Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2017, 12:37   #29
Pan Elf
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Czyżby pościg się skończył? Twierdząca odpowiedź na to pytanie na pewno uspokoiłaby skołatane nerwy Konstantyna, który nasłuchiwał, ciężko oddychając. Z nieukrywaną ulgą stwierdził, że faktycznie nikt go już nie gonił. Musieli sobie odpuścić. Tylko… dlaczego?
Wtedy Konstantyn spojrzał na wzgórze. Nieprzyjemny dreszcz przeszył jego ciało. Pomyślał, że może tam na wzgórzu działy się rzeczy o wiele straszniejsze, których nawet goblinoidy, które go ścigały, obawiały się tak bardzo, że zrezygnowały z tak łatwej zdobyczy jaką niezaprzeczalnie był. Z trudnością przełknął ślinę.
- Jak myślisz, powinniśmy sprawdzić, co się tam dzieje? - spytał, głaskając swojego wierzchowca po miękkiej grzywie.
Z mieszaniną uczuć Konstantyn postanowił powoli okrążyć wzgórze. W swoim pancerzu na pewno nie nadawał się do zakradania, ale w razie czego mógł szybko zawrócić konia i puścić się w kolejną ucieczkę. Obawiał się tego, co mógł tam zobaczyć. Z drugiej jednak strony ze wzgórza dobiegały go ludzkie głosy, więc być może ktoś potrzebował pomocy? A jakim byłby rycerzem, gdyby odwrócił się plecami od potrzebujących? No i jeszcze tliła się w nim nadzieja, że właśnie tam, na wzgórzu, spotka Fabiena.
Młodzieniec spiął konia i podjechał na wzgórek, by mieć lepszy widok na całe zajście. Z każdym pokonanym metrem, rozciągał się przed nim coraz wyraźniejszy zarys obozowiska pośród którego panowało zamieszanie. W oddali płonęły wozy pełne siana, a nad panikującymi ludźmi latały jakieś skrzydlate, humanoidalne istoty do których ledwie garstka gwardzistów próbowała szyć kuszami. Nieco bliżej, za barykadą, oddział zbrojnych odpierał frontalny atak goblinów. Najbliżej zaś, skryta nieco za zaroślami i wysoką trawą, znajdowała się grupa goblinów z łukami oraz jeden, paskudnie wyglądający hobgoblin, odziany w kolczugę, ciężki hełm i podpierający się jeszcze cięższą, kolczastą wekierą.
Nikt nie zdawał się dostrzec obecności Konstantyna.
Konstantyn zdusił w sobie okrzyk przerażenia. Zrobił to na tyle nieudolnie, że cichy, stłumiony pisk przypominający skomlenie psa wydobył się z jego ust. Przełknął głośno ślinę, wpatrując się w dziwne, skrzydlate istoty fruwające nad ludźmi z obozowiska.
Wtem jego wzrok przeniósł się na skryty w zaroślach oddział goblinów. Czyżby planowały zasadzkę? Konstantyn nie mógł pozwolić, by rzuciły się z zaskoczenia na oddział zbrojnych, odpierających frontalny atak. Wtedy na pewno byliby na przegranej pozycji! Tylko co robić, co robić?!
Był sam. Rozum podpowiadał mu, by się nie mieszał i ruszył dalej. Serce jednak mówiło coś zupełnie innego, a Konstantyn częściej słuchał właśnie serca.
Ponaglił swojego rumaka i chwycił pewnie za lancę, szarżując prosto w hobgoblina. Pośród odgłosów walki, nikt nie zorientował się w porę, by zareagować na jeźdźca. Konstantyn przebił odwracającego się hobgoblina i kiedy wyjął lancę, przeciwnik padł bez życia. Gobliny chciały zwrócić się przeciwko jeźdźcowi, ale nie mogły dosięgnąć go strzałami. Gdy Konstantyn zawrócił, za plecami goblinów wyrosła inna osoba na koniu... zaraz... albo było bardzo ciemno, albo ta osoba ujeżdżała wielką świnię. Z okrzykiem na ustach, niska postać na dziku wbiła się w gobliny, rozrzucając trójkę z nich dookoła. Brak dowódcy i zakleszczający atak wprawił zielonoskórych w panikę; zaczęli uciekać. Jeździec podjechał do Konstantyna i zdjął hełm. Okazało się, że był to niziołek z pokaźnymi bakami.
- Co tam słychać? Nudziło się na dworku? - niziołek wskazał na herb Konstantyna. - Skąd przyjeżdżasz? Widziałeś może po drodze grupę krasnoludów na dzikach?
Konstantyn siedział na swoim wiernym rumaku i wpatrywał się dłuższą chwilę w niziołka w milczeniu. Gdyby hełm nie zakrywał jego twarzy, to z pewnością dałoby się zauważyć rozdziawioną ze zdziwienia szczękę chłopaka. Po chwili jednak Konstantyn zorientował się, że raczej najmądrzejszym nie jest tak rozdziawiać gęby, bo ślina powoli zaczęła mu ściekać po brodzie.
Potrząsnął więc energicznie głową, a hełm zatrzeszczał przy tym ruchu. Potem postanowił odpowiedzieć na pytanie, które wydało mu się najmniej niedorzeczne.
- Pochodz… EKHEM! - odchrząknął, bo zaczął mówić dziwnie piskliwym głosem, jakby wciąż był w szoku, że widzi niziołka na prosiaku. - Przybywam z Królestwa Pięciu Okręgów. Było nas więcej, ale… - Spuścił wzrok, choć z zewnątrz zauważyć można było tylko delikatny ruch hełmu. - Może… Może powinniśmy pomóc tam, w obozowisku? - spytał nagle, wskazując końcem lancy w kierunku obozu, nad którym fruwały dziwne stwory.
- Ha! Powodzenia młody! Ja mam dosyć tego burdelu! - odparł niziołek. - Póki nikt nie widzi, zmywam się poszukać mojej kompanii. Macie tu paskudną inwazję, może wyciśniemy z tego trochę grosza, bo na razie to nawet kromki chleba szczędzą...
Konstantyn zmarszczył brwi. Nie do końca rozumiał, o co chodziło dziwnemu niziołkowi ujeżdżającemu wieprza, a tym bardziej nie rozumiał, jak w takiej chwili mógł myśleć o opuszczeniu tamtych ludzi w potrzebie.
- Ja widzę… - mruknął Konstantyn, przyglądając się niziołkowi. - Naprawdę chcesz opuścić tych ludzi, kiedy istnieje szansa, że razem moglibyśmy im pomóc?
- Jestem najemnikiem, więc wybacz, ale samym pomaganiem się nie najem. Wracam na północ, tobie też radzę wrócić, skąd przyjechałeś. Byle nie zostać tutaj.
Niziołek machnął dłonią na pożegnanie i zaczął jechać w przeciwną stronę od obozu.
- Najemnik czy nie, to sumienie na pewno posiadasz! Będziesz miał na rękach krew tych ludzi! Ale to chyba typowe dla tak małych wzrostem, że okazują się tchórzami - Konstantyn rzucił jakby od niechcenia, ale tak naprawdę trochę liczył, że sprowokuje tym niziołka do zmiany zdania.
Najemnik tylko machnął ponownie ręką i rozpędził się na schowanego w krzaku goblina. Nie zawrócił jednak, tylko pojechał dalej.
No trudno, pomyślał Konstantyn, patrząc na odjeżdżającego niziołka. Przynajmniej próbowałem, a teraz czas ruszyć na pomoc tym ludziom. Z tą myślą młody rycerz ponaglił swojego konia w kierunku obozu. Nie czuł się wcale na siłach, a z każdym przebytym metrem jego odwaga malała. Nie zawrócił jednak, bo wciąż tliła się w nim nadzieja, że wśród walczących odnajdzie swojego zaginionego brata.
Podjechał pod barykadę, gdzie wciąż trwała walka. Kilkoro żołnierzy odpierało zaciekły atak goblinoidów, a na samym środku tej chaotycznej formacji znajdował się odznaczony oficer, który krzyczał, wydając na prawo i lewo rozkazy, jednak z małą skutecznością ogarniając zamieszanie. Co prawda żaden goblin nie przedarł się po jego stronie barykady, tak nie można było powiedzieć, że na drugim końcu mieli równie dużo szczęścia. Za barykadą, wojownik na koniu zaledwie z dwoma ludźmi i niziołkiem odganiał goblinoidy od wozów z zaopatrzeniem, a jeszcze głębiej kilkoro żołnierzy i ochotników próbowało zapanować nad latającymi jaszczurami.
Konstantyn ruszył więc w kierunku tych, którzy najmniej dawali sobie radę. Nie można było dopuścić, by więcej goblinoidów zostało przepuszczonych przez barykadę na drugim końcu obozu. Znowu więc zaszarżował z wyciągniętą lancą, nadziewając jednego zielonoskórego. Żołnierze byli zaskoczeni, ale szybko zrozumieli, że nadjechałą pomoc i być może uda im się odwrócić los tej potyczki na ich korzyść. Razem zaczęli rozganiać przeciwnika i odzyskali kontrolę na tym kawałku pola walki, ponosząc straty jedynie w postaci jednego, zranionego towarzysza.
Walka przy barykadzie ustała i posiłki mogły wreszcie ruszyć do wewnątrz obozu. Wreszcie udało się opanować sytuację, siły Hordy rozpierzchły się w cztery wiatry, łącznie z jaszczurami, które zostały ostrzelane rosnącą ilością pocisków. Niestety, żadnego nie udało się strącić.
Po wszystkim do Konstantyna podszedł mężczyzna, którego wcześniej rozpoznał jako oficera. Niósł zakrwawiony hełm pod pachą, a obok szło dwóch jego ludzi trzymających pochodnie.
- Jestem konstabl Rancis Sparray - zaczął dowódca. - Dziękujemy za pomoc... Komu zawdzięczamy ten zaszczyt?
Konstantyn zsunął się zgrabnie ze swojego rumaka i stanął naprzeciwko konstabla. Czuł, że nogi ma jak z galarety, ale ostatkiem sił utrzymał się w równej pozycji. Wciąż był podekscytowany wygraną walką i tym, że faktycznie udało się pomóc. Dobrze podpowiadała mu intuicja, żeby nie iść w ślady tchórzliwego niziołka. Był z siebie dumny, ale też czuł, jak powoli spływa z niego adrenalina. Marzył też o tym, by ściągnąć z głowy ten przeklęty hełm, pod którym się zdążył sowicie zapocić.
- Kstntn… - mruknął niezrozumiale, ale szybko odchrząknął i ukłonił się przed konstablem Sparrayem, po czym wyprostował się dumnie. - Rycerz Konstantyn z Królestwa Pięciu Okręgów, sir. Przybyłem w te okolice wraz z całą grupą zwiadowczą, jednak zostaliśmy zaskoczeni przez oddział Hordy. Jako jedyny przeżyłem zasadzkę - opowiedział, uprzedzając pytania konstabla. - Cieszę się, że mogłem pomóc.
Po tych słowach rozejrzał się gorączkowo po kręcących się dookoła ludziach, jakby poszukiwał kogoś konkretnego.
Pole po walce nie wyglądało przyjemnie. Ktoś lamentował, inni wili się, próbując pomóc rannym, a żołnierze troili i czworzyli się, żeby ogarnąć cały ten bajzel. Przed oczami Konstantyna przewinęło się kilkadziesiąt osób, a wydawało się, że może być ich grubo ponad setkę. Znalezienie tej jednej osoby zupełnym przypadkiem graniczyłoby z cudem. Z zadumy chłopaka wyrwał konstabl.
- Odpocznij młodzieńcze, zasłużyłeś na to. Przez resztę nocy chyba już oczu nie zmrużymy, ale może... napijesz się piwa i opowiesz jak wygląda sytuacja w Królestwach na wschodzie... Jeżeli mam być szczery to myślałem, że nikt nie przetrwał, ale dajesz nadzieję, że jednak się jakoś trzymacie.
Konstantynowi nie wypadało odmówić, to też zgodził się na propozycję konstabla. Ściągnął też z głowy hełm, by w końcu poczuć na twarzy orzeźwiające podmuchy wiatru. Kiedy to zrobił, oczom wszystkich ukazała się bardzo młoda buzia o delikatnych, lekko zaokrąglonych rysach. Do czoła, skroni i karku kleiły się zlepione od potu nierówno ścięte czarne włosy. Badawcze spojrzenie dużych, błękitnych oczu przykuwało uwagę. Policzki umorusane miał mieszaniną zaschniętej krwi i kurzu. Młodzieniec uśmiechnął się, kiedy w końcu odetchnął z ulgą po ściągnięciu hełmu.
- Niestety, dawno nie miałem wieści z mojego Królestwa - stwierdził Konstantyn, kiedy rozsiadł się wygodnie przy ognisku. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że faktycznie nie wiedział, jak wyglądała sytuacja w jego domu. Przełknął głośno ślinę, bo przyszły mu do głowy najczarniejsze scenariusze.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 10-03-2017 o 12:44.
Pan Elf jest offline