Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2017, 01:08   #47
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Jezioro żyło. Żyło i mówiło do niego. Było jak starsza ciotka odwiedzana co jakiś czas. Kaszląc i niedomagając uśmiechało się dobrodusznie i uspokajająco. To głupstwo mój drogi. Nic mi nie jest. Przejdzie. To tylko kilka pickupów z nieczystościami. Nic czego by taka Indianka jak ja nie mogła odchorować.
Chciało się mu wierzyć. Mimo to Ho’kee nie odpuszczał. Wytypował jedno miejsce. Jedno ze świeższych. I tam zintensyfikował poszukiwania. Słyszał o oszustwach jakich dopuszczały się wielkie koncerny chemiczne. I spodziewał się, że to właśnie jeden z nich. Że znajdzie wyżłobione wielkimi kołami koleiny jakie zostawiła za sobą ciężarówka. Ale nie. Ślady nie były specjalnie głębokie, a samochód nawet jak wpadał w błoto to sobie radził bez zagrzebywania. Zresztą niezłym trzeba by być głupcem, żeby ładować się w takie miejsce osobówką. To były SUVy. Takimi wozami jeździli prawie wszyscy w Grand Portage. I prawie połowa całej Minnesoty. To nie były samochody flotowe, a użytkowe… To jakaś bzdura.
Podniósł jeden ze znalezionych niedopałków i powąchał. Trawka. Całkiem sporo tego tu było. Nie brakowało też puszek po piwie. Impreza. Gwałt. Chemikalia. Tworzyło to jakąś całość, albo większą część. Na pewno łączyło. Ale nie umiał tego ogarnąć. Jakby stąpał po ranie. Świeżej. Nie gojącej się. I nie wiedział co ją powoduje. Czemu wciąż pojawiają się nowe…

Łapy niosły go przez las i mokradła przez jakieś dwie mile wzdłuż starej przecinki jaką jechał SUV. W końcu dotarł do regionalnej drogi gdzie ślad się urwał. Ubłocone opony jeszcze przez kilkaset metrów zostawiały bieżnikowy wzór na asfalcie wiodącym w kierunku Kanady. Koniec.

Natknął się na nich po powrocie. Dwójka starszych amerykanów i kowboj w gajerku. Wilcze ślepia mierzyły przez pewien czas oboje z ukrycia. Musieli parcelować ziemię w sąsiedztwie rezerwatu. I nie kłamali, co do najść. Młodzi rzeczywiście nie przestrzegali umownych granic. Ale morderstwo? Wilkołak?
Przysłuchiwał się im dysząc cicho w zaroślach zapamiętując twarz kowboja i jego kapelusz. Ten sam w sobie się niczym tu nie wyróżniał. Ale w rezerwacie goście w garniturach trzymali się zazwyczaj blisko kasyna. Wynurzył się z ukrycia gdy odeszli i zniknęli z zasięgu wzroku.
Miejsce niczym się nie wyróżniało. Niedaleko wody, słabo dostępne… nie dało się nie zauważyć śladu licznych butów, które dosłownie wydeptały teren. Ziemia jednak zaczęła puszczać. Minęły przynajmniej dwa tygodnie od momentu gdy cokolwiek ważnego tu zaszło. Ale… morderstwo? Poza rezerwatem? Nigdzie o niczym nie mówili… Starszy gość z małolatą, też zdawał się pasować jakoś do całości. Pan Leinberer…

Indianin odwrócił się już jako człowiek i ruszył najkrótszą trasą nad jezioro. Wskazanie miernika go nie zaskoczyło. Kolejne ognisko. Jedna i ta sama historia wszędzie. Tylko o co w niej chodzi?

Wrócił do domu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline