ci wydawali się markotni i niezbyt optyistycznie witać nadchodzący dzień ale też nie darli szat z powodu śmierci jednego z ich oficerów. A tak dziwne okoliczności takiej smierci pewnie wywołałyby jakąś reakcję.

 

Rozmowę obydwu stróżów prawa przerwał odgłos silnika pojazdu. Coś nadjechało drogą i zatrzymało się. Ktoś wysiadł bo słychać było trzaśnięcie samochodowymi drzwiami. Kto to przekonali się za chwilę w drzwiach ukazła się Kate i jakiś żołnierz. Brunetka zlustrowała wnętrze zapełnione żołnierzami i z nich wyłuskała parę chebańskich stróżów prawa i podeszła śmiało do nich.

 

- Dzień dobry. - ukłoniła się im obojgu na wstępie. - Musicie mi pomóc. - zaczęła mówić patrząc na przemian to na Eryka to na Nico jakby niepewna do kogo z nich bardziej powinna się zwracać więc na wszelki wypadek mówiła do obojga. - Chciałam zabrać kilka swoich rzeczy ze swojego domu ale żołnierze mówią o jakiejś granicy na rzece. A ja mieszkam po drugiej stronie i chciałabym tam wrócić. No ale potem znowu chciałabym wrócić na tą stronę a ci żołnierze z którymi jechałam nie są pewni czy będę mogła. Możecie coś z tym zrobić? Pójść ze mną czy co? - młoda brunetka o nieco wymiętym wyglądzie i spojrzeniu przedstawiła swoją sprawę wskazując na przemian to gdzieś w stronę rzeki to przed budynek gdzie pewnie stał pojazd jakim przyjechała.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-03-2017, 00:54   #539
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Dobrze było mieć dom. Spokojne miejsce od którego wracało się odpocząć, nabrać sił i dystansu. Bezpieczny azyl z wygodnym łóżkiem i czymś do wrzucenia do garnka. I kimś bliskim obok. To ostatnie San Marino wprawiało w rozczulenie, odbierając chęci żeby iść gdziekolwiek. Wolała zostać w tym pokoju, z tym Żywym. Iść spać i nie przejmować się niczym. Przy nim było to takie proste, wystarczyło zamknąć oczy. Życie niestety miało inne plany.
- Ślub razem z Plamą i Guido… dziś? - pytanie przecięło ciszę, lądując między dwojgiem splecionym w pościeli ludzi. Zabrzmiało niezręcznie, jakby nożowniczka chciała odwlec zdarzenie w czasie, co nie było prawdą. - Dziś.... to dobry termin, tylko… Pete - podniosła głowę, szukając spojrzeniem jego spojrzenia - Kapłan za Mówcę. Taka była umowa. Ciężko być w dwóch miejscach naraz. Poczekasz… poczekasz na mnie? - spytała i tym razem to ona zamarła w nerwowym napięciu.

- Ach… - uśmiech na twarzy Pazura zamarł i zgasł jakby słowa narzeczonej przypomniały mu o tym wymiennym charakterze relacji Emily i księdza. - Ojj… - skrzywił się niechętnie choć wciąż nie puszczał jej dłoni ze swoich dłoni. W końcu puścił jedną by podrapać się po głowie dość nerwowym ruchem. - Może da się ugadać. Spróbuję. W końcu gdzieś tam przez chwilę musi być razem z tobą gdzieś blisko nie? Albo jak skończy to ja z nim pójdę. Ja nie jestem Runnerem to nie powinni nic do mnie mieć. Albo… Spytam szefa. Może coś wymyśli. - Nix mówił szybko jakby chciał równie szybko znaleźć rozwiązanie tego dylematu. Znów złapał kobiece dłonie swoimi i trzymał je dla dodania otuchy. Sunął skupionym na szukaniu rozwiązań wzrokiem dopiero gdy natknął się na wpatrzony w siebie wzrok Emily. - Tak! Znaczy tak, nie bój się! Jak trzeba to poczekam do wieczora czy jutra nawet. Po prostu myślałem, że może naprawdę dałoby się załatwić sprawę od razu razem z nimi. Ale jak nie no to trudno, poczekam. - zapewnił ja gorąco jakby dotarło do niego jak czeka i na niego i jego odpowiedź. - Jasne, że na ciebie poczekam Emi. - uśmiechnął się łagodnie i położył dłoń na jej policzku przykładając jednocześnie swoje czoło do jej czoła.

- Możemy… może Plama coś wymyśli na ten układ. Jak już skończy miauczeć - uśmiechnęła się, przymykając oczy i przyciskając się z całej siły do Pazura. Poczeka, powiedział że poczeka. Gdzieś za ścianą zabawa zbliżała się chyba do finału, ale San Marino myślała o czymś kompletnie innym - Na ślubie… ksiądz będzie chciał znać twoje imię. Powie je głośno. Nie będziesz… ścigają cię albo coś? To będzie bezpieczne?

Trzymał ją obejmując i milcząc dłuższą chwilę. Zupełnie jakby tańczyli jakiegoś niesłyszalnego nawet dla nich samych przytulaska.
- Nie bój się. Nie jestem ściganym bandytą czy co. Dla własnego bezpieczeństwa, mojej rodziny, mojego oddziału nie używamy imion i nazwisk. - powiedział prawie szeptem do jej ucha skrytego pod płaszczem czarnych loków. - No i dla naszych bliskich. Więc jak na ślubie to nie ma problemu u mnie z imieniem. A ty? - wyjaśnił Nix cofając nieco twarz by spojrzeć na twarz Emily. Teraz on ją spytał o to samo z tego samego pewnie powodu.

Pytanie sprawiło, że dziewczyna z Kalifornii się zawahała. Zamarła z otwartymi ustami, gorączkowo szukając odpowiedzi, aż w końcu westchnęła boleśnie.
- Mówcy nie są lubiani. Poluje się na nich. Na mnie też… polują - przyznała z całą szczerością, uciekając wzrokiem na poduszkę. Zabrała ręce i powoli, bandaż po bandażu odwinęła improwizowane rękawice, pokazując masę blizn. W tym te wokół nadgarstków - Runnerzy są silni, dużo ich. Znajdą Duchy… Guido obiecał, że… nie pozwoli żeby… że jak tamci wrócą, nie muszę się przejmować, bo oni mnie ochronią. Nie pozwolą spalić… ani torturować - zacisnęła pięści, przyciągając je do siebie żeby ukryć skazy na skórze - Imię nie zaszkodzi. Nie mam listów gończych, pod tym względem… nie jestem aż takim kryminalistą. Gorzej… z resztą.

Nix wydawał się zaskoczony słowami i reakcją Emily. Ale jednak wydawał się chcieć zrozumieć motywy i wahanie Otero i choć częściowo je zażegnać.
- Nie bój się Emi. Ci Runnerzy… No tak oni są silni tutaj. Dobrze, dobrze mieć kogoś na wsparcie. - pokiwał głową jakby chciał dodać jej otuchy i wsparcia w jej decyzjach. - Ale słuchaj Emi jak ktoś by coś chciał ci zrobić… - złapał ją za ramiona i znieruchomiał czekając aż spojrzy na niego. - Będziesz moją żoną. Moją kobietą. Ja ci nie dam zrobić krzywdy. Nie dam. Nawet jakby cię ci Runnerzy zostawili. - powiedział z przekonaniem i klęknął przed nią. - Nie zostawię cię - powiedział patrząc jej z dołu w oczy i całując w jedną z blizn na jednym ramieniu jakie dotąd ukrywała i przed nim i przed resztą świata. - Jak ty nie zostawisz mnie to ja nie zostawię ciebie. - dodał wciąż wpatrzony w jej oczy i pocałował ja w drugie pozabliźniane ramię.

- A jeżeli zrobią coś tobie? Widziałam… co potrafią robić. Robili mi to. Nie chcę żebyś… żebyś przeze mnie ucierpiał. Za bardzo cię...- nożowniczka wypowiedziała na głos najczarniejszy z lęków. Łatwiej było żyć samotnie, to nie narażało bliskich, bo ich się nie miało. Sapnęła, przykładając dłoń do golonego parę minut wstecz policzka - Też potrzebujesz wsparcia, pleców. Masz mnie, zawsze będziesz już mnie miał. Ale Mówca jest tylko jeden… nie krzyw się na Runnerów. Będziesz moim mężem, częścią stada. Pomogą i tobie, jeżeli zajdzie potrzeba. Emily Nixon… podoba mi się. Kocham cię.

- Nie nic się nie bój mnie nic nie będzie.
- zapewnił szybko klęczący Pazur kręcąc do tego głową na znak, że nie bierze na poważnie takiej możliwości. Fragment o byciu częścią stada i to Runnerów i że on też by miał być tą częścią to jednak wyglądało jakby podała mu do wypicia jakiegoś obrzydliwego gluta. Tu spojrzenie uciekło mu gdzieś w bok i chwilę tak wpatrywał się walcząc sam ze sobą i swoimi przekonaniami. Nadal przymykał jedno oko gdy jej dłoń złapała jego policzek i niejako wymusiła by znów spojrzał na nią. W końcu z ociąganiem ale przymknął jeszcze raz oczy, przełknął ślinę jak jakąś gulę i otworzył patrząc znowu na swoja narzeczoną. Pokiwał w końcu głową. - Okey. Mogę ich tolerować. Ze względu na ciebie. I… No masz rację. Chyba z nimi byłoby ci najlepiej. Bo ja… No ja sam nigdy nie wiem gdzie, kiedy i na jak długo mnie wyślą. Czasem się da coś zrobić by odkręcić. A czasem się nie da. - myśl o służbie i ciężarze jaki to ze sobą niosło ciążyła mu najwyraźniej nawet w tej chwili. Spojrzał na nią w górę obejmując jej uda i zahaczając dłońmi o jej pośladki przytulając ją do siebie jakby już teraz chciał ją zapamiętać. - Też cię kocham Emi. Taką jaka jesteś. Jesteś najcudowniejsza na świecie. - powiedział wodząc spojrzeniem od jej jednego oka do drugiego.

- Chodź, trzeba się podnieść - objęła go po raz ostatni, przenosząc nogi na krawędź łóżka. Za ścianą zapanowała cisza, nastała pora przygotowań - Duchy mają Wieczność... Żywi niestety muszą się liczyć z upływem czasu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 25-03-2017, 05:50   #540
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Czarna i Czitboy


Mokre, kwietniowe i zimne jak nieszczęście podwórko powitało dwójkę Żywych widokiem Pazura dowódcy, którego szukali. Dodatkowo przestrzeń na ganku zajmowała para gangerów raczej mikrego wzrostu i w młodym wieku. Nożownikcza uścisnęła na powitanie ramię rudej lekarki, posyłając jej uśmiech z gatunku “nic mi nie jest”, nim ta zdążyła zareagować… gadaniem chociażby. Młodszy Pazur u boku dawał otuchę samą obecnością, ale i tak stanie naprzeciwko wielkiego jak mutant Rewersa budziło nerwowość. Zwłaszcza gdy gapił się bezpośrednio na San Marino. Wydawał się znać każdą jej myśl, wrażenie tym silniejsze, że gromił ją wzrokiem ze sporej wysokości. Czuła się jak dzieciak, który coś przeskrobał, noszona broń wydała się jej śmieszna i nieporęczna. Ścisnęła mocniej dłoń Petera w dotyku szukając równowagi.

Poranek bez kłopotów nie miał prawa bytu. Równie dobrze można było mieć nadzieję na tęczę podczas burzy, lub wizytę inteligentnej, pokojowo nastawionej i pozaziemskiej rasy. Słysząc rewelacje Billy'ego Boba, Savage przymknęła oczy. Z jedne jstrony cieszyła się, że pobita zeszłej nocy kobieta odzyskała wolność, z drugiej dostrzegła pełnię kłopotów w które wpakował się młody ganger. Odpowiedziała uśmiechem i poklepaniem San Marino po ręku, lecz widząc że skierowali się wprost do Tony’ego postanowiła nie przeszkadzać. Musieli mieć ważną sprawę, ona jak się okazało również taką miała.
- Oczywiście skarbie, że pomogę - posłała chłopakowi ciepły uśmiech, przechodząc do szeptu - Gdzie ostatni raz ją widziałeś? Wiesz… ciągle się gubię i kiepsko u mnie z orientacją w terenie. Jestem… trochę ślepa. Poczekajmy chwilę i poprośmy San Marino o pomoc, dobrze? Na pewno nam pomoże. Nix również. Są spoko, będą trzymać buzie na kłódkę, a w czwórkę pójdzie nam sprawniej. Nie martw się, wszystko będzie dobrze.


- Ooo dzięki Brzytewka! Bo przyszłem ją nakarmić! Ale mi zwiała! Oknem! Musiała uciec tu bo na górze wszędzie nasi! Tam dalej też to tylko tu mogła! Rany jak Guido się dowie… - Billy Bob zaczął mówić chaotycznie i tak balansował między tym, że Brzytewka zgodziła mu się pomóc, strachem co będzie jak Guido się dowie no i niepewnością gdzie się podziewała teraz żołnierz NYA. Do tego chłopak miał wybitnie bogatą gestykulację, przynajmniej w tej chwili gdy chyba był bliski paniki bo machał rękami po kolei wskazując górę, dół kierunki za nimi, przed, dookoła dopiero łypnął i na chwilę przerwał gdy dotarło chyba do niego, że Alice mówiła coś o parze która właśnie przeszła przez drzwi zamiast powiedzmy Guido. - Czacha? No tak. Tak Czacha tak. Ale on? On nie jest od nas na pewno mnie wsypie. - powiedział szybko rozkojarzonym głosem chłopak w skórzanej kurtce i chyba myślał, że mówi tylko do Brzytewki ale sadząc po spojrzeniach pozostałej trójki to nawet Tony go usłyszał.

- Szefie. - zaczął Nix ignorując stojącego obok chłopaka z Runnerów, choć coś wydawał się być zdenerwowany. Co prawda rozmowy, zwłaszcza ostatnio, między nim a szefem najczęściej nie należały do miłych i spokojnych, jednak Pazur wydawał się być zdeterminowany ją stoczyć. Tony uniósł wyczekująco brew na znak, że może mówić, a on czeka na to z czym do niego przyszedł.
- Więc ja. Chciałem porozmawiać. Bo. Ja. Znaczy my. - trochę nietypowo dla niego zaczął się jąkać i stracił wątek. Przy my znacząco podniósł swoją dłoń w której trzymał dłoń San Marino. - Żenić się chcę szefie! Znaczy my chcemy. - Nix wyglądał jak gotujący się czajnik z wodą tuż przed tym jak gwizdek wystrzeli, gdy ciśnienie zrobi się odpowiednio duże i teraz nie wiedząc jak wybrnąć przed szefem, po prostu wystrzelał się w najprostszy możliwy sposób znów unosząc splecione dłonie do góry, choć tym razem jeszcze wskazując palcem na siebie i kobietę w czerni obramowaną czaszkami. Rewers wydawał się pierwszy raz czymś naprawdę zaskoczony. Brwi skoczyły mu do góry, a Nix zdawał się odczuwać ulgę. Ale gdy brwi szefa wciąż nie lądowały na dole, twarz najemnika zaczęła zdradzać pewne oznaki zaniepokojenia.

- Nie no coś ci się chyba pojebało. To Guido i Brzytewka się dzisiaj żenią. - Billy Bob odezwał się niepewnie widząc, że ten plakatowy znów coś pomieszał w rozpisce planów na ten dzień.

Słysząc podobną nowinę lekarkę na dobre dwa oddechy zamurowało. Patrzyła to na Emily, to na Petera, a pomiędzy piegi powoli wdzierał się szeroki uśmiech. Podniosła dłonie na wysokość piersi i tam je splotła, gdy gdzieś za splotem słonecznym urosło jej nagle olbrzymie ognisko, grzejąc lepiej niż wypita na hejnał butelka wódki. Otworzyła usta, lecz zamiast słów wydobył się z nich radosny pisk. Nie patrząc na konwenanse doskoczyła do obojga, obejmując ich, ściskając i skacząc aby wycałować po policzkach. Wyglądało, że nie tylko ona tu zwariowała… choć wolała zwrot “patrzyła na życie mniej pesymistycznie i z nadzieją na lepsze jutro”
- To cudowna wiadomość! Tak się cieszę! - skakała i śmiała się, próbując objąć ich jednocześnie i wycałować - Moje gratulacje! Teraz naprawdę będziemy rodziną!

Nożowniczka zgięła kolana, ułatwiając Plamie zadanie. Na ganek szła jak na ścięcie, ale teraz też się szczerzyła, patrząc na wyczyny małolaty, trzymanego za rękę Pazura i słuchając wybuchu entuzjazmu. Coś wpadło jej do oka, potem do drugiego. Mrugała jak głupia żeby się tego pozbyć, ale nie pomagało.
- Dzięki Brzytewka i ten… dzięki - wymamrotała, oddając uścisk. Ktoś się cieszył nie ze swojego szczęścia, ale szczęścia kogoś innego. Niedorzeczne. Prawdziwe.
- My też się hajtamy, masz z tym problem? - burknęła do młodego chłopaka w skórze, mrużąc na chwilę oczy i przyglądając mu się jakby był kolejną czaszką do naszycia na kapotę.

- Ależ wybaczcie, kompletnie mnie zaskoczyliście. Moje gratulacje Peter. I tobie też San Marino. - Tony’emu jakoś minął chyba pierwszy szok zaskoczenia bo też dołączył się do składania gratulacji. Górował nad nimi wszystkimi więc bez trudu objął Nixona i uścisnął jego dłoń podobnie postąpił z San Marino. Alice pierwszy raz chyba słyszała, że Tony zwrócił się do Nix’a po imieniu.

- Nie no fajnie. Nie mam problemów no co ty. Myślałem, że coś pojebał. Bo nic nie mówiliście. Bo Guido i Alice to mówili wczoraj. Znaczy problem właściwie mam ale nie z wami tylko z tą wredną małpą. A jak się Guido dowie… - Billy Bob uniósł dłonie w zasłaniający geście nie szukania problemów. Nie dokończył tylko zawiesił głos na znak, że ma poważniejsze problemy niż czyjeś zapowiedzi małżeńskie.

- No właśnie szefie. My też mamy problem z tym hajtaniem. Bo San Marino miała iść na wymianę z księdzem który miał udzielić ślubu Alice i Guido. No ale jak pójdzie na wymianę to ciężko się spotkać i jego i San Marino razem by udzielić nam ślubu. - Pazur też przedstawił problem jaki mieli z Emily w tym pobieraniu się.

- Ano tak.
- Tony kiwnął głową zamyślając się ale tylko na chwile. - Nie przejmuj się Peter. Ty też San Marino. Jeśli nie wypali z tym kapelanem dla was ale postaram się z nim porozmawiać. Mam nadzieję, że okaże się wyrozumiałym człowiekiem. Ale jeśli nie udałoby sie to osiągnąć dzisiaj a zależałoby wam na czasie myślę, że szeryf Dalton da się namówić by udzielić wam ślubu. - uśmiechnął się łysy olbrzym znajdując od ręki jakieś alternatywne rozwiązanie. Teraz jednak brwi Nixa powędrowały go góry ze zdziwienia i spojrzał szybko na Emily.

- Ale szefie, przecież on jest szeryfem a nie księdzem. - zauważył całkiem sceptycznym tonem młodszy z Pazurów ledwo olbrzym skończył mówić.

- Tak, ale zdążyłem z nim sobie trochę porozmawiać z nim wczoraj właśnie między innymi w kontekście ślubów. Jest też kapitanem żeglugi pełnomorskiej więc ma uprawnienia do udzielania ślubów na pokładzie jednostek pływających. No i jest pod ręką mniej więcej. - Tony wyjaśnił nieco o czym po nocy rozmawiali we dwóch z szeryfem wtedy w zrujnowanym garażu na łodzie.

Uścisk Rewersa San Marino opuściła sztywna jak decha.
- Dzięki - Podziękowała krótko, szybko zabrała rękę z uścisku. Słuchała co wielkolud gada, a gadał z sensem. Rozpogodziła się słysząc rewelacje o Daltonie. Czyli wystarczyło znaleźć jakąś skorupę i problem rozwiązany. Stary pies nie powinien odmówić, w końcu zeszłej nocy razem pili, dostała też od niego całkiem fajny gwizdek.
- Pogadam z nim, jakaś łódka się znajdzie. Będzie git, zobaczysz - uśmiechnęła się do swojego Pazura, ściskając mocniej jego rękę. Sapnęła zirytowana i obróciła się do gangera. Gromiła go z góry przez pół minuty, ale w końcu westchnęła i zmrużyła oczy.
- Jaką wredną małpą, chyba nie z nią? - warknęła, paluchem celując w pierś Plamy. Splunęła przez balustradę i podjęła warkot - Co odpierdoliłeś że tak gaciami trzęsiesz przed szefem?

- Nie, nie… spokojnie Mily, Billy Bob po prostu poprosił o drobne wsparcie - lekarka szybko uniosła ręce w pojednawczym geście, stając trochę przed chłopakiem i przywołując na twarz miły uśmiech. Westchnęła, przygryzła wargę, by naraz dopowiedzieć wyjaśniająco - Wiem, że chwila nie jest odpowiednia, macie mnóstwo na głowie. Poza tym… przepraszam, nie wiedziałam wczoraj jak ci pomóc. - spojrzała na nożowniczkę, wzruszając lewym barkiem - Nigdy wcześniej nie spotkałam się z przypadkiem hm… obrażeń spowodowanych przez kontakt z duchami. Z chęcią wysłucham porad, aby na przyszłość móc działać optymalnie… ale to potem. Chciałam prosić, o ile czujesz się dobrze - spoważniała, przyglądając się jej uważnie, jakby szukała utajonych oznak maskowania niedyspozycji. Do lewego barku dołączył prawy, gdy Savage wyłożyła resztę - Guido kazał Billy’emu Bobowi pilnować Anity, tej kapral od Nowojorczyków. Tylko… uciekła. Jeżeli się nie znajdzie, BB wpadnie w nieliche kłopoty. Nie najlepiej idzie mi tropienie i szukanie, kiepsko widzę… z kondycją jeszcze gorzej. Dodatkowa para oczy bardzo by się przydała. Lepiej abyśmy my ja znaleźli, nim sprawa się wyda. Inaczej na poszukiwania ruszy Krogulec, a wtedy… cóż. Na słownym pouczeniu się nie skończy - spochmurniała na koniec.

Nożowniczka parsknęła słysząc zdrobnienie. Emily, Emi, San Marino, San, Marina, Czacha, Mily. Robiło się tego coraz więcej.
- Odpoczynek, woda, wóda. Sen. Żarcie. Ciepłe wyro. Dużo kocy i czas. Nic mi nie jest. - wyłożyła w skrócie receptę na dolegliwości Mówców, bagatelizująco machając ręką. Do pozostałych informacji dorzuciła prychnięcie.
- No to się wjebałeś - skwitowała kłopoty gówniarza. Spieprzył robotę, sam sobie napytał biedy… no ale miał na plecach skórę i tak jak szamanka był Runnerem.
- Dobra, Mówca pomoże - mruknęła niechętnie i skrzywiła się, skupiając uwagę na Peterze - We czwórkę będzie szybciej. - jemu odpowiedziała o wiele cieplej, posyłając niemą prośbę razem z uściskiem.

- Nie no wredna małpa, ta co uciekła.
- jęknął markotnie Billy Bob chyba aż nadto zdając sobie sprawę, że jest cały póki szef nie odkryje tej hecy. A przecież mógł chcieć ją zobaczyć po coś tam w każdej chwili. Albo ją mógł znaleźć któryś z Runnerów.

- No tak. Szeryf chyba powinien być w porządku. - Nix wydawał się mieć nieco inne priorytety i pomysł o skorzystaniu z pomocy szeryfa chyba całkiem go zaciekawił. Też wydawał się raczej pozytywnie na to patrzeć podobnie jak szamanka w skórzanej kurtce.

- Oj Alice ty może zostań ze mną. Poszukamy tej żołnierki razem ale lepiej trzymaj się blisko mnie. Czy ona ma broń? - Rewers zrobił krok i wyglądało jakby żywa góra przesunęła się do rudowłosej lekarki. Opiekuńczym gestem położył swoje wielkie ramię na ramieniu Alice. Już nawet samymi swoimi gabarytami wydawał się dodawać powagi do argumentów przeciw atakowi w niedużą kobietkę. Ostatnie pytanie zadał jednak młodemu Runnerowi.

- Nie ma. Nie zabrała mi. Uderzyła mnie i kopnęła jak ją rozwiązałem. Znaczy od kaloryfera. A potem uciekła ale dalej miała związane ręce z przodu. No ale nie wiem jak teraz jest. - młody ganger odpowiedział szybko chyba czując ulgę, że nie zostanie sam w tym kłopocie w jakie wpędziła go uciekinierka.

- Nie ma broni? No ale my też nie możemy strzelać bo się wszyscy zlecą. - Peter jakby zorientował się, że jakoś też współuczestniczy w tych poszukiwaniach. Spojrzał na zabudowania gospodarskie w jakich mogła się ukrywać mundurowa. - Zacznijmy od stodoły. - wskazał na największy budynek. - Ja i Emily pójdziemy z jednej strony a szef z Alice i ty z drugiej. Z dwóch stron to ograniczy jej ruchy jakby tam była. - powiedział wskazując na nieco dalszy róg stodoły który chyba przeznaczył dla siebie i szamankę i na bliższy gdzie dla reszty.

- Niezłe. Ale może Alice jednak zostanie tutaj? Przyda nam się oko z zewnątrz. Da nam znać gdyby pokazała się gdzie indziej jeśli my będziemy w środku. - Tony po chwili zastanowienia skinął głową i odpiął swoją krótkofalówkę by podać ją Alice. Drugą miał Nix więc chociaż ze sobą mogli się komunikować i dać znać reszcie.

- Dobrze tato, zostanę. Co prawda nie mam okularów… ani lornetki. Postaram się pomóc i dam znać jeśli coś zauważę - Savage wyraziła wątpliwość, lecz radyjko przyjęła. W roli obserwatora nie sprawdzała się za dobrze. Wolała jednak nie szukać dziury w całym. O dziwo nawet Tony dołączył do akcji poszukiwawczej, nikt nie robił kłopotów. Współpracowali bez słowa sprzeciwu. - Uważajcie proszę... i powodzenia.

- To co? Znaleźć, w zęby i do paki?
- San Marino tryskała optymizmem, pomysł był niezły. I nawet para Pazurów współgrała, dogadując szczegóły. - Ruszmy się, bo nam spieprzy - machnęła na próbę nadgarstkami, na prawą dłoń nałożyła kastet. Mieli nie strzelać, zachować ciszę i nikogo nie zabić. Ale o obijaniu nie było mowy.

Alice obserwowała jak czwórka rozchodzi się już po paru krokach dzieląc się na dwie pary. Tony i Billy Bob mieli bliżej ale chyba dzięki stoickiemu spokojowi dowódcy Pazurów celowo szedł tak wolno by do podejścia do stodoły podeszli w podobnym czasie co druga para. Druga para zaś miała dalej ale poruszała się raźnym krokiem więc te pazurowe zgranie w czasie mniej więcej wyszło im udanie. Potem zostało jej czekanie gdy para która też miała ochotę dziś zawrzeć związek małżeński zniknęła jej z widoku za rogiem a ta bliższa za drzwiami od stodoły. I zostało jej czekanie. Słuch wydawał się być napięty do granic możliwości. Aż nadto wyraźnie zdawała się słyszeć odgłosy za swoimi plecami. Odgłosy zwykłego, obozowego życia. Nawet rozpoznawała czasem wybuch śmiechu Bliźniaków i chyba nawet głos Guido. Ale z wnętrza przynajmniej na razie.

San Marino i Nix weszli najpierw za róg a potem przez drzwi. Te jednak musieli trochę szarpnąć by ze skrzypieniem i zgrzytem raczyły się otworzyć. Wewnątrz panował półmrok słabo oświetlonego pomieszczenia. Szarówka mszystego poranka też nie pomagała w dostrzeganiu detali. Po drugiej stronie dostrzegli drugą parę. Panowie rozdzielili się idąc każdy swoją stroną i zaglądając do boksów i podejrzanych miejsc. Nix też dał znać, by się rozdzielić. Szukali a nie ukrywali się więc nie mieli takiego reżimu zachowania ciszy jak ukrywająca się. Niemniej atmosfera polowania szybko stała się odczuwalna. Przy jednej ze ścian Otero znalazła na klepisku sznur. Wciąż w charakterystycznym zniekształceniu jakby był na czyich ramionach. Końcówki były przecięte jak czymś całkiem ostrym. Na ścianie wisiały jakieś narzędzia gospodarcze i niektóre mogły posłużyć do rozcięcia tych więzów.

Alice stojąc pod okapem domu Kate obserwowała raczej monotonny widok pustego, zalewanego mżawką podwórka. Czekała ale skończyły jej się fajki. Zostawało czekać i denerwować się czy wszystko pójdzie dobrze. Za plecami, i za ścianą znów usłyszała głos Guido. Wołał kogoś? Szukał? Pytał się? Nie była pewna przez tą ścianę i gwar wewnątrz domu. Ale wówczas dostrzegła wreszcie ruch na podwórku. Na dachu! Znaczy pod, przez jedno z okienek widziała, że chyba ktoś tam przeszedł na górnym piętrze stodoły od środka. Ale mignęło zbyt szybko by zdołała w tym półmroku wewnątrz rozpoznać kto to mógł być.

W filmach szpiegowskich podobne akcje wyglądały interesująco: napięcie, poszukiwania, konspiracja… jednak rzeczywistość niewiele miała wspólnego z ekranową fikcją. Lekarka odczuwała silny dyskomfort. Tym bardziej słysząc za plecami głos Wilka. Ta mniej poważna część rudzielca chciała się odwrócić i zawołać, bo może ganger szukał jej. Wszak powiedziała, że znika tylko na chwilę aby pogadać z tatą. Rozsądna część wiedziała o co toczy się stawka, dlatego drobna sylwetka stanęła przy ścianie, z dala od okna aby nikt z wnętrza domu nie mógł jej zobaczyć bez wychodzenia na zewnątrz. Za niedopilnowanie obowiązków na służbie groziła kara śmierci. Tutaj niewiele zostawało do gadania, już dwa razy widziała jak w podobnym wypadku dokonywano egzekucji.
- Nad wami. Strych - nadała przez krótkofalówkę ledwo dostrzegła poruszenie w stodole. Wolną ręką sięgnęła do kieszeni, lecz napotkała pustkę… szkoda. Cholernie chciało się jej palić.

- Kurwa - wewnątrz kurnika San Marino zaklęła pod nosem. Wyglądało, że zbieg się uwolnił i jeszcze zaopatrzył w widły albo inny sprzęt. Zazezowała na Petera i doszeptała - Bądź ostrożny.

- Jest na górze. - szepnął do narzeczonej młody Pazur. Do drugiej pary podał gestem dość wymownym wskazując na wyższe piętro. Brzmiało sensownie bo już większość parteru sprawdzili, na dwie pary dość sprawnie im to szło. Razem z Eimily doszli do drabinki prowadzącej na górę. Nix oparł dłonie o szczeble i zezował do góry albo nasłuchiwał. W międzyczasie podeszła też druga para. Tony spojrzał krytycznym wzrokiem na drabinę. Z jego masą wcale nie wydawała się aż taka mocna ani stabilna. Jeśli już to pewnie planował wejść na końcu.

- Ja wejdę pierwszy. Emily za mną a potem ty. -
szepnął Nix do pozostałej trójki chyba nie czując się władny wydawać polecenia szefowi. Młody, wygolony Runner kiwnął głową na znak zgody. Drabina zaskrzypiała cicho gdy młody Pazur zaczął po niej wchodzić. Wszedł bez przeszkód i machnął na zachęte dłonią dając znać, że droga wolna gdy znalazł się na górze. Zaraz po nim na górze znalazła się San Marino. Góra okazała się zawalona słomą, całymi stertami w których mogła się zagrzebać nawet i cała gromada ludzi. Panował półmrok tylko trochę jaśniejszy od tego poziom niżej i nadal nie było widać żadnego ruchu. Przejścia między kupami słomy przypominały bardziej ścieżki między pagórkami i raczej trzeba było poruszać się tam pojedynczo.

Alice stała oparta o ścianę domu Kate. Tak, teraz już była pewna, że słyszała Guido i kogoś szukał. I chyba Bliźniacy co byli po drugiej stronie ściany coś mu odpowiadali. Choć nie słyszała wyraźnie co to chyba było coś o wychodzeniu kogoś na zewnątrz. Choć nie zrozumiała o kogo Guido pytał. *

Kogo o tak nieludzkiej porze szukał? Nie mógł zająć się przygotowaniami do wyprawy na kutry? Akurat teraz mu się zebrało na akcje poszukiwawcze, równolegle do poszukiwań zbiegłej kapral. Jednego Savage była pewna - chodziło o kogoś z konspirantów. Odetchnęła i powoli przeniosła ciężar ciała na lewą stopę, robiąc zaraz krok w bok. I kolejny. I jeszcze jeden. Stojąc na ganku prosiła się o pytania, Tony wraz z pozostałymi potrzebował jeszcze trochę czasu. Schowanie się za rogiem domu uznała za dziecinny, ale całkiem nie najgorszy pomysł.

W tym czasie Emily klęła w duchu, rozglądając się po zawalonym poddaszu. Pięknie, po prostu pięknie. Najchętniej podłożyła by ogień i czekała aż bladź sama wylezie, ale mieli załatwić sprawę cicho. Pokazała na siebie i machnęła w lewo. Potem na Nixa i wskazała prawą stronę. Poszła pierwsza, na zastanawianie ciut im brakowało czasu.

Rozdzielili się. Peter wziął jedną ścieżkę do sprawdzenia a Emily inną. W międzyczasie wdrapał się na strych młody Runner i wziął kolejną. Szli w napięciu co chwila ktoś kopał czy dźgał warstwę słomy. Zdawało się, że trwa to wiecznie gdy nagle usłyszeli jakiś łomot, trzask i jęk boleści Tony’ego. Nie trzeba było za dużo sobie wyobrażać, by zorientować się, że drabina chyba jednak nie podołała zadaniu. Trójka ludzi zamarła na chwilę w dezorientacji. Najbliżej zejścia był nadal Billy Bob i on cofnął się na skraj ściany by zerknąć na dół.
- Nic mi nie jest. Wszystko w porządku. - doszło do nich z dołu uspakajające zapewnienie szefa Pazurów. Nie wszystko jednak było w porządku. Zamieszanie wykorzystała uciekinierka. Usłyszeli trzask i tym razem cichszy i na górze. W pomroce dachu pojawiła się plama jaśniejszego nieba gdy otwór dachowy odskoczył na zewnątrz i pojawiła się w nim ludzka sylwetka w mundurze. Dzieliło ich jakieś kilkanaście kroków ale jakby zbiegowi coś strasznie nie poszło nie tak to pewnie zdołałaby wyskoczyć na dach. Dobiec by było ciężko ale San Marino zdołała cisnąć nożem. Pocisk wyprzedził dwójkę najbliższych pościgowców i trafił w odkryte plecy dziewczyny. Ta jęknęła ale zdołała z nożem wbitym wciąż w plecy podskoczyć do ramy otworu i wydostać się na dach.
- Wyskoczyła na dach! - krzyknął szybko w biegu Nix w krótkofalówkę.

Alice schowała się na za rogiem i od strony drzwi kuchennych była właściwie niewidzialna. No chyba, żeby się wychyliła albo ktoś przeszedł też za róg. Ale sytuacja się zmieniała. Tam od strony stodoły dobiegło jakieś zamieszanie. Jakby coś pękło albo przewróciło się. Nie słychać było jednak żadnych krzyków ani odgłosów wystrzałów. Usłyszała jednak jak Nix ostrzegał nerwowym, ponaglającym tonem o kimś kto miał właśnie wydostać się na dach. Ten był dwuspadowy i co prawda z tej drugiej strony ktoś musiałby być przy szczycie by być widoczny od podwórka ale jednak od strony podwórka to cała połowa dachy była widoczna jak na dłoni. Na razie nikogo nie widziała. Ale za to słyszała zdecydowane kroki z wnętrza domu zupełnie jakby ktoś zmierzał przez pomieszczenie. Na przykład by wyjrzeć przez kuchenne drzwi na zewnątrz.

- Za nią - syknęła ponaglająco do przyszłego męża, podrywając się do biegu. Dlaczego akurat żywcem… i akurat dziś?

“Proszę… niech cię ktoś zatrzyma, ktokolwiek. Zajmie parę minut, zagada. Będzie coś chciał” - Savage w myślach próbowała zakląć rzeczywistość. Uciekała i chowała się przed narzeczonym, konspirując mu za plecami, zamiast iść i się do niego przykleić póki jeszcze mieli te marne okruchy czasu przed wyprawą na przeklęte kutry. Złośliwa pamięć wybrała akurat ten moment, aby przywołać jej przed oczami plakat durnej komedii romantycznej z Julią Roberts, wyprodukowanej w zeszłym wieku, a nawet tysiącleciu. Przywarła mocniej do ściany, przyklejając się na płasko do desek.
- Uciekająca panna młoda - poruszyła bezdźwięcznie ustami, dzieląc uwagę między dach stodoły, a przybliżające się kroki.

San Marino i Nix zbliżali się do otworu błyskawicznie. Nix był trochę szybszy i prawie w biegu odbił się od podłoża i poszybował w górę. Złapał się za krawędź przejścia i pewnie by wyskoczył gdyby uciekinierka nagle nie próbowała przytrzasnąć go klapą. Najemnik jednak już przelazł prawie w połowie na dach ale utknął przyciskany klapą nie mogąc na raz do końca i odpychać zamknięcia i przepchnąć się na zewnątrz. Chwilę tak się siłowali bo otwór był dedykowany dla jednej osoby na raz więc Pazur go wypełniał całkowicie a wierzgające nogi nie pozwalały podejść ani Emily ani Billy Bob który już zdołał dobiec.
- Au! - krzyknął nagle boleśnie Nix jakby doszła jakaś nowa uraza. - Ona ma sierp! - sapnął ostrzegawczo. Przekręcił się nieco na bok by lepiej bronić się przed napastniczką ale nadal utknął w pacie. Póki był w przejściu Anita nie mogła go zamknąć ale też i nikt z pozostałych nie mógł go wesprzeć czy minąć. - Wybij drugą dziurę! - krzyknął ponaglająco Nix. Jakby się Anitka nie starała na raz mogła bronić tylko jednej dziury. Dach pokrywały dachówki, czasem blachy na gołą pięść może i nie wyglądały na łatwe do przebicia, ale z buta czy jakimś metalem powinno chyba pójść.

Tymczasem Alice nasłuchiwała kroków wewnątrz domu. Te jednak nieubłaganie zbliżały się chyba do końca pomieszczenia. Musiały jednak dojść do końca bo usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi i krok i następny na zewnątrz już jakby ktoś wyszedł przed drzwi i sie rozglądał.
- No kurwa gdzie? Jak tutaj? - usłyszała zirytowany głos Guido jakby widok jaki się rozciągał przed jego oczami nie był tym na jaki liczył.

Już się denerwował… niedobrze. Przecież i tak miał dość problemów na głowie. Pierś Savage rozsadzały wyrzuty sumienia. Kłaczek był taki nerwowy, szybko wpadał z złość i potem krzyczał, albo kogoś bił. Lub strzelał. Czasem coś kopnął lub rozwalił. Butelkę o ścianę, albo okno… a jeżeli zdecyduje się na drugą opcje i się pokaleczy? Tak łatwo podczas wojny o zakażenie, zresztą skoro mieli ruszać w pogoń, powinien zachować pełnię sił oraz sprawności. Dziewczyna mimo fali smutku i gorącej chęci, aby wyjść i pomóc Runnerowi, po prostu znaleźć się obok... tkwiła wciąż w tym samym miejscu. Ze swoim szczęściem przy próbie poruszenia narobi takiego hałasu, że obudzi zmarłych ze cmentarza po drugiej stronie rzeki.

- Zajebie kurwę! - nożowniczka na poddaszu zareagowała żywiołowo słysząc syk Pazura. No co za dziwka niemyta, chłopa jej atakuje! No kurwa mać! Powyrywa jej kłaki do ostatniej sztuki, powybija zęby!
Warcząc szybko sięgnęła po toporek i zaatakowała. Na razie dachówki.

Dachówki pod gradem ciosów San Marino rozpękały się pięknie. Szamanka widziała szybko powiększający się obszar widzialnego nieba. Nix nadal był chyba utknięty tak samo jak i Anita. Za to podłączył się pod jej ataki w dach Billy Bob bo w niższej części dachu mógł już sięgnąć butem. Anita odpuściła z blokowania czy prób zepchnięcia najemnika gdy zobaczyła drugą gramolącą się na górę postać. Zerwała się do biegu tupiąc po dachu. I San Marino i Nix potrzebowali trochę czasu by powstać na nogi i ruszyć z nią. Żołnierka biegła na skraj dachu jakby chciała skoczyć. Alice słyszała głos Guido. Ale usłyszała też jakby kroki gdzieś tam góry. Zupełnie jakby ktoś tam biegał po dachu. Ona to słyszała więc Guido pewnie też.

Pogoń robiła za dużo hałasu, ściągała niepotrzebną uwagę… a Kłaczek oczywiście musiał wyjść na zewnątrz. Jedna kapral, czwórka ludzi do gonienia. Ruda dziewczyna w tym zakresie nie za bardzo nadawała się do pomocy, lecz wciąż mogła odwrócić uwagę dowódcy. Wciągnąć go na powrót do domu, pomęczyć te parę minut. Kupić pozostałym spiskowcom czas. Nabrała wiec powietrza i wyszła zza rogu. Przystanęła, między piegami zagościł szeroki uśmiech. Zlustrowała sylwetkę mężczyzny od dołu do góry, zatrzymując rozpoznanie na ciemnych oczach. Postanowiła podejść jak gdyby nigdy nic, obrócić twarzą do budynku i wprowadzić do środka… pod byle pretekstem.
- Tu jesteś, Wilczku. Już po śniadaniu? - zagaiła wesoło, wyciągając ręce celem objęcia go w pasie.

Tyle zamieszania przez jednego debila, jakby nie mógł więźnia pilnować zawczasu. Kto mu zlecił tak odpowiedzialne zadanie? Emily gramoliła się na górę, a broń w kaburze świerzbiała. Wystarczyło suce strzelić w plecy i po kłopocie. Albo przestrzelić kolano. Użycie zatrutych noży też odpadało… pięknie kurwa. Przepięknie.

Guido objął podchodzącą Alice i uśmiechnął się do niej. Ale jednak niepokojące odgłosy od strony stodoły a właściwie jej dachu nadal zwracały jego uwagę. Obejmując rudowłosą kobietę zapytał ją wciąż lustrując dach budynku.
- A gdzie twój stary? Myślałem, że tu z nim gadasz. - zapytał krótko.

W tym czasie Nix zdołał wyskoczyć na dach odrzucając zamknięcie włazu ale ledwo sie wyprostował zaraz padł z powrotem na dach przygarbiając się.
- Cholera, Guido tam jest! - syknął do Emily. Zaczął zsuwać się ku krawędzi dachu przez co stracił trochę na pościgu i przemykajaca krawędzią dachu Otero znalazła się na czołówce pościgu. Billy Bob dopiero ładował się przez dziurę po niej na dach. Anita dobiegła do krańca dachu i gorączkowo zerkała to w dół to na najbliższą z pościgu czyli San Marino. Wciąż dzieliło je z kilka kroków zbyt daleko by walczyć czy skoczyć na zbiega ale to mogło się zmienić w kilka sekund. No chyba, żeby żołnierka skoczyła to by choć chwilowo urwała się pogoni.

Lekarka przytuliła się do czarnowłosego, obracając go twarzą do drzwi i naciskiem ramienia na plecy sugerując aby weszli tam gdzie ciepło.
- Tata poszedł się przejść i… skorzystać z chwili zadumy przy papierosie. Dziś miał poranek rewelacji - odpowiedziała lekko, nadając tonowi głosu pogodnego brzmienia - Wróci niedługo. Wiesz… bez sprawnego systemu hydraulicznego, toalety… wychodki wróciły do łask. Ach, bo nie wiesz! Czacha i Nix też chcą się pobrać! - sprzedała rewelację z entuzjazmem i podniesiona dawką decybeli - Czy to nie wspaniałą wiadomość?

Na górze robiło się coraz mniej znośnie. Za daleko na skok, za blisko szefa żeby ryzykować bardziej doraźne rozwiązania.
- Zaczniesz złazić nie będę się pierdolić w uprzejmości i tym razem poleci zatruta kosa. Zetnie cię w połowie drogi, ale nie zabije. Zabierze władzę w łapach i nogach. - nożowniczka warknęła do niezdecydowanego zbiega. Wylewała z siebie całą złość i gorące wkurwienie nie zostawiając wątpliwości, że nie gada po próżnicy. Machnęła rękawem, w dłoni błysnęła stal - Albo wracasz z nami tak jak teraz, albo cię tam zaciągniemy sparaliżowaną. Albo rozjebiemy. Hajtam się dziś, nie mam czasu na chujowe pogonie.

Rewelacje a może ustanie odgłosów z dachu sprawiły, że Guido spojrzał na Alice z zainteresowaniem. Choć niekoniecznie z zadowoleniem.
- Nie no Czacha się chce hajtać z tym plakatowym? Co jest kurwa z nim nie tak? Ja pierdolę. - pokręcił głową z niezadowoleniu na tą wiadomość. - Nie wystarczy jej jak się z nim bzyknie raz czy dwa tu czy tam? Po chuja on nam tu? - szef bandy kręcił z głową wielce niezadowolony i wcale nie ukrywając niechęci do młodego Pazura. Póki zaś Czacha trzymała się z Runnerami a Pazur z nią to niejako oznaczało, że drażniący szefa Nix też jakoś będzie przewijał się w okolicy. - A w ogóle niech się hajtają ale po nas. My będziemy pierwsi. - nie zapomniał też o podkreśleniu rangi i hierarchii ważności. Dał się jednak wprowadzić z powrotem do izby ale wewnątrz trzymając wciąż przyszłą żonę odwrócił się jakby jeszcze jednak ciekawił go ten dach stodoły.
- Ktoś z naszych jest na dachu tej stodoły? - zapytał kręcącego się po kuchni z kubkami w dłoni Krogulca.

Ten zerknął żurawiem przez otwarte drzwi o który budynek chodzi i wzruszył ramionami.
- Raczej nie. W środku ich nie rozstawiałem. A co? - zapytał upijając coś z kubka.

- No właśnie nie wiem. Jakby ktoś tam buszował. - odezwał się niepewnie szef bandy.

Zbieg odwróciła się słysząc ultimatum nożowniczki ale nie posłuchała. Gdy ta groziła jej nożem i konsekwencjami żołnierz po prostu skoczyła znikając jej z oczu. Prawie od razu z dołu doszedł ich odgłos upadku ciała i zduszony jęk. Nix akurat dobiegł do San Marino a Billy Bob stanął niezdecydowany czy ma biec dalej czy wracać na dół. Żołnierka skoczyła z węższej strony budynku od strony gdzie niedawno weszli Tony i Runner. Pazurowi i Runnerowi na skraju dachu dalej brakowało im paru kroków by znaleźć się na tej krawędzi i pewnie znów dojrzeć uciekinierkę.

Brakowało jeszcze, aby na zewnątrz wyleciał cały oddział.
- Buszowanie to nieodpowiednie określenie… Czacha i Nix tam poszli - Savage szybko pokręciła głową i parsknęła, do kompletu machając zbywająco ręką. Zaczerwieniła się, uciekając wzrokiem gdzieś w bok - Ludzie mają różne preferencje, dewiacje i fetysze… wiecie jak jest. Są gusta i gusta. Pewnie postanowili… cieszyć się sobą na zapas póki jest czas. Na zapas i hm, intensywnie. Potem ona pójdzie do Nowojorczyków, a on ruszy na kutry. Rozdzielą się, więc korzystają. Może lepiej im nie przeszkadzać, krzywdy sobie nie zrobią. Chodź na górę, jest coś co chciałam na szybko z tobą omówić prywatnie - na koniec wyszczerzyła się do Guido, przenosząc wolną rękę za guzik jego spodni. Przygryzła wargę, wzrokiem wskazała schody - Pięć minut, sprawa… wyjątkowo gardłowa.

- To oni? -
Guido wydawał się być zaskoczony wieściami z dachu ale po chwili wahania chyba machnął ręką tak jak zamkniętymi właśnie drzwiami.
- Gardłowa sprawa, co? Dobra to chodźmy ją obgardłować. - wskazał głową na schody puszczając rudowłosą kobietę pierwszą i trzaskając jej klapsa ledwo zaczęła wbiegać po schodach.

Suka wybrała mniej przyjemną drogę, jej sprawa. Otero popędziła jej śladem z nożem przygotowanym do rzutu. Byle ją dostrzec, rzucić. Potem skoczyć na dół.
- Akurat kurwa dziś - prychnęła niezadowolona.

Emily dobiegła do krawędzi dachu akurat gdy Nix skoczył. Pewnie nadal nie widział zbiega ale i tak nie miał przy sobie niczego czym mógłby po cichaczu sięgnąć zbiega a dzięki temu znalazł się na rozmiękniętej ziemi zaraz po niej. W tym czasie namierzyła żołnierkę ale miała tylko moment ni tamta skryła się za rogiem kolejnego budynku. Tym razem jakiejś szopy. Cisnęła odruchowo bez specjalnego celowania i pocisk pomknął i zniknął razem z celem. Otero nie była pewna czy trafiła ponownie uciekającą kobietę czy tylko nóż jakoś po niej się prześliznął.Na pewno było blisko. Skoczyła na ziemię. Ta przywitała ją raczej twardym uderzeniem w nogi. Ale nogi miała mocne i wytrzymałe no i wiedziała czego się spodziewać więc mimo że przygięło ją od uderzenia to wstała dość gładko. Nix który był na ziemi trochę prędzej wyprzedził ją też znikając za rogiem za którym zniknęła uciekinierka. Trzecie gruchnięcie rozchlapywanej ziemi oznaczało, że młody Runner też na niej wylądował. Jego jednak San Marino wyprzedziła bez większych trudności też wbiegając za róg.

Ten okazał się dość wąskim kanionem na kilka metrów w którym nie było nikogo. Gdy się przez niego przecisnęła wydostała się na jakież tylne zaplecze podwórza gdzieś między jakimiś pomniejszymi budynkami gospodarczymi i pomocniczymi a ogrodzeniem. Przestrzeń była dość długawa ale szeroka niewiele więcej niż przeciętny chodnik. Dość zagracona. Żołnierz NYA zdołała już wspiąć się na płot. Brakowało jej z sekundy, może dwóch by znaleźć się po drugiej stronie ale ten moment ją na chwilę spowolnił co wykorzystał Nix by ją dopaść. Złapał ją brutalnie za plecy i bez wahania szarpnął posyłając na rozchlapaną ziemię. Krótkowłosa kobieta w mundurze upadła w kałużę ale podniosła się nim Pazur który sam stracił nieco balansu zdołał ją dopaść. Zachodził ją z jednej strony a już oddalona o ostatnie parę kroków szamanka z drugiej. Dziewczyna z NYA była przez nich osaczona ale nadal miała swój zdobyczny sierp.
- Nie bądź głupia. Nie dasz nam rady. Rzuć to i poddaj się. - powiedział nieco zdyszany, patrząc na osaczoną żołnierkę.

- Jak możesz im pomagać?! Przecież jesteś Pazurem! Jak możesz pomagać bandytom?! - wysyczała też zdyszana żołnierka patrząc ze złością na Pazura.

- Nie obchodzą mnie. Ale ona mnie obchodzi. Żenię się z nią dzisiaj. A potem idę na te kutry. Nie rób nam problemów. Mówię ci nie dasz nam rady nawet z tym żelazem. - Nix podszedł do zbiega o krok i kolejny ale starał się przez zdyszany oddech mówić spokojnie. Wskazał na zbliżającą się szamankę.

San Marino walczyła żeby nie władować w zbiega reszty noży, a najlepiej udusić gołymi rękami.
- Masz ostatnią szansę - warknęła, podchodząc bliżej i zaciskając pięści - Sama srasz pod siebie. Guido wypuści cię razem z księdzem. Dziś. Ale rób tak dalej i zgrywaj debila. Słyszałaś co powiedział? - wskazała oczami na Nixa - Testujesz resztki naszej cierpliwości. Chcesz tym drągiem pokonać Pazura i Mówcę? Kolesia który rozłożył trzech waszych lamusów? Widziałaś jak wczoraj skończył twój kapitan. Nie chcesz ode mnie repety to rzuć ten szajs na glebę i wracaj do środka. Koniec wycieczki.

Pazur zatrzymał się tuż poza zasięgiem sierpowatej broni. Za Mówcą zatrzymał się też Billy Bob próbując chyba się zorientować co się dzieje. Anita miotała się wyraźnie jak ma postąpić w końcu ze złością wzięła wymach i cisnęła sierp w kałużę. Ta rozbryznęła się od uderzenia, a ona po chwili uniosła do góry obydwie ręce w uniwersalnym geście poddawania się.

- Świetnie. Bardzo dobrze. Ale pozwól, że się upewnię. - Nix zrobił krok i złapał za uniesiony nadgarstek i jakoś prawie jednym ruchem odwrócił ją do siebie plecami przyciskając ją do płotu. Drugą dłonią przeszukał ją szybko i przy okazji dało się zauważyć krwawe zacieki jakie miała żołnierka na plecach. Na oko nożowniki pasowały do jej noży. Samych noży jednak nie widać było więc albo wypadły albo je żołnierka gdzieś wyrzuciła po drodze.
- Dobra jest czysta. - mruknął Pazur i ruszył z powrotem wciąż prowadząc nieco przygiętą żołnierz i wykręcając jej ramię na plecach.

Straciła noże, trudno. Miała ich jeszcze parę kilogramów, mała strata. Rozdymając z wściekłości chrapy, Otero zastąpiła drogę pochodowi.
- Jeszcze raz - bez ostrzeżenia zdzieliła zbiega pięścią w twarz.
- Jeszcze raz dziwko - poprawiła, łapiąc ją za fraki i poprawiając kolanem w żołądek. Kobieta się zgięła, ale wyprostowała się zmuszona do tego szarpnięciem za włosy.
- Jeszcze raz podniesiesz rękę na mojego mężczyznę - syczała jej w twarz, chwytając za gardło i zaciskając na nim palce aż wbiły się w ciało zostawiając pewnie napuchnięte ślady. Patrzyła jej prosto w oczy, trzęsąc się ze złości i dysząc nienawistnie - Jeszcze raz, a rozpruję cię od mordy po pizdę i pierdolę rozkazy - szarpnęła dłonią, zwalniając chwyt. Z trudem, ale cofnęła się w bok, zaciskając do bólu pięści. Odczekała aż przejdą i ruszyła za nimi, naciągając kaptur aż na czubek nosa. Zrobiło się jej zimno, z cieni dochodziły syczące szepty. Podsycały nienawiść, namawiały do rozlania krwi.
- Nie rozwiązuj jej więcej - nożowniczka warknęła do Billy'ego Boba. Najchętniej połamałaby suce nogi, przetrąciła kark... wydrapała oczy i przegryzła gardło, smakując wypływający z rozerwanych arterii szkarłat.
Potrząsnęła głową w daremnej próbie odgonienia głosów, lecz one mówiły.
Ciągle mówiły.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 25-03-2017 o 05:54.
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172