Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2017, 16:48   #17
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Wieści były więcej niż złe. Sprawy się posrały i nie tylko przez atak morfy. Zamieszki działały jak epidemia. Wystarczył jeden punkt zapalny, a rozruchy rozprzestrzeniały się do rozmiarów, których nie dało się kontrolować. Jacyż mieszkańcy Skilthry byli w tym wszystkim przewidywalni! Tu zaraza wybijała miasto, a oni myśleli o dobrach doczesnych. Ktoś tak łatwo poddający się żądzom nie był wart splunięcia.
Musiał panować nad “swoimi” lokalami, nawet w obliczu katastrofy. Prędzej czy później miasto powinno doprowadzić się do jakiegoś ładu (przynajmniej taką miał nadzieję). A wtedy właściciele sklepów będą stawiać pytania - gdzie był Brown, kiedy ich dobytek walał się po bruku, a żony były chędożone na ulicach.
Oczywiście, nie zależało mu na autorytecie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ani też zachowaniu umów i tak przeca związanych przemocą. Chodziło o to, że powinni się go bać. Musieli widzieć, iż jeśli ktoś podnosił rękę na jego współwłasności, to Brown ów szybko odrąbie.
Jakby tego wszystkiego było mało, Cyric wciąż nie powracał, co dodatkowo wkurwiało starego. Miał dość jego braku subordynacji. I pomyśleć, że jeszcze niedawno chciał go uczynić prawą ręką.
Siedział tak w swojej celi i rozmyślał. Znów pojawiła się tu ona. Zakradła bez zaproszenia, spoczęła na sienniku obok. Figlarnie podkulając nogi, przechyliła małą główkę, jak to zwykła kiedyś czynić. I czy chciał lub nie, gotowa była służyć radą.
- Nie wyściubiaj nosa - radziła - Przeczekaj. Burdel się uspokoi, to wślizgniesz się między osłabione szeregi. Kto wie. Może stołek Bezuchego tylko czeka na twój owrzodzony tyłek.
Brown głośno cmoknął i poskrobał się po karku.
- Znów gadasz nieproszona, kobieto. Zapomnij że będę siedział jak trusia. Ja nie uciekam.
Ta roześmiała się na równie perlisty i cyniczny sposób.
- O-czy-wi-ście że nie. Ty i twoja załoga tylko wtykacie nie spodziewającym się ludziom ostro zakończone przedmioty w plecki. To o wiele bardziej chwalebne zajęcie.
Znów go podpuszczała. Gdyby mógł, udusiłby sukę na miejscu. Ale po ostatnim incydencie zdał sobie sprawę na ile była to płonna perspektywa.
- Gadaj zdrów. Ruszę tam i spróbuję ogarnąć co najmniej Zaułek. A zresztą… czemu ja ci się w ogóle tłumaczę.
Wstał, odsunął zydel i ruszył do wyjścia. Tamta powstrzymała go jeszcze na chwilę.
- Wiesz, że zaczyna ci odpierdalać, prawda? - zapytała prosto z mostu - Jestem marą za którą podąża zgrzybiała masa zwana twoim mózgiem. Zastanawiam się po co. Czemu nie pozwalasz mi odejść, choć tak mnie nienawidzisz.
- Zamknij się - odpowiedział do pustej teraz przestrzeni.

Zebrał swoich ludzi w głównej nawie gildii. Po raz pierwszy widział w oczach klefistów tak jaskrawą obawę. Sami byli zabójcami, tymczasem w mieście pojawiła się siła, przy której ich ostrza były dziecięcymi zabawkami. Nic dziwnego, że nawet oni nie wiedzieli co o tym sądzić.
- Moje dzieci - zaczął, nieco ocieplając głos - Zaułek jest pełen gówna, to miejsce smutne jak stara dziwka i zbrukane występkiem. Ale to nasz dom. Jedyny jaki znamy. Bez niego jesteśmy warci tyle, co psie odchody w rynsztoku. Ta hołota na górze uważa że może ograbić wszystko do cna, mając sobie naszą obecność za nic. Pokażmy im, że się mylą.
Zaczął iść między swoimi ludźmi. Musieli czuć, że jest blisko nich. Że walczą o wspólną rzecz.
- Dotychczas działaliśmy w cieniu. Byliśmy ręką, która usuwa po cichu plugawe elementy miasta. Sytuacja jest jednakże nadzwyczajna i takich też środków potrzebuje. Musimy wyjść całkiem jawnie i spacyfikować tych skurwysynów. Możecie ich zabijać, ucinać łby, zrywać skórę - cokolwiek. Mają się nas bać tak, że będą srać na sam nasz widok.
- Nie wszyscy tak widzą - odważył się ktoś zaoponować.
Gniewny grymas tylko na chwilę zmienił oblicze Browna. Jasne że tak. Nie spodoba się to tagmacie, wkurwi się i Syntyche. Taka samowolka będzie odebrana jako akt uzurpowania sobie większej władzy, niż którą dotychczas dysponował.
- Naświetlą nas szefie. Znajdą i wybiją - inna osoba, zachęcona poprzednią deklaracją również dała wyraz swoim wątpliwościom.
Brown uciszył kolejne pół-słówka, które powoli przybierały na sile. Podniósł dłoń na znak, aby zebrani uciszyli się. Spojrzał na wszystkich pochmurnie. Jak każdy ojciec, czasem musiał ganić swoje dzieci, aby pamiętały o cennym darze dyscypliny.
- Znaleźliście się tutaj ponieważ zostaliście przez ten świat odrzuceni. Nikt was nie chciał. Dla innych jesteście śmieciami. A mimo to przyjąłem was, nakarmiłem i wyuczyłem zawodu. Jeśli utracimy, co wspólnie wypracowaliśmy, na powrót zostaniecie społecznym zerem. Tyle że wtedy, nie będzie ponownej szansy. Umrzecie bez krzty honoru. Jedyne czego od was teraz wymagam, to abyśmy nie byli jak te owce prowadzone na rzeź.
Czuł jak coś się w nim gotowało. To było jednak przyjemne uczucie, jakiego dawno nie doznał. A wynikało z tego, że nie miał zamiaru chować się za plecami podwładnych. Chciał wyjść z nimi na ulicę biedoty i osobiście poprowadzić akcję, choćby ceną za odzyskanie porządku było pierw kompletne się go wyzbycie.
 
Caleb jest offline