Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2017, 08:13   #21
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Kiedy dwóch Irlandczyków nagle wyszło, nie było jak się schować. Jedyne więc, co Carmen mogła zrobić, by nie budzić podejrzeń, to wskoczyć na swojego “męża”, opasając jego bok uniesioną nogą i pocałować namiętnie. Oczywiście, kiedy dżentelmeni wyszli, odskoczyła od Orłowa, udając zmieszanie. Efekt jednak został osiągnięty - wiadomo, że zakochani żyją w swoim świecie i albo niewiele słyszą, albo po prostu nie zwracają uwagi na to, co się dzieje poza nimi samymi.

Kiedy za Irlandczykami z pomieszczenia wychylił się także Goodwin, Victoria akurat przygładzała sukienkę.
- Och, tak, dzień dobry, my chyba do pana. Jestem lady Victoria, a to mój wspaniały mąż Pierre. - powiedziała, głaszcząc Orłowa po szerokiej piersi i wymieniając z nim pełne namiętności spojrzenia - Pan Goodwin, jak mniemam? Słyszałam, że mamy podobne zainteresowania dotyczące przeszłości. Czy znalazłby pan dla nas chwilkę?
- Ja… nie widzę problemu… proszę do środka.- rzekł z uśmiechem Wiliam wpuszczając oboje do gabinetu, który prezentował się nieco lepiej niż reszta budynku. Choć parę poprzewracanych bibelotów i bałagan na biurku świadczył o gwałtowności niedawnej rozmowy. Goodwin wskazał obojgu krzesła naprzeciw swego biurka, po czym sam sięgnął do niedużej szafki zawierającą nalewkę o szmaragdowej barwie. Której to spory łyk pociągnął, krzywiąc się lekko.- No tak… zainteresowania wspólne. Co dokładnie ma pani na myśli?-
- Przeszłość! - powiedziała Carmen z błyszczącymi oczami, po czym jakby nieco speszona własną spontanicznością, wyjaśniła - Widzi pan, my mieszkamy w Róży Kairu i tak się składa, że cóż... mam słabość do gry w pokera. Grałam z tamtym towarzystwem wczoraj i tak od słowa do słowa dowiedziałam się o panu i o tym, że jest pan promotorem wykopalisk tu w okolicy. To jest moje marzenie! Pan rozumie, ja zawsze zbierałam jakiś szczątki, rzeczy, które przechodziły z rąk do rąk, ale gdyby tak mieć coś, co dopiero zostało odkryte... - westchnęła rozkosznie, prezentując swój dekolt, po czym przytuliła się do ramienia Jana, starając skupić na zadaniu, a nie bijącym od niego magnetyzmie - Mój mąż nie do końca podziela moją pasję, ale jest bardzo tolerancyjny i gotów mnie wspierać finansowo. Pomyślałam więc, że może... może zgodziłby się pan mi pokazać wykopaliska. Albo wskazać kogoś odpowiedniego... to takie ekscytujące! - szczebiotała.
- Cena nie gra roli.- wtrącił tylko Pierre, podczas gdy oczy Wiliama wędrowały po kuszącym biuście Carmen. Goodwin w końcu się otrząsnął dodając.- Jestem rzeczywiście sponsorem jednych z wielu wykopalisk przeprowadzanych w Egipcie, ale pani rozumie… cała ta otoczka prawna, sprawia że nie można stamtąd ot tak brać znalezisk. Natomiast… co do zobaczenia samych wykopalisk, toooo… myślę że dałoby się coś zrobić.-
- Och, tak, proszę... chociaż tyle... - skamlała Victoria, znów nachylając się w stronę Goodwina - Pan rozumie, ja... mój mąż zapłaci za fatygę. I za pańską opiekę nade mną. - dyskretnie mrugnęła.
- Cóż… ja wybieram się pojutrze na wykopaliska, więc mógłbym… zabrać panią ze sobą. Ale to będzie kosztowa…- zanim Wiliam zdążył dopowiedzieć zdanie, Pierre wyciągnął ostentacyjnie portfel, a z niego gruby plik banknotów.- I drugie tyle, jeśli mój skarb wróci zadowolony z wycieczki.
To zamknęło usta Wiliamowi, który chciwie wpatrywał się w pieniądze leżące na jego biurku.
- Proooszę, zgodzi się pan? - Victoria spojrzała na niego robiąc wielkie oczy i nachylając się jeszcze bardziej nad biurkiem.
- Chyba nie mam za bardzo powodów by się nie zgodzić pani Victorio.- uśmiechnął się Wiliam. Splótł dłonie razem pytając.- A co dokładnie chciałaby pani robić i zobaczyć na tych wykopaliskach?
- Wszystko! - powiedziała z zapałem, po czym nieco się przyhamowała - och, chciałabym poznać ludzi, którzy żyją tym, co dla mnie jest tylko hobby. Może udałoby się zorganizować jakieś spotkanie z pana badaczami, albo chociaż chwila rozmowy z tymi najciekawszymi?
- Zważywszy, że spędzimy tam dwa dni, będzie miała pani wiele czasu na rozmowy i zwiedzanie.- stwierdził ironicznie Goodwin.- Może nawet zbyt wiele.-
- Och, proszę się nie martwić, na pewno się nie będę nudzić!
- Tak… mój skarbek umie zorganizować sobie zajęcie.- mruknął Pierre wodząc dłonią po udzie Victorii i podciągając coraz wyżej materiał jej spódnicy.
- W takim razie… hmm… ubrania na dwa dni trzeba przygotować i kosmetyki. I… jedzie pani sama?- zaczął wyliczać Wiliam.
- Może jednak się skusisz, kochanie? - spojrzała teraz słodko na Jana.
- Nie tym razem… Myślę, że rozejrzę się w okolicy mojej budowy, pilnując wszystko z dystansu. A może weźmiesz kuzynkę ze sobą?- zaproponował Orłow powoli odsłaniając kolano tej nogi, która nie kryła zabójczych ostrzy przy podwiązce.
- Nie, to nie dla niej. Od razu by chciała wrócić. - powiedziała Carmen, która jednak nie bardzo ufała zdolnościom szpiegowskim Gabrielli, a i wolała, by ta miała oko na Orłowa. Bądź co bądź wciąż byli agentami różnych podmiotów.
- Jakaś służba jedzie?- mruknął Goodwin wychylając się do przodu, by patrzeć jak palce Pierre’a muskają odsłonięte udo żony. - Na miejscu żadnej nie ma… od razu ostrzegam. Żadnych pokojówek czy kelnerów na pustyni nie będzie.-
- Proszę się nie martwić, jestem bardzo samodzielna. - odparła dumnie.
- To bardzo… pięknie.. dobrze.- odparł Goodwin wyraźnie rozkojarzony. Usiadł wygodnie w fotelu oddalając się od pokusy.- Wyruszam pojutrze, więc… jak się z wami mam skontaktować? Gdzie mieszkacie w Kairze?-
Carmen podała mu namiary na apartament.
- Może spotkamy się w holu o godzinie, która szanownemu panu pasuje? A może jeszcze uda się lepiej poznać do tego czasu na jakiejś... partyjce... - wachlowała rzęsami do Anglika.
- Dam jutro znać w kwestii wyjazdu. Muszę załatwić wszelkie sprawy organizacyjne z tym związane.- rzekł zagarniając szybko pieniądze zostawione na stole i dodając z uśmiechem.- Acz możliwe, że zajrzę do Róży Kairu dzisiaj, na jedną partyjkę.-
Po tych słowach spytał.- W czymś jeszcze mogę pomóc?-
- Chyba nie, nie będziemy zabierać panu cennego czasu. - Victoria wstała i jeszcze pochyliła się głęboko nad biurkiem, by delikatnie uścisnąć dłoń mężczyzny - Pięknie panu dziękuję. Obiecuję, że będę się grzecznie słuchać i postaram się nie być ciężarem.
- Myślę, że to będzie bardzo przyjemna wycieczka.- rzekł w odpowiedzi Wiliam, a Pierre masując drapieżnie wypiętą mimowolnie pupę żony.- Mam nadzieję, lubię gdy mój skarb jest zadowolony.-
Kiedy wyszli, Carmen oparła się o ramię “męża”, spacerując z nim wzdłuż uliczek.
- Zastanawiam się czy nie tracimy czasu. - powiedziała wciąż się uśmiechając - Można by go przydusić i wydobyć siłą wszystko. A tak tracimy czas i pieniądze…
- I co takiego chcesz z niego wydusić? Myślisz, że on coś wie? Przecież to tylko pionek, opłacany przez kogoś.- mruknął w odpowiedzi Jan Wasilijewicz tuląc do siebie Carmen.- Jakie byś mu zadała pytania?-
- No chyba najważniejsze to przez kogo i czemu zdecydował się na sprzedaż świecidełka, ryzykując swoją... nienaruszalnością fizyczną. - odparła, wodząc dłonią po jego szerokich plecach, których mięśnie wyczuwała nawet przez odzienie.
- Na to pytanie mogę ja ci odpowiedzieć… ale zażądam czegoś w zamian.- wymruczał cicho Jan Wasilijewicz tym tonem, który dobrze znała. Tonem drapieżnika, który miał na nią ochotę. - Sprzedał bo był chciwym i tonącym w długach głupcem. Potrzebował pieniędzy i nie pomyślał o konsekwencjach. A chcę...twoich majteczek, teraz i…- wskazał skwerek na uboczu.-... tam.-
- Tego sama się mogłam domyślić i... nie powiedziałam, że się zgadzam...- próbowała oponować, choć ton jego głosu sprawiał, że włoski na karku same się unosiły pod wpływem przeszywających ją dreszczy.
- Pragnę posmakować skóry twych ud, pragnę poczuć ją ustami…- wymruczał drapieżnie Jan mocniej tuląc dziewczynę do siebie i prowadząc ją w kierunku skweru.- Za dwa dni wyjedziesz… ja udam się za tobą śledząc cię z daleka. Mam dwa dni… i zamierzam wykorzystać je w pełni, nim będę zmuszony tylko patrzeć.-
- Biedactwo, co ty zrobisz, gdy nasza misja dobiegnie końca... - westchnęła z udawanym żalem, ulegając jednak. Sama wszak miała ochotę na Orłowa. Ciągłą, nieustanną, jakby była w rui. Tylko resztki zdrowego rozsądku podpowiadały jej, że to co robi... jest niewłaściwe.
- Nie wiem… wiem, że w naszej robocie każdą chwilę trzeba wyciskać jak cytrynę…- delikatnie popchnął ją do ściany najbliższego budynku.- Z każdej trzeba wycisnąć jak najwięcej. Nie wiem co nas czeka, więc… rozkoszujmy się tym co mamy… podwiń spódnicę.-
- Przestań... tu jest gorąco... jestem spocona... - próbowała protestować, choć głównym powodem wilgoci między jej udami nie była akurat pogoda. Drżącymi dłońmi uniosła fałdę sukni - A jak ktoś zobaczy?
- Państwo Sant Pierre nie dbają o to, prawda?- mruknął Orłow klękając przed opierającą się już o ścianę Carmen.- Wyżej kochanie… przecież nie masz się czego wstydzić. Jesteś śliczna.-
Przygryzła wargę.
- Jesteś niemożliwy... - warknęła, oddychając szybciej. Z oporem, jakby przełamując własne wątpliwości uniosła spódnicę. Na jej policzkach wykwitł całkiem naturalny rumieniec - Wszystko w imię... roli, tak?
- Tak… roli…- jego dłonie pieściły jej, gdy zbliżył twarz ku jej łonie i zaczepnie chwycił zębami za jej majteczki, ciągnąc materiał w dół i zsuwając bieliznę z jej ciała.
Czuł jak dziewczyna napina się za każdym razem, gdy jego twarz dotykała jej skóry. Nieco rozszerzyła nogi, by ułatwić “mężowi” jego praktyki.
- Sama nie wiem czemu to toleruję... - westchnęła, rozglądając się czy ktoś ich nie widzi.
- Bo to lubisz… nie udawaj że jest inaczej rozrywkowa żonko.- mruknął Orłow, gdy już usunął materiał okrywający intymny zakątek. Najpierw zaczepnie wodził językiem po udach, potem skupił się na guziczku rozkoszy Carmen, by podgrzewać i tak gorącą atmosferę, w ten gorący dzień. Akurat dochodziło południe, więc żar słoneczny sprawiał że mało kto wychodził dobrowolnie z domu o tej porze.
- Nieprawda... robię to bo... dostosowuję się... - syczała cichutko, gdy jego język był już blisko, nieśmiało wypychając biodra do przodu. Znów poprawiła pozycję, stawiając jeszcze szerzej nogi, choć nijak to nie pasowało do jej słów.
- Agentka idealna… pełna poświęcenia dla roli…- wymruczał Pierre przesuwając dłońmi po udach dziewczyny i chwytając ją za pośladki.-... i czemu taka kusząca zarazem?
Nie pytał dalej, sięgnął językiem ku jej kwiatkowi kobiecości i rozchylił językiem płatki, wślizgnął się między nie, by łapczywie smakować nektaru niczym koliber.
- Czemu... się uwziąłeś... akurat na mnie? - wyjęczała z trudem. Zamknęła powieki. Już jej nie obchodziło czy ktoś na nich patrzy. Chciała jeszcze, chciała więcej, chciała czuć go w sobie!
- Nie wiem… a czemu nie miałbym?- odparł chrapliwie Orłow nadal klęcząc, nadal językiem pieszcząc jej wnętrze. Ale spojrzenie jego mówiło, że to tylko początek zabawy. Był wszak z natury namiętnym i gwałtownym mężczyzną. Delikatne pieszczoty ciała kochanki nie wystarczą by go zaspokoić. Wiedziała że to tylko gra wstępna.
- Mógłbyś wybrać łatwiejszy cel... ładniejszy może... - próbowała mu składnie odpowiedzieć, lecz jej siła woli ograniczała się obecnie głównie do tego, by trzymać się ściany i nie zalec z kochankiem na bruku.
- Chcę… ciebie…- poczuła jak przerwał pieszczotę językiem jej podbrzusza.- Teraz… jutro… chcę ciebie…- nadal odruchowo zaciskała dłonie na trzymanej sukni, słysząc jego chrapliwy oddech i dźwięk odpinanej sprzączki od pasa.
- Chyba nie zamierzasz... - otworzyłą szerzej oczy, przyglądając mu się z oburzeniem i fascynacją jednocześnie. Był mężczyzną w każdym calu, takim którego pragnęła, trochę dzikim... i namiętnym. Jak ona sama.
Nie odpowiedział… i wyraźnie zamierzał. Wszak widziała, jak zsuwa z siebie spodnie i bieliznę wyraźnie celując końcówką swego berła między jej uda.
- Sprzączki przy gorsecie… rozepnij.- odparł w końcu wpatrując się rozpalonym i dzikim spojrzeniem w oczy swej żony.
- Nnn...nie! - przełknęła ślinę patrząc na jego nabrzmiałą męskość - Mówiłam ci... nie... i już. - przygryzła wargę.
- Co … nie ?- Jan przybliżył się do niej, jego dłonie zacisnęły się na uwięzionych w gorsecie piersiach, a jego oręż czubkiem ocierał się o jej pieszczony niedawno zakątek ciała. - Co … nie… znaczy? Co mi mówiłaś?
- Ja... nie wiem... - zaparłą sie dłońmi o jego pierś, lecz dotyk jego mięśni, teraz napiętych jakby szykował się do skoku, bynajmniej nie pomagał - Przestań... dręczysz mnie... wygrałeś... cokolwiek robisz... ja... nie jestem tak profesjonalna... - ku własnemu zdziwieniu, jej oczy zaszkliły się od łez. Jan ujął podbródek Carmen, uniósł nieco twarz w górę i pocałował namiętnie i zachłannie rozkoszując się słodyczą jej ust. - Nie myśl… rozkoszuj się chwilą.-
Jego dłonie zsunęły się w dół, znów ujął jej pośladki, szykując się pod przeszycia jej podbrzusza swą twardą nieustępliwą obecnością.
Spojrzała mu w oczy, wwiercając się swoim wzrokiem w jego tęczówki. Pociągnęła noskiem. A potem jej noga uniosła się i oparła się o jego biodro. Nie spuszczając z niego wzroku, rozpięła sprzączki gorsetu, pozwalając swoim piersiom się uwolnić, a następnie zaplotła dłonie wokół szyi Orłowa. Patrzyła mu w oczy przy tym cały czas, nawet nie mrugnęła, gdy wchodził w nią, choć jej usta zacisnęły się mocniej.
Usta mężczyzny przylgnęły do owych uwolnionych krągłości, całując je drapieżnie, pieszcząc zachłannie językiem. Podobnie mocno nacierały jego biodra przyszpilając każdym pchnięcie brytyjską agentkę do ściany. Pragnął jej i okazywał to swą lubieżną zachłannością. Czuła całym ciałem jego obecność w sobie, jego ruchy… i pocałunki na swym biuście poruszającym się gwałtownie pod wpływem jej oddechu.
Jej usta odnalazły jego, całując żarłocznie. Czuła jak ją wypełnia, jak rozpycha się w jej wnętrzu, napełniając jej ciało rozkoszą. Do tego myśl, że ktoś może ich nakryć... Carmen wariowała. Żeby głośno nie krzyczeć z rozkoszy, wpiła się ustami w szyję kochanka zachłannie, pozostawiając tym samym ślad zapewne na kilka dni.
Mocniej, szybciej, głębiej… Rosjanin przyciskał Carmen do ściany całym ciężarem swego ciała, całując na oślep jej usta, szyję i twarz. Jej obnażone piersi ocierały się o twardy tors mężczyzny, a na dole czuła tak mocno kochanka i narastającą ekstazę, aż do głośnej i wybuchowej kulminacji.
- Mam ochotę na znacznie więcej, na twe golutkie ciało prężące się przede mną. Ale na razie myślę, że nad sobą panuję. Więc, co mamy teraz w planach żonko? - zapytał cicho, nadal dociskając ciało Carmen do ściany.
Dziewczyna spojrzała na niego półprzytomnie. Musi zakończyć tę misję jak najszybciej, inaczej ten facet ją wykończy - psychicznie i fizycznie.
- Ja eeeem... odsuń się! - warknęła na niego - Muszę się pozapinać... i pomyśleć.
- I ukryć tak piękne skarby? - spytał zerkając na jej piersi, po czym ponownie spytał.- Swoją drogą… jesteś artystką zachwycająca dziesiątki widzów,gracją i urodą. Skąd pomysł, że miałbym szukać ładniejszej od ciebie? Wszak ty jesteś bardzo piękna.-
- To był ten moment, w którym powinieneś mi powiedzieć, że pociągam cię nie tylko urodą. - powiedziała, doprowadzając swoje odzienie do porządku - Krótko mówiąc spieprzyłeś. A co do twojego pytania... może spróbujemy powęszyć za tymi Irlandczykami?
- Nie jestem romantycznym młodzieńcem wzdychającym do ideału. - wzruszył ramionami Jan Wasilijewicz zapinając spodnie.- Przykro mi… Chciałbym móc jasno powiedzieć, że pociąga mnie w tobie twoje szlachetne serduszko, ale zbyt często pokąsałaś mnie swoim wężem, by teraz zabrzmiało to szczerze, ale… jest coś w tobie. Sam nie wiem co.- wzruszył ramionami Rosjanin.- Jak niby chcesz ich znaleźć, gdzie szukać?
Zbyła jego uwagę milczeniem, jednak w duchu obiecała sobie, że to ostatni raz gdy uległa Orłowowi na jego warunkach.
- Przespacerujmy się, możemy o nich popytać. W końcu nawet w tej dzielnicy ich wygląd musiał rzucać się w oczy jako obcy. Szczególnie, że było ich dwóch.
- Popytać możemy.- stwierdził “Pierre” podając ramię dziewczynie i uśmiechając się delikatnie i wchodząc w rolę.- Czyżby mój skarb się na mnie obraził ? Nie powinnaś się gniewać na mój wybuch namiętności, wiesz że będę za tobą tęsknił.-
Odpowiedziała mu uśmiechem.
- Ależ skąd. Mam nadzieję, że potrafisz czerpać przyjemność z patrzenia jak inni się bawią, kochanie. To w którą, prawo, lewo? Przyznam też, że bym się czegoś napiła. Może jakaś kawiarnia?
- Z patrzenia jak ty się bawisz? Zastanawiam się czy będę zazdrosny… pewnie odrobinkę będę.- szepnął jej do ucha Jan prowadząc do najbliższej kawiarenki.
- I to może być właśnie ta odrobinka, która sprawi, że będzie mi tak dobrze w danym momencie. - odparła z uśmiechem, po czym polizała go ostentacyjnie po policzku.
- Wiesz dobrze… kochanie… jak bardzo cię pragnę…- wymruczał cicho Jan Wasilijewicz, niczym tygrys czający się w cieniu drzewa. Niby niegroźny, ale jednak...
Dość szybko znaleźli w pobliżu, obiecującą kawiarenkę.


Prowadzoną przez miejscowych dla miejscowych i oferującą głównie mocną tradycyjną kawę, jak i arabskie posiłki.
- Ryzykujemy, że nas potrują? - zachichotała Carmen jako Victoria, przyglądając się ciekawsko i nieco bezczelnie jak obsługa przygotowuje posiłki.
- Raczej tego nie zrobią. Jesteśmy klientami, a ci tutaj to świętość. Zresztą… w okolicy nie ma czysto europejskich kawiarenek kochanie.- wymruczał jej do ucha Pierre.
- A zatem spróbujmy. Dla mnie kawa i spytaj czy nasi przyjaciele przypadkiem tedy nie przechodzili - zapytała, rozsiadając się z uśmiechem na krześle.
Jan zabrał się za konwersację w ich rodzimym języku i dość szybko zamówił napoje, jak i otrzymał odpowiedź.
- Odjechali rikszą do dzielnicy białych…- stwierdził odpowiadając Carmen.- Tam ich będzie trudniej znaleźć.
- No to jesteśmy skazani na nudę we własnym towarzystwie - podsumowała dziewczyna - Masz jakieś zainteresowaniem poza... niewiastami?
- Znaczy Pierre, czy Jan Wasilijewicz?- zapytał zaciekawiony Orłow przyglądając się Carmen. - Poza tym skąd ten pomysł, że niewiasty są moim głównym zainteresowaniem?-
- Odpowiedz jak wolisz - uśmiechnęła się lekko, wachlując się ręką - A skąd pomysł... cóż, takie mam przesłanki. Dziwisz się?
- Gram na fortepianie. Pomysł matki… która wymagała, bym znał się na sztuce. Próbowałem rzeźby, malarstwa. Ostatecznie ocalała właśnie ta rozrywka… A co do kobiet, ty jesteś dla mnie interesująca, więc… odwdzięczysz się tym samym? Czym ty się interesujesz? - mruknął Orłow chwytając obie dłonie Carmen i czubkiem języka muskając opuszki palców dziewczyny.
Spojrzała na niego, delektując się tym widokiem, po czym uśmiechnęła się ironicznie.
- Nie, raczej się nie odwdzięczę. Wciąż stoimy po dwóch stronach barykady. Nawet jeśli teraz położono tam kładkę dla nas.
- Nie pytam jednak o nic… związanego z ową barykadą.Tylko o całkiem niewinne rzeczy, jak hobby. Dobrze więc… co ekscytuje moją słodką Victorię?- wymruczał nie przerywając pieszczot jej palców, nawet gdy przyniesiono kawę dla nich obojga.
- Seks i wykopaliska. - odparła z mściwym uśmieszkiem.
- No to zajmiemy się tym pierwszym, skoro muzyka cię nie interesuje.- odparł z bezczelnym uśmiechem Orłow przerywając pieszczotę i biorąc się za picie kawy.
Prychnęła.
- Kiedyś tańczyłam w balecie. Chodziłam z babcią do operetki. - powiedziała, nie patrząc na niego.
- Jeśli ci zagram… zatańczysz dla mnie?- zapytał zaciekawiony Orłow przyglądają się Carmen z uśmiechem i popijając kawę.
- Tylko pod warunkiem, że bardzo źle grasz. - zachichotała, po czym sięgnęła do swojej filiżanki i upiła łyk - Ostatnio co prawda na prośbę wykonałam kilka figur, ale generalnie dawno nie tańczyłam, co dopiero mówić o jakimś spontanicznym układzie. Obawiam się, że to dla mnie za trudne…
- Stanowczo się nie doceniasz moja droga Victorio.- znów patrzył na nią tym dzikim pożądliwym spojrzeniem. Znów… jakby jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa, cenna. Upragniona przez niego.
- No dobrze, pomyślę nad tym. Pod warunkiem, że nie jest to pretekst by wziąć mnie na fortepianie... czy innym instrumencie. - zmarszczyła nosek znad kawy - Co jest dla ciebie ważne w życiu? Co cię napędza?
- A ponoć seks cię interesuje. - zaśmiał się cicho Orłow i dodał.- Nie martw się… jeszcze mebli nie sprawdziliśmy. Na instrumenty będzie więc czas później.-
Popijał kawę powoli i milczał długo.- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Padł rozkaz to się go wykonywało. Rano trzeba było wstać z łóżka, wieczorem się kłaść. Nigdy… nie byłem w sumie zakochany tak… jak moja matka w ojcu, a on w niej. Taka zależność mnie trochę przeraża… - przyjrzał się Carmen z gorzkim uśmiechem.-... a teraz lecę jak ćma do świecy.-
- Och proszę, daruj sobie te insynuacje.- warknęła na niego - Co ty o mnie wiesz w sumie? Że ładnie skaczę i dobrze się... no... tego. Nic o mnie nie wiesz. Tylko ze sobą pracujemy. Blisko, ale jednak... pracujemy. - pociągnęła spory łyk kawy i otarła usta wierzchem dłoni, bardziej jak cyrkowa artystka niż dama.
- Masz rację… Ty wiesz o mnie więcej. Dlaczego cię więc interesuję, ja i moje motywy?- zapytał w odpowiedzi Jan Wasilijewicz przyglądając się dziewczynie.- Dlaczego mi odbija kiedy trzymam cię w ramionach?-
- Bo myślisz, że skoro jesteś starszy, uwiedziesz młode, kochliwe dziewczę i zapewnisz sobie dostęp do przecieku informacji w zamian za... no własnie, w sumie to z zyskiem. Jeszcze poużywasz. - mówiła powoli, cedząc słowa i patrząc mu prosto w oczy.
- Nie zauważyłem bym pytał cię o… twoją pracę.- stwierdził ironicznie Jan Wasilijewicz. Spoglądał wprost w oczy rozwścieczonej Carmen, a jego własne spojrzenie płonęło.- Nie interesuje mnie żaden sekret twojego pracodawcy. Pewnie powinienem się zaciekawić, ale nie jestem nadgorliwy. Misja tego nie wymaga. Natomiast ty mnie interesujesz… i nie zamierzam cię bałamucić. Za dobrze się znamy i za dobrze wiemy, że to wszystko się będzie kiedyś musiało skończyć. Ale to zbyt słodki sen, bym…- upił kawę znów, zamyślił się. - Jutro mogę umrzeć. Ledwo przeżyłem pokąsanie przez twego wężyka dawno temu. Nie chcę marnować chwil, które mam, na wahania. Nie chcę… umierać, wiedząc że zmarnowałem jakąś szansę. Więc.. tak… korzystam z tej sytuacji i chwytam cię w ramiona. I cieszę z każdej chwili, gdy mogę rozkoszować się słodyczą twych ust. Jeśli to mnie czyni draniem.. cóż… przynajmniej umrę jako szczęśliwy drań.-
Teraz ona milczała dłuższą chwilę skupiając się na kawie, aż nic nie zostało w filiżance.
- Podziwiam twój dar krasomówstwa. To pewnie dlatego, że czytasz poezję. Ja... ja tak nie potrafię. Rozbijasz mnie... takimi słowami, pieszczotami jak niedawno... sam twój wzrok sprawia, że mam ciarki. I chcę więcej zamiast się skupić. Muszę to opanować, dlatego chcę cię poznać. W nadziei, że... nie będę cię lubiła.
- I jak ci wychodzi? - zapytał w odpowiedzi mężczyzna dopijając powoli kawę.
- Pij szybciej tą kawę, idziemy testować meble. - zaśmiała się, po czym dodała - To był żart, oczywiście!
- Jesteś pewna?- odparł zadziornie Orłow z bezczelnym uśmieszkiem.- Że to był żart?-
- Taaak! - prychnęła na niego jak kotka, lecz po chwili też się uśmiechnęła - Umiesz mnie podejść. Trzeba to przyznać. Byłam zła, a mnie rozbawiłeś.
-Taki mój urok.- uśmiechnął się ironicznie Jan i podał ramię Carmen.- A i twojemu nie potrafię się oprzeć Victorio. Wracamy do hotelu?-
- Ale... to naprawdę był żart. - udawała, że się wystraszyła.
- Nie znam się na żartach, jestem poważny jak nauczyciel literatury angielskiej. I tak samo sztywny… choć w innym znaczeniu.- odparł Orłow szczerząc w uśmiechu zęby.- Poza tym musimy zaplanować co bierzesz ze sobą na samotną wyprawę.-
Dziewczyna wstała i ujęła ramię “męża”.
- To śmierdzi podstępem bardziej niż tutejsze rynsztoki. - odparła, po czym dodała wesoło - Z przyjemnością, kochanie.
- Cóż poradzić… wyglądasz kusząco... gdy nie masz za wiele na sobie. - wymruczał jej do ucha Orłow delikatnie wodząc językiem po płatku usznym.
Jęknęła, zastanawiając się czy w takim stanie w ogóle dotrą do hotelu przed zmrokiem.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline