Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2017, 21:44   #64
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Det... lef... - sapiąc jak maszyna parowa odpowiedział Diukowi, jak kazał nazywać się ludź, który go zagadał w czasie robienia kółek. Resztę jego wywodu skwitował tylko wzruszeniem ramion i spojrzeniem, które rozmówca mógł dowolnie zinterpretować. Za cholerę nie było można poznać, czy brodacz się z nim zgadza, nie zgadza, czy po prostu rozważania nad sposobami obrony prowincji przed agresorem z południa ma głęboko w dupie i zostawia je tym, którzy i tak spaprają co tylko się da spaprać.

Później nastąpiła zamiana ćwiczebnej piki na halabardę oferowaną w komplecie ze skórzanym czepcem. Gdyby taki bałagan panował w garnizonie dowolnej górskiej twierdzy, to krasnoludowie już dawno zginęliby pod naporem grobich lub thagorraki.

Cóż - przynajmniej tutaj było wesoło.

Ćwiczenia z solidnym drzewcem zakończonym ciężkim ostrzem były całkiem ciekawe. Zajęcia z bronią były jego ulubionym rodzajem nauki - takie umiejętności przydawały się dość często, a ich uniwersalność pozwalała dogadać się z rozmówcą władającym dowolnym językiem świata. I przy odrobinie cierpliwości przekonać do swoich racji siłą argumentów. Dosłownie.

Spocony jak świnia zjadł breję, jaką podali w miejscu szumnie zwanym stołówką, koncentrując się raczej na uzupełnianiu płynów, niż jedzeniu. Miał jeszcze kilka podróżnych racji, z których może skorzystać wieczorem. Po krótkiej przerwie znowu ruszyli do tańca ze swoimi halabardami. Detlef był szczęśliwy mogąc porąbać imitującą wroga kukłę tak, że zostały z niej tylko szczapy drewna i rozwłóczona wokół słoma.

Wtedy sierżant postanowił zrobić widowisko i zaproponował walkę z każdym chętnym. Nim krasnolud dopchał się, nie szczędząc przy tym kuksańców, na brzeg koła otaczającego zaimprowizowaną arenę do walki zgłosił się drzewolub, tym samym przekreślając udział Detlefa w starciu z Gruberem.

Detlef nie był wielkim myślicielem, ale rozumu miał na tyle by wiedzieć, że źle skończyłoby się pokonanie przełożonego na oczach tych wszystkich rekrutów. Tak samo, jak oczywiste poddanie walki - upokorzony przegraną i utratą autorytetu sierżant z pewnością zemściłby się w mało wyszukany sposób. Detlef zamierzał jednak stanąć do walki i wykazać umiejętnościami, nie dając tamtemu powodu do ansy.

Teraz jednak elf wyszedł na piach i został sprowadzony do parteru, dając przy tym solidną porcję radochy nie tylko khazadowi, co skomplikowało sytuację. Nie mógł wyjść i dać się pokonać sierżantowi, bo wtedy okazałby się równie beznadziejny jak miłośnik trawy. Z drugiej strony nie mógł pokonać Grubera, bo ten uprzykrzy życie temu, kto by na to się odważył.

Czyli dupa. Elficka chuda dupa.

Pozostanie pooglądać zapasy Grubera z ochotnikami i nie wychylać się. Próbujących durniów nie brakowało, stąd sierżant wkrótce stracił na szybkości i pewności ruchów - teraz w takiej walce nie byłoby za grosz honoru.

* * *

Po zajęciach polazł do kwatermistrza, który uparł się znaleźć pasującą na krasnoluda skórznię. Mimo wysiłków i wyjątkowej cierpliwości brodacza jego szeroki tors nie mieścił się w pancerzach skrojonych na człowieków. Jednak regulamin to regulamin i magazynier w porywie rozpaczy przytargał wreszcie zaśniedziały kawał żelastwa, który z brzękiem wylądował na ławie przed Detlefem.

Khazad podniósł w zdumieniu brew, jednak powstrzymał się od komentarza zamiast tego posłusznie wciągnął starą zbroję na grzbiet. Przygotowany na miarę ludzką pokaźnych rozmiarów kolczy kaftan okazał się pasować, a ze względu na swoją długość chronić khazadowi nie tylko tors, ale i nogi. Wymagał kilku poprawek, żeby nie wyglądać jak w koszuli po starszym bracie, do tego był stary i pośledniej klasy, ale zbroja wciąż spełniała swoją funkcję. Doświadczenie z pracowni kowalskiej mówiło mu, że mając dostęp do kilku prostych narzędzi własnoręcznie doprowadzi pancerz do ładu. Z błyskiem w oku, jak zawsze, kiedy wietrzył dobry interes, wracał do baraku ze zwiniętym pancerzem pod pachą. Nie zapomniał o pozostawieniu złotej monety kwatermistrzowi - z takimi ludźmi warto było mieć dobre układy.

* * *

Przy wieczornym posiłku Gruber poinformował go, że awansuje z ochotnika na pełnoprawnego żołnierza wraz z jeszcze jednym ludziem, co krasnolud przyjął z zadowoleniem - była szansa na odzyskanie zarekwirowanego sprzętu i więcej swobody w poruszaniu się po obozie.

Kolejną atrakcją było ogłoszenie o wyborach dowódców drużyn i ich zastępców. Dwie drużyny, niespełna dwie dziesiątki ludzi w każdej. Szybko znaleźli się pierwsi chętni na objęcie dowodzenia. Zżerany ambicjami elf, do tego kapłanka i typ o twarzy bawidamka, którego Baronem zdaje się zwali.

Sigmarytka szybko pożarła się z długouchym, czemu się krasnolud zupełnie nie dziwił. Przecież wytrzymać z takim w jednym pomieszczeniu było trudno, bo mchem waliło okrutnie, a co dopiero rozmawiać spokojnie i rzeczowo. Elfy były jak zielonoskórzy - dobre były tylko te martwe.

Coraz zacieklejszą wymianę zdań przerwał jeden z ochotników, który okazał się czarownikiem. Detef zmarszczył brwi i dobrze przyjrzał się mężczyźnie - jak każdy przedstawiciel swojej rasy nie ufał nikomu, kto przejawiał zdolności tego rodzaju. Był przekonany, że czarownikom nie można wierzyć w żadne słowo, za to pewnym być zdrady w każdej korzystnej dla czarownika sytuacji.
- Loftus... Loftus... - powtarzał cicho. Musiał pamiętać, żeby mieć go na oku.

Po krótkiej przemowie sigmarytki wystąpił przed tłum otaczający trójkę konkurującą o dowodzenie nad drużynami.
- Gdyby nie to, że to armia imperialna to zgłosiłbym się na dowódcę, bom grobim łby rozbijał na długo przed tym, jak wy przestaliście robić pod siebie. - Zaczął. - I z przyjemnością wytłumaczyłbym szczegóły własnoręcznie każdemu, kto miałby inne zdanie na ten temat. - Dodał.

- Wiem jednak, że wy człowieki nie nawykliście coby wam nieludź rozkazywał, choćby i mądrzejszy był od was wszystkich razem wziętych.

- Wiem również, że dowódca musi mieć to coś, co sprawia, że w najgorsze gówno chce się za nim leźć. To może być cokolwiek - charakter, przychylność bogów, albo i nie przymierzając - cycki. - Puścił oko do sigmarytki i zarechotał.

- Na brodę mego dziada! Może jestem szalony, żeby słuchać rozkazów kobiety, ale ta tutaj pokazała, że ma większe jaja, niż większość z was! - zwrócił się do Maud. - Jestem gotów poprzeć cię jako dowodcę drużyny, której będę częścią, a jeśli będziesz chciała, to mogę ci pomóc niańczyć tych żółtodziobów jako twój zastępca! - Zaproponował.

- Stoi? - spytał poważnie, a wcześniejsza wesołość uleciała gdześ z jego głosu. Wyciągnął w stronę Maud swoją wielką dłoń.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline