Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2017, 11:19   #31
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Nie czekając na rozwinięcie niebezpiecznej sytuacji Tytus Vasco ciągnąc za sobą Elle puścił się pędem wzdłuż uliczki w stronę „Domu Łabędzi”. Rosa łapiąc z trudem oddech tak szybko jak tylko były w stanie ponieść go jego wiekowe nogi pognał za nimi pozostawiając za sobą godność rzymskiego patrycjusza.
Wprawdzie trzech zbirów podążyło za nimi, ale szybko zrezygnowali rechocząc ubawieni widokiem pierzchających w popłochu. Najwyraźniej uznali, że nie warto ścigać zdobyczy.

Na placu boju pozostał tylko, ku swemu nieszczęściu Crastinus, który wcześniej rzucił togą w jednego z napastników. Ten zaś zaczął się szamotać z materiałem, co na chwilę wykluczyło go z walki. W tym czasie Rzymianin sięgnął po wypaloną pochodnię, by uzbroić się choć w tak prowizoryczny oręż. Zwłoka ta miał go drogo kosztować.

Przywódca obwiesi zaatakował pałką chcąc trafić Crastinusa w podbródek. Mężczyzna sparował dość zręcznie cios. Następne ciosy wymierzone były w pierś i podbrzusze. Przeciwnik nie uderzał na odlew, ale dźgał jakby miał miecz. Crastinus z trudem sparował zabójczo szybkie razy. Nie miał szans na ucieczkę. Wiedział, że jeśli tylko spuści olbrzyma z oczu twarda pałka dosięgnie jego ciała.

Nagle zwalisty zbir przerwał atak i uśmiechnął się paskudnie. Jego kumpel pozbył się już togi i patrzył wściekle na Crastinusa. Jednak kolejny cios nie pochodził od niego. Marcus kątem oka dostrzegł z boku na krawędzi pola widzenia ruch. Skulił się i podniósł instynktownie ramię. Cios spadł na bark, aż Crastinus poczuł mrowienie. Kolejny trafił w głowę i następny. To trzech ścigających jego towarzyszy właśnie wróciło.

Rzymianin padł na kolana, a potem na ziemię pod kolejnymi ciosami pałek. Nim stracił przytomność zdążył się tylko skulić wystawiając na ciosy plecy, niczym bite zwierzę.


***


„Dom Łabędzi” był bliżej, niż się spodziewali. Uliczka zwęziła się i skręciła w lewo, odcinając widok do tyłu. I nagle po prawej stronie ujrzeli cel wędrówki. Nie można go było przeoczyć, a to z powodu krzykliwej próby naśladowania elegancji wystroju. Jakże olśniewający musiał się wydawać ów przybytek ludziom o skromnych zasobach, przybywających nocą w blasku pochodni szlakiem znaczonym przez topornie rzeźbione łabędzie. Jak smakowicie niegustownie musiał się prezentować człowiekowi o pewnym wyrafinowaniu, choćby staremu Sekstusowi Roscjuszowi, jak kusząco komuś opętanemu nadmiarem cielesnego apetytu.

Fasada ostro wyróżniała się na tle okolicy. Sąsiadujące budynki były otynkowane i pomalowane spokojnymi odcieniami szafranu, rdzawej czerwieni lub beżu. Tynk na „Domu Łabędzi” był wyzywająco różowy, gdzieniegdzie, na przykład pod oknami, ozdobiony czerwonymi kaflami. Półokrągły portal wystawał na ulicę. Na jego kulistej kopule umieszczono figurkę Wenus, zbyt małą w stosunku do otoczenia. Jakość dzieła przyprawiała o ból serca, była niemal bluźnierstwem. Pod stropem portalu wisiała duża lampa; ktoś uprzejmy mógłby powiedzieć, że ma kształt łodzi, jednak owa łagodna krzywizna i tępe zakończenie miało w zamiarze wykonawcy sugerować pewną część męskiego ciała, przedstawioną w obscenicznej dysproporcji. Ile razy Sekstus Roscjusz kierował się jej światłem, gdy wchodził po trzech marmurowych stopniach ku czarnej kracie w drzwiach, przed którą teraz stali bezwstydnie pukając w biały dzień?

Drzwi otworzył niewolnik – młody, muskularny mężczyzna, wyglądający raczej na strażnika czy gladiatora niż odźwiernego. Zachowywał się odrażająco służalczo. Nie przestawał się uśmiechać, giąć w ukłonach i kiwać głową, gdy prowadził ich do niskiej sofy w pretensjonalnie urządzonym przedpokoju. Czekali tylko parę minut, zanim nadszedł sam właściciel lokalu. Był cały okrągły, od brzucha przez nos do łysiejącej głowy. Resztka trzymających się na niej włosów była pracowicie naoliwiona i uczesana, wydatne policzki miał groteskowo upudrowane i uróżowane. Jego gust co do biżuterii pokrywał się ze smakiem architektonicznym. Ogólnie prezentował obraz Epikurejczyka, który zszedł na psy, a jego usiłowania odtworzenia atmosfery wschodniego burdelu graniczyły z pastiszem. Rzymianom rzadko udaje się naśladować Orient. Wdzięk i prawdziwy przepych nie tak łatwo dają się skopiować ani hurtem zakupić.
– Obywatele – powitał ich. – Przybywacie o niezwykłej porze dnia. Większość naszych klientów odwiedza nas po zachodzie słońca. Ale tym lepiej dla was... będziecie mieli swobodny wybór dziewcząt bez czekania. Większość z nich teraz śpi, ale z radością je wyciągnę z łóżek. Dla mnie samego są wtedy najatrakcyjniejsze, dopiero co obudzone, wciąż świeże i pachnące snem, jak poranne róże wilgotne od rosy.
Dopiero teraz dostrzegł stojącą za Tytusem Ellę. Jego brwi powędrowały w górę ze zdziwienia. Po chwili jednak spojrzał na dziewczynę fachowym wzrokiem taksując jej urodę:
- Czyżbyście przyszli także w interesach?


***


Dzień był naprawdę upalny i Aratus z utęsknieniem czekał na wieczór, który by przyniósł ochłodzenie. Idąc od domu Gulo skierował się w stronę „Domu Łabędzi” mijając po drodze nielicznych przechodniów. Większość mieszkańców Rzymu wolała tę porę spędzić w domowym zaciszu, bądź też w jakimkolwiek zacienionym miejscu nie wystawionym na piekielny żar Heliosa.

Doszedł do placu, od którego odchodziła uliczka prowadząca do domu schadzek i miejsca śmierci Roscjusza Starszego. Plac był teraz opustoszały. Sklepikarze pozamykali kramy, upał był tak dotkliwy, że zniknęli nawet wędrowni sprzedawcy ze swymi wózkami. Pozostało tylko kilkoro dzieci z psem, bawiących się przy publicznej studni. Odsunęli na bok żelazną pokrywę i jeden z chłopców stanął niebezpiecznie blisko krawędzi. Nawet się nie obejrzawszy, podniósł brzeg tuniki i zaczął siusiać w otwór studni.

Mozaika przedstawiająca kiść czerwonych winogron, wmurowana nad kamieniem narożnym małej kamienicy, reklamowała pobliską tawernę. Znajdowała się prawie dokładnie naprzeciwko wejścia do uliczki, którą miał podążyć. Aratus przez chwilę miał ochotę udać się do tawerny na kubek chłodnego wina. Spojrzał w tamtym kierunku i dostrzegł w cieniu zaułka obok wejścia grupkę sześciu mężczyzn. Pięciu z nich wyglądało niezbyt przyjemnie, jeden z nich zaś wyróżniał się wielką posturą i złamanym nosem. Ten szósty miał na sobie zwykła tunikę, był średniego wzrostu i starannie ogolony. Wyraźnie odróżniał się od reszty. Niemłody, miał ciemne włosy, tylko na środku grzywki pasmo siwych włosów. Wręczał dryblasowi sakiewkę, ze znużonym wyrazem twarzy.

Nie poświęcając więcej uwagi tej w gruncie rzeczy trywialnej scenie Aratus poszedł swoją drogą. Wkrótce dotarł do miejsca gdzie rozstał się z przyjaciółmi. Od razu dostrzegł dwie rzeczy. Sklep przed którym zabito Sekstusa Roscjusza był zamknięty na cztery spusty. Na środku zaś uliczki niedaleko krwawej plamy leżał Marcus Crastinus, przy nim zaś klęczała kobieta i chłopiec.
Kobieta położyła sobie głowę mężczyzny na kolanach i próbowała wlać mu do ust nieco wody z drewnianego kubka. Mężczyzna był nieprzytomny, jednak gdy płyn dostał się do jego gardła zakrztusił się i otworzył oczy.
Po chwili jęknął z bólu. Aratus bez trudu po siniakach i guzach mógł stwierdzić, że ktoś nieźle poturbował jego towarzysza.

Tymczasem chłopiec wstał i zacisnął pięści. W jego oczach pojawiły się łzy.
- Eko przynieść jeszcze wody. – zwróciła się do niego kobieta.
 
Tom Atos jest offline